Gazeta Wyborcza - 1995/10/11




Jerzy SOSNOWSKI

Szalikowcy literatury

 

 

Mieszkańcy Parnasu Bis: byli kontestatorzy, dziś portreciści migotliwej rzeczywistości epoki MTV.

Na moją uwagę, że jako krytyk kibicuję literaturze trzydziestolatków, powiedział mi ostatnio Krzysztof Varga: "Ty już nie jesteś kibic, ty jesteś szalikowiec!". Nawet spodobał mi się ten tytuł, zwłaszcza że i Varga jest z pewnością szalikowcem, w dodatku wspierającym pokolenie "bruLionu" nie tylko okrzykami z trybun, ale i grą na boisku (w charakterze prozaika). Szalikowcem i graczem zarazem jest również Paweł Dunin-Wąsowicz, który wespół z Vargą opracował "Parnas Bis. Słownik literatury urodzonej po 1960 roku". Jako szalikowcy i pisarze, stworzyli oni kompetentny zbiór biogramów będący próbą podsumowania tego, co do tej pory zdziałała tzw. młoda literatura.

Stan na dziś

Spory wokół niej, toczące się nieomal od narodzin "bruLionu" (jesień 1986), wybuchły ze zdwojoną siłą na początku bieżącego roku. Opublikowane w styczniowych numerach "Tygodnika Powszechnego" ataki Grzegorza Musiała i Juliana Kornhausera zapowiadały paradoksalnie - tak się dziś przynajmniej wydaje - okres dominacji trzydziestolatków w życiu kulturalnym. Telewizja od kilku miesięcy odmienia nazwiska Gretkowskiej i Świetlickiego przez wszystkie przypadki. "Dekada Literacka" drukuje olbrzymi wywiad z Izabelą Filipiak, "Twórczość" - prozę Nataszy Goerke, "Tygodnik Powszechny" - fragment nowej powieści Olgi Tokarczuk. "E.E." tej ostatniej dostaje nagrodę Biblioteki Raczyńskich jako wydarzenie sezonu, film według "Białego kruka" Andrzeja Stasiuka czeka na premierę, Andrzej Żuławski realizuje scenariusz Gretkowskiej. Poloniści w szkołach średnich - zwłaszcza młodsi - zaczynają nieśmiało pokazywać uczniom "o'harystę" Świetlickiego i "klasycystę" Koehlera, tudzież "o'harystyczno-klasycystycznego" Podsiadłę. Zjawisko przekroczyło ramy pokoleniowych periodyków. "Literatury urodzonej po 1960 roku" można oczywiście nie lubić - trudno już jednak udawać, że jej nie ma.

"Parnas Bis" nie tylko przedstawia głównych i pobocznych sprawców tego boomu, ale również ujawnia jego korzenie. Te zaś tkwią w radykalnych ruchach kontestującej młodzieży z lat 80. W kręgu happeningów Pomarańczowej Alternatywy, ruchu "Wolność i Pokój", festiwalu w Jarocinie ukształtował się nowy pomysł na kulturę, który bardziej lub mniej bezpośrednio odzywa się dziś echem w najważniejszych dokonaniach młodej (choć "metrykalnie coraz starszej") literatury.

Społeczeństwo alternatywne

Zabrzmi to dziwnie, ale te właśnie przejawy młodzieżowego buntu wydają się z dzisiejszej perspektywy głęboko powiązane z popularnym w kręgach ówczesnej opozycji wezwaniem do tworzenia "społeczeństwa alternatywnego". Po grudniu 1981 roku kręgi solidarnościowych twórców próbowały, na wzór istniejącego już II obiegu literatury, stworzyć drugoobiegową plastykę, drugoobiegowy teatr, a nawet film. Studio Video Gdańsk, warszawski Teatr domowy i przykościelne galerie sztuki miały stać się wzorem dla uprawiania kultury poza strukturami komunistycznego państwa. W praktyce były to działania elitarne, tkwiło w nich jednak utopijne marzenie, jakby rodem z Abramowskiego "Zmowy powszechnej przeciw rządowi" z 1905 roku: że wycofanie się ze struktur państwowych doprowadzi je do naturalnej śmierci.

A jednak II obieg kultury nigdy nie zaistniał jako naprawdę samodzielny twór: był zbuntowanym i cennym, ale przecież tylko suplementem do tego, co działo się w życiu oficjalnym. Utworów politycznie neutralnych zwyczajnie nie opłacało się prezentować poza cenzurą, jeśli można je było pokazać bez ryzyka szerszemu gronu. Natomiast antykomunistycznie zorientowane przedsięwzięcia artystyczne, mówiąc komunizmowi "nie", tym samym wchodziły z nim w swoisty dialog.

Otóż właśnie na tym tle Pomarańczowa Alternatywa czy "garażowe" zespoły rockowe stanowiły alternatywę czystą, radykalną. Odrzucając obie strony konfliktu, zarówno władzę, jak i opozycję, przewracały jakby szachownicę, zamiast podejmować na niej polityczną grę. Tworzyły ignorujące rzeczywistość PRL małe wspólnoty emigrujące nie tyle "na zewnątrz" czy "do wewnątrz", ale poza zakleszczony układ My-Oni. Politycznie rzecz biorąc, było to - przyznajmy - dwuznaczne. Otwierało jednak zupełnie nowe spojrzenie na kulturę.

Należy zaniedbać naukę o pięknie

Ulubionym wierszem opozycji demokratycznej w latach 80. był wiersz Zbigniewa Herberta "Potęga smaku". Kończył się on uwagą, że "nie należy zaniedbywać nauki o pięknie", ponieważ to właśnie zmysł estetyczny pozwala uniknąć konformizmu. Współpraca z komunistami była nawet nie tyle niemoralna, ile niesmaczna, w złym stylu.

Praktyczne skutki tego, pełnego przecież ironii, wezwania, wykraczały jednak zapewne dość daleko poza zamysł poety. Estetyka została bowiem podporządkowana etyce, ta zaś jest w sprawach sztuki kiepskim doradcą. Nie da się ukryć, że w latach 80. poza wierszami Polkowskiego niewiele było w drugim obiegu wielkich wydarzeń artystycznych. Rozpowszechniła się "estetyka intencji": cenniejsze było powtarzanie "kilku myśli, co nie nowe", pokrzepianie serc niż zadawanie poważnych pytań światopoglądowych czy poszukiwanie nowych wzruszeń. Artyści stali się autorytetami moralnymi, utrwalając tradycyjny podział ról między (aktywnym, nauczającym) twórcą i (biernym) odbiorcą kultury.

Tymczasem w kręgu młodzieżowej kontestacji tryumf święciła estetyka brzydoty, nieufność wobec powszechnie obowiązujących prawd i demokratyzacja więzi między twórcą i odbiorcą. Charakterystycznym przykładem są tu art-ziny, którym w "Parnasie Bis" poświęcono tyle miejsca: rękodzielnicze niby-gazetki, odbijane zaledwie w kilkudziesięciu, a nawet w kilkunastu egzemplarzach, publikujące wiersze i prowokacyjne komiksy, manifesty artystyczne i grafitti - rozsyłane następnie po bliższych i dalszych znajomych. Ich poetykę przejął wkrótce krakowski "bruLion". Podważenie koncepcji obowiązującej prawdy pozwoliło tam zarejestrować "niepoważne", to znaczy dotąd nieoswojone, nie przemyślane obszary kultury XX wieku; niewiara w autorytety przypomniała o istnieniu obecnej potencjalnie w każdym czytelniku władzy sądzenia, a także fakt, że "artystami są wszyscy: ci, co o tym wiedzą, i ci, co o tym nie wiedzą zgoła o sobie" (jak to sto lat temu zauważył już mistrz Wyspiański). Rzecz jasna, uruchomiło to również falę grafomanii i pseudoartystycznego bluffu, których do dziś mnóstwo w pokoleniu "bruLionu" (by wspomnieć choćby gdańską grupę "Zlali mi się do środka"). Do kultury polskiej wpuściło jednak równocześnie trochę świeżego powietrza.

Epoka MTV

Walka z komunizmem siłą rzeczy nawiązywała do podstawowych archetypów polskiej kultury: do etosu spiskowca, legendy powstań i Pierwszej Brygady. Pobieżna nawet analiza ówczesnego "śpiewnika narodowego" nie pozostawia w tej kwestii wątpliwości. Łatwo było wśród tego wszystkiego przeoczyć fakt, że tymczasem zbliżała się także do naszego kraju rewolucja informatyczna, agresywna reklama, a wraz z telewizją satelitarną - estetyka teledysków. Jaki kształt przyjmują w tych okolicznościach podstawowe kwestie egzystencjalne? - to jedno z centralnych pytań, które postawili twórcy określani dzisiaj jako "pokolenie >>bruLionu<<".

Wobec trwania literatury polskiej w wyobrażeniach niepokojąco odległych od realiów "epoki MTV" podstawową formą wypowiedzi młodej literatury stał się skandal. Już zresztą Wacław Nałkowski określał przed stu laty skandal jako źródło postępu... Lista skandali wspominanych w "Parnasie Bis" jest bardzo długa (od palenia książek, przez publikację antysemickich tekstów Celine'a na łamach "bruLionu", po wydanie przez redakcję jednego z art-zinów numeru "hermetycznego" sklejonego klejem hermol i - oczywiście - prowokacje obyczajowe Gretkowskiej). W poetykę skandalu wpisuje się zresztą niejedno hasło "Parnasu Bis". Wydaje się jednak, że dobra pogoda dla skandali się na razie skończyła: gdy wszyscy czytelnicy oczekują skandalu, najbardziej szokujące jest - zacząć mówić serio...

Żyjąc w bruździe

Zwiedzając, dzięki autorom "Parnasu Bis", świat art-zinów, gazetek anarchistycznych i happeningów Majora, nietrudno jednak zauważyć, jak daleko znajdują się dziś od tego świata najwyżej cenieni pisarze "pokolenia >>BL<<": Świetlicki, Podsiadło, Stasiuk, Filipiak czy Gretkowska. Niektórzy - jak Olga Tokarczuk - nigdy tam realnie nie zaistnieli, inni - jak Jacek Podsiadło - stwierdzają melancholijnie, że "bunt im się ustatecznia"; jeszcze inni z zimną krwią zgodzili się poddać prawom literackiego show-businessu. Korzenie literatury trzydziestolatków tkwią w kontestacji sprzed lat dziesięciu; trwanie tam prowadzi jednak na manowce w guście Lopeza Mausere, wygrywającego na pośladkach średnio ekscytujący koncert podczas jednego z niedawnych wieczorów autorskich.

Marcin Świetlicki tak pisał w recenzji z wierszy Jacka Podsiadły: "Świat jest naprawdę podzielony na pół. I ten-który-pisze również. (...) A my (przepraszam, JP, za to >>my<<) żyjemy w bruździe oddzielającej obie połowy. I robimy partyzanckie wypady w obie strony - przywożąc sobie kobiety, rymy i regularność niespodziewaną w wierszach, tandetne przedmioty, muzykę, przyjaciół i wrogów, drobne skaleczenia i głębokie rany".

Po jednej stronie bruzdy jest kultura wysoka, po drugiej - pop- i kontrkultura. Po jednej jest zgoda na życie literackie i niebezpieczeństwo zostania klasykiem (już sobie wyobrażam te wypracowania maturalne na temat jakiegoś cytatu z "My zdies' emigranty".), po drugiej radykalna kontestacja wszelkich trwałych układów. Ta dwuznaczność dotyka nie tylko bohaterów "Parnasu Bis", ale i samego słownika próbującego pokryć poważną intencję usystematyzowania zjawisk sztubackimi (dobrymi!) dowcipami.

To życie w bruździe, wymykanie się rozpoznaniom krytycznym i ocenom, jest jednym z powodów, dla których bardzo trudno jest porównać dokonania młodej literatury z twórczością pisarzy starszych generacji. Ale pytanie, czy lepsza jest Gretkowska czy Andrzejewski (albo jeszcze lepiej, bo i takie pytanie mi kiedyś postawiono: Świetlicki czy Szekspir) jest absurdalne także z jeszcze jednego powodu. Otóż, jak dotąd, pokolenie "bruLionu" nie ujawniło ambicji na nieśmiertelność (a publiczne oświadczenie jednej z młodych pisarek, że należy jej się Nobel, do dziś jest przedmiotem żartów wśród rówieśników). Trzydziestolatkowie stawiają sobie, jak mi się wydaje, zadanie znacznie skromniejsze, choć może trudniejsze zarazem: rozpoznać dzisiejszy kształt świata, opisać rzeczywistość tu i teraz, zmieniającą się w tempie obrazów z wideoklipu nadawanego w MTV. W tym sensie jest to poezja i proza "szybkiej obsługi" - by użyć tytułu redagowanej kiedyś przez Podsiadłę serii poetyckiej. Entuzjaści nieśmiertelności mają pewnie prawo ją ignorować - natomiast ktoś, kto chce zrozumieć procesy toczące się na naszych oczach, musi zaopatrzyć się w książki, o których opowiada "Parnas Bis", i czytać. Już!

Tako rzecze szalikowiec.

 

Krzysztof Varga, Paweł Dunin-Wąsowicz: "Parnas Bis. Słownik literatury polskiej urodzonej po 1960 roku", Lampa i Iskra Boża, Warszawa 1995, s. 102.






DYSKUSJA O LITERATURZE LAT 90