DZIENNIK - 14 lutego 2009

 

 

Intelektualista jako celebryta

 

W żadnym innym kraju lewicowi intelektualiści nie mają takiej pozycji jak we Francji. Ich głosu słucha się uważnie. Ich kłótnie stają się natychmiast przedmiotem ogólnonarodowych dyskusji. A o ich poparcie zabiegają poważni politycy. Intelektualiści potrafią to wszystko doskonale wykorzystywać, zręcznie kreując się na gwiazdy i autorytety. Bernard-Henri Lévy, o którym pisze dziś na naszych łamach Russell Jacoby, to typowy przykład takiego właśnie intelektualnego celebryty.

Niegdyś marksista, potem surowy krytyk lewicy - w swej surowości zbliżający się niemal do neokonserwatystów, ale zarazem nigdy do końca niezrywający więzów z lewą stroną sceny politycznej i intelektualnej. Bogaty dandys i mistrz manipulowania mediami, dzięki którym zyskał status gwiazdy i niebywałe wpływy. Człowiek, który wedle Jacoby'ego nawet ze swego aktywnego sprzeciwu wobec rosyjskiej interwencji w Gruzji potrafił uczynić autopromocyjną fetę... Lévy nie jest jednak wyłącznie mistrzem autoreklamy. Jego poglądy zasługują na uwagę. Krytykuje lewicę za brak moralnego zdecydowania i płytki antyamerykanizm. Opowiada się za aktywnym egzekwowaniem praw człowieka na całym świecie - także tam, gdzie tłamszą je autorytarne reżimy. Zwraca uwagę opinii publicznej na zapomniane konflikty i ich ofiary. Problem w tym jednak, że we wszystkim, co pisze, widać przede wszystkim jego wybujały narcyzm medialnej gwiazdy. To on nie pozwala traktować go do końca poważnie. A jego polityczne gesty czyni wyjątkowo mało wiarygodnymi.

 

 

Russell Jacoby

Bernard-Henri Lévy i dylematy zachodniej lewicy 

 

Wszystkich stereotypów o modnych Francuzach i lumpiarskich Amerykanach nie należy hurtowo odrzucać. Tego rodzaju różnice pojawiają się nawet we francuskim i amerykańskim świecie intelektualnym. Porównajmy na przykład Jacques'a Derridę i Richarda Rorty'ego, którzy urodzili się i zmarli prawie w tych samych latach. Obaj byli wybitnymi myślicielami, ale Derrida ubierał się w wytworne tweedowe garnitury i eleganckie koszule. Grał rolę gwiazdy. A Rorty wyglądał jak niechlujny amerykański profesor. Ginął w tłumie. Przypuszczalnie jeździł starym volvo, co potwierdzałoby tezę Stanleya Fisha, że amerykańscy akademicy są drętwi z wyboru. 

Rozczarowany lewicowiec 

Nie inaczej jest z Bernardem-Henrim Lévym - bądź BHL, jak się go z reguły nazywa. BHL pławi się w blasku sławy. Trudno sobie wyobrazić amerykańskiego intelektualistę o pozycji choćby zbliżonej do tej, jaką BHL ma we Francji. Przychodzi mi do głowy tylko Christopher Hitchens, który jest jednak towarem importowanym z Wielkiej Brytanii. Bogaty i telegeniczny BHL ubiera się nienagannie i obraca w najwyższych sferach. Na grunt amerykański wkroczył dzięki książce "Who killed Daniel Pearl?" ("Kto zabił Daniela Pearla?"). Później opublikował sponsorowane przez czasopismo "The Atlantic" kroniki swoich podróży po Ameryce ("American Vertigo" - "Amerykański zawrót głowy"). Ostatnio natomiast ukazała się kolejna książka: "Left in Dark Times: A Stand Against the New Barbarism" ("W ciemnych czasach. Przeciw nowemu barbarzyństwu"). BHL coraz częściej pojawia się na amerykańskich falach eteru i w rubrykach felietonistycznych. Jest go wszędzie pełno. Globalizuje się. 

To jedynie najnowsze produkcje BHL, który po raz pierwszy zwrócił na siebie uwagę książką "La barbarie a visage humain" ("Barbarzyństwo z ludzką twarzą") z 1977 roku. Publikację jak zwykle poprzedziły ostre działania marketingowe. BHL ogłosił w telewizji pojawienie się nowego gatunku - "nowych filozofów", do których oprócz niego należeli inni rozczarowani lewicowcy tacy jak André Glucksmann. BHL nie miał jeszcze trzydziestu lat. W swoim debiucie zarysował nowy postmarksistowski program polityczny, ale merytoryczne rozważania tonęły w powodzi mętnego narcyzmu. "Ponieważ nie uczestniczę w tworzeniu historii i zostałem ukształtowany jako drobina człowieczeństwa, którą jestem, wiem, że nie mam prawa głosić kazań ani prorokować. Mimo to postanowiłem pisać, albowiem trawi mnie pasja przekonywania". BHL proponował nie tyle argumenty, ile nastroje. 

Z tych oparów krystalizuje się jednak pewien konkret, a mianowicie rozczarowanie do marksizmu, wywołane przez "Archipelag Gułag" Sołżenicyna opublikowany we Francji w 1973 roku. "Zawdzięczam Sołżenicynowi więcej niż większości socjologów, historyków i filozofów, którzy przyglądali się losom Zachodu przez ostatnie trzydzieści lat. Wystarczyło, by Sołżenicyn przemówił, i wszyscy obudziliśmy się z dogmatycznego snu" - pisał BHL. 

Ale zanim on sam się obudził, słońce stało już wysoko na niebie. Dała tutaj o sobie znać pewna cecha narodowa Francuzów. Nad Tamizą sowa Minerwy nie rozpościera skrzydeł o zmierzchu, tylko nazajutrz koło południa. Przy całym francuskim chic intelektualne i polityczne nowinki docierają tam późno. Hegel zyskał uznanie w Paryżu dopiero w latach 30. XX wieku - i to za pośrednictwem emigranta z Rosji (Alexandre'a Kojeve'a). Freud skarżył się, że Francja stawia opór psychoanalizie - opór ten został przezwyciężony dopiero w latach 50. Wreszcie mimo głęboko zakorzenionych tradycji socjalistycznych we Francji - a może właśnie z ich powodu - Marksem zainteresowano się tam dopiero w drugiej połowie XX stulecia. Jeśli wierzyć BHL, wiadomości o stalinizmie przybyły do Francji dopiero w latach 70., czyli ze sporym opóźnieniem w stosunku do reszty Europy i Ameryki Północnej. 

Francuscy neokonserwatyści 

Pokusa uznania BHL wyłącznie za autoreklamiarza może być jednak błędna. Przede wszystkim BHL i jego sojusznicy są francuską wersją amerykańskich neokonserwatystów, którym trudno zarzucić, że mieli niewielki wpływ na życie polityczne i ideowe. Koteria francuska również składa się z Żydów i ma lewicowe korzenie. Podobnie jak ich amerykańscy kuzyni są oni zwolennikami agresywnej polityki zagranicznej broniącej praw człowieka i demokracji. Sam BHL jeździł do Sarajewa, Darfuru, a ostatnio do Gruzji, by wystąpić w obronie zagrożonego narodu. Inne wspólne wątki to zatroskanie antysemityzmem, losem Izraela oraz islamskim ekstremizmem, aczkolwiek BHL zachowuje ostrożność w kwestii izraelskiej. Nie jest też kwestią przypadku, że ci byli marksiści - a także Hitchens - wymyślili bądź wylansowali termin "islamofaszyzm" (w wersji BHL "faszyslamizm"). Eksmarksiści, tak samo jak marksiści, uwielbiają słowo "faszyzm". 

Między Francuzami reprezentowanymi przez BHL i neokonami występuje jednak istotna różnica. Amerykanie zerwali z lewicą i przyłączyli się do konserwatystów, chcąc zreformować amerykańską politykę zagraniczną i społeczną. BHL chce pozostać po lewej stronie. Dlaczego? Pewną rolę mogą tutaj odgrywać względy odzieżowe: neokoni ubierają się jeszcze gorzej od lewicowców. Podczas swoich amerykańskich wojaży BHL odwiedził Billa Kristola, konserwatywnego felietonistę i wydawcę, syna Irvinga Kristola. BHL w luzackiej marynarce i ze starannie rozwichrzoną czupryną, a naprzeciwko niego Kristol w "garniturze szefa korporacji" i z "nienagannie uczesanymi włosami". BHL jest rozczarowany. Kristol bardziej przypominał menedżera niż "europejskie wyobrażenie o intelektualiście". 

Według BHL francuska lewica zawdzięcza swój kręgosłup ideowy czterem wydarzeniom: sprawie Dreyfusa, walce z rządem w Vichy, opozycji wobec rządów kolonialnych w Algierii i majowi 1968 roku. Te konstelacje należą jednak do przeszłości. Od lat 60. lewica przyswoiła sobie nowe lekcje i odrzuciła fałszywe koncepcje Nowego Człowieka i Dialektyki Dziejów. Nikt już nie mówi z dużej litery o Rewolucji i Walce. "Nie słyszę zbyt wielu ludzi mówiących, że Czeczeni są solą ziemi Kaukazu, a Palestyńczycy nie tylko będą mieli swoje państwo, ale również przyczynią się do odrodzenia ludzkości" - komentuje monsieur Lévy. Lewica wyzwoliła się od totalitarnej pokusy. 

Obsiadły ją jednak pokusy nowe. BHL uważa, że ponieważ "znaczna część lewicy" straciła Marksa, gwoli wypełnienia tej próżni za ideologicznego ojca wzięła sobie nazistowskiego myśliciela Carla Schmitta. Przedstawiane przez niego dowody na tę adopcję nie przekonują. Owszem, Derrida, Peter Sloterdijk, Judith Butler, Chantal Mouffe i inni studiują, cytują i czasem chwalą Schmitta, ale to jeszcze niewiele znaczy. Moda na Schmitta jest zjawiskiem elitarnym, obejmującym kilku profesorów i ich studentów. 

"Rynsztok antyamerykanizmu" 

Pozostałe pokusy - antysemityzm i antyamerykanizm - należą do innej kategorii zjawisk. BHL posługuje się tymi pojęciami dosyć hasłowo. Odróżnia "uprawnioną" krytykę Busha, Abu Ghraib, Guantanamo i kary śmierci w Teksasie od rytualnego, żarliwego antyamerykanizmu, który przenika lewicę. Przypomina, że tradycyjnie antyamerykanizm uprawiała francuska (i niemiecka) prawica, a lewica była proamerykańska, przynajmniej do czasów zimnej wojny. Teraz cała lewica oklaskuje Michaela Moore'a odbierającego Złotą Palmę w Cannes za "Fahrenheit 9/11". Dlaczego? BHL tego nie wyjaśnia. Uważa po prostu, że "rynsztokiem" antyamerykanizmu wciąż płyną ścieki. 

Podobnie prześlizguje się po temacie antysemityzmu. "W niektórych częściach niektórych francuskich miast coraz trudniej jest wyjść na ulicę w jarmułce". Uważa jednak, że tradycyjny antysemityzm utracił swoją moc. Ale powstały nowe formy antysemityzmu oparte na antysyjonizmie, negowaniu Holocaustu i rywalizacji o status ofiary. Tej analizie również brakuje precyzji, a nawet wigoru. BHL przedstawia mniej więcej standardowy katalog książek i organizacji negujących Holocaust. Jako przykład rywalizacji o status ofiary podaje sponsorowaną przez amerykańską organizację Nation of Islam książkę z 1991 roku zatytułowaną "Tajne związki między czarnymi i Żydami", w której można przeczytać, że Żydzi zmonopolizowali handel niewolnikami. 

Ilustracją antysyjonizmu ma być artykuł (a później książka) Stephena Walta i Johna Mearsheimera o "lobby izraelskim". BHL sugeruje, że we Francji książka taka nie mogłaby się ukazać, jako naruszająca ustawę Gayssota, która zabrania negowania zbrodni przeciwko ludzkości takich jak Holocaust. Czy wykorzystywanie władzy państwowej do tłumienia wypowiedzi - nawet niezbyt mądrych - na temat amerykańskiej polityki wobec Izraela nie byłoby ciosem w wolność słowa? BHL odcina się od Alaina Finkielkrauta i innych, którzy wszędzie dostrzegają antysemityzm. Nie zgadza się z poglądem, że nadmierna koncentracja na antysemityzmie zaszkodziła antyrasizmowi. Chce pozostać dobrym antyrasistą. Czy zaatakują Żyda, czy Araba, tak samo będzie bił na alarm. 

"Faszyslamizm" atakuje 

Jako ostatni przykład nowych pokus BHL wymienia pobłażliwy stosunek do radykalnego islamu, który nazywa faszyslamizmem. Dosyć żarliwym tonem przytacza znane fakty: historyczne związki między Bractwem Muzułmańskim i nazizmem, poczytność "Protokołów mędrców Syjonu" w świecie arabskim, rozliczne fatwy i apele o zabijanie zachodnich krytyków radykalnego islamu. Wielu lewicowców wykazuje się niemałą tolerancją w obliczu tych zjawisk, które tłumaczą niedolą mas bądź istnieniem Izraela. BHL przyznaje, że stworzenie państwa palestyńskiego jest sprawą pilną, ale według niego odgrywa niewielką rolę w islamskim ekstremizmie. Znacznie bardziej niż Izrael i Palestyna ekstremistów podnieca Kaszmir. Naprawdę? A co z Saudyjczykami - spośród nich wywodziła się większość zamachowców z 11 września - czy Egipcjanami? I co z wojną w Iraku, powszechnie postrzeganą jako atak największej potęgi militarnej świata na muzułmanów? 

BHL zamyka tę listę szczegółów podniosłą obroną "uniwersaliów". Odrzuca przekonanie o wyższości Europy (w końcu to tutaj narodził się faszyzm), ale deklaruje, że praw człowieka, praworządności, intelektualistów i w ogóle idei trzeba bez skrępowania bronić. Idea, że "cudzołożnicy nie można ukamienować ani spalić żywcem", jest godna uniwersalizacji. BHL broni prawa Duńczyków do karykaturyzowania muzułmanów i prawa francuskiego nauczyciela (Roberta Redekera) do ostrej krytyki islamu. Podpisał się - wśród lewicowców był w tym prawie całkowicie odosobniony - pod petycją w obronie Redekera, który musiał się ukrywać, ponieważ grożono mu śmiercią. 

Postawa BHL na gruncie uniwersalnych praw zasługuje na uznanie. Potrzebujemy ludzi, którzy będą bez zastrzeżeń bronili praw nauczycieli, pisarzy, karykaturzystów. Lewicowcy zbyt często uzależniają swoją reakcję od tego, czy za bardzo nie narażą się jakiejś grupie. Jest to postawa groźna dla wolności słowa. Ale BHL też czasem stosuje podwójną miarę. Sugeruje, że należy zakazać publikacji akademickiego artykułu na temat lobby izraelskiego, a jednocześnie bronić populistycznych ataków na islam. Poza tym za bardzo ułatwia sobie obronę uniwersaliów, abstrahując od rzeczywistej sytuacji. Nie wspomina o układzie sił, prawie nie mówi o wojnie w Iraku. Obrona uniwersalnych wartości często jest przywoływana jako uzasadnienie dla wojny. To historia stara jak świat. 

Tego rodzaju kwestie trudno rozstrzygnąć na papierze, ponieważ zależą od konkretnej sytuacji. BHL i jego lewicowi koledzy mogą mieć poczucie, że są jedynymi sprawiedliwymi, ponieważ konsekwentnie bronią uniwersalnych wartości, ale ważne jest to, jak te wartości funkcjonują tu i teraz. Co z tego, że operacja się udała, skoro pacjent umarł? Można apelować o równość i prawa człowieka, ale jak to się ma do realnego życia? Można podnosić kwestię traktowania kobiet przez społeczności muzułmańskie we Francji, ale twarde fakty dyskryminacji i bezrobocia dalej kłują w oczy. BHL nie wykazuje jednak większego zainteresowania tym tematem. 

Narcyz i krytycy 

Woli wznieść się ponad takie przyziemne sprawy. To tutaj zbiegają się w BHL autor i celebryta. Hans Magnus Enzensberger, poeta i krytyk literacki, wiele lat temu napisał esej potępiający "turystów rewolucji", czyli tych lewicowców, którzy odwiedzili społeczeństwa budujące rewolucyjny porządek i wrócili z entuzjastycznymi relacjami. Społeczeństwa rewolucyjne już nie istnieją, ale społeczeństw zagrożonych jest całe mnóstwo - a tym samym mnóstwo jest okazji dla nowego gatunku turystów. BHL leci do Darfuru, Pakistanu i ostatnio do Gruzji, aby bić na alarm w sprawie rosyjskiej inwazji. Węszy i pije z prezydentem Micheilem Saakaszwilim. Saakaszwili to liberał i europejski kosmopolita otoczony doradcami z Yale, Princeton i Chicago. BHL przywołuje upiory Monachium i ugodowej polityki wobec Hitlera: oto Europa kapituluje przed rosyjskim ludojadem. BHL odlatuje do domu. 

Była to produkcja typowa dla BHL: jedna trzecia fikcji, jedna trzecia autopromocji, jedna trzecia rzeczywistości. BHL wyczarterował samolot, żeby polecieć do Gruzji. Nocował w pięciogwiazdkowym hotelu w stolicy, by po dwóch i pół dnia wrócić do Nicei. Pojechał taksówką do okupowanego przez Rosjan Gori i dotarł do centrum miasta, mijając punkty kontrolne. Donosił o ogromnych zniszczeniach. "Gori nie należy do Osetii, którą Rosjanie wedle własnych deklaracji przyszli >>wyzwolić<<. To jest miasto gruzińskie, które spalili, splądrowali, zamienili w miasto wymarłe". To nieprawda. Uważna lektura sugeruje, że BHL nie dotarł do Gori. Według naocznych świadków miasto zostało zaatakowane, ale mówienie o jego spaleniu jest mocno przesadzone. 

BHL jest regularnie sztorcowany za elementarne błędy w swoich tekstach. Perry Anderson z "New Left Review" sporządził druzgoczący portret francuskiego życia intelektualnego z BHL w roli głównego eksponatu. "Miernikiem ogólnego stanu francuskiego życia umysłowego jest osobliwie wysoka pozycja Bernarda-Henriego Lévy'ego. Trudno sobie wyobrazić bardziej niezwykły upadek norm dobrego smaku i inteligencji niż atencja, jaka otacza tego aroganckiego bufona we francuskiej sferze publicznej, mimo niezliczonych dowodów na jego krańcową nierzetelność. Czy taki dziwoląg mógłby zrobić taką karierę w jakiejkolwiek innej większej zachodniej kulturze?". 

Ale nawet najbardziej bezkompromisowi krytycy BHL przyznają, że wykazuje on odwagę, wyprawiając się na areny zapomnianych wojen i broniąc zapomnianych spraw. Jego fundacja robi dużo dobrego. Należy też go pochwalić za obronę praw człowieka. W swojej mocno krytycznej biografii Philippe Cohen przyznaje, że za wieloma atakami na BHL kryje się zawiść. "Bernard jest przystojny, bogaty i inteligentny. W Paryżu to niewybaczalne!". 

To akurat jest wybaczalne, ale wybujały narcyzm BHL już niekoniecznie. Dobrze to ujęła Mariane Pearl, wdowa po Danielu Pearlu: "To jest człowiek, u którego egotyzm niszczy inteligencję". Z drugiej strony lewica, która straciła busolę, nie może sobie pozwolić na zbagatelizowanie nawet swoich najbardziej megalomańskich krytyków. Nawet człowiek, który żyje na pokaz, potrafi czasem pokazać drogę. 

 

 

Russell Jacoby, ur. 1945, amerykański historyk, profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Zajmuje się historią idei politycznych w XX wieku. Współpracuje z "The New York Times", "Harper's Magazine" i "London Review of Books". Wydał m.in. "Dialectic of Defeat: Contours of Western Marxism" (1981) oraz "Picture Imperfect: Utopian Thought for an Anti-Utopian Age" (2005).





INTELEKTUALIŚCI