"Rzeczpospolita" - 2000.05.13

 

Bronisław Wildstein

Przeciw skansenowi

 

 

 

O kryzysie polskiej inteligencji, o tym, że szuka dziś ona swej nowej, społecznej roli, mówi się już od kilku lat - do konkluzji wciąż jednak daleko. Koniec PRL i ustanowienie wolnorynkowej demokracji przyniósł tej warstwie dwojakie wyzwanie. Po pierwsze, po odzyskaniu niepodległości straciła sens długo odgrywana rola przewodnika społeczeństwa na drodze do wolności. Po drugie, cechy inteligenckiego etosu, które pozwoliły tak wielu inteligentom na skuteczny opór przeciw komunizmowi, stały się nieprzydatne w kapitalistycznej rzeczywistości III Rzeczypospolitej. Czy zatem tradycyjna polska inteligencja z właściwą jej hierarchią wartości jest skazana na wymarcie? A może jednak niepokorni są wciąż potrzebni w uciekającym od wartości świecie rynku? Dyskusję otworzyliśmy tekstem Bohdana Cywińskiego, autora legendarnej książki "Rodowody niepokornych" ("Inteligencji nekrologi przedwczesne"). Poniżej publikujemy polemiczny szkic Bronisława Wildsteina.




Zagadnienie inteligencji, jej roli i miejsca w III Rzeczpospolitej powraca z uporczywością potwora z Loch Ness na łamy naszej prasy. Redakcja "Rzeczypospolitej" postanowiła złapać potwora za paszczę i postawiła, swoim zdaniem, niezwykle "prowokacyjne pytanie": "czy inteligencja przetrwa upadek komunizmu?". Jako zaproszony do dyskusji, odpowiem najprościej, jak umiem. Inteligencja nie tylko nie przetrwa, ale nie przetrwała, gdyż jak rzeczonego potwora w Szkocji, w Polsce dzisiaj po prostu jej nie ma.

Zacznijmy od definicji

Kategoria inteligencji jako grupy społecznej istniała najprawdopodobniej wyłącznie w Polsce i Rosji. Definiowanie jej sprawiało zawsze kłopoty, ponieważ mieszało pojęcia z różnych sfer i cechowało się dużą dozą dowolności. Z jednej strony, miała to być grupa, wyróżniona na zasadzie wykształcenia, a więc do połowy XX wieku stosunkowo elitarna, z drugiej zaś - grupa scementowana głęboko uwewnętrznionym etosem. Fundamentem tego etosu było poczucie odpowiedzialności za narodową zbiorowość i mocne idee wolnościowe, niepodległościowe i demokratyczne.

Korzenie tego etosu - to tradycje demokracji szlacheckiej. Albowiem inteligencja w ogromnej mierze wywodzi się ze zbiedniałej szlachty, migrującej do miasta po utracie swojego gospodarczego i politycznego znaczenia, ale przechowującej rodowe tradycje i kultywującej je w swoim kręgu towarzyskim.

Definicja ta powodowała od razu kłopot, gdyż w sposób jaskrawy mieszała sferę opisu i wartości, ale do uzyskania niepodległości była z pewnością użyteczna. Brak niepodległości i obca, narzucona Polsce hierarchia, powodowały tworzenie się w naszym kraju hierarchii alternatywnej, w której autorytet publiczny nie był wyznaczony miejscem, zajmowanym na drabinie społecznej czy piastowaną funkcją. Stąd np. niezwykła rola pisarzy i artystów w Polsce. Inteligencja wcielała polskie aspiracje niepodległościowe, zastępowała nieistniejący parlament, podejmując debatę publiczną i przyjmując określone rozwiązania, których sankcją mogła być presja towarzyska. Nie była to jednak w żadnym sensie sytuacja normalna, jak nie było normalne bytowanie pozbawionego suwerenności narodu. W Polsce (w Rosji było zresztą podobnie) inteligencja w dużej mierze zajmowała miejsce mieszczaństwa. Sytuacja ta dialektycznie wiązała się z niedorozwojem kapitalizmu w naszym kraju, to znaczy zarówno współtworzyła tę sytuację, jak i była jej efektem.

Inteligencja, która wywodziła się ze szlachty, eksponowała honor szlachecki, wierność ideom, gotowość do poświęcenia, natomiast lekceważyła cnoty mieszczańskie, stanowiące fundament kapitalistycznej racjonalności. Trudno znaleźć w tym środowisku uznanie dla przedsiębiorczości i zapobiegliwości, kult pracy i odpowiedzialności. Funkcjonował nawet w środowisku inteligencji, wywiedziony ze szlacheckich tradycji, rodzaj pogardy dla mieszczańskich, kapitalistycznych wartości i postaw. Wynikał on również z niezrozumienia tego obcego świata społecznego. Znamienny był stosunek inteligencji do pieniądza, który jako zjawisko uniwersalne, a więc abstrakcyjne, wywoływał co najmniej nieufność u potomków szlachty, przywykłej do władania konkretem, jakim jest ziemia i dobytek. Inteligent, jak szlachcic, uznawał, że dobrze jest pieniądze posiadać, ale należy nimi szastać, albowiem stanowią one tylko konieczne zło, wobec którego osoba "z towarzystwa" winna demonstrować lekceważenie. Zupełnie obce było inteligentowi, typowe dla kapitalistycznej postawy, uznanie pieniądza za fundament materialnego dobra, na którym można budować jakiekolwiek konkretne przedsięwzięcia. Szlachcic w mieście szukał stanowiska w urzędzie, mógł zająć się nauczaniem, dziennikarstwem, literaturą, sztuką, nawet nauką, ale w żadnym wypadku nie handlem (słyszymy, jak pogardliwie brzmi to słowo), czy przedsięwzięciem przemysłowym. Nie kwapiła się więc inteligencja do podjęcia roli polskich przedsiębiorców i kapitalistów, oddając te funkcje innym grupom narodowościowym, głównie Niemcom i Żydom.

Sytuacja ta nie tylko utrudniała rozwój gospodarki na terenie Polski, ale dodatkowo tworzyła narodowe antagonizmy. Ponieważ nielicznymi kapitalistami byli głównie ludzie innej narodowości, dość łatwo było kreować antykapitalistyczne nastawienia, budując figurę podwójnego wyzysku: klasowo-narodowego.

Miała więc inteligencja polska okresu rozbiorowego dwa oblicza. Jedno piękne, heroiczne, które pozwoliło zachować Polakom tożsamość i kultywować ich najlepsze cechy; drugie, dość groteskowe, pełne urazów i zaściankowości, które blokowało rozwój kraju. Ten drugi profil inteligencji polskiej stał się obiektem ataków myślicieli najrozmaitszej proweniencji: byli wśród nich pozytywiści, radykalną krytykę tej warstwy przeprowadził Brzozowski, ale także Dmowski. Wielkiego rozliczenia z polską inteligencją dokonał już w połowie XX wieku Józef Chałasiński. Negatywne charakterystyki inteligencji były ciemną stroną jej cnót, a więc najprawdopodobniej nieuniknioną ceną, którą przyszło płacić za utrzymanie narodowej tożsamości.

Czas lumpeninteligencji

Dwadzieścia lat niepodległości było zaledwie krótkim interwałem, ale wykazywało pozytywne symptomy normalnienia sytuacji w Polsce. Po II wojnie, jak wszędzie na świecie, również w PRL nastąpił powszechny skok edukacyjny, choć niewspółmiernie niższy w stosunku do Zachodu. W komunistycznym systemie nie mogło być mowy o jakimkolwiek rozwoju mieszczaństwa - ale zwiększająca się warstwa ludzi wykształconych przejmowała w dużej mierze tradycyjny etos i postawy inteligencji polskiej. Działo się tak również dlatego, że jedyną konkurencję dla niej stanowić mogła ideologia komunistyczna, która - również z powodu istnienia tradycyjnej inteligencji - nie odniosła w Polsce sukcesu.

Oczywiście, nie należy lekceważyć konsekwencji komunistycznego systemu, który - na wszelkie możliwe sposoby - korumpował poddane mu społeczeństwa. W Polsce objawiało się to między innymi pojawieniem się "lumpeninteligencji", grupy pochodzącej ze społecznego awansu, oderwanej od swojej, głównie chłopskiej, tradycji i nie identyfikującej się z tradycją inteligencką. Ludzi, którzy ze względów oportunistycznych przyjmowali frazeologię marksistowską (z którą, naturalną koleją rzeczy, zaczynali się z czasem utożsamiać), uzasadniającą ich, powodowane interesem osobistym, wybory.

System totalitarny był zdecydowanie bardziej szczelny, niż najbardziej opresyjne panowanie zaborców. Umasowienie inteligencji spowodowało obniżenie standardów intelektualnych i etycznych. Niektóre środowiska w całości głęboko przeorane zostały przez komunizm. Wystarczy wspomnieć prawników czy nauczycieli, wśród których, poza wysepkami elit, zasadą była selekcja negatywna i królował komunistyczny cynizm.

Heglowskie ukąszenie

Dodatkowo istniała cała grupa najwyższej warstwy inteligenckiej, czyli intelektualistów, którzy przyjmowali marksizm, czy to zauroczeni jego siłą i, wydawałoby się, nieuniknionym historycznym zwycięstwem, czy po prostu względami konformistycznymi (zwykle obie te motywacje przenikały się) i wybierali służbę u nowej władzy. Grupa ta zresztą, po rozluźnieniu represywności komunizmu, w dużej mierze potrafiła zmienić orientację i podjąć kontestację systemu.

Znamienne, że wcześniej część intelektualistów, wybierających komunizm, odwoływała się do tradycji inteligenckich, uznając nową ideologię za spotęgowanie jej wolnościowych motywów (wreszcie "prawdziwą" wolność i demokrację). Instalacja komunizmu przedstawiana była przez przedstawicieli tej grupy jako zwieńczenie zasady służebności masom, istotnego elementu inteligenckiej postawy.

Poza tym, ponieważ w pierwszej połowie XX wieku dla inteligencji polskiej zagrożeniem jej wolnościowego etosu były skrajnie prawicowe, nacjonalistyczne (endeckie) trendy, które - w przeciwieństwie do komunizmu - zyskiwały w międzywojennej Polsce sporą popularność, owe prokomunistyczne wybory znajdowały uzasadnienie w antyprawicowym odruchu. Istniał zresztą cały rozbudowany wątek propagandy komunistycznej, odwołujący się właśnie do inteligenckiej tradycji społeczno-wolnoścowej.

Mimo jednak wszystkich tych czynników, w PRL wśród inteligencji polskiej dominował jej autentyczny, tradycyjny etos. I, paradoksalnie, z upływem czasu, wzmacniał się. Rzesze nowych inteligentów wrastały w tradycyjny wzorzec.

Pamięć o niepokornych

"Rodowody niepokornych" Bohdana Cywińskiego (którego artykuł zainicjował dyskusję w "Rzeczpospolitej"), wydane na początku lat 70., były książką historyczną, opisującą niepodległościowo-opozycyjne postawy inteligencji polskiej na przełomie XIX/XX wieku. Jednak przez "niepokorną", młodą inteligencję PRL, dla której stanowiły znaczące wydarzenie, "Rodowody" czytane były nieomal jako podręcznik antykomunistycznego oporu. Zamierzenia takie przyświecały zresztą jej autorowi. Najbardziej uderzające, że recepty sprzed prawie wieku dało się zastosować do sytuacji polskiej pod reżimem komunistycznym.

Jeszcze przed pojawieniem się opozycji w latach 70. inteligencja tworzyła swoją niezależną od oficjalnej hierarchię autorytetów, prowadziła debatę publiczną pod pretekstem problemów historycznych czy artystycznych, tworzyła środowiska, które kultywowały postawy sprzeczne z narzuconym komunistyczno-konformistycznym modelem życia. "Solidarność", która była dzieckiem opozycji lat 70., a związkiem zawodowym głównie dlatego, że inaczej nie było można, również przejęła i kultywowała ten inteligencki etos. Była świadectwem jego triumfu.

Czas wojny i czas pokoju

A co się dzieje po odzyskaniu wolności i demokracji? Przecież cała specyficzna rola inteligencji polskiej, ba, istnienie tej sfery było konsekwencją nienormalnej sytuacji naszego narodu, a więc utraty samodzielnego bytu przez blisko dwieście lat. Dlatego, kiedy pojawia się szansa normalności, powinniśmy cieszyć się, że ta zasłużona grupa rozpłynie się w nowej rzeczywistości, a pomniki jej dawnych przewag pozostaną w muzeum Wielkich Zasłużonych. Przed Polską pojawiają się wyzwania, w których realizacji tradycja inteligencji polskiej przydać się może tylko w niewielkim stopniu. Te wyzwania, to budowa rynkowej gospodarki, tworzenie demokratycznego państwa prawa, w którym wszystkie instytucje będą na swoim miejscu, a nie będą zastępowane przez rozmaite substytuty. W przedsięwzięciach takich wiele cech inteligenckiego etosu może wręcz przeszkadzać. Były to cnoty "czasu wojny", inne potrzebne są na czasy pokoju.

W inicjującym tę dyskusję tekście "Inteligencji nekrologi przedwczesne" pisze Cywiński, że ofiarnicza funkcja inteligencji potrzebna będzie, aby zbudować w Polsce... no właśnie, nie za bardzo wiadomo co. Czy normalne, w miarę dostatnie państwo prawa, czy może kolejną utopię, na którą nie mamy obecnie jeszcze nazwy?

Uderzające jest, demonstrowane przez Cywińskiego, szlacheckie lekceważenie ludzi bogacących się, "dorobkiewiczów", jak określa ich autor. Nie jest to pogarda dla tych, którzy w imię zysku łamią normy moralne i są gotowi na wszystko. Nie, pogardy godna, zdaniem autora "Rodowodów niepokornych", jest sama działalność mnożenia pieniędzy, a więc swojego własnego majątku.

Inteligencji już nie ma

Napisałem na początku, że inteligencji już nie ma. Jej przedstawiciele rozeszli się między rozmaitymi społecznymi grupami, poszli nawet (o zgrozo!) do biznesu, tworzą kadry naukowe, zawody wolne, pomaszerowali do polityki i - zgodnie z klasycznym w liberalno-demokratycznych krajach procesem - tworzą klasę średnią. I to akurat jest zjawiskiem bardzo optymistycznym.

Pozostają jednak niedobitki zbędnej już dziś społecznie grupy. Jak zawsze, w momentach wielkich historycznych przełomów, trafiają się ludzie zagubieni, niepogodzeni z nową rzeczywistością, w której nie potrafią znaleźć sobie miejsca. Ludzie ci rozpamiętują swoją niegdysiejszą rolę i mitologizują ją. Kultywują także nostalgię za minionymi czasami, kiedy to podobno rozkwitały wspaniałe cnoty i przeciwstawiają ją spodlonej teraźniejszości. Tak więc inteligencji nie ma, ale straszą jej upiory, które, jak to upiory, zachowały wyłącznie negatywne charakterystyki swojego minionego życia.

Szczególnie niebezpieczna jest nostalgia za czasami wielkich konfrontacji, która prowadzi do lekceważenia etyki codzienności czasów pokoju. Nostalgia ta jest budowana na fałszu, gdyż zbiorowości stać na heroizm na krótki czas. Potem, naturalną koleją rzeczy, zwycięża szeroko rozumiany instynkt samozachowawczy, czyli chęć życia - i to życia w jak najlepszych warunkach. Zwycięża konformizm, tym skrajniejszy, na im trudniejszą sytuację trafia. Cierpienie może uszlachetniać jednostki, ale zawsze deprawuje zbiorowości. Sytuacje, które prowokują akty heroizmu u niektórych, u większości powodują odruchy skrajnie przeciwne.

Ludzie wyjątkowi, szlachetni, gotowi do poświęceń, znajdą sobie miejsce w każdej rzeczywistości i w każdej warstwie społecznej. Im ich więcej, tym lepiej, ale trzeba zdać sobie sprawę z tego, jak rzadkim są oni zjawiskiem. Natomiast zwykli, normalni ludzie, jeśli będą mieli stworzone po temu warunki, potrafią żyć przyzwoicie i przestrzegać reguł moralnych. Dziś, w Polsce, szczególnie potrzebna jest nam odbudowa powszechnej etyki, codziennej moralności, etosu pracy, konkurencji (uczciwej) i przedsiębiorczości. Wszystkie te postawy w ogromnym stopniu nadwerężone zostały przez komunizm, a uprzednie półtora wieku utraty niepodległości również nie sprzyjało ich zakorzenieniu.

Na dorobku

Nasz kraj jest na dorobku. Zbudować go muszą ci, pogardzani przez inteligentów, dorobkiewicze. Potrzebne są nam z pozoru bardzo zwykłe i lekceważone przez pięknoduchów rzeczy. Czytelne prawa, przejrzyste reguły działania, przestrzeganie elementarnych zakazów. Musimy stworzyć sytuację, w której interes osobisty może być tożsamy z dobrem publicznym.

Zdaniem klasyka socjologii, Maxa Webera, kapitalizm (a więc współczesne państwo dobrobytu i ufundowaną na nim współczesną liberalną demokrację) zbudowali protestanci, motywowani niesłychanie twardą etyką religijną. Jej sednem był kult pracy i uznanie sukcesu materialnego za znak bożej przychylności. Okazało się jednak, że również inne kultury mogą pójść tą drogą i osiągnąć porównywalny z purytanami rynkowej gospodarki sukces. Ostatnia dekada (nie tylko zresztą ona) dowodzi, że można żywić podobne nadzieje w odniesieniu do Polski. Może to jednak nastąpić tylko wtedy, gdy etyka przedsiębiorczości i pracy nie tylko nie będzie lekceważona, ale otoczona zostanie najwyższym uznaniem.

Zakorzeniający się w Polsce kapitalizm, jak wszystkie zjawiska społecznego przełomu, niesie ze sobą dużą liczbę negatywnych elementów. Problem, że jego inteligenccy krytycy, na ich podstawie dokonują oceny całego zjawiska.. Nie rozróżniają oni, na przykład, wczesnorynkowych awanturników, których działalność sprowadza się do uzyskania maksymalnych zysków w jak najkrótszym czasie, czy niedalekich im mentalnością zwyczajnych oszustów od przedsiębiorców, którzy ciężką pracą, odpowiedzialnością i rozsądkiem zdobywają swoją rynkową pozycję. Ci ostatni są autorami niekwestionowanego sukcesu Polski w ostatniej dekadzie. Prawie dwa miliony przedsiębiorców, którzy nie dzięki, ale niejako pomimo rzeczywistości politycznej - zbudowali polski cud gospodarczy. Ludzie, zamknięci w klatce inteligenckiej, poszlacheckiej mentalności, nie potrafią tego dostrzec, ani tym bardziej docenić. Cały negatywny, antykapitalistyczny, bagaż tej sfery i niezrozumienie rynkowej gospodarki odbija się w tych postawach.

Byli inteligenci nie potrafią pojąć, że rynek nie tylko przestrzegać musi norm moralnych, ale i współtworzy je. Nie mogą zrozumieć, że kapitalizm "trywialny" jest dla tych, którzy go nie rozumieją. Nie wiedzą po prostu, że "robienie pieniędzy" wymaga umiejętności podejmowania ryzyka, odwagi, niezależności, a przede wszystkim ciężkiej i wytrwałej pracy.

Niebezpieczna propozycja

Propozycja Cywińskiego, wyłuszczona w artykule inicjującym tę dyskusję, zakłada specyficzną kastowość. Otóż kasta "szlachetnych" ofiarników ma wyprowadzić naród z domu niewoli na światło zbawienia. Jest to propozycja niezwykle niebezpieczna, gdyż z jej pomocą zbudować można wiele, ale z pewnością nie demokratyczne, otwarte społeczeństwo. Społeczeństwa takie budowali zwykli ludzie, którzy trzymali się norm moralnych, ale głównym imperatywem działania pozostawał dla nich interes własny i swoich najbliższych.

Propozycję tę odnieść można do specyficznej "gettowości" inteligencji polskiej, o której pisał Chałasiński. Otóż inteligencja polska, jak szlachta, kultywowała swoje cnoty w obrębie swojego towarzystwa, dostępu doń broniąc innym grupom, a także nie zajmując się upowszechnieniem swojego etosu.. Tę kastowość widać dziś w stosunku inteligentów do owych "nowobogackich", "dorobkiewiczów" w białych skarpetkach i z telefonem komórkowym. Jakim prawem ci, spoza towarzystwa (nie znają nawet manier), ośmielają się pchać na eksponowane stanowiska i dzięki majątkowi próbować grać w społeczeństwie znaczącą rolę?

Nie miejsce tu na rozwinięcie tego tematu, ale to elity inteligenckie, powodowane grupową solidarnością, uniemożliwiły w dużej mierze rozliczenie czasu komunizmu, powodując tym zatrucie moralności publicznej na długie lata. Innym powodem tego był, wspomniany wyżej, antyprawicowy odruch. Prowadził on zresztą także do innych nieracjonalnych działań spadkobierców inteligencji polskiej.

Nie chciałbym, aby to, co piszę, nabrało charakteru wezwania do "kulturalnej rewolucji". Zwłaszcza z powodu rewolucyjnych zmian niezbędna jest świadomość historyczna. Niezbędne jest, aby obywatele pamiętali, ile kosztowało stworzenie warunków, które dziś uznawane są za oczywistość. I jak krucha oczywistość ta może się okazać. Tylko że poczucie historycznej ciągłości nie może prowadzić do przekształcania kraju w skansen. Szacunek dla heroicznych dokonań i postaw nie może być przeciwstawiany etyce przedsiębiorczości i pracy. Im bardziej chcemy zachować i kultywować określone tradycyjne cnoty, tym bardziej powinniśmy znajdować dla nich właściwe miejsce w nowych realiach.






LUDZIE SŁUŻBY

Bohdan Cywiński, którego szkicem otworzyliśmy tę dyskusję, nie zgadza się z poglądem, że współczesny polski inteligent powinien zająć się własną karierą, jej materialnym fundamentem i przekształcić się w uczestnika zainteresowanej wszechobecnym rynkiem europejskiej klasy średniej. Zupełnie inaczej widzi jego rolę.

"Nasze państwo - pisze - należy przekształcać w strukturę służby, w aparat służby ludzkiemu dobru w Polsce i wokół niej. To należałoby uznać za naturalne zadanie numer jeden - przede wszystkim dla polskiego inteligenta".

Im więcej znajdzie się ludzi służby, ludzi rodem z Żeromskiego, tym większa będzie rzeczywista wartość Polski - twierdzi Cywiński.

Bez nich "Polska okaże się przestrzenią nie do zniesienia, brudnym i chamskim targowiskiem, z którego niedobitki ludzi uczciwych i przyzwoitych będą musiały uciekać".






Czy zmierzch inteligencji?