FILM - lata 80-e

 

BOŻENA JANICKA

Uwiedziony

 

PUŁKOWNIK REDL - REDL EZREDES. Reżyseria: Isvan Szabó. Węgry, 1984

 

Miłośnik poważnego kina ma ostatnio niewiele okazji, by przekonać się, że doskonała widownia, z której kiedyś słynęliśmy, nadal istnieje. Takiej skupionej uwagi, z jaką widzowie oglądają u nas "Pułkownika Redlą", pozazdrościłby lstvanovi Szabó każdy reżyser. Jest to dzieło znakomite (laureat wielu nagród, m.in. w Cannes '85), lecz chodzi tu o coś więcej, film dotyka czegoś naprawdę ważnego, co dobra publiczność wyczuwa od pierwszej chwili.

Losy autentycznego Alfreda Redla, szefa kontrwywiadu monarchii austro-węgierskiej w okresie poprzedzającym pierwszą wojnę światową podejrzanego o współpracę z obcymi wywiadami i zmuszonego do samobójstwa, stanowią jedną z tych historii polityczno-sensacyjnych, które są ciekawe jako okazja zajrzenia za kulisy wielkiej polityki, swoista odmiana opowieści kryminalnej: w jaki sposób ktoś zdradził, co go do tego skłoniło, jak wpadł. Film Istwana Szabó (autor "Mefista" według powieści Klausa Manna) opowiada jednak o czym innym: nie o tym, jak się zdradza, lecz jak zostaje się zdradzonym Sprawę sprzed pierwszej wojny światowej autorzy filmu odczytali przez późniejszą historię Europy, jej obłędy i szaleństwa, despotyzmy i totalitaryzmy, a dramat rzeczywistego Redla, człowieka o skromnym pochodzeniu - przez tragiczne życiorysy ludzi, którzy w innym, rozchwianym świecie, jaki powstał w następstwie wojny, szli błyskawicznie w górę i równie nagle spadali na dno. A więc mechanizmy gry politycznej, uwarunkowania psychologiczne i społeczne, lecz nie tylko. Jest tu także pewien naddatek, pozwalający zbudować metaforyczny obraz ukazanych zjawisk. Można się doszukać w tej wizji bardzo wysokiego powinowactwa: przez "Mefista" (Redla gra ten sam aktor, co podkreśla związki między obu filmami) i Klausa Manna - z samym "Doktorem Faustusem" Tomasza Manna.

Klaus Maria Brandauer, znakomity i w tym filmie, podsuwa i wzmacnia skojarzenia z ekranizacją powieści Klausa Manna. Szabó w istocie mówi bowiem znów o tym samym: o uwiedzeniu jednostki przez potęgę, jaką jest władza. Idzie jednak dalej: w "Mefiście" pokazywał fascynację, tu próbuje dociec, na jakiej drodze człowiek może z czegoś, co jest złem koniecznym, ciężarem - z władzy, której jest podporządkowany - stworzyć sobie niemal religię. Nieszczęsny Redl żyje tak, jakby się modlił do cesarza słowami psalmisty: "Tyś ujął prawą rękę moją, prowadzisz mnie według rady swojej, a potem przyjmiesz mnie do chwały", i dalej: "wytracasz wszystkich, którzy nie dochowują ci wierności". Błąd Redla polega na tym, że nie zdaje sobie sprawy, iż uzależnia się nie od własnej wizji wierności, lecz od tego, jak określi ją cesarz; że może kiedyś usłyszeć od cesarza (albo drugiego po cesarzu, następcy tronu): "to ja decyduję o tym, kto jest zdrajcą". Tragiczne powtórzenia tego błędu miały przejmować grozą dopiero wiele lat później. Szabó, człowiek drugiej połowy dwudziestego wieku, który wie, jak potoczyła się historia, wpisuje jej doświadczenia w losy postaci, żyjącej na początku stulecia.

Owa źle ulokowana - bo w instytucjach, a nie w wartościach - wierność wskazuje nie tylko na to, że Redl wolał wierzyć, niż myśleć, nie szukał wolności lecz autorytetów; wskazuje również na ogromną potrzebę jakiejś zasady moralnej, na której chciał oprzeć swe życie. Wychowany w sztucznym środowisku szkoły kadetów znał tylko te cnoty, które wiążą się z dyscypliną, samoopanowaniem, posłuszeństwem. Hodowany od dziecka w monokulturze, staje się z czasem kimś w rodzaju cyborga, budzi niechęć, lęk i nienawiść niemal wszystkich, poczynając od kolegów a kończąc na następcy tronu. Wchodząc w zaklęty krąg uwielbienia siły, skazał się na najgłębszą samotność: słabszymi gardzi, a silniejsi od niego (następca tronu) będą pogardzać nim. W tym zaklętym czy przeklętym kręgu innych kryteriów przecież nie ma.

"Pułkownik Redl" nie jest jednak dramatem odtrąconej wierności ani studium nadgorliwości czy fanatyzmu - a przynajmniej nie tylko. Przede wszystkim jest to, jak już powiedzieliśmy, dramat uwiedzenia, czyli mówiąc dzisiejszym językiem - manipulacji, odrywania człowieka od innych systemów odniesienia, wykorzystywania tego, co w nim dobre dla złych celów, tworzenia mu złudzeń, że osiągnie w zamian coś bezcennego.

Redl ma w sobie już jako dziecko pewną cechę równie obiecującą co groźną: Wielkie Serio, które każe mu w szkole kadetów nie markować męczących ćwiczeń, chociaż postępują tak inni, oskarżać siebie o zdradę, chociaż to zwierzchnik perfidnie zmusił go do sypnięcia kolegi, przyznać się nie pytany, kiedy coś stało się z jego winy. Jest to po prostu bezkompromisowość, którą można obłaskawić - tak, by nie szkodziła - tylko w warunkach naturalnych, gdy występują obok siebie różne równouprawnione postawy i motywacje, poglądy i ideologie. Redl, zawodowy wojskowy od dziesiątego roku życia, nie miał gdzie nabyć odrobiny luzu; umiejętności, jak, nie popadając w cynizm, być trochę ponad i obok.

Ci z pewnym naddatkiem i pewnym defektem, z nadmiarem lodowatych zalet i brakiem ciepłych wad, których zdaje się jednakowo odtrącać Bóg i ludzie, od dawna interesują Tego Trzeciego. Film Szabó wpisuje się wyraźnie w nurt kultury, posługujący się ową Postacią czy Figurą albo aluzjami do niej dla wyrażenia refleksji nad dramatem człowieka i dramatem życia. Nieświadomym i niewinnym wysłannikiem tamtych sił jest ktoś obecny na ekranie od pierwszych chwil, kolega ze szkoły, młody arystokrata Kubinyi. Przywiązanie kadeta Redla do tego pięknego, czarującego chłopca jest jego jedyną słabą stroną, wykorzystywaną przez zwierzchników, kiedy trzeba Redla zmusić do zrobienia jakiegoś draństwa, którego popełnić nie chce. Słabość do Kubinyiego, a w istocie głęboka, trwająca całe życie miłość, będzie tym "hakiem" na późniejszego szefa kontrwywiadu, dającym zwierzchnikom pewność, że go mają w ręku. Kubinyi odwróci się zresztą od Redla, kiedy ten zostanie szefem kontrwywiadu ("ja nie szpieguję kolegów"), by pojawić się na końcu w ponurej roli - ciągle niewinnego - anioła śmierci.

Redl jest już wtedy po drugiej stronie, nie ma możliwości odwrotu ani ucieczki. Przeszedł swój Rubikon, przyjmując awans. Ma teraz "dla dobra państwa decydować za innych", "szukać chętnych do współpracy", "działać w łonie wroga". W praktyce wygląda to mniej podniośle: podwładni werbują zwykłych kapusiów, on sam wrzaskiem wymusza zeznania, są też trupy i fałszywe raporty: "podejrzany popełnił samobójstwo". Atmosfera się zaciemnia, zagęszcza, wreszcie zaczyna się gra, w której Redl położy życie. Następca tronu żąda od niego zmontowania akcji, która "ukaże wroga", da "poczucie zagrożenia", sprawi, że "armia okrzepnie". Redl nawet wtedy nie ma odruchu, by przetłumaczyć sobie te frazesy na normalny język: sterroryzować, zastraszyć. Nie wiemy już, czy to jest dawny wierny Redl, który myślenie scedował na zwierzchność, czy nowy, cyniczny drań, który nie cofnie się przed niczym. Niewykluczone, że on sam nie wie również. Ocknie się dopiero, kiedy zorientuje się, że to jego upatrzono na ofiarnego kozła. Usłyszymy - za późno - gorzkie wyznanie: "mając czterdzieści lat, przyznać się do wyboru złej drogi?", "tamto, czego przysiągłem bronić, nie istnieje" i "najlepiej byłoby strzelić sobie w łeb".

I strzela sobie w łeb, zanim jeszcze zastrzeli się naprawdę, zachowując się tak jak od niego oczekiwano czyli jak zdrajca. Zbyt jawna i prostacka jest zmontowana przeciw niemu prowokacja, by mógł powstrzymać się od gestu gorzkiej drwiny, samozniszczenia, a w istocie śmiertelnej rozpaczy. Teraz pozostaje już tylko czekać końca. I czeka wreszcie jak człowiek, bardzo się bojąc, a jednak nie zgadzając się na ostateczną degrengoladę, jaką byłaby "współpraca podczas procesu", za którą obiecują mu "łagodny wymiar kary".

To już zresztą oczywisty anachronizm, podobnie jak sformułowania typu "zdrada urosła u nas do rangi cnoty narodowej". Cesarstwo Franciszka Józefa nie było takie sielankowe, jak się potocznie sądzi, ale pewnych wynalazków dokonano jednak później.

Potem właściwie jest już tylko śmierć: wymuszone samobójstwo Redla, zamach na następcę tronu i początek hekatomby - wybuch pierwszej wojny światowej. Patrząc na szybki i nagły koniec potężnego następcy cesarza a później na pierwszą eksplozję zwiastującą wojnę, mamy w pamięci szkarłatny chodnik na korytarzu przed apartamentem Redla i ciemne sylwetki przedstawicieli kontrwywiadu, oczekujących pod drzwiami, aż padnie samobójczy strzał. Czyi są naprawdę ci wysłannicy, czekający w napięciu, by człowiek własną ręką pozbawił się życia? lstvanowi Szabó powiodło się coś, co udaje się w kinie bardzo rzadko: pozwolił widzowi odczuć, że kiedy Redl naciska spust pistoletu, w pustym pokoju jest jeszcze Ktoś, ten sam, kto później czuwa, by kula zamachowca nie ominęła następcy tronu i kto wybucha ostatecznym triumfem, gdy w eksplozjach artyleryjskich pocisków wyruszają na front pierwsi z dziesięciu milionów tych, którzy zginą. Dlatego widzowie wychodzą z filmu w zupełnym milczeniu. Przepełnia nas litość i trwoga.





F I L M