Stanisław Cat Mackiewicz

Europa in flagranti

 

(...)

 

DEKADENCJA

 

1

Stanisław Grabski w całym swoim życiu powiedział wiele rzeczy niesłusznych i wiele rzeczy słusznych. Do tych ostatnich należy niewątpliwie teoria, że władza upada przez rozkład władzy. Bakcyl dekadencji rosyjskiego cesarstwa rozkładał władzę już od początków wieku XX. Porozumiejmy się: tak twierdząc, nie zapominam o historii wieku XIX w Rosji, o tym, że już od samego początku tego wieku powstawała i działała potężna opozycja przeciwko władzy cesarskiej, że ta opozycja pozyskiwała dla swoich poglądów większość ludzi myślących w Rosji. Wszystko to prawda, ale prawdą także jest, że Aleksander I, Mikołaj I, Aleksander II i Aleksander III walczyli z rewolucją, walczyli z opozycją, byli do tej walki zdolni. Władza cesarska była pogrążona, ale nie zdegenerowana od wewnątrz. Początek takiej degeneracji, mówmy grzeczniej: dekadencji, poczyna się dopiero od wstąpienia na tron Mikołaja II. Czy to była wina jego osoby, czy jego czasów? Do rozpatrzenia tego pytania właśnie przystępujemy.

 

2

Wielki Dostojewski był zwolennikiem caratu, raz, jako Rosjanin uważający, że geniusz narodowy rosyjski polega na koncentrowaniu całej władzy w jednym centrum, na podporządkowaniu tej władzy wolności i indywidualności każdego człowieka. Są to teorie, od których Polakowi wychowanemu w tradycjach indywidualistycznych i wolnościowych zimno się robi. Dwa, jako mistyk: jego carat łączył się nie tylko z Bogiem i prawosławiem, ale także z wiarą w mądrość i geniusz ludu rosyjskiego. Będąc monarchistą, Dostojewski miał niechęć do państwowej biurokracji, do wszystkiego, co miało coś wspólnego z inteligencją, do Europy w ogóle, a do Polaków w szczególności. Aleksander II nie miał nic wspólnego z pojęciami Dostojewskłego, ale Aleksander III, a zwłaszcza Mikołaj II byli pod wyraźnym jego wpływem. Swoją książkę o Dostojewskim uważam za najbardziej udaną z tego, co napisałem.

Dostojewski nie był oczywiście dekadencją, przeciwnie, jest to wspaniały ruch skrzydeł ptaka, który już niedługo później miał lot obniżyć. Dla zilustrowania początków dekadencji caratu wybieram sobie inny wizerunek, na kim innym będę dokonywał wiwisekcji. Oto Aleksy Suworin zostawił po sobie swój dziennik nadzwyczajny.

To wydawca "Nowoje Wriemia", gazety, która była kontynuatorem publicystycznej linii Katkowa, czyli broniła linii caratu w jego formie ustroju policyjnego, wrogiego wszelkiej demokracji, i reprezentowała demagogię antysemicką, antykatolicką i antypolską. "Nowoje Wriemia" uważane były, zarówno przez Rosjan, jak przez zagranicę za wyraz oficjalnej polityki cesarskiego rządu. Ponieważ były duże różnice zapatrywań wśród członków tego rządu, a od chwili śmierci Aleksandra III, z powodu słabości Mikołaja II, każdy minister robił, co chciał, więc "Nowoje Wriemia" także pisało, co chciało. Ale Suworin się skarży, że gazety liberalne i radykalne mają daleko mniej zatargów z cenzurą niż on, bo każdy z ministrów gorączkowo czytał "Nowoje Wriemia" i zaraz gwałtował u cenzorów, jeśli w czymś doczytał się swej krytyki. Suworin jednak poprzednio trafił do przekonania Aleksandrowi III, a teraz w XX wieku Mikołaj II był pod wyraźnym wpływem tej gazety. Toteż Suworin może symbolizować czasy Mikołaja II i bakcyle, które spowodowały upadek caratu.

Suworin był zresztą inteligencją nieprzeciętną. Utrzymywał bliskie stosunki z Lwem Tołstojem, a był przyjacielem i poniekąd dobroczyńcą Czechowa. Jego poglądy literackie są czasami wspaniałe. Pisał na przykład o Turgieniewie, że to swego rodzaju żurnal z fasonami mód, garniturów męskich i sukien kobiecych. Każdy rosyjski inteligent czy inteligentka wzoruje się na takiej czy innej postaci Turgieniewa. Kto choć trochę orientuje się w życiu rosyjskim drugiej połowy XIX wieku, ten będzie uderzony trafnością i ścisłością tego spostrzeżenia. Czechow, w liście do swojego przyjaciela, pisze o Suworinie w sposób nader ciekawy:

"Suworin to uosobienie wrażliwości. To wielki człowiek. W sztuce jest on tym samym, co wyżeł w polowaniu na bekasy, to znaczy, że pracuje węchem i gorzeje temperamentem. Jest to zły teoretyk, nie ma szkoły, we wszystkich dziedzinach jest samoukiem - stąd pochodzi całkowita oryginalność jego poglądów. Rozmowa z nim jest bardzo przyjemna".

Czechow był człowiekiem stroniącym od wszelkiej polityki, toteż mówiąc o Suworinie, że jest całkowicie oryginalny, nie mógł mieć na myśli Suworina-polityka.

Zresztą czasami Czechow także wypowiadał myśli polityczne. Tak na przykład pisał do Suworina:

"Niech pan napisze, aby pieniądze zaprzepaszczane na kiełbasowaty uniwersytet w Dorpacie, gdzie uczą niepotrzebni Niemcy, oddano na szkoły dla Tatarów, którzy są pożyteczni dla Rosji. Sam bym o tym napisał, ale nie umiem".

Suworin, jak zresztą także Czechow, w odróżnieniu od większości pisarzy rosyjskich nie pochodził ze szlachty ani popów. Jego ojciec był przez długie lata podoficerem piechoty, był bity pałkami za różne wykroczenia regulaminowe, pod koniec życia doczekał się wreszcie stopnia oficera, za co był carowi niesłychanie wdzięczny. Suworin rozpoczął życie jako biedak. Dziennik jego wydany z odcieniem tryumfu po rewolucji, bo odsłaniał zgniliznę carskiego ustroju, nie był przeznaczony przez niego do publikacji. W tym Dzienniku Suworin zapisywał różne plotki, różne swe złe myśli, przechodzące przez mózg nienawiści, swoje żale, tęsknoty, ataki neurastenii, zwątpienia. Może dlatego, że brakowało Suworinowi krwi szlacheckiej, znalazły się tam takie na przykład poglądy:

"Potrzebny jest duży udział krwi despotycznej, aby stworzyć anarchię. Bakunin, książę Kropotkin, hrabia Tołstoj, Ludwika Michel, podpalaczka z czasów Komuny Paryskiej, była córką włościanki i arystokraty".

Suworin pisze Dziennik, kiedy jest bogaty, bardzo bogaty. Wydaje rokrocznie trzydzieści tysięcy rubli na pokrycie deficytów swojego teatru, bo chociaż ta impreza przysparza mu mnóstwo przykrości, zgryzot, irytacji, to jednak bawi go zajmowanie się teatrem. Aby zrozumieć wysokość tej kwoty, należy sobie uprzytomnić, że pobory urzędnika na poczcie wynosiły miesięcznie piętnaście rubli. Ale Suworin jest nie tylko bardzo bogaty, ale czuje się także stary i zmęczony, jest zupełnie wyczerpany nerwowo. Cierpi na bezsenność, nie może spać przez całą noc, zasypia dopiero nad ranem. Zwłaszcza okropne są dla niego petersburskie białe noce. Zamiast spacerować wtedy wzdłuż granitu Newy lub pojechać na "Strzałkę", to znaczy na wyspy odgraniczające Petersburg od morza, aby zobaczyć, jak słońce wychodzi zza wód, Suworin chodzi po swoim wielopokojowym, pustym mieszkaniu, czuje się bardzo samotny. Jeden z synów wyrządził mu ogromne afronty, założył gazetę konkurencyjną, w której zamieszczał potwarze na ojca. Suworin wspomina inne swe dzieci. Wspomina, jak z powodu jednej jego powiastki płakała jego córeczka, Olesia, i pisze: "Oto, czyjej miłości nie doceniałem. Gdybym ją kochał tak, jak ją kochałem, kiedy była małym dzieciątkiem. Kilka miesięcy kąpałem ją sam w balii, w ciepłej wodzie, i przy całej swej ówczesnej rozpaczliwej biedzie, przy pensji nauczyciela wynoszącej miesięcznie 14 rubli 67 kopiejek, kupowałem Xeres, po dwa ruble butelka, aby po dwa kieliszki wlać do tej kąpieli, aby wzmocnić jej malutkie ciałko. Potem lubiła włazić na mój stół, pakować pióro do kałamarza i mazać po moich papierach. Rzadko się na nią gniewałem za to".

Dziwna jest pamięć ludzka - jakaż szkoda, że medycyna nasza, jeśli chodzi o badanie mózgu, stoi na tak rozpaczliwie niskim poziomie. Po raz pierwszy czytałem Dziennik Suworina lat kilka po pierwszej wojnie światowej. Później, w Londynie, napisałem felieton, jak siedzieliśmy we dwoje u Lyonsa na Coventry i tytuł tego felietonu: Muchy chodzą po mózgu przeniosłem na zbiór moich szkiców literackich wydanych kilka lat temu w Krakowie. I oto teraz, czytając powtórnie Dziennik Suworina, spotkałem tam wiersz, który sam autor charakteryzuje jako dekadencki, i w wierszu tym ustęp:

Czuję, jak muchy pełzają 

Po mej błonie mózgowej

Gdzieś widać tkwiło to w mojej pamięci i stąd popełniłem mimowolny plagiat.

 

3

Suworin pisał nie tylko dekadenckie wiersze, ale lubował się jak gdyby w fotografowaniu wszelkiej dekadencji w krótkich, wrażliwych notatkach. Podróż do Francji. Wyścigi w Longchamps: tłum dwustutysięczny i dwadzieścia tysięcy powozów prywatnych, nie licząc dorożek. Zwróćmy uwagę, że utrzymanie pary koni, powozu, karety i stangreta kosztowało o wiele więcej niż dzisiaj utrzymanie auta. Było to więc bogactwo, któremu brakowało we własnym samopoczuciu moralnego uzasadnienia. Kabaret "Czarny Kot", najmodniejszy wówczas w Paryżu, wyraz nastrojów młodej literatury. Dźwięki fortepianu... Na szklanych drzwiach profil osła. Na ścianach mnich z terakoty i mnóstwo rysunków. Nad bufetem Republika w postaci gołej kobiety. Potem ukrzyżowany Rotszyld z bakenbardami, a na dwóch innych krzyżach gołe prostytutki. Czerwone światła przyćmione, jeszcze jeden osioł i na nim kobieta ubrana w czarne pończochy, poza tym goła.

Ale nazywam dekadentem Suworina nie z powodu takich zapisek, lecz dlatego, że on, który nie był ani człowiekiem głupim, ani nawet jakimś skrajnym karierowiczem czy oportunistą i który reprezentował rząd cesarski, politykę cesarską, pisał zupełnie co innego w swoich artykułach w "Nowoje Wriemia", a zupełnie co innego w swoim Dzienniku. W tym ostatnim, w czasie bezsennych nocy wyśmiewał się z tego, co propagował w swoim Dzienniku.

Tutaj nie wiem, czy potrafię się dobrze wytłumaczyć. Suworin nie był takim publicystą, który przyciśnięty do muru przez cenzurę wygłupia się pisząc rzeczy, w które zupełnie nie wierzy. Nie było to tak proste. Suworin w swoje artykuły wierzył i nie wierzył, pisał je w dzień, przeinaczał w nocy. Opowiada się na przykład za parlamentaryzmem, podczas kiedy "Nowoje Wriemia" broniło ustroju autokracji policyjnej.

Zwłaszcza zwrócił moją uwagę incydent całkowicie głupi. Oto w związku z polityką na Dalekim Wschodzie zapisuje Suworin pewne dotkliwe upokorzenie wyrządzone Rosji przez Anglików na tamtym terenie. Syn Suworina zapytuje go: Czyżby cesarz to zniósł? Suworin odpowiada: Zniesie, przecież on jest tylko pułkownikiem.

Chodzi o to, że Mikołaj II w chwili śmierci ojca miał rangę pułkownika. Nie chciał sam siebie awansować. Stąd mówiono, że cesarz dorósł do rangi tylko pułkownika i argument ten działał i poniżał go. Suworin powtarza ten żart. Hrabia Henryk z Nieboskiej swój brak wiary przesłania patosem, Rosjanin XX wieku - dekadenckim żartem.

 

4

Kilka lat później, w czasie wojny japońskiej, Kuprin, utalentowany nowelista rosyjski, przedtem zawodowy oficer i wychowanek szkół wojskowych, ogłasza nowelkę o szpiegu japońskim. Szpieg ten schwytany zostaje w domu publicznym, ponieważ podła prostytutka rozpoznała Japończyka, a jej amant, podły policjant tajny, skorzystał z radością z tej wiadomości dla swojej kariery. Jak najgorętsze sympatie autora skierowane są w stronę tego szpiega państwa, z którym Rosja właśnie toczyła wojnę, a jak największa antypatia do osób, które go schwytały i wydały. Można mieć obrzydzenie do każdej łapanki, ale w tych sympatiach rosyjskiego oficera do obcego szpiega wolno upatrywać dekadencję.

 

(...)

Przeczytałem ostatnio dwie rozprawy o Brzozowskim, Stawara i Miłosza. Różnię się zasadniczo z obydwoma tymi inteligentnymi ludźmi. Obydwaj wychodzą z założenia, że udział Brzozowskiego w prowokacyjnej sieci policji cesarsko-rosyjskiej jest kłamstwem i oszczerstwem. Na zeznania Bakaja wzruszają ramionami i solidaryzują się z tymi pogłoskami, które sugerują, że kiedy się ma sprzeczne z sobą zeznania agenta rosyjskiej policji i literata polskiego, to należy wierzyć nie Rosjaninowi, lecz Polakowi. Natychmiast obydwaj przyznają, że Brzozowski zdefraudował w młodości pieniądze publiczne, do czego się zresztą przyznał.

Mam wrażenie, że historię rosyjskiego ruchu eserów, biografię Burcewa i rolę Bakaja znam. Do Burcewa, wybitnego esera, zgłosił się Bakaj, agent policji śledczej, wypowiedział przed nim "pokajanje", skruchę, że się zajmował pracą tak paskudną i w charakterze ekspiacji powiadomił Burcewa o znanych mu prowokatorach pracujących z ramienia policji politycznej w różnych stronnictwach politycznych, między innymi wydał w ten sposób Brzozowskiego. Ten, kto tak jak ja studiował w swoim czasie gruntownie te wszystkie makabryczne historie, ten nie może mieć źdźbła wątpliwości co do szczerości Burcewa i szczerości Bakaja. Temu ostatniemu nie mogło zależeć na jakichś intrygach przeciw Brzozowskiemu. Od środowisk polskich był zupełnie oddalony. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że Brzozowski był prowokatorem. Rehabilitowanie jego jest historycznym błędem.

Co więcej - może to bardzo oburzy wielbicieli Brzozowskiego - ale powiem, że ten nikczemny zawód Brzozowskiego odbijał się na jego twórczości. Bardzo mi przykro, iż to mówię, właśnie dlatego, że jestem przeciwnikiem ideowym tego pisarza i filozofa i ktoś może pomyśleć, że w ten sposób ułatwiam sobie z nim polemikę. Oświadczam z góry, że takie przypuszczenie będę uważał za osobistą obelgę. Udział w policyjnej prowokacji jest czymś moralnie tak obrzydliwym i nikczemnym, że nigdy na największego ideowego wroga nie rzuciłbym takiego podejrzenia. Ale w sprawie Brzozowskiego, na skutek zeznań Burcewa i Bakaja, udział tego pisarza w prowokacji uważam za stwierdzony. Mam całkowite zaufanie do Burcewa, a więc pośrednio do Bakaja.

Otóż dla zostania prowokatorem nie wystarcza nędza, tak jak często wystarcza nędzy, aby jakaś głupia dziewczyna zostawała prostytutką. Prowokacja to rzecz o wiele bardziej perwersyjna niż wszelkiego rodzaju prostytucja. Aby zostać prowokatorem, trzeba mieć umysł skorumpowany, perwersyjny. Zajmowanie się prowokacją wymaga specyficznej perwersji w ustroju moralnym człowieka. Nie tylko wielcy prowokatorzy, jak Azef, Hapon, ale także organizatorzy prowokacji, jak Zubatow, Gierasimow, Ratajew, Raczkowski, Zawarzin, to nie ludzie normalni, zwyczajni, to indywidualiści o specjalnie perwersyjnym charakterze.

W działalności Brzozowskiego pociągała czytelników ta "inność" poglądów w stosunku do tradycyjnych pojęć przeciętnego polskiego inteligenta. Człowiek zmęczony szablonem zawsze przez przekorę szuka przekory. To właśnie Miłosz, będący zresztą apologetą Brzozowskiego, wskazuje jak ten pisarz nienawidził wszystkiego, co było uważane za polskie, arcypolskie. Jego ataki na Sienkiewicza były niesłychanie płytkie, lecz wówczas wydawały się głębokie, ponieważ przynosiły coś specjalnie nowego. Działała w Brzozowskim - wybaczcie - jakaś perwersja zdrady w stosunku do tej uczuciowości, która go wychowała jako Polaka.

Miłosz powołuje się także na to, że Brzozowski był popularny wśród pisarzy piszących w endeckiej prasie podziemnej podczas okupacji. Chodzi tu zapewne o Jana Dobraczyńskiego i Pietrzaka. Sądzę, że zainteresowało ich nawrócenie się Brzozowskiego na katolicyzm, jego kult kardynała Newmana, który z anglikanizmu przeszedł na katolicyzm. Znowuż oburzę moich czytelników, ale czy nie można uważać tego nawrócenia za nowy dowód braku wierności wobec swego środowiska. Brzozowski był przecież jak najbardziej związany z kołami ateistycznymi i materialistycznymi. I oto raptem porzuca je dla mistycyzmu. Szaweł zmieniający się w pobożnego Pawła, czy też umysł inteligentny o specjalnej perwersji?

Styl Brzozowskiego był mętny. Oto urywek z jego rozważań filozoficznych:

"Dzisiejszy stan ludzkości jest najgłębszym dziełem metafizycznym człowieka, najgłębszą rzeczywistością i przede wszystkim rzeczywistością. Miasta nasze, wojny, fabryki, dzieła sztuki, nauka - to nie jest sen, poza którym stoi coś głębszego, co może wyzwolić. Jest to absolutna niedająca się zredukować rzeczywistość".

Nie rozumiem, jak można "redukować" rzeczywistość. Dla mnie tego rodzaju rozważania to epatowanie snobów innymi słowami, zwyczajne wygłupianie się.

Ale oto konkretnie wyrażona myśl Brzozowskiego:

"Wysiłek umysłowy może stać się pracą jedynie przez związek swój z pracą fizyczną i wpływ swój na nią".

Praca fizyczna, a więc praca wyłącznie mięśni. Jest to praca typowa dla konia lub wołu. Człowiek poruszający łopatą już kieruje tą łopatą przy pomocy swoich władz umysłowych. Właściwy postęp ludzkości polega na tym, że w pracy ludzi coraz mniejszą rolę odgrywają mięśnie, coraz większą intelekt. Robotnik z łopatą jest w zaniku w naszej cywilizacji, w zamian za niego mamy montera, majstra, maszynistę, inżyniera. Na tym właśnie polega postęp. De gradacja pojęcia pracy do wysiłku mięśniowego to obraza ludzkości. Według powyższej definicji Brzozowskiego praca Einsteina nie byłaby pracą, ponieważ nie miała elementów pracy fizycznej.

 

 

PROWOKACJA

 

1

Zarządy i personel warszawskich bibliotek naukowych składają się z ludzi wyjątkowo uprzejmych i gotowych pomóc literatom w ich pracy. Niestety w bibliotekach tych brak wielu książek jak najbardziej mi niezbędnych. Jedno British Museum w Londynie lepiej jest w książki polskie i rosyjskie zaopatrzone niż wszystkie razem biblioteki warszawskie. Brakuje na przykład pamiętników generała Zawarzina, szefa żandarmów w Królestwie Polskim w 1905 roku - książki dla badacza polskiego ruchu rewolucyjnego bardzo pomocnej. Brakuje pamiętników Borysa Sawinkowa, przywódcy eserów, a są tylko ich strzępy w postaci skrótu w popularnej broszurce. Brak podstawowych wspomnień generała Gierasimowa, nie ma wspomnień Burcewa, nie ma obłudnej autobiografii Hapona. Toteż w tym, co napiszę poniżej, w dużym stopniu będę się opierał na swej pamięci. Trudno mi było pojechać do Londynu, aby pisać o czasach związanych z okresom rewolucyjnym w Rosji i Polsce.

 

2

Zresztą może się trochę unoszę używając wyrazów "okres rewolucyjny". Temat, którym się poniżej zajmę, jest tematem marginesowym, jest dalszym ciągiem tego, co pisałem poprzednio o dekadencji władzy monarszej w Rosji w początkach XX wieku. Obrzydliwe metody policyjne, brak kontroli nad tymi metodami będą treścią mego opowiadania.

Zacznijmy od uściślenia znaczenia terminu: "prowokacja". "Jeśli nie będzie prowokacji, zamach się nam uda" - powiada rewolucjonista. W tym sensie wyraz "prowokator" oznacza tylko szpicla, który się wcisnął w szeregi rewolucjonistów i składa denuncjacje do policji. Powszechnie się mówi: "prowokatorzy" w znaczeniu konfidentów, czyli ludzi, którzy należąc do środowiska rewolucyjnego jednocześnie są na usługach policji.

Zresztą policja kryminalna także korzystała z usług konfidentów. Ktoś mi opowiadał, jak na jakimś wielkim dworcu kolejowym kradzieże bagażu zostały zlikwidowane właśnie przy pomocy konfidentów wśród złodziei.

Oczywiście tego rodzaju metody policyjne nie są moralne. Władze państwowe nie powinny się posługiwać środkami niemoralnymi, taka jest zasada prawa rzymskiego. Ale policja przeciwko tym zarzutom moralnym wysuwa argument dogodności, utylitaryzmu. Konfidenci ogromnie ułatwiają walkę z przestępczością. Bez ich pomocy byłoby o wiele trudniej.

Nie wdając się w dyskusję o tych kwestiach, spróbuję opierając się na znajomości stosunków policyjnych w Rosji w pierwszym dziesięcioleciu XX wieku, uzasadnić, że współpraca z konfidentami to co innego, a prowokacja co innego.

Konfident to po prostu szpieg, obserwuje pewne zjawiska i o nich informuje swoją zwierzchność. Szpiegostwo wojskowe istnieje od czasów, odkąd istnieją wojny. Niektóre narody pogardzają szpiegami - inne, przeciwnie, mają ich w wielkiej estymie. Na przykład Anglicy. Każdy szanujący się i, co gorzej, szanowany Anglik, zamieszkały za granicą, jest wciągnięty do sieci szpiegowskiej.

Natomiast prowokator to coś o wiele więcej niż szpieg. Jest to człowiek, który wywołuje pewne fakty, stwarza je, aby na tym tle dać okazję policji do ujmowania przestępców i otrzymywania za to odpowiednich nagród.

Wiele już razy pisałem o tym, że tak jak myśliwy musi podhodowywać sobie zwierzynę do polowania, tak żandarmi i "ochrannicy" cesarscy hodowali sobie rewolucjonistów przy pomocy prowokatorów, aby mieć kogo aresztować, wydawać, odnosić policyjne zwycięstwa. Ochrana w latach o których piszę, prowadziła istotnie akcję, której nie można inaczej nazwać, jak racjonalnym rozmnażaniem rewolucjonistów. Była nawet dyskusja w sferach decydujących o działalności policyjnej, wynikiem której była jasno i wyraźnie sformułowana dyrektywa: owszem, agenci policyjni powinni wchodzić do najwyższych instancji partii rewolucyjnych, kierować ich działalnością. W ten sposób żandarmi współdziałali z mordowaniem dygnitarzy cesarskich rękami własnych agentów.

Szczegółowa historia policyjnych prowokacji w Rosji w tym okresie jak najbardziej potwierdza zdanie powyższe.

Rzecz inna, że prowokatorzy policyjni nie wszystko opowiadali policji i kierownicy policyjni nie byli informowani co do wszelkich akcji. Schemat tak wyglądał: prowokator zawiadamia swój urząd policyjny: gotuje się zamach na generał-gubernatora, na ministra, na cara. Odpowiedź: dobrze, pilnujcie, macie na to pieniądze. Te ostatnie wypłacano bardzo hojnie. Potem zamach się odbywa, ten lub ów jest zamordowany i prowokator wydaje policji drugorzędnych sprawców. Mówimy: drugorzędnych, bo ten, kto rzucał bombę lub strzelał z browninga był figurą drugorzędną, był pionkiem; w większości udanych zamachów głównymi ich organizatorami byli prowokatorzy. Tak było z zabójstwem ministra Plehwego, wielkiego księcia Sergiusza, gubernatora Bogdanowicza, prokuratora Pawłowa, naczelnika miasta Petersburga von der Launitza i szeregiem innych, a także z nieudanymi zamachami na samego cara. Agent policyjny Azef przygotowywał zamach na samego cara, który się nie udał nie z jego winy.

Doszło do tego, że konkurujące z sobą departamenty policyjne tworzyły rozłamy w partiach rewolucyjnych, aby mieć własne partie, własnych prowokatorów. Tak na przykład latem 1906 roku był zamach na premiera Stołypina. Dwóch elegancko ubranych oficerów gwardii zajechało przed jego letnią rezydencję i weszło do przedpokoju czekając na audiencję. Był tłok interesantów tego dnia i jeden z tych oficerów, a raczej przebranych rewolucjonistów, upuścił bombę niechcący. Sam Stołypin ocalał, oblał mu tylko twarz atrament z kałamarza, który stał na biurku, ale sześćdziesięciu ludzi było zabitych i rannych, między innymi dwaj zamachowcy oraz dzieci ministra.

Generał Gierasimow na wieść o zamachu wykrzyknął: - To nie mój agent, to zrobili socjal-rewolucjoniści maksymaliści pułkownika Trusiewicza.

Istotnie pułkownik Trusiewicz miał prowokatora Resa, który działał w partii socjal-rewolucjonistów maksymalistów, natomiast socjaliści-rewolucjoniści "prawdziwi", których wodzem organizacyjnym był Azef, w tym czasie agent generała żandarmów Gierasimowa, nic z tym zamachem wspólnego nie mieli.

Przeciwnie, Azef kazał nawet socjalistom-rewolucjonistom wydać odezwę odżegnującą się od tego zamachu.

Ponieważ wymówiliśmy nazwisko Stołypina, więc w formie dygresji przytoczymy przykłady jego odwagi osobistej. W drugiej Dumie Państwowej podniósł dłoń do góry i zawołał:

- Nie zastraszycie!

Dostał wiadomość, że do zamachu na jego osobę przygotowuje się niejaki kapitan lotnictwa Maciejewicz (Maciewicz). W tych czasach aeroplany były całkowitą nowością i lot aeroplanem stanowił taki sam akt odwagi, jakim jest dzisiaj skok na spadochronie. Zamachowcy często popełniali samobójstwo po dokonanym zamachu, tak że Stołypin nie mógł liczyć na to, że Maciejewicz dokonując zamachu oszczędzać będzie własne życie. A jednak Stołypin dowiedziawszy się o przygotowaniach Maciejewicza pojechał na lotnisko.

- Czy jest tu kapitan Maciejewicz?

- Jest.

- Chciałbym, aby mnie przewiózł aeroplanem.

I Stołypin pojechał aeroplanem w towarzystwie Maciejewicza, który przecież w każdej chwili mógł spowodować jakąś awarię, wskutek której zginęliby obydwaj.

Następnej nocy Maciejewicz odebrał sobie życie wskazując w liście przedśmiertnym, że nie byłby w stanie spojrzeć w oczy swoim kolegom rewolucjonistom.

Zapytywano Stołypina, jak mógł się odważyć na czyn tak szaleńczy. Odpowiedział: - Spojrzałem temu człowiekowi w oczy i zrozumiałem, że ma zbyt mało odwagi, aby popełnić morderstwo.

Stołypin w 1911 roku został zamordowany w Kijowie podczas przedstawienia teatralnego, przez prowokatora Bogrowa. Był to jeden z licznych w tych czasach wypadków, że agent policyjny był agentem rewolucjonistów.

 

3

Poza formalno-historycznym tłem prowokacji istnieje jeszcze prowokacja jako zagadnienie psychologiczne. Wielki Dostojewski twierdził, że w każdym człowieku walczy czynnik dobra z czynnikiem zła. Ale Dostojewski był jednak człowiekiem zbyt szlachetnym, zbyt dobrym, aby wczuć się w psychologię tych prowokatorów, których nam maluje historia rosyjsko-cesarskiej prowokacji w tych czasach. Przygnębia podłość tych ludzi. Na przykład uczucie koleżeństwa, wspomnienie wspólnego niebezpieczeństwa. Przecież to w każdym człowieku działa przez życie całe. Spotkałem kiedyś na ulicy listonosza, którego nie poznałem. Przypomniał mi, że kiedyś byliśmy razem w patrolu i że razem byliśmy wtedy solidnie ostrzelani. Ucałowaliśmy się serdecznie na ulicy. Chyba to było zrozumiałe i stanowiło objaw często spotykany. Tymczasem tu Rutenberg, który kiedyś leżał obok Hapona pod kulami na śniegu, który go potem ratował, przebierał, przechowywał, morduje tego Hapona. Azef, wychowanek i wielbiciel Gierszuniego, targuje się o życie tego Gierszuniego, żąda pięćdziesiąt, potem dwadzieścia pięć tysięcy, jednocześnie utrzymując z tym Gierszunim najserdeczniejsze stosunki. Ludzie związani wspólną walką nadsłuchują razem nocami, czy nie skrada się ku nim niebezpieczeństwo, potem wydają, sprzedają siebie nawzajem.

Psychologia prowokacji występuje w zupełnie podobnych objawach u oficerów policji, którzy ją organizują, jak u agentów, którzy ją uprawiają. Jest to psychologia jakiegoś wyżywania się w zdradzie. Są podobno kobiety miłujące zdradę, uprawiające zdradę z samej miłości zdradzania. Nie bardzo w to wierzę. W sprawach erotycznych istnieje perwersja ciągłej zmiany i tej cechy chorobliwej czy nienormalnej, w każdym razie niesympatycznej, nie można jednak przyrównywać do tak nikczemnego umiłowania zdrady, jakie spotykamy w dziejach prowokacji. Jeśli po kolei wyliczymy prowokatorów, to przekonamy się, że byli to ludzie wykształceni, mający dyplomy lub przynajmniej wyższe studia, mogący zapracować na życie w przyzwoity sposób. Ale nie! Odpowiadała im atmosfera zabójstw i zdrady. Jeśli byli z natury tchórzami, czemuż nie opuścili szeregów rewolucyjnych, czemuż asekurowali swoje nędzne życie wydawaniem towarzyszy.

Klasycznym typem prowokatora był inżynier Jewno Azef, urodzony w Łyskowie, w powiecie wołkowyskim, tam gdzie znajduje się grób poety Franciszka Karpińskiego. Rodzice jego to byli biedni Żydzi, on sam skończył gimnazjum, ukradł osiemset rubli, pojechał do Karlsruhe na politechnikę i stamtąd napisał do Departamentu Policji, że obserwuje tu koło socjalistyczne i rewolucyjne, studenckie, że mógłby o nim przesyłać wiadomości. Koła takiego nie było, ale Azef sam je założył i od czerwca 1893 roku jest na pensji policyjnej, która się stale podnosi, chociaż Azef jednocześnie systematycznie zbiera ofiary na rewolucję i ofiary te kradnie.

Nie będziemy się tu wdawali w szczegółową chronologię działalności Azefa w charakterze wodza rosyjskich socjalistów rewolucjonistów i agenta policji jednocześnie. Powiemy, że obfitowała ona w incydenty sprzeczne. Od czasu do czasu powstawały w partii podejrzenia, że ma stosunki z policją. Zdarzało się to dość często. Wtedy Azef reagował bardzo energicznie. Niejaki Tatarow był jednym z tych, którzy zaczęli rzucać podejrzenia na Azefa. Został z rozkazu Azefa zastrzelony przez innych rewolucjonistów w mieszkaniu swych rodziców, na oczach matki, popadii, w Warszawie, gdyż jego ojciec był prawosławnym proboszczem cerkwi na Pradze. Z drugiej znów strony Azef odbiera hołdy nadzwyczajne. Breszko-Breszkowska, później nazywana "babunią rewolucji rosyjskiej", na zjeździe w Genewie kłaniała mu się w pas starorosyjskim zwyczajem. Szereg ludzi wybitnych i rewolucjonistów zajadłych uwielbia Azefa. Było to tym ciekawsze, że powierzchowność Azef miał odrażającą. Wyłupiaste oczy, nalaną i przekrzywioną fizjonomię, brak szyi, obrzydliwą budowę ciała, ruchy goryla. Na ulicy ludzie odwracali się od niego z obrzydzeniem.

Zamachy swe utajał Azef przed policją. Najklasyczniejszym dla jego działalności był zamach na Plehwego. Temu ministrowi, zdaje się najzupełniej słusznie, przypisywano organizację pogromu żydowskiego w Kiszyniowie. Od tego czasu twarz Azefa wykrzywiała się ze złością na samo wspomnienie nazwiska Plehwego. Nigdy nie odmówił jałmużny małym chłopcom, żebraczkom żydowskim, kiedy mieszkał w Wilnie, obdzielał ich nawet hojnie. Zemstę Plehwemu poprzysiągł w związku z pogromem w Kiszyniowie. Zresztą sam Pobiedonoscew określił Plehwego wyrazem: "łajdak". Była to niewątpliwie figura nikczemna, mówiąc nawiasem jeden z miłośników prowokacji.

Plehwe został zabity przez terrorystę Sazonowa, który rzucił na jego powóz bombę ważącą dwanaście funtów. Sazonow był ranny w czasie tej akcji i potem skazany na więzienie dożywotnie. Azef był kierownikiem tego zamachu, oczywiście w tajemnicy przed policją, której powydawał jego uczestników.

Bardzo jest też ciekawe, że Azef, który prowadził grę tak niebezpieczną, był tchórzem, a może tylko od czasu do czasu miał histeryczne ataki tchórzostwa. Wtedy - jak ktoś opisuje - trzęsło się mu całe opasłe cielsko, a twarz potniała i wciskała się między ramiona.

Plehwe był zabity w dniu 28 lipca 1904 roku, a w kilka miesięcy później, bo dnia 17 lutego 1905 roku, zabity został generał-gubernator moskiewski wielki książę Sergiusz Alaksandrowicz i organizatorem tego zamachu był znów Azef, chociaż wykonawcą Rosjanin Kalajew. W ogóle obok zboczeńców-prowokatorów ruch eserowski obfitował w osobistości bardzo sympatyczne, ofiarne. Takim był niewątpliwie Kalajew. Stał już raz z bombą i czekał na karetę wielkiego księcia, ale bomby nie rzucił, ponieważ w karecie prócz Sergiusza Aleksandrowicza jechała także jego żona oraz jego bratanek i synowica, dwoje dzieci. Azef zgromił go za te skrupuły, lecz sąd rewolucyjny uznał jego postępowanie za słuszne.

Żona Sergiusza Aleksandrowicza, Elżbieta Teodorówna, była rodzoną siostrą cesarzowej. Była to osoba niezwykłej piękności i bardzo egzaltowana. Odwiedzała mordercę swego męża w więzieniu, błagała go, aby się nawrócił, po czym sama została zakonnicą. Zginęła dopiero podczas rewolucji.

Po rozwiązaniu pierwszej Dumy Państwowej niektóre sfery polityczne uwzięły się przekonać cesarza, chwiejnego, zdezorientowanego, mało inteligentnego, że droga reform jest bezcelowa, że należy użyć twardej ręki. Policja polityczna była w pierwszej linii zainteresowana, aby terror odżył z jak największą siłą. Były to złote czasy dla Azefa. Stołypin sam nakazywał organizowanie zamachu przeciw sobie z małym zresztą warunkiem, aby się ten zamach nie udał. Azef organizował jednocześnie zamach na samego cara, i to całkiem na serio, w którym Mikołaj II miał zginąć. Widać z tego, że Azef nienawidził tego ostatniego cara. Wszystko było zorganizowane jak najlepiej. Znalazł się marynarz, który chciał zastrzelić cesarza podczas pewnej uroczystości na krążowniku. Ale zabrakło mu serca: cesarz zupełnie przypadkowo zwrócił się właśnie do niego i oddając mu pusty kieliszek poprosił go grzecznie: - Gołąbeczku, przynieś mi trochę wina. Podobno Mikołaj II miał oczy liliowe, smutne, melancholijne, sympatyczne.

Azef miał życie podwójne nie tylko w stosunku do rewolucji i policji. Miał także podwójne życie osobiste. Miał żonę legalną, ideową rewolucjonistkę, i miał z nią dzieci, dla których był najczulszym ojcem. Miał jednocześnie drugą kobietę, z którą przebywał dłużej i częściej, na którą wydawał ogromne pieniądze, kradzione w kasach partyjnych. Miała brylanty, kolie, klejnoty, suknie. Z zawodu była śpiewaczką kabaretową z pochodzenia mieszczaneczką z cnotliwej rodziny małego miasteczka w Niemczech zachodnich. Ciekawe, że obie te kobiety kochały go szczerze; żona nigdy nie uwierzyła, aby mógł być zdrajcą, kochanka opiekowała się nim i zasilała gotówką, gdy po wybuchu pierwszej wojny światowej stracił wszystkie swe pieniądze, które lokował w rosyjskich papierach wartościowych.

Azef był geniuszem nie tylko w prowokacji, ale i w organizacji. Dla śledzenia na przykład ministrów i dostojników przeznaczonych na odstrzelenie wymyślił system izwoszczyków, czyli dorożkarzy, którzy jeżdżąc po mieście mogli bez zwrócenia uwagi policji zatrzymywać się przed ministerstwami lub prywatnymi mieszkaniami dygnitarzy. Taką samą rolę spełniali sprzedawcy papierosów lub gazet. Zabicie ministra wymagało długich miesięcy obserwacji. Rewolucjoniści nie liczyli na okazje. Kiedy planowano zamach na ministra Durnowo i kiedy w tym celu był ustawiony naprzeciwko jego ministerstwa rewolucjonista w charakterze gazeciarza, to zdarzyło się, że Durnowo zbliżył się do niego i kupił "Nowoje Wremia". Terrorysta był bezradny i musiał zrezygnować ze skorzystania z tego zbiegu okoliczności.

 

4

Burcew był człowiekiem czystym, ideowym i prawym. Po ogłoszeniu manifestu konstytucyjnego w 1905 roku zjechał do Petersburga i zameldował się pod własnym nazwiskiem w jakimś hoteliku. Po pewnym czasie zjawia się u niego urzędnik policyjny i powiada:

- Pan jest ten sam Burcew przez nas poszukiwany?

- Ten sam.

- To niech pan ucieka, póki czas, póki pana nie aresztujemy...

- Ani myślę.

Po pół godzinie ten urzędnik wraca.

- Panie Burcew, nie będziemy pana aresztować, zameldujemy pana pod obcym nazwiskiem.

- Nie, nie zgadzam się.

Burcew wiedział, że administracja nie zechce kompromitować nowej konstytucji mnożeniem aresztowań. Pozostawiła Burcewa w spokoju. Zaczął wydawać legalnie pismo rewolucyjne pt: "Byłoje". W tym piśmie pozwolił sobie na następujący dowcip: ogłosił spis książek skonfiskowanych w ciągu ostatnich miesięcy. W tym spisie figurował następujący sensacyjny tytuł: Cesarz Mikołaj II. Mowy na świętach pułkowych.

Była to prawda. Burcew sam wydał mowy cesarza m.in. na świętach pułkowych, ponieważ cesarz mówił w kółko jedno i to samo: "Piję za zdrowie świetnego..." - tu następowała nazwa pułku. Burcew zebrał stokilkadziesiąt takich mów i wydał je celem ośmieszenia monarchy. Książkę skonfiskowano. Ten Burcew miał jednak w sobie materiał na dziennikarza typu Rocheforta, Daudeta lub Nowaczyńskiego.

Bakaj zgłasza się do Burcewa. Kiedyś był małym prowokatorem, dziś urzędnikiem centrali policyjnej. Chce opuścić ten zawód, ale wpierw chce wywrzeć zemstę na policji, chce dopomóc sprawie rewolucji. Posiada listy prowokatorów.

Zaczyna się współpraca Burcewa z Bakajem. Ten pierwszy zna się na ludziach, sam jest człowiekiem nieskazitelnym pod każdym względem. Obaj wiedzą teraz, że w partii socjalistów-rewolucjonistów jest jakiś szpieg wszystkowiedzący. Bakaj zna jego pseudonim policyjny: Raskin. Burcew zaczyna domyślać się prawdy.

Burcew wyjeżdża z Petersburga, ponieważ stołypinowska reakcja bierze górę. We wrześniu 1908 roku siada do przedziału pociągu pośpiesznego biegnącego przez Niemcy. Burcew wie, że w tym przedziale jedzie były dyrektor departamentu policji, usunięty stamtąd i noszący zadrę w sercu za dyskwalifikację, poza tym arystokrata z pochodzenia i obyczajów, dumny ze swego pokrewieństwa z domem cesarskim i nie lubiący swego dawnego przyjaciela, a obecnego premiera, Piotra Arkadiuszewicza Stołypina. Burcew zaczyna błagać Łopuchina o odpowiedź na pytanie, kto to jest Rasikin, i jednocześnie opowiada o właściwej roli Azefa w partii, że Azef był organizatorem takich i takich zamachów, że zrobił to i tamto. Łopuchin słucha tego z coraz większym rozdrażnieniem, aż wreszcie bierze walizkę, bo już wysiadał, i mówi na pożegnanie:

- Nie znam żadnego Raskina, a inżyniera Jewno Azefa widziałem wszystkiego kilka razy.

 

5

Burcew ogłasza, że Azef jest prowokatorem. Wywołuje to oburzenie wśród rewolucjonistów i Burcew staje przed sądem partyjnym. Członkami tego sądu są najpoważniejsze figury rewolucyjne: książę Kropotkin, anarchista o światowym rozgłosie. (Będąc w Londynie w pewnej wielkiej drukarni podczas wojny widziałem w biurze głównym za gablotą dzieła Kropotkina po angielsku; zarząd tej drukarni był dumny, że te książki się tu drukowały, nie wiem zresztą dlaczego, czy dlatego że Kropotkin był anarchistą, czy też dlatego że był księciem.) Poza tym w tym sądzie brali udział Łopatin i Wiera Figner, uczestniczka zamachu na życie jeszcze Aleksandra II. Poza tym byli obecni: Czernow i Natanson. Obrońcą Azefa był Sawinkow - przemawiał do Burcewa tymi słowy: "Zwracam się do was, Włodzimierzu Lwowiczu, jako do historyka rosyjskiego ruchu rewolucyjnego i proszę, abyś wskazał, czy istnieje w dziejach tej rewolucji, które znają Żelabowa, Gerszuniego, Sazonowa, oraz w dziejach rewolucyjnych innych narodów europejskich imię świetniejsze niż imię Azefa".

A Wiera Figner mówiła do Burcewa: "Czy pan wiesz, co zrobisz, skoro dowiedziona zostanie niesłuszność pańskich urojeń? Będziesz pan musiał palnąć sobie w łeb, nie pozostanie nic innego".

Burcew nosił z sobą truciznę.

Ale Azef oświadczył, że wyjeżdża do Berlina i podał adres jakiegoś pensjonatu, w którym się zatrzyma. Po jego wyjeździe Burcew otrzymał list od Łopuchina, w którym ten donosił, że Azef odwiedził go w jego mieszkaniu w Petersburgu i błagał, aby go nie wydawał. Łopuchin donosił także, iż napisał do Stołypina, żądając zabezpieczenia przed wizytami podobnych indywiduów.

Był to piorun z jasnego nieba. Sąd wysłał do Berlina kogoś, kto miał sprawdzić, czy Azef był w pensjonacie, w którym miał się zatrzymać. "Wasze najgorsze przypuszczenia okazały się słuszne" - zadepeszował ten wysłaniec.

Potem Azef przyjechał do Paryża. Odwiedził go wieczorem Sawinkow i zadał szereg pytań. Azef odmawiał odpowiedzi i w kilka godzin później wyjechał nie wiadomo dokąd.

Mieszkał w Berlinie ze swoją kochanką. Umarł podczas wojny. Na grobie na cmentarzu berlińskim nie ma żadnego napisu.

 

 

WOJNA ROSYJSKO-JAPONSKA

 

1

Przedstawiliśmy dotychczas bieg wydarzeń w XX wieku w Europie jako zdążający do stworzenia antyniemieckiego trójkąta: porozumienia Anglii, Francji i Rosji. Już od wstąpienia na tron Edwarda VII Anglia zbliża się politycznie do Francji, a przecież Francja jest szeregiem konwencji jawnych i tajnych związana z Rosją. W myśl więc przysłowia: "Przyjaciel twego przyjaciela jest moim przyjacielem" Anglia zbliżając się do Francji zbliża się do Rosji.

Przypominamy, że układ ujawniający współpracę anglo-francuską i wyrównujący antagonizmy między tymi dwoma państwami, to układ w sprawie Maroka i Egiptu i innych spraw mniejszej wagi, podpisany w dniu 8 kwietnia 1904 roku. W układzie tym, mówiąc ordynarnie Francja zrzekła się Egiptu na rzecz Anglii, a Anglia Maroka na rzecz Francji. Układ ten podpisany był już po wybuchu wojny rosyjsko-japońskiej, ale oczywiście atmosfera umożliwiająca jego zawarcie była tworzona przez kilka lat poprzednich.

Wojna rosyjsko-japońska wybuchła 8 lutego 1904 roku st. st. i wojnę tę porównać można do wywrócenia szachownicy. Figury szachowe potoczyły się po podłodze i należało je dopiero zbierać i przypominać sobie, jakie uprzednio zajmowały miejsca.

Dla Francji i Niemiec wojna rosyjsko-japońska oznaczała osłabienie, a nawet czasowe sparaliżowanie militarnego sojusznika Francji, to jest Rosji. W miarę klęsk rosyjskich na Dalekim Wschodzie Francja jako sojusznik traci w oczach angielskich. Traktat z kwietnia 1904 roku był podpisany tylko dlatego, że był ułożony i omówiony o wiele przedtem.

Dla Niemiec wojna rosyjsko-japońska oznaczała tyle, co sygnał kolejowy: droga wolna. Niemcy uznały ją za okazję do polityki kuszenia Rosji sojuszem z nimi i agresywnego występowania przeciwko Francji i nawet Anglii.

Wreszcie Anglia miała układy sojusznicze podpisane z Japonią. Zwycięstwa japońskie przerastały przewidywania Anglii. Powstawało pytanie, co robić z nową sytuacją na Dalekim Wschodzie.

 

2

Wojna rosyjsko-japońska przekreślała całą politykę Wittego. Ten mąż stanu dążył do usadowienia się Rosji na Dalekim Wschodzie w sposób pokojowy, jako sojusznika i Chin i Japonii. W swoich wspaniałych pamiętnikach Witte opisuje, że w 1901 roku przyjeżdżał do Petersburga margrabia Ito, który imieniem Japonii proponował Rosji układ, który Witte uważał za dobry. Japonia zgadzała się na posiadanie Portu Artura przez Rosję, zgadzała się, że kolej wschodniochińska będzie strzeżona na terytorium chińskim przez wojska rosyjskie. Dla siebie żądała wolnej ręki w Korei. Widać, że Japonia stała wówczas przed dylematem, czy iść z Rosją, czy iść z Anglią. Petersburg wbrew Wittemu odrzucił propozycje Ito i od tej chwili Japonia zdążała do wojny.

Jak wielu mężów stanu Witte ma tendencję do upraszczania stanowiska swoich przeciwników politycznych. Sugeruje nam w swoich pamiętnikach, które są zarówno namiętne, jak wspaniałe, że źródłem zła był cesarz Mikołaj II, który na Dalekim Wschodzie protegował Biezobrazowa, Wonlarlarskiego i innych spekulantów, którzy posiadali koncesje leśne na rzece Jalu w Korei. Poza tym cesarz nienawidził Japończyków, bo podczas podróży w tym kraju, jeszcze za czasów, kiedy był następcą tronu, jakiś japoński wariat czy fanatyk ciął go szablą po głowie i poważnie zranił.

Wszystkie te sugestie Wittego nie wydają mi się wystarczające. Oczywiście polityka Wittego była rozumna, ale musiała być także jakaś kontrpolityka, a nie tylko niechęć cesarza, o której ten zresztą nigdy słowa nie mówił, i koncesje leśne nad Jalu. Nie mamy jednak żadnych materiałów broniących polityki rosyjskiej, która doprowadziła do wojny.

Myślę jednak, że stroną agresywną byli Japończycy. Po stronie rosyjskiej cytowano idiotyczne zdanie ministra Plehwego, który był nie tylko łajdakiem, jak go nazywał sam Pobiedonoscew, ale i bałwanem, skoro powiedział: "Rosji potrzebna jest malutka zwycięska wojna". Japończycy jednak myśleli poważniej, kiedy dążyli do tej wojny. Zwycięstwo nad Rosją, wielkim mocarstwem europejskim, od razu zmieniało ich rangę na świecie. Z państwa drugiej klasy, państwa "egzotycznego", niemal "dzikiego", od razu stawali się mocarstwem równouprawnionym. Warunki militarne były wybitnie po ich stronie, czego wówczas w Europie całkiem nie rozumiano. Mówiono: mała Japonia i kolos rosyjski. Oczywiście że przestrzeń zajmowana przez Japonię była znacznie mniejsza od Rosji, ale były to terytoria zaludnione, a nawet przeludnione, podczas kiedy olbrzymia część cesarstwa rosyjskiego była wtedy pusta. Dysproporcja ludności pomiędzy Rosją a Japonią wcale nie była tak duża. Rzeczą jednak główną i decydującą było to, że teren wojny był bardzo bliski Japonii, a główne siły rosyjskie były związane z tym terenem tylko wąską nitką jednotorowej kolei żelaznej. Dla Japonii była to więc wojna z blisko znajdującym się nieprzyjacielem, dla Rosji daleka wyprawa kolonialna. Poza tym sam Witte, były premier rosyjski i wielki patriota swego państwa, wypowiedział o tej wojnie słuszny aforyzm:

"Japonia nas pobiła, ponieważ wierzyła w swego Boga niezrównanie więcej niż my w naszego. To nie aforyzm albo raczej aforyzm tak samo słuszny, jak ten, że w roku 1870 pobił Francję niemiecki nauczyciel szkoły powszechnej".

Rosja na Dalekim Wschodzie posiadała siły miejscowe, jak na przykład kozaków zaamurskich i ussuryjskich, posiadała silną flotę skoncentrowaną w Port Arturze. Rosjanie wierzyli, że ta flota nie dopuści Japończyków do wylądowania w Azji. Rosyjscy wojskowi nie przypuszczali nawet, że może ich spotkać klęska. Rosyjski minister wojny, generał Kuropatkin, niewątpliwie świetny biurokrata wojskowy, jeździł nawet do Japonii przed wojną i wyniósł wrażenie, że armia japońska nie jest poważna. Publiczność w Europie myślała, że wojna z Japonią będzie nieomal podobna do niedawnej wojny z chińskimi bokserami. Nie chciano zrozumieć, że Japonia od kilkudziesięciu lat, nie zaprzepaszczając swej prastarej cywilizacji, potrafiła przejąć wszelkie zdobycze zachodniej techniki, zwłaszcza w dziedzinie obrony państwa.

Należy więc przypuszczać, że to Japończycy dążyli do wojny. Mieli ku temu bardzo poważne powody.

 

3

Dnia 6 lutego 1904 roku Japończycy zerwali stosunki dyplomatyczne z Rosją, a 8 lutego, znienacka, bez wypowiedzenia wojny, zaatakowali przy pomocy łodzi podwodnych i torpedowców flotę rosyjską najspokojniej stojącą w Czemulpo, koło Portu Artura. Trzy główne pancerniki rosyjskie: "Cesarzewicz", "Retwizan" i "Pałłada" zostały unieszkodliwione. Za jednym zamachem flota rosyjska Dalekiego Wschodu przestała być zdolna do zwycięstwa nad flotą japońską. Teoria, że wojna z Japonią będzie możliwa bez wielkich ofiar, została zniweczona.

Wiadomość o zniszczeniu trzech wielkich pancerników rosyjskich nadeszła do Petersburga podczas dworskiego balu. Tańców nie przerwano. Ta scena przypomina mi inną, jak to w czasie dyplomatycznych obrad nad traktatem wiedeńskim, również podczas balu, przyszła wiadomość o ucieczce Napoleona z Elby i o jego lądowaniu we Francji.

Bale w Pałacu Zimowym w Petersburgu były wówczas najwspanialsze w Europie; bale u monarchów w Wiedniu, Berlinie, Londynie w porównaniu z nimi wydawały się oszczędne i obskurne. Były to blaski zachodzącego słońca. Można uważać za fatum, że na taki właśnie bal przyszła wiadomość, która była początkiem końca cesarstwa.

 

4

Jak się przegląda spis generałów i admirałów prowadzących ze strony rosyjskiej wojnę na Dalekim Wschodzie, to musi dziwić ogromna ilość nazwisk niemieckich. Stoessel, Gerngross, Kaulbars, Grippenberg, Rennenkampf, Kleigels, Viethoft i tak bez końca. Czasami się zdaje, że Niemiec jest regułą, Rosjanin wyjątkiem. Bo rzeczywiście ziemiaństwo pochodzące z ziem łotewskich i estońskich, tak zwanych guberni nadbałtyckich, opanowało wyższą administrację rosyjską, a zwłaszcza armię. Ale ci Niemcy, protestanci i w domu mówiący po niemiecku, jakież natchnienie mogli dać żołnierzowi! Nie byli bynajmniej tchórzami, sumiennie spełniali swe obowiązki, byli akuratnymi biurokratami wojskowymi. Ale bitwy ówczesne rozstrzygały się jeszcze przez szarże kawaleryjskie lub ataki na bagnety. Sama biurokracja wojskowa, chociażby najbardziej pedantyczna, nie wystarczała, aby zwyciężyć w takich bojach.

Naczytałem się w dzieciństwie pamiętników oficerów rosyjskich, którzy uczestniczyli w tej wojnie na lądzie i morzu. Kiedy teraz wziąłem do ręki Siemionowa Raspłatę, to wiedziałem, po jakim zdaniu nastąpi jakie zdanie i które z nich opatrzone będzie przypiskiem. Na wszystkich tych wspomnieniach ciąży dojazd na wojnę. Owe jedenaście tysięcy kilometrów, które w ciągu długich dni i długich nocy przebyć trzeba było w wagonach wlokących się noga za nogą. Za oknami był deszcz, śnieg, zamieć, drzewa - gigantycznie wielka tajga i świstki lokomotyw. Wszyscy opowiadają przejazd po lodzie Bajkału - zamaszyste trojki, śpiewy sołdackie. W tym bowiem miejscu kolej transsyberyjska miała przerwę, którą nadrobić trzeba było piechotą lub końmi. Oczywiście przy obecnej rozbudowie lotnictwa wojennego Rosja w ogóle nie mogłaby wyruszyć na wojnę, bo Japończycy zbombardowaliby po prostu lód na jeziorze bajkalskim. Ale wtedy aeroplanów nie było.

Uczucia tych oficerów są ciekawe. Jednocześnie są monarchistami i nimi nie są, są patriotami i nimi nie są. Ze straszliwą żółcią opisują brak przygotowania do wojny po stronie rosyjskiej, kretynizmy i małe intrygi dowództwa, ale jednak chcą pobić Japończyków, chcą swego zwycięstwa i imię cesarza nadal dla nich jest święte. Psychologia tych oficerów była podobna do psychologii dojrzewania płciowego, kiedy się przełamują w człowieku różne rzeczy.

Po polach Mandżurii spacerowała sobie śmierć. I to było podniecające, nawet zachęcające. W Mukdenie otwarto mnóstwo kafe-szantanów - umyślnie tu naśladuję fonetykę rosyjską - i w tych kafe-szantanach różne piosenkarki oczkowały do oficerów, którzy ledwo zdążyli ręce umyć po boju. Śmierć i mizdrzące się oczy pięknych, pachnących i sprzedajnych kobiet. Najsławniejszym z tych kafe-szantanów był "Chateau des fleures" w Mukdenie. O! nie wiecie, jak rozkoszne jest uczucie bliskości miejsca boju od miejsca uciechy i radości. Wyspiański miał genialną intuicję stawiając fortepian w Warszawiance i obecne przy nim piękne panny o pół mili od boju. Chłopicki także zamiast obmyślać w samotności plan bitwy wolał być w towarzystwie ładnych dziewczyn.

Ale to porównanie z Warszawianką nie jest tu właściwe. W Mandżurii było wszystko rosyjskie i arcyrosyjskie. Taki czy inny oficer gwardii, książę ze starego rosyjskiego rodu, wyrywał się z Petersburga i jechał, aby się zaciągnąć do jakichś dragonów przymorskich czy kozaków ussuryjskich, aby się bić, aby być na wojnie, pędzić konno na nieprzyjaciela, słuchać dalekich jego strzałów. Rozumiem to doskonale. To rozkoszniejsze od wszelkiego polowania. Szkoda, że te formy wojny już minęły i nigdy nie wrócą. To tak, jakby spod jedwabnej kołdry wyskoczyć na mróz. Sam wielki książę Cyryl Włodzimierzowicz pojechał do Portu Artura jako oficer marynarki. O godzinie piątej rano siedział jeszcze w gabinecie kafe-szantanu i na kolanach miał piosenkarkę, która książęce uczucia artystyczne wznosiła do góry. Po godzinie, o szóstej rano, był już na pokładzie pancernika "Pietropawłowsk", i co gorsza o dziewiątej minut czterdzieści trzy z tym pancernikiem wylatywał w powietrze. Zginęło wtedy przeszło tysiąc ludzi, uratowało się tylko kilkudziesięciu. Dlaczego? Oto wszyscy w chwili wybuchu zrzucali płaszcze, aby nie przeszkadzały im pływać. Widziano przez mgłę dymu, jak admirał Makarow, największy rosyjski bohater rosyjsko-japońskiej wojny, zrzucał płaszcz. A Wielki Książę? Stał i nie zrzucał żadnego płaszcza - nie był przyzwyczajony do tego, aby wyczyniać jakieś ruchy nagłe i nieprzewidziane. To go uratowało. Szalupy ratownicze, które pośpieszyły na miejsce, na którym przed chwilą był olbrzymi pancernik, wyciągnęły z wody Wielkiego Księcia. Wszyscy uratowani byli w płaszczach.

 

5

Wojna rosyjska toczy się od klęski do klęski. Rozpoczęta 8 lutego zdradzieckim napadem floty japońskiej, ma chwilę nadziei, kiedy nad flotą Dalekiego Wschodu obejmuje dowództwo popularny i utalentowany admirał Makarow. Ale w dniu 13 kwietnia ginie on od japońskiej, czy też własnej miny na pancerniku "Pietropawłowsk". To ciężki cios. Potem w dniu 30 maja Japończycy zajmują Talien, czyli Dalnij, drugi obok Portu Artura port rosyjski we wschodniej Azji. Generał Kuropatkin, dowódca wszystkich sił lądowych podzielonych na trzy armie, nie jest w stanie przeszkodzić połączeniu się armii japońskich i oto w dniach od 26 sierpnia do 4 września połączone armie generałów Kuroki, Nogi i Oku zwyciężają wojsko rosyjskie pod Liaojangiem. Generał Kuropatkin cofa się nad rzekę Szache, aby tu, w dniach od 7 do 25 października, ponieść nową klęskę.

Generał Kuropatkin przekonał cesarza, że klęski są wynikiem dwuwładzy, że uprawnienia namiestnika Dalekiego Wschodu, admirała Aleksiejewa, i naczelnego dowódcy nie są dostatecznie rozgraniczone. Cesarz przepędził Aleksiejewa i całą władzę oddał Kuropatkinowi.

Zaczął się epokowy dla Rosji rok 1905.

Japończycy w dniu 2 stycznia zdobyli Port Artur. Pomiędzy 19 lutego a 10 marca armia rosyjska została pobita pod Mukdenem. Kuropatkin przestał być wodzem naczelnym, miejsce jego zajął Liniewicz, oficer samouk, który nigdy nie był w Akademii Wojskowej i zawsze służył na Dalekim Wschodzie.

Po zniszczeniu rosyjskiej floty na Dalekim Wschodzie wysłano tam flotę bałtycką pod dowództwem admirała Rożestwienskiego. Flota wlokła się naokoło świata, bo Anglicy nie puścili jej przez Gibraltar i Suez. Płynęła więc dokoła Przylądka Dobrej Nadziei. Po drodze, na początku podróży, bo koło Hull, wzięła za torpedowce japońskie rybackie statki angielskie i powystrzelała rybaków, z czego powstała niebywała awantura. Anglicy grozili wojną. Moim zdaniem incydent ten jest dotychczas nie wyjaśniony i kto wie, może pewnego pięknego dnia Japończycy otworzą swe archiwa i powiedzą: "Owszem, byliśmy pod Hull". Wreszcie Rożestwienski dowlókł się do Japonii i tutaj w dniu 27 maja 1905 roku pod Cuszimą poniósł znów straszliwą i ostateczną klęskę.

Rosja z wszystkich 127 okrętów wojennych straciła 108. W lipcu 1905 roku, a więc w kilka tygodni po Cuszimie, prezydent Stanów Zjednoczonych, Teodor Roosevelt, zaproponował swoje pośrednictwo, które przez obie strony zostało przyjęte, skutkiem czego podpisano pokój w Portsmouth.

 

6

Dnia 9 stycznia starego stylu, a 22 stycznia 1905 r. nowego stylu miała miejsce w Petersburgu tak zwana "krwawa niedziela". Lud idący z petycją wiernopoddańczą do cesarza został zmasakrowany przez strzały wojska. Jedna z salw oddanych w górę poszła po drzewach parku, na które powłaziło mnóstwo dzieci, ciekawych pochodu. Dzieciaki posypały się jak wróble na śnieg.

"Ta czerwona niedziela" - "krasnoje woskriesenije", jak ją nazwano - była rezultatem wielu skomplikowanych okoliczności. Oczywiście, że potężnym motorem załamania się władzy, wodą na młyn zarówno rosyjskich rewolucjonistów, jak polskich niepodległościowców były klęski oręża rosyjskiego na Dalekim Wschodzie. Zawiadowca stacji Jaszuny pod Wilnem pewnemu ziemianinowi pytającemu się o wiadomości wetknął gazetę donoszącą o klęsce pod Liaojangiem ze słowami: "Masz pan, ciesz się pan".

Ale "krwawa niedziela" pochodziła od systemu policyjnej prowokacji. Był taki Zubatow, który perwersyjność prowokacyjną nosił w sobie od dziecka. Został naczelnikiem policji tajnej w Moskwie, potem dyrektorem departamentu w Petersburgu. Bądźmy uczciwi wobec wrogów: wspomnijmy, że tenże Zubatow na wiadomość o abdykacji Mikołaja II zastrzelił się. Gotowi jesteśmy wierzyć w szczerość jego uczuć monarchicznych.

Otóż Zubatow powziął myśl osobliwą: należy stworzyć ruch robotniczy, który byłby antykapitalistyczny, a jednocześnie procarski. Należy stworzyć organizację robotników-monarchistów. Długo by pisać o różnych próbach Zubatowa w tym kierunku, ale ponieważ nas interesuje "czerwona niedziela" ze względu na jej olbrzymi rezonans i konsekwencje, więc ograniczymy się do dziejów wynalezionego przez Zubatowa prawosławnego popa Hapona. Był to mężczyzna bardzo piękny, o dużych walorach erotycznych. Robił karierę dzięki pobożnym niewiastom, które go protegowały coraz wyżej i wyżej. Zaczął organizować robotników w Petersburgu, ciesząc się poparciem różnych osób z władz administracyjnych, między innymi gubernatora Fułłona, ciężkiego, jak się zdaje, durnia. Interweniował w różnych biurach, terroryzował urzędników swoimi wpływami. Wreszcie wysłał do cesarza wiernopoddańczą delegację robotniczą, która się cesarzowi bardzo podobała. W niedzielę styczniową poprowadził ogromną demonstrację do cesarza, ale uczynił to bez uzgodnienia z władzami. Wobec czego doszło do żądań rozwiązania manifestacji, a ponieważ manifestanci nie usłuchali - do strzałów i trupów. Jak zaczęto strzelać, Hapon padł na ziemię, przestraszył się, potem ostrzygł brodę i popowską grzywę, uciekł za granicę. Przed wyjazdem wydał proklamację tej treści:

"Żołnierzy i oficerów zabijających swoich braci - przeklinam. Żołnierzy, którzy będą pomagać ludowi - błogosławię. Pasterską swoją władzą unicestwiam przysięgi złożone zdrajcy carowi, każącemu zabijać swój lud".

Za granicą Hapon odegrał wielką rolę. Dawał wywiady prasie europejskiej i amerykańskiej. Przewodniczył na różnych kongresach socjalistycznych. Zbierał pieniądze na cele rewolucyjne, na tej drodze doszedł do ogromnych zapasów gotówki, które obrócił na swoje drobne wydatki. Grał namiętnie w Monte Carlo, ale nieszczęśliwie. W końcu policja sprowadziła go z powrotem do Petersburga.

Kapitalny jest opis spotkania Hapona z Raczkowskim, oficerem żandarmerii. Spotkanie nastąpiło w gabinecie restauracyjnym. Raczkowski objął Hapona, zaczął go całować jak starego przyjaciela, przy tym ręce jego pełzały po całym ciele Hapona, aby zbadać, czy nie ma przy sobie broni.

Co za doskonała ilustracja stosunków pomiędzy prowokatorami.

Azef zaczął oczywiście Hapona zwalczać jako konkurenta. Ale komitet centralny eserów nie godził się na egzekucję Hapona, twierdząc, że ma on za dużo sympatii i autorytetu wśród mas robotniczych. Azef więc inżynierowi Rutenbergowi dał rozkaz zgładzenia Hapona fałszywie informując go, że takie jest postanowienie komitetu. Rutenberg, były najbliższy przyjaciel Hapona, zorganizował zamach w miejscowości Ozierki pod Petersburgiem i tutaj go zabija przy pomocy kilku robotników w dniu 28 marca 1906 roku.

Komitet Centralny pociągnął Ruteniberga do odpowiedzialności. Rutenberg zasłonił się rozkazem Azefa. Ale Azef zapytał: "Więc komu wierzycie, mnie czy Rutenbergowi?" Wierzono oczywiście Azefowi.

 

 

MANIFEST 17 PAŹDZIERNIKA

 

1

Nie opowiedziałem jeszcze następującego wydarzenia związanego z wojną rosyjsko-japońską, które mnie bardzo ubawiło. Przed 1939 rokiem beletrystyka rosyjska, a zwłaszcza Nowikow-Priboj, wspominała o roli miczmana Wołkowickiego na radzie wojennej, którą zwołał admirał Niebogatow. Było to w czasie bitwy morskiej pod Cuszimą; admirał Rożestwienski był już ranny, dalszy opór bezcelowy, ale admirał Niebogatow, na którego przeszło dowództwo, nie chciał brać odpowiedzialności na samego siebie i zwołał radę wojenną, jak to zwykli czynić wodzowie chcący się poddać. Głosowanie na takich radach wojennych odbywa się w ten sposób, że pierwszy wypowiada swoje zdanie oficer najniższy rangą. Miczman Wołkowicki był tym oficerem i oto zagórował jego głos donośny:

- Nie poddawać się.

Scena ta była w Rosji bardzo popularna i w 1939 roku oficer radziecki, internując polskiego generała Wołkowickiego, zapytał go z przekąsem:

- A pan być może jest krewniakiem tego Wołkowickiego, który głosował "nie" w bitwie pod Cuszimą.

- To właśnie ja sam - brzmiała odpowiedź.

Nastąpiła konsternacja. To tak, jakby ktoś na pytanie, czy nie jest krewnym Jana Skrzetuskiego spod Zbaraża, odpowiedział: To ja właśnie jestem Janem Skrzetuskim spod Zbaraża.

Generała Wołkowickiego poznałem w Londynie. Opowiadał mi o swojej karierze oficera marynarki rosyjskiej. Zaczął ją w dość niezwykły sposób. Oto na morzach północnych dowodził stateczkiem, którego zadanie polegało na pilnowaniu, aby wielorybice i wieloryby miały spokój w czasie swoich uciech miłosnych i mogły robić tyle plusku, ile im się podobało. Rzecz w tym, że wieloryby w czasie aktu płciowego o wszystkim zapominają pogrążone w przyjemności. Okoliczność tę wykorzystywali obrzydliwi rybacy norwescy, podjeżdżali blisko i zarzucali olbrzymie śmiercionośne harpuny. Władze rosyjskie nie zezwalały na tak rabunkową gospodarkę zwierzostanem morskim i oto miczman Wołkowicki występował w charakterze swego rodzaju obrońcy węzła małżeńskiego. Za czasów niepodległości Wołkowicki z marynarki przeniósł się do wojsk lądowych.

 

3

Gdyby Witte rządził Rosją przed wojną japońską, nie byłby do niej dopuścił. Klęska w tej wojnie zrewolucjonizowała armię rosyjską, po czym w rewolucyjny sposób zaczęła się zachowywać młodzież uniwersytecka w samej Rosji, po czym fala strajków ogarnęła rosyjski przemysł. Koleje stanęły, władza została sparaliżowana.

Przedtem jeszcze rząd wyczuwając konieczność ustępstw ogłosił w dniu 6 sierpnia prawo o Dumie Państwowej, czyli rodzaju parlamentu. Ale to nie tylko nie pomogło, lecz podnieciło wszystkie te wydarzenia, o których mówię powyżej.

Prawo o Dumie Państwowej - "dumą" w języku rosyjskim nazywa się coś odpowiadającego z bardzo daleka naszemu pojęciu: sejm lub sejmik - z 6 sierpnia 1905 roku nazwano "Dumą Bułyginowską" od nazwiska ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Bułygina.

Historię Rosji w XX wieku przemyśliwam od dzieciństwa. Obecnie jestem zdania, że zarówno Bułyginowską Duma, jak wszystko, co później w 1905 roku się stało, było skutkiem dekadencji władzy w Rosji, niewiary, aby rząd cesarski miał prawo rządzić dalej. Nie darmo na czele cesarstwa stał wtedy człowiek osobiście miły, dobry i ustępliwy, o charakterze dobrze wychowanej dziewczynki, dygającej na prawo i na lewo, ale jednocześnie nie mający charakteru ani konsekwencji, szastający się od ustępstw do okrucieństw, nieinteligentny dostojewszczyk, wierzący w lud rosyjski jako nosiciela jakichś tajemniczych prawd, ale wierzący również, że lud kocha swego cara. Mówię o Mikołaju II.

Zajmiemy się teraz pamiętnikami Milukowa, przyszłego leadera kadetów, czyli partii konstytucyjno-demokratycznej, która nazywała się tak niedługo, zmieniwszy w 1906 roku swe imię na mniej profesorsko-cudzoziemskie, a bardziej demagogiczne: "Swobody Ludu". Ten Milukow był oczywiście profesorem uniwersytetu, wykładał historię i ciągle był to na zesłaniu, to w więzieniu. Reprezentował inteligencję rosyjską: profesorów, adwokatów, lekarzy. Ta inteligencja rwała się do władzy, nienawidziła przede wszystkim cenzury, żądała swobody myśli, choć należy przyznać, że cenzura za czasów cesarskich wcale tak uciążliwa nie była i nie przeszkadzała, czy też przeszkodzić nie umiała, głoszeniu wolności przez całą wspaniałą inteligencję rosyjską. Inteligencja ta podniecała się rewolucyjnie, wespół z bogatą burżuazją rosyjską. Wśród ofiar składanych partiom rewolucyjnym nie brak było pieniędzy od najbogatszych kupców rosyjskich, jak na przykład słynnego Sawy Morozowa i innych. Wśród kadetów zaś było pełno różnych książąt wywodzących się od Ruryka.

Poza kadetami istniały jeszcze w Rosji i na emigracji partie rewolucyjne. Jedna z nich, eserowie, urządzała ciągle zamachy terrorystyczne. Dziś wiemy, że większość ogromna tych zamachów była dziełem prowokacji policyjnej i organizowana była przez policyjnych konfidentów. Ale wtedy nie wiedział o tym ani cesarz, ani jego ministrowie, ani społeczeństwo, ani oczywiście sympatycy rewolucjonistów, ani oczywiście sami rewolucjoniści. Te zamachy terrorystyczne najbardziej popychały rząd w kierunku dogadania się z opozycyjną inteligencją, aby powstrzymać narastanie rewolucji.

Otóż Milukow swoim zwyczajem siedzi w więzieniu w 1902 roku i z tego więzienia jest przez ministra spraw wewnętrznych Plehwego wezwany do ministerialnego biura i tu z polecenia samego cesarza Plehwe ofiaruje mu stanowisko ministra oświaty, do którego kompetencji należały wówczas także sprawy szkół wyższych.

A więc sam cesarz sprawy młodzieży inteligenckiej chciał oddać w ręce inteligencji opozycyjnej, którą można wraz z samym Milukowem nazwać, jeśli chodzi o ten okres, inteligencją na wpół rewolucyjną.

Milukow odmawia. Oświadcza, że przyjąłby stanowisko ministra spraw wewnętrznych. Żadnych kompromisów.

Prawo o Dumie Bułyginowskiej nikogo nie zadowala, lecz wszystkich podnieca do dalszego atakowania rządu.

Witte wraca z Portsmouth, po drodze rozmawia z Wilhelmem II w myśliczówce w lasach Rominten, staje na czele rządu. Dnia 17 października 1905 roku ogłoszony zostaje manifest zapowiadający swobody obywatelskie z wolnością słowa i prasy na czele, rozszerzający prawo głosowania na te grupy ludności, które dotychczas były tego prawa pozbawione, wreszcie wyjaśniający, że żadne prawo nie będzie prawem bez zgody powoływanej Dumy Państwowej.

W pierwszej chwili manifest wzbudził radość, ale Milukow, który poznał jego treść na jakimś zebraniu w Moskwie, z miejsca po doktrynersku zaczyna go krytykować jako niewystarczający.

Także w Petersburgu manifest 17 października obok uczuć radości i przekonania, że tu chodzi o klęskę carskiego absolutyzmu, wzbudził burzliwe manifestacje uliczne. Jako małe dziecko jechałem wtedy sankami ze swoją matką do polskiego "Ogniska" w Petersburgu. Usłyszałem jak gdyby trzask rozdzieranego płótna. Matka mi powiedziała, że to strzały.

Pamiętam także tygodnik humorystyczno-satyryczny, zdaje się, że się nazywał "Diatiel" - "Dzięcioł". Na pierwszej jego stronie był manifest 17 października podpisany przez cesarza, ale był cały poplamiony krwią, jak gdyby pochodzącą od okrwawionych palców. Pod tym był podpis: "K siemu manifestu generał Trepów ruku priłożił". Języki są nieprzetłumaczalne, pomimo iż tłumaczom inaczej się zdaje. Toteż przekład tych kilku słów uroczystych jest bardzo trudny. Polskie: "Na tym manifeście generał Trepów rękę swą położył" wyraża tylko połowę sensu oryginału rosyjskiego.

 

4

Pamiętniki Wittego są wspaniałe, jeśli chodzi o tom dotyczący panowania Aleksandra III i pierwszy tom o panowaniu Mikołaja II. W tomie drugim stają się nieznośne, wypełnione są żółcią i złością. Ale nienawidząc Mikołaja II i jego żony, Witte pisze:

"Urodziłem się monarchistą i umrę jako monarchista i aczkolwiek Mikołaj II ma żałosne braki, to jednak gdyby go zabrakło, to monarchia w Rosji byłaby zachwiana. Nie daj mi Panie Boże dożyć tej chwili".

Aby się przeciwstawiać rewolucji, Witte chciał się dogadać się z kadetami. Wzywał ich wszystkich po kolei do siebie. Ale oni wygadywali jakieś frazesy, z czego Witte musiał zrozumieć, że gadać nie chcą.

Tom drugi, rozzłoszczony, pamiętników Wittego pełen jest napaści na Trepowa, tego właśnie Trepowa, o którym przed chwilą mówiłem, który krwawą "ruku priłożył" do carskiego manifestu. Trepów zajmował względnie skromne stanowisko komendanta straży pałacowej, ale Mikołaj II mu ufał i słuchał jego rad, co wściekało Wittego, nie bez racji uważającego, że monarcha winien mieć tylko jednego doradcę, to jest przez siebie samego mianowanego premiera.

Otóż ten Trepów miał zamiary wręcz odmienne od tych, które mu przypisywała opinia publiczna uważająca go za krwawego poskromiciela. Trepów doradzał cesarzowi powołanie gabinetu parlamentarnego, złożonego z kadetów. Szedł wyraźnie w kierunku przeistoczenia stosunków monarchy i parlamentu ze wzoru rosyjskiego na wzór angielski.

Witte nie dogadał się z kadetami i wobec tego Trepów doradził cesarzowi, żeby się go pozbył. Premierem został staruszek Goremykin. Wybory do Dumy Państwowej dały taki oto przybliżony rezultat:

Umiarkowana prawica 36 czyli 8 proc. 

Bezpartyjni prawicowcy 112 czyli 24 proc. 

Kadeci 184 czyli 38 proc. 

Koło Polskie 32 czyli 7 proc. 

Partia Pracy (trudowiki) 85 czyli 18 proc. 

Socjaliści 26 czyli 5 proc.

Kadeci więc w Dumie zwołanej w 1906 roku nie mieli większości absolutnej, a jednak cesarz chce im oddać władzę. Kadeci zachowują się w tej pierwszej Dumie w możliwie rewolucyjny sposób. Palą wszystkie mosty pomiędzy sobą a rządem. Popierają wszystkie wnioski skrajnej lewicy. Wygłaszają mowy wypełnione wspaniałą frazeologią, ale pozbawione jakiegokolwiek sensu politycznego.

A jednak cesarz pod wpływem Trepowa wciąż wierzy, że da się kadetów zjednać. Piotr Stołypin, który jest ministrem rządu Goremykina, dodaje swoją korektywę: Jeśli się okaże, że z kadetami nic zrobić nie można, należy Dumę rozwiązać i rozpisać nowe wybory.

A więc jeszcze w czerwcu 1906 roku Trepów proponuje kadetom następujący skład rządu:

Premier Muromcew, kadet, prezes Dumy z ramienia kadetów.

Minister spraw wewnętrznych: Milukow albo Pietrunikiewicz, obaj kadeci.

Minister spraw zagranicznych: kadet Milukow albo Izwolski, fachowy dyplomata.

Minister rolnictwa: ks. Lwow zbliżony do kadetów.

Prezes Najwyższej Izby Kontroli: Szypow, również zbliżony do kadetów.

Ministrów dworu, wojny i marynarki miał mianować cesarz według własnego uznania.

Kadeci odrzucili tę propozycję tak daleko idącą. Cesarz wobec tego rozwiązał Dumę i mianował Stołypina premierem w dniu 9 lipca 1906 roku.

Kadeci pojechali do Wyborga w Finlandii i tu razem z partiami rewolucyjnymi zredagowali słynny "manifest z Wyborga", w którym wzywali naród rosyjski do wstrzymania się z płaceniem podatków, dostarczaniem rekruta itd., itd., czyli manifest całkowicie rewolucyjny.

Jednak Stołypin, po wzięciu rządów w swoje energiczne dłonie, sprawił, że manifest z Wyborga nie miał żadnych skutków poważniejszych. Natomiast wybory zmniejszyły liczbę kadetów powiększając liczbę stronnictw lewicowych. Nie było to niezgodne z planami Piotra Stołypina, zdecydowanego reakcjonisty, który chciał cesarzowi przywrócić pełnię władzy i zerwać nadzieję na układy z opozycją.

Nowa, druga Duma Państwowa, otwarta w dniu 20 lutego 1907 roku, liczyła deputowanych:

Skrajnej prawicy 63

Umiarkowanej prawicy 34 

Bezpartyjnych prawicowców 22

Kadetów 123

Polaków 39

Partii Pracy 97

Socjalistów 83

Kadeci spadli więc z 38 proc. do 24 proc.

I właśnie w tej II Dumie Państwowej kadeci zastosowali taktykę wręcz odmienną od tej, którą stosowali w pierwszej, kiedy ryczeli, wrzeszczeli i solidaryzowali się z rewolucją. Teraz byli wobec rządu układni, ustępliwi i grzeczni. Hasłem ich było "bieriecz Dumu", czyli ochraniać Dumę, dbać o to, aby nie było powodu do nowego jej rozwiązania. Kiedy chciano z nimi się układać, wprost oddać im władzę, byli rewolucyjni, kiedy zaczęto ich gnębić, stali się potulni.

 

5

W roku 1939 odnalazłem w Paryżu profesora historii prawa rosyjskiego, barona Knorringa, autora trzytomowej pracy o generale Skobielewie. Sam pisałem wtedy pracę o tym generale i stąd znajomość z profesorem była mi pożyteczna. Wdrapałem się więc po jakichś obskurnych schodach na szóste piętro i zatrzymałem się przed drzwiami, zza których odzywały się skrzypce. Po zapukaniu znalazłem się w izdebce ubożuchnej, a sympatycznie wyglądający starszy pan grał na skrzypcach. Był to właśnie profesor Knorring, niegdyś członek centralnego zarządu partii kadetów. W czasie rozmowy dowiedziałem się o ciężkiej jego sytuacji materialnej. Zaprosiłem go na kawę i w czasie bardzo ciekawej rozmowy zapytałem go:

- A pan dziś nie uważa, że wy kadeci zrobiliście źle odrzucając propozycje Trepowa z 1906 roku?

- Ależ, broń Boże, jak pan może nawet myśleć w ten sposób...

- Dlaczego?

- Pomiłujtie (to znaczy, ależ na miłość Boską), przecież wtedy "gosudar" (to znaczy po naszemu Najjaśniejszy pan, tylko bez akcentów hołdowniczości) chciał "ostawit' za soboj" (czyli pozostawić do swego uznania) nominację ministrów wojny i marynarki.

Nic nie powiedziałem.

Pomyślałem tylko: I miał rację "gosudar", wy byście dopiero tam wprowadzili bałagan niesamowity.

Pamiętniki Wittego irytują czasami swoją brutalną szczerością, ale znać prawdziwego męża stanu. Pamiętniki Bülowa, artystycznie napisane, wzbudzają pogardę do autora. Pamiętniki Milukowa wzbudzają sympatię i politowanie.

Autor jest nie tyle politykiem, ile obrońcą pewnych szablonowych zasad liberalizmu XIX wieku. Rzeczywistość powinna zastosować się do doktryny, a nie odwrotnie. W żadnej sytuacji Milukow nie wykazuje jakiegoś zmysłu politycznego, a przecież był leaderem wielkiego stronnictwa, z którym cała inteligencja rosyjska wiązała nadzieje. W czasie drugiej rewolucji rosyjskiej, już po abdykacji Mikołaja II, ochrypł, tak wzywał wszystkich do zachowania monarchii. Rychło w czas!

Poznałem osobiście także Milukowa. Byłem młodym dziennikarzem, on starym emigrantem. Rozmawialiśmy w Paryżu w 1927 roku. Milukow okazał prawdziwie profesorskie, niesłychanie uprzejme zainteresowanie moją osobą. Był to raczej powieściopisarz, nauczyciel, szlachetny idealista, wszystko, tylko nie mąż stanu. W swoich pamiętnikach przecież tyle miejsca poświęca opisom, jak jeździł na rowerze, jak wzorowo wyglądało jego małżeństwo, jakie miał amities aimoureuses, jak z takimi paniami jeździł na welocypedach do Wenecji, jak one potem umierały. Daje także charakterystyki osób bardzo psychologicznie ciekawe. Miłe są te jego pamiętniki.

Powiedział mi:

- Tak, ja błagałem Michała Aleksandrowicza...

 

POLACY W PIERWSZEJ DUMIE

 

1

W roku 1906 Galicja miała już za sobą długie lata swobód obywatelskich i działalności parlamentu w Wiedniu i sejmu we Lwowie. W Królestwie Kongresowym oraz na Litwie i Rusi parlamentaryzm został dopiero obiecany w październiku 1905 roku.

W Rosji walczyły z sobą trzy czynniki: biurokracja, opozycja i rewolucja. Biurokracja związana była z caratem, gotowa była iść przez pewien czas na ugodę z partiami opozycyjnymi, ściśle mówiąc z kadetami. Wiemy już, jak to się skończyło. Partie rewolucyjne nie chciały z nikim żadnej ugody; usiłowały wykorzystać sytuację dla radykalnej zmiany ustroju państwa i społeczeństwa.

Wszystkie te trzy czynniki: biurokracja, opozycja i rewolucja, chciały mieć chłopa rosyjskiego za sobą.

W obozie wciąż dzierżącej władzę biurokracji sam cesarz był jak największym chłopomanem. Już pisałem, że Mikołaj II był nieinteligentnym "dostojewszczykiem". Niezbyt dobrze rozumiał ideologię genialnego pisarza, ale się nią przejął. Wierzył, że prawdziwa mądrość i cnota rezydują tylko w ludzie rosyjskim. Niedorzeczna ta teoria była jednak poetyczna i romantyczna i wierzyli w nią, względnie wmawiali w siebie, że wierzą, tak wielcy pisarze, jak Tołstoj lub Turgieniew. Aleksander III, człowiek rozumny i poważny, także wierzył w chłopa, a nie lubił inteligencji. Mikołaj II szedł daleko dalej w tym kierunku. Nie tylko umiłował chłopa, ale był przekonany, że to jest miłość ze wzajemnością. Sądził, że gdyby nie obrzydliwi inteligenci, to by panowała całkowita harmonia pomiędzy chłopem a carem. Wtedy już wierciła się w biednym, mistycznym, chaotycznym mózgu Mikołaja II teoria o "istinno-ruskich ludiach", o "prawdziwych Rosjanach". Teoria ta była zarówno wąskonacjonalistyczna, wykluczająca ludzi innych narodowości zamieszkujących państwo rosyjskie, jak antyinteligencka.

Powyższe potwierdzają ustępy manifestu cesarskiego z lipca 1906 roku rozwiązującego pierwszą Dumę Państwową.

"...We wszystkich sferach życia narodowego zapoczątkowane były przez nas znaczne reformy, na pierwszym planie pozostawała zawsze najważniejsza nasza troska, dotycząca rozproszenia ciemnoty przez oświatę ludową i ulżenie ciężarom ponoszonym przez lud w drodze ułatwienia warunków pracy rolnej.

...Niech Bóg Najwyższy dopomoże nam do urzeczywistnienia najważniejszego z zadań pracy naszej monarszej, jakim jest polepszenie losu włościan..."

Przed zwołaniem Dumy Państwowej biurokracja cesarska wyraźnie wierzyła, że włościanie będą aktywnie działać po stronie cara wbrew inteligencji. Posłowie włościańscy po przyjeździe do Petersburga otoczeni byli specjalną opieką, stworzono dla nich coś w rodzaju "domu chłopa", karmiono i pojono. Na nic to się wszystko zdało.

Inteligencja rosyjska, poparta przez kupców i ziemian, znalazła swój wyraz w partii kadetów. Ta partia rewolucjonizowała, jak już opowiadałem, przez cały czas kadencji pierwszej Dumy Państwowej od kwietnia do lipca 1906 roku. Duma w tak krótkim czasie zdołała mieć aż czterdzieści posiedzeń, na których od czasu do czasu kadeci wygłaszali profesorskie pouczenia, mało przypominające polityczne wystąpienia w parlamentach innych krajów europejskich, poza tym jednak Duma nie tyle gadała, ile stukała kułakami w pulpity, wrzeszczała, ryczała i w podobny sposób demonstrowała.

Kadeci dla pozyskania sobie sympatii chłopa przeciw biurokracji oraz także przeciw obozowi rewolucyjnemu w Rosji poszli na najbardziej radykalne hasła w dziedzinie rolnej: wywłaszczenie bez odszkodowania na rzecz wspólnot wiejskich.

Socjaliści rosyjscy nie bojkotowali Dumy, jak to czynili ich bracia i towarzysze w Polsce, lecz podnosili diapazon wymagań, podnosili temperaturę nastrojów, dyktowali i kadetom, i tak zwanym trudownikom, jaką postawę mają zająć. Socjaliści w pierwszej Dumie byli tym czynnikiem, który rozkazywał: "Krzyczcie więcej". W ten sposób chciano, aby biurokracja i opozycja nawzajem się zjadły i aby z nich pozostały tylko ogony, jak w znanym opowiadaniu Radziwiłła Panie Kochanku.

Wreszcie skoro jesteśmy przy sprawach rosyjskich, to zacytujmy list Lwa Tołstoja, największego z największych talentów powieściopisarskich, a jaśnie wielmożnego anarchisty, bo tak mam odwagę go nazwać, napisany w najgorętszych czasach wyborów do Dumy.

List ten brzmiał:

"Ludzie powinni żyć życiem własnym, starając się spełniać swe obowiązki wobec Boga, do których należy także miłosierdzie i miłość bliźnich. Należy im dopomagać, ile sił starczy, ale nie urządzać takiej czy owakiej Dumy albo zgromadzenia ustawodawczego, czy też innych podobnych niedorzeczności".

 

2

Społeczeństwo zaboru rosyjskiego żyło częściowo tradycjami powstań, nie tak dawnych - w 1906 roku upłynęło zaledwie lat czterdzieści jeden od ostatnich strzałów w Powstaniu Styczniowym, mniej niż w chwili, w której piszę to, upłynęło od wybuchu pierwszej wojny światowej w 1914 roku - a więc tradycjami ambicji odzyskania własnej państwowości. Częściowo jednak pozytywizm warszawski, czyli popowstaniowa depresja narodowa, zrobiła swoje i pewna ilość Polaków z zaboru rosyjskiego aspiracje odzyskania niepodległości uważała za "zabytek muzealny", jak się wyrażali. Ci zaś, którzy tak nie mówili, którzy w sercu nosili ideał odrębności państwowej, nie mieli żadnego konkretnego programu odzyskania tej niepodległości. Uczucia niechęci do cesarstwa rosyjskiego były powszechne, politykę zdążającą do odzyskania niepodległości uprawiało dosłownie kilka osób, nie mających wiele wpływu na społeczeństwo.

Z grubsza można podzielić ówczesne społeczeństwo polskie na stronnictwa burżuazyjne i rewolucyjne. Trzeba też stwierdzić, że i jedne, i drugie orientowały się na sojusz z takimi czy innymi stronnictwami rosyjskimi.

Socjaliści polscy w 1905 i 1906 roku liczyli na zwycięstwo rewolucji w Rosji i z tą nadzieją wiązali swoją taktykę postępowania. Byli sojusznikami i towarzyszami broni w tym okresie rewolucjonistów rosyjskich. Zagadnienie stosunku kierunków socjalistycznych do niepodległości opracowałem dokładnie w jednej ze swoich książek wydanych podczas wojny w Londynie i do tego zagadnienia jeszcze wrócę.

Tak jak polscy rewolucjoniści stawiali na rewolucjonistów rosyjskich, tak polskie partie burżuazyjne stawiały na kadetów.

Natomiast nie było w zaborze rosyjskim wówczas ani jednego Polaka, który by uważał, że można stawiać na sojusz z rosyjską biurokracją.

W Królestwie Polskim istniały poza socjalistami trzy nurty myśli politycznej: realiści, czyli konserwatywni ugodowcy; endecy, czyli Demokraci Narodowi, i wreszcie pedecy, czyli Postępowi Demokraci.

Realiści byli to ludzie, którzy chcieli mieć jakiś modus vivendi z Rosją, chcieli bronić społeczeństwo polskie przed koszmarami powstań, ale to nie znaczy, aby się wyrzekali odrębności polskiej. Ich ugoda z Rosją była tylko ugodą, lecz nie zgodą. Czuli podświadomie, że przykład Galicji, w której Agenor Gołuchowski-ojciec stworzył podstawy współpracy Polaków z koroną, nie może być naśladowany w zaborze rosyjskim. W Austrii narodowość rzekomo panująca, Austriacy, była w mniejszości, korona musiała szukać oparcia wśród narodowości nieaustriackich. W Rosji naród rosyjski miał ogromną przewagę liczebną i stąd wyłącznie sam rozstrzygał o swoich losach.

Realiści reprezentowali warstwę nie tyle nawet ziemiańską, bo ta popierać będzie Demokrację Narodową, ile polskie sfery arystokratyczne. Ale wśród arystokracji byli także ludzie entuzjastycznie tkwiący w atmosferze powstań, chociażby Adam hrabia Krasiński wnuk wielkiego poety. Toteż koła rozpędowe w polityce realistów hamowane były różnymi sentymentalnymi hamulcami.

Demokracja Narodowa w okresie pierwszej Dumy i wyborów do Dumy nie miała jeszcze sprecyzowanego programu politycznego. Program ten ujaskrawi się dopiero później, kiedy Roman Dmowski dojdzie w tym stronnictwie do niepodzielnej władzy i będzie wcielał w życie swoje pomysły. Dopiero wtedy endecy staną się antysemitami w polityce wewnętrznej, a swą antyniemieckość zaczną łączyć z programem współpracy z Rosją na terenie polityki europejskiej. Dopiero wtedy endecy zaczną rozdzielać pojęcie: "naród" od pojęcia "państwo", co stanie się istotą ich psychologii i ich postępowania za czasów międzywojennych. Obecnie, w czasach przed pierwszą wojną światową, to rozdzielenie narodu od państwa wystarczy im za program stosunku pomiędzy Rosją a Polską. Z filozoficznego punktu widzenia to rozdzielenie pojęć ułatwiało likwidację dążeń do niepodległości.

Wreszcie trzeci nurt: pedecki, powstał z haseł pozytywistycznych, antypowstańczych, antyromantycznych. Znajdował swe ideały w dążeniach ogólnych: demokracji, swobody myśli, niechęci do religii, do katolicyzmu. Był to nurt, który wywodził się z czasopisma "Prawda" redagowanego przez Aleksandra Swiętochowskiego. Była to osobistość wybitna, bardzo przez swoich kolegów nie lubiana, apodyktyczna i z paszkwilanckim zacięciem w stosunku do polskości i historii Polski. Są Polacy, którzy łają swój naród, ponieważ sami są nadmiernymi patriotami, tak jak bardzo kochające matki łają swoje dzieci, bo zbyt wiele ambicji łączą z tymi dziećmi. Ale są ludzie, którzy wymyślają swojemu narodowi po prostu przez złość i gorycz. Drugą wybitną figurą u pedeków był Ludwik Krzywicki, autor cennych, choć zupełnie bezkrytycznych pamiętników. Endecy mówili o nich: masoni.

Skomplikowany system wyborów do Dumy opierał się na wyborach pośrednich. Poseł nie był wybierany bezpośrednio przez ludność, lecz przez elektorów zwanych wyborcami, przy tym wybory tych wyborców były bardzo skomplikowane i opierały się na forytowaniu różnych grup społecznych, bardzo nierówno prawem głosu obdzielonych. Pedecy w Warszawie zawarli sojusz z Żydami i przepadli z kretesem, zwłaszcza że lista ogólna, tzw. "narodowa", której spiritus movens była Demokracja Narodowa, także uwzględniała Żydów jako wyborców elektorów.

Natomiast kadeci rosyjscy, z którymi Polacy obiecywali sobie sojusz, wyraźnie woleli pedeków od endeków. Pedecy byli najmniej narodowi w swoich żądaniach, a kadeci uprawiając skrajną opozycję w stosunku do tronu i biurokracji i stąd przyjmując łaskawie pomoc Polaków w Dumie, nie lubili polskich żądań separatystycznych. Niby to obiecywali Polakom autonomię Królestwa, ale nie spieszyli się z uznaniem tej autonomii w oficjalnych wystąpieniach swego stronnictwa.

Henryk Sienkiewicz był oczywiście wysuwany na posła. Stanął na czele komitetu wyborczego. Przyjęcia kandydatury jednak odmówił w liście zakończonym słowami:

"Natomiast jeżeli - co daj Boże - będziemy mieli z czasem Sejm w Warszawie, na którym sami będziemy dla naszego kraju prawa stanowili, wówczas z największą chęcią podam się na posła i pokłonię się Warn o głosy, aby Ojczyźnie naszej posłużyć, póki mi Bóg życia dozwoli".

 

3

Polacy zamieszkali na wschód od Królestwa Polskiego, do Koła Polskiego w Dumie Państwowej nie weszli, utworzyli własne Koło Litwy i Rusi, uzgadniając swoją taktykę z Kołem Polskim.

Złożyło się na to szereg przyczyn:

Przede wszystkim Polacy wileńscy byli zawiedzeni rezultatami wyborów w guberni kowieńskiej i grodzieńskiej. Było to dla nich niespodzianką, że chłopi litewscy i białoruscy poszli przeciwko nim.

Natomiast wielkie zwycięstwo odnieśli Polacy w guberni mińskiej. Wybrani tam zostali na posłów: Aleksander Lednicki, Eustachy książę Lubomirski, Hieronim książę Drucki-Lubecki, Wiśniewski, Wiktor Janczewski, Marian Massonius, Roman Skirmunt, Rosenbaum i Gostorcyn. Z wyjątkiem dwóch ostatnich wszyscy byli Polakami.

W samym Wilnie Polaków spotkał cios dotkliwy. Czytam ludnościową statystykę miasta Wilna z 1906 roku i uśmiecham się. Statystyka ta dzieli ludność nie według narodowości, lecz według wyznań i wskazuje, że w Wilnie mieszkało przeszło sto tysięcy wyznawców religii mojżeszowej, przeszło pięćdziesiąt tysięcy katolików, tyle a tyle prawosławnych, starowierów, mahometan oraz ośmiu bałwochwalców. Cóż to za bałwochwalcy? Dane statystyczne zbierała policja wileńska. Nie byli to ludzie biegli w metodach statystyki. Czy ci "bałwochwalcy" znaleźli się skutkiem żartu kilku osób, czy też policjanci za takowych uznali Chińczyków, w ówczesnych spisach urzędowych uznawanych za pogan. A może chodziło tu o osiem panien zakochanych w bałwanach?

Żydzi poparci przez Rosjan wybrali na posła wileńskiego Szmarię syna Chaima Lewina. Organ ziemian polskich na Litwie, "Kurier Litewski", zamieścił duży wywiad z nim jako z kandydatem. Czytamy: "Pan Lewin mówi po rosyjsku z akcentem żydowskim. Żywe, czarne oczy patrzą energicznie.

- Po polsku pan nie mówi?

- Nie. Niegdyś w dzieciństwie mówiłem po polsku. Obecnie zapomniałem".

Kontrkandydatem Lewina był Polak, Tadeusz Wróblewski, znany i znakomity adwokat, obrońca lejtnanta Szmidta, wodza rewolty na pancerniku "Książę Potiomkin". Wróblewski był człowiekiem jak najbardziej zbliżonym do lewicy rosyjskiej. Spodziewano się więc, że poprą jego kandydaturę Rosjanie zamieszkali w Wilnie, a nawet część Żydów. Rachuby te były naiwne. Rosjanie głosowali prawicowo, bo się składali z urzędników nie lubiących Polaków, a Żydzi nacjonalistycznie.

Natomiast w guberni wileńskiej obrani zostali Polacy: biskup Edward Ropp, Mieczysław Jałowiecki, Czesław Jankowski, poeta i redaktor "Kuriera Litewskiego", Konstanty Aleksandrowicz i Michał Hryncewicz.

Z tych wszystkich osób mężem stanu był Ropp. "Gdyby ten człowiek nie był biskupem" - wzdychał wówczas Władysław Studnicki.

Koło posłów Litwy i Rusi miało ambicje reprezentowania nie tylko ludności polskiej, lecz także litewskiej, ukraińskiej i białoruskiej.

Była to myśl słuszna, o ileż rozsądniejsza niż rządy wojewody Bociańskiego w Wilnie w ostatnich czasach międzywojennej Polski. Cóż z tego, kiedy Koło Litwy i Rusi składało się prawie w całości z ziemian, a ruchy narodowe, litewski, ukraiński czy początkujący białoruski, uważały ziemian za swoich antagonistów w linii pierwszej. Często pomimo wspólnoty religii, woleli cara od ziemianina.

A więc Koło Polskie za swój cel główny uznało autonomię Królestwa Polskiego. Dla Koła Litwy i Rusi było to nieco upokarzające. Oni nie chcieli wyodrębnienia z Rosji tylko Królestwa Kongresowego, oni nie uznawali wyłącznie Polaków za spadkobierców dawnego państwa polskiego, "Naszej bywszej gosudarstwiennosti" - jak pięknie powiedział p. Stanisław Wańkowicz, ultrakonserwatysta.

Koło Polskie było więc dla posłów z Litwy i Rusi zbyt egoistyczne, zbyt egocentrycznie zacieśnione do interesów samego Królestwa Polskiego. Poza tym gra pomiędzy Kołem Polskim a kadetami była dla Polaków z Litwy i Rusi zbyt delikatna. Koło Polskie mówiło kadetom: "Poprzemy was we wszystkim, między innymi w sprawie agrarnej, ale wy dacie nam autonomię". Koło Polskie złożone również w większości z ziemian nie chciało reformy agrarnej zwłaszcza opartej na zasadzie włościańskiej wspólnoty, ale myślało, że ta reforma, uchwalona przez sejm autonomiczny w Warszawie, będzie inaczej zupełnie wyglądać.

Koło Litwy i Rusi bało się więcej reformy agrarnej, ponieważ nie miało w perspektywie rekursu do sejmu autonomicznego. Roman Skirmunt gotów był popierać Litwinów i Białorusinów w ich aspiracjach politycznych, ale nie entuzjazmował się myślą oddania im majątku. Gra Koła Polskiego z kadetami nie była mu sympatyczna.

Kadeci przyjmowali umizgi Koła Polskiego, ale myśleli: Obejdziemy się bez was. Niektórzy kadeci, jak na przykład znany historyk Karejew, żądali włączenia Chełmszczyzny do Rosji.

 

4

W dniu 27 kwietnia st. st., czyli 10 maja n. st. odbyło się uroczyste otwarcie Dumy Państwowej w sali świętego Jerzego w Zimowym Pałacu cesarskim.

Orszak cesarski otwierali laufrzy czarni, z pochodzenia Abisyńczycy, czyli Etiopowie. W roku 1931 w budynku tegoż pałacu spotkałem dziewczyninę, zajętą jakąś robotą. Miała sztywne czarne włosy i płeć bardzo śniadą. Pochodziła z tych ceremonialnych Etiopów cesarskich.

Za tymi lauframi szedł orszak w mundurach galowych i bardzo bogatych. Panie były przebrane za żony bojarów rosyjskich z XVII wieku. W takim stroju bojarskim szła także cesarzowa, podczas gdy cesarzowa-matka była ubrana w jasną suknię przybraną sobolami. Mistrzowie ceremonii mieli berła; wszyscy Wielcy Książęta z małżonkami byli obecni, niesiono insygnia koronacyjne.

Ale jak już pisałem - Duma prowadziła żywot wrzaskliwy i kadeci odtrącili projekt oddania rządów w ich ręce. Została, jak pamiętamy, rozwiązana w dniu 9 lipca 1906 roku. Pozostaje mi tylko do zreferowania stanowisko Koła Polskiego do demonstracji kadetów w Wyborgu, gdzie kadeci ogłosili manifest wzywający naród rosyjski do niepłacenia podatków i odmowy rekruta.

Koło Polskie wysłało do Wyborga swoich delegatów, którzy przeczytali oświadczenie następujące:

"My przedstawiciele Królestwa Polskiego w pierwszej Dumie Państwowej jesteśmy głęboko oburzeni jej rozwiązaniem w tak ciężkiej dobie. Byliśmy współuczestnikami gorliwych i pełnych zaparcia się prac Dumy, podejmowanych ku dobru ludów, zamieszkujących państwo rosyjskie, jej uporczywej i stanowczej walki z samowolą rządu, jej dążeń do ugruntowania w państwie ustroju demokratycznego i konstytucyjnego. Oczekiwaliśmy też od Dumy słusznego zaspokojenia i naszych dążeń narodowych.

Obrani przez naród polski, pod hasłem wskazanych powyżej celów, przez cały czas istnienia Dumy Państwowej szliśmy pospołu z wami, przedstawiciele narodu rosyjskiego, po drodze zaszczepiania zasad istotnej wolności. W doniosłej chwili, gdy z powodów nagłego przecięcia prac prawodawczych reprezentacji narodowej, wy naradzacie się nad sposobami dalszej walki politycznej, Kołu Polskiemu godzi się określić swoje wobec tych narad stanowisko.

Stając tutaj, wśród was, pośród was, pragniemy przez to stwierdzić naszą łączność polityczną z ruchem wolnościowym obywateli Rosji; ale roztrząsać kroków, jakie wam teraz poczynić należy, nie jesteśmy władni. Obranie najwłaściwszego sposobu postępowania dla waszego narodu waszym powinno być dziełem, my zaś, uwzględniając odrębne warunki Królestwa Polskiego, zwrócimy się do naszych wyborców z odpowiednim komunikatem. Bez uświadomienia udziału samego narodu nie czujemy się powołani do rozstrzygania jego najbliższych zadań politycznych przy nowym układzie okoliczności".

Styl to człowiek, styl to epoka. Cytuję oświadczenie Koła Polskiego w całości, aby dać odczuć trochę klimat tamtej epoki, tak latami bliskiej, a pojęciami tak odległej.

Koło poselskie Litwy i Rusi elukubracji Koła Polskiego nie podpisało i w Wyborgu obecne nie było.

Kadeci nie potrzebowali ani pomocy Polaków, ani też nie mieli zamiaru popierania ich autonomii.

 

 

ŚMIERĆ TOŁSTOJA

 

1

Oglądam gazety rosyjskie z roku 1910. Pamiętam, jak w listopadzie tego roku wszedł do naszej klasy gimnazjum Winogradowa w Wilnie nauczyciel rosyjskiego, a myśmy wołali: "Tołstoj umarł", a on powiedział: "Tak wielkie serce bić przestało". Po wypowiedzeniu przez niego przemówienia na temat zmarłego, lekcji już nie było, poszliśmy do domu. Było to oczywiście gimnazjum rosyjskie, innych w Wilnie nie było. Trzeba przyznać Rosjanom, że szanują pisarzy o wiele bardziej niż inne narody, o wiele więcej niż Polacy, a niepomiernie, bez żadnego porównania więcej niż Anglicy. Z gazet, które przeglądam, wynika, jak wstrząsnęła Rosją śmierć Tołstoja. Stosunek zresztą władz państwowych, kół intelektualnych, cerkwi prawosławnej i wreszcie - jak się to mówi - "szerokich warstw ludowych" do Tołstoja był niesłychanie ciekawy. Była to historia jak najautentyczniejsza, choć można ją wziąć za powieść jakiegoś zawziętego ironisty, jakiegoś Oskara Wilde'a lub Bernarda Shawa. Tołstoj, urodzony w roku 1828, czyli za czasów Puszkina, dożył wigilii rewolucji, pisał w czasie czterech pokoleń literatury rosyjskiej. Brał udział w kampanii krymskiej w 1855 roku i jego reportaże wojenne ogłaszane w czasopiśmie Niekrasowa otworzyły mu drogę do sławy. Był to chyba największy powieściopisarz XIX wieku, choć nie tak głęboki i genialny jak Dostojewski, lecz za to dostępniejszy i bardziej miłowany przez czytelników. O Tołstoju byłbym powiedział, że to jakiś fotograf, ale fotograf aparatem Roentgena, fotografujący odruchy ludzkie. Jakże przenikliwie widzi, dlaczego książę Andrzej gniewał się na żonę i co myśli Konstanty Lewin, kiedy Kitti widelcem chce przekłuć śliski grzyb na talerzu.

Filozofia Tołstoja, jak to zawsze bywa, urastała w swych rozmiarach w miarę gaśnięcia talentu i stała się wybuchowa już wtedy, gdy pisać nie mógł, tak jak pisał poprzednio. Choć właśnie z ostatniej, niewątpliwie pod względem artystycznym najsłabszej, powieści: Zmartwychwstanie, pamiętam obraz, jak Katię, jako więźniarkę, wyprowadzają z więzienia i jak trawa na bruku więziennego dziedzińca wyrasta pomiędzy kamieniami i bruk ten rozsadza. Niewątpliwie dla Tołstoja był to bunt siły żywiołowej, w porównaniu z którą wszystkie ludzkie zamysły są godne pogardy. Tołstoj był jak puszcza, jak las, który z pogardą patrzy na sapiącą lokomotywę. Anna Karenina pisana była w czasach, kiedy społeczeństwo rosyjskie - i słusznie - zachwycało się reformami ustrojowymi: sądami przysięgłych, sądami pokoju, wyborami do ciał samorządowych. Dla wszystkich tych reform Tołstoj ma niesłychaną pogardę. Nie była to pogarda jaśnie pana czy retrograda, miała to być pogarda anarchisty, który pogardza wszelkimi hałaśliwie reklamowanymi reformami społecznymi. Całe życie zajmuję się Tołstojem i niestety musiałem czytać wszelkie naiwności, które o nim powypisywano; trzeba przyznać, że najgłupsze czytałem po angielsku. W istocie były dwa czynniki w Tołstoju: kultura europejska i rosyjskie "samodurstwo". Po polsku mówimy "sobiepan". Rosjanie zjawisko podobne określają wyrazem "samodur". Z pochodzenia, ze sfery, do której należał, Tołstoj był Europejczykiem, był o wiele większym Europejczykiem niż Dostojewski, może dlatego był mniej głęboki. Trzeba wiedzieć, że Tołstoj był potomkiem po kądzieli naszego Gedymina, należał do koła najwyższej rodowej arystokracji. Ale Tołstoj pogardzał wszystkim, co Europejczyk szanuje. Pogardzał reformami państwowymi, w ogóle kwestiami politycznymi, takimi czy innymi; wybory polityczne do parlamentu miał w takiej samej pogardzie jak żandarmów czy śledztwo. Zaczął później pogardzać także sztuką. Pisał o sobie współczesnych wielkich pisarzach: "...jakiś architekt gramoli się, nie wiadomo po co, na jakąś wieżę" (Ibsen), "...jacyś ślepcy, którzy siedząc na brzegu morza dlaczegoś powtarzają w kółko jedno i to samo..." (Maeterlinck), "...jakiś dzwon, który wlatuje czegoś do jeziora i tam zaczyna dzwonić..." (Hauptmann). Pogardzał medycyną i ludzi, którzy wierzyli w lekarzy, uważał za idiotów. Smuciło to bardzo Czechowa, który sam był lekarzem. Co do mnie, to teraz myślę, że w tym Tołstoj może najwięcej miał racji, chociaż jego nabijanie się z lecznictwa było wypowiadane przy pomocy chwytów prymitywnych. Tołstoj wierzył w Pana Boga i uważał się za chrześcijanina, ale szydził z religii prawosławnej i wypowiadał bluźnierstwa. Ale w wieku XX najbardziej zajmował się walką z karą śmierci i wojną. W czasie wojny rosyjsko-japońskiej wydawał broszury twierdzące, że wojna jest zbrodnią, morderstwem, że żołnierz nie powinien brać broni do ręki. Mnóstwo ludzi przejmowało się tymi przykazaniami, odmawiało służby w wojsku. Ludzie ci byli ciężko karani, a podżegaczowi do tych przestępstw, kiedy przyjeżdżał do swego gubernialnego miasta, Tuły, to policja wyprężona na baczność oddawała honory wojskowe. Kiedyś Tołstoj wydał jakąś broszurę obrażającą wprost i bezpośrednio cesarza Mikołaja II. Co tu robić? - Nareszcie zdecydowano się posłać do niego urzędnika policyjnego, aby ten wezwał Tołstoja dla dania wyjaśnień gubernatorowi. "Powiedzcie księciu - powiedział Tołstoj urzędnikowi policyjnemu - że ja w nieznajomych domach nie bywam". Już nawet w tym zwrocie: "powiedzcie księciu" był odcień lekceważenia. Gubernator - czy to nawet był generał-gubernator, nie pamiętam - nazywał się co prawda książę Dołgorukij, ale mówiąc do urzędnika policyjnego według ówczesnych zwyczajów Tołstoj powinien był powiedzieć: Powiedzcie Jego Ekscelencji, lub: Jego Wysokiej Ekscelencji. Na tym "ja w nieznajomych domach nie bywam" sprawa obrazy majestatu utknęła i dalszych konsekwencji nie miała.

Jaki był stosunek Tołstoja do nadchodzącej rewolucji? Pod tym względem powołam się na największy autorytet w tej dziedzinie, mianowicie na Lenina, który mówił, że Tołstoj ułatwił rewolucję przez negację ustroju przedrewolucyjnego, natomiast rewolucjonistą sam nigdy nie był. Bardzo ciekawie pisał Lenin:

"...niemiłosierny krytyk kapitalistycznej eksploatacji, pisarz demaskujący gwałty państwa, tragifarsy państwowego sądu, odsłaniający całą głębię przeciwieństw wzrostu bogactwa i cywilizacji i wzrostu nędzy, dzikości i cierpień klas pracujących..."

"...Z jednej strony... niezwykle silny, bezpośredni i szczery protest przeciw społecznemu łgarstwu, z drugiej strony... >>tołstojowiec<<, to znaczy wytarty, histeryczny niedojda, nazywany rosyjskim inteligentem, który publicznie bije się w piersi i woła: >>Jestem wstrętny, jestem podły, lecz oto zajmę się moralnym samodoskonaleniem i nie będę jadał mięsa, a tylko kotleciki z ryżu...<<".

 

2

W końcu października 1910 roku Tołstoj nocą wyszedł z pałacu w Jasnej Polanie. Ponieważ nie posiadał dla użytku własnego żadnej w ogóle cenniejszej rzeczy, więc nie miał także ręcznej latarki elektrycznej. Szczęściem córka jego Aleksandra taką latarkę posiadała, co im pozwoliło siąść do bryczki. W Jasnej Polanie do stołu podawali lokaje w czarnych frakach i krochmalonych koszulach, ale to byli lokaje żony Tołstoja, u której on mieszkał w charakterze gościa. Otóż teraz Tołstoj postanowił zerwać z tymi wszystkimi wygodami życia: napisał do żony list serdeczny, lecz oświadczający, że do Jasnej Polany już nie wróci. Pojechał wpierw do klasztoru, w którym jego siostra była zakonnicą, a potem wziął bilety kolejowe do Rostowa nad Donem, a podobno miał jechać na Krym, a później do Kanady, do rosyjskich Duchoborów. Sekta ta, na którą propaganda Lwa Tołstoja miała wpływ olbrzymi, na skutek prześladowań władz rosyjskich w pewnej ilości swoich członków opuściła Rosję i osiedliła się w Kanadzie.

W drodze, w wagonie, Tołstoj jednak zasłabł, miał przecież osiemdziesiąt dwa lata, dostał gorączki i córka wysadziła go na stacyjce kolejowej pod nazwą Astapowo. Tutaj córka zawiadowcy stacji właśnie odbywała połóg. Wobec jednak pojawienia się chorego Tołstoja, zawiadowca stacji przeniósł córkę na siano, a Tołstojowi oddał jej sypialnię.

Teraz będę podawał niektóre wiadomości o przebiegu dalszych wydarzeń zamieszczone w gazecie "Riecz", jednym z codziennych organów stolicy rosyjskiej. Daty tych wiadomości będę podawał według starego stylu.

A więc w dniu 3 listopada 1910, czyli 16 listopada naszego stylu, zamieszczona jest na pierwszym miejscu grubym drukiem następująca depesza hrabianki Aleksandry Tołstojówny:

"2 listopada godz. 11 min. 45 rano. Lew Nikołajewicz zachorował na bronchit, co przerwało podróż. Nie ma bezpośredniego niebezpieczeństwa. Tylko korespondenci gazet dokuczają. Jak najbardziej prosimy nie przyjeżdżać. O biegu choroby będziemy informować gazety w odpowiednim czasie".

Z tej depeszy wynika, że reporterzy już są w Astapowie i że się dobijają o wiadomości od łoża chorego. Jakoż także "Riecz" pod depeszą Aleksandry zamieszcza szereg telegramów od własnego korespondenta z Astapowa. Było już tych korespondentów dwa pociągi, uprzejmie zorganizowane przez moskiewską dyrekcję kolejową. Jeden z nich był pełny dziennikarzy cudzoziemskich, drugi rosyjskich. Hrabina Tołstoj telegraficznie prosiła ministra komunikacji o zawiezienie jej do Astapowa extrapociągiem. Minister komunikacji natychmiast kazał taki extrazug oddać do rozporządzenia żony pisarza, która zjawiła się w Astapowie z synami Andrzejem i Michałem, i córką Tatianą. Osobno przyjechał także przyjaciel Tołstoja, uważany przez wielu za jego złego ducha, Czertkow, będący sąsiadem Jasnej Polany.

Według wiadomości "Rieczi" temperatura chorego wynosiła 38,7°, puls 104,90.

Łoża chorego pilnowało trzech lekarzy, którzy także się pojawili extrapociągami: Makowiecki i dwie znakomitości moskiewskie: Goldenweier i Nikitin.

Hrabina Tołstojowa i dzieci, które z nią przyjechały, nie były dopuszczone do odwiedzin chorego, ponieważ on sobie tego nie życzył, i mieszkali w wagonie extrapociągu, tak jak dziennikarze w swoich pociągach.

Dnia 4 listopada gazeta dementuje "straszną wiadomość" nie pisząc nawet, że tu chodzi o wiadomość o śmierci, która się ukazała w gazetach zagranicznych i na podstawie której były przerwane wykłady w niektórych uniwersytetach rosyjskich.

Przeciwnie, gorączka spadła do 36°, puls 120. Chory dyktował coś, co trudno było pojąć, i bardzo się gniewał, że przepisywaczka źle go rozumie.

Pomocnik zawiadowcy stacji został wysłany po tlen.

Zawiadowca stacji, Ozolin, postawił w pokoju chorego dwa łóżka, aby go można było przenosić, jak był spocony.

Żona Tołstoja w dalszym ciągu nie jest wpuszczona do jego pokoju. Gniewa się bardzo i oskarża wszystkich, zwłaszcza Czertkowa. Jest tak wstrząśnięta, że trudno ją poznać, tak się zmieniła.

Dnia 5 listopada.

Tołstoj kazał sobie czytać gazety z wyjątkiem wiadomości o jego chorobie, bo to go irytowało.

Hrabina Zofia odwiedziła męża. Tołstoj zjadł dwa jajka na miękko, wypił spory kieliszek wody sodowej z mlekiem i kieliszek czerwonego francuskiego wina.

Ministerstwo kolei kazało kierować pociągi przejeżdżające przez Astapowo na inne linie, aby nie powiększać rozgardiaszu na stacji wypełnionej extrapociągami. Zabroniono także maszynistom gwizdać w obrębie tej stacji, ponieważ Tołstoj nie lubił świstu lokomotyw.

Ministerstwo poczty delegowało dyrektora pocztowego okręgu dla usprawnienia poczty i telegrafu na stacji Astapowo. Poczta będzie czynna całą dobę i przekazywanie depesz z Astapowa będzie miało pierwszeństwo w całym imperium.

Riazański gubernator, książę Oboleński, zjawił się na stacyjce Astapowo jako przedstawiciel rządu.

Tołstoj był wyklęty przez świątobliwy synod cerkwi prawosławnej. Teraz jednak wśród biskupów powstaje nadzieja, że Tołstoj przed śmiercią zechce się pojednać z religią. Arcybiskup metropolita Antoniusz przysłał depeszę następującej treści: "Błagam Cię, chorego pogódź z cerkwią prawosławną i prawosławnym ludem. Niech Bóg Cię błogosławi i chroni".

Hrabina Tołstoj płakała czytając tę depeszę.

Biskup tambowski Cyryl przyjechał do Astapowa, tak jak kilku przeorów klasztornych. Wszystkie nadzieje były oparte na tym, że Tołstoj bezpośrednio przed swoją chorobą odwiedził siostrę-zakonnicę. Tołstoj jednak zabronił wpuszczać do swego pokoju kogokolwiek z osób duchownych.

Jakże ironicznie wygląda depesza, którą czytam w "Rieczi" na innej stronicy tej gazety.

Depesza ta brzmi:

"Jekatierynosław 4 listopada. Został tu aresztowany i osadzony w więzieniu niejaki Pollack, który wezwany jako rekrut do Powiatowej Komendy Uzupełnień oświadczył, że jest zwolennikiem nauk Tołstoja i odmawia spełnienia obowiązku służby wojskowej".

Tutaj extrazugi, nakaz milczenia gwizdkom, przyjazd gubernatorów etc. wszystko to dla pisarza. Więzienie dla jego wyznawców. Zaiste ponury zbieg wydarzeń.

6 listopada.

Gorączka 37,4°. Chorego przenosili do innego pokoju, trzepali materace i otworzyli lufcik.

Przyjechały jeszcze dwie dodatkowe znakomitości lekarskie, biuletyn o zdrowiu pisarza podpisany już jest przez pięciu doktorów, w tym czterech profesorów.

Stacyjka Astapowo dziwny przedstawia widok. Jest na niej prawdziwy tłok dziennikarzy, biskupów, przeorów klasztornych, gubernatorów i innych dygnitarzy. Wydano rozporządzenie d dostarczaniu przyzwoitego jedzenia w dostatecznej ilości. Wszyscy krążą koło domku będącego kilka dni temu tylko mieszkaniem skromnego zawiadowcy stacji. Słychać wszystkie języki europejskie.

Synod zwołał specjalne posiedzenie, jak się zachować, w razie jeśli Tołstoj umrze bez sakramentów. Większością głosów przyjęto decyzję, iż wtedy nie wolno będzie odprawiać mszy żałobnych po pisarzu. Wiadomości z Astapowa są pesymistyczne co do stanowiska umierającego.

Rada Ministrów obradowała na ten sam temat, a mianowicie nad ewentualnością śmierci Tołstoja. Tutaj nastroje są bardziej kompromisowe. Zacytujemy tekst półoficjalnego komunikatu w tej sprawie. Jakiż wyda nam się staroświecki!

"Członkowie rządu są zwolennikami zdjęcia ekskomuniki z osoby wielkiego pisarza. Członkowie rządu uważają, że zdjęcie ekskomuniki potrzebne jest nie tylko samemu hrabiemu, ale bodajże jeszcze bardziej potrzebne i pożyteczne będzie dla całego kraju."

Słynny anarchista książę Kropotkin ogłasza w londyńskim "Times" swój list, w którym wypowiada przekonanie, że hrabia Tołstoj w żadnym wypadku nie pojedna się z cerkwią prawosławną przed śmiercią. Tołstoj sam stworzył religię, która dostępna jest zarówno dla chrześcijan, buddystów, mahometan, zwolenników Lao Tse i nawet wolnomyślicieli. Dramat Tołstoja przeżywa dziś tysiące ludzi współczesnych.

Swój list książę Kropotkin zakończył z lekka demagogicznym zwrotem:

"Nie liczcie na to, że Tołstoj wróci do Pobiedonoscewa".

Pobiedonoscew był to znienawidzony w Rosji reakcjonista. Ostatnia depesza z Astapowa o godzinie 3 min. 20 w nocy z 6 na 7 listopada głosiła, że stan jest bardzo poważny.

Tołstoj umarł 7 listopada o godzinie 6 min. 38 rano w obecności całej rodziny. Był zupełnie nieprzytomny.

Hrabina Zofia wołała łkając: "Cóż ja bez niego!"

Synod zakazał nabożeństw żałobnych ze względu na brak jakichkolwiek chęci ze strony zmarłego do pojednania się z cerkwią.

Cesarz Mikołaj II został zbudzony rano przez straszną wiadomość zakomunikowaną mu w raporcie ministra spraw wewnętrznych. Na raporcie tym napisał:

"Całym sercem wzruszony jestem zgonem wielkiego pisarza, który za czasów rozkwitu swego talentu stworzył obrazy wspaniałych godzin dziejów rosyjskich. Niech Bóg Wszechmocny miłościwym mu będzie sędzią".





Stanisław Cat Mackiewicz