"Tygodnik Powszechny" - 3.04.1994

 

Włodzimierz Odojewski

CZY LITERATURA POLSKA JEST NIEPOTRZEBNA?

 

 

Niemiło mi się zrobiło po przeczytaniu artykułu na czołówce 48 numeru dodatku do "Życia Warszawy": "Ex Libris" także - jak się zdaje - funkcjonującego w sprzedaży jako samodzielne pismo literackie. Artykuł opatrzony jest tytułem Literatura polska czy literatura w Polsce? A niemiło mi się zrobiło już tylko po przeczytaniu wytłuszczonym drukiem zamieszczonego obok samego tytułu czegoś, co na podtytuł jest za długie, co może należałoby nazwać "sumą" artykułu, a może jego główną myślą, jego ideą. Oto tych kilka zdań: Literatura polska to patos, nuda i troska. A więc po pierwsze - jest świętością, którą nieśliśmy przez dzieje, widząc w niej sens i szansę ocalenia narodowej tożsamości. Po drugie - są to utwory (których nikt nigdy by nie przeczytał, gdyby nie został do tego zmuszony) oraz zastępy obsługujących je Bladaczek, mających na podorędziu ważkie pytania: "Jakiego koloru wstążki miała Jagna na weselu?" i "Dlaczego nie wzrusza, skoro wielkim poetą był?" I po trzecie - odkąd pamiętam, literatura polska przypomina chorego, nad którym pochylamy się z lękiem i troską, dopytując się: "Co ci dolega? Czy jeszcze żyjesz?"

Nad negatywnym stosunkiem do rodzimej literatury autorki artykułu, zapewne młodej literatki, można by przejść z rozbawieniem do porządku dziennego - co jakiś czas przecież młodzi adepci pióra ogłaszają (nawet w różnych manifestach) swoje nią znudzenie, obrzydzenie, jej anachroniczność, nieprzydatność (na progu pierwszej w tym wieku naszej niepodległości najgłośniej uczynili to polscy futuryści z Brunonem Jasieńskim, Watem, Młodożeńcem na czele, niektórzy z nich potem od tych poglądów się odżegnali), takie bunty młodych, i bardziej krzykliwe. I jeszcze bardziej nonszalanckie są zjawiskiem nawet zapładniającym w tym sensie, że dopomagają w przewietrzeniu salonów. Moje poczucie zdegustowania jednak (miast rozbawienia) spowodowane zostało już tym, że autorka artykułu w samym tylko wytłuszczonym wstępie, czy też owym wyłożeniem idei reszty artykułu, zdradza, że nie bardzo wie o czym mówi, że po prostu jej znajomość zagadnień na styku rodzinnej literatury i historii własnego narodu zatrzymała się na poziomie wiedzy wagarującej licealistki. Bo przecież to nie literaturze polskiej wciąż coś dolegało, że trzeba było pytać czy żyje - jak autorka twierdzi - ona, nasza literatura przez półtora wieku żyła sobie wspaniale, nie zamartwiając się o rezonans społeczny, bo go zawsze miała, ale to wiele dolegało przez długie lata a nawet wieki, narodowi, tak że o włos swego życia wielokrotnie by nie utracił. A że tego życia nie utracił, że nie zatracił swej tożsamości, w dużej mierze zawdzięcza właśnie swej literaturze, między innymi i takim, z pogardą wymienianym przez autorkę artykułu utworom jak Janko Muzykant.

Ale przyznam się, że być może i nawet nie to jeszcze stało się powodem mojego zdegustowania, bo i nad niedostatkami wiedzy młodej literatki z nonszalancją wygłaszającej sądy o przedmiocie, który zna po łebkach, można by przejść do porządku dziennego (choć już bez rozbawienia), gdyby nie to, że spisanie na straty przez nią naszej literatury zarówno klasycznej (bo jest martwa), jak współczesnej, stwierdzenie nawet, że ta ostatnia w ogóle nie istnieje, służy jej do postawienia tezy już bardziej horrendalnej, mianowicie: przestańmy - pisze - uważać, że literatura polska musi istnieć. Nie musi. Nawet jeżeli zniknie i tak będzie w Polsce istniała jakaś literatura. Każdy będzie mógł sobie coś wybrać z ogromnej światowej oferty.

Krótko więc mówiąc, literaturę własną zastąpić może - uważa autorka - bogactwo literatury światowej. Tu nie wdając się na razie w meritum sprawy - czy rzeczywiście może, chciałbym zwrócić uwagę, że i w tej materii autorka artykułu w dodatku: "Ex Libris" wykazuje kruchą znajomość przedmiotu. Bo co jak co, ale na większe utrudnienia w minionym okresie w dostępie do światowej literatury współczesnej nie możemy się skarżyć. Ten polski baraczek socjalistyczny był pod tym względem bardzo udany. Wydawcy prześcigali się w przyswajaniu z rynku światowego co tylko się dało we wspaniałych zwykle przekładach, a o tym co dało się lub nie dało nie zawsze decydowała cenzura, często brak dewiz na zakup dzieła. Tak więc ta ogromna oferta światowej literatury nie jest (w każdym razie w naszym kraju) znakiem ostatniego czasu, chyba - tu z autorką z "Ex Librisu" zgadzam się - że chodzi o światowy chłam, tego rzeczywiście w niedawnej przeszłości u nas nie było, w każdym razie było znacznie mniej. Oczywiście nad tym, czym ona zapełnia lukę po nie istniejącej, jej zdaniem, polskiej literaturze współczesnej nie płakałbym (choć dzieł Le Carré, Kinga, Ursuli Le Guin nie czytuję), gdyż przecież istnieją przeróżne piętra czytelniczego zapotrzebowania i dobrze, iż te przeróżne piętra są literacko obsługiwane, niedobrze natomiast, gdy się wmawia, że skoro istnieją, że skoro szeroką ofertą wlały się z zagranicy na rynek księgarski, to już na literaturę polską możemy machnąć ręką. Bo nawet jeżeli 95 procent społeczeństwa (nie tylko zresztą polskiego) sięga zwykle właśnie po takie, wskazane przez autorkę z "Ex Libris" dzieła jak Le Carré, King, Le Guin, czy różne Ludlumy i Harlequiny, co jest strawą z gatunku circenses igrzysk, to jednak owych 5 proc. reszty społeczeństwa swoje troski, lęki, bóle, radości i nadzieje, swoje życie tu i teraz ujrzeć pragnie w lustrze współczesnej sobie literatury swego kraju, w tej literaturze szuka odpowiedzi na dręczące je pytania. Te 5 proc. to zwykle kwiat społeczeństwa, elita przenosząca świadomość narodu, jego tradycje, mity i wartości w następne pokolenia, sprawiająca, że naród żyje. Dlatego też ambicją każdego kraju, jaki znam - a znam ich sporo, i zachodnich, wysokiej cywilizacji i biedniutkich, Trzeciego Świata - jest posiadać odrębną, mówiącą o własnych sprawach (nawet jeżeli one nie są tak bardzo zrozumiałe dla reszty świata) własną literaturę. Rozumieją to najczęściej rządzący - żeby daleko nie sięgać - w krajach Europy Zachodniej, którzy uruchamiają przeróżne od podatkowych począwszy, a skończywszy na pośrednim i bezpośrednim dotowaniu dźwignie wspierające powstawanie własnej poważnej literatury (rozrywkowa bowiem powstanie i utrzyma się sama), gdyż mają świadomość, iż bez niej szerzej: bez własnej kultury, naród staje się magmą regionalną, grupą etniczną, niczym więcej.

Głosiciele - jak exlibrisowa autorka - poglądów, że być może do prawdziwej kultury czy literatury Polaków w większej mierze należy obraz amerykańskiego farmera na tle pola kukurydzy w Kalifornii, niż obraz biegnącego przez polskie pole Boryny w śmiertelnym gieźle, są w jakiś sposób - nie wiem czy świadomie - kontynuatorami poglądów i haseł internacjonalistycznych lansowanych w niedalekiej przeszłości przez komunistyczne partie, zmienili oni tylko barwę swych sztandarów i kierunek ze wschodniej na zachodnią adoracji. Być może nie zdają sobie też sprawy, że maszerując pod tymi sztandarami do Wspólnoty Europejskiej - sztandarami upodobnienia, ujednolicenia, stopienia się z resztą Europy, robią fatalną przysługę naszemu społeczeństwu, nie wprowadzają tam bowiem nacji, bo nacja musi mieć swoją odrębną kulturę, swoje zakorzenienie, swoją duchowość, ale grupę regionalną, a jako grupa regionalna tak naprawdę nikogo we Wspólnocie Europejskiej nie interesujemy, interesująca jest osobność nadająca narodowi osobowość, odrębność, specyficzność, które mogą być owymi cennymi kamykami dorzuconymi do mozaiki Europy ojczyzn.

Jeżeli jeszcze tak skrajne poglądy próbuje narzucić dodatek literacki przy wielonakładowym "Życiu Warszawy", który to dodatek już celuje w nowej "nowomowie" pisząc, że w rankingu tytułów bestsellerami stały się... itd., tym polsko-angielskim wolapikiem reklamując najczęściej z numeru na numer tony zagranicznego chłamu, to wtedy - ponieważ skrajności są bardzo różne i różne mają skrzydła, znajdują się i zapewne znajdą się ludzie, którzy zaczną się zastanawiać: zaraz, zaraz, a może coś czy ktoś za tym stoi, coś się za tym kryje? (ten sposób myślenia jest Polakom bardzo bliski) i już tylko krok do teorii spiskowej, bo zaraz, zaraz, czy czasem to pismo nie zostało wykupione przez obcy kapitał, i już tylko następny krok do dociekań w rodzaju: a może to celowe, żeby zniszczyć naszą literaturę, kulturę?, może to działalność międzynarodowej finansjery, może masonerii, wojujących feministek, homoseksualistów, hokeistów?

Te ostatnie zdania dedykuję naczelnej red. "Ex Librisu", pani Beacie Chmiel, która gdy pierwszy raz po ponad 20-letniej nieobecności odwiedziłem kraj, wręczyła mi swoją wizytówkę z dodatkiem pod nazwiskiem - "Poetka". To "poetka" (raczej tytuł, niż określenie zawodu) powinno ją obligować do tego, by nie publikować głupstw obrazoburczo nastawionych młodych literatek, a w każdym razie tych głupstw nie eksponować. Bo polska literatura współczesna jednak istnieje i na tle literatur państw ościennych wcale nie najgorzej się prezentuje. Coś o tym mogę powiedzieć, jako obserwator z zewnątrz.






LITERATURA NARODOWA?