Filip Gańczak

Filmowcy w matni bezpieki

2011

 

(...)

 

Zygmunt Kałużyński ("Literat")

 

Ja nigdy nie uwierzyłem. Ja tylko starałem się funkcjonować w systemie.

Dziennikarz pyta Zygmunta Kałużyńskiego: A czy Pan ma jakiś kodeks etyczny, zasady?

Kałużyński odpowiada przewrotnie: Chrześcijańskie. Jezus mówi, że dwie najważniejsze to kochać Boga i kochać bliźniego. Na to Wolter powiedział, że kochać Boga nie może, bo go nie zna, a bliźnich kochać nie może, bo ich zna.

Dziennikarz dociska: Ładne, ale teraz proszę powiedzieć coś zupełnie od siebie.

Kałużyński: Absolutnie unikać krzywdzenia innych. Absolutnie unikać krzywdzenia innych. Absolutnie...

* * *

Zygmunt Kałużyński (1918-2004) był i jest moim ulubionym krytykiem filmowym. Nie szkodzi, że od dobrych kilku lat nie żyje. Doskonale pamiętam, jak niezwykły duet tworzył z Tomaszem Raczkiem - czy to na łamach prasy, czy to w telewizji, czy we wspólnych książkach. I to, jak się tytułowali mimo długiej przyjaźni: "Panie Zygmuncie", "Panie Tomaszu". Coś niezwykłego w dzisiejszym środowisku dziennikarskim, gdy nawet praktykantka pierwszego dnia zwraca się do kierownika działu po imieniu.

Pisał o filmie, ale doskonale znał się na muzyce, literaturze, na malarstwie. Czy było w ogóle coś, na czym się nie znał? Kiedy pisał o filmie historycznym, zamieniał się w historyka, kiedy analizował film przyrodniczy, imponował znajomością obyczajów mieszkańców łąki, kiedy omawiał "Vabank" Machulskiego, duży fragment poświęcił przedwojennej szkołę, w której kształcili się tzw. doliniarze, czyli kieszonkowcy.

Kałużyński to także l'enfant terrible polskiej krytyki filmowej. Potrafił bez litości miażdżyć filmy Wajdy, Holland, Zanussiego, Kieślowskiego. Sam chętnie wyliczał, jak wielu wrogów ma w środowisku filmowców:

Rektor Akademii Teatralnej Jan Englert określił mnie jako debila, który wymęcza felietony o "objawach wieku starczego". Reżyser Krzysztof Zanussi widzi we mnie "upadłego byłego wyrobnika w służbie stalinowskiej". Reżyser Agnieszka Holland zażądała w programie telewizyjnym, by uniemożliwić mi zabieranie głosu jako szkodnikowi niszczącemu kulturę narodową. Reżyser Andrzej Żuławski stwierdził, że jak widzi moją małpią gębę w TVP to mu się rzygać chce.

W Instytucie Pamięci Narodowej po raz pierwszy natknąłem się na nazwisko Kałużyńskiego, kiedy przeglądałem teczkę aktorki Elżbiety Czyżewskiej. Zygmunt Kałużyński przewija się tam jako dobry znajomy jej i jej męża Davida Halberstama. W tej samej teczce pojawia się niejaki KP "Literat" - informator Służby Bezpieczeństwa. I on jest z Czyżewską i Halberstamem na stopie towarzyskiej. Po lekturze kilku doniesień miałem już mocne podejrzenie: Kałużyński i "Literat" to ta sama osoba.

Identyczny wniosek wyciągnął reżyser Jerzy Skolimowski, gdy dałem mu do przeczytania kilka donosów "Literata". Zamówiłem w IPN teczkę Kałużyńskiego. Potwierdziło się: został zarejestrowany przez SB właśnie jako KP "Literat". Później ustaliłem, że Kałużyński figuruje również w zachowanym w IPN wykazie agentury Wydziału VIII Departamentu II MSW. Ale i to jeszcze mnie nie zadowoliło. Chciałem, żeby te materiały obejrzał znany historyk.

* * *

Profesor Antoni Dudek proponuje mi spotkanie we W Biegu Cafe przy ulicy Puławskiej w Warszawie. Przynoszę ze sobą kopie dokumentów z IPN-owskiej teczki Kałużyńskiego. Oraz doniesienia, których autorem jest kontakt poufny "Literat".

Antoni Dudek: Kontakt poufny to niższa kategoria współpracy. Zazwyczaj był to ktoś, kto rozmawiał z bezpieką, ale nie był skłonny przyjmować zadań do wykonania. Po prostu spotykał się z oficerami i niezobowiązująco mówił, co słychać. Oczywiście mogło się zdarzyć, że i w ten sposób zrobił wiele złego.

W późniejszych dokumentach, w tak zwanej teczce osobowej, Kałużyński figuruje nawet jako TW. Zachowane materiały pokazują, jak esbecy oceniali kontakty z "Literatem". Nic nie wskazuje, by Kałużyński podpisał zobowiązanie do współpracy. Pewnie nie był świadomy, że otrzymał jakiś pseudonim. Z lektury wynika, że informacji udzielał ustnie. Esbecy przychodzili, wypytywali o konkretne osoby, a on dzielił się swoją wiedzą.

Antoni Dudek: Nie ma własnoręcznie pisanych doniesień. To też typowe. Ludzie mieli opory. Co innego spotkać się od czasu do czasu z esbe-kiem, a co innego pisać donosy. Informacje ustne to również mniejsze ryzyko dekonspiracji. Jeśli pisze się donosy, to gdzieś przecież trzeba to robić. Ktoś może wejść do pokoju, zauważyć.

Nie zachowała się teczka pracy, do której trafiały informacje przypisywane przez bezpiekę Kałużyńskiemu. Ale kilka dość obszernych doniesień pochodzących od "Literata" odnalazłem w teczkach Czyżewskiej i reżysera Aleksandra Forda. Ich autor nie ogranicza się do powtarzania kawiarnianych plotek. Mówi SB o ludziach dobrze mu znanych i bliskich.

Jerzy Urban przestrzega: Kałużyński to wielki erudyta, ale jeszcze większy łgarz. Wierzyć mu nie należy. Jeśli ktoś chce wierzyć, to niech sobie idzie do kościoła. Nie wiem, czybym uwierzył. Nie wiem, co bym usłyszał. Ale chciałbym zapytać, a dziś to już niemożliwe. Mogę co najwyżej pytać byłą żonę Kałużyńskiego. No i analizować bez końca jego IPN-owską teczkę, wywiady, biografię.

Zygmunt Kałużyński, rocznik 1918, urodził się i dorastał w Lublinie.

Ma dziesięć lat, gdy umiera matka. Ojca, urzędnika bankowego, traci jeszcze wcześniej. Osieroconym chłopakiem opiekuje się wuj, pomagając mu skończyć gimnazjum w Lublinie.

W 1936 roku Zygmunt Kałużyński zaczyna studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim. Rok później dostaje się na Wydział Reżyserski Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej. Uczy się tam pod okiem słynnego Leona Schillera.

W czasie okupacji pracuje początkowo w kancelarii adwokackiej w Lublinie.

W 1942 roku wstąpiłem do Armii Krajowej, gdzie przydzielono mnie do wywiadu transportowego (obserwacja kolumn samochodowych). Wskutek zdekonspirowania oddziału, którego większość została aresztowana i rozstrzelana, zmuszony byłem, począwszy od roku 1943, ukrywać się w różnych miejscowościach.

Na krótko przed śmiercią będzie mówił, że wojenne koszmary wciąż go prześladują:

Okupacja to nieprawdopodobny szok, do tej pory śni mi się, że jestem w domu otoczonym przez Niemców i jedyną ucieczką dla mnie jest wyjście na dach po drabince. Wchodzę po tej drabince, widzę, że jest kłódka, i nie mogę jej otworzyć. Wiem, że gestapo zaraz wejdzie i mnie zamordują. Albo leżę w rowie, bo zobaczyłem Niemców, którzy zbliżają się do mnie, myślę, co zrobić, zaczynam grzebać w ziemi, grzebać, grzebać, żeby się schować, bo już nadchodzą ci Niemcy. Ciągle mam te sny, po tylu latach.

W 1944 roku do Lublina dociera Armia Czerwona. Kałużyński zgłasza się do pracy w Teatrze Wojska Polskiego. Jednocześnie pracuje jako redaktor tygodnika "Wieś". Walczy z analfabetyzmem i popiera prowadzoną przez komunistów reformę rolną. W maju 1945 roku otrzymuje Srebrny Krzyż Zasługi.

Za sanacji czułem się bezwiednym pionkiem, za okupacji czułem się jak przestępca, za Stalina jak zwycięzca.

Wy, którzy żyliście w ostatnim okresie systemu, widzieliście już jego najgorszy stan. Jego gnicie i rozpadanie się. Ale jeżeli się przeżyło hitleryzm, miało się nadzieję. A ta nowa Polska to był dla nas wtedy sukces. Osiem milionów ludzi przeniosło się ze wsi do miasta. [...] Wszyscy wreszcie nauczyli się czytać.

Tematykę społeczną szybko jednak porzuca na rzecz publicystyki teatralnej. Od 1944 roku jest członkiem Związku Literatów Polskich. W 1946 roku zostaje sekretarzem literackim Państwowego Teatru Wojska Polskiego w Łodzi. W tamtejszej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej podejmuje również przerwane przez wojnę studia.

W grudniu 1947 roku zostaje wysłany przez Ministerstwo Kultury na stypendium do Francji. Ma tam studiować teatrologię i literaturę francuską.

Moja ówczesna żona, Julia Hartwig, też była w Paryżu, razem mieszkaliśmy w jakichś hotelikach dwa lata. Wojna była takim urazem psychicznym, że kiedy się skończyła, każdy miał ochotę zmienić miejsce pobytu.

Hartwig, znana poetka, we Francji była attache kulturalnym polskiej ambasady. Po latach tak będzie wspominać związek z Kałużyńskim:

To była pomyłka młodości - taka, jaką studenckie małżeństwa czasem bywają. Inteligentny, oczytany, trochę starszy ode mnie, już z doświadczeniem międzywojennym, uczeń Schillera. Małżeństwem byliśmy kilka miesięcy, ale znaliśmy się jeszcze z Lublina, gdzie uczył mnie i Danutę Podobińską - grał na pianinie i zapoznawał nas z partyturami. Trudny człowiek. Jego późniejsze poglądy polityczne były skrajnie odmienne od moich. No, ale wtedy to było autentyczne młode uczucie. Nie mam dobrych wspomnień. Po prostu zły wybór.

Hartwig odchodzi od niego i wiąże się z poetą Arturem Międzyrzeckim. Niepowodzenia w życiu osobistym odcisną na Kałużyńskim duże piętno.

Bardzo zdziwaczał i nabrał wielu kompleksów, między innymi manii prześladowczej, że jest rzekomo przez wszystkich zwalczany (TW "Marek", 17 sierpnia 1958 roku).

Julia Hartwig zostanie po latach działaczką "Solidarności". Kałużyński w latach osiemdziesiątych będzie krytykował solidarnościową opozycję.

Na razie jednak obserwujące go służby nie potrafią przewidzieć, jaką pójdzie drogą. Na pierwszy rzut oka jego kariera rozwija się właściwie. Konsulat w Paryżu powołuje go na instruktora oświatowo-kulturalnego dla polskiej emigracji górniczej. W 1951 roku Kałużyński obejmuje kierownictwo wydawanego dla emigrantów, ale popierającego komunistyczne władze w Warszawie tygodnika "Polska i Świat". Prawomyślność młodego dziennikarza budzi jednak zastrzeżenia.

Utrzymywał również szereg kontaktów w środowisku inteligencji polskiej reakcyjnie ustosunkowanej do PRL. Ulegając wpływom tego środowiska, nie potrafił zrozumieć przemian zachodzących w dziedzinie literatury w Polsce.

Alarmistyczna jest zwłaszcza notatka tajnych służb z 26 kwietnia 1951 roku:

Kałużyński odsuwa się coraz bardziej od nas. Ulega wpływom obcego środowiska. Dla ponownego zbliżenia go można by wykorzystać jego kontakty z literatami w kraju (Bieńkowski, Putrament, Żółkiewski, Pytlakowski), mianowicie któryś z nich, na przykład Putrament, mógłby zainteresować się Kałużyńskim, okazać mu pomoc, a tym samym przyciągnąć go do nas.

Tak też się dzieje. W styczniu 1952 roku Kałużyński wraca do Polski. Trafia do "Nowej Kultury", tak jak oddany komunistom pisarz Jerzy Putrament, i obejmuje kierownictwo działu zagranicznego. Bezpartyjny na przeciętnym poziomie politycznym - pisze o nim w marcu 1956 roku tamtejsza dyrektor działu kadr. On sam wyzna po latach: Nigdy nie należałem do żadnej partii. Ale jestem usytuowany na lewo od Matki Boskiej. Jestem gorącym zwolennikiem państwa socjalistycznego.

* * *

W sierpniu 1953 roku Kałużyński prawdopodobnie po raz pierwszy ma kontakt z bezpieką. Departament V Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego przeprowadza z nim rozmowę. Dziennikarz jest wypytywany o Lucienne Madero, byłą nauczycielkę Instytutu Francuskiego w Warszawie, z którą przyjaźnił się we Francji.

Kałużyński udzielił ogólnych informacji na temat Madero i zapewniał, iż jest przekonany o jej niewinności w stosunku do Polski.

Nic, czego po latach musiałby się wstydzić.

Do roku 1956 Kałużyński uchodził za liberała, publikując śmiałe - jak na owe czasy - artykuły, krytykujące różne aspekty naszej "nadbudowy kulturalnej", architektury Warszawy, produkcji filmowej etc. Po Październiku Kałużyński, podobnie jak Putrament, zajął pozycję oporu wobec rewizjonistów, a szczególnie grupy "wściekłych" (Werflowa, Toeplitz, Szymański z "Życia Warszawy ", Kott etc), narażając się na wyrzucenie z "Nowej Kultury" oraz bardzo ostre ataki prasowe.

Ma wielu wrogów wśród krytyków filmowych i teatralnych, a także wśród rewizjonistów. Krążą plotki, że współpracował lub współpracuje z bezpieką - czego dowodem ma być jego przyjaźń z Brystygierową (TW "Marek", 17 lutego 1961 roku).

Julia Brystygierowa to pisarka, ale także - w latach stalinowskich - szefowa Departamentu V Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, słynąca z sadystycznego torturowania więźniów. Rewizjonistami z kolei władze pogardliwie nazywały tych, którzy po 1956 roku domagali się liberalizacji systemu politycznego i odnowy wewnątrz partii komunistycznej.

W 1958 roku Kałużyński zasila zespół "Polityki", z którą będzie od tej pory związany przez długie lata. Poświęca się głównie krytyce filmowej.

Nie byłem niezależny. Cały czas funkcjonowałem w systemie ucisku, kontroli, poczuciu braku wolności.

Nie daje się jednak zaszufladkować jako pupil władzy. Atakuje co prawda zaliczanego do rewizjonistów Jerzego Pomianowskiego, ale potrafi też napisać dla "Polityki" artykuł ośmieszający Romana Szydłowskiego - krytyka świętej w PRL "Trybuny Ludu". Spotyka się z niepokornym Leopoldem Tyrmandem. Utrzymuje kontakty z amerykańskimi dyplomatami w Warszawie. Potrafi zabawić, opowiadając antyradziecką anegdotę. Spotyka się towarzysko z bardzo wieloma osobami z życia artystycznego (TW "Marek", 17 sierpnia 1958 roku). W gronie jego znajomych są m.in. pisarz Tadeusz Konwicki, publicysta Krzysztof Teodor Toeplitz czy dyrektor Teatru Ateneum Janusz Warmiński.

Kałużyński przyjaźni się także z sekretarzem ambasady Stanów Zjednoczonych Thomasem Donovanem. Być może dlatego od 1960 roku pozostaje w zainteresowaniu operacyjnym SB.

Jest w tym czasie żonaty z Amerykanką Elinor. "Marek" donosi bezpiece, że Zygmunt i Elinor poznali się jeszcze w roku 1956, rok później wspólnie zamieszkali, a po kolejnym roku wzięli ślub cywilny.

Elinor Ford: Przyjechałam do Warszawy jako aktorka z grupą teatralną Joan Littlewood. Poznałam Zygmunta i wielu innych ludzi. Zafascynowali mnie ci warszawscy intelektualiści. Łącznie z Zygmuntem. Był bystry, typ konesera, historyk filmu i bardzo zabawny człowiek. Znany był z okropnych ciuchów, jakie nosił - wygniecionych i obdartych. To też w nim polubiłam.

W filmie "Do widzenia, do jutra" (1960) ze Zbyszkiem Cybulskim Elinor podkłada głos za Margueritte, córkę francuskiego konsula, graną przez Teresę Tuszyńską. To ostatnie miesiące małżeństwa Kałużyńskich.

W końcu roku 1960 Eleonora opuściła Kałużyńskiego dla reżysera filmowego Forda, prowokując bardzo komentowany w Warszawie "skandal towarzyski" (TW "Marek, 17 lutego 1961 roku).

"Marek" wystawia Kałużyńskiemu pozytywne świadectwo: Kałużyński, mimo że nie jest członkiem partii, uważa się za marksistę i trochę przeglądał książki marksistowskie. Jest on niewątpliwie związany z naszym ustrojem, którego błędy i braki czuje, ale w zasadniczych sprawach jest po jego stronie (17 lutego 1961 roku).

Z materiałów IPN można wyczytać, że "Marek" to Władysław Grzędzielski, były członek AK. Zwerbowany miał zostać we wrześniu 1951 roku na podstawie patriotyzmu i lojalności. Był wówczas attache kulturalnym ambasady PRL w Paryżu. Potem pracował w MSZ jako dziennikarz, wreszcie jako sekretarz delegacji polskiej przy UNESCO.

TW pseudonim "Marek" do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa ustosunkowany jest chętnie - notuje 1 grudnia 1962 roku kapitan Leon Korepta z Wydziału VII Departamentu II MSW. Za współprace z SB "Marek" jest wynagradzany i otrzymuje upominki. W Instytucie Pamięci Narodowej zachowały się pokwitowania. Współpraca trwa do 1976 roku. Do tego czasu teczka z donosami "Marka" pęcznieje do ośmiu tomów.

Kałużyńskiego "Marek" poznał jeszcze we Francji. W Warszawie nadal utrzymują kontakt. Grzędzielski bywa w mieszkaniu dziennikarza przy ulicy Wilczej. Widuje się także z aktorką Beatą Tyszkiewicz.

Beata Tyszkiewicz: Był wtedy w średnim wieku, ale dla mnie był starszym panem. Bardzo miły i serdeczny. Bywaliśmy czasem w teatrze. Kiedyś w Paryżu odebrał mnie z lotniska. Miał uroczego jamnika.

Wiedzę o Kałużyńskim bezpieka czerpie w tym czasie także z innych źródeł.

KP "Daniel" informuje, że 19 września 1961 roku widział Kałużyńskiego na przyjęciu u dyplomaty Franka Jonesa. Z dokumentów IPN wynika, że "Daniel" to dziennikarz "Polityki" Daniel Passent *[Teczka Daniela Passenta nosi sygnaturę AIPN, 002082/15 l/CD/2. Passent figuruje także w wykazie agentury Wydziału VIII Departamentu II MSW, opatrzonym sygnaturą AIPN, 01434/279/J. Informację o kontaktach Passenta z bezpieką podał w kwietniu 2007 roku program "Misja specjalna" TVP W odpowiedzi dziennikarz napisał na swoim blogu: "Kategorycznie zaprzeczam, jakobym kiedykolwiek był agentem Służby Bezpieczeństwa".].

Passent i Śmietański z "Polityki" spierają się z Jonesem o to, kto - Stany Zjednoczone czy Związek Radziecki - winien jest zaostrzenia sytuacji międzynarodowej. Całą dyskusję przerwał Kałużyński, który przyjął rolę mediatora, oznajmiając, że są to sprawy bardzo trudne do dyskusji *[Notatka z relacji "Daniela" datowana jest na 21 września 1961 roku i znajduje się w teczce "Literata" (AIPN, 002086/1346/CD).]. Tak samo jest, gdy "Daniel" i Śmietański nie zgadzają się z poglądami Jonesa na stosunki państwo-Kościół w Polsce.

I w tym wypadku Kałużyński spełnił rolę mediatora, komentując, że jest to temat mało ciekawy.

Przyjęcie trwało około półtorej godziny. Kałużyński z Jonesem pożegnali się w bardzo przyjacielski sposób (kilkakrotnie pocałowali się). Z zachowania Kałużyńskiego wynikało, że bardzo dobrze zna się z Jonesem. "Daniel" scharakteryzował Kałużyńskiego jako szeroko cenionego krytyka filmowego, bardzo przyjemnego w bezpośrednim obcowaniu, lecz w pewnym sensie dziwaka. Dziwactwo jego wyraża się w tym, że zimą chodzi w samym garniturze, a latem często spotkać go można w butach bez skarpet.

"Adam" melduje latem 1961 roku: Niedawno Kałużyński wrócił z Moskwy z festiwalu filmowego. Opowiadał, że Związek Radziecki robi bardzo duże wrażenie i z terenu Polski nie sposób jest widzieć sukcesów ZSRR.

1 grudnia uzupełnia: Zygmunt Kałużyński od dłuższego czasu prowadzi bardzo ożywione życie towarzyskie z cudzoziemcami, którzy odwiedzają go niemal codziennie. Znajomości ma bardzo rozlegle i zna chyba przedstawicieli wielu zachodnich placówek dyplomatycznych.

W tym samym donosie "Adam" sugeruje, że Kałużyński ostatnio interesuje się mężczyznami. Kilkakrotnie wypowiadał się na ten temat, twierdząc, że człowiek na odpowiednim poziomie intelektualnym powinien nie uznawać kobiet.

* * *

Bezpieka już wcześniej doszła do wniosku, że warto pozyskać Kałużyńskiego jako informatora. 7 sierpnia 1961 roku kapitan Władysław Prekurat z Wydziału VIII Departamentu II MSW wnioskuje o przeprowadzenie rozmowy z dziennikarzem. O ile w trakcie rozmowy okaże się, iż jego stosunek do naszych organów jest przychylny, będę zmierzał do zapewnienia sobie z nim stałego kontaktu.

Antoni Dudek: W 1961 roku łatwiej było odmówić współpracy niż w czasach stalinowskich. Można się było wywinąć, ale wiedza, że można kategorycznie odmówić, nie była jeszcze wtedy rozpowszechniona.

Z materiałów IPN wynika, że do spotkania dochodzi 16 listopada. Kapitanowie W. Prekurat i R. Michniewicz odwiedzają Kałużyńskiego w jego mieszkaniu.

W esbeckim raporcie z rozmowy można przeczytać, że dziennikarz wyczerpująco opowiada o Donovanie i jego znajomościach z Polakami: Andrzejem Wirthem, Teresą Trzaskowską czy Leopoldem Tyrmandem. Mówi też oficerom o swoim życiu osobistym:

Pod koniec 1960 roku żona Kałużyńskiego, która była z pochodzenia Amerykanką, oficjalnie go zdradziła, rozpoczynając współżycie z reżyserem Aleksandrem Fordem.

Sprawą zainteresowali się ponoć znający Kałużyńskiego dyplomaci amerykańscy. Próbowali nie dopuścić do skandalu i doprowadzić do powrotu żony marnotrawnej.

Od tego czasu - notują esbecy - Kałużyński odnawia kontakty z pracownikami ambasady Stanów Zjednoczonych. Bywa na ich przyjęciach, spotykając tam innych Polaków: Karola Małcużyńskiego, Daniela Passenta czy Leopolda Tyrmanda.

Oficerowie wypytują Kałużyńskiego, którzy pracownicy ambasady szczególnie interesują się polską polityką.

W czasie rozmowy Kałużyński chętnie dzielił się swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi dyplomatów amerykańskich, często robił to bez specjalnych sugestii z naszej strony. Relacje jego w zasadzie pokrywają się z posiadanymi przez nas materiałami. Dało się zauważyć, że niektóre sprawy opisywał dosyć ogólnikowo, nie przytaczając szczegółowych faktów. W sumie jednak odnosiło się wrażenie, iż starał się szczerze naświetlać różne zagadnienia.

Od początku rozmowy deklarował chęć udzielania nam pomocy, podkreślając kilkakrotnie, iż rozumie naszą potrzebę interesowania się tymi ludźmi oraz konieczność korzystania w takich sprawach z pomocy obywateli polskich. Bardzo przychylnie przyjął propozycję udzielania nam dalszych wyjaśnień. Jednocześnie zapewnił nas sam, iż fakt prowadzonej z nim rozmowy zachowa w ścisłej tajemnicy.

Wydaje się, iż wymieniony ze względu na charakter swych znajomości z interesującymi nas dyplomatami, swoją pozycję społeczną, szerokie stosunki w środowiskach kulturalnych może w perspektywie stanowić korzystną pozycję operacyjną w prowadzonych przez nas rozpracowaniach.

Rok później, 23 listopada 1962 roku, Kałużyński zostaje formalnie zarejestrowany przez SB jako kontakt poufny o pseudonimie "Literat". W ankiecie można przeczytać, że do werbunku doszło na podstawie dobrowolności.

Antoni Dudek: Nie widać, by Kałużyński opędzał się od esbeków. Ale to nie znaczy, że zgodził się na spotkania zupełnie dobrowolnie. Możliwe, że się bał. Nikt nawet nie musiał go szantażować. Z pewnych rzeczy sam zdawał sobie sprawę. Wiedział, że krążą plotki o jego homoseksualizmie. W cieniu była też kwestia paszportu. Bywał często na zagranicznych festiwalach. Gdyby nie pozwolili mu wyjeżdżać, straciłby dużo jako krytyk filmowy.

Z innej notatki z tego okresu wynika, że kapitan Prekurat przedstawia się Kałużyńskiemu jako Zbigniew Jastrzębski. Kontaktują się telefonicznie i spotykają w mieszkaniu dziennikarza.

Kałużyński jest oceniany jako cenny współpracownik:

"Literat" udziela chętnie informacji o charakterze ogólnym (29 listopada 1962 roku).

Przekazał szereg wartościowych informacji. Szczery, prawdomówny, zdyscyplinowany i rokujący perspektywy dobrego współpracownika. Inteligentny. Posiada dużą wiedzę i erudycję w zakresie sztuki filmowej. Z racji wykonywanego zawodu niezależnie od kontaktów z dyplomatami amerykańskimi utrzymuje szereg znajomości z cudzoziemcami zajmującymi się zagadnieniami filmu (18 maja 1963 roku).

Antoni Dudek: Byli tacy, którzy zakładali: Będę się spotykał z bezpieką, ale będę mówił tylko o obcokrajowcach. Nie uważali tego za coś złego. Często jednak przy okazji informowali o Polakach, z którymi ci cudzoziemcy mieli styczność.

8 maja 1965 roku w materiałach SB pojawia się informacja, że Kałużyński mieszka z Teresą Schroeder, zatrudnioną w Muzeum Narodowym w dziale zakupów dzieł sztuki.

Wydział II Departamentu II MSW planuje przeprowadzić z nią rozmowę na temat Petera Halla z ambasady brytyjskiej. Kapitan Tadeusz Galiński z Wydziału VIII odradza jednak ten pomysł: Uważam za wskazane nie wyrazić zgody na rozmowę. Należy przypomnieć, że Teresa Schroeder zwierzyłaby się kontaktowi poufnemu, że z nią rozmawiano. Fakt ten mógłby go zrazić do nas.

Aw tym czasie Kałużyński jest bezpiece potrzebny. Rok 1965 to okres, gdy SB intensywnie inwigiluje aktorkę Elżbietę Czyżewską i jej amerykańskiego męża Davida Halberstama. "Literat" z obojgiem utrzymuje dość bliską znajomość i kilka razy dzieli się nowinkami na ich temat ze Służbą Bezpieczeństwa.

Ale są i bardziej przyziemne sprawy. W listopadzie 1965 roku "Literat" żali się esbekowi, że ostatnio dwukrotnie konfiskowano mu "Playboya", którego prenumeruje.

Ze względu na fakt, iż pismo to zawiera szereg ciekawych z punktu widzenia jego zainteresowań zawodowych artykułów (TW zastrzegł się, że obojętne są dla niego w tym wypadku publikowane tu zdjęcia), prosił, czy możliwe jest spowodowanie, aby cenzura nie konfiskowała mu tych przesyłek. Oświadczyłem mu, że jeżeli będziemy mieli takie możliwości, to postaramy się mu tę sprawę załatwić pomyślnie - raportuje Galiński.

Antoni Dudek: Całkiem możliwe, że ta prośba została spełniona. To były takie drobne przysługi, które bezpieka świadczyła swoim informatorom.

* * *

W czasie gdy Departament II MSW wykorzystuje "Literata" jako informatora, Wydział IV Departamentu III, zajmujący się walką z działalnością antypaństwową w PRL, zleca objęcie Kałużyńskiego kontrolą korespondencji. Wniosek taki składa w roku 1963 towarzysz Szydłowska.

Kontrwywiad dowiaduje się o tym prawdopodobnie dopiero w styczniu 1966 roku. W piśmie z 17 stycznia podpułkownik Kudła z Wydziału V Departamentu II MSW nakazuje wyjaśnienie sprawy i niezwłoczne wycofanie zamówienia na kontrolę korespondencji.

Antoni Dudek: To ciekawe, bo często kontrolowano korespondencję agentury. Oficerowie nie mieli zaufania do zwerbowanych ludzi, sprawdzali ich lojalność.

"Literat" wciąż jest bezpiece przydatny. 19 czerwca 1968 roku spotyka się z kapitanem Szypulskim z Wydziału I Departamentu II MSW i opowiada esbekowi o rodzinie Elinor Ford, swojej byłej żony.

To ostatnie doniesienie "Literata", do jakiego udało mi się dotrzeć. Wiadomo jednak, że także później Służba Bezpieczeństwa korzysta z jego usług. Współpraca w sposób systematyczny trwała do 1970 roku. Potem podjęto jednorazowy kontakt w roku 1974 i od tej pory nie było spotkań.

Z innego dokumentu wynika, że w 1978 roku Kałużyński zostaje ponownie podjęty na kontakt przez Wydział I Departamentu II MSW. Nie idą jednak za tym żadne konkrety.

Później długo nic. SB przypomina sobie o "Literacie" dopiero u schyłku PRL-u.

Z materiałów IPN wynika, że między styczniem a czerwcem 1987 roku z Kałużyńskim trzykrotnie spotyka się kapitan Zbigniew Powojewski z Wydziału I Departamentu II MSW.

Dalsze kontakty zostają zawieszone po tym, jak 11 sierpnia Kałużyński zostaje pobity w Warszawie przez nieznanych sprawców. SB próbuje zrekonstruować, jak do tego doszło:

Wieczorem 10 sierpnia Kałużyński odwiedza przy Noakowskiego swojego znajomego Władysława Tubielewicza. Jedzą kolację, Kałużyński wypija co najmniej dwa kieliszki wódki. Około północy żegna się z gospodarzem i wychodzi. Mija mężczyznę prowadzącego psa na smyczy. W którymś momencie, jeszcze przy Noakowskiego, czuje uderzenie w tył głowy i kopanie w lewy łokieć. Traci przytomność.

Godzinę później jest na pogotowiu przy Hożej. Nie potrafi powiedzieć, jak tam trafił. Mówi, że zniknął jego zegarek i dokumenty. Lekarz dyżurny Danuta Plewińska stwierdza ranę tłuczoną głowy. Kałużyński zostaje przewieziony do szpitala przy Banacha. Po założeniu szwów trafia na oddział chirurgiczny. Po tygodniu zostaje wypisany do domu.

Śledczy przyjmują trzy wersje: był to przypadkowy napad na tle rabunkowym, doszło do pobicia z pobudek zawodowo-politycznych lub - Kałużyński upadł sam, bo był pijany.

W teczce "Literata" nie ma informacji, jak potoczyła się ta sprawa.

Na kolejne spotkania z Kałużyńskim Powojewski nie ma już ochoty.

TW jest starym, zdziwaczałym i zgorzkniałym człowiekiem. Jest osobą o bardzo niechlujnym wyglądzie, co powodowało, że spotkania z nim w miejscach publicznych nie były możliwe ze względu na konspirację. TW wzbudzał sensację swoim zachowaniem i wyglądem. Natomiast w miejscu zamieszkania TW panuje taki bałagan i brud, że atmosfera nie nadaje się doprowadzenia konwersacji.

Poza tym poglądy TW na sytuację społeczno-polityczną i gospodarczą są tak krytyczne, a jego wypowiedzi na temat aparatu partyjno-państwowego są tak negatywne, że stawiało mnie to w bardzo trudnym położeniu.

Esbek uznaje dalsze kontakty z Kałużyńskim za bezcelowe.

Jego informacje nie przedstawiają większej wartości, a jego kontakty nie są interesujące dla nas. Biorąc również pod uwagę wiek TW oraz jego aktualny stan psychofizyczny, proponuję materiały złożyć w archiwum.

Jest 20 października 1988 roku. Dzień później przełożony zatwierdza wniosek. "Literat" zostaje wyeliminowany z sieci agenturalnej.

Antoni Dudek: Trudno go uznać za jakiegoś wielkiego agenta czy współpracownika. Nie widać, żeby był szczególnie aktywny czy zaangażowany, by sam wydzwaniał do oficerów z informacjami i wywoływał spotkania. Nie ma informacji, by przyjmował pieniądze. Jest to dla mnie przypadek jakich wiele. Bardzo typowy.

W zbliżających się obradach Okrągłego Stołu Kałużyński weźmie udział po stronie komunistów. Na łamach "Polityki" tak będzie to uzasadniał:

Dlatego wolę trzymać się rządu: bo prześladowanie [ze strony] władzy jest biurokratyczne, natomiast ze strony opozycji jest fanatyczne. Gdyby [ci] panowie doszli do władzy i przeprowadzili weryfikację, to jestem przekonany, że byłaby to taka masakra, że owa po stanie wojennym wyglądałaby w porównaniu na pieszczoty *[Z artykułu Kałużyńskiego Widok spod stołu, "Polityka" 1989, nr 16.].

Także jako krytyk filmowy Kałużyński długo jeszcze będzie prowokował, oburzał - i zachwycał.

* * *

Dziennikarz pyta Kałużyńskiego: Jak Pan sądzi, co po Panu zostanie? Kałużyński: Jeżeli będzie mnie ktoś wspominał: "On pisał o filmach", to mi wystarczy.

 

(...)

 

Trzeba zabić tę miłość - Elżbieta Czyżewska, David Halberstam

 

Bardziej stonowana wydaje się relacja KP "Literata". W materiałach IPN pod tym pseudonimem kryje się znany krytyk filmowy Zygmunt Kałużyński. Przyjaźniąc się z Czyżewską i Halberstamem, "Literat" jednocześnie informuje o nich SB. Zdradza na przykład, jak wygląda sytuacja finansowa amerykańskiego dziennikarza: W tej chwili ma na koncie 60 tys. dolarów, otrzymanych głównie za książkę o Wietnamie Południowym. W tym roku ma szanse podwojenia tych wkładów.

"Literat" tak przedstawia okoliczności, w których Czyżewska zbliżyła się do Halberstama:

[...] zdecydowała się na wyjazd z Halberstamem do Krakowa w dniu 16 kwietnia. Przespała się z nim w hotelu. W związku z tym zaczęła histeryzować nad swoim upadkiem, jakby co najmniej straciła dziewictwo. Niespodziewanie wpadł Halberstam i Skolimowski. Ten ostatni zrobił jej scenę zazdrości, wyzywając od najpodlejszych prostytutek. Czyżewska dostała ataku histerii.

Jerzy Skolimowski: Ta komiczna i absurdalna scena nigdy nie miała miejsca. Z Czyżewską u Kałużyńskiego zetknąłem się raz i nie było tam Halberstama. Poza tym na Elżbietę dawno już wtedy machnąłem ręką.

Wieczorem [Czyżewska] udała się do teatru. Prosiła "Literata", aby wyjaśnił Halberstamowi, że nie chce go znać, gdyż to, co zrobiła, było desperackim krokiem, było konsekwencją terroryzowania jej przez Skolimowskiego. Halberstam dopadł ją najpierw na lekcji śpiewu przy ulicy Marszałkowskiej, a następnie po wyjściu z teatru. Wrócili późną nocą. Halberstam oświadczył, że jest nią zachwycony i ma wobec niej poważne zamiary. Czyżewska była rozanielona. Zaczęła mówić, że jej adorator jest nadzwyczajny, że darzy ją uczuciem, do którego na pewno nie jest zdolny żaden Polak. Według jej opinii jest to pierwszy mężczyzna, który ją prawdziwie pokochał. Dotychczas mężczyźni adorowali ją głównie dlatego, że widzieli w niej aktorkę.

Czyżewska i Halberstam jadą jego służbowym samochodem do Konstancina. Tu aktorka spędziła dzieciństwo, zanim w 1953 roku przyjechała do Warszawy. Teraz pokazuje Amerykaninowi dom, kaplicę, wszystko, co ma dla niej sentymentalną wartość.

Wielkanoc Czyżewska spędza gościnnie u Kałużyńskiego. Zaglądają do niego w tym czasie także Halberstam i Skolimowski.

Skolimowski, zazdrosny o swoją kochankę, widząc, że nie zdziała nic tupetem, stał się łagodny i sentymentalny. Próbował ją nakłonić do powrotu, ale bezskutecznie. Dopatrywał się nawet dwulicowej roli "Literata" w tej sprawie i teatralnym gestem wyciągnął nóż z zamiarem uderzenia go. Ostatecznie zrezygnował z niej. Od kilku dni rozpowiada wszystkim, że pracownicy MSW przeprowadzili z nim rozmowę na temat Czyżewskiej. Chwali się, że wydał o niej jak najlepszą opinię i "oszukał UB".

Jerzy Skolimowski: Niczego takiego nie rozpowiadałem. Za to Czyżewska zawsze mówiła o Kałużyńskim, że jest ustawiony politycznie, że pracuje dla UB i w jego mieszkaniu będzie bezpieczna. Ja rzeczywiście tam do niego wpadłem. Miał dwa duże pokoje i kuchnię z przepierzeniem. Ta zabawna sytuacja z nożem miała miejsce w kuchni. Powiedziałem do Kałużyńskiego szyderczo: "Zyziu, ty wredny ubeku, ktoś cię kiedyś zarżnie kuchennym nożem". I rzuciłem do zlewu leżący na blacie nóż, tłukąc jakąś szklankę.

"Literat" szczegółowo analizuje stan uczuć na linii Halberstam-Czyżewska:

Halberstam wydaje się w niej naprawdę zakochany. W rozmowie z "Literatem" powiedział, że musi się z nią ożenić i wywieźć z Polski przed upływem swojej kadencji. Wyraził się, że "Polska jest małą brudną kałużą, w której pływa szlachetna ryba - Czyżewska". Musi ją stąd wyrwać i wypuścić na szerokie wody.

Czyżewska wmówiła sobie, że jest zakochana. Robi teatralne gesty wyrażające miłość, co bardzo sztucznie wychodzi. Gotowa jest jednak poświęcić całą karierę dla Halberstama. Zawsze była sentymentalną histeryczką i snobką.

 

(...)

 

Pierwszy dzień wolności - Aleksander Ford

 

W życiu prywatnym Aleksandra Forda dużo się zmienia. Po rozwodzie z pierwszą żoną bierze ślub z Amerykanką Elinor Griswold. Mają trójkę dzieci: Konstancję (ur. 1961), Romana (ur. 1964) i Justynę (ur. 1966).

Młoda Elinor, rocznik 1933, wcześniej związana była z krytykiem filmowym Zygmuntem Kałużyńskim.

Elinor Ford: Aleksandra poznałam na małym przyjęciu u Lecha i Michelle Zahorskich. Wydal mi się bardziej przenikliwy niż Zygmunt, lepszy na dłuższą metę. Miał w sobie siłę. Najbardziej lubiłam, jak gonił go tłum fanów i dziennikarzy, a on pędził po schodach ze szczerym strachem w oczach.

Odeszła więc od Zygmunta, rozwiodła się i wyszła za mąż za Forda. Jeździła z nim po Nowym Świecie takim czarnym citroenem i przychodziła z nim do SPATiF-u. A ja siedziałem w nogach łóżka Kałużyńskiego w jego mieszkaniu i podtrzymywałem go na duchu, a Zyzio tak płakał... - będzie potem wspominał pisarz Leopold Tyrmand.

Kałużyński nie składa broni. Oto esbecka notatka z 23 stycznia 1964 roku:

Ford procesuje się z Zygmuntem Kałużyńskim o opiekę nad nieletnim dzieckiem tego ostatniego (żona Kałużyńskiego obecnie mieszka z Fordem). Kiedy obaj opuścili w październiku 1963 roku gmach sądów na Lesznie, doszło między nimi do ostrej sprzeczki, w której Ford dopuścił się rękoczynów. Kałużyński przewrócił się na jezdnię z okrzykiem "Ratunku, ten Żyd mnie bije". Świadkowie zajścia, którzy wskutek okrzyków Kałużyńskiego chcieli na miejscu rozprawić się z Fordem, widzieli, jak ten kopal leżącego. Przybyła milicja spisała protokół i skierowała sprawę Forda do kolegium orzekającego.

Elinor Ford dobrze pamięta ten proces. Ale zarzeka się, że mówienie o dziecku Kałużyńskiego to nieporozumienie.

Elinor Ford: Aktorka Irena Laskowska zaprosiła mnie kiedyś do swojego samochodu. Powiedziała, że Zygmunt ma zamiar zeznać, że moje dwuletnie dziecko, które miałam z Aleksandrem, jest jego, Zygmunta. Wybuchnęłam śmiechem. Kiedy doszłam do siebie, zobaczyłam, że Irena patrzy na mnie nieruchomo i wcale się nie śmieje. Sprawa sądowa ciągnęła się latami. Aleksander i ja mieliśmy kolejne dziecko i wciąż nie mogliśmy się pobrać. W końcu Aleksander spotkał się na śniadaniu ze swoim imiennikiem Zawadzkim z władz PZPR. Niemal następnego dnia proces się skończył. Po naszej myśli.

Notatka SB ma zawierać jeszcze jedną nieścisłość. Elinor Ford tłumaczy mi, że jej mąż uderzył Kałużyńskiego nie przed gmachem sądu, lecz w klinice, w której stawili się na pobranie krwi, by rozstrzygnąć sprawę ojcostwa. Badanie niczego nie wyjaśniło. Za to od czasu incydentu w klinice Ford będzie unikał Kałużyńskiego jak ognia.

Elinor Ford: Aleksander i ja byliśmy kiedyś zaproszeni na pokaz filmu w ambasadzie amerykańskiej. Kiedy Aleksander zobaczył, że tuż za nami siedzi Zygmunt, powiedział do mnie: "Wychodzimy". Opuściliśmy ambasadę, nie tłumacząc się nawet naszym gospodarzom.

Kałużyński jeszcze się odgryzie. Nie on jeden.

 

19 czerwca 1968 roku kapitan Mieczysław Szypulski z Wydziału I Departamentu II MSW spotyka się z TW "Literatem". Ten opowiada esbekowi o rodzinie Elinor Ford:

Griswold nie jest rodzonym ojcem żony Forda - adoptował ją wraz z chłopcem z przytułku w Chicago. W związku z tym pochodzenie jej jest niezbyt znane - natomiast sam Griswold Żydem nie jest. Jest on na skalę amerykańską małym przedsiębiorcą (produkcja pumeksu, damskie artykuły higieniczne itp.). Ma kłopoty finansowe wynikające z tego, że nie chce się dać wchłonąć przez wielkie koncerny. Ma natomiast bogatego brata, który jest jednym z szefów koncernu Nescafe. Pewną pozycję towarzyską robi mu fakt przynależności do Rotary Club - ekskluzywnego klubu o nieco mafijnym międzynarodowym charakterze. Grupuje on wiele wybitnych osobistości świata interesu i polityki.

Griswold posiada pewne znajomości w sferach parlamentarnych USA, czego dowodem jest fakt towarzyszenia grupie amerykańskich polityków na czele z Eleonorą Roosevelt w czasie ich pobytu w Polsce w 1961 roku.

Griswold w przeszłości był zły na swoją przybraną córkę za jej - jak to nazywał - żywot awanturniczy, a ona rewanżowała się określaniem go jako "nieudolnego biznesmena". Po jej stabilizacji z Fordem stosunki polepszyły się wybitnie.

Oceniając ogólnie, Griswold może dać Fordowi niezłe możliwości startowe w USA.

W materiałach IPN pod pseudonimem "Literat" kryje się Zygmunt Kałużyński, poprzedni mąż Elinor.

Elinor Ford: Jeśli to Zygmunt, jakie to straszne. Wydaje mi się, że to mógł być on. Rotary Club to klub biznesowy, nie do końca ekskluzywny. Mój ojciec należał do bardzo ekskluzywnego klubu golfowego, ale o tym nie ma tu mowy. Co mogę powiedzieć? Zostawiłam Zygmunta i prawdopodobnie postawiłam go w kłopotliwej sytuacji. Chciał odebrać nam dziecko albo przynajmniej udawał, że chce. Obojętnie. Zygmunt nie żyje, tak samo jak Aleksander, niestety.





Lustracja i materiały archiwalne