Manuela Gretkowska

KABARET METAFIZYCZNY

 

 

Wydawnictwo WAB


 

A teraz... - Striptizerka wysupłała z tasiemki cekinów żylaste piersi - pokażę państwu korzeń, a nawet ogon... zła. - Odwróciła się i zaczęła zsuwać czarne, błyszczące majtki.

Publiczność małej salki Kabaretu Metafizycznego znieruchomiała wpatrzona w scenę. Ucichła muzyka, przygaszono światła. Perkusista przestał wybijać rytm i też zapatrzył się w czerwony krąg światła wydobywający z ciemności sceny pupę artystki. Spomiędzy jej pośladków wymsknął się wąski, zakończony wiechciem krótkich włosów, ogonek. Zaczynał się wiotką chrząstką u nasady kręgosłupa i przypominał wydłużony palec niepewnie obmacujący otaczające go krągłości. Poruszany był rytmicznymi skurczami pupy, aż znalazł wejście do odbytu,wyprężony wepchnął się w czeluść między pośladkami. Striptizerka opadła na kolana, wsparta rękoma o zakurzoną podłogę kołysała biodrami. Perkusista ocknął się z zapatrzenia i gwałtownymi uderzeniami w bęben wtórował konwulsyjnym ruchom gwałconej przez własny ogon artystki. Jęknął akordeon, zapaliły się światła, na scenę wbiegł konferansjer i przekrzykując spazmatyczne krzyki gwałconej zapowiedział atrakcję następnego wieczoru: - Mesdames, Messieurs, zapraszamy na jutrzejszy spektakl. Występować będzie słynna Beba Mazeppo, kobieta o dwóch łechtaczkach, dzięki której zobaczą państwo i usłyszą orgazm stereo!

Wejście do odbytu, do labiryntu wnętrza ciała. Czym innym, jak nie miejscem inicjacji, jest nagie ciało. Błądzimy po nim rękoma szukając rozkoszy, aż trafimy na wejście labiryntu obiecujące wtajemniczenie w kogoś, w miłość. Labirynt katedry w Chartres ma zaledwie jedno wejście, na więcej nie było prawdopodobnie stać teologów średniowiecza. W plan katedry można wrysować człowieka o rozpostartych ramionach. Ta postać ludzka jest mężczyzną, mężczyzna ma jedno wejście do labiryntu - anus. Kobietę obdarzoną anusem i vaginą symbolizuje labirynt o dwu wejściach, rzadko kiedy rysowany na posadzkach średniowiecznych katedr. Wtajemniczeni w misteria gnostyczne woleli postępować męską drogą inicjacji zwaną drogą ognia, słonecznego Apolla. Kobieca droga - droga wody, była krótsza, ale wymagała od inicjowanego szczególnych predyspozycji; łatwości popadania w szał dionizyjski lub po prostu stany histeryczne.

Zasznurowany zwieraczem anus jest drogą dla cnotliwych, wystrzegających się śliskości vaginy. Średniowieczni alchemicy szukający złota, a więc słońca będącego we władzy Apollina, zalecali oczyścić i wysuszyć materię brutta, od której zaczynano przemianę alchemiczną. Oczyszczona materia bez skazy, dziewicza substancja mogła posłużyć do inicjacyjnego dzieła alchemicznego. Średniowieczny kult dziewictwa miał swój początek w alchemicznych poszukiwaniach dziewiczej materii. Dziewica, której inicjacyjną drogę vaginy zamykał hymen, mogła stać się przewodniczką trudnej wędrówki poprzez labirynt anusa. Używanie do ezoterycznych inicjacji kobiet miało swoje uzasadnienie w alchemicznej symbolice opisującej zespolenie tego, co męskie (Słońce, ogień), z tym, co żeńskie (Księżyc, woda). A wszystko to dla uzyskania androgynicznej pełni.

Beatrycze, jedna z najsłynniejszych dziewic Średniowiecza, prowadziła Dantego po kręgach piekła, czyśćca, nieba. Wiodła go po labiryntach zaświatów. Dante podążał za Beatrycze patrząc na jej świetlisty anus jaśniejący ponętnie spod powłóczystych szat obietnicą spełnienia alchemicznych receptur androgyniczności.

Aluzje, symbole, szyfry zamykały inicjacyjną drogę profanom, a przede wszystkim obrońcom wiary chrześcijańskiej uznającym alchemiczne przepisy za dowody na żywotność herezji.

Jeśli heretyk wszedł na ognistą drogę inicjacji, niech zagubi się w płomieniach stosu, tak jak ostatni mistrz zakonu Templariuszy. Obrzędy zaprzysiężenia Templariuszy polegać miały na oddaniu czci głowie Bafometa, podeptaniu krzyża i ucałowaniu mistrza w bratersko wypięty anus.

Czarownice całowały swego kochanka diabła pod ogon. Wieki prześladowań, tortur za znalezienie pokrętnej drogi zbawienia, do której wejście wygląda jakby zafastrygowano je pospiesznie w obawie przed cisnącym się zewsząd tłumem chętnych. Potępienie, udręka, wstyd za skłonność do dziecinnie pucołowatej pupki.

- Jestem heretykiem miłości, moje łzy płoną do ciebie - wyrecytował z serwetki zakochany w Bebie Mazeppo niemiecki student III roku sorbońskiej germanistyki. Poplamioną wierszem serwetką wytarł autentyczną łzę spływającą mu z zakochanego oka. Beba, brzydząca się wszelkich ludzkich wydzielin, dla pewności przetarła puszkiem waty garderobiane lustro w miejscu, gdzie spływało po nim odbicie łzy. Nie przerywając doklejania sztucznych rzęs, wskazała studentowi pędzelkiem krzesło obok siebie.

- Niech pan siada i nie opowiada bzdur.

Student usiadł na brzegu krzesła nie śmiąc spojrzeć na dotykającą go obnażonym ramieniem Bebę. Patrzył na jej twarz w lustrze.

- Kocham panią, jest pani jedyną kobietą, która mnie zrozumie. Jest pani niezwykła. - Poprawność francuskiej wymowy Wolfganga zdradzała jego cudzoziemskość.

- Poeta z pana, no nie? - obsypała się różowym pudrem.

Bez pukania wszedł do garderoby długowłosy młodzieniec o greckim profilu, ciągnący za sobą owinięty gazetami obraz.

- O! - ucieszyła się Beba - Giugiu! - Wyciągnęła do niego na powitanie dłoń opiętą czarną długą rękawiczką. - Niestety muszę was opuścić. - Okryła się pomarańczowym boa i uśmiechnęła w drzwiach na pożegnanie.

Giugiu wyjął z szuflady inkrustowanego chińskiego stolika cygaretki Beby. Podał pudełko studentowi.

- Giugiu jestem - przedstawił się. - Giugiu z Sycylii.

- Wolfgang Zanzauer. - Student wziął cygaretkę i włożył do ust rozkoszując się ulubionym przez Bebę mentolowym zapachem. Giugiu podał mu zapalniczkę.

- Nie palę. - Wolfgang zezując spojrzał na wystającą spomiędzy zębów cygaretkę. - Ssę.

- Aha. - Giugiu pokiwał rozumiejąco głową i zapalił papierosa. - Pewnie kochasz się w Bebie.

- Tak. Chcę, żeby pani Beba Mazeppo została moją żoną.

- Nie masz szans. - Giugiu odwinął z gazety obraz i przyłożył do ściany nad lustrem. - Niezły, prawda?

- Picasso. "Panny z Avignonu". - student zareagował poprawnie na widok reprodukcji.

- Żaden Picasso i żadne "Panny z Avignonu" - Giugiu odstawił obraz na toaletkę. - Autorem jestem ja, Giugiu del Soldato. Spojrzałem krytycznie na ten obraz Picassa, rozszerzyłem go o tytuł doklejając bilet kolejowy w dolnym prawym rogu. Teraz są to "Panny z Avignonu, z przesiadką w Bordeaux". Można wyłącznie rozwijać osiągnięcia mistrzów. Prawdziwa sztuka się skończyła. Została tylko genialna Beba Mazeppo.

- Jestem poetą. - Wolfgang przedstawił się po raz drugi. - I co do poezji, to sądzę, że się rozwija - zawahał się. - Ja się rozwijam. - Założył nogę na nogę.

- Okey, okey. - Giugiu ugodowo machnął ręką. - Mówiłem o malarstwie.

- Chciałbym mianowicie - Wolfgang zakasłał - ożenić się z panią Bebą, bo w przyszłości, gdy będę sławny, a ona zostanie wdową po mnie, będzie naprawdę wdową godną mej twórczości.

Giugiu, obejmując sprawnym malarskim spojrzeniem poetyckość białej rozpiętej koszuli Wolfganga, pogubił się w jego planach dotyczących przyszłości Beby.

- Skąd wiesz, że umrzesz szybciej niż Beba, jesteś od niej ćwierć wieku młodszy. - Kończąc zdanie zdał sobie sprawę z niedelikatności, jaką popełnił. Utwierdziła go w tym nienaturalna bladość Wolfganga. - Może jednak znajdą szybko szczepionkę - pocieszał studenta.

- Szczepionkę na śmierć? - Wolfgang był zaniepokojony.

- Na raka, na katar. - Giugiu starał się bujaniem na krześle osłabić śmiercionośne słowo - AIDS.

Wolfgang wzruszył ramionami.

- Co mnie obchodzi AIDS. Beba jest dziewicą, o czym wszyscy wiedzą. Od dnia, gdy po raz pierwszy zobaczyłem Bebę na scenie, przestałem w ogóle interesować się innymi kobietami. Ona zostanie po mnie wdową, wszyscy słynni poeci i pisarze zostawiają po sobie wdowy. Borges, Joyce, Lassandos. Żony słynnych literatów czują się równie genialne co oni, bo poślubiły geniusza albo utalentowanego mężczyznę. Tak naprawdę, te żony nie rozumieją nic, są biednymi kurami domowymi nafaszerowanymi sławą męża. Owszem, szanują męża-twórcę, nawet potrafią wyrecytować kilka napisanych przez niego stron i podać dobry obiad, ale żadna słynna wdowa nie rozumiała nigdy geniuszu mężczyzny, z którym żyła. One wychodziły za faceta, za jego chuja, a nie za wielką literaturę. Dlaczego więc zamiast mówić zwyczajnie "wdowa po chuju Joyca", mówi się pompatycznie "wdowa po Jamesie Joysie"? Beba Mazeppo jest wyjątkowa, ona czuje całym swym ciałem, czym jest sztuka, ona zrozumie moją poezję. Sam stwierdziłeś, że sztuka się kończy i zostanie tylko Beba.

- Mówiłem też, że nie masz u Beby szans. Zresztą mylisz się, ona marzy jedynie o tym, by poślubić właśnie chuja, a nawet dwa. I dlatego nie zostanie twoją żoną.

Wolfgang zatrzepotał płaczliwie długimi rzęsami.

- Beba, będąc cudem natury - bezlitośnie kontynuował Giugiu - czyli mając dwie łechtaczki, pragnie poślubić mężczyznę o dwu członkach. Skoro w Paryżu żyje Beba o dwóch łechtaczkach, czemu by nie miał gdzieś żyć upragniony przez nią mężczyzna. Tym bardziej że natura stworzyła już kangura - zwierzę obdarzone dwoma pokaźnymi narządami kopulacyjnymi.

- Kangur ma dwa? - W pytaniu Wolfganga można było wyczuć zazdrość.

- Dwa. Pewnie dlatego, żeby miał drugiego w zapasie, gdy skacząc niechcący sobie jednego przydepnie. Rozumiesz więc, że Beba wytrwa w dziewictwie, aż znajdzie człowieka-kangura. Człowiek-poeta czy człowiek-malarz - Giugiu westchnął - nie mają u niej szans.

- Jestem dziewicą. - Beba przesunęła lampkę oplecioną czerwonym koronkowym abażurem na środek stolika. Orkiestra kabaretowa grała powolne tango. Przy sąsiednich stolikach oświetlonych mdłymi lampkami siedzieli mężczyźni patrzący czule na innych mężczyzn odnajdywanych w spojrzeniach kobiet. Z czarnego sufitu zasnutego oparami dymu zwisały metaliczne serpentyny i baloniki z życzeniami "Dobrego roku 1993". - Jestem dziewicą od momentu mego poczęcia i urodzenia. Wyrażam się nieco filozoficznie, czyż nie? Ale pan jest Niemcem, pan mnie zrozumie. - Wyjęła z torebki ostemplowany, zniszczony dokument. - Napisane po łacinie, bo to zaświadczenie lekarskie. - Podała Wolfgangowi pożółkłą kartkę. - Doktor napisał, że jestem dziewicą, chociaż nie mam błony dziewiczej. Taki przypadek zdarza się raz na pięć milionów.

Pani się nie zdarza nigdy. - Nadmiar uczucia do Beby zablokował prawidłowe odruchy gramatyczne Wolfganga. - Przepraszam, chciałem powiedzieć, że jest pani wyjątkowa, bardziej jedyna niż na pięć milionów.

Pijanej Bebie wykoślawione słowa drżącego ze wzruszenia studenta pasowały do rozmazujących się kształtów wokół pustego kieliszka.

- Ja już się taka urodziłam. - Czknęła potwierdzająco. - Kiedy byłam jeszcze mniejsza - pokazała palcami coś wielkości fasolki - kiedy byłam embrionem, ssałam palec. Doktor pokazywał mi zdjęcia płodów, wszystkie płody ssą palec dla przyjemności i żeby przygotować się do ssania mleka. Ale mnie z tego powodu, że miałam dwie łechtaczki... to znaczy clitoris i za dużo hormonów, więcej przyjemności sprawiało wepchnięcie sobie palca między nogi. Embrion rozbudzony erotycznie zdarza się raz na pięć milionów. - Beba podciągnęła nerwowo jedwabne rękawiczki.

- Miała pani od zawsze niewiarygodnie rozbudzone libido, proszę nie myśleć o sobie w kategoriach embrionu, hormonów. To źle, pani jest czymś więcej - artystką, pani narodziła się z libido.

- Jak mam nie myśleć o sobie źle? - Błękitne łzy tuszu spływały po jej wypudrowanej twarzy. - Jak mam o sobie zapomnieć? Przecież nie myśleć o kimś źle, to w ogóle o nim nie myśleć.

Najlepiej zachowany szkielet dziewicy można zobaczyć w paryskim muzeum Średniowiecza - Cluny. Dziewiczy szkielecik zawieszono w okrągłej sali niemal pod sufitem, naprzeciw 2,5-metrowego rogu jednorożca. O tym, że wysuszone kości należały do panny zmarłej w stanie dziewiczym, łatwo się przekonać zaglądając szkieletowi w dobrze zachowane spojenie łonowe. Zakryte jest ono skostniałą, lekko sperforowaną błoną dziewiczą. Ten wyjątkowy eksponat błony dziewiczej datowany jest na drugą połowę czternastego wieku. Według legendy szkielet dziewicy należał do panny przedstawionej na cennych gobelinach rozwieszonych w tej samej sali, zatytułowanych "Dama z jednorożcem".

Jednorożcowi poświęcono w muzeum w Cluny jedną z większych sal. Skąd to uprzywilejowanie? Jednorożec - wymierający gatunek parzystokopytnych, z jednym rogiem i o powłóczystym spojrzeniu, przypominający śnieżnobiałego jelenia - był w średniowieczu niezmiernie cenionym zwierzęciem. Trubadurzy układali pieśni o jego pięknych oczach, mądrości, łagodności i czystości serca. Lekarze poszukiwali jego rogu, który starty na proszek był niezbędną substancją do wyrobu pigułek leczących gangrenę, wściekliznę, epilepsję i gorączkę. Samo zanurzenie rogu w wodzie zamieniało ją w wodę o cudownych właściwościach uzdrawiających. Siła jednorożca była tak wielka, że średniowieczni myśliwi musieli używać podstępu, by go schwytać. Podstęp był jeden, zawsze skuteczny: zostawienie w lesie jako przynęty panny czystego serca i obyczajów, gdyż jednorożec podchodził bez strachu wyłącznie do dziewicy. Dawał się jej obłaskawić, a potem zasypiał składając głowę na dziewiczym łonie. Uśpionego jednorożca napadali myśliwi. Musiało ich być co najmniej dziesięciu, bowiem siła zwierzęcia, nawet spętanego sieciami, była ogromna. Niebezpieczeństwo groziło też pannie, gdy nie była dziewicą - zwierzę wyczuwało podstęp i rozrywało ją rogiem.

Jednorożec stał się symbolem Chrystusa, zstępującego na Ziemię, gdy znalazł godną swej boskiej istoty Dziewicę. Czyhający na niego myśliwi, to grzeszna ludzkość wydająca Zbawiciela na mękę.

Gobeliny o wymiarach 3,5 x 4,5 metra każdy, zatytułowane "Dama z jednorożcem" zrobiono na zamówienie lyońskiego szlachcica Jeana Le Viste. Ofiarował je on swojej żonie w prezencie ślubnym.

Pierwszy z gobelinów przedstawia damę grającą na organach i przysłuchującego się muzyce jednorożca. Scena ta symbolizuje zmysł słuchu. Na drugim gobelinie dama pokazuje jednorożcowi jego odbicie w lustrze - jest to scena symbolizująca zmysł wzroku. Zmysł smaku pokazuje gobelin, na którym dama karmi słodyczami papugę siedzącą na jej ręku. Jednorożec i lew trzymają proporce ozdobione trzema półksiężycami, będącymi herbem Jeana Le Viste. Na kolejnym gobelinie dama, służąca, jednorożec i lew bawią się kwiatami - alegoria węchu. Zmysł dotyku pokazany jest we wdzięcznej scenie prowadzenia zakochanego w Damie jednorożca. Dama kieruje zwierzęciem trzymając go delikatnie za róg. Ostatni, szósty gobelin jest także obrazem symbolicznym: Dama wychodzi z błękitnego namiotu i bierze ze szkatułki podsuwanej przez służącą wielobarwny naszyjnik. Wpatrzony w swą panią jednorożec trzyma sztandar, na którym wyhaftowano dewizę: "Zgodnie z moim życzeniem". Scenę tę interpretuje się w myśl traktatów średniowiecznych jako alegorię wolnej woli potrafiącej podporządkować sobie pragnienia płynące z pięciu zmysłów.

Dla pragnących innego dowodu na istnienie jednorożca niż te sześć wspaniałych gobelinów, zawieszono na ścianie róg zwierzęcia przechowywany wcześniej w skarbcu królewskiej bazyliki St. Denis. Róg jest imponujący, lecz niestety z wosku. Może jest woskową kopią prawdziwego rogu, z którego przyrządzano mikstury i rzeźbiono puchary - jak choćby ten z piętnastowiecznego inwentarza skarbca księcia Burgundii. W inwentarzu zapisano: "Puchar z rogu jednorożca, inkrustowany złotem, sztuk jeden". Czy i ten puchar był wymysłem? Puchar naprawdę istnieje, zrobiono go z zęba delfina. W Morzu Śródziemnym wokół północnych wybrzeży Afryki i w ciepłych morzach Azji żyje delfin zwany Nerval monoceros. Jego ząb mierzący niekiedy dwa, trzy metry, przypominający róg, służył do wyrobu drogocennych naczyń i medykamentów. Czyżby więc jednorożec był wytworem fantazji? Mówi się teraz tak dużo o ochronie zwierząt, ocaleniu ginących gatunków. Zakazuje się polowań na pandy, wieloryby, białe tygrysy. Czemu by nie chronić ginących zwierząt ludzkiej fantazji: gryfów, sfinksów, syren, wilkołaków, jednorożców. Do ich przetrwania wystarczy tak niewiele - nasza wiara, że istniały. Ratujmy więc jednorożce.

 

Cena: 13 zł

 






Ex Libris