"Ex Libris" nr 49, marzec 1994
Dariusz Gawin
KŁOPOTY Z LITERATURĄ
Przez ostatnie lata utarły się dwa sposoby pisania o literaturze. Z jednej strony mamy do czynienia z poetyką lamentu: narodowa tradycja upada pod naporem tandety i niedługo już ogarną nas mroki barbarzyństwa. Z drugiej zaś słychać pochwały nowego, które może i nie jest zbyt wysublimowane, lecz za to prężne i odpowiadające na wyzwania czasu. Dyskusji pomiędzy tymi dwoma obozami raczej nie ma, jest tylko wymiana profetycznych komunikatów, każdy bowiem święcie wierzy w słuszność swoich racji. A jeśli tak, to nie czuje żadnej potrzeby zrozumienia argumentów strony przeciwnej i ewentualnej rewizji własnych poglądów.
Obrońcy tradycji są w dużo gorszej sytuacji - kwestionują bowiem rzeczywistość oczywistą dla każdego. Wystarczy przecież wejść dziś do księgarni, żeby zobaczyć półki uginające się pod książkami, z których każda jeszcze dziesięć lat temu byłaby wydarzeniem sezonu. Na pozór ta obfitość świadczy o rozkwicie. Jednak z drugiej strony zwolennicy nowego nie mogą zaprzeczyć, że pomimo obfitości daje się odczuć pewien dyskomfort. To prawda, że wydaje się dużo dobrych tytułów, że książki są dziś o niebo lepiej wydawane niż dawniej - jednak pomimo to brak jest świadomości, że wszystko to składa się na jakąś sensowną całość. Choć bowiem dzieje się wiele, to dzieje się - oddzielnie. Aby pozbyć się owego dyskomfortu, wystarczy, jak uczyniła to Kinga Dunin (Literatura polska czy literatura w Polsce? ), powiedzieć, że zrodził się on z trwania siła bezwładu dawnych anachronicznych wyobrażeń o kulturze narodowej. Tak jak do dzisiejszego świata nie pasuje Mickiewicz i Janko Muzykant, tak też nie pasuje postawa wiecznego zatroskania o los "literatury polskiej". Rozumowanie być może poprawne, ale zbyt szybko chyba rozprawiające się z pewnymi dość istotnymi problemami.
Kluczem do tego stanowiska jest sposób, w jaki rozumie się słowo "kultura". Dawniej zarezerwowane było przede wszystkim dla tzw. kultury wysokiej, której istotą były rozmaite hierarchie estetyczne. W naszym stuleciu, pod wpływem rozwoju nowych nauk humanistycznych, zwyciężył inny sposób rozumienia pojęcia kultury - jest to teraz każdy zwarty system znaczeń i symboli, opisujących rzeczywistość, w jakiej żyją ludzie. W tym drugim przypadku znika potrzeba hierarchii. Kultura nie jest już zadaniem, powinnością, nie wymaga wysiłku, nie odnosi się do wartościowania rzeczywistości, lecz do jej opisu. Każda grupa dysponująca swoim własnym systemem znaczeń i symboli tworzy tym samym własną kulturę. W tym sensie na przykład grypsera też jest rodzajem kultury, tyle że ograniczonej do osób przebywających w więzieniach.
Jeśli przyjmiemy ten punkt widzenia, to literatura przestaje być problemem estetycznym, a staje się - antropologicznym. Ze swej natury jest szczególnie silną koncentracją symboli i znaczeń i jako taka staje się dogodnym punktem wyjścia dla badań mentalności, przemian kulturowych etc. W badaniach tego rodzaju nie chodzi już o wartości estetyczne, tak jak rozumiano je w dawnej kulturze wysokiej, nie chodzi o wartościowanie, lecz o opis świadomości zbiorowej.
I tak, pamiętając o tej rewolucyjnej w istocie zmianie, dochodzimy do zasadniczego problemu, to znaczy do upadku tradycyjnego modelu literatury polskiej. Wspomnieć należy przy tym, że chodzi tu o coś znacznie szerszego niż same teksty i ich literacką jakość - chodzi mianowicie o społeczne funkcje literatury. Przez półtora stulecia życie literatury było związane nierozdzielnie z losami narodu, pojmowanego tak, jak zdefiniowali go romantycy. Literatura polska nazywała się "polską", gdyż była "narodowa", była zapisem duchowych dziejów wspólnoty narodowej. Dziś zaś jest martwa i niewiele kogo obchodzi poza młodzieżą, która za sprawą przymusu szkolnego ciągle jeszcze jest zobowiązana do zgłębiania jej tajników.
Co jednak znaczy stwierdzenie, iż nie ma już "literatury polskiej" rozumianej na modłę romantyczną? Czy wszystko wyjaśnia prosta konstatacja, mówiąca, że zmieniły się czasy? Należy się zastanowić nad konsekwencjami tej sytuacji. Podstawowym zarzutem wobec dawnej formy literatury i modelu jej społecznego funkcjonowania jest anachroniczność. Literatura polska straciła kontakt z rzeczywistością, została odrzucona przez publiczność, bo przestała pełnić swą zasadniczą funkcję kulturową - nie dostarcza już, jak pisze Kinga Dunin, kodu potrzebnego do rozszyfrowywania istniejących kulturowych sensów. Wynika stąd prosty wniosek, że jeśli dotąd literatura polska dostarczała kodu pozwalającego rozszyfrowywać sens losów tworu zwanego narodem polskim - to dzisiaj (wobec stanu jej upadku, odrzucenia) mamy do czynienia z dwiema możliwościami: albo społeczność żyjąca między Odrą i Bugiem nie jest już narodem polskim (i dlatego nie potrzebuje literatury do objaśniania "kulturalnych sensów" związanych z tym bytem), albo - sam rdzeń tożsamości zbiorowej Polaków podlega procesom przekształcenia (tym rdzeniem przez ostatnich 150 lat był właśnie projekt romantyczny).
Z chwilą odzyskania niepodległości romantyczny naród niepostrzeżenie przekształcił się w demokratyczne społeczeństwo. Naród romantyczny był przede wszystkim wspólnotą ducha i dlatego też jego losy złożono w rękach ludzi, którzy z racji swej wrażliwości i kompetencji byli w stanie strzec jego tożsamości. Rola ta przypadła więc w udziale artystom, a przede wszystkim pisarzom. Ich naturalnym zapleczem była inteligencja, dla której kult narodowej tradycji splótł się w jedno z pielęgnowaniem wartości kulturalnych. Społeczeństwo liberalne natomiast nie jest wspólnotą ducha - to, co je łączy, to koncentracja uwagi na poziomie życia, wzroście gospodarczym. Poczucie wspólnoty losu rodzi się w nim przy okazji debaty budżetowej (pieniądze łączą wszystkich, niezależnie od statusu, wykształcenia i gustu). Losy tak rozumianej wspólnoty kształtują politycy, a objaśniają je ekonomiści. Dla artystów, pisarzy, intelektualistów miejsca w tej sferze już nie ma. Obszary wartości duchowych leżą na peryferiach. Rdzeniem liberalnego społeczeństwa nie jest już inteligencja, lecz rodząca się klasa średnia.
Już sama głębokość historycznej zmiany tłumaczy wiele z tego, co stało się w sferze kultury. Przede wszystkim - od tysięcy lat, od czasów Sokratesa i Platona, wiadomo, że demokracja ma nie zawsze najlepszy wpływ na kulturę. Równość obywateli prowadzi do zrównania gustów. Stąd relatywizacja wartości i hierarchii, erozja autorytetów, zepsucie moralności publicznej. Do tych klasycznych już cech ustroju demokratycznego dochodzą cechy szczególne XX-wiecznych demokracji. Przede wszystkim inwazja kultury masowej. Racją istnienia klasy średniej jest stała konsumpcja dóbr, w tym także - produktów kultury. W tym sensie zalew amerykańskiej literatury, filmów, muzyki to symptom uniformizacji, która jest nie tylko problemem polskim, lecz stała się kwestią cywilizacyjną.
Skala tego procesu jest tak wielka, że z góry uchyla próby konserwacji przeszłości w nienaruszonym kształcie. Dlatego też co bardziej zatwardziałych obrońców romantycznych Okopów św. Trójcy czeka nieuchronna marginalizacja i autodestrukcja pod wpływem zgorzknienia. Zamiast zastanowić się, co można ocalić z przeszłości i zachować w nowej sytuacji, odrzucają myśl o jakiejkolwiek zmianie dawnego modelu. Nie sposób jednak zatrzymać przemian, które ogarniają nie tylko Polskę, lecz już swiat cały. Uparty, ślepy opór tylko pogarsza sytuację. Z drugiej jednak strony bezkrytyczna pochwała nowego stanu rzeczy, dosyć dziwne przykładanie do sfery kultury liberalnej wiary w porządkującą rolę niewidzialnej ręki rynku, przekonanie, że w końcu jakoś to się samo utrząśnie, ułoży - jest równie krótkowzroczne.
Problem leży bowiem w tym. że w Polsce doszło do połączenia kultury "wysokiej" z "narodową". Specyfika sytuacji polskiej wynika z historycznych okoliczności. W przeciwieństwie do Europy Zachodniej, ani w XIX, ani w XX wieku nie powstała u nas klasa średnia. Jej funkcje społeczne i kulturowe pełniła inteligencja. Brak niepodległości w połączeniu ze szlacheckim rodowodem tej grupy wymusił jej obywatelski, zaangażowany model kultury. Społeczność żyjąca na ziemiach polskich mogła nie podjąć tego wyzwania, mogła na przykład wybrać asymilację. W momencie kiedy jednak zdecydowała się na opór, przesądzona została symbioza tego, co narodowe, z tym, co kulturalne. Inteligencja była źródłem tak standardu patriotycznego, narodowego, jak i obyczajowego, kulturalnego dla tych wszystkich, którzy podejmowali wysiłek awansu społecznego. Snobizm kulturalny pokrywał się ze społecznym, gdyż kultura wysoka była jednocześnie narodową, a obie były "pańskie", "polskie" - czyli szlacheckie. Plebejusze - czy to wywodzący się ze wsi, z mieszczaństwa czy z żydowskiego getta, którzy aspirowali do udziału w uniwersalnej, wysokiej kulturze, mogli tego dokonać tylko poprzez udział w "narodowej", inteligenckiej kulturze polskiej.
Dlatego też w polskich warunkach wyczerpanie się dawnego, romantycznego modelu literatury i rozpad inteligencji jako grupy społecznej stanowiącej naturalną jej publiczność, jest procesem o dużym stopniu ryzyka, niosącym ze sobą wiele zagrożeń. Zgoda - jest on nieuchronny, jego przyczyny nie leżą tylko w logice naszej własnej, narodowej historii, lecz w historii Europy i całej zachodniej cywilizacji. Jednak specyfika związku między kulturą narodową i kulturą wysoką oznacza, że załamanie się pierwszej w automatyczny sposób wystawia na niebezpieczeństwo drugą. Jeśli więc zbyt pochopnie, bez najmniejszego żalu i chwili refleksji odrzuca się przeszłość, to najzwyczajniej w świecie wylewa się dziecko z kąpielą.
To prawda - romantyczny model literatury i społecznego jej znaczenia już się wyczerpał i jest anachroniczny; publiczność odwróciła się od niego. Nie znaczy to jednak, że równocześnie nie jest nam potrzebna kultura wysoka wraz ze swoimi hierarchiami, naciskiem na poziom i wartości estetyczne. Postmodernistyczna różnorodność, "oddzielność" w miejsce poczucia istnienia całości i wspólnoty, odrzucenie sądów wartościujących - wszystko to stanowi zagrożenie dla prawdziwej kultury rozumianej jako powołanie, powinność i wyzwanie; dla kultury, która wymaga wysiłku, a nie jest tylko rozrywką lub sposobem kojenia własnych lęków lub kompleksów. Kultura wysoka ze swej natury nie jest demokratyczna, bo obowiązują w niej surowe normy jakości - zawsze możliwie najwyższej. Bez hierarchii ginie, więdnie, obumiera.
Dlatego też w demokratycznym społeczeństwie patrzy się na nią podejrzliwie. Przecież wszyscy są równi, a więc i gusta są równe; stąd bardzo już blisko do pobłażliwości wobec głupstwa, więcej nawet - do pochwały głupstwa jako bardziej naturalnego, nowego, a w końcu bardziej realnego (te nakłady, ten popyt!). Co ciekawe, wielu ludzi kultury godzi się na konsekwencje wynikające z pomieszania dwóch rozłącznych sfer - polityki i kultury, pomieszania, którego efektem jest swoista niemota w obliczu ewidentnych przypadków głupoty. Tymczasem czym innym jest pochwała prawa do wyboru, wolności demokratycznej (a więc także wolności do wyboru głupstwa), a czym innym pochwała głupstwa jako takiego. Kiedy ktoś stwierdza, że ludzie czytają głupie książki, nie znaczy to jeszcze, iż powinno im się z tego powodu odebrać prawa obywatelskie, albo że obraża się ich godność.
W tym sensie nie ma sprzeczności między badaniem literatury rozumianej jako część antropologicznej kultury, a jednoczesnym wydawaniem krytycznych sądów na temat treści zawartych w zalewającej nas fali dewocyjnej literatury postmodernizmu (buddyzm przepuszczony przez pop-kulturę, nirwany, poszerzenie percepcji, poszukiwanie osobowości itd.). Nie jest to sprzeczne, gdyż dotyczy w istocie dwóch różnych sfer rzeczywistości. Przecież zawsze istniała literatura tego rodzaju, stanowiąca tło dla literatury pięknej. Zawsze obok Balzaca czy Goethego istniały całe stosy literackiej produkcji zawalające odpustowe stragany, kramy ulicznych handlarzy i czytelnie popularnych kawiarni czy przedpokoje gabinetów lekarskich. Właśnie ten rodzaj twórczości interesuje historyków mentalności, zainspirowanych metodami opracowanymi przez antropologów. To, co proponuje Kinga Dunin, to historia mentalności pisana już dziś, na żywo.
Można powiedzieć, że kultura wysoka z pewnością i tak w jakiejś postaci przetrwa. Przecież zawsze znajdą się ludzie obdarzeni większą wrażliwością od innych, którzy będą w stanie nawiązać kontakt z wymagającą publicznością. To prawda - ale postawa "jakoś to będzie" oznacza zrzeczenie się odpowiedzialności za przyszłość. Przecież także od naszych świadomych decyzji zależy jej kształt. Funkcja, jaką pełni kultura w określaniu zbiorowej tożsamości, odgrywa tu niebagatelną rolę. Zmuszeni do przejścia od jednej skrajności (romantyczna gorączka) do drugiej (chłód liberalizmu) skłonni jesteśmy odrzucać jakąkolwiek myśl o związku między kulturą a zbiorową tożsamością, a już nie daj Boże rozumianą w kategoriach narodowych, politycznych. Jednak społeczeństwo liberalne to tylko forma organizacji życia wspólnoty, w którą musi być jeszcze wlana treść duchowa, spajająca jednostki w większą całość, powodująca, że łączy je coś więcej niż tylko wspólny obowiązek płacenia podatków i przestrzegania prawa. Z faktu, iż model romantyczny już nie istnieje, nie wynika jeszcze, że kultura w ogóle utraciła w tym przedmiocie swe znaczenie.
Nie istnieją narody pozbawione przeszłości. Zawsze i wszędzie musi istnieć jakaś tradycja, przeszłość konstytuująca poczucie wspólnoty. Literatura polska z racji specyfiki polskiej historii była także - w mniejszym lub większym stopniu - literaturą po prostu, częścią kultury wysokiej. Sonety Mickiewicza to po prostu dobra poezja, niezależnie od tego, co wiemy lub czego nie wiemy o procesie Filomatów. To samo odnosi się do Prusa, który oprócz Placówki napisał Lalkę, którą można czytać jako powieść psychologiczną, a nie tylko jako opis epoki popowstaniowej; Gombrowicz to nie tylko autor Transatlantyku, lecz również Kosmosu - itd., itd. Dlatego też ryczałtowa rozprawa z całą tradycją, odrzucenie jej tylko dlatego, że zrodzona z przeszłości, jest zbyt pochopne. Problemem jest nie sama przeszłość, lecz jej interpretacja. Być może uwolnienie kultury z funkcji politycznych i zbawczych pozwoli na nowo spojrzeć na jej historię. Pora raczej na remanent niż na likwidację.
LITERATURA NARODOWA?