Bohdan Urbankowski

Dostojewski - dramat humanizmów

1978

 

(...)

 

Układ

Jesienią 1846 roku Dostojewski postanowił zostać największym pisarzem Rosji. Nie była to decyzja nagła i nieprzemyślana, nosił się z nią co najmniej od lat ośmiu; oznajmienie jej jednak odbyło się dość gwałtownie: w biały dzień na środku Petersburga zatrzymał idącego z przeciwka Turgieniewa i kalecząc słowa zaczął krzyczeć: Nikt mi nie straszny, nikt! Dajcie mi tylko czas, a ja was wszystkich wdepczę w błoto! Ja... ja...

Następne słowa utonęły w ślinie i przekleństwach. Dwudziestopięcioletni autor "Biednych ludzi" zniknął w tłumie, Turgieniew, po dobrej chwili, uśmiechnął się pogardliwie. To on przecież nazwał Dostojewskiego grafomanem.

Ta scena mówi prawie wszystko. Pasja i pycha nie wymagają wyjaśnień, tak jak nie wymaga ich morze ani inny z żywiołów. Zwróćmy tylko uwagę na padające tutaj słowo Czas. Jest w nim ukryty argument, którego pisarz nie chciał ujawnić do końca.

Nad swoim małym arcydziełem, tym właśnie o "biednych ludziach" Dostojewski pracował ponad 15 miesięcy (I.1844 - III.1845). Wtedy i tylko wtedy dysponował swym czasem. Gdyby podzielić ilość stron przez ilość dni - wypadałoby ćwierć strony dziennie. Porównanie tej pracy do rzeźby wykonywanej palcami odartymi ze skóry nie wydaje się zbyt patetyczne.

17 grudnia tego samego 1846 roku Dostojewski donosił bratu o pracy nad nową powieścią: "Ten list piszę urywkami, dlatego że dzień i noc piszę książkę. Piszę z zapałem i pasją. Wciąż mi się wydaje, że zacząłem rozprawę z całą naszą literaturą, z dziennikami i krytykami... i na przekór wszystkim źle mi życzącym ustanawiam swoje pierwszeństwo..." Tej książki (miała to być "Nietoczka Niezwanow") jednak nie dokończył. Wydrukował jedynie parę pospiesznie pisanych nowel; pracę nad "wielką powieścią" przerwało aresztowanie. Próbował jeszcze pracować w więzieniu - utwór "Mały bohater" powstawał w Pietropawłowskiej twierdzy, gdy Dostojewski oczekiwał na wyrok. W tym samym stanie ducha, graniczącym z szaleństwem, pisarz tworzył gorączkowe plany jakiejś nowej, wielkiej wersji "Sobowtóra". Kto wie, może właśnie ta praca uratowała przyszłego autora "Biesów". Bo tym razem - zamknięty w pojedynczej celi, skazany na wielomiesięczne milczenie - otrzymał on tyle czasu, że była to dawka śmiertelna.

24 grudnia 1849 roku pisarz został, wywieziony z twierdzy. Katorga i zesłanie pochłonęły mu 7 lat życia, w czasie których mógł zrobić tylko trochę notatek i planów.

Po powrocie znów pisał, gorączkowo, jakby chciał nadrobić zabrane mu lata: "Siedzę nad robotą jak katorżnik - pisał dwadzieścia lat później do Wrangla. Całą zimę do nikogo nie chodziłem, nikogo i niczego nie widziałem, w teatrze byłem tylko raz... I tak będzie do zakończenia powieści..." W ten sposób przez dwa lata pisał "Zbrodnię i karę", przez półtora roku "Idiotę", przez blisko trzy lata "Biesy". A ponieważ zbyt często przeszkadzali mu ludzie, rodzina, znajomi i to wszystko, co nazywa się rytmem życia - po prostu odwrócił ów rytm: "Pisał prawie bez wyjątku po nocach. Od dwunastej, gdy dom kładł się spać, zostawał sam z samowarem i popijając niezbyt mocną i prawie zimną herbatę pisał do piątej i szóstej rano. Wstawał o drugiej, a nawet trzeciej po południu i dzień spędzał przyjmując gości, spacerując i odwiedzając znajomych." Do opisu tego trzeba dodać, że niemal każdego popołudnia Dostojewski dyktował żonie to, co napisał w nocy. Spacery, przyjęcia i wizyty nie oznaczały wcale przypływu serdeczności pisarza, oznaczały one przede wszystkim, że praca utknęła w miejscu. (Wtedy twórca "Braci Karamazow" mógł zajmować się np. rozpustą bądź - co na jedno wychodziło - rozwiązywaniem spraw teologicznych. W obu przypadkach kierował się formułą Balzaca, głoszącą, że geniusz także powinien sobie ...).

Tak, ale tego wszystkiego nie rozumieli znajomi pisarza. Nie pojmowali nagłych jego rozdrażnień, ani tego, że mógł komuś nawymyślać albo - nic nie mówiąc - nagle wyjść. Nie rozumieli, że nie oni są tu ważni, że Dostojewski zaczął już pracować.

Tajemnica wielkości pisarza tkwi chyba właśnie w tym, że potrafił być fanatykiem swej twórczości. Myślał i mówił o swych dziełach nieomal bez przerwy, we wszystkich, co wcale nie znaczy, że w nieodpowiednich, momentach. Prawda, że treść swych powieści opowiadał kobietom, z którymi spędzał popołudnia - ale noce przeznaczał przecież na pisanie. Prawda, że plan nowej książki relacjonował spiskowcom, wraz z którymi czekał na rozstrzelanie - ale przecież nikt z nich nie wierzył w życie pozagrobowe... Może czasem było to nieludzkie, ale nigdy nie było nielogiczne. W końcu pisarz zdobył się na rzecz jedyną w swym rodzaju: zaczął wydawać dziennik, którego celem było zaznajomienie świata z poglądami Dostojewskiego. Początkowo zajmował on tylko część tygodnika "Grażdanin" (1873), później zaczął wychodzić jako gruby, osobny miesięcznik (1876). W nim właśnie Dostojewski pisał, co sądzi o polityce i o prostytucji, recenzował co ciekawsze książki, zbrodnie i samobójstwa, tu drukował też parę utworów: "Potulną" i "Boboka". A kiedy sam już nie mógł podołać pisaniu - wprowadził na łamy "Dziennika" swojego sobowtóra, bo któż inny godny był współpracy. Dzięki temu mógł mieć Dostojewski dwa razy więcej poglądów i dwa razy więcej czytelników. I gdy na przykład "Wriemia" miewało do czterech tysięcy prenumeratorów - jego, pisany w dwóch osobach "Dziennik Pisarza" osiągał liczbę ośmiu tysięcy.

*

Życie Dostojewskiego to wyścig pracy ze śmiercią. Jest to wyścig, którego człowiek wygrać nie może. Dostojewski osiągnął najwięcej: osiągnął remis. Po jego śmierci wśród notatek znaleziono jeszcze taki zapis:

"24 Grudnia/1877 

Memento. Na całe życie.

1) Napisać rosyjskiego Kandyda

2) Napisać książkę o Jezusie Chrystusie.

3) Napisać swoje wspomnienia

4) Napisać poemat Lat Czterdziestych."

Była to, innymi słowy powtórzona, ta sama obietnica sprzed trzydziestu lat. I nie miał racji Turgieniew biorąc do siebie spazmatyczne krzyki Dostojewskiego, ba, uważając się nawet za partnera w rozmowie, której był... co najwyżej świadkiem. Gdy artysta zwraca się z prośbą o czas - nie zwraca się z nią nigdy do drugiego człowieka. Nie z Turgieniewem mógł więc pisarz zawrzeć układ, mocą którego za życie, za Czas miał zapłacić twórczością niszczącą własne życie - i jego, i tych wszystkich, których on pokocha. Dostojewski przystał na tę cenę, do końca jednak nie był pewien czy Druga Strona dotrzyma warunków, ba, nie był nawet pewien czy Ona istnieje. Przytoczone przed chwilą "Memento" kończyło się dopiskiem, jakby niedokończonym rachunkiem: "praca to na lat 10, a ja mam teraz 56". Umarł 3 lata później, w połowie pracy nad powieścią o swoim Kandydzie - o Aloszy Karamazowie. Przyczyny śmierci do końca zostały niejasne, znamy tylko zewnętrzne objawy. 26 stycznia 1881 roku, około północy nastąpił pierwszy atak. Pisarz sięgnął właśnie po pióro, lecz ono - jakby niewidzialną ręką przesuwane - zaczęło się toczyć po biurku, upadło na podłogę i potoczyło się pod etażerkę z książkami. Dostojewski odsunął ten dość ciężki mebel i wyciągnął rękę po pióro. W tym momencie z gardła pisarza zaczęła wypływać krew. Nie było w tym oczywiście niczego nadprzyrodzonego, lecz przeciwnie, to zgodnie z prawami natury, jakby nawet wykorzystując te prawa gwałtownie rozwinęła się rozedma płuc. Krwi zresztą nie było zbyt wiele i Dostojewski zupełnie zlekceważył sprawę. Tego dnia miał jednak dwa krwotoki - wypłynęły dwie szklanki ciemnej krwi. Wtedy po raz pierwszy się przestraszył i kazał wezwać księdza. Spowiadał się bardzo długo, potem przyjął komunię. Następnego dnia próbował znów pracować; robił korektę, skracał ostatni artykuł. Być może zdawał sobie sprawę z tego, że walczy ze śmiercią. W pewnym momencie poczuł znowu przerażenie. Poprosił żonę o Biblię - książkę, w której zawsze szukał znaków losu. W miejscu otworzonym jego ręką wypisane były dwa słowa: "Zaniechaj tego". Wtedy był już pewny, że umrze. Następnego dnia nie wstawał z łóżka.

Trzeci, ostatni, krwotok nastąpił wieczorem 28 stycznia. Zupełnie nieoczekiwanie z ust pisarza rzuciła się krew i mimo wkładania lodu wciąż płynęła, ściekając z twarzy na poduszkę. Wydawało się, że Dostojewski utracił już przytomność, lekarz jednak uprzedził obecnych, że pisarz zachował - na czas jakiś - słuch. Ten stan trwał ponad godzinę. Śmierć nastąpiła dopiero o 8.38. Zmarły miał lat 59. Książka o nim jest książką o niedotrzymanym układzie.

 

Mit Giaura

Dostojewscy pochodzili z polsko-ruskiej szlachty pieczętującej się herbem Radwan, a zamieszkałej w okolicach Pińska. Ojciec pisarza, Michał, urodził się jeszcze jako obywatel Rzeczypospolitej, sam pisarz znał trochę język polski, był nawet prześladowany za sympatie do polskich powstańców. W 1863 roku pismo Dostojewskiego "Wriemia" ("Czas") zostało zamknięte przez władze za artykuł protestujący przeciwko masakrom, jakich dopuszczały się armie carskie podczas tłumienia Powstania Styczniowego.

Tyle legenda. Co dziwne i pouczające - zbudowana z faktów prawdziwych. Zgadza się nawet herb, dziwnym zbiegiem okoliczności taki sam, jakim pieczętowali się Niccy - polscy przodkowie Fryderyka Nietzschego. Można także dorzucić trochę ciekawych szczegółów wygrzebanych z kronik i herbarzy, a świadczących o temperamencie rodu, który dał Rzeczypospolitej nie tylko paru marszałków szlachty, ale nawet biskupów i protojerejów, jako że część Dostojewskich wyznawała wiarę prawosławną. Niektóre z dawnych przekazów mogłyby stać się materiałem dla jeszcze jednej powieści godnej autora "Biesów". Więc najpierw dość tajemnicze początki rodu. Zachował się akt nadania wsi Dostojewo jakiemuś Irtyszowi bądź też Irtyszczowi, podpisany przez księcia Pińskiego w roku 1506. Ów Irtysz - imię dziwne, przypominające syberyjską rzekę - mógł być jakimś miejscowym, litewskim czy poleskim władyką, mógł też być jednym z polskich szlachetków szukających szczęścia na tych ziemiach, ba, mógł być nawet jednym z ostatnich Jadźwingów. Nic więcej o nim nie wiemy, a i to, że on był przodkiem rodu, też nie jest takie pewne.

Z końca tego samego wieku pochodzą akta Marii Dostojewskiej, nazwanej przez badaczy "lady Makbet pińskiego powiatu". Pospołu z jakimś Janem Turem zamordowała ona swego męża, Stanisława Karłowicza, sfałszowała jego testament i próbowała zabić jego syna, a swego pasierba. Została skazana na śmierć, a wyrok z jakichś względów odroczono. Nie znając zakończenia sprawy tak właśnie ją pozostawiamy: w niepewności i oczekiwaniu śmierci.

W następnym wieku aż dwóch Dostojewskich zapisało swe nazwiska w historii. Podpis pierwszego z nich mógł przypominać podpis Aloszy Karamazowa, podpis drugiego - jego brata Dymitra. Pierwszy, to Stefan Dostojewski, rycerz, który wróciwszy z niewoli tureckiej odbył pielgrzymkę do obrazu Matki Boskiej we Lwowie i tam w 1624 roku zawiesił srebrne kajdany. Drugi natomiast, Filip Dostojewski, dokonał jednego z głośniejszych zajazdów na Litwie. Zagrabił mienie synów starosty Rzeczyckiego, kijami pobił chłopów, którzy śmieli mu się przeciwstawić, na proces zaś przyjechał bodajże wstawiony i taki sam odjechał, by zapodziać się gdzieś w historii.

Ciekawą wreszcie postacią był dziadek pisarza, Andrzej Dostojewski, poeta i mistyk, autor "Pieśni pokutnej". Wydawać by się mogło, że powtarzane w listach i "Dzienniku" zapewnienie pisarza: "rodzina moja była rodziną rosyjską i bogobojną" jest co najmniej nieścisłe, że o wiele prawdziwszą jest uwaga córki Dostojewskiego, Lubo w, dopatrującej się w ojcu "litewskich" cech charakteru. A jednak z tych dwóch zdań zdanie Dostojewskiego trzeba przyjąć jako bliższe prawdy i głębsze. Pisarz przez całe życie uważał się za Rosjanina, chciał być Rosjaninem i był nim bardziej niż inni, tak bardzo, że jego postać do dziś zjawia się we śnie rosyjskiej kultury - krzycząc, ostrzegając, rozkazując. Żadnych związków z polskością nie objawiał, a jeśli podświadomie czuł jakiekolwiek kompleksy - wykorzystywał je wspaniale jako bodźce do napisania najpiękniejszych, najbardziej rosyjskich stronic. Nawet z młodzieńczej nauki polskiego zostało mu akurat tyle, by napisać kilkanaście zdań do "Braci Karamazow".

Dobrze, a sprawa "Wriemieni"?

Rzeczywiście, pismo Dostojewskiego zostało zamknięte za niezgodny z oficjalną linią artykuł o polskich buntownikach. Autorem nie był wprawdzie Dostojewski, tylko Strachow, nie miało to jednakże istotnego znaczenia. Strachow był przyjacielem pisarza, poglądy na sprawę powstania mieli identyczne, artykuł zresztą zawierał wiele myśli i sformułowań pochodzących od Dostojewskiego, drukowany był za jego aprobatą, pisany za jego namową. Co więcej tekst ten rzeczywiście, choć w bardzo łagodnej formie, nie w pełni popierał hasła zbrojnej rozprawy z Polakami. W chwili, gdy najgorliwsi z głosicieli braterstwa Słowian - Samarin, Milutin, kniaź Czerkalski - wraz z innymi słowianofilami wyjeżdżali do Polski, by (niestety, skutecznie) podburzać chłopów przeciw "zbuntowanej" szlachcie, gdy nawet Czernyszewski był przeciw Polakom, a Niekrasow pisał odę na cześć Murawiewa - taka postawa pisarza, z perspektywy lat, coraz bardziej wydaje się aktem odwagi. Tym bardziej że w czasie powstania wypomniano pisarzowi pochodzenie żądając jednoznacznej deklaracji, co w tym ustroju było poważną pogróżką. Ten artykuł był właśnie deklaracją.

Jakie były jego główne tezy?

Jak powiedziałem, artykuł mógł być odczytany jako opowiedzenie się przeciwko zbrojnej rozprawie z powstańcami. Była to bowiem walka nazbyt powierzchowna, nie zadająca ran śmiertelnych, a tylko jątrząca te rany. Terror i jawne represje mogły tylko pobudzić patriotyzm Polaków, którzy - niby aktorzy czerpiący swą siłę z okrwawionych dekoracji - po każdej klęsce będą wstawać jeszcze silniejsi, jeszcze bardziej zażarci. W miejsce tej walki artykuł proponował inną, wolniejszą, lecz bardziej skuteczną walkę ideową. Polska to - zdaniem "Wriemieni" - wspólnota ożywiona ideami "pańskości", nadmiernego poczucia swobody i godności przechodzącej w anarchizm, katolickiego jezuityzmu, pychy z oświaty i kultury zachodniej ("choć rzeczywiście oświata stoi u nich wyżej"). Te idee tworzą w sumie typ moralny sprzeczny z ideą rosyjską, zaś przywiązanie do nich tworzy ów "głębszy" polski patriotyzm, będący wynikiem oderwania Polski od słowiańskiej i cerkiewnej wspólnoty. Aby przywrócić Polskę tej wspólnocie i raz na zawsze złączyć jej los z koroną carów, należy najpierw odciąć ją od jezuickich, zachodnich korzeni, złamać "pychę" i "pańską samowolę" jednostek. Jeśli się od tego nie zacznie - powstania będą się powtarzać.

Artykuł zawierał, rzecz jasna, również ostrzejsze sformułowania pod adresem Polaków, wykazywał (czasami słusznie) powierzchowność kultury szlacheckiej i - w jakimś sensie - współbrzmiał z ideami Apuchtina i Hurki. Władze carskie jednakże już wcześniej, w czasie polemiki "Wriemieni" z "Sowriemiennikiem", chciały zamknąć obydwa pisma za parę nazbyt liberalnych artykułów (których ukazaniu się, z powodu zniesienia cenzury, zapobiec nie mogły). Teraz wykorzystano więc okazję, nie tyle sam artykuł, ile jego tendencyjne omówienia (m.in. w "Dniu"), aby pismo zamknąć. Dostojewski czym prędzej napisał notkę do "Petersburgskich Wiadomości", w której zapewniał o swej chęci walki z Polakami i o tym, że - mimo oświaty - kulturę polską ceni bardzo nisko. Notki jednak nie umieszczono - decyzje władz nie mogły być przecież mylne. Nie oznacza to jednak, że notka nie odniosła skutku. Po pewnym czasie bracia Dostojewscy otrzymali najjaśniejsze zezwolenie na wydawanie pisma. Nazywało się ono "Epoka".

Warto jeszcze popatrzeć, jak sam pisarz oceniał tę sprawę w najzupełniej prywatnym liście do Turgieniewa. 17 lipca 1863 roku pisał z Wiesbadenu: "Znacie przecież nastawienie naszego dziennika, to nastawienie przede wszystkim rosyjskie, a nawet antyzachodnie. Czyż więc mogliśmy obstawać za Polakami? Nie patrząc na to zarzucili nam przekonania antypatriotyczne, a nawet współczucie dla Polaków, i zamknęli dziennik za artykuł w najwyższym stopniu patriotyczny... Myśl artykułu (pisał go Strachow) była taka, że Polacy tak bardzo pysznią się wobec nas swoją europejską cywilizacją, że moralnego (tj. najbardziej trwałego) ich pojednania z nami jeszcze na długo się nie przewiduje... Niektóre pisma (m.in. "Dzień") poważnie zaczęły nam udowadniać, że polska cywilizacja jest tylko powierzchowna, jezuicka i arystokratyczna, a więc wcale nie wyższa od naszej. I wyobraźcie sobie udowadniają to nam, a my to samo mieliśmy na myśli w naszym artykule..." Na końcu, licząc się poważnie z tym, że Zachód wystąpi w obronie Polski, dodawał: "nie wiem czy będzie wojna, ale cała Rosja, wojska, społeczeństwo, a także cały lud nastrojone patriotycznie jak w 1812 roku. Ruch zaczyna się wielki. Europa nas jeszcze nie zna."

Trudno o bardziej jednoznaczną deklarację. A jednak na samym dnie politycznego programu Dostojewskiego odnajduje się... echa lektury Mickiewicza. To właśnie on w wykładach o literaturze słowiańskiej mówił o walce dwóch zasad w słowiańszczyźnie, obu zresztą niezbyt słowiańskich, bo rosyjską wywodził z Persji, polską - z Grecji Leonidasa. Były to właśnie zasady totalizrnu i indywidualizmu. Wykłady te były znane w kręgu Bielińskiego i tam - pośrednio bądź też bezpośrednio - mógł poznać je Dostojewski. Poznał także "Konrada Wallenroda" i chociaż cenił jego artyzm, tym bardziej go potępiał. Ten utwór właśnie był koronnym argumentem na rzecz jezuityzmu i niemoralności Polaków takie programy głoszących.

Cóż jeszcze pozostało z polskich spraw? Paru zarozumiałych szlachciców w "Notatkach z martwego domu", kilku drobnych pijaczków na stypie Marmieładowa, kieszonkowi złodzieje w domach gry... Niewiele brakowało, by Polakiem był także Stawrogin. W wariancie powieści "Zawiść" (która potem stała się "Biesami") wystąpi polski Graf - uwodziciel symbolicznej Krasawicy. U niego właśnie spotykają się nihiliści, on zaraża ich swoimi poglądami, nienawiścią do cara i samodzierżawia. W tej tezie, że nihilizm jest czymś obcym Rosji, że jest jadem polskiego pochodzenia, ktoś mógłby się dopatrzeć wyjątkowego szowinizmu. Ale proszę pamiętać, że Polacy brali udział we wszystkich zamachach na cara, że zabójcą Aleksandra II stanie się Hryniewiecki... A polski Graf? - zamienił się w świetną literacko postać łysego oszusta, który w "Braciach Karamazow" uwodzi Gruszeńkę, a potem chce ją odsprzedać Dymitrowi. Inna rzecz, że gdyby Polacy byli tylko uwodzicielami, pijaczkami i oszustami, można by łatwo uwierzyć, że dzięki własnym wadom upadła Rzeczpospolita, że się zapiła, zatańczyła i zginęła nie po zmasakrowaniu przez carat ludowych wojsk Kościuszki, nie po rzezi ludności Pragi, ale po prostu, sama z siebie, zgniła na jakiś historyczny syfilis. I o to właśnie, o zaszczepienie takiej wiary, przerzucającej winę z oprawców na ofiarę, chodziło carskiej propagandzie; tej idei służył program szkolny, historia w wersji Iłowajskiego, a także czasem fragmenty Dostojewskiego. Oczywiście nie w polityce upatrujemy dziś wielkości pisarza, ale zapomnieć o niej zupełnie nie można. Nie inna jest też chyba opinia samych Rosjan. Najpełniejszy jej wyraz dał niedawno Jurij Kariakin, który pisząc o wielkości Dostojewskiego - jako pisarza i jako filozofa - dodał: "Nie zapominajmy ani na moment, że ten sam Dostojewski... wyciągał swoje >>arytmetyczne dowody<< w interesie carskich, zaborczych wojen, że podtrzymywał zagraniczną politykę caratu uświęcając ją za pomocą pojęć najwyższych, że rozniecał szowinizm próbując odciąć Rosję od Zachodu, jak i o tym, że głosił reakcyjno-utopijne idee jakoby władca Rosji był miłośnikiem pokoju i jakoby wojna jako taka oczyszczała zarażone powietrze."

 

Cień ojca

Był to wpływ tak przemożny, że nie tylko zaważył nad młodością pisarza, ale nad całym jego życiem. Jeszcze nawet po śmierci ojciec pojawiał mu się w snach, ostrzegał przed niebezpieczeństwami albo - nie znosząc oporu - dyktował, jak postąpić. I Dostojewski wykonywał polecenia, jak gdyby ciągle jeszcze był zastraszonym dzieckiem.

Kim był ten jego ojciec?

Michał Dostojewski, syn bracławskiego protojereja, przeznaczony do stanu duchownego w pewnym momencie ucieka z seminarium w Kamieńcu Podolskim, wstępuje na moskiewską Akademię Medyczno-Chirurgiczną, po ukończeniu zostaje lekarzem, a jako lekarz - rosyjskim szlachcicem. On właśnie - z urodzenia Polak, a z wykształcenia niedoszły ukraiński duchowny - przesądził o tym, że Dostojewscy zostali Rosjanami; on też wychował swoje dzieci w kulcie wszystkiego, co rosyjskie, każąc im uczyć się na pamięć nie tylko Żukowskiego i Puszkina, ale także historii Karamzina. Wpływ tych dziecinnych lektur odezwie się w latach późniejszych. Utwór o skąpym rycerzu Puszkina stanie się źródłem mitu o Rotszyldzie, "Dama Pikowa" - wskazówką, jak łączyć realizm z fantastyką, "Borys Godunow" - bodźcem do napisania pierwszego w życiu dzieła. W tym ostatnim przypadku nie obyło się bez wpływu Schillera i właśnie Karamzina, którego "Historia Państwa Rosyjskiego" stała się się "nastolną" książką Dostojewskigo. Któryś z jej tomów, przeważnie 11 lub 12, leżał zawsze na stole i pisarz odczytywał go co dzień jak Biblię. Tu właśnie młody autor znalazł dzieje Borysa Godunowa i stąd pochodzi jeden z wiodących problemów tej twórczości: czy wybitna jednostka ma prawo dokonać przestępstwa (morderstwo dziecka - carewicza Dymitra), by potem czynić dobro. U Karamzina uczył się też Dostojewski i kultu cara, i poglądów na Polskę; w jego dziele wyszukał nazwisko dla swego sobowtóra - Myszkina i tekst napisu, który kazał wykuć na grobie matki. Święci dziecięcych lektur - Karamzin i Żukowski, później Scott, nawet Anna Radcliffe (pod jej wpływem zaczynał pisać powieść z życia Wenecji) - to wszystko były ucieczki.

Życie w moskiewskim szpitalu zamknięte kamiennym murem, rozmowy z krążącymi po korytarzach chorymi, powroty do mrocznego pokoju, a właściwie do służącej za pokój na szaro pomalowanej, odgrodzonej części sieni... I ten ciągły ponury rytm już od 4 roku życia (bo wtedy właśnie ojciec kazał rozpocząć naukę): wstawanie, często po ciemku, o godzinie 6, wspólna modlitwa, śniadanie, od 8 do 12 lekcje (początkowo religia i francuski), punktualnie w południe obiad, punktualnie o 15 herbata. Najmniejsze nawet spóźnienie wywoływało wściekłość ojca i ordynarne awantury, których ofiarą przeważnie była matka. Po herbacie - gdy ojciec miał czas - zaczynała się nauka łaciny. Te lekcje odbywały się na stojąco, chłopcy najbardziej ich się bali. O 9 kolacja i czasem wspólna lektura: Biblia, Karamzin, Karamzin, Biblia... Chłopcy nie mieli żadnego wpływu na swoje życie, nie wolno im było wychodzić, nie otrzymywali kieszonkowego (co stało się jedną z przyczyn hazardu pisarza), nie mogli przyjmować przyjaciół, zresztą - na dobrą sprawę - w ogóle ich nie mieli. W roku 1833 dwunastoletni Fiodor zostaje zapisany do półinternatu Soucharda (Touchard w powieści "Młodzik"), rok później do internatu Czermaka. Do domu wraca tylko na niedziele i stąd właśnie to dziecinne rozdarcie: jednocześnie tęsknota i lęk, stąd wmawianie sobie miłości do ponurego ojca. W 1837 roku matka Fiodora umiera. Dostojewski zostaje odwieziony do Szkoły Inżynierskiej w Petersburgu. Mimo 16 lat tęskni jak mały chłopiec, pobyt w szkole traktuje jak więzienie, pisze do ojca coraz żałośniejsze listy... W ponurym, koszarowym życiu wydarzeniami były teatr i letnisko. Po latach, w liście do Ozmidowa (VIII. 1880) wspomni:

"Kiedy miałem 10 lat, widziałem w Moskwie przedstawienie >>Zbójców<< Schillera z Moczałowem i zapewniam, że to niezwykle silne wrażenie, jakiego wtedy doznałem, wpłynęło ożywczo na moje życie duchowe." Wtedy zaczęło się właśnie "gorączkowanie Schillerem", którego dzieła Dostojewski wkrótce zna na pamięć. Początkowo były to tylko dramaty w rosyjskich przekładach, później (dzięki pomocy brata, który znał dobrze niemiecki) również rozprawy i "Listy estetyczne". Przeklęte pytania Franza Moora padną potem w "Braciach Karamazow", tam też spotkamy postać Wielkiego Inkwizytora - tajemniczego starca czuwającego nad porządkiem świata. Nie rozwijając na razie tych wątków, przypomnijmy jedynie fragment kulminacyjnej sceny Don Karlosa, która musiała zapaść w wyobraźnię Dostojewskiego. Wielki Inkwizytor domaga się od króla wydania jego syna:

"Król:

Może religię nową wzniecisz, co usprawiedliwi krwawy mord dziecka?

 

Wielki Inkwizytor:

O królu, prawdziwie

powiadam ci, że aby sprawiedliwość była zaspokojona, zawisł na drzewie haniebnym Syn Boży

 

Król: Chcesz w Europie krzewić to mniemanie?

 

Wielki Inkwizytor:

Zaiste tak, gdziekolwiek świat się korzy pod znakiem krzyża

 

Król: 

A jeśli powstanie

przeciw temu natury głoś, zaś ja uderzę nań jak na wroga, zmilkniesz? 

 

Wielki Inkwizytor:

Królu, jeśli wierzysz

niczym jest głos natury. 

 

Król:

A więc ty bądź sędzią na moim miejscu. Mogęż całkiem w cieniu pozostać?

 

Wielki Inkwizytor: Oddaj mi go. 

 

Król:

Niech tak będzie

To mój jedyny syn. Całego mego życia wysilnie żniwo moje któż obejmie? Kto? 

 

Wielki inkwizytor:

Robak mogilny raczej niżeli wiek wolności 

 

Król:

Mistrzu stary

rozumiemy się. Chodźmy. Jestem silny... 

Z rąk moich przyjmiesz tę ofiarę."

 

Obydwaj starcy uznali, że dla ludzi wolność jest zbyt niebezpieczna. Tą abstrakcyjną rozmową porozumieli się co do zbrodni. 

Bywają marzenia tak wyraźne - obrazy obcych miejscowości, czyichś twarzy - i tak uparcie wracające, że powinno powstać podejrzenie, czy nie podsuwa ich los. Ojciec Dostojewskiego marzył o posiadaniu wsi. Nawet najbardziej zły, gdy mówił o przyszłej posiadłości, rozpogadzał się i zaczynał opisywać jakieś chłopskie zagrody, jakieś pola w czerwcowe dni. Tego pragnienia długo nie mógł urzeczywistnić. Dopiero zyskawszy wraz ze szlachectwem prawo nabycia majątku kupuje małą wioskę Darowoje, a rok później - w 1832 - dokupuje jeszcze Czeremosznie, co czyni zeń posiadacza około 100 "dusz". Tu właśnie będą spędzać wakacje Dostojewscy i tutaj przyszły pisarz spotka kilku bohaterów swych powieści, zobaczy kilka scen. Pożar wsi w 1832 roku, chłop Mariej, zgwałcona wiejska idiotka Agrafiena i tajemnicza historia jej zmarłego dziecka. Chłop Mariej stanie się symbolem ludu, Agrafiena powróci później jako Lizawieta Smierdiaszcza, obraz wsi Darowoje - sterty zboża i stada krzykliwego ptactwa - odbije się raz jeszcze w dzienniku Wari w "Biednych ludziach". Nie mniej mocno w wyobraźni Dostojewskiego zapadnie ciemny pejzaż wsi po pożarze 1832 roku: "Chałupy - czarne, bardzo czarne, a większość chałup zwęglona, sterczą tylko okopcone belki. A na drodze stanęły baby, pełno bab, rzędem, wychudzone, wyniszczone, o brunatnych twarzach. Zwłaszcza jedna z pierwszych, koścista taka, wysoka, może ma lat czterdzieści, a może tylko dwadzieścia, twarz chuda i długa, na ręku trzyma niemowlę, a piersi zapewne wyschnięte, bez kropli mleka. I płacze, płacze niemowlę i rączki wyciąga, zaciska piąstki, a rączki gołe, z zimna zsiniałe." Ten fragment "Braci Karamazow" pamięta się dość długo, po pewnym czasie jakby z własnego dzieciństwa. Dziecinna pamięć pisarza narzuciła mu właśnie ten dziwny, drażniąco-infantylny ton.

Los starego Dostojewskiego dokona się właśnie na wsi, w tej dokupionej Czeremoszni. I choć będą w tym elementy tragizmu, trudno się oprzeć wrażeniu, iż była to tylko próba generalna powieści "Bracia Karamazow". Nie uprzedzajmy jednak faktów. Ojciec pisarza, mały, ponury typ znęcający się nad swoją żoną i śliniący się do jej służących, w jakimś sensie ów los sprowokował. Jeszcze za życia żony zdarzały mu się awantury, z których jedna stała się dość głośnym skandalem rodzinnym. Poszło wtedy o Wierę, pełną werwy pokojóweczkę, która wpadła jednocześnie w oko młodemu wujkowi pisarza. Wesoły, grający na gitarze Michał Nieczajew miał chyba więcej wzięcia u przyszłej Gruszeńki, bo stary po obrzydliwej awanturze wyrzucił go z domu. W jakiś czas potem ów stary Karamazow uwodzi 14-letnią Katię Jefimową, a nawet ma z nią dziecko, które wkrótce umiera. Inną jego ofiarą była jeszcze młodsza dziewczynka, Akulina Isajewa, wzięta ze wsi na pokojówkę dla żony. Któryś z tych romansów, a może i wszystkie stały się przyczyną tragedii. Istnieje na ten temat kilka wersji. Według jednej z nich ojciec pisarza miał zostać zamordowany przez stangreta, który go okradł jak Smierdiakow swego pana, po czym uciekł. Była to półoficjalna wersja śledztwa.

Istnieje jednak i inna, przekazana przez mieszkańców wsi - byłych poddanych starego. Mówi ona, że napadło go trzech chłopów: wujek Kati, ojciec Akuliny i jeszcze "ktoś trzeci". Wciągnęli go na podwórze domu Jefimowej, siłą rozwarli usta i zatykając jakąś szmatą nos zaczęli wlewać w gardło butelkę spirytusu. Stary Dostojewski dusił się w strasznych męczarniach. Trupa wywieźli w pole i rzucili w bruzdę. Przeleżał jeszcze przez dwa dni. Data śmierci została ustalona na 8 czerwca 1839 roku. Komisja badająca tą sprawę opłacona była przez dwie strony: rodzinę, która chciała uniknąć skandalu, i chłopów, którym zależało na ukryciu zbrodni. Orzeczenie, iż był to wypadek apopleksji, zadowoliło wszystkich. Powieść Dostojewskiego "Bracia Karamazow" okazuje się w swej warstwie kryminalnej śledztwem przeprowadzonym po latach w sprawie zabójstwa ojca.

Podobno na wiadomość o tej śmierci pisarz miał dostać pierwszego w swym życiu ataku epilepsji. Wersja ta, przekazana przez córkę, stała się źródłem jednej z najbardziej efektownych interpretacji twórczości Dostojewskiego. Według Freuda - bo on jest jej autorem - pisarz cierpiał na kompleks Edypa, podświadomie pragnął śmierci ojca, nienawidził go za znęcanie się nad matką, za ponurą atmosferę domu. To pragnienie spełniło się tak nagle, iż 18-letni chłopak mógł sądzić, że to jego nienawiść była właściwą przyczyną tej śmierci. Stąd strach, poczucie winy, szukanie cierpień, które mogłyby winę zmazać. Stąd właśnie masochizm pisarza i stąd właśnie jego epilepsja. Podświadomy kompleks Edypa, od którego do końca się nie wyswobodził, wyładował się najpierw w buncie przeciwko "obrazom" ojca: przeciw carowi i przeciw Bogu-Ojcu. Bunt u samych źródeł skażony był poczuciem winy, którego pisarz nie wytrzymał. Dlatego podświadomy ojcobójca tak szybko się nawrócił, by zostać wiernym synem Boga Ojca i jeszcze wierniejszym dzieckiem cara.

Ta błyskotliwa hipoteza ma jednak dość kruchą podstawę. Nie tylko nie daje się wykazać związku choroby pisarza ze śmiercią jego ojca, ale nawet istnieją świadectwa, iż pisarz jeszcze w dzieciństwie miewał ataki epilepsji, w ten sposób miał zareagować na jedną z domowych awantur, kiedy ojciec uderzył będącą w ciąży matkę. Z kolei lekarz pisarza - Janowski przesuwa początek choroby na lata 1842-1843 uważając, że do tego czasu miała ona przebieg utajony. Bez względu na to, która z tych wersji jest prawdziwa, śmierć ojca niewątpliwie wstrząsnęła Dostojewskim; nie była jednak wyzwoleniem. Dlatego na krótko przed śmiercią, gdy przestał się zjawiać w snach, stary ojciec zjawi się raz jeszcze w ostatniej niedokończonej powieści pisarza. I z chichotem Karamazowa wracającego na ucztę wykrzyknie: "oni myśleli, żem wyjechał, a ja tu!".

Jeśli po ojcu odziedziczył podziemną, wręcz cyniczną wyobraźnię, to po matce przejął Dostojewski ten rodzaj smutnego liryzmu, który spotykamy w jego pierwszych książkach o marzycielach. Maria Fiodorowna Nieczajewa, córka moskiewskiego kupca (III gildii jak matka księcia Myszkina w "Idiocie"!) pozostała w pamięci pisarza jako osoba chorowita i pobożna, jakimiś masochistycznymi więzami związana ze starszym o jedenaście lat mężem. Poddawała się jego tyranii, nawet gdy bił ją i gwałcił niemal na oczach dzieci; kiedy zarzucił jej zdradę - a było to po 16 latach małżeństwa, w czasie ostatniej ciąży - potrafiła zdobyć się tylko na pełen pokory list: "Przysięgam ci, przyjacielu mój, na samego Boga, na niebo i ziemię, na moje dzieci, całe moje szczęście i życie moje, że nie przestąpiłam nigdy i nie przestąpię serdecznej mojej przysięgi, którą tobie, przyjacielowi memu umiłowanemu i jedynemu, złożyłam przed ołtarzem świętym w dniu ślubu naszego. Przysięgam też, że i obecna brzemienność moja siódmym jest i jakże silnym węzłem wzajemnej naszej miłości, z mej strony miłości czystej, świętej, nieskalanej..."

Na następny list, pełen wymysłów, odpowiada jeszcze pokorniej: "Miłości mojej nie dostrzegasz i uczuć moich nie rozumiesz, jestem o podłe sprawy podejrzewana, gdy ja żyję moją miłością. A czas i lata płyną, zmarszczki i żółć pokrywają twarz, wrodzona moja wesołość w smutek melancholiczny się zamienia, taki mój los, taka nagroda za nieskalaną i gorącą miłość moją; i gdyby czyste sumienie i wiara w boską opatrzność sił mi nie dodawały, los mój w najsmutniejszy by się sposób dokonał".

To już zapowiedź losów Potulnej. Teraz bierze się w ręce ikonę i rzuca z okna na bruk. Matka Dostojewskiego nie zdobyła się na ten krok. Z jakąś zwierzęcą uległością chciała przeżyć resztę swoich dni, wychować siódemkę drobiazgu rodzonego prawie co rok: Michała, Fiodora, Warwarę, Andrzeja, Wierę, Mikołaja i Aleksandrę... Prowadzała je do kościoła, czytała z nimi Biblię. Jej ulubionym fragmentem była księga Hioba. Umarła w 1837 roku na gruźlicę. Dostojewski widział jej śmierć i ostatnie dni choroby, wykorzystał ją potem w opisie ostatnich dni Aleksandry Michajłowny z niedokończonej powieści o Nietoczce.

Pogrzeb matki Dostojewskiego odbył się na cmentarzu św. Łazarza w Moskwie. Na nagrobku wykuty został napis wybrany przez pisarza z Karamzina: "Spoczywaj miły prochu do radosnego świtu". Napis ten przyda się raz jeszcze, w kilkadziesiąt lat później. Bohater noweli "Bobok", by się trochę rozerwać, wyjdzie na spacer po cmentarzu. Tam na jednym z nagrobków wydziwiając przeczyta "spoczywaj miły prochu..." Matka Dostojewskiego zjawi się raz jeszcze jakimś nieśmiałym cieniem w noweli "Potulna". Pojawi się także w życiu syna, jakby raz jeszcze wcielona, by mu towarzyszyć: pierwsza żona pisarza Maria Isajewa będzie do niej niezwykle podobna. Będzie nawet miała ten wiek, który kojarzy się dzieciom z wiekiem matki - około 30 lat. I tak samo umrze na gruźlicę. Gdybyśmy chcieli wierzyć we wcielenia, musielibyśmy uwierzyć w ich daremność.

 

Miłości romantyczne i inne

 

Cierpienia młodego Swidrygajłowa

Zanim przejdziemy do tematu, zacytujmy kilka wspomnień o pisarzu:

Strachow:

"Podłości pociągały go i przechwalał się nimi. Opowiadał mi Wiskowatow, że chwalił mu się, iż (...) w łaźni maleńką dziewczynkę, którą przyprowadziła mu guwernantka. Charakterystyczne jest przy tym, że przy zwierzęcej pożądliwości nie miał żadnego gustu, nieczuły był na powab i piękno kobiecości."

Grigorowicz:

"...był kiedyś na procesie o zgwałcenie 10-letniego dziecka. Po rozprawie poszedł za dziewczynką - zdziwiony jej dziecinną dorosłością i tym, że wraca sama - zwabił ją do siebie cukierkami i odbył z nią stosunek..."

Fariesow:

"... zwierzał mi się, że uwiódł guwernantkę i namówił ją do przyprowadzenia uczennicy, którą także..."

Czy z tych wspomnień można wyciągnąć jakiś wniosek? Ze stuprocentową pewnością tylko jeden: ludzie wielcy nie powinni się zwierzać. Wszystkie inne mogą być tylko prawdopodobne i wydaje się, że nie warto ich wyciągać. A jednak od lat stu badacze grzebią się w tych sprawach, wydaje im się bowiem, że literacka obsesja "gwałtu dziecka" i plotki w literackim środowisku Petersburga mogą mieć wspólne i prawdziwe źródło. Jest w tych poszukiwaniach coś z podglądania geniusza, jest i jak gdyby chęć rewanżu ze strony tych, co wprawdzie nie byli tacy wielcy, ale i z dziećmi, panie, też świństw nie wyczyniali. Można by mieć pretensje do pisarza, gdyby zgwałcił i nie stworzył arcydzieła; w przypadku jednak, kiedy gwałt jest dosyć wątpliwy, dzieła zaś niewątpliwe, dalsze zajmowanie się tą sprawą jest tylko literackim plotkarstwem.

Prócz opowieści Dostojewskiego o gwałceniu dzieci, które mogły być literackimi pomysłami "wypróbowywanymi" w formie zwierzeń, zachowało się parę przekazów na temat dziecięcych grzechów przyszłego pisarza. Jedne z nich łączą inicjację seksualną z faktem, że do 16 roku Dostojewski wychowywał się razem z siostrami, inne łączą chorobę pisarza z szokiem, jakiego miał doznać w młodości, gdy idąc w ślady ojca zgwałcił jakąś dziewczynkę. Wtedy w psychice pisarza mógł wytworzyć się syndrom doznaniowy, każący mu odczuwać epilepsję niemal w formie orgazmu. "Na mgnienie doświadczam takiego szczęścia, jakie jest niemożliwe w normalnym stanie i o jakim nie mają pojęcia inni ludzie. Czuję pełną harmonię w sobie i w całym świecie i to uczucie jest tak silne i słodkie, że za kilka sekund takiej rozkoszy można oddać 10 lat życia, nawet całe życie."

Wtedy też u pisarza miał powstać ów dwuznaczny stosunek do stosunku łączący w sobie lęk, poczucie winy i żądzę. Hipoteza ta, którą głosił m. in. Słonim, grzeszy tą samą słabością, co hipoteza Freuda. Po pierwsze, usiłuje wiązać całą chorobę pisarza z jednym, hipotetycznym wydarzeniem z życia, po drugie, nazbyt często odchodzi od empirii. Bo nawet jeśli Dostojewski odczuwał lęk przed kobietami, to przezwyciężał go bardzo często i na wiele sposobów. Z wszystkich hipotez i plotek pozostanie właściwie tylko jedna. Otóż lekarz pisarza, Janowski, wtajemniczony dość dokładnie w sprawy swego pacjenta, pozostawił dość dwuznaczną notatkę: "Fiodorowi Michajłowiczowi właśnie w dzieciństwie wydarzyło się to mroczne i ciężkie, co nigdy nie uchodzi bezkarnie w latach dojrzałych". Skoro jednak i przyszły pisarz był wówczas zaledwie dzieckiem, sprawy przybierają inny wymiar. Sądzę, że właśnie w tym miejscu należy przerwać rozważania i zamiast kolejnej hipotezy zacytować opis snu Swidrygajłowa: "Ostrożnie uchylił kołdry. Dziewczynka spała snem smacznym i błogim. Zagrzała się pod kołdrą i na jej bladych policzkach ukazały się już kolorki. Dziwna jednak rzecz: kolorki te zdawały się jaskrawsze i ciemniejsze niż zwykły dziecięcy rumieniec. To gorączkowe wypieki - pomyślał Swidrygajłow - podobne to do rumieńców po winie, jak gdyby dano jej wypić całą szklankę. Pąsowe usteczka aż płoną, aż pałają; lecz co to? Wydało mu się raptem, że długie czarne rzęsy drgnęły i migają, podnoszą się, a spod nich wygląda chytre, ostre, nie po dziecięcemu mrugające oczko; rzekłbyś, że dziewczynka nie śpi, tylko udaje. Otóż to: usteczka rozchylają się w uśmiechu, kąciki ust drżą, z trudem powściągane. Ale oto zupełnie już przestała się powstrzymywać, jest to już śmiech, jawny śmiech. Coś bezczelnego, wyzywającego lśni w tej wcale niedziecięcej twarzy: to wyuzdanie, to twarz damy kameliowej, rozpasana twarz sprzedajnej Francuzicy. Oto całkiem już jawnie otwiera się dwoje oczu; obrzucają go one ognistym i bezwstydnym spojrzeniem, przywołują go, śmieją się..."

Czy czasem "Spowiedź Stawrogina" nie była po prostu innym rozwiązaniem atrakcyjnego literacko pomysłu?

*

Powróćmy zatem do tematu.

Pierwszymi świadectwami "wtajemniczenia" pisarza są jego listy do brata. Nie wiadomo dokładnie, kiedy to nastąpiło, wiadomo jednak z kim. 16.XI.1845 roku. Dostojewski donosi już ze znawstwem i melancholią: "Miniuszki, Klary i Marianki stają się coraz lepsze, ale i coraz droższe..." Pieniądze wydane na nie - dopowiedzmy - nie zostały jednak zmarnowane. Jedna z takich Marianek z pokoju z żółtymi tapetami została potem bohaterką najlepszej powieści pisarza.

Jednocześnie, zgodnie z modą na Schillera, przeżywał Dostojewski miłość do swojej Amalii. Po latach tak opisze tę historię: "... A prawdziwą Amalię też przegapiłem; mieszkała pod bokiem w tym samym mieszkaniu za parawanikiem... Przeczytaliśmy razem historię Klary Maubray i... tak się nią przejęliśmy, że teraz jeszcze nie mogę pomyśleć o tych wieczorach bez nerwowego dreszczu. Czytałem jej i opowiadałem treść powieści, a ona za to cerowała mi stare pończochy i krochmaliła dwa półkoszulki. W końcu spotykając się ze mną na naszych brudnych schodach, zaśmieconych skorupami od jaj, zaczęła nagle jakoś dziwnie rumienić się, czerwieniała... A była taka ładniutka, dobra, łagodna i tak jak ja miała swoje utajone marzenia i tłumione porywy. Niczego nie dostrzegałem, a może nawet dostrzegałem, ale... przyjemnie mi było czytać >>Kabale und Liebe<< albo opowieści Hoffmanna. Jacyż byliśmy wtedy czyści... Amalia wyszła nagle za mąż za najbiedniejszą na świecie istotę, osobnika chyba 45-letniego, z guzem na nosie; przez pewien czas mieszkał u nas kątem, ale dostał posadę i następnego dnia zaofiarował Amalii małżeństwo i beznadziejne ubóstwo..."

Czyż nie jest to historia nieudanych miłości Warieńki do młodego studenta Pokrowskiego i niemłodego urzędnika Diewuszkina? Że kończy się inaczej, to prawda. Ale czy można było w romantycznej powieści napisać, że piękna Waria wolała starszego i bardziej solidnego z wielbicieli i że student nie poszedł wcale na tamten świat, tylko po prostu na dziwki... Przy okazji warto odnotować, że w powieść o "Biednych ludziach" pisarz wplótł jeszcze jeden wątek wzięty wprost z życia. Po śmierci Marii Dostojewskiej córki jej wzięła do Moskwy jej siostra, Aleksandra Kumanina. Właśnie o tej tajemniczej ciotce trzeba powiedzieć parę słów. Piękna niegdyś kobieta, utrzymanka bogatego kupca Kumanina (jak Nastazja Baraszkowa - Tockiego, a Grusza Swietłow - Samsonowa) została potem przez niego wyposażona i wydana za krewnego noszącego to samo nazwisko. Do tej właśnie rodziny wzięte zostały dziewczęta, Kumanina też wybrała im mężów. Prototypem Bykowa, który w powieści kupił piękną Warię, jest moskiewski kupiec Kariepin, mąż ukochanej siostry Dostojewskiego. Właśnie ona występuje w powieści zachowując swe imię i swe lata (rocznik 1822). Jej oblubieniec zachował tylko wiek, to znaczy lat 50. Poza tym ma same wady, jest ciągle zaganiany, bezwzględny i skąpy. Ten ostatni rys bohatera to literacka zemsta, Kariepin bowiem zarządzał majątkiem rodzeństwa i on właśnie wydzielał "pensję" Dostojewskiemu. Gdyby tej pensji było więcej, literatura rosyjska nie miałaby Bykowa.

Czystą i niespełnioną miłość przeżyje pisarz raz jeszcze latem 1866 roku. Te wakacje spędzał Dostojewski w podmoskiewskim Lublinie u drugiej swojej siostry - Wiery Iwanowej. Tu poznał bliżej jej bratową, piękną i smutną Helenę, której wakacje upływały na czuwaniu przy dogorywającym mężu. Romans zaczął się zawiązywać na oczach umierającego. Iwanow - wciąż kochający żonę i wciąż mający nadzieję przeżycia - próbował robić nawet jakieś sceny zazdrości, nie mógł jednak pokonać powalającej go choroby. Dostojewski popełnił jednak błąd: zbyt prędko i zbyt obcesowo oświadczył się Helenie, która - wymijająco - nie dała mu żadnej odpowiedzi. Mąż przecież jeszcze żył i nie wiadomo było, kiedy umrze. Dostojewski mocno przeżył tę odmowę, tym bardziej że cała rodzina siostry (mąż, siedmioro dzieci, mnóstwo krewnych) przekonywała go przedtem, iż małżeństwo jest prawie uzgodnione. Teraz sprawy znów się odsuwały, pozostawała makabryczna farsa.

Wtedy właśnie pisarz zbliżył się do córki swojej siostry, Soni Iwanowej. Jej rysami obdarzy Agłaję Jepanczin, do niej przez kilka lat napisze kilkadziesiąt listów. Był to związek czysto platoniczny, "Sonieczka" była "przyjacielem" pisarza przez całe 5 lat. Po śmierci Aleksandry Kumaniny Dostojewski pokłócił się z siostrą o spadek, Sonia stanęła po stronie matki. Pamiątką tej historii jest strona tytułowa książki, o której planach razem kiedyś rozmawiali: "Idiota. Powieść. (Poświęcone Zofii Aleksandrownie Iwanowej.)"

*

Schemat "Cierpień młodego Wertera", to znaczy miłość do mężatek, przeżywał pisarz kilkakrotnie. Początek jednej z tych historii opisuje w liście do brata (16.XI.1845): "Wczoraj byłem pierwszy raz u Panajewa i zdaje się, że zakochałem się w jego żonie". Wymieniony tu Iwan Panajew to jeden z tych bogatych literatów, którzy za wszelką cenę chcieli być postępowi. On to kupił Bielińskiemu "Sowriemiennik" (pismo założone jeszcze przez Puszkina), on to przyjmował u siebie i dożywiał całą redakcję, on przygarnął do domu 24-letniego Niekrasowa. Wieczorami wydawał przyjęcia dla kulturalnego Petersburga, podczas których honory domu pełniła jego piękna żona Awdotia. Na jednym z takich przyjęć zjawił się Dostojewski; potem przychodził prawie co dzień. Siadywał w kącie i w milczeniu wpatrywał się w Panajewą. Ta jednak nie poświęcała mu wiele uwagi. Dopiero po dłuższym czasie zorientował się, że nie ma szans u pięknej mężatki. Już wtedy żyła ona z Niekrasowem, a związek ten miał rozwijać się coraz dramatyczniej. Przewrażliwiony Niekrasow kilkakrotnie chciał uciec z tego - przyznajmy - niezwykle gościnnego domu, trzeba go było zatrzymywać, przepraszać, sprowadzać. Kilka razy robiła to Awdotia, jeszcze częściej bodaj sam Panajew, który kochając żonę patronował jej miłości. Ostatnie sceny dramatu były wręcz naturalistyczne. Awdotia poświęciła się całkowicie poecie, pielęgnowała go, gdy zapadł na syfilis, nawet wtedy godząc się na miłość.

Potem poeta rzuca ją po wielu awanturach, ale nie daje jej spokoju, lecz na wszystkie sposoby ją prześladuje. Co gorsza, uniemożliwia jej otrzymanie pomocy, robiąc dosłownie wszystko, aby zmarła w nędzy. Dostojewski był świadkiem początku dramatu, lecz pochłonięty swym uczuciem w ogóle go nie zauważył, widział tylko urodę Panajewej. Jej właśnie portret przekazał nam w postaci Awdotii - ukochanej siostry Raskolnikowa. Blada, skupiona twarz, ciemne oczy, ciemnoblond włosy i trochę za małe usta z wystającą nieco dolną wargą. Wyraz tej twarzy był dumny, pewny siebie, najczęściej nieprzystępny... Panajewa, która na pisarza patrzyła innym wzrokiem, zostawiła nam portret mniej wyidealizowany, za to prawdziwy. Przedstawiony na nim Dostojewski to szczupły, nerwowy blondynek o niezdrowej cerze. Oczy małe i szare, wiecznie skaczące z przedmiotu na przedmiot, drżące nerwowo wargi. Chorobliwa ambicja i nazbyt wysokie mniemanie o własnym talencie - to rysy dopełniające ów obraz.

Podobną, choć może mniej niewinną; werteriadę przeżyje Dostojewski po powrocie z zesłania w roku 1860. Tym razem jest to żona Stefana Janowskiego, przyjaciela i zarazem lekarza Fiodora Michajłowicza. Ma lat 23, jest aktorką, występuje w Petersburgu jako Aleksandra Szubert. Ściślej: występowała, bo zazdrosny mąż w tym okresie nie pozwolił jej grać. W tym momencie włączył się w grę Dostojewski, namawiając ją na przyjazd do któregoś z moskiewskich teatrów; obiecał załatwić nawet angaż. Nie było to posunięcie wyrachowane czy cyniczne, było jednak bezbłędne. Szubertowa zrywa na czas jakiś z mężem i w marcu 1860 roku przyjeżdża do Moskwy, gdzie otrzymuje angaż do Teatru Małego jako pierwsza naiwna. Po paru dniach przyjeżdża także Janowski. Pomiędzy nim i pisarzem odbywa się zasadnicza rozmowa: lekarz zarzuca mu złamanie długoletniej przyjaźni i oświadcza, że zabiera żonę. Dostojewski nie oponuje, ba, pisze nawet list pożegnalny, ale mogący też stanowić glejt dla aktorki, rodzaj świadectwa moralności. Przytacza w nim i wyśmiewa "śmieszne podejrzenia" zazdrosnego lekarza, pisze też sporo o przyjaźni. Na tym sprawa w zasadzie się kończy. Dostojewski jest przecież człowiekiem kulturalnym. Do tego od trzech lat żonatym.

 

Niedobra miłość

Wkrótce po wyjściu z katorgi 34-letni żołnierz Fiodor Dostojewski poznaje 17-letnią Jelizawietę Nikołajewnę Noworotową, sentymentalną dziewczynę z Semipałatyńska. Ślad tej przygody odnajdziemy w szkicach do "Wiosennej miłości". Było to jednak uczucie zbyt słabe, gdyż szkice nie zdołały przetworzyć się w powieść, nie miało ono też wpływu na rozwój duchowy Dostojewskiego. Miało jedynie wpływ na życie tej dziewczyny, która do końca życia została niezamężna i do końca, w kółko, do obłędu czytywała parę listów od pisarza. No cóż, była to historia ckliwa, a Dostojewski właśnie angażował się w dramat.

Bohaterką tego dramatu była żona drobnego urzędnika, egzaltowana blondynka, Maria Isaiewa (ta właśnie trochę podobna do matki pisarza). W chwili, gdy pisarz ją poznał, wiodła życie nie tyle bezbarwne, ile intensywnie bezbarwne, szarpane chorobą, nędzą, koniecznością codziennej walki o jedzenie dla 9-letniego syna. Dochodziły do tego awantury z mężem, wiecznie pijanym, choć na swój zwierzęco-pokorny sposób kochającym ją człowieczyną, który właśnie po raz któryś stracił pracę. Najbardziej jednak męcząca dla tak dumnej kobiety jak Maria była wzgarda miejscowej elity, która przestała przyjmować ją u siebie, ją - córkę tak wysokiego urzędnika, z takimi koligacjami!

Dostojewski - jeśli wierzyć listom - dość szybko dostał od niej "dowody miłości", może to zresztą była nawet miłość, chora, marmieładowska, może jedynie wdzięczność... Pisarz zaczął pomagać Isajewom, dając drobne "pożyczki", starając się poprzez Wrangla o pracę dla męża Marii. I w tym momencie nastąpił zwrot. Nie wiadomo czy to był przypadek, czy też w tym poniżonym, wyśmiewanym rogaczu Aleksandrze Iwanowiczu Isajewie odezwała się nagle godność. W każdym razie nie czeka na obiecaną mu pracę, łapie jakąś okazję i wyjeżdża na posadę do Kuźniecka odległego o 600 wiorst. Żona wyjeżdża razem z nim. To "odzyskanie godności" trwa jednak bardzo krótko. Po dwóch dniach jakiejś choroby Isajew umiera. Do ostatniej chwili, jak obłędny, całował i głaskał jej ręce, przepraszał ją za wszystko, za całe swoje życie i płacząc powtarzał w kółko "co z tobą będzie, co z tobą będzie". Dwie godziny przed śmiercią zwlókł się jeszcze z pościeli i zdjętym ze ściany obrazem błogosławił żonę i syna.

Pogrzeb odbył się za pożyczone pieniądze. Maria zastawia resztę rzeczy, poniża się nawet tak bardzo, że przyjmuje przysłane jej przez kogoś 3 ruble. Musi przecież dać dziecku jeść. W końcu pisze o wszystkim do Dostojewskiego.

Pisarz nie od razu jedzie do Kuźniecka, musi - jako żołnierz - poczekać na okazję. W końcu trafia mu się służbowa podróż do Barnaułu, stamtąd, na własne ryzyko, udaje się do Marii. Kiedy przyjeżdża - dowiaduje się, że zdążyła pokochać innego, 24-letniego nauczyciela nazwiskiem Wiergunow. W jednym z listów do barona Wrangla Dostojewski tak opisywał to spotkanie: "Maria szlochała, całowała mnie po rękach - kocha jednak tamtego. Byłem dwa dni. Przez te dwa dni przypomniała sobie przeszłość i znów zwróciła serce do mnie. Powiedziała mi: Nie płacz, nie smuć się, nie wszystko jest już zdecydowane, ty i ja, nikt więcej. Było to szczęście i nieznośne męczarnie. Pod koniec drugiego dnia odjechałem przepełniony nadzieją. Ale nieobecni zawsze jednak są winni. Przysłała mi list za listem i znowu widzę, że płacze i znowu kocha tamtego bardziej niż mnie (...) gotowa wyjść za mąż za 24-letniego Sybiraka, który nic nie widział, nic nie wie, wykształcenia nie ma, przeżywa pierwszą miłość w swoim życiu, podczas gdy ona, być może, przeżywa swą ostatnią - za człowieka bez żadnego znaczenia, bez swego miejsca w życiu, nauczyciela szkoły powiatowej, który może osiągnąć (bardzo szybko) 900 rubli asygnatami pensji! Czyż ona się w ten sposób drugi raz nie gubi? Jakże ułoży im się życie przy tak różnych poglądach i charakterach, i tak odmiennych zainteresowaniach. I czy nie wypomni on jej tego za lat kilka... Czy nie popchnie do śmierci!... Co będzie, jeśli on znieważy ją podłym zarzutem, że złakomiła się na jego młodość, że chciała pożądliwie zakosztować jego młodości, i ona, ten czysty anioł, będzie musiała tego słuchać!"

Szamotanina trwa całe tygodnie. To Dostojewski pisze obraźliwy list do Wiergunowa, w którym tłumaczy mu, że niewart Marii i nie ma za co jej utrzymać, to rozwścieczona Isajewa pisze list pełen wyrzutów, że jednak woli tamtego, młodszego i żeby Dostojewski wreszcie ją zostawił. Przez moment pisarz gotów jest to zrobić. Przybiera odpowiednią pozę i pisze do Wrangla prośbę o jakiś awans bądź podwyżkę... dla Wiergunowa. Wtedy jednak dostaje od Marii dziwny list, po którym całą noc przepłakał. List był dosyć rzeczowy, Isajewa pytała, co ma zrobić, gdyby oświadczył jej się ktoś już niemłody, ale za to niezależny i na stanowisku.

1 października 1856 roku Dostojewskiego mianowano podchorążym, z możliwością dymisji z wojska na urzędnika XIV rangi. Maria przychyla się wyraźnie na stronę pisarza, być może zresztą robi to dla dziecka. Następuje jeszcze jedna dramatyczna rozmowa z Wiergunowem, obaj mężczyźni - z płaczem - wyznają sobie miłość do Marii, męczą się tą miłością, bratają nią...

15 lutego 1857 roku w Kuźniecku odbył się ślub pisarza. Towarzyszyła mu atmosfera skandalu, oczekiwania na jakąś awanturę, na porwanie... Świadkiem pana młodego był Wiergunow. Prosto z cerkwi oboje Dostojewscy wyjeżdżają do Barnaułu, gdzie odbywa się uczta weselna. I tu właśnie pisarz dostaje silnego ataku epilepsji. Gdy przychodzi do siebie, widzi pochyloną twarz żony, słyszy ordynarne wymysły i wyrzuty, że ją oszukał, że nie wybrała tamtego. Małżeństwo było nieudane przede wszystkim fizycznie. Są okresy, gdy pisarz wpadła w histerię, uważając się za impotenta. Nieudane stosunki powodują jeszcze większe awantury, Maria zaczyna ciskać obelgami, porównywać go (na niekorzyść) z Wiergunowem, który znów pojawia się na horyzoncie. Teraz pisarz postępuje jak Isajew: stara się o dymisję i wyjeżdża. Jekaterinburg, Nowogród, w końcu Twer, miasto, w którym zostaną trochę dłużej i które potem pisarz sportretuje w "Biesach".

W grudniu 1859 roku pisarz dostaje zgodę na pobyt w stolicach, wcześniej nieco na własne pismo, które będzie finansować jego brat Michał, ściślej jego fabryczka tytoniu. Pisarz jeździ do Petersburga i Moskwy, załatwia druk pisanych na Syberii utworów, przygotowuje wydanie zbiorowe. W tym czasie Wiergunow znów odwiedza Marię i kiedy pisarz wraca, żona oświadcza mu, że nigdy go nie kochała. Po pewnym czasie wraca jednak zgoda, Dostojewscy wyjeżdżają do Petersburga. Tutaj gruźlica Marii się nasila, jesienią 1862 roku nie wstaje już z łóżka. Potem stan jej trochę się polepsza, ale wiosnę następnego roku Maria przeżywa prawie cudem. Pisarz wywozi ją do Władimira, gdzie klimat jest znacznie łagodniejszy, i wraca do Petersburga. Tutaj ma przecież redakcję i - od roku - kochankę. Do Władimira przyjeżdża Wiergunow, by raz jeszcze spotkać się z Marią. Było to ostatnie spotkanie. Od listopada 1863 roku Dostojewscy są w Moskwie. Maria leży dogorywając, często bredzi, krew płynie jej z ust. Dostojewski już czeka na jej śmierć. Pisze wtedy "Notatki z podziemia", ukradkiem jeździ na spotkania z kochanką, zamawia też żałobny garnitur dla pasierba. Agonia jednak się przedłuża. Dopiero 15 kwietnia 1864 roku (to znaczy 7 lat po ślubie) Maria umiera. 

 

Amazonka

Była początkującą pisarką. Wolna, pełna temperamentu, lubiąca robić wszystko, na co ma ochotę, nie związana z niczym ani z nikim.

Apolinaria Susłowa, ta właśnie tajemnicza miłość, z którą pisarz musiał kryć się nie tylko przed całym światem, ale i jeszcze przed żoną, miała 22 lata, gdy poznała 40-letniego Dostojewskiego. Zdobyła go, bo tak chciała, zdobyła go tak właśnie, jak najłatwiej zdobywa się pisarzy: wysłała do niego list miłosny, w którym pisała, że jest on jej bohaterem, wyrażała też inteligentny (ważne!) zachwyt nad jego twórczością. A więc tak, jak w grze w szachy: E2 - E4. Pisarz odpowiedział jak był powinien: E7 - E5. To znaczy wydrukował jej w swym piśmie opowiadanie "Do kiedy". Rozpoczęła się partia hiszpańska, następny ruch łatwo przewidzieć. Polina oddała się mu sama, był jej pierwszym mężczyzną.

Jeżeli jednak ona dawała w tej miłości wszystko - pisarz nie dawał prawie nic. Od początku podporządkował ten związek swojej pracy, brał ją jak rzecz, w chwilach wolnych, do tego bywał często brutalny i ordynarny. I to nie tylko w czasie pieszczot (to jeszcze nie byłoby złe), ale także i w czasie rzadkich spotkań. Do tego nieustanne, upokarzające zabiegi, aby ukryć ich związek przed wszystkimi, potajemne schadzki, udana obojętność, gdy znaleźli się we wspólnym towarzystwie. Latem 1863 roku mieli wyjechać do Włoch. Polina wyjechała pierwsza, na razie do Paryża. Przysłała list, że kocha i że czeka. Tymczasem komplikacje w związku z zamknięciem "Wriemieni", zabiegi o nowe zezwolenie na pismo zatrzymały pisarza w Petersburgu. Dopiero w sierpniu pisarz jest w Paryżu. Od razu po przyjeździe przychodzi do niej do hotelu, gdzie zamiast czułych wykrzykników słyszy "nie dostałeś mojego listu?". List czekał na Fiodora w recepcji jego hotelu. Polina już go nie kochała. Związała się w tym czasie z Salvadorem, hiszpańskim studentem z Antyli, poznała, czym jest w pieszczotach ciało młodego i pięknego chłopca, jakże inne niż nieco zwiędłe ciało 43-letniego pisarza. Upojona była miłością, z którą nie musiała się kryć, oszołomiona okrzykami i komplementami, jakich skąpił jej ponury, tak często zamyślony pisarz. Byłaby nawet szczęśliwa, gdyby... Salvadore jej nie oszukiwał. Młody student szybko miał dość związku z egzaltowaną Rosjanką, zaczął ją zdradzać, robić awantury, szukał pretekstu do zerwania. Dostojewski występuje więc nagle w roli "ojca" i "doradcy", pociesza, obiecuje zabrać oboje młodych na swój koszt do Włoch. Wie oczywiście, że ten związek nie potrwa już długo. Jeszcze przez jakiś czas Polina myśli to o samobójstwie, to o zabiciu Salvadora, a potem postanawia wyjechać z Paryża. Pisarz chce jej, rzecz jasna, towarzyszyć, obiecuje być w podróży tylko bratem. Polina udaje, że w to wierzy. 6 września są już w Baden-Baden, potem jadą do Włoch. Susłowa notuje w swym dzienniczku, że znowu naszła ją czułość do Fiodora Michajłowicza.

Potem sprawy się komplikują. Susłowa, jak każda kobieta, która na nic nie liczy, dąży, rzecz jasna, do małżeństwa. Dostojewski, jak każdy do szaleństwa zakochany, ani myśli się rozwieść. Polina przestaje go kochać. Raz jeszcze w 1865 roku spędzą ze sobą lato w Wiesbadenie, ale każdy miłosny gest będzie jakby parodią tamtych gestów sprzed roku. Susłowa oddaje mu się z łaski, zaczyna czuć pogardę dla pisarza. Dostojewski natomiast pracuje nad pierwszą wersją "Zbrodni i kary", która jeszcze nosi tytuł "Pijaczkowie". A ponieważ nie ma już czasu na ulubioną przez Susłową szarpaninę, na te ciągłe kłótnie i zgody, łzy, kwiaty, uderzenia - proponuje jej po prostu małżeństwo. Susłowa oświadczyny odrzuca i - chcąc poruszyć pisarza - wdaje się w nowy flirt. Pisarz wraca do kraju kończyć powieść. W czasie pisania zrobi jednak przerwę. Przypomni sobie, że rok wcześniej zawarł z wydawcą umowę na jakąś inną powieść, że wziął nawet zaliczkę - i zapomniał. Nie napisał ani linijki. Ta przerwa w czasie pisania "Zbrodni i kary" to właśnie czas pisania tej zamówionej powieści, która będzie nosić tytuł "Gracz". Pod postaciami nauczyciela i Poliny odnajdziemy w niej Dostojewskiego i Susłową. Część rysów Apolinarii i jej bardziej intymnych zachowań przypisze jednak pisarz drugiej z bohaterek - rozwydrzonej kokocie, pannie Blanche. Powieść tę stenografowała Anna Snitkin, przyszła żona pisarza.

Jakie były dalsze losy Susłowej, jacy jej mężczyźni - no cóż, nie mamy czasu, aby o tym mówić. Odnotujmy, iż mężem Poliny został młody poeta, wielbiciel Dostojewskiego - Rozanow. Ona miała wtedy lat 40, on 24. Wytrzymali ze sobą niedługo, gdyż Susłowa nie tylko go zdradzała, ale nawet pastwiła się nad nim, usiłując go wciągnąć w mroczną sado-masochistyczną grę, jakiej nauczył jej niegdyś Dostojewski. Rozanow odszedł od niej, potem zasłynął jako mistyk. Susłowa zmarła w czasie głodu w 1919 roku, to znaczy w tym samym roku, w którym zmarła Anna Snitkin - Dostojewska, wdowa po wielkim pisarzu, założycielka jego muzeum.

 

Sonia

W "Zbrodni i karze" spotkały się kobiety Dostojewskiego. Awdotia Panajewa przyszła w kostiumie siostry pięknego Raskolnikowa, w roli Katarzyny Marmieładow wystąpiła dumna i rozhisteryzowana Isajewa. Prototypem Soni natomiast była "dama kameliowa" - Marta Braun, której postać pisarz wzbogacił dając jej jeszcze trochę cech Soni Iwanowej, a trochę rysów własnej matki. Do tego, oczywiście, wspomnienia pierwszych miłości... W rzeczywistości Marta Braun nie była tak bezbarwna jak w powieści (jakżeby zresztą mogła uprawiać swój zawód!); był to typ wspaniałej awanturnicy, córki i "oczka w głowie" bogatej rodziny Paninów. Mając 16 lat uciekła z domu, aby poznać Europę. Kochankami jej bywali szulerzy i bandyci, nazwisko nosiła po mężu, amerykańskim marynarzu, za którego przypadkiem wyszła za mąż, ale - zreflektowawszy się - uciekła. Do Petersburga wróciła w 1862 roku i tutaj żyła na dnie nędzy z dość kiepskim literatem Flemmingiem. Dzięki niemu poznaje innego kiepskiego literata - Piotra Gorskiego. Ten żałosny, były sztabskapitan, zwolniony z wojska za pijaństwo staje się kolejnym jej kochankiem. On właśnie przyprowadził Martę do "Epoki" i któregoś dnia zapoznał z Dostojewskim.

Do tego momentu losy Marty i Piotra przypominają jeszcze dzieje rodziny Marmieładowych. Gorski, autor powieści "Bezdolny", w której szokował opisami nędzy Petersburga, żył nie lepiej niż jego bohaterowie. Budził w Marcie - tak przynajmniej pisała Dostojewskiemu - i litość, i przerażenie. Pijany, w brudnej wystrzępionej odzieży, marzący o jakiejś wielkiej swej powieści - nie miał nawet na utrzymanie kochanki, która musiała przedłużać swe pobyty w szpitalu, bo w domu nie było co jeść. Parę razy musiała iść na ulicę - w tajemnicy przed kochankiem, ale przecież dla niego. Zachowała w tym wszystkim dziwną czystość. Dostojewski pomagał im obojgu. Bliższy związek pisarza i "pokutującej Magdaleny" miał miejsce wiosną i latem 1864 roku, w czasie gdy Gorski był w szpitalu psychiatrycznym. W połowie stycznia 1865 roku Marta pisze ostatni list do Dostojewskiego: "Jest mi najzupełniej wszystko jedno czy pana stosunek do mnie trwać będzie długo czy krótko; przysięgam jednak, że bardziej niż korzyści materialne cenię to, że nie wzgardził pan nędzną stroną mej natury, że postawił mnie pan wyżej niż sama siebie stawiam. Teraz pozwalam sobie z całym szacunkiem prosić o przesłanie moich listów po ich przeczytaniu panu Gorskiemu. Życzę panu wszelkiej pomyślności. Marta Braun." Dalsze jej losy warte są powieści. Wiosną 1866 roku po zamachu Karakozowa na Aleksandra II Gorski napisał pismo wiernopoddańcze do cara. Chciał po prostu zadeklarować lojalność, odciąć się od wszelkich wichrzycieli i - jeśli się da - skorzystać cokolwiek materialnie. Ostro więc potępił liberałów, radził też, by wprowadzić stałą obserwację literatów, malarzy i karykaturzystów. Niebacznie jednak wspomniał o ujemnych skutkach reformy 1861 roku, o nędzy ekonomicznej i kulturalnej Rosji. Wystarczyło to, by go zamknąć. Potem - za napisanie listu i nieprzychylne sądy o postępowaniu władzy - skazano go na zesłanie do Penzy. Marta Braun pojechała za nim. Tu, na zesłaniu wzięli ślub. Przeżyli 11 lat. Z nerwowej pisaniny Gorskiego nie ocalało prawie nic, swej wielkiej książki nie napisał. A jednak tyle się spełniło, że wszedł do literatury. Nie jako Gorski wprawdzie, ale za to podwójnie: raz jako Marmieładow, drugi raz jako sztabskapitan Lebiadkin. I jeszcze jedno sprostowanie. Nieprawda, że nie zostało nic z pisarstwa Gorskiego; ocalał jeden epizod: Marmieładow ginie pod kołami tak samo jak Bezdolny. Można zatem powiedzieć, że Gorski godnie spełnił powołanie pisarza średniego: był doskonałym nawozem.

 

Drobiazg liryczny

W ciągu półtora roku od śmierci Marii Dymitriewny Dostojewski oświadczał się aż pięciokrotnie. Za którymś razem była to Anna Korwin-Krukowska, początkująca (18-letnia) literatka, a tak naprawdę, to córka bogatego generała. Historia to dosyć błaha i jeśli ją przypominam, to nie ze względu na Annę i na pisarza, lecz ze względu na pewną scenę: świece nad fortepianem, półmrok i dziecko grające w gorączce sonatę Patetyczną. Anna Krukowska miała siostrę, 13-letnią, ładną i niezwykle wrażliwą Sonię. Ta egzaltowana dziewczynka zakochała się w 45-letnim pisarzu, próbowała czytać jego książki, notowała jego wypowiedzi. Pewnego razu Dostojewski, który zresztą na muzyce się nie znał, powiedział, że bardzo lubi sonatę Patetyczną. Mała w tajemnicy przed wszystkimi nauczyła się jej na pamięć. I gdy któregoś wieczoru pisarz wszedł do salonu, usiadła do fortepianu. Grała z zapamiętaniem, w gorączce, wkładając w tę grę całe serce. Gdy skończyła - zobaczyła, że jest sama. Wybiegła do sąsiedniego pokoju i tu zobaczyła pisarza. Klęczał właśnie przed Anną i prosił o jej rękę.

Scena skończyła się dość banalnie. Pisarz po prostu dostał kosza, parę miesięcy później ożenił się ze swoją stenografistką, a Sonia, gdy dorosła... Tak, ale czy nie lepiej zachować w pamięci dziewczynkę, która z takim poświęceniem grała kiedyś sonatę Beethovena?

 

Po prosta żona

Niezbyt ładna, średnio inteligentna i pełna poświęcenia Anna Snitkin była wręcz idealną żoną dla geniusza, który swe wielkie dzieła miał dopiero napisać, a który skończył już 45 lat. Anna miała wprawdzie lat 20, w rzeczywistości jednak różnica była większa. Gdyby bowiem wiek ludzki liczyć nie od urodzin, lecz - jak się moim zdaniem powinno - od śmierci, to Anna miała lat 52 - pisarz już tylko 14. Wiedział więc, że musi się spieszyć, choć nie przypuszczał, że aż tak bardzo. Jak pamiętamy, pomylił się o lat 6.

Pochwała przeciętności brzmi może dość cynicznie, ale sprawy rozważać trzeba z punktu widzenia Historii, która... oby tylko na taki cynizm sobie pozwalała. Gdyby żona geniusza była choć trochę ładniejsza, to mogłaby przyprawiać mu rogi lub - co na jedno by wyszło - pisarz wyobrażałby sobie, że mu rosną, a to przy jego wrażliwości i kompleksach wpłynęłoby ujemnie na twórczość. Gdyby była inteligentna - wtrącałaby się do pisania podpowiadając pomysły i krytykując każdą linijkę, tak że pisarz żadnej książki by nie skończył. (Dodajmy: gdyby Dostojewski chciał się ożenić z kimś na swym poziomie, to musiałby to zrobić z Tołstojem.) A ponieważ Anna była pełna przede wszystkim poświęcenia i swymi pochwałami potrafiła utrzymać pisarza w radosnym zapale twórczym - ludzkość zyskała "Biesy", "Idiotę", "Braci Karamazow" i co najmniej pół "Zbrodni i kary". Przy żadnej innej kobiecie Dostojewski by tego nie napisał, z żadną inną nie byłby tak szczęśliwy. Powiem więcej: tylko ją jedną mógł kochać naprawdę - inne musiał studiować.

Jak doszło do ich spotkania?

Dostojewski, który zawsze tonął w długach, sprzedał wydawcy Stełłowskiemu nie tylko prawa wydawnicze, ale jeszcze i nie napisaną powieść objętości 10 arkuszy, którą miał oddać do 1 listopada 1866 roku. 3 października nie miał jeszcze ani linijki i co gorsza nie wiedział, co robić. Niekrasow radził mu się urżnąć w trupa, Kowalewski - jechać na pielgrzymkę, najlepiej do Jerozolimy. Stosunkowo najlepsza była rada Majkowa i Milukowa. Zaproponowali oni pisarzowi, by przygotował tylko plan powieści, a oni, już zgodnie z planem, w trójkę lub czwórkę rzecz napiszą. Dostojewski miał tylko donosić alkohol. Jednak i na tę propozycję bał się przystać. Wówczas Milukow polecił mu Olchina, nauczyciela stenografii, ten zaś przysłał Dostojewskiemu swoją najlepszą uczennicę. Była nią Anna Snitkina.

Praca zaczęła się 4 października. Pisarz dyktował książkę (opierając się trochę na wspomnieniach, a trochę na różnych romansach), Anna zaś stenografowała. W nocy przepisywała na czysto i przynosiła do poprawy. W ten sposób do 29 października napisana została powieść "Gracz". Stełłowski, który liczył już na odszkodowanie, postanowił dać mata pisarzowi i w ostatniej chwili wyjechał na wieś zapowiadając powrót, na... 2 listopada. Już wtedy jednak Anna była po strome pisarza. Raz-dwa poradziła się matki, ta pogadała z jakimś adwokatem i rankiem 30 października Anna powiedziała pisarzowi: rękopis trzeba oddać dzielnicowemu rewiru, w którym mieszka Stełłowski. Oczywiście za pokwitowaniem. Partia została wygrana. Pisarz zaś zaprosił swą sprytną sekretarkę na obiad.

I tutaj Anna wykonała pociągnięcie ryzykowne a genialne: odrzuciła jego zaproszenie. W zamian za to - jeśliby chciał - proponowała, by za parę dni zjawił się u niej na czymś słodkim. Mówiła to, rzecz jasna, w formie niezobowiązującej, za to z dokładną datą: 3 listopada, w czwartek, o 7 wieczorem. Pisarz przyszedł, potem znowu przyszedł, a serdeczna atmosfera domu, umiejętnie eksponowana przez matkę Anny (jakby nie było rówieśnica pisarza, pamiętająca dawne, dobre czasy) powoli urzekała Dostojewskiego. Tym bardziej że Anna sama wymyślała (jak zdradza w dzienniku) ciekawe tematy rozmowy i nie mniej ciekawe potrawy dla pisarza. A zwłaszcza: gruszki, rodzynki, daktyle, brzoskwinie i powidła. Dostojewski był bowiem łakomczuchem.

Cała sprawa mogła się rozbić tylko o... nieśmiałość pisarza. Rozmowę za niego prowadzono, ale jednak nie do tego stopnia, by dało się za niego oświadczyć. W końcu pisarz zdecydował się i zaczął... opowiadać plan nowej powieści. Dopiero po pewnej chwili Anna zrozumiała, o co chodzi. Bohaterem powieści był artysta, człowiek "w wieku Dostojewskiego", bohaterką młoda dziewczyna, mądra, dobra, choć nie będąca pięknością. Zresztą - oddajmy głos samej Dostojewskiej: "Nowa powieść odzwierciedlała także ciężkie dzieciństwo, wczesną utratą ukochanego ojca, jakieś fatalne okoliczności (ciężka choroba), które wyrwały artystę na dziesięć lat z życia i kręgu ukochanej sztuki. Był i powrót do życia (wyzdrowienie artysty), spotkanie kobiety, którą pokochał, cierpienia, jakich dostarczyła mu ta miłość, śmierć żony i bliskich osób (ukochanej siostry), bieda, długi... (...) Kreśląc postać swego bohatera Fiodor Michajłowicz nie żałował ciemnych barw. Według jego słów, bohater był człowiekiem przedwcześnie postarzałym, nieuleczalnie chorym (paraliż ręki), ponurym i podejrzliwym. Co prawda miał czułe serce, nie umiał jednak uzewnętrzniać swoich uczuć. Może i był utalentowanym artystą, ale nie wiodło mu się i nie udało mu się ani razu w życiu urzeczywistnić swych idei w tej formie, o jakiej marzył, i zawsze z tego powodu cierpiał.

Widząc w bohaterze powieści samego Fiodora Michajłowicza nie mogłam powstrzymać się, aby nie przerwać mu słowami:

- Ależ dlaczego pan, Fiodorze Michajłowiczu, przedstawia swego bohatera tak krzywdząco?

- Widzę, że wydaje się on pani niesympatyczny.

- Przeciwnie, raczej bardzo sympatyczny. Ma wspaniałe serce. Proszę pomyśleć tylko, ile nieszczęść spadło na niego i z jaką pokorą je znosił. Przecież inny człowiek na jego miejscu, który doświadczył tyle goryczy w życiu, na pewno stałby się okrutny, a pana bohater wciąż jeszcze kocha ludzi i pragnie im iść z pomocą. Nie, jest pan dla niego zdecydowanie niesprawiedliwy". Pisarz uśmiechnął się i ciągnął: w decydującym okresie swego życia artysta spotyka na swej drodze młodą pannę; wie, że tylko z nią mógłby znaleźć szczęście, ale marzenie to wydaje mu się nieziszczalne. Cóż bowiem mógł on, stary, chory człowiek, obarczony długami dać młodej, energicznej pannie. Czy nie byłaby miłość do wielkiego artysty zbyt ciężkim poświęceniem? Czy możliwe jest, aby młoda panna, tak różniąca się charakterem, mogła go pokochać?

- Dlaczego to ma być niemożliwe? Przecież, jeśli nie jest kokietką i ma dobre, wrażliwe serce... Cóż z tego, że jest chory i biedny, czy kocha się za wygląd i bogactwo?! Jeśli go kocha, to i sama będzie szczęśliwa i nigdy nie będzie żałować swego kroku!

- I pani poważnie wierzy w to, że mogłaby go pokochać?... Niech pani na chwilę postawi siebie na jej miejscu - powiedział drżącym głosem - proszę sobie wyobrazić, że ten artysta to ja, że wyznałem pani miłość i poprosiłem ją o rękę. Co by mi pani odpowiedziała?

Na twarzy Fiodora Michajłowicza widoczna była taka rozterka, taka serdeczna udręka, że w końcu zrozumiałam, że nie jest to rozmowa literacka i że zadam straszny cios jego miłości własnej i dumie, jeśli dam odpowiedź wymijającą. Spojrzałam na tak droga mi, wzruszoną twarz Fiodora Michajłowicza i rzekłam: - Odpowiedziałabym, że pana kocham i będę kochać całe życie!

Nie będę tu przytaczać tkliwych, pełnych miłości słów, które mówił mi w tych niezapomnianych chwilach Fiodor Michajłowicz" - kończy sprawozdanie z tej cudownie rozegranej partii Anna Grigoriewna. Ślub odbył się 15.11.1867 roku. On miał przed sobą lat 14, ona - 52.

*

Po ślubie Anna wzięła się za uporządkowanie spraw pisarza, do usuwania tego wszystkiego, co jej zdaniem przeszkadzało mu w twórczości. Sprawa pierwsza - to była rodzina: 22-letni pasierb, wdowa po bracie i czwórka jej dzieci. Wmówili oni w pisarza, że musi ich utrzymywać, wyciągali od niego każdy grosz... Teraz właśnie .znaleźli nowe, 8-pokojowe mieszkanie, gdzie wszystkim miało być tak dobrze...

Sprawa następna to długi. Niektóre jeszcze po bracie i po piśmie "Epoka", inne to efekt szalonych wypraw z Poliną, pobytów w modnych kurortach, a zwłaszcza w domach gry...

Sprawa trzecia to przyjaciele. Nie wszyscy mieli dobry wpływ na Dostojewskiego, byli wśród nich dziwkarze i zaciągacze długów, poza tym swoją obecnością przeszkadzali pisać, zjadali też obiady i kolacje...

Wszystkie te sprawy Anna rozwiązała jednym genialnym pociągnięciem: postanowiła wyjechać. Co prawda rodzina pisarza podniosła wrzask sprzeciwu, co prawda pasierb i bratowa namówili starych wierzycieli, żeby nagle upomnieli się o długi - ale to właśnie dodało bodźca Annie. W tajemnicy przed Dostojewskim pozastawiała swoje rzeczy, sprzedała ukochany fortepian i etażerki, zastawiła biżuterię i futra - ale postawiła na swoim. Wyjechali za granicę na 3 miesiące. Powrócili po 4 przeszło latach. W tym czasie urodziło im się dwoje dzieci: Lubow i Fiodor (najstarsza Sonia zmarła wkrótce po urodzeniu), a Dostojewski napisał "Idiotę" i "Biesy". Był to chyba najszczęśliwszy okres jego życia.

Po powrocie czekała ich jednak niespodzianka - niewiele brakowało, by ta poślubna wyprawa znalazła swoje zakończenie w więzieniu. Aby uczcić głośnego już pisarza, cała prasa zamieściła wzmianki o jego przyjeździe. I to właśnie zwabiło najgorszego z wystrychniętych przed laty wierzycieli - Guntersteina. Pisarz był mu winien 1200 rubli i Niemiec ani myślał dłużej czekać. Wtedy do akcji wkroczyła Anna. Ich rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

Gunterstein: Albo pieniądze na stół albo za tydzień pani mąż pójdzie do więzienia za długi, a jego rzeczy zostaną zasekwestrowane i sprzedane na licytacji.

Dostojewska: Daję 100 rubli gotówką i pięćdziesiąt każdego miesiąca. A jak się pan będzie rzucał, nie dostanie pan nic! Radzę się zastanowić!

Gunterstein: Należy się 1200, ja przyślę komornika! Policję!

Dostojewska: Nasze mieszkanie wynajęte jest na moje nazwisko, a nie na nazwisko Fiodora Michajłowicza, meble wzięliśmy na kredyt i zanim nie spłacimy ostatniej raty, stanowią własność kupca, więc nie można ich zająć, proszę oto kopia urnowy... A jeśli chodzi o więzienie, to proszę pamiętać, że anuluje ono dług. Mogę zamieszkać w pobliżu, odwiedzać go razem z dziećmi, pomagać mu nawet w pracy... A pan nie tylko nie dostanie ani pół kopiejki, ale będzie pan płacił strawne. Zgodnie z prawem wierzyciel płaci za utrzymanie dłużnika w więzieniu. Ja będę mu przynosić tylko desery i słodycze.

Gunterstein zgodził się na wszystkie warunki, a nawet gotów był pożyczyć jeszcze parę rubli, byle tylko pisarza nikt nie wsadził. Sam Dostojewski o rozmowie nic nie wiedział, Anna nie chciała mu przeszkadzać w pracy nad ostatnimi stronicami "Biesów". Dopiero gdy skończył książkę, opowiedziała mu całą historię, nie po to zresztą, aby go rozczulić, lecz po to, by uzyskać zgodę na projekt bez precedensu. Postanowiła sama wydać "Biesy". Załatwiła już papier i drukarnię, przeprowadziła obliczenia, z których wynikło, że przyniesie to 100% zysku. I rzeczywiście: nakład 3,5 tysiąca egzemplarzy przyniósł około 12,5 tysiąca rubli, podczas gdy "tradycyjnie" wydawany "Idiota" przyniósł tylko 7 i pół. Sprzedaż odbywała się w przedpokoju. Pisarz w swym gabinecie mógł pracować spokojnie. Kłopoty finansowe się skończyły.

*

Skończyła się też, i to szybko, historia z Poliną, wygasła także druga namiętność Dostojewskiego - hazard.

Pisarz przez całe lata opętany był ideą Miliona, wierzył w swoje "systemy" i "passy", obstawiał, kombinował, lecz jedyną właściwie wygraną było... kilkadziesiąt prawdziwie napisanych stronic w "Graczu". Zresztą i resztki tego honorarium przegrał w czasie pobytu w Baden-Baden; tak ruletka odbierała to co jej.

Pisano kilkakrotnie o nędzy Dostojewskiego, o tym, że tonął w długach i że honoraria miał połowę niższe niż Turgieniew czy Tołstoj. Warto - na prawach dygresji - zastanowić się choć przez chwilę, za ile Dostojewski był nędzarzem. Jest to bowiem pojęcie względne i w przypadku rodziny Dostojewskich oznaczało mieszkanie czteropokojowe, a w czasach najuboższych zaledwie jedną kucharkę. Wtedy zdarzyło się nawet, że Anna sama musiała pozamiatać mieszkanie. Dostojewski był jednym z pierwszych zawodowych literatów (podczas gdy Puszkin był carskim kamerjunkrem, a Tołstoj ziemianinem), to znaczy, że zarabiał "od arkusza" - płacono mu rzeczywiście mniej niż Turgieniewowi czy Gogolowi, którzy otrzymywali i 500 rubli za arkusz, ale też ich rzeczy były cieńsze i dłużej nad nimi pracowali. Dochody pisarza zresztą rosły. Jeśli "Zbrodnia i kara" przyniosła 150 rubli za arkusz, to "Idiota" już 180, "Młodzik" - 250, a "Bracia Karamazow" - 300. Wszystkie te książki miały powyżej 20 arkuszy, wszystkie też wydawane były co najmniej dwukrotnie: raz drukowano je w piśmie, drugi raz w formie książki.

Dla porównania:

Roczna emerytura matki Raskolnikowa - 120 rubli; 

Roczne pensje urzędników niższych rang 120-150 rubli;

Pensja ubogiej guwernantki - około 200 rubli; 

Miesięcznie uposażenie (najlepszej zresztą) kucharki Dostojewskich - 12 rubli.

Na co więc szły pieniądze Dostojewskiego? Przede wszystkim pochłaniała je rodzina, liczne miłosne podróże pisarza, a głównie hazard. Jeszcze w czasach nauki w Szkole Inżynierskiej Fiodor potrafił przegrać 1000 rubli, które Kariepin przysłał mu na cały rok, co nie znaczy, że nie przegrywał i sum mniejszych, od 5 do 10 rubli. Później, .kiedy już zaczął zarabiać, mógł sobie jeszcze bardziej pofolgować. Najbardziej jednak pofolgował sobie w Baden-Baden, zamieniając ten okres podróży poślubnej w istne piekło. W atmosferze próśb, płaczów i kłótni o pieniądze przegrywał wszystkie oszczędności żony. Co gorsze, robił przy tym tak histeryczne sceny, że ci, którzy pamiętają o daleko posuniętej ciąży Anny, obarczają pisarza winą za późniejszą śmierć noworodka. Sama Anna znosiła to jednak z pokorą, dziękując Bogu, że to ruletka, a nie Polina. Sięgnijmy po jej wspomnienia. Właśnie pisarz przegrał grubszą kwotę i przyszedł prosić o jeszcze: "Wyjęłam kolczyki i broszkę i długo na nie patrzyłam. Zdawało mi się, że widzę je po raz ostatni." (I tak właśnie było). "Sprawiało mi to wielki ból: tak bardzo lubiłam te drobiazgi, które przecież sam Fiedia dał mi w prezencie..."

Drobiazgi powędrowały do lombardu i Anna ze łzami w oczach wręcza mężowi pieniądze. A Fiedia?

"Fiedia ukląkł przede mną, całował mnie w piersi i ręce, mówił, że jestem dobra i kochana, że na całym świecie nie ma nikogo lepszego... Po czym pobiegł krzycząc, że tym razem na pewno wygra." Wrócił po paru godzinach: "Powiedział mi, że przegrał wszystko, nawet te pieniądze za kolczyki (190 fr). Usiadł na krześle, chciał mnie posadzić na kolana, ale uklękłam przed nim i zaczęłam go pocieszać... Jakże mi go żal, śmiertelnie żal, że się tak męczył." Następnego dnia przegrał obrączki. Anna pisze o pomoc do matki.

To szaleństwo hazardu skończyło się dosyć nagle, w 1871 roku, w czasie pobytu w Wiesbadenie. Na pewno ogromną rolę odegrała tu taktyka Anny, która zgadzając się na zaspokajanie pasji pozwalała jej powoli wygasać. Decydującą jednak decyzję podjął... ojciec Dostojewskiego. To on właśnie ukazał mu się we śnie i nastraszył, że jeśli będzie grać, spotka go wielkie nieszczęście. Pisarz przeląkł się wróżby, tym bardziej że już kiedyś ojciec przepowiedział mu śmierć dziecka. W panicznym lęku wyjechał z Wiesbadenu do Drezna. Z trzech hazardów pozostał mu już tylko jeden: pisanie. Z pasją zabiera się do "Biesów". Żona stenografuje. W tym rytmie będą im płynąć lata - jemu już tylko 10, jej jeszcze 47.

Po śmierci męża Anna robiła to co zawsze: pracowała dla niego. Nie miał jej kto dyktować, więc praca szła nieco wolniej, niemniej zdołała wydrukować zarówno wszystkie dzieła pisarza, bibliografię prac o Dostojewskim, jak i swoje wspomnienia o nim, nawet listy. Z tym że w nazbyt miłosnych listach pisarza do niej starannie zacierała nazwy części ciała, o których on wyrażał się z czułością; wykreśliła też opisy paru "zabaw", które uznała za zbyt perwersyjne i niegodne geniusza. Potem w Muzeum Historycznym Moskwy wywalczyła salę na stworzenie Muzeum Dostojewskiego; tu przeniosła, w dużej czarnej torbie na zakupy, pamiątki po wielkim pisarzu. Rozpoczęła też akcję budowy szkoły-pomnika pisarza, w tej właśnie Starej Russie, gdzie co roku spędzali parę miesięcy. Jeździła z odczytami. Pisała artykuły. Czy można więc powiedzieć, że żyła?

 

Anegdota metafizyczna

Najważniejsza pora opowiedzieć anegdotę. Trumnę ze zwłokami pisarza wystawiono na widok publiczny w cerkwi św. Ducha; tam też odbyło się główne nabożeństwo żałobne. Na placu przed świątynią zgromadził się tłum, 6 do 8 tysięcy osób. Wpuszczano tylko za zaproszeniami. Wśród osób zatrzymanych przed drzwiami stała na czarno ubrana kobieta z córką i - zrozpaczonym, dziwnie nieśmiałym głosem - prosiła o wpuszczenie. Strażnicy odsuwali ją łagodnie, nie miała karty wstępu.

 

Spojrzenie na śmierć

- Jestem żoną zmarłego, a to jest jego córka. Jak możecie! 

- Przychodziło tu już wiele takich wdów po Dostojewskim, zarówno samych, jak i z dzieciakami.

- Przecież widzi pan, że jestem w żałobie, proszę mnie wpuścić!

- Tamte też były zawoalowane. Odejdźcie. 

Scena ma wymiar symboliczny; tym razem była to naprawdę Anna. Wpuszczono ją po długich przetargach, gdy poręczył za nią pułkownik Zasiecki. Nabożeństwo już trwało.

Wydarzenia zmieniały się jak w kalejdoskopie. W lutym 1849 roku na jednym z wieczorów u Pietraszewskiego pisarz żądał oswobodzenia ludu, gotów był wyjść na ulicę z czerwonym sztandarem w ręku. 23 kwietnia 1849 roku został aresztowany. W grudniu tego roku stał na szafocie z zawiązanymi oczami oczekując komendy "pal". Ułaskawiony powędrował na katorgę. Tutaj po paru latach zaczął pisać wiersze.

 

"Tak jak pod wieczór zorza gaśnie w sinym morzu, 

Tak też odszedł w zaświaty małżonek Twój i Car 

Świadkami jego wielkości są nieśmiertelne dzieła. 

Osierocona w strachu Rosja łkać poczęła (...)

 

Och czemuż nie potrafię wylać łez z wnętrza serca 

I napisać, co czuję gorącymi słowami. 

Nie ma już tego, który jak słońce nas oświecał 

I drogę w przyszłość wskazał wielkimi czynami."

 

Utwór poświęcony był pamięci Mikołaja I, adresatką była caryca wdowa. Czyżby to był makabryczny dowcip? Zamaskowana forma wyrażenia radości? Nie, rok wcześniej, jeszcze za życia cara napisał Dostojewski inny wiersz "Na wydarzenia europejskie 1854 roku". Utwór ten był nie tylko wyznaniem wiary w zwycięstwo Rosji na Krymie, lecz także panegirykiem ku czci Samowładcy, Pomazańca, który powinien odebrać Turkom Carogród i upokorzyć liberalną Europę. Wiersz ten nie był bynajmniej manewrem politycznym pisarza. Może zabrzmi to jak paradoks, ale była to konsekwencja, logiczna konsekwencja przekonań, za które 5 lat wcześniej skazano go na śmierć. Spróbujmy to wyjaśnić.

W okresie Szkoły Inżynierskiej (1837-1843) Dostojewski w sprawy polityczne się nie mieszał, dzięki czemu umknął sporej czystki z roku 1839. Jedynym jego kłopotem była algebra, przez którą powtarzał rok. Poza tym interesowała go głównie literatura. W 1843 ukończył wreszcie studia, jako inżynier wojskowy miał nawet zostać wysłany na posadę do jakiejś twierdzy, ale - zwąchawszy sprawę - postarał się o dymisję; otrzymał ją w październiku 1844 roku oficjalnie z powodu zdrowia. Od tej pory jest wolnym człowiekiem, próbuje żyć z literatury (przekłada Balzaca) i wchodzi w literacki świat Petersburga.

Początkowo był to krąg Bielińskiego i "Sowriemiennika", a po zerwaniu z nimi - kółko Pietraszewskiego. Przywódca tego koła, Michał Butaszewicz-Pietraszewski, był fourierystą, choć rozgłos zdobył raczej jako właściciel kwadratowego cylindra. Pietraszewski miewał dziwne pomysły. Siedząc w najlepszym towarzystwie nagle zaczynał swoją ulubioną zabawę: puszczanie fajerwerków. W swoich licznych memoriałach składanych carskiej kancelarii domagał się nie tylko "uczłowieczenia małp drogą ich golenia", lecz także uwolnienia chłopów, zamiany klasztorów w domy dobroczynne, reformy praw i zakładania falansterów. Jeden taki falanster próbował założyć dla swoich chłopów. Lecz w przeddzień otwarcia przyszli jego mieszkańcy, popili się z radości i niechcący całe zabudowania spalili. W ten sposób socjalizm zaczął się w Rosji trochę później. Wyznawcami Fouriera była większość pietraszewców, m. in. i brat Fiodora, Michał Dostojewski. Sam Fiodor w swoich zeznaniach z 1849 roku odcinał się od tej ideologii, pisząc, iż system Fouriera jest gabinetowy, jest fałszywy już chociażby przez to, że "jest systemem". "Według mnie - pisał - nie było nic bardziej głupiego od idei władzy republikańskiej w Rosji... Reformy, jeśli są potrzebne, muszą wynikać z autorytetu cara." I znowu nie ma niczego sprzecznego w tym, że Dostojewski, który nie był fourierystą, lecz deklarował się jako zwolennik cara, był zarazem socjalistą, organizatorem jednej z pierwszych komun w Rosji. Komunizm - który wraz z braćmi Bekietowymi, swoimi współmieszkańcami, wyznawał - był bowiem komunizmem życia i wspólnego mienia. A to, że Rosją rządził car, wcale im nie przeszkodziło; przeciwnie, sądzili czasami, że wystarczyłby jeden ukaz carski, a w Rosji byłoby dużo takich komun.

Nie uprzedzajmy jednak faktów. Od roku 1845 pietraszewcy zaczęli tworzyć świadomą opozycję. W tym właśnie roku Pietraszewski i Majkow, pod wspólnym pseudonimem Kiryłowa (!), wydali "Kieszonkowy słownik obcych słów". Ogólny światopogląd "nadawany" przez słownik był naukowy i ateistyczny; był to mniej więcej ten model prometejskiego humanizmu, jaki dość wiernie w "Biesach" przekaże inżynier Kiryłow. Poszczególne sformułowania tej broszury brzmiały mniej więcej w ten sposób:

Konstytucja - sposób rządzenia w krajach zachodnich. Obrońcy jego dowodzą, że jest oparty na prawie każdego członka społeczeństwa do rządzenia tą całością, której część stanowi.

Jezus - demagog, który dość pechowo zakończył swoją karierę. Celem jego nauki było wprowadzenie wolności i zniesienie własności prywatnej. Teoria ta nie została jeszcze wprowadzona w życie.

Władze początkowo przepuściły "Słownik", zorientowały się jednak po drugim nakładzie w roku 1846 i od tej pory miały już oko na pietraszewców. Tymczasem radykalizm utopistów wzrastał, wpłynęły zresztą na to dwa ważne wydarzenia: powstanie chłopów galicyjskich, a potem Wiosna Ludów. Powstanie Galicyjskie, które w Polsce wymierzone było przeciwko demokratom Dembowskiego i prowadzone było przez rozmundurowanych agentów takich jak sierżant Schela - na przyległym obszarze Rosji odbiło się dość mocnym echem, ale już jako ruch wyłącznie społeczny, skierowany przeciwko systemowi pańszczyźniano-policyjnemu. Nieliczne wystąpienia zostały co prawda stłumione, ale, władze wciąż zachowywały czujność; próby jakiegokolwiek ożywienia wsi, choćby za pomocą falansterów, wydawały im się niebezpieczne. Do tego doszły echa Wiosny Ludów, przed którą carat chciał uchronić Europę. Ostatecznym powodem aresztowań stał się obiad ku czci Fouriera, który pietraszewcy urządzili 7 kwietnia 1849 roku. Obecny na obiedzie szpicel jadł z mieszanymi uczuciami, słysząc dość dziwne toasty:

Achszarumow: Należy zniszczyć to, co stare i konserwatywne, zniszczyć rodzinę i własność, państwo i prawa, wojsko i cerkiew... 

Pietraszewski: Skazaliśmy na śmierć teraźniejszy ustrój społeczeństwa, trzeba teraz wyrok wykonać...

Dostojewski nie brał udziału w tym obiedzie, ucho szpicla zarejestrowało jednak inne jego wystąpienia na "wieczorkach":

- o konieczności zniesienia cenzury;

- o konieczności zniesienia poddaństwa; najlepiej drogą pokojową, ale jeśli trzeba, to powstaniem. 

Poza tym Dostojewski wiedział o projekcie założenia drukarni - na której miano powielać odezwy do wojska, poza tym czytał publicznie list Bielińskiego do Gogola. To ostatnie może wydawać się błahostką. Trzeba jednak pamiętać, że podporą tronu było prawosławie, że w nim to carat upatrywał idealne (dosłownie i w przenośni) kajdany, którymi idealnie można spętać lud. O tej to, bądź co bądź, oficjalnej ideologii Bieliński pisał po prostu, że jest głupia i że lud rosyjski wcale w nią nie wierzy; jeśli zaś wymawia imię boże, to robi to drapiąc się w tyłek. O ostoi tej ideologii - cerkwi prawosławnej - wyrażał się, że była zawsze podporą knuta i sługą despotyzmu, zaś o oficjalnych jej reprezentantach - popach - pisał, że większość odznaczała się tylko grubymi brzuchami i potworną ciemnotą. Sugerował ponadto, że rosyjski system polityczny z bliska nie jest wcale tak piękny ani tak bezpieczny, jak głosił to Gogol.

Jakby tego wszystkiego było mało, u jednego z pietraszewców - Spieszniewa - znaleziono taki tekst przysięgi:

"Ja, niżej podpisany, wstępuję do rosyjskiego towarzystwa i biorę na siebie następujące zobowiązanie: kiedy wykonawczy komitet towarzystwa uzna, że nastał czas buntu, zobowiązuję się nie szczędząc siebie wziąć pełny, otwarty udział w powstaniu i walce uzbroiwszy się w broń palną bądź białą (...) przyjmuję też na siebie obowiązek wzmacniać siłę towarzystwa zdobywaniem mu nowych członków, przy czym osobiście zobowiązuję się zaagitować pięciu."

Władze carskie wpadły w panikę. Czy słusznie? Zróbmy małe zestawienie, w taki sposób, w jaki robiła to komisja śledcza. Aresztowano 34 ludzi, wśród których znaleźli się m. in.:

- literaci: Michał Pietraszewski (27 lat), Dymitr Achszarumow (26 lat - pracownik Ministerstwa Spraw Zagranicznych), Sergiusz Durów (33 lata) i Aleksy Pleszczejew (23 lata);

- studenci: Aleksander Chanykow (24 lata) i Paweł Filipów (24 lata);

- urzędnicy: Wasyli Gołowiński (20 lat, Min. Sprawiedliwości), Konstanty Timkowski (35 lat, Min. Spraw Wewn.), Mikołaj Kaszkin (20 lat, Min. Spraw Zagr.);

- oficerowie: Mikołaj Mombelli i (27 lat) Aleksander Palm (27 lat) - porucznicy w służbie czynnej; Fiodor Lwów (25 lat) - sztabskapitan pułku jegrów; Feliks Toll (26 lat) - wykładowca Szkoły Inżynierskiej. 

- oficerowie rezerwy: inż.-por. Fiodor Dostojewski (27 lat), ppr. Rafael Czernoswitow (39 lat).

Prócz tego było paru urzędników i mieszczan, którzy jednak nie byli tak uważnie rozpracowywani jak grupa wojskowych. Można więc jeszcze wymienić Piotra Szaposznikowa (28 lat), który w spisku co prawda roli nie odgrywał (znalazł się tu prawie przypadkiem, a jako głęboko wierzący nie zgadzał się z programem pietraszewców) i może właśnie dlatego stanie się głównym pierwowzorem bohatera "Biesów" - Szatowa. W pierwszych notatkach do powieści nosi on właśnie nazwisko Szaposznikowa.

Tak więc w ruchu Pietraszewskiego władze dopatrywały się spisku podobnego do sprzysiężenia dekabrystów, przerastającego jednak je zasięgiem - w roku 1825 buntowali się tylko oficerowie szlacheckiego pochodzenia. Że taki właśnie był kierunek śledztwa, świadczy fragment zeznań samego Dostojewskiego, fragment prawdopodobnie zasugerowany przez sędziów. Pisarz zeznawał bowiem, iż był to "rzeczywisty spisek", tym groźniejszy, że obejmujący wojsko i mający dostęp do broni. Pisarz "sam" dostrzegł podobieństwo do spisku sprzed 24 lat - podkreślał jednak, że w ich ruchu nie doszło do "konsekwencji". Niemniej, jeśli wziąć pod uwagę, że Durów przygotowywał odezwę do wojska, a Pietraszewski zdążył już rozdać ulotki wśród szlachty, że Dostojewski, a nawet Szaposznikow interesowali się raskolnikami - sektą wrogą oficjalnej cerkwi, władze sprawy lekceważyć nie mogły. Zwłaszcza że zgodnie z mentalnością prawosławia intencje są tak samo grzechami jak czyny.

Zaczęło się żmudne śledztwo. Zamknięci w pojedynczych celach więźniowie czekali na wezwanie. Było zimno i wilgotno, tak bardzo, że leżące w celi kapelusze pokrywały się pleśnią. Któryś z młodszych próbował popełnić samobójstwo, Grigoriew i Katieniew zwariowali, Dostojewski pisał. W końcu wezwano i jego. Prowadzący śledztwo Rostowcew rozpoczął grę wręcz szarmancko: "Nie mogę uwierzyć, aby człowiek, który napisał >>Biednych ludzi<<, mógł mieć coś wspólnego z tymi zdegenerowanymi ludźmi. To niemożliwe. Wiem, że pan jest mało zamieszany i mam pełnomocnictwo, aby w imieniu Cara dać przebaczenie, jeśli opowie pan całą sprawę." Pisarz jednak nie dał się kupić. Mówił mało i - jak odnotowano - wykrętnie. Odesłano go znów do pojedynki. Po pewnym czarce polecono... napisać o sprawie. To był chwyt znacznie lepszy, znacznie łatwiej jest pisać "spowiedź", rozmawiać z kartką papieru, tak jakby z samym sobą, to przecież w niczym nie przypomina zeznań ani "sypania" w czasie śledztwa. Pisali prawie wszyscy. Ktoś nazywał samego siebie "zgniłym liberałem", kto inny, bodajże Spieszniew, domagał się "słusznego ukarania". Dostojewski też zaczął wypierać się dawnych poglądów. Napisał więc o sobie, że nie był nigdy wolnomyślicielem ani też przeciwnikiem samodzierżawia, napisał o Bielińskim, iż jego list był wściekły i napełniony żółcią, pełen przy tym kłamliwych wymysłów; napisał także parę brzydkich słów o Fourierze. Na koniec dodał, że popełnił błąd czytając taki list publicznie i że teraz ów błąd zrozumiał. Jak prawie wszyscy (z wyjątkiem Jastrzębskiego) podpisał oświadczenie: "Ja, niżej podpisany, przyznaję się do winy i nie mam nic na swoją obronę." Uznawszy swe przestępstwo zdawali się na łaskę. Potem wrócił do celi. Pisał.

Komisja sądowa działała na prawach sądu polowego. W skład jej wchodziło 8 generałów z kilku rodzajów broni; przewodniczył gen. piechoty, książę Szachowski. W sentencji wydanego wyroku czytamy, że wszyscy oskarżeni, jedni w mniejszym, drudzy w większym stopniu, wzięli udział w zbrodniczych planach i zgodnie z prawem należałoby wszystkich skazać na śmierć bez czynienia różnicy pomiędzy głównymi winowajcami a zwykłymi uczestnikami. Biorąc jednak pod uwagę młody wiek przestępców, fakt, iż nie doszło do czynów, oraz "skruchę, dobrowolność zeznań, bez których otwartości sprawy mogłyby zostać nie ujawnione", zaproponowano niższe kary. M. in.:

- Pietraszewski - za założenie towarzystwa - bezterminowa zsyłka;

- Grigoriew i Mombelli - po 15 lat katorgi, Lwow - lat 12 (oficerowie);

- Achszarumow - za przemówienie - lat 12;

- Spieszniew - 12 lat;

- Durow i Dostojewski (jako literaci) tylko po 8 lat. 

Niski wymiar kary Spieszniewa uzasadniony był tym, że dobrowolnie zeznał o roli Mombellego i Czernoswitowa; Durow otrzymał wyrok za organizację drukarni, zaś Dostojewski za "uczestnictwo w przestępczych zamysłach, rozpowszechnianie listu Bielińskiego, pełnego obraźliwych wyrażeń przeciw cerkwi i najwyższej władzy i za próbę, wraz z pozostałymi, rozpowszechniania antyrządowych utworów za pośrednictwem nielegalnej drukarni". Wyroki osobiście zatwierdził Mikołaj I. Literatom i studentom zmniejszył karę do lat 4, Spieszniewowi - za "otwartość" - obniżył do 10, Jastrzębskiemu za "hardość" dorzucił 2 lata, oficerom zostawił po 15 lat. Do tych ojcowskich wyroków car postanowił jednak dodać karę moralną i trochę nastraszyć spiskowców. Wyroki sądu polowego zatrzymano więc w tajemnicy.

Rankiem 22 grudnia 1849 roku więźniów zbudzono już o 6 rano, polecono zrobić staranniejszą niż zwykle toaletę. O 7 pojedynczo wyprowadzano ich do karet. Gdy pytali, dokąd ich wiozą - eskorta nie odpowiadała. W pewnej chwili Spieszniew próbował przetrzeć ręką oblodzoną szybę, wtedy przy okienku zjawił się żołnierz i powiedział, by tego nie robił. - W przeciwnym razie mnie ukarzą, a nie pana - dodał.

Wysadzono ich na Placu Siemionowskim i ustawiono przy szafocie. Wokół czworobok wojska, kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Więźniom nie pozwolono nawet się przywitać, jednak ci, co stali obok siebie, mogli rozmawiać szeptem. Wtedy właśnie Dostojewski streszczał swą powieść Mombellemu.

Więźniów ustawiono w dwa rzędy. Stojąc teraz obok Durowa, Dostojewski wyszeptał: "Nie może być, żeby nas skazali". Ten w milczeniu pokazał mu wóz, na którym leżały jakieś rzeczy przykryte słomą. Wydało im się, że to trumny. Nagle ostro zawarczały bębny. Oficer ogłosił wyrok: śmierć przez rozstrzelanie. Po schodkach na szafot wszedł pop. Jeden po drugim odmawiali spowiedzi. Było to jakby odzyskaniem godności. Wyspowiadał się jedynie Szaposznikow. Wtedy pop przeszedł wzdłuż szeregu podając krzyż do całowania. Krzyż całowali wszyscy. I Dostojewski, i nawet Pietraszewski.

Wtedy - podobno - Kaszkin zauważył, że pop nie ma naczynia z komunią. Zdziwiony zapytał o to po francusku stojącego naprzeciw oberpolicmajstra Gałachowa. Jakiż sens miałaby mieć wtedy spowiedź? Generał Gałachow, również po francusku, odpowiedział: "Vous serez gracies, tous, tous." ("Będziecie ułaskawieni wszyscy".) Tymczasem wywołano pierwszych trzech. Pietraszewski, Mombelli i Grigoriew - najważniejsi przestępcy - zostali przywiązani do słupów. Dwóm z nich założono opaski; Pietraszewski nie pozwolił zawiązać sobie oczu. Przywiązany do słupa jeszcze próbował żartować. Potem zamilkł. Żołnierze repetują broń. Jednak komenda "pal" nie pada. Skazanym odwiązują oczy, odczytują nowe wyroki. W tym momencie Grigoriew zwariował.

Krytycy niejednokrotnie zastanawiali się nad tym, czy Dostojewski wierzył w to, że zostanie rozstrzelany, czy tylko odgrywał komedię. Parę stron wcześniej napisałem, iż pisarz "stał na szafocie oczekując komendy: pal" - tak właśnie o tym dniu opowiadał siostrom Krukowskim. W liście do brata pisanym parę godzin po egzekucji pisał nieco oględniej, nie podając jednak w wątpliwość prawdziwości samej ceremonii: "Dziś, 22 grudnia, wywieźli nas na Plac Siemionowski. Tam wszystkim przeczytano wyrok śmierci, pozwolono ucałować krzyż, złamano nad głowami szpady i dokonano przedśmiertnej toalety (białe koszule). Następnie trzech postawiono pod słupem w celu wykonania wyroku. Stałem jako szósty, wywoływano trójkami, a co za tym idzie, byłem w drugiej kolejności i pozostało mi nie więcej niż minuta życia. Wspomniałem ciebie, bracie, wszystkich twoich; w ostatniej minucie ty, tylko ty jeden, byłeś w moich myślach, dopiero tutaj pojąłem, jak się kocham, bracie mój miły! Zdążyłem także uścisnąć Pleszczejewa, Durowa, którzy stali obok i pożegnać się z nimi. Nareszcie werble zagrały odwołanie, przywiązanych do słupa przyprowadzono z powrotem i odczytano nam, że Jego Cesarska Mość darowuje nam życie. Po czym odczytano prawdziwe wyroki. Ułaskawiono tylko Palma. Odsyłając go w tym samym stopniu do armii. F. D."

Tak, ale list ten pisany był w twierdzy. Poza tym trudno uwierzyć, by pisarz, tłumaczący Balzaca. znający język francuski od dziecka, nie zrozumiał słów Gałachowa albo żeby więźniowie sami nie potrafili sobie przekazać tak ważnej wiadomości. Tym bardziej że zachował się przekaz, iż młody Kaszkin wcale nie wykazał się spostrzegawczością, tylko już na początku na widok szafotu załamał się i rozpłakał. Wtedy właśnie Gałachow miał przejść wzdłuż szeregu i powiedzieć o ułaskawieniu. Poza tym trudno uwierzyć, by leżącą pod warstwą słomy aresztancką odzież pisarz mógł rzeczywiście wziąć za stosy trumien. 33 trumny na niedużym wózku, to już literatura. Czy więc Dostojewski kłamał?

Myślę, że pisarz wiedział o ułaskawieniu i myślę, że naprawdę przeżył oczekiwanie na śmierć. Jego wiara w trumny leżące na wozie jeszcze bardziej mnie w tym przekonaniu utwierdza. Po pierwsze Dostojewski nie miał pewności, czy Gałachow ich nie pociesza, a po drugie - był on artystą. Musiał przeżywać - czy chciał czy nie. Notował z masochistyczną rozkoszą każdy szczegół, obserwował swoje reakcje - jako człowieka, który za minutę (czy za 5) umrze, obserwował reakcje innych. A jednocześnie podświadomie czuł, że kiedyś w jakimś dziele na pewno to wykorzysta. Sądzę, że dwóch Dostojewskich czekało wówczas na śmierć. Sądzę nawet, że pierwszy z nich zginął i że ten drugi po latach napisał te wstrząsające sceny powieści o księciu - Chrystusie. Miał też rację opisując skazańca jako "znajomego": "O jakieś dwadzieścia kroków od szafotu, wokół którego stał tłum ludzi i wojsko, wbite były trzy słupy, ponieważ przestępców było kilkunastu. Trzech pierwszych poprowadzono do słupów, przywiązano, włożono na nich śmiertelną odzież (białe długie kapoty), a na oczy nasunięto im białe kołpaki, żeby nie widzieli karabinów; potem naprzeciwko każdego słupa stanął w szeregu oddział złożony z kilkunastu żołnierzy. Mój znajomy był ósmy z kolei, więc wypadało mu iść do słupa z trzecią dopiero partią. Duchowny obszedł wszystkich z krzyżem. Pozostawało jeszcze pięć minut życia, nie więcej. Mówił, że te pięć minut wydały mu się nieskończenie długim terminem, olbrzymim bogactwem; miał wrażenie, iż przez te pięć minut przeżyje tyle żywotów, że teraz nie musi jeszcze myśleć o ostatniej chwili, więc nawet ułożył sobie jeszcze pewien plan: wyliczył czas na pożegnanie się z towarzyszami, przeznaczając na to dwie minuty, potem przeznaczył jeszcze dwie minuty, żeby pomyśleć ostatni raz o sobie, a następnie żeby po raz ostatni spojrzeć dokoła siebie. Bardzo dobrze pamiętał, że te trzy rzeczy właśnie uplanował i właśnie tak obliczył. Umierał, mając lat dwadzieścia siedem, w pełni sił i zdrowia; pamiętał, iż żegnając się z towarzyszami zadał jednemu z nich dosyć obojętne pytanie i nawet bardzo był ciekawy odpowiedzi. Potem, kiedy się pożegnał z towarzyszami, nadeszły owe dwie minuty, które przeznaczył na  r o z m y ś l a n i e  o  s o b ie; wiedział zawczasu, o czym będzie myśleć: chciał wyobrazić sobie jak najszybciej i jak najdokładniej, jak to być może: - teraz jest i żyje, a za trzy minuty będzie już  c z y m ś  z u p e ł n i e  i n n y m - czymś czy kimś - więc kim właściwie? I gdzie? Sądził, że rozstrzygnie to w ciągu tych dwóch minut! Nie opodal stał kościół i szczyt katedry z pozłacanym dachem błyszczał w jasnym słońcu. Pamiętał, że ze straszliwą uporczywością wpatrywał się w dach i odbijające się od dachu promienie; oczu nie mógł oderwać od tych promieni: wydawało mu się, że te promienie są jakąś nową jego naturą, że po trzech minutach jakoś złączy się z nimi..."

Mit katorgi

Skorumpowany system carski był pod jednym względem uczciwy: jeśli ktoś wziął łapówkę, to już na pewno załatwił sprawę. Mimo więc, że skazańców nie wolno było odwiedzać, spotkanie brata z pisarzem odbyło się w domu komendanta twierdzy przy jakiejś herbatce. Również i podróż na Syberię nie była zbyt uciążliwa, w niczym nie przypominająca obrazów, na których polscy powstańcy wędrują w kajdankach podczas zawiei. Feldjeger, który miał transportować pisarza, okazał się bardzo "miłym i ludzkim staruszkiem", co w urzędowym języku oznaczało: "brał". Jechano krytymi saniami, tu i ówdzie stając na przekąskę. Nie znaczy to wcale, że pisarz nie przeżył pieszej wędrówki przez Syberię, że nie czuł bólu nóg, nie słyszał szczęku kajdan. Sądzę, że przeżył to bardzo głęboko, co więcej, myślę, iż osobiste chodzenie w kajdanach niczego by tu nie dodało.

Potem wypadło mu przeżyć jeszcze jeden najtragiczniejszy w jego odczuciu moment. Pisze o tym w liście do brata 22.11.1854 roku: "Najsmutniejsza była chwila przejazdu przez Ural. Konie i kibitki ugrzęzły w zaspach, zaczęła się zamieć. Wyszliśmy z sań i stojąc musieliśmy czekać, póki ich nie wyciągną. Wokół śnieg i zamieć; granica Europy, przed nami Syberia i nieznany los, za nami cała przeszłość. Zrobiło mi się smutno i zmogły mnie łzy."

Po 16 dniach jazdy 9 stycznia 1850 roku przybyli do więzienia etapowego w Tobolsku. Tu, w mieszkaniu nadzorcy spotkali się z "dekabrystkami" - żonami zesłańców sprzed lat. Zjedli przyniesiony przez nie obiad, schowali parę otrzymanych drobiazgów. Jedna z nich, Natalia Fonwizina, wręczyła pisarzowi Biblię, a w niej parę banknotów. Biblia stała się potem "nastolną" książką pisarza.

Ostatni etap (dzięki łapówce oczywiście) również nie odbył się pieszo. Dostojewskiego i towarzyszy odwieziono koszowymi saniami, traktując zupełnie inaczej niż zwyczajnych skazańców. 23 stycznia pisarz znalazł się w twierdzy Omskiej. Tu ogolono mu pół głowy i założono kajdany wagi 10 funtów. Zaczęła się katorga - 4 lata cierpień.

W tym miejscu należy postawić pytanie, dlaczego pisarz cierpiał? Bo, że cierpiał, to fakt. Dostojewski sam o tym pisał i nie ma podstaw, aby mu nie wierzyć. Trzeba zatem zadać pytanie podstawowe: dlaczego katorżnicy cierpieli? Zachowane z tych samych lat i z tej samej katorgi wspomnienia Tokarzewskiego mówią, jakim prześladowaniom poddawani byli Polacy, zesłańcy z 1831 roku. Bicie, praca nad siły, więzienie połączone z głodówką - system tortur zabijający w katorżnikach godność, pozbawiający ich nadziei na przetrwanie, tej jedynej nadziei, która chroniła przed śmiercią. No tak, ale Dostojewski nie był bity, był nawet lubiany przez władze; nie skarżył się też na jedzenie, bo - w przeciwieństwie do tamtych - był na "własnym garnuszku" i mógł sobie jedzenie dokupować. Również i na pracę nie miał powodu narzekać. Wyznaczano go do prac najlżejszych - do malowania, prac kancelaryjnych, w najgorszym razie do wypalania alabastru. Zakrawa to na ironię, ale praca, ruch i klimat Syberii uratowały zdrowie psychiczne pisarza, który - jak pamiętamy - w twierdzy był bliski szaleństwa. Zorientowawszy się więc, że wysiłek dobrze mu robi, pisarz sam zgłaszał się do prac na wolnym powietrzu. W Omsku do dzisiaj stoi dom ozdobiony przez Dostojewskiego stiukami. Wystarczy powiedzieć, że podczas całego zesłania pisarz miał tylko jeden i to lekki atak padaczki. Przy okazji wspomnieć należy o opiece doktora I. Troickiego, który - gdy tylko pisarz się poskarżył - zapisywał go do siebie do szpitala. Tu Dostojewski odpoczywał, tu także robił szkice do "Wspomnień z martwego domu". Opiekowali się nim także "moriaczkowie" - zdegradowani oficerowie marynarki, którym kazano pełnić służbę w Omsku. Bardzo często zwalniali go z zajęć po to tylko... by napił się z nimi herbaty, pogawędził lub po prostu odpoczął. Również talenty artystyczne znalazły jakie takie ujście: pisarz był reżyserem przedstawienia z okazji Nowego Roku 1852. A jednak Dostojewski cierpiał.

Jest we "Wspomnieniach z martwego domu" pewien motyw, który wprowadza w błąd. To motyw syberyjskiej sielanki. Książka powstawała w czasie, gdy Dostojewski był już jednym z "poczwienników", gdy, obok Grigoriewa i Strachowa, walczył o powrót szlachty do ludowej gleby ("poczwy"). Jest więc ona jakby teoretycznym eksperymentem z socjologii. Dostojewski pokazuje "dno upadku": zbrodniarzy, dzieciobójców i złodziei, podkreślając zarazem, iż oni są właśnie "poczwą" - gruntem, na którym można budować przyszłość Rosji. Na dnie życia zrekonstruowany będzie cały system wartości. Praca stanie się potrzebą katorżników, nauczy uczciwości, wyrobi solidarność. Gdy nie ma pracy, zaczyna panować nuda, a to oznacza kłótnie i bójki. Ratunkiem przed nudą będą spontaniczne zainteresowania sztuką. Katorżnicy urządzają teatr. A że na inaugurację zaśpiewali taką ruską, zajobistą pieśń, iż nawet żony rosyjskich oficerów opuściły salę - to już inna historia.

Na katordze odradza się sprawiedliwość: skazańcy sami dzielą między siebie datki i chleb, a wszystkie spory rozstrzyga staruszek-starowierca, którego darzą zaufaniem. Odbudowana zostaje religia, odbudowana zostaje godność ludzka. Mimo piekielnych scen pozostaje więc "Martwy dom" próbą stworzenia syberyjskiej sielanki. Nic też dziwnego, że cenzura nie chciała drukować tej książki, tłumacząc, iż obraz katorgi jest tu za mało odstraszający. Fragment zaś "Martwego domu" wydrukowano jako książeczkę dla dzieci.

Wszystko to jednak z samopoczuciem pisarza na katordze niewiele miało wspólnego. A jednak tu jest wyjaśnienie: sielanka syberyjska, wymarzona wspólnota więźniów to właśnie było to, czego Dostojewskiemu najbardziej brakowało. Jako szlachcic nie był lubiany przez więźniów kryminalnych "z ludu", jako Rosjanin nie mógł i nie chciał się zżyć z Polakami, wręcz przeciwnie - na każdym kroku podkreślał swą lojalność wobec władz i niechęć wobec polskich skazańców. Jako spiskowiec wreszcie... nie mógł znaleźć wspólnego języka z innymi spiskowcami. Sprawa ta jest dosyć niejasna, podobno miano mu za złe, że za bardzo kajał się w śledztwie i za dużo złożył dowodów praworządności. W każdym razie jest faktem, że najbliższy niegdyś przyjaciel, Durow, przez cały okres katorgi nie chciał się odzywać do pisarza. To właśnie osamotnienie, skazanie na ludzi, którzy go nienawidzili, było przyczyną największych katuszy pisarza. Na dowód porównajmy z tamtą, sielankową wizją Syberii opis katorgi zawarty w liście Dostojewskiego do gen. Totlebena (towarzysza ze Szkoły Inżynierskiej, o wówczas wpływowego bohatera, obrońcy Sewastopola): "Nastała katorga - 4 lata smutnego, strasznego czasu. Żyłem z rozbójnikami, z ludźmi bez ludzkich uczuć, z wypaczonymi zasadami; przez 4 lata nie widziałem nic oprócz najczarniejszej, najpodlejszej rzeczywistości. Nie miałem przy sobie ani jednej istoty, z którą mógłbym zamienić choć jedno serdeczne słowo; cierpiałem głód, chłód, choroby, pracę ponad siły i nienawiść towarzyszy-rozbójników, mszczących się na mnie za to, że byłem szlachcicem i oficerem. Ale przysięgam, że nie było dla mnie większej męki, gdy zrozumiałem swoje błędy, pojąłem, że jestem oddzielony od społeczeństwa swym wygnaniem i nie mogę już być pożyteczny w miarę swych sił, pragnień i zdolności."

List ten wysłany był już z Siemipałatyńska, gdzie, po wyjściu z katorgi, kazano pisarzowi odbywać służbę wojskową. Do listu dołączony był wiersz; drugi wiersz wiózł do Petersburga przyjaciel barona Wrangla (prokurator okręgowy - przyjaciel Dostojewskiego). Wiersze pisane były szczerze i raczej bez wyrachowania. Nie znaczyło to jednak wcale, by nie mogło być z nich pożytku. Jeden z utworów dotarł do carowej -matki, inny wzruszył do łez szefa III wydziału. Zapomniany w syberyjskim miasteczku żołnierz Dostojewski otrzymał awans na podchorążego. I jak tu nie kochać cara i jego rodziny?

"Martwy dom" był więc mitem Syberii. Należałoby teraz zapytać o moralną cenę tego mitu bądź - jeśli uznamy, iż moralność i artyzm to rzeczy różne - o sposób przetwarzania materiału wziętego z życia tak, by uczynić z niego dzieło sztuki legalnej.

Pierwsze szkice powstawały w szpitalu doktora Troickiego, który je zresztą przechował do końca katorgi pisarza. W ten sposób powstał "Zeszyt syberyjski" - 522 numerowane notatki, przeważnie zawierające powiedzonka więźniów i przysłowia. (Ponad 200 z nich zostanie wykorzystanych w "Martwym domu", ponad 50 w szkicu "Wieś Stiepanczikowo", kilkanaście trafi do "Biesów" i "Braci Karamazow"). Nie było tu wprawdzie fabuł, były jednak ich elementy, poza tym kapitalne charaktery ludzkie. W pierwszym liście, jaki Dostojewski napisał uzyskawszy wolność (22.11.1854, adresowany do brata Michała), czytamy: "Ileż wyniosłem z katorgi typów ludowych charakterów. Zżyłem się z nimi i dlatego, wydaje się, znam ich porządnie. Ileż historii włóczęgów i rozbójników i w ogóle całego czarnego, nieszczęsnego bytu. Na całe tomy starczy. Jakiż wspaniały naród!"

Wydawać by się mogło, że teraz tylko siadać i pisać. I Dostojewski rzeczywiście pisze, ale "Wieś Stiepanczikowo", "Sen wujaszka". Co prawda, już od 1856 roku wolno pisać o katordze (do tego czasu był to temat tabu), co prawda, nastąpiło złagodzenie (a potem likwidacja) cenzury - pisarz jednak wciąż jeszcze się waha. Dopiero przyjaciele - poczwiennicy przekonują go, że powinien pisać. Oprócz obaw natury politycznej, czymś, co go wstrzymuje, jest... ambicja. Nie zmarnować tego tematu! Zrobić od razu arcydzieło, którym prześcignie wszystkich innych. Według pierwszych wersji ma to być "Spowiedź" - pisane w pierwszej osobie dzieje młodego zbrodniarza, który skazany na katorgę przeżył tam odrodzenie. Potem pisarz zarzuca ten pomysł (wróci do tego w "Zbrodni i karze"), orientuje się, że teraz "idzie" zupełnie nowy typ powieści, słyszy o sukcesach Turgieniewa, który 2 lata wcześniej (1852) wydał "Zapiski myśliwego". Dostojewski decyduje się więc na powieść pseudodokumentalną, podobną w swej budowie do cyklu reportaży. Zaczyna czytać wszystko, co może posłużyć wzorcem: "Zapiski myśliwego" Turgieniewa, "Zapiski o łowieniu ryb" i "Zapiski myśliwego orienburskiej guberni" S. Aksakowa i in. Mając już jaki taki schemat powraca znów do spraw języka. Tu właśnie wprost nieocenione okażą się notatki ze szpitala. Stąd weźmie pisarz pieśni aresztanckie (jest to raczej ludowy folklor niż więzienny), stąd niektóre powiedzonka i określenia związane z katorgą:

- żelazne nosy (szlachta)

- przejść, po zielonej ulicy (przejść przez szpaler z rózgami)

czasem po prostu życiowe:

- bez mydła w (?) lezie

- za rubel to ci go i zza rzeki nie pokażę.

Niektóre z tych notatek zawierają już całe dramaty:

- Żona mówi: rżnij, w sołdaty biorą. Czekaliśmy, płakałem z nią, a w nocy zarżnąłem.

Zaczyna się też obrabianie pierwowzorów, aby zgodnie z regułami gatunku jednostki były tu zarazem typami i nosicielami idei (np. Stariec, który jest zarazem symbolem dobrowolnego cierpienia).

Spójrzmy na te przeistoczenia, zaczynając od sylwetek, które może nie są najważniejsze w książce, ale staną się bohaterami późniejszych dzieł pisarza. A więc najpierw Dymitr Iliński, ojcobójca z "Martwego domu" - to prototyp Dymitra Karamazowa. Był to oficer (chorąży) słynący z hulanek; sam znalazł ciało ojca i sam zawiadomił policję. Śledztwo (rozpoczęte w roku 1844) ciągnęło się ponad dwa lata, nie wykazało niczego, Iliński do zbrodni się nie przyznał. Skazano go na 20 lat, przede wszystkim dlatego, że po śmierci ojca pił i urządzał orgie. Znaleźli się też świadkowie, którzy mieli stwierdzić, że żył z ojcem niezbyt dobrze, a nawet miał mu życzyć śmierci. Po druku I części "Wspomnień" Dostojewski otrzymał z Omska wiadomość o wypuszczeniu Ilińskiego. Okazało się, że zabił nie on, lecz jakiś krewny czy brat, który - jako mieszkający gdzie indziej - był od początku poza kręgiem podejrzanych. W ten sposób Iliński niewinnie przemęczył się 12 lat. (Wg "Wspomnień" - 10 lat.)

Historia obu braci, odpowiednio rozbudowana, z piękną sceną publicznej spowiedzi brata mordercy i opowieścią o tym, jak skrzywdzony przez brata Dymitr opiekuje się jego rodziną - to pierwszy wariant "Braci Karamazow" zapisany 13 września 1874 roku w II zeszycie pisarza: "Dramat. W Tobolsku, 12 lat temu, w rodzaju historii Ilińskiego. Dwaj bracia, stary ojciec, jeden ma narzeczoną, którą potajemnie kocha drugi brat. Ale ona woli starszego. Ale starszy, młody chorąży hula, wygłupia się i kłóci z ojcem. Ojciec znika. Kilka dni ni widu, ni słychu. Bracia mówią o spadku. I nagle władza znajduje pod podłogą ciało. Podejrzenia na starszego (młodszy mieszka osobno). Starszego oddają pod sąd i skazują na katorgę.

(NB kłócił się z ojcem, chwalił się spadkiem po matce i inne głupoty). Gdy wszedł do pokoju, to nawet narzeczona odwróciła się, on, pijany, zapytał czy i ty wierzysz? Podejrzenia przez młodszego kierowane świetnie. Publika nie wie, kto zabił. Scena w katordze: chcą go zabić (...)

Po 12 latach młodszy odwiedza starszego na katordze. Scena, w której milcząc rozumieją jeden drugiego.

Jeszcze 7 lat. Młodszy awansował, ale męczy się, hipochondrzy. Przyznaje się żonie, że zabił...

Dzień urodzin młodszego. Goście. Wychodzi: ja zabiłem. Myślą, że udar. Koniec: tamten wraca. Ten na zsyłkę. Młodszy prosi by starszy był ojcem jego dzieci. >>Wstąpił na drogę prawości<<."

Dostojewski zapomniał jednak o tym pomyśle, nie wracał doń przez 3 lata. Dopiero w 1877 roku odwiedza swoje stare Darowoj e, rozmawia z tamtejszymi chłopami, przypomina sobie śmierć ojca. Dwie historie nakładają się na siebie. Młodszy brat Ilińskiego rozdwoi się na Iwana (zabójca ideowy) i Smierdiakowa (lokaj-wykonawca), nabierze też znaczenia symbolu. Scena publicznego wyznania zbrodni pojawi się natomiast w życiorysie starca Zosimy. Nie od rzeczy będzie tu przypomnieć, że jednym z prototypów Zosimy był biskup Tichon Zadonski, którego "cywilne" nazwisko brzmiało... Kiryłow.

I jeszcze dwie sylwetki: Cygan-koniokrad Kulikow-Kuliszow - to późniejszy Fied'ka Katorżnik, ten, który w "Biesach" morduje (za milczącym przyzwoleniem Stawrogina!) Lebiadkina i Marię. (W szkicach do "Biesów" występuje on jako Kuliszow.) Z kolei Paweł A-w (Aristow), były szlachcic i malarz, nazywany Briułłowem, pojawi się (jako Aristow) w jednej z wersji "Zbrodni i kary". Potem zamieni się w Swidrygajłowa.

Nieco ważniejsze jednak, dla zrozumienia intencji (i idei) Dostojewskiego, okażą się inne, nie tak barwne sylwetki. Wspomnę tu tylko o kilku, pozostawiając wnioski czytelnikom:

- Więc najpierw ów wspomniany Stariec (starzec), który stał się uosobieniem ładu moralnego wspólnoty. W książce Dostojewskiego cierpi on za podpalenie cerkwi, jego katorga ma wymiar symboliczny. W rzeczywistości - jak świadczą dokumenty - był to raskolnik, który odmówił udziału w obrzędzie zakładania cerkwi, poza tym miał obiecać "powrót na łono kościoła" i jeszcze namówić paru współwyznawców, ale obietnicy nie dotrzymał.

- Tatar Alej - symbol czystości moralnej skazańców, których sama młodość i natura przywraca sprawiedliwości, to postać "syntetyczna". Imię wziął od Tatara, 44-letniego, skazanego na 8 lat za grabież, powierzchowność natomiast od innego Tatara, 26-letniego młodzieńca skazanego za ukrywanie i handel zagrabionym mieniem. We "Wspomnieniach z martwego domu", jak pamiętamy, ma on 22 lata, uczy się czytać na Biblii, a skazany został za rozbój dokonany razem z braćmi.

- Inny z kolei Tatar, Gazin, któremu Dostojewski każe zarzynać dzieci, w rzeczywistości był żołnierzem skazanym za pijaństwo i próbę ucieczki z koszar.

- Inny eks-żołnierz, Czikariew, we "Wspomnieniach z martwego domu" staje na czele więźniów żalących się na kapuśniak. Sprawa, jak pamiętamy, rozeszła się po kościach, a jedzenie miało się poprawić. W rzeczywistości Dostojewski przetworzył (i zmarnował) tu autentyczną próbę buntu. Więźniowie odmówili wówczas wyjścia do pracy. Ich przywódca rzucił się nawet na majora. Skazano go na 4 tysiące pałek. Ostatni tysiąc wyliczono już trupowi.

- Podobnie idealizował pisarz położenie Polaków. Profesor Ż-i, o którym pisze jako o nieco zbzikowanym fizyku, to profesor matematyki UW, Józef Żukowski. Za przemówienie z roku 1848, w którym dopatrywano się treści buntowniczych i patriotycznych, został skazany na śmierć, biorąc udział w makabrycznej komedii odczytywania wyroku. Podobno miał wówczas osiwieć. Potem dopiero usłyszał nowy wyrok: 10 lat katorgi. W twierdzy omskiej znęcano się nad nim pod najprzeróżniejszymi pretekstami; oprawców najbardziej złościło to, że do końca się nie ugiął, nie zrezygnował z dumy i godności. Kiedyś, gdy zaczęto wymyśląc mu od bandytów, spokojnie miał odpowiedzieć, że jest politycznym, i zażądać większego szacunku. Skazano go za to na 300 pałek (u Dostojewskiego, w nieco zmienionych okolicznościach, na 100 rózeg). Po tej egzekucji nie wrócił już do siebie. Zmarł, mając lat 51, po 3 latach katorgi.

*

Po powrocie do Petersburga Dostojewski stał się jednym z filarów samodzierżawia; głosił nowy model chrześcijańskiego socjalizmu: z Białym Carem - zwierzchnikiem cerkwi - na czele i sejmem chłopskim, jako organem doradczym o znaczeniu przede wszystkim moralnym. By udowodnić mądrość ludu, powoływał się przede wszystkim na swoje doświadczenia z katorgi, gdzie miał poznać do głębi tych mądrych, z natury niejako moralnych, prawdziwych (w przeciwieństwie do szlachty), ostatnich prawdziwych Rosjan.

Idee te, jak i rosnąca popularność pisarza, zwróciły na niego uwagę samego Aleksandra II. Na jego osobiste życzenie Dostojewski zostaje kimś w rodzaju duchowego doradcy wielkich książąt: Sergiusza i Pawła. Od tego czasu datuje się też jego przyjaźń z Wielkim Księciem Konstantym i znajomość z całą prawie rodziną panującego. Człowiek, który niedawno zmiażdżony został przez carat, teraz, w sposób niepostrzegalny, zaczyna kształtować atmosferę duchową i polityczną Rosji. Udało mu się zaszczepić idee, które - opanowawszy cara, wielkich książąt i czołowych polityków - za ich pośrednictwem niejako rządziły krajem aż do 1917 roku.

Jest pewnym paradoksem, że reformy w imię których pisarz omal nie zginął, zrobiły się jakoś same, tyle że powoli. Aleksander II zniósł pańszczyznę, nieco później zlikwidował cenzurę; myślał też nad projektem konstytucji. Dostojewski został mianowany członkiem Akademii Nauk. Szczytem jego triumfu były uroczystości ku czci Puszkina w 1880 roku, podczas których był głównym mówcą, wyrazicielem głosu Rosji, spełnieniem pragnień - dni, kiedy z jakiejś zapadłej wsi ktoś z ludu zjeżdżał do niego po radę albo - jak do proroka - po błogosławieństwo. Stał się kimś w rodzaju Króla-Ducha. Kiedy umierał, wokół jego łoża zebrali się dziennikarze i delegacje różnych instytucji. Pochowano go też na koszt państwa, na cmentarzu klasztoru Aleksandra Newskiego. Uroczystości pogrzebowe ciągnęły się 2 dni, wzięło w nich udział 80 tysięcy osób, za karawanem niesiono 74 wielkie wieńce. W imieniu rodziny panującej na nabożeństwie żałobnym zjawił się wielki książę Dymitr. Prawdopodobnie nie wiedział on nawet, że stoi za trumną przestępcy politycznego.

 

Święta choroba

Nie wiem, czy pisarz mógłby tak wnikliwie opisywać życie, gdyby przez cały czas nie odczuwał lęku przed śmiercią. Lęk wyczuwa się przecież w opisie twarzy Nastazji Filipowny - pięknej, a naznaczonej bólem, jakby świadomej bliskiej śmierci; wyczuwa się jeszcze bardziej w opisie skatowanej twarzy Jezusa złożonego do grobu. Czy możliwe, by te sine plamy nie były ostateczną prawdą o życiu i śmierci? Czy to rozkładające się ciało może jeszcze zmartwychwstać? A śmierdzące ciało Zosimy?

Lęk przed śmiercią - to nie problem artystyczny. Pisarz odczuwał go na co dzień; ten cień pada na jego listy do rodziny i do znajomych. W liście do Pobiedonoscewa wymyka mu się zdanie: "myślę o tym, że wkrótce umrę", podobnie w liście do brata: "chciałbym przeżyć jeszcze choć lat 7" (10.111.1876!).

Cóż, listy przeznaczone są dla innych ludzi, ale przypomnijmy "Memento" z planami pracy i obawę, że może jej nie zdążyć wykonać, przypomnijmy najbardziej intymne notatki pisarza: robione tylko dla siebie opisy ataków padaczki. Tam także czytamy to zdanie: "Strach śmierci zaczyna już przechodzić, ale jest jeszcze tak potężny, że nie mam odwagi się położyć." Ten zapis pochodzi z kwietnia 1875 roku, godzinę po ataku. To znaczy, że przez całą godzinę czuł, iż za chwilę umrze!

Obsesja śmierci zaczęła prześladować pisarza już w dzieciństwie. Wtedy, według świadectwa brata, odczuwał tę obawę, którą potem przypisze Myszkinowi: natrętną myśl, że właśnie w nocy umrze. Albo też, że nie umrze, lecz zostanie pogrzebany żywcem, w stanie snu. Kładł się spać nieomal z przerażeniem i przy łóżku zostawiał kartkę, na której pisał, że boi się zapaść w letarg, więc prosi, by go nie grzebać przez najbliższe dni. Wstawał z uczuciem ulgi, wręcz radości.

Młodzieńczy lęk przed śmiercią nie był, rzecz jasna, chorobą, był mrocznym, romantycznym nastrojem czy raczej negatywem nastroju, tego samego zresztą, który pozwalał przyszłemu pisarzowi przeżywać przygody i losy bohaterów książek. Siła tej wyobraźni bliska jest halucynacjom; Dostojewski nie czytał Schillera czy Hoffmanna - on nimi majaczył! (list do brata z 1 II. 1840). I nie mamy powodu nie wierzyć, gdy w "Petersburskich widzeniach sennych" pisarz wspomina, że w swej chłopięcej fantazji potrafił  b y ć  Peryklesem czy Mariuszem, b y ć  którymś z rycerzy Scotta czy zbójców Schillera. Po latach będzie mówił językiem swoich bohaterów i przeżywał w wyobraźni ich przygody. Literatura jest po trosze hipochondrią, a te marzenia były jednym z jej pierwszych ataków.

Słowo hipochondria nie pada tu przypadkowo. Tę chorobę, czy raczej ten talent, zdradzał Dostojewski od dawna. W dzieciństwie potrafił zapadać na niemal wszystkie schorzenia, o jakich usłyszał; miał wręcz nieprawdopodobny dar wczuwania się w sytuację. Jest rzeczą zastanawiającą, iż hipochondria pisarza słabnie w czasie, gdy nasila się twórczość. Widocznie z tego nastroju były właśnie dwa wyjścia. Sam pisarz dosyć szybko zdał sobie sprawę z tych współzależności. W liście pisanym z twierdzy 27.VIII.1849 roku Dostojewski otwarcie wyznaje, w jaki sposób wykorzystuje swą chorobę: "Wydaje mi się, że podłoga chwieje się pode mną i siedzę jakby w kajucie statku. Nerwy moje rozstroiły się... Kiedy taki >>nerwowy czas<< nachodził mnie przedtem, posługiwałem się nim, by pisać; zawsze w takim stanie pisze się lepiej i więcej..."

Takim samym nastrojem była epilepsja. Nie miała ona przyczyn organicznych, nie była wynikiem urazu, początków jej w ogóle wyśledzić nie podobna. Według jednej z hipotez łączy się ona ze śmiercią ojca, według innej - z awanturą domową, której młody Fiodor miał być świadkiem. Grigorowicz wspomina atak, jakiemu uległ Dostojewski w 1844 roku widząc nadciągający pogrzeb, zaś Anna Dostojewska opisuje kilka ataków padaczki, których bodźce były dość różne: alkohol, kłótnia, nadmierne wzruszenie. Wśród zostawionych przez nią świadectw szczególnie ważne jest jedno: opis ataku, który nie nastąpił. Dostojewski oglądał w muzeum bazylejskim w 1867 roku obraz Holbeina Młodszego, na widok którego Myszkin wykrzyknie: "można stracić wiarę". Opuchła, trupia twarz, stercząca śmiesznie broda zlepiona krwią czy potem, otwarte białka oczu, w których nie odbija się nic. "Obraz wywarł na Fiodorze Michajłowiczu przytłaczające wrażenie, mąż stał przed nim jak porażony. Nie miałam siły patrzeć na ten obraz, zbyt wstrząsające wrażenie czynił na mnie, zwłaszcza że byłam w poważnym stanie, przeszłam więc do innych sal. Gdy po jakichś piętnastu, dwudziestu minutach wróciłam, zobaczyłam, że Fiodor Michajłowicz wciąż stoi przed obrazem jak przykuty. Na jego wzburzonej twarzy malowało się przerażenie, które nieraz zdarzało mi się obserwować w pierwszych chwilach ataku epilepsji. Ostrożnie wzięłam go pod rękę, przyprowadziłam do drugiej sali i posadziłam na ławce, spodziewając się lada moment ataku. Na szczęście atak nie nastąpił."

Sam Dostojewski skłonny był kojarzyć swą chorobę z przejściami na katordze. Taką wersję podawał kilkakrotnie, a w odpowiedzi na napaść prasową w roku 1864 napisze dość dokładnie: "Tak, jestem chory na padaczkę, której miałem nieszczęście nabawić się 12 lat temu, w przykrej epoce mego życia". Wskazywałoby to rok 1852. Skądinąd wiemy jednak, że okres "katorgi" był w życiu pisarza najzdrowszym, że atak z 1852 roku był jedynym w ciągu kilku lat pobytu na Syberii. Następny zdarzył się dopiero w 1857, tuż przed nocą poślubną z Marią... Nasuwają się zatem pytania: która z wersji na temat pochodzenia choroby jest prawdziwa, a która fałszywa?

Na te pytania można dać jedną odpowiedź, gdyż wersje te nie wykluczają się nawzajem. Równie prawdziwe będzie zdanie, że była to cały czas ta sama choroba, czy też raczej ta sama nadwrażliwość, jak i zdanie, że za każdym razem zaczynała się od nowa epilepsja.

Spróbujmy wczuć się w sytuację. Nerwowe, chorowite dziecko jest świadkiem pobicia matki; osobą bijącą jest ojciec, którego Fiodor i kocha, i niezwykle się boi. Poczucie bezsiły jest tak wielkie, że płacz byłby reakcją nie dość silną...

Chłopak, który - być może - życzy śmierci ojcu, dowiaduje się nagle, że ojciec został zamordowany w jakiś straszny a tajemniczy sposób...

Pisarz myślący o śmierci, odczuwający przed nią nieustanny lęk natyka się nagle na kondukt żałobny idący ulicą...

A teraz przypomnijmy sobie scenę ze "Zbrodni i kary" - dziwne omdlenie Raskolnikowa, właśnie wtedy, kiedy na policji usłyszał o popełnionej przez siebie zbrodni.

Są sytuacje graniczne, napięcia, w czasie których psychika osiąga kres możliwości odczuwania i reagowania. Następny krok mógłby tylko oznaczać śmierć. Epilepsja staje się taką - zastępczą - śmiercią, jej komedią odgrywaną szczerze aż do bólu, konwulsji, utraty przytomności... Potem następuje zmartwychwstanie, ale jeszcze godzinę po ataku odczuwa się autentyczny lęk śmierci.

*

Nie wiem, na ile hipochondria łączy się z epilepsją, w przypadku pisarza obydwie łączyły się z literaturą. Pierwszym epileptykiem, ale i pierwszym wielkim komediantem jest bohater "Gospodyni", Murin. Demoniczny starzec, który nie tylko chorobą szantażuje kochającą go kobietę, lecz także potrafi przekonywać o swej zdolności przenikania innych światów i przewidywania przyszłości. Ataki tej choroby, być może, łączą się z szaleństwem, być może jednak i szał, i konwulsje są tym samym objawem wściekłości, która nie znalazłszy ujścia w morderstwie obróciła się przeciwko ciału starca. Przypomnijmy objawy: dziki, nieludzki wprost krzyk, drgawki, ból wykrzywiający twarz, piana cieknąca z ust. A teraz przeczytajmy fragment ze "Wspomnień" Anny Dostojewskiej: "Fiodor Michajłowicz był niebywale ożywiony i coś interesującego opowiadał mojej siostrze. Nagle przerwał w pół słowa, zbladł, podniósł się z kanapy i zaczął pochylać się w moją stronę. Ze zdumieniem patrzyłam na jego zmienioną twarz. Wtem wydał straszliwy, nieludzki krzyk, a właściwie wycie, i zaczął pochylać się do przodu. Równocześnie rozległ się głośny okrzyk mojej siostry, która siedziała obok mojego męża. Zerwała się z fotela i z histerycznym łkaniem wybiegła z pokoju. Szwagier pobiegł za nią.

Potem dziesiątki razy przychodziło mi słuchać tego >>nieludzkiego<< wycia, charakterystycznego dla epileptyków w początkowej fazie ataku. Słysząc ten skowyt zawsze byłam wstrząśnięta i bałam się. Jednakże wówczas, ku własnemu zdziwieniu, wcale się nie wystraszyłam, choć świadkiem epilepsji byłam pierwszy raz w życiu. Schwyciłam Fiodora Michajłowicza silnie za ramiona i posadziłam na kanapie. Jakież jednak było moje przerażenie, gdy zobaczyłam, że bezwładne ciało mego męża osuwa się na podłogę, a ja nie miałam sił, aby je utrzymać. Odsunęłam kolumienkę z zapaloną lampą i pozwoliłam Fiodorowi Michajłowiczowi osunąć się na podłogę. Sama też uklękłam i w czasie drgawek trzymałam jego głowę na kolanach. Pomocy nie mogłam spodziewać się znikąd. Siostra dostała histerii i szwagier ze służącą zajmowali się nią. Stopniowo drgawki zanikały i Fiodor Michajłowicz zaczął przychodzić do siebie; początkowo jednak nie zdawał sobie sprawy z tego, gdzie jest, a nawet stracił częściowo mowę. Chciał coś powiedzieć, zamiast jednego słowa wymawiał jednak inne i nie można go było zrozumieć. Po upływie jakiegoś czasu, być może pół godziny, udało nam się podnieść Fiodora Michajłowicza i położyć na kanapie. Zdecydowaliśmy, że zanim pojedziemy do domu, musi odpocząć. Ku wielkiemu utrapieniu, atak po godzinie powtórzył się. Tym razem był tak silny, że Fiodor Michajłowicz po odzyskaniu przytomności ponad dwie godziny głośno krzyczał z bólu. Było to coś strasznego!"

Epileptyczką jest też Nelly ze "Skrzywdzonych i poniżonych", epileptykami są Kiryłow, Myszkin i Smierdiakow, być może też Alosza Karamazow. Czasami pisarz jakby szukał odpowiedzi, jakby literaturą chciał zgłębić tajemnicę swojej choroby. W niektórych wręcz opisach wyczytujemy diagnozę.

Rodzice Nelly są - jak rodzice pisarza - parą złożoną z pijaka i gruźliczki; ojcem zaś Smierdiakowa jest stary rozpustnik Karamazow. To przecież hipoteza dziedziczności. Myśl ta szczególnie boleśnie prześladowała pisarza, gdy w jakimś ataku konwulsji zmarł jego mały syn Alosza (1878). Powodów mogło być mnóstwo, chłopiec był właściwie niemowlęciem, pisarz jednakże przypuszczał, że była to epilepsja, czuł się winien tej śmierci. Dopiero podróż do Pustelni Optinskiej i rozmowy ze słynnym starcem Ambrożym (jeden z pierwowzorów Zosimy) uspokoiły wewnętrznie pisarza. Imię Aloszy otrzyma bohater obmyślanej powieści.

Zadziwiające jest studium psychiki Kiryłowa. Jest to opis pozornie lekkiego przebiegu tej choroby, takiego, jaki sam pisarz przeżywał na przełomie lat 70-tych. Mamy tu raczej ekwiwalenty psychiczne choroby niżeli ją samą. Umysł opanowany do szaleństwa jedną ideą, silne depresje nerwowe, obsesja samobójcza, która znalazła swą logikę. Oczywiście argumenty są tu inne, Kiryłow jest filozofem, a "Biesy" są rozprawą Dostojewskiego z nihilizmem; nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że to właśnie choroba przyjęła kształt rozumowania i - w inny nieco sposób - prowadzi swą ofiarę ku śmierci. Przypomnijmy sobie tę scenę, gdy Kiryłow zaczyna chodzić w kółko po pokoju i mówi do Wierchowieńskiego: 

" - Nie będę odkładał. Teraz właśnie chcę się zabić. Wszyscy są podli! (...)

- Już mi pan kiedyś to tłumaczył. Nawet dwa razy. Jeżeli się pan zastrzeli, to stanie się Bogiem? Zdaje się, że tak?

- Tak, stanę się Bogiem."

W niektórych fragmentach dzieł wykorzystywane są obserwacje, jakie pisarz czynił podczas swej choroby. Opis przypadku Myszkina na przyjęciu u Jepanczinów, ten wspaniały opis przemówienia, w którym napięcie uczuć staje się tak wielkie, że słowa muszą zamienić się w krzyk, w drgawki, w pianę na ustach - ten opis jest bardzo podobny do opisu Anny Dostojewskiej. Wiemy, że pisarz prowadził dokładną statystykę ataków.

Na jej podstawie usiłował przewidywać, kiedy nastąpi atak silny, kiedy słaby. Czasami, gdy prowadził regularny tryb życia, przewidywanie takie się sprawdziło. Na przykład w roku 1862 ataki występowały na początku miesiąca, w roku 1874, z jednym wyjątkiem, pod koniec. Ale były to ataki słabsze, może pełniące funkcję wentyla bezpieczeństwa. Bywały bowiem lata, gdy niczego nie dało się przewidzieć: 

1873: 20.IV., 4.VI, 1 VIII., 3.XI, 19.XI, 27.XII; 

1878-80: 10.X.78, 28.IV.79, 13.IX.79., 9.II.80, 14.III, 7.IX., 6.XI.

Zdarzały się też okresy długich, półrocznych (1872), a nawet kilkuletnich przerw (1849-1852; 1852-1857). Najczęściej jednak pisarz przeżywał 7-10 ataków rocznie, był też okres, kiedy miewał ataki co tydzień. Towarzyszył im lęk przed śmiercią, nie tylko w metafizycznym, ale i w tym dosłownym znaczeniu tego słowa: atak przecież mógł zdarzyć się gdzieś na ulicy, mógł zakończyć się uderzeniem czaszki w krawężnik czy wypuszczeniem z ręki płonącej, naftowej lampy. By uchronić się przed tą groźbą, pisarz wczuwa się w wewnętrzne znaki organizmu, usiłuje uchwycić tajemniczy, niesamowity rytm tej choroby... To samo robi i Smierdiakow. Ma nawet w "Braciach Karamazow" mały wykład na temat przewidywania ataków. Z tym że sam przewiduje nie atak, lecz właśnie okres zdrowia, który pozwoli mu dokonać zbrodni, podczas którego będzie udawał chorobę. I właśnie w trakcie udawania dostaje ataku. Jest to chyba jedyny efekt statystyki pisarza, który przekonał się, że ataków "świętej choroby" do końca przewidzieć nie można. Epilepsja Dostojewskiego to nie tyle choroba, ile reakcja na świat.

Jest w książkach Dostojewskiego jakaś chorobliwa aura, wrażliwość nerwów obnażonych ze skóry, doświadczenie otchłani. Bohaterowie pisarza to ludzie przeczuleni, ludzie, którzy poszli o krok dalej, tak w złym - jak bohater "Notatek z podziemia", jak i w dobrym - jak książę Myszkin, kierunku. Stali się w ten sposób monstrami, istotami obcymi światu, mogącymi budzić podziw, przerażenie - ale nie budzącymi zwykłych ludzkich uczuć. Połowa ich męczarni jest dziełem wyobraźni: wykończony psychicznie Iwan Karamazow ciska szklankę w diabła. I chociaż diabła nie było, chociaż szklanka stoi na miejscu - męka była prawdziwa. I ta prawdziwość męczarni i tylko ona jest przyczyną kompleksów człowieka z podziemia, rozpaczy Ordynowa, szaleństwa Szumkowa. Oni wszyscy "przekroczyli skalę" doznań, odczuwali już w podczerwieni i ultrafiolecie - ale ta właśnie wizja świata okazała się ponad ich siły. Jest w tym chyba przesłanie pisarza: to poszerzenie wrażliwości, pozwalające dostrzec obecność innych światów, doprowadzić może do tego, że Goliadkin ujrzy Sobowtóra, a Iwan Karamazow diabła. Granicą wrażliwości jest nie tylko świętość, dar przepowiedni Murina, moralny geniusz Myszkina, ale także szaleństwo. Do tego, aby unieść ciężar przeżyć przewyższających normalny zakres wrażliwości ludzkiej, potrzeba także mieć nadludzkie siły. Swidrygajłow, Stawrogin, Raskolnikow - wszyscy sądzili, że właśnie oni tę siłę mają. Dwaj pierwsi popełniają samobójstwo, trzeci zdążył się upokorzyć. Zbawiony został tylko Myszkin.

Bohaterowie Dostojewskiego przeżywają jak gdyby kilka oktaw psychicznych jednocześnie: przeżywają uczucia zwierząt i wzruszenia aniołów, ekstazy religijne i szaleństwa rozpaczy. Nikt nie potrafi przeżywać tak mocno jak Nastazja Filipowna, jak szalony Rogożyn, Grusza czy Dimitr Karamazow; nikt nie potrafi tak szybko - z taką zachłannością przeżyć, z taką chciwością życia - przerzucać się z nastroju w nastrój, z szaleństwa w szaleństwo. Tak, jakby chcieli przeżyć wszystko najmocniej, najprędzej, jakby i ich podświadomie ścigał lęk przed śmiercią, jakby nie tylko Myszkin widział trupią twarz i wątpił w zmartwychwstanie.

Jest wszakże jedna cecha bohaterów Dostojewskiego, mocniej wiążąca się z chorobą. To typowe dla epilepsji reakcje paradoksalne: szamotanie się między dwoma sprzecznymi uczuciami, żądanie czegoś po to, by za chwilę odrzucić, wybieranie reakcji przeciwnej od oczekiwanej, wręcz skandalicznej. Stawrogin, gdy powinien uderzyć, nawet zabić - wychodzi; Polina żąda pieniędzy, by za chwilę rzucić je kochankowi w twarz. Zakochana w księciu Agłaja wzywa go na spotkanie i... nie chce wyjść do niego. A potem, kiedy wreszcie rozpocznie rozmowę, rani, obraża, prowokują. To jest właśnie jej szyfr, paradoksalny język dla wybranych. Zakłada, że ten kto kocha, potrafi wbrew jej słowom odczytać prawdziwe uczucia, tak jak się czyta w lustrze czyjeś tajemne pismo. Jeśli nie - będzie nim gardzić. Podobnie postępuje Liza, która kochając Aloszę znęca się nad nim z całym okrucieństwem zakochanej, kilkunastoletniej kobiety. Ktoś powiedział, że człowiek zawsze zabija to, co kocha. To komentarz epileptyka do czynu szalonego Rogożyna.

Bohaterowie Dostojewskiego żyją z nerwami na wierzchu. Dotyczy to także mężczyzn, którzy - zbyt delikatni - boją się świata. Dlatego otaczają się raczej kobietami. Między Sonią, siostrą i matką kryje się Rodion Raskolnikow, jego ofiarami też będą kobiety. Kobietami otoczony jest Stawrogin, jego kontakty z innymi, to kontakty poprzez kobiety, poprzez Darię i żonę Szatowa, poprzez Lizę, kulawą Marię i - przede wszystkim - poprzez matkę. Z kobietami i tylko z nimi potrafi rozmawiać Myszkin. Mężczyźni go oszukują, jak rzekomy "syn Pawliszczewa", bądź jak Rogożyn z nożem czyhają na niego na schodach.

Kobiety go rozumieją i on je rozumie i wszystkie naraz chce kochać.

" - Kocham ją całą duszą - mówi do Eugeniusza o Nastazji - ona jest teraz jak dziecko, zupełne dziecko! O, pan nic nie wie.

- I pan jednocześnie zapewniał o swojej miłości Agłaję Iwanownę?

- O tak, tak!

- Jak to? Więc pan chce obie kochać?

- O tak, tak!"

To "otulanie się kobiecością" było cechą samego pisarza. Do mężczyzn mógł przemawiać jak w czasie obchodów puszkinowskich albo pouczał ich jak czasem Sołowjewa czy Pobiedonoscewa. Ale komunikować się potrafił tylko z kobietami. I kiedy Anna Dostojewska w swych wspomnieniach z lat ostatnich usiłuje wyliczyć przyjaciół pisarza - nie zauważa, że pisze prawie wyłącznie o kobietach. O córce słynnego architekta - Helenie Sztakensznajder, o wdowie po znanym poecie, hrabinie Zofii Tołstoj, o śpiewaczce Ławrowskiej (pod tym nazwiskiem kryła się sama księżna Certelerowa). Wymieni także parę innych nazwisk przyjaciół: hrabina Jelizawieta Gajden, Julia Zasiecka, księżna Wołkońska, A. P. Fiłosofowa, E. A. Naryszkina, A. E. Komarowska, H. F. Wanklarska... "Fiodor Michajłowicz - pisze Anna poczuwszy nagle, że rzecz wypada skomentować - miał wiele szczerych przyjaciół wśród kobiet. Powierzały mu one swoje tajemnice, dzieliły się wątpliwościami i prosiły o przyjacielską radę, której nigdy im nie odmawiał. Przeciwnie, Fiodor Michajłowicz z serdeczną dobrocią wczuwał się w problemy kobiece, wypowiadał swoje zdanie, nie zważając na to, że niekiedy może sprawić przykrość swej rozmówczyni. Lecz te, które mu ufały, czuły, że mało kto tak zgłębił tajniki duszy kobiecej, tak odgadywał i rozumiał jej cierpienia jak Fiodor Michajłowicz."

Sądzę, że było i odwrotnie.

I jeszcze jedną rzecz trzeba tutaj podkreślić. Epileptyczna nadwrażliwość to nie tyle przekroczenie granic, ile ciągłe ich przekraczanie w obu kierunkach jednocześnie. To właśnie karamazowska biegunowość przeżyć: umiejętność jednoczesnego podziwiania piękna Madonny i ekstatycznego przeżywania piękna grzechu, piękna Sodomy i zbrodni. To dar rzucania się na raz w obydwie otchłanie. Dostojewski, jako artysta, ten właśnie dar posiadał, ale Dostojewski-myśliciel zawsze go z jednej z tych otchłani potrafił w porę wyciągnąć.

Pisarz był obdarzony wyobraźnią histeryczną, pozwalającą przeżyć sprawy błahe w wymiarach ostatecznych. Jeśli histeria naśladuje wszystkie choroby, to wyobraźnia histeryczna potrafi naśladować wszystko, nawet zdrowie.

 

Twarze Dostojewskiego

Istnieje kilka portretów, zdjęć i rzeźb Dostojewskiego. Na jednych widzimy twarz natchnionego proroka, na innych gładko przylizanego mieszczanina, który nosił tużurek i pomadował włosy. Jaki więc był naprawdę?

Zanim spróbuję odpowiedzieć, pozwolę sobie przepisać dość długi list Strachowa pisany do Tołstoja. Mikołaj Strachow, krytyk i trochę poeta był, jak wiadomo, długoletnim przyjacielem pisarza, autorem jego pierwszej, oficjalnej biografii z roku 1883. Z niej właśnie po dziś dzień krytycy czerpią cytaty świadczące o głębokim humanizmie pisarza. Tuż po napisaniu tej biografii, 28.XI.1883 roku Strachow pisał: "... Nie mogę uważać Dostojewskiego ani za dobrego, ani za szczęśliwego człowieka (co w istocie wychodzi na jedno). Był zawistny i rozpustny, całe życie strawił na dawaniu ujścia swym namiętnościom, co czyniło go godnym pożałowania i ośmieszałoby, gdyby nie był przy tym tak zły i tak mądry. Sam zaś, podobnie jak Rousseau, uważał się za najlepszego i najszczęśliwszego z ludzi. Gdy pisałem biografię, wszystkie owe cechy stanęły mi przed oczyma jak żywe. W Szwajcarii w mojej obecności tak pomiatał służącym, że ten obrażony powiedział mu: przecież też jestem człowiekiem. Pamiętam, jak wówczas byłem zdumiony, że powiedziano to głosicielowi  h u m a n i t a r y z m u;  w tym przypadku dały o sobie znać pojęcia wolnej Szwajcarii  o  p r a w a c h  c z ł o w i e k a.

Podobne sceny rozgrywały się ustawicznie, gdyż nie był on w stanie pohamować swojej złości. Wielokrotnie zbywałem milczeniem jego wybryki, nieoczekiwane i nielogiczne, zupełnie jakby był kobietą, lecz i mnie zdarzyło się, że parę razy powiedziałem mu kilka przykrych słów. Ale, ma się rozumieć, jeśli chodzi o występki, miał przewagę nad zwykłymi ludźmi, a już najgorsze było to, że delektował się nimi, że nigdy tak do końca nie żałował swoich podłości. Podłości pociągały go i przechwalał się nimi. Opowiadał mi Wiskowatow, że chwalił mu się, iż ... w łaźni maleńką dziewczynkę, którą przyprowadziła mu guwernantka. Charakterystyczne jest przy tym, że przy zwierzęcej pożądliwości nie miał żadnego gustu, nieczuły był na powab i piękno kobiecości. Widoczne jest to w jego powieściach. Postacie najbardziej do niego podobne to bohater >>Notatek z podziemia<<, Swidrygajłow ze >>Zbrodni i kary<< oraz Stawrogin z >>Biesów<<."

List ten ujrzał światło dość późno, opublikował go dopiero "Sowriemiennyj Mir" w październiku 1913 roku.

Anna Dostojewska w swych "Wspomnieniach" polemizuje z tym listem, podkreślając dobroć pisarza. Niektóre z przykładów są zarazem kapitalnymi anegdotami. Mało kto wie, że pisarz tak troszczył się o dzieci, że potrafił im wynająć krowę i czasem - ponieważ się zdarzało, że bydlę uciekało - pasł ją osobiście. Inne przykłady, znacznie poważniejsze, ukazują nam pisarza jako człowieka tak dobrego - iż nie umiał przejść obojętnie obok nędzy czy płaczu. Iluż nędzarzy umieścił w przytułkach, ile dzieci - bezdomnych, opuszczonych - w schroniskach. Nie tylko nie odmawiał pożyczek ale - co w przypadku pisarza jest znacznie silniejszym argumentem - potrafił zawsze znaleźć trochę czasu, by wysłuchać młodych literatów i kosztem własnej twórczości poprawić ich prace. O tym, jak jego dobroć wykorzystywała rodzina, już wspominałem.

Ale w tych samych "Wspomnieniach" Dostojewskiej, a jeszcze bardziej w jej "Dzienniku", pisanym na żywo w roku 1867, znajdujemy sceny mniej liryczne. Widzimy pisarza, jak z powodu głupstwa - ot, czajnika, który sam strącił - robi Bogu ducha winnej żonie awanturę. Kiedy indziej wyżywa się na niej z powodu przegranej w ruletkę; innym razem w napadzie zazdrości potrafił zerwać jej z szyi medalion rozrywając i łańcuch, i jej skórę.

Dostojewska przytacza przykłady, iż pisarz chwalił Tołstoja, że wysoko cenił Turgieniewa. Ale są przecież teksty, w których Dostojewski poniża Tołstoja, w których pisze, że książki Turgieniewa należałoby oddać katu do spalenia. Dostojewski potrafił kochać, potrafił podziwiać, ale potrafił także nienawidzić, był zawistny, drażniły go sukcesy innych. Czasem zazdrościł honorariów, czasem żony, częściej - po prostu czasu. I właśnie ta zawiść, ta chęć "wdeptania w błoto" była jego motorem twórczości. Gdyby pisarstwa innych nie traktował jako wyzwania, gdyby swym "Martwym domem" nie chciał przewyższyć "Zapisków myśliwego", a "Braćmi Karamazow" poniżyć Tołstoja - nigdy nie zmusiłby się do takiego wysiłku, nie osiągnąłby tej wielkości.

Był szlachetny i potrafił być podły, kochał i zdradzał, i wtedy właśnie najbardziej kochał; mógł milczeć w czasie przesłuchania i mógł pisać pokorną spowiedź; stworzył przejmujące swą głębią subtelne teksty naukowe, ale umiał też wierzyć snom i przepowiedniom. Pytania, czy był cyniczny czy nie, czy był zły czy dobry - nie mają tutaj sensu. Te słowa to tylko patyczki, którymi krytyk usiłuje rozgrodzić przypływ morza. Nie można żadnego z bohaterów książek utożsamić z samym Dostojewskim, nie jest nim bowiem ani Rogożyn, ani tym bardziej Myszkin. Trzeba jednak pamiętać, że pisarz potrafił być każdym z nich, Myszkinem i Rogożynem, Zosimą słuchającym spowiedzi i spowiadającym się mu Stawroginem. Musiał być każdym z nich, musiał umieć przeżywać wszystko, doceniać wszystkie prawdy. Bo gdyby wierzył tylko w jedną prawdę - nie napisałby nigdy dialogu, gdyby kochał tylko jedną kobietę - nie zostawiłby portretu żadnej. Wszystkie twarze są twarzami pisarza.

 

W stronę mitu

...Równie ważnym, jak dwuznaczność, chwytem, do którego upoważniał pisarza temperament, jest bluźnierstwo - przekraczanie konwencji, naruszanie reguł i oczekiwań. Literacką wartość tego chwytu uświadomiła pisarzowi literatura, której cichym wielbicielem był do końca: książki de Sade'a, "Teresa - filozof" Montigny'ego i takie pornobrukowce, na które dewotki oburzają się całymi godzinami.

* W postaci najbardziej wzniosłej przekraczanie reguł jest  b l u ź n i e r s t w e m   n a t u r y   r e l i g i j n e j, profanowaniem tego, co uchodzi za sacrum, naruszaniem kulturowych "tabu". Takie bluźnierstwa to właśnie zwykły język bohaterów Sade'a, którzy wymyślają Panu Bogu jak jedna przekupka drugiej. I w tym właśnie mamy wyjaśnienie, dlaczego ci bohaterowie: minister Saint-Fond z "Julietty" (1796) czy wdzięczny kazirodca Saint-Florent ("Justyna" 1791) nie są ateistami. Przecież gdyby nie wierzyli w Boga, ich bluźnierstwo straciłoby sens, przestałoby sprawiać rozkosz, tak jak przestaje sprawiać rozkosz brak partnera przy stosunkach płciowych, zwłaszcza odchylonych sadystycznie. Ateizm jest w jakimś sensie wzięciem Boga w obronę, bluźnierstwo nie znosi kompromisów. Saint-Fond nie odrzuca Boga, lecz stworzony przez niego świat, całą "naturę", której prawem jest zbrodnia i gwałt. Saint-Fond musi nawet wręcz fantastycznie wierzyć, by móc Boga obciążyć winą za amoralność człowieka, dla którego zabójstwo jest rozkoszą, a łamanie moralności - kwestią siły. W porównaniu z tymi bluźnierstwami bunt Iwana Karamazowa jest właściwie buntem na kolanach. Podawane przezeń przykłady: mordowanie jeńców, zaszczucie psami dziecka godzą właściwie w ludzi, a nie w Boga. Dzieje się tak właśnie dlatego, że sam Iwan jest na granicy ateizmu. Pisarz nazwie go w notatkach do książki "swoim socjalistą".

Innymi przykładami bluźnierstw są dowcipy starego Karamazowa, profanujące religię i mnichów, wywody Smierdiakowa, ośmieszające Biblię, w paru miejscach spowiedź Terentiewa. Są to jednak bluźnierstwa  t e o r e t y c z n e  i nie robią takiego wrażenia jak awantura starego z mnichami i scena śmierci Zosimy. Fakt, iż starzec uznany za świętego zaczyna tak cuchnąć, że coraz trudniej wytrzymać jest w cerkwi - to bluźnierczy argument przeciwko religii. Zauważyć jednak należy, że pisarz nie doprowadza tych argumentów do końca, że od razu je rozładowuje: wartość bluźnierstw Karamazowa przekreśla pokłon Zosimy, wymowa ideologiczna rozkładu ziemskich szczątków zostaje przelicytowana sceną widzenia Aloszy. Są to bluźnierstwa funkcjonalne, wprowadzające czytelnika w błąd, szokujące przyznaniem racji przeciwnikowi i zaskakujące zwycięstwem. Tu właśnie mamy odpowiedź na pytanie, dlaczego zmarli zebrani na cmentarzu ("Bobok") nie opowiedzieli żadnej drastycznej historii.

* Ulubionym chwytem pisarza jest  b l u ź n i e r s t w o  e t y c z n e. W postaci najbardziej skrajnej jest to profanacja niewinności, gwałt dokonany na dziecku; w postaci bardziej łagodnej profanacja cudzej moralności opowiadaniem niemoralnych, okrutnych historii, które stawiają pod znakiem zapytania całą etykę słuchacza.

Motyw zgwałcenia dziecka, bez względu na jego związki z biografią pisarza, ma ustaloną wartość literacką. Wspomina o tym Biblia jako o grzechu najcięższym, za który nie ma odpuszczenia; w czasach nowszych upowszechnia go de Sade. U niego mamy właśnie drastyczną scenę, w której Saint-Fond gwałci córkę, przy czym robi to na oczach ojca, któremu przedtem podał truciznę, ojca, który jest sparaliżowanym, ale jeszcze widzącym mięsem. Motyw gwałcenia dzieci występuje także i w "Justynie". Wspomniany już Saint-Florent lubuje się w gwałceniu i biciu kilku- i kilkunastoletnich dziewcząt; potem sprzedaje je do domów rozpusty. De Sade podaje w przypisie, że jest to fakt autentyczny, że prototyp Saint-Florenta żyje w Lyonie, jako mieszczuch otoczony szacunkiem - nie mamy powodów, by w to nie wierzyć. Podobne wypadki przecież podawała i prasa rosyjska; może właśnie tą drogą opisy dostały się do dzieł pisarza. O zgwałceniu 10-letniej dziewczynki przez 40-letniego mężczyznę opowiada Razumichinowi sędzia śledczy Porfiry; brzmi to właśnie jak relacja z prasy bądź raportu. Wątek ten w niespełnionej formie snu Swidrygajłowa powtórzy się w tej samej książce, potem wróci raz jeszcze w spowiedzi Stawrogina.

* Częstym chwytem Dostojewskiego jest   p r o f a n a c j a   e s t e t y c z n a.  Przejawia się ona dwojako. Po pierwsze, w wypowiedziach bohaterów prowokujących poglądy czytelnika na temat piękna czy sztuki (wypowiedzi P. Wierchowieńskiego i seminarzystów); po drugie - w bezpośredniej grze autora z czytelnikiem, polegającej na przekraczaniu, wręcz ranieniu jego estetycznych oczekiwań pod adresem książki. Jest to więc profanacja metaestetyczna, a jej najlepszym przykładem jest łamanie zasady "triumfu dobra" i "szczęśliwego końca" - śmierć Nastazji Filipowny w "Idiocie" jest bluźnierstwem etycznym i estetycznym zarazem.

Interesujące są również zabiegi tworzące w dziełach pisarza groteskową i metafizyczną atmosferę baroku. Mam tu na myśli kult Piękna Kalekiego, którego religijną maską był kult Skatowanego niezwykle mocny w średniowieczu, a także w czasach baroku. Wyzwolony z szat religijnych kult ten święci swój triumf w Romantyzmie. Jego szczytowy okres to poezja K. Baudelaire'a, ale i wcześniej natrafiamy na jego ślady. Bohaterką powieści "Lea" (1832), której autorem był Barbey d'Aurevilly, jest gruźliczka, kochana przez Reginalda. Kochanek nie zachwyca się urodą jej ciała, jego wzruszają żyły, podsiniałe oczy i wypieki na chudych policzkach. Przeżywa niemal rozkosz, gdy dotykając jej rąk czuje przez rękawiczkę, jak spala je gorączka. Pod datą 30.VIII. 1866 r. w dzienniku Goncourtów czytamy: "Nie dobroć lub czyste piękno wzbudzają namiętność, lecz właśnie ich zepsucie i rozkład. Piękną kobietę kochać można do szaleństwa za jej rozpustę, złośliwość i łajdactwo - wtedy czuje się ów nieświeży, wspaniały smak pokarmu, który prawie cuchnie."

Dostojewski także i w tej sprawie potrafił osiągnąć kompromis; poszedł za urodą na tyle, by nie zniszczyć urody dzieł. Jego Maria Lebiadkin jest chora, jest kulawa - lecz nie odrażająca. Podobnie ujęta zostanie mała Liza Chochłakow - niby chora, niby półkaleka, a jednak... prawie zdrowa. Natomiast poglądy Lizy będą bluźnierstwem nie tylko estetycznym. Wspominając o śmierci dziecka ukrzyżowanego gwoździami na płocie mówi z sadystyczną wręcz rozkoszą, że oglądanie tego sprawiłoby jej przyjemność, że mogłaby nawet jeść lody... Przypomina się tu Gautier, który w "Pannie de Maupin" napisał, iż mógłby z zimną krwią oglądać sceny okrucieństwa, bo właśnie w cierpieniu i nieszczęściach jest coś, co mu się podoba.

* Stosunkowo najczęściej spotykamy   p r o f a n a c j ę   o b y c z a j o w ą,  naruszanie konwencji towarzyskich. Wyjątkowo odbywa się to w formie gry - gdy zebrane u Nastazji towarzystwo postanawia otwarcie opowiadać najbardziej drastyczne historie. Gdy jednak wszyscy tę regułę akceptują - skandal po prostu znika, zostaje scena fałszywych opowieści, będących raczej złośliwą grą samego pisarza z czytelnikiem, trochę - kto wie na ile - zamierzoną parodią powszechnej spowiedzi. Uczciwym, wspaniałym skandalem jest stypa po śmierci Marmieładowa, kiedy to wdowa robi awanturę zebranym, kpi z ich strojów, zarzuca, że przyszli się nażreć. Jednym pasmem skandali jest zachowanie Piotra Wierchowieńskiego, zarówno u Stawroginy jak i u Lembkego. Najlepszy jest jednakże opis uczty w klasztorze, scena, gdy zaproszony przez mnichów Karamazow wymyśla im od darmozjadów kiełbikami chcących zbawić świat, gdy waląc w stół zarzuca im, że opętując ciemne, egzaltowane baby wyłudzają od nich pieniądze. Ta scena godna jest listu Bielińskiego i jego chłopów drapiących się w tyłek przy wymawianiu Imienia Pańskiego.

 

Klisza pierwsza: mikroelementy

Każde kłamstwo, jeśli tylko odpowiednio długo dzielić je na części, okazuje się złożone z elementów prawdziwych w 100%. To samo tyczy, rzecz jasna, i fikcji powieściowej. Podstawową warstwę materiału stanowią zawsze własne przeżycia pisarza; czasem dotyczą one jego bezpośrednich doświadczeń, czasem doświadczeń pośrednich, zaobserwowanych czy wyczytanych, które bywają nawet silniejsze od "przeżytych". Nie inaczej miała się rzecz z twórczością Dostojewskiego. Dzięki swemu dramatyzmowi elementy jego biografii stanowią jedno z głównych źródeł twórczości. Można jedynie wprowadzić pewną systematyzację:

W najbardziej nawet fikcyjnych sytuacjach pojawiają się prawdziwe  p r z e d m i o t y. Tak więc w mieszkaniu Rogożyna zjawi się obraz Holbeina: w "Boboku" na cmentarzu - nagrobek z mottem wybranym przez pisarza dla Jego matki, na płycie grobu prawdziwa niedojedzona kanapka. Prawdziwy będzie również cynowy krzyżyk Myszkina (Dostojewski otrzymał go kiedyś od jakiegoś żołnierza, któremu dawał jałmużnę); prawdziwy kolor pieniędzy w "Braciach Karamazow", prawdziwe szczegóły śledztwa, prawdziwe pytania. W jednym tylko przypadku pisarz nie docenił szczegółów, albo też nie doceniła ich sama policja. Nie sposób jednak oprzeć się refleksji, iż gdyby metody policji rosyjskiej były bardziej nowoczesne, to ostatnia powieść Dostojewskiego w ogóle by nie powstała. Bo na pieniądzach Fiodora Karamazowa nie znaleziono by odcisków Dymitra, a na pieniądzach przehulanych w Mokrem nie byłoby śladów starego. Dzięki temu, że odcisków nikt nie badał, powstali "Bracia Karamazow."

Do podstawowej warstwy należą, rzecz jasna, opisy przeżyć. Niektóre z nich mistyczne, jak całowanie krzyża opowiedziane przez Myszkina, inne pełne zupełnie innego napięcia, jak doznania hazardzisty w "Graczu". Zamiast rozwijać ten wątek, zacytujmy raczej fragment jakże prawdziwych przeżyć zmyślonego bohatera "Notatek z podziemia": "Zechciejcie, moi państwo, przysłuchać się, jak jęczy kulturalny człowiek dziewiętnastego stulecia, którego bolą zęby - ot, tak w drugim albo trzecim dniu jego choroby, kiedy zaczyna jęczeć już nie tak, jak jęczał pierwszego dnia, czyli po prostu nie dlatego, że go bolą zęby; nie jak jakiś nieokrzesany kmiotek, ale tak, jak jęczy człowiek dotknięty postępem i europejską cywilizacją (...) ... wie lepiej niż ktokolwiek, że tylko niepotrzebnie dręczy i drażni siebie i innych; wie, że nawet ci, przed którymi tak się mozoli, i cała rodzina już się go nasłuchali do obrzydliwości, że ani trochę mu nie wierzą i mówią sobie w głębi duszy, że mógłby jęczeć inaczej, prościej, bez rulad i wykrętasów, i że on tak właściwie cacka się z sobą tylko dlatego, że jest zły i przewrotny. Właśnie na tej świadomości i wstydzie polega rozkosz. >>Aha, ja wam wszystkim przeszkadzam, zakłócam spokój, nie daję spać. Ano, nie śpijcie, wiedzcie i wy w każdej chwili, że mnie bolą zęby. Teraz nie jestem już dla was bohaterem, jakiego przedtem starałem się udawać, tylko po prostu szmatławym człowieczkiem, łotrzykiem. Niechże i tak będzie! Bardzo się cieszę, żeście mnie rozgryźli. Mierzi was słuchanie moich paskudnych języków? No, więc niech was mierzi; zaraz wam tu jeszcze paskudniej zaśpiewam<<."

Prawdziwość tego fragmentu nie wymaga chyba potwierdzenia, choć dla ciekawych wyjaśniam, iż opis ten jest syntezą doświadczeń własnych pisarza, poświadczonych przez żonę i znajomych.

Całe sceny i fragmenty akcji niejednokrotnie wzięte są wprost z życia pisarza. Wspomniana już kilkakroć mroczna komedia kary śmierci, pełne napięć rozmowy z Poliną, echo wieczorów u Pietraszewskiego w "Biesach". Ale nie tylko przeżyte, lecz również zaobserwowane zdarzenia stały się materiałem książek. Marmieładow stał się syntezą pierwszego męża Marii Dostojewskiej, eks-urzędnika celnego Isajewa i pisarza-cygana Gorskiego, na którym wzorował swoje pijackie monologi. Pisarskie męki Butkowa - pisarza, którego ongiś uznawano za rywala Gogola, a który w czasach Dostojewskiego był zaszczutym wyrobnikiem pióra (szef "Otieczestwiennych Zapisek" Krajewski wykupił go od wojska, ale kazał mu ciągle pisać i przepisywać) - te męki stały się materiałem opowiastki o nieszczęsnym Szumkowie. Z kolei jednym z prototypów Myszkina był wydawca "Russkiego Słowa" (pisarz drukował tam "Sen wujaszka"), znany z dobroczynności hrabia Kuszelew-Bezborodko. Jak i Myszkin, ostatni z dość zacnego rodu, jak i on odziedziczył majątek, wreszcie, podobnie jak on chory - na chorobę św. Wita. Hrabia ów w pewnym momencie wywołuje skandal żeniąc się z piękną awanturnicą - L. Król. Równie głośnym zdarzeniem była śmierć Orłowa, petersburskiego katechety, który żył w opinii świętości. Po jego śmierci w roku 1876 oczekiwano nawet cudów, do trumny pielgrzymowały całe tłumy wiernych. Tymczasem - tak jak później w "Braciach Karamazow" - wydarzyło się coś, co zbulwersowało całą pobożną opinię: ciało Orłowa zaczęło bardzo szybko rozkładać się i cuchnąć. Trzeciego dnia nie można było wytrzymać w cerkwi. Pojawiły się nawet plotki, że widocznie nie był taki święty, że miał coś na sumieniu, jakąś zbrodnię...

 

Klisza druga: materiał wstępnie obrobiony

" - Bitte, gnadiger Herr, wo ist Gemalde-Gallerie?

- Gemalde-Gallerie?

- Ja, Gemalde-Gallerie.

- Konigliche Gemalde-Gallerie?

- Ja, konigliche Gemalde-Gallerie.

- Ich weiss nicht."

(Rozmowa Dostojewskiego z pewnym Niemcem pod Zwingerem)

Gdy artysta ogląda życie, widzi je - jakby widział obraz impresjonistów z odległości pięciu centymetrów. Gdy się cofa, by uzyskać dystans - przestaje być artystą. Dlatego materiał "z życia" mógł być i był tworzywem powieści Dostojewskiego, ale nigdy nie tworzył struktur wyższych; bywał epizodem, dodatkiem do fabuł, ale same fabuły pisarz brał skądinąd. Nie przeżycia, lecz pewne literackie schematy stawały się zalążkiem tej twórczości; nie sama sprawa Nieczajewa stworzyła "Biesy", nie samo napotkanie Ilińskiego - główny wątek "Braci Karamazow". "Biesy" zostały stworzone przez prasowe opisy spisku, a Dymitrem Ilińskim pisarz zainteresował się wtedy, gdy otrzymał w jego sprawie list. Przedtem po prostu go opisał jako domniemanego ojcobójcę, jako jednego z więźniów, nie ważniejszego niż Alej czy Gazin. List z Syberii ustawił mu Dymitra w blasku mitu człowieka niewinnie cierpiącego, narzucił hierarchię widzenia. Sam Dostojewski nie bardzo potrafił wyizolować bohaterów z tła i ustawić w jakiejś hierarchii. Skarżył się zresztą często, że postacie mu się "rozrastają", że nagle zamiast jednego ma kilku głównych bohaterów, że scena epizodyczna przytłacza scenę główną. Najlepiej czuł się jako pisarz, gdy poddawał dalszej obróbce materiał już przez kogoś, choć wstępnie, obrobiony. Tym kimś bywał najczęściej autor sensacyjnego artykułu albo jakiś drugorzędny autor, który miał wprawdzie pomysł, ale go zmarnował. A wobec ambitnego Dostojewskiego wszyscy byli właściwie drugorzędni. Traktował wówczas ich temat jak wyzwanie, by napisać rzecz podobną a lepszą.

W pewnym momencie zresztą lektura zastąpiła mu życie, więcej czerpał informacji z książek, więcej wrażeń odbierał czytając gazety niż kontaktując się z ludźmi. Nawet cztery lata za granicą przyniosły względnie mało przeżyć - z wyjątkiem śmierci dziecka, której zresztą literacko nie wykorzystał. Wspomnienia z poprzednich wypraw starczyły ledwo na "Gracza", z tej starczyłyby tylko na jedną scenę rozmowy, tę właśnie, która stanowi motto do tego rozdziału. Następne lata płynęły mu jeszcze bardziej jednostajnie, dużo czasu zajmowała praca, znajomi byli świątobliwi (Pobiedonoscew!) i do powieści sensacyjnych materiału mu nie dostarczali. Należał wprawdzie do towarzystwa antyalkoholowego, ale to jednak nie to, co spisek pietraszewców! Źródłem życia twórczego były więc gazety. Źródłem nie wysychającym! O przydatności gazet dowiedział się zapewne od Balzaca - być może osobiście (autor "Komedii ludzkiej" bawił w salonach Petersburga w 1843 roku), być może z recenzji i omówień. Nie mamy wprawdzie świadectw z okresu najwcześniejszego, wiadomo jednak, że źródłem noweli "Pan Procharczyn" była zanotowana przez "Siewierną Pczełę" (9.VI. 1844 r.) wiadomość o śmierci sekretarza kolegialnego Browkina. Człowiek ten wynajmował w mieszkaniu jakiejś żołnierki skromny kąt za 5 rubli, żył o chlebie i wodzie, a umarł z wycieńczenia. Po śmierci znaleziono w jego materacu 1035 rubli 70 i 3/4 kopiejki.

Od powrotu z zesłania Dostojewski prenumeruje "Wiadomości Sanktepetersburskiej Policji Miejskiej", codziennie czyta też dokładnie prasę rosyjską i - nadsyłane mniej regularnie - czasopisma francuskie. Z wielu gazet robi wycinki, każe je nawet robić swoim bohaterom. Ideę supergazety złożonej z takich wycinków wkłada w usta Lizy Tuszyn w "Biesach": "Powinien być jeden tom - mówiła - nawet niezbyt duży. A jeżeli wpadnie duży, to w każdym razie łatwy i przejrzysty, gdyż wszystko zależy od planu i sposobu ułożenia. Oczywiście nie wszystko będzie się brało i przedrukowywało. Dekrety, działalność rządu, rozporządzenia władz, prawodawstwo - są to wszystko rzeczy bardzo ważne, ale w tej książce można je zupełnie pominąć. Można dużo odrzucić i poprzestać na wyborze zdarzeń, które mniej lub więcej odzwierciedlają życie moralne narodu, osobowość narodu rosyjskiego w danym momencie. Tu może być wszystko: ciekawostki, pożary, ofiary, dobre i złe uczynki, przemówienia różne, a nawet może wiadomości o wylewach rzek, może i niektóre rozporządzenia władz; ale wybierać trzeba tylko to, co charakteryzuje epokę; nad wszystkim powinna górować pewna opinia, pewien cel, pewna dążność, tworząca z rozproszonych faktów całość. Wreszcie książka powinna być interesująca nawet do lektury, a nie tylko jako niezbędne źródło informacji! Byłby to obraz duchowego, moralnego, wewnętrznego życia Rosji w ciągu całego roku."

Taką supergazetą będzie potem "Dziennik Pisarza", fakty odnotowane w nim - np. opisane przez "Głos" samobójstwo szwaczki - staną się natchnieniem jego dzieł.

Można wskazać dość dużo wątków wziętych z prasy i przetworzonych w dzieła sztuki. Ograniczę się do najciekawszych:

- Proces Lacenaire'a i zbrodnia Grasima Czistowa. W 2 numerze "Wriemieni" z 1861 roku Dostojewski omawiał głośny swego czasu we Francji proces Pierre'a Francois Lacenaire'a - prawnika, eks-studenta, który popełniwszy morderstwo pisał w więzieniu artykuły i pamiętniki uzasadniające tę zbrodnię "ideowo" i oskarżające społeczeństwo, którego Lacenaire czuł się ofiarą. Pisarz był zafascynowany jego "tajemniczą osobowością", przypisywał mu jednak niskie, materialne pobudki, uważając, że cała "ideologia ofiary" to kłamstwa, którymi zbrodniarz chroni się przed własną podłością. Po jakimś czasie pisarz zapomniał o sprawie.

W roku 1865 na zamówienie (i co tu kryć: za   z a l i c z k ę !)  komitetu antyalkoholowego pisarz chce stworzyć dzieło "Pijaczki". Natchnieniem, jak wspomniałem, są powieści Gorskiego i ich wiecznie pijany, pełen pretensji do świata autor. W pewnym momencie trafia się zbrodnia Czistowa, młodego 27-letniego, spokojnego jak dotąd raskolnika. W styczniu 1865 roku zabił on dwie staruszki: kucharkę i praczkę; zbrodni dokonał toporem w warunkach opisanych potem w "Zbrodni i karze". Zgadza się nawet czas (między 7 a 9 wieczór), jak i to, że obie ofiary znaleziono w 2 różnych pokojach leżące w kałużach krwi. Proces odbywał się w sierpniu 1865 roku, pisała o nim prawie cała prasa rosyjska. Gdy gazety dotarły do Wiesbadenu, pisarz - nieomal z dnia na dzień - zmienia koncepcję powieści. Przemyślenia czynione kiedyś na marginesie sprawy Lacenaire'a łączą mu się z tym nowym wydarzeniem, przypominają się też dawne i późniejsze lektury: Balzac i Quetelet, Hugo i Bulwer.

Do rozważań na temat gry sztuki i życia warto w tym miejscu dodać, że w tym samym czasie, gdy ukazał się numer "Russkiego Wiestnika", zawierający opis zbrodni Raskolnikowa, ściślej: dwa dni przedtem (więc w czasie, gdy numer był w druku), w Moskwie została popełniona dosyć dziwna zbrodnia. Młody student o poglądach takich, jakimi Raskolnikow uzasadniał zabijanie "pasożytów", zabił, za pomocą siekiery, starego lichwiarza. Pieniędzy jednak nie zdążył wykorzystać.

- Zbrodnia Mazurina. Przestępstwo to zostało opisane i wykorzystane zarazem w powieści "Idiota". Czyta o niej Nastazja w gazecie, potem ... sama staje się jej ofiarą.

Mazurin był zabójcą moskiewskiego jubilera Kałmykowa. Trupa trzymał w swej własnej sypialni za sklepem, nakrył tak, jak Rogożyn Nastazję, obok ciała ustawił flaszki z płynem Żdanowa, aby zabić fetor. W pokoju znaleziono nóż ze śladami krwi. Jak się jednak w śledztwie okazało, zbrodnia została dokonana owiniętą jedwabiem brzytwą. Mazurin dostał wyrok - jak Rogożyn - 15 lat katorgi. Proces toczył się w listopadzie 1867 roku. Pod jego wpływem pisarz zmienia pomysł "Idioty". Tytułowy bohater, istny "człowiek z podziemia", mający na swoim koncie zamęczenie żony (ożenił się z nią potajemnie jak Stawrogin), podpalenie i nawet gwałt - przestaje być "Idiotą", a zamienia się w "Kupca". Do charakterystyki Dostojewski wykorzystuje drukowane przez siebie we "Wriemieni" i w "Epoce" kartki z pamiętnika Milnikowa. Był na nich przedstawiony moskiewski kupiec K., syn niezwykle skąpego ojca, który po śmierci starego zadziwił Rosję hulankami i szastaniem pieniędzmi. Dopiero potem pisarz wprowadzi Myszkina (dając mu nazwisko architekta soboru Uspienskiego, o którym wspominał Karamzin) i z niego właśnie zrobi "Idiotę", filantropa i epileptyka. Aby całość skomponować - powtórzy schemat trójkąta z "Gospodyni".

- Łunin. W lutym 1871 roku "Russkij Archiw" zamieścił artykuł Swistunowa poświęcony dekabryście M. Łuninowi. Ten człowiek był całą legendą: Don Juan, który pojedynkował się o byle co, potrafił pójść z nożem na niedźwiedzia, zadawał się ze zbiegłymi katorżnikami. Poczucie niebezpieczeństwa wręcz dawało mu rozkosz, przerywało męczący go spleen. Do salonowych legend przeszedł jego pojedynek z Orłowem: trafiony w kapelusz Łunin... wystrzelił w powietrze. Tę historię powtórzy Dostojewski opisując pojedynek Stawrogina z Gazanowem.

- Śmierć Borysowej. 2 października 1876 roku "Głos" opisywał samobójstwo młodej szwaczki Marii Borysowej. Przyjechała ona z Moskwy do Petersburga nie mając żadnych krewnych, z paru rublami oszczędności, które szybko topniały. 30 września nastąpił kryzys. Gdy tylko gospodyni wyszła z domu, Maria wybiła dwie szyby i wziąwszy w ręce ikonę - Matkę Boską, którą błogosławili ją rodzice - wyszła na dach pod oknem. Przeżegnała się i przycisnąwszy obraz runęła w dół.

W oparciu o tę notatkę powstało opowiadanie "Potulna", nazwane przez Dostojewskiego opowiadaniem fantastycznym.

* Materiału do powieści dostarczały nie tylko gazety. Wiele szczegółów zostało zaczerpniętych przez pisarza z książek i wspomnień pisanych przez innych. Wspominałem już śmierć Marmieładowa, wzorowaną na powieści "Bezdolnyj", a także rozmowy w restauracji, wprowadzone przez Pomiałowskiego. W tym miejscu można wspomnieć o dalszym ciągu pracy nad "Zbrodnią i karą" - wzorowany na Czistowie Raskolnikow zostanie wzbogacony myślami przejętymi z Balzaca, upodobniony do studenta Rastignaca. Ten właśnie młody student pragnący kariery dokonuje "zbrodni pośredniej". Nie ma właściwie nic przeciwko temu, by Vautrin zabił brata jego ukochanej. Jest to jeszcze "Raskolnikow rozdwojony", rozmowa Vautrin - Rastignac na temat prawa do zbrodni to jakby spór Rodiona z samym sobą i zarazem zapowiedź gry Iwana ze Smierdiakowem.

W "Biesach" z kolei znajdzie się wiele mówiący szczegół: opis gry Lamszina na pianinie. Jedną ręką gra on "Marsyliankę", drugą, zagłuszając tamtą, zaczyna grać "Augustyna". Scena ta ma dla pisarza dość ważne znaczenie symboliczne. Jej źródłem są drukowane w 1885 roku wspomnienia W. A. Sołłoguba. Opisują one, jak bawiąc w Moskwie, słynny pianista Karl Levy zagrał w domu jakiegoś polskiego patrioty jedną ręką hymn "Jeszcze Polska...", a drugą zaczął walić jakąś rosyjską pieśń. Z kolei mowa Szigalewa jest parodią przemówienia Bakunina, które pisarz usłyszał w Genewie na początku września 1867 roku. Bakunin przemawiał wówczas na Kongresie Pokoju. Inny przykład: pomysł, by Myszkin umiał pięknie kaligrafować, przejęty został od Hoffmanna. W "Złotym garnku" był to wątek bardzo ważny, po włączeniu do nowego dzieła - zaledwie ozdobnik. Przy okazji warto zauważyć, że kniaź Dostojewskiego ma wiele rysów studenta Anzelmusa, między innymi jego dar niezręczności, tłuczenia przedmiotów i nadeptywania na nogi.

I jeszcze przykład z "Braci Karamazow". "Żywot w Bogu zmarłego starca Zosimy z własnych jego słów spisany", zawierający wyjątki jego dzieł, wspomnienia i pouczenia, jest trawestacją wydanej w 1860 roku książki "Pouczenia starca pokornego mnicha Zosimy i wyjątki z dzieł jego". Był to życiorys ojca Zosimy Tobolskiego, założyciela słynnej pustelni pod Moskwą. Jego prawdziwe nazwisko brzmiało Zachariasz Wierchoński, żył w latach 1767-1835, był kiedyś oficerem, słynął z hulanek.

* Skoro mowa o prototypach bohaterów Dostojewskiego, warto też wspomnieć o jego osobistych porachunkach.

Porachunek pierwszy miał z Gogolem. Był to pisarz, któremu zawdzięczał tak wiele, że chwilami go nienawidził. Tym bardziej że dość długo nazywano go "drugim Gogolem". Przypuszczam, że także dlatego rozpowszechniał list Bielinskiego i że robił to z ogromnym zapałem. Z listu tego wynikało przecież - prócz treści politycznych - że jednak Gogol nie jest taki wielki. Po powrocie do literatury, może, aby odciąć się od miana "ucznia", może w przystępie zwykłej, literackiej zawiści sportretował Gogola w książce "Wieś Stiepanczikowo" jako zakłamanego dewota i tępego konserwatystę Opiskina. Do parodii wykorzystał parę szczegółów z ostatnich lat życia Gogola, między innymi fakt, że postradawszy zmysły zaczął on utożsamiać się z Tomaszem a Kempis, którym już wcześniej zresztą był zafascynowany. Foma Kempinski zamienił się więc w Fornę Opiskina i jak Gogol deklamował nabożnie, że kocha całą ludzkość. No, może z wyjątkiem tych, którzy podobni są do głupawego chłopa Fałaleja. Niechęć do służby wytykał Gogolowi i Bieliński. Zwłaszcza miał mu za złe zwrot do chłopa per "ryju nie myty". Niestety, ludzkość, z którą wypadło się Fomie stykać, składała się z samych Fałalejów bądź osobników podobnych. Szczytem humanitarności, na jaki mógł więc zdobyć się Foma, było... danie takiemu "ryjowi" kostki cukru. Tak całkiem kochać, jak brata, takiego nie mytego nie mógł.

Porachunek drugi - z Turgieniewem. Dostojewskf zazdrościł mu wszystkiego: honorariów, majątku, arystokratycznego obejścia, najbardziej jednak tego, że każdy przyjazd Turgieniewa z zagranicy, każdy jego wieczór autorski stawały się nieomal świętem narodowym. Dostojewski postanowił więc uwiecznić takie święto w "Biesach". Turgieniew - Karmazinow zjawia się więc na prowincji, łazi w swym słynnym szlafroku, na powitanie serdecznie... nadstawia policzek, głośno przy tym cmokając w powietrze. Potem wychodzi na estradę. Głosem piskliwym, ale zabarwionym arystokratycznym podseplenianiem, wygłasza najpierw dęte przemówienie o swej skromności i - jak zwykle - o tym, że właśnie kończy pisać i "łamie pióro". Potem zaczyna czytać dość głupawy utwór, który w istocie jest parodią Turgieniewowskich "Widm" i szkicu "Dosyć". Nikt tego wprawdzie nie rozumie, ale rzecz musi być mądra, a co najmniej niezwykle kulturalna, skoro rzecz dzieje się w Niemczech; w krzakach piszczy rusałka, a Gluck gra w trzcinach na skrzypcach. Jak taki występ się zakończył, można było z góry przewidzieć: publiczność wreszcie się poznała i wreszcie wykpiła Karmazinowa. Największą satysfakcję miał sam Dostojewski.

 

Klisza trzecia: wielkie schematy

Jak wynika z notatek pisarza, literacka obróbka materiału nie kończyła się na komponowaniu szczegółów i fabuł "wziętych z życia". Na tego samego bohatera autor potrafił nałożyć kilka różnych "klisz"; w ten sposób czynił z niego postać niezbyt spójną, czasem pełną sprzeczności - ale tworzył z niego kogoś właśnie żywego, prawdziwszego. Podajmy znów kilka przykładów:

- Raskolnikow to raskolnik Czitow, na którego nałożono jeszcze romantyczny płaszcz Rastignaca. Przydano mu także prawniczej elokwencji Lacenaire'a. Na to wszystko nałożony został funkcjonujący w kulturze od lat 200 mit o uczonym-zbrodniarzu nazwiskiem Eugeniusz Aram. O nim swojego czasu Tomasz Hood pisał balladę "Sen Eugeniusza Aram" (por. "Sen Raskolnikowa"), o nim napisał książkę Edward Bulwer. Rosyjski przekład tej książki wyszedł w 1860 roku, Dostojewski, rzecz jasna, go znał. Ponieważ jednak bohater Bulwera nie był wcale nowoczesnym erudytą, Dostojewski narzuca jeszcze dwie klisze: wkłada mu w usta poglądy Adolfa Queteleta oraz... cesarza Napoleona III. Pierwszy z nich był autorem książki "Człowiek i rozwój jego zdolności", którą nazywał "fizyką społeczną". Z fizyki tej wynikało, że zbrodnie są konieczne, że mimo rozwoju społecznego procent ich będzie stały, są one bowiem zdeterminowane przez czynniki psychiczne, a nie przez organizację społeczeństwa. Poglądy te omawiał i popularyzował A. Wagner w wydanej właśnie wtedy pracy "O metodzie pozytywnej" (1866). Rok wcześniej ukazała się książka "Życie Juliusza Cezara", której autorem był sam cesarz Francji. Główna teza tej książki głosiła, iż silna jednostka ma prawo naruszać porządek praw społecznych. Jeśli zrobienie czegoś dobrego dla ogółu wymaga nawet przestępstwa - jednostka taka ma prawo je popełnić. Książkę tę krytykował "Sowriemiennik"; należy jednak przypuszczać, że Dostojewski znał jej tezy z pierwszej ręki. Postać jest więc gotowa. Dostojewski zaczyna pisać, ale raz jeszcze bierze się do czytania "Nędzników" (1862); chodzi mu właściwie o postać "nawróconego grzesznika", jakim był Jean Valjean. Pod wpływem tej lektury zmienia pomysł. Jeżeli w pierwszej wersji Raskolnikow miał się zastrzelić z pistoletu, to teraz pisarz mu każe uczynić gest Valjeana. I tak jak tamten, gdy mieli skazać niewinnego, tak i ten przyznaje się do winy, gdy słyszy, że Mikołka chce za niego "przyjąć cierpienie". Jego gest jest jednak mniej czysty, bo (zgodnie z pierwszą wersją) Porfiry Pietrowicz zna sprawę... Przejęty, ale nie zintegrowany z treścią schemat przydaje Raskolnikowowi ów rys dwuznaczności moralnej, który czyni zeń prawdziwszego przedstawiciela buntowników lat 60-tych. Szlachetny Valjean był 20 lat wcześniej. - Myszkin to trochę Bezborodko, trochę sam Dostojewski. Lecz pisarzowi nie chodziło wcale o to, aby opisać zwariowanego hrabiego, czy też siebie jako młodzieńca 27-letniego (tyle lat miał w czasie procesu). Zaczęło się od problemu teoretycznego i od poszukiwania odpowiedniej "kliszy"; materiał empiryczny przydał się potem. 1. I. 1868 roku Dostojewski pisze do Soni Iwanowej: "Główna myśl powieści - przedstawić pozytywnego, pięknego człowieka. Nie ma nic trudniejszego na świecie, zwłaszcza teraz. Wszyscy pisarze, nie tylko nasi, lecz także wszyscy Europejczycy, kto tylko brał się za przedstawienie pozytywnego pięknego człowieka - zawsze pasował. To zadanie ogromne, Piękno jest ideałem, a ideał - ani nasz, ani cywilizowanej Europy - jeszcze nie został wypracowany... najwyżej ze wszystkich jest Don Kichot, ale on jest piękny jedynie dlatego, że jednocześnie śmieszny. Pickwick, nieskończenie słabsza myśl niż Don Kichot, ale też ogromna, także śmieszny i tylko tym bierze. Pojawia się współczucie do ośmieszonego, nie znającego swej ceny piękna. To współczucie jest tajemnicą humoru. Jean Valjean - też mocna próba, ale on wzbudza sympatię ze względu na swoje nieszczęście i niesprawiedliwość społeczeństwa wobec niego. U mnie niczego takiego nie ma, zupełnie nic i dlatego boję się bardzo, że będzie pozytywna klapa."

Początkowo zanosi się więc na to, że będzie to ktoś w rodzaju Don Kichota. Tym bardziej że nieco wcześniej pisarz oglądał sztukę W. I. Rodisławskiego "Idiota, czyli heidelberskie podziemie". Była to przeróbka z francuskiego, a tematem jej - znana historia "idioty" wychowanego poza ludzkim społeczeństwem. 10.IV.1868 roku Dostojewski pisze w swych notatkach dwa decydujące słowa: Kniaź Chrystus. Czytał wówczas po raz trzeci Renana i pod wpływem "Żywota Jezusa" zaczyna przerabiać swego kniazia. Według wersji pierwotnej (1867) miał on być niemal zbrodniarzem, nie pozbawionym jednak dobrych cech: swój przydomek zawdzięczał temu, że utrzymywał swą pracą rodzinę. Potem "idiota" - prostaczek boży, XIX-wieczny Chrystus. Zjawia się w Petersburgu, aby głosić miłość, a ponieważ musi być trochę śmieszny (nazbyt patetycznego publiczność nie polubi), Dostojewski przydaje mu trochę uroku Don Kichota, który dość żałośnie konfrontuje swoje marzenia ze światem. Tym razem jednak nałożenie aż tylu klisz nie dało pozytywnego wyniku: Myszkin jest typem papierowym, bledszym od Don Kichota i rzecz jasna od Zbawiciela. Wydaje się, że Dostojewskiemu tym razem zabrakło odwagi do złamania konwencji, że polubił zbytnio bohatera i dlatego nie zdecydował się go zabić. Poza tym wiek XIX nie pozwolił mu robić cudów. A czymże byłby Jezus, gdyby nie wskrzeszał, nie uzdrawiał, Jezus, który nie zginąłby na krzyżu? Prawdopodobnie Myszkinem sprzed 2 tysięcy lat.

- Stawrogin to postać jeszcze bardziej syntetyczna. Właściwie wziął się z pierwszej wersji "Idioty" (listopad 1867), z opowieści o tym, jak idiota żeni się potajemnie, by w końcu, zmęczony sprawą, spowodować śmierć żony. Wątku tego nie oddał pisarz Rogożynowi ani też nowemu wariantowi "Idioty", oddał go 2 lata później bohaterowi nie napisanej książki "Zawiść" (pierwszy tytuł "Kartuzów"), kniaziowi A. B. Kniaź ten zostanie wzbogacony o szczegóły z życiorysu Łunina (pojedynek), będzie jednak wciąż bohaterem dość brukowego romansu, rywalem "Nauczyciela" o wdzięki "Krasawicy". Przy okazji - jak zanotuje Dostojewski - kniaź "robi brzuch" jakiejś Wychowanicy.

Dopiero kiedy prasa przynosi wiadomości o sprawie Iwanowa, praca Dostojewskiego posuwa się naprzód. Dawny przyjaciel Szaposznikow stanie się jednocześnie Iwanowem, Nieczajew zjawi się w powieści pod własnym nazwiskiem i dopiero w ostatniej redakcji stanie się Wierchowienskim. Kniaź A. B., przyjaciel Szaposznikowa i Nieczajewa, może teraz być albo Pietraszewskim (przywódca kółka), albo Spieszniewem, ze względu na stosunek do Szaposznikowa, bądź też może być Bakuninem ze względu na więzi z Nieczajewem. Może także być polskim grafem (pomysł sięgający Kartuzowa) - nihilistą. Dostojewski wybiera wszystkie możliwości na raz, ale żeby postać mu się nie rozpadła, wpisuje ją jeszcze w mit Don Juana. Tak jak Don Juan bawi się słowami miłości, tak kniaź - Bakunin bawi się ideami. Jest nihilistą, nie wierzy w nic, ale podsuwa piękne słowa i Szatowowi (były "Szaposznikow"), i Wierchowieńskiemu (były "Nieczajew"). Do tego wszystkiego sam pragnąłby dobra, dąży do niego, ale nie dochodzi. W jakimś sensie przypomina on Rudina z powieści Turgieniewa (1856), ale to tylko podobieństwa psychologii. W planie filozoficznym pisarz czyni zeń symbol Rosji, daje mu nazwisko Stawrogin - od greckiego słowa "stauros" - krzyż. "Niosący krzyż" Stawrogin jest więc symbolem Zbawiciela, ale i jego parodią. Tym razem Dostojewski nałożył nie mit, lecz jego negatyw. - Iwan Karamazow - to rodzony brat Raskolnikowa. Tamten zabił co prawda osobiście, ten zaś tylko pośrednio, jednak wzorem dla obu był ten sam Rastignac. W roku 1874, gdy pojawia się pierwszy pomysł "Braci", Iwan jest jedynym bratem Dymitra Ilińskiego, jest więc też jednocześnie i Smierdiakowem, i Aloszą. Dostojewski narzuci mu jednak nazbyt dużo ról, będzie chciał zrobić go "rosyjskim Faustem", a jednocześnie będzie marzył o Kandydzie i rozczytywał się w Wolterze. W końcu Iwan rozpadnie się na Aloszę - Kandyda i Iwana - Fausta. Z historii śmierci ojca zjawi się lokaj Smierdiakow, który weźmie na siebie tę rolę, jaką wobec Rastignaca spełnił Vautrin.

Jak jednak doszło do tego, że Iwan stał się Faustem?

Pomysł, by zmierzyć się z Goethem, powstał u Dostojewskiego już wcześniej - i w czasie pisania "Idioty", i w czasie pracy nad "Dziennikiem" za rok 1873. W obu przypadkach Dostojewski zrezygnował, a jednak właśnie w 1873 roku coś zaczęło się dziać.

Młody (rocznik 1842) krytyk Mikołaj Michajłowski napisał w tym właśnie roku ostrą recenzję z "Biesów". Zarzucił Dostojewskiemu fałszowanie obrazu rewolucji, gdyż sprawa Nieczajewa jest raczej jej zwyrodnieniem, a odbicie tej sprawy w powieści zwyrodnieniem drugiego stopnia, zarzucił także, iż pomija milczeniem rolę prawdziwych "biesów", które weszły do Rosji: wyzysku, nędzy, mieszczańskie! drapieżności.

Dostojewski szykuje polemikę i - aby pokonać "seminarzystę" - czyta wszystko, co ten napisał. Czyta i - zafascynowany - na razie atak swój odkłada. Szuka. Dopasowuje. W artykule "Wolter człowiek i Wolter myśliciel" napisanym przez Michajłowskiego w 1870 roku znajduje taki cytat: "W pełni przyznaję sobie prawo krytykować wielki Boży świat z punktu widzenia mego kawałka mózgu. Twierdzę, że ani w naturze, ani w społeczeństwie nie istnieje taka równowaga, która powoduje to, iż za zbrodnią następuje kara. Twierdzę, że prawo moralne istnieje tylko w naszej świadomości (...) Doszedłem do tej prawdy nie abstrakcyjnym rozumowaniem, ale wyniosłem ją z życia, na własnych plecach".

Nieco dalej pisząc o Spencerze, Michajłowski zarzuca angielskiemu filozofowi minimalizm: Spencer nie chce poprawiać, nawet w myśli, świata Bożego. Żachnięcie rosyjskiego krytyka stanie się oczywistsze, gdy przypomnimy, że Spencer był przecież agnostykiem, że on właśnie powiedział: nauka i wiara - to rycerze pojedynkujący się o barwy tarczy, której każdy z nich widział tylko połowę... Natomiast Michajłowski jest już ateistą. Dla Spencera poprawienie świata byłoby jeszcze sadystycznym bluźnierstwem, aktem buntu; dla Michajłowskiego jest już obowiązkiem. Właśnie dlatego, że Boga nie ma, człowiek winien poprawić świat. Nikt inny tego nie zrobi.

W kolejnym tekście "Proudhon i Bieliński" Dostojewski znajduje coś, co sprawia mu niespodziankę. Michajłowski cytuje tutaj list, jaki pisał Bieliński do Botkina 4.III.1841 roku. W liście tym krytyk polemizował z Heglem: "... gdyby nawet udało mi się wspiąć na najwyższy szczebel drabiny rozwoju, to i tam poprosiłbym pana o zdanie mi sprawy ze wszystkich ofiar warunków życia i historii, ze wszystkich ofiar przypadku, zabobonów, inkwizycji, Filipa II itp., itp.; w przeciwnym wypadku z owego najwyższego szczebla rzucam się głową w dół. Nie chcę szczęścia nawet za darmo, jeśli nie będę spokojny o los każdego z moich braci, krew z krwi mojej, kość z kości mojej. Powiadają, że dysharmonia jest warunkiem harmonii: być może jest to pożyteczne i przyjemne dla melomanów, ale z pewnością nie dla tych ludzi, którym przypadło w udziale przez los swój wyrazić ideę dysharmonii". List ten mógł Dostojewski poznać nieco wcześniej, teraz jednakże pewne myśli zaczynają się na siebie nakładać, komponować. W artykule "Co to jest szczęście" znajduje pisarz wreszcie refleksje o nowym Fauście, tam także czyta zdanie "Faust nie przyjmie szczęścia Wagnera". Koło zostało zamknięte.

Gdy podawałem, że Michajłowski urodził się w roku 1842, nie robiłem tego bez powodu. Akcja "Braci Karamazow" rozgrywa się w roku 1865. Michajłowski miał wtedy 23 lata. Dokładnie tyle samo miał Iwan Karamazow.

W roku 1878 młodzież, której przywódcą duchowym jest Michajłowski, wraca do haseł rewolucyjnych. Dostojewski zaczyna pisać "Braci Karamazow". Rosyjskim Faustem staje się Michajłowski, a raczej - co za wspaniała przewrotność - jego niedawna, 23-letnia młodość!

- Z postacią Iwana związany zostanie jeszcze jeden mit. By ubarwić "młodszego brata", dość bladego na tle Dymitra, Dostojewski każe mu być poetą i filozofem. Stylizuje go trochę na Wł. Sołowjowa, pisze także dla niego poemat o Wielkim Inkwizytorze. Pomysł, aby zamiast wiersza dać jego opis prozą, wziął pisarz od Hoffmanna, który w ten sposób przekazał utwór o walce Nataniela z Piaskunem. Natomiast pomysł sięgnięcia w czasy inkwizycji, zabobonów, Filipa II zasugerował mu właśnie ów list do Botkina. Zanim jednak napisze poemat, pisarz - nie zawsze świadomie - porusza całą przeszłość.

Sam pomysł poematu jest stary, tak stary jak chrześcijaństwo, a raczej jak krytyka chrześcijaństwa. Zrodziły go średniowieczne karnawały, formę pieśni nadali mu waganci. Właśnie w zbiorze ich pieśni "Carmina Burana" po raz pierwszy zapisano pieśń o wygnaniu Jezusa przez papieża. Zbiór ten został zredagowany w opactwie Benediktbeuern w roku 1225, pieśni są jednak znacznie starsze. Postać Inkwizytora pochodzi - jak już pisałem - od Schillera; to był ten materiał zapalny, na który padła myśl Bielińskiego. O tym jednak, że w pierwszym zamyśle Inkwizytor był właśnie papieżem, świadczy kilka szczegółów. Inkwizytor powiada na przykład do Jezusa: "dokładnie osiem wieków temu przejęliśmy z jego rąk to, coś Ty z oburzeniem odrzucił, ów ostatni dar, który był ci ofiarowany... królestwa ziemskie. Przejęliśmy Rzym i miecz Cezara i ogłosiliśmy się cesarzami ziemi". On, o którym mowa, to Szatan. W rzeczywistości był to Pepin Krótki, który spełnił rolę Wysłannika. Akcja poematu dzieje się w Sewilli w wieku XVI. Dokładnie osiem wieków wcześniej, w zamian za koronację, papież otrzymał od Pepina ziemię rzymską we Włoszech. Powstało Państwo Kościelne, które jest dla pisarza symbolem zwyrodnienia i skostnienia chrześcijaństwa, diabelskiej zamiany idei w urząd. Mitów i szczątków mitów jest w książkach Dostojewskiego dużo. Nie sposób zresztą pisać, by nie poruszyć któregoś z nich. To, w co kiedyś wierzono, staje się świetnym ozdobnikiem, wiara degraduje się do estetyki. Potem następuje proces odwrotny, którego przykładami są księgi Homera, Biblia, Mahabharata...

* Mity, które są u Dostojewskiego, układają się w pewien porządek.

- Dość często mają one formę inicjacji: młody człowiek zostaje wprowadzony w świat, przyjeżdża znikąd, ze Szwajcarii czy z małego miasta i wysiada na dworcu w Petersburgu. Na ogół schemat inicjacji jest klamrą spinającą wszystkie treści i wszystkie mity. 

- Warto podkreślić dość różny zasięg czasowy tych mitów. Niektóre z nich, jak opowieść o Złotym Wieku przewijająca się w "Zbrodni i karze" i "Młodziku", a także we "Śnie śmiesznego człowieka", sięgają czasów antycznych. Pisarz próbuje uczynić z nich formę tak pojemną, by objęła również utopie XIX wieku, fourieryzm, wreszcie socjalizm. Podobnie stary, może starszy jest mit Patriarchy, którego kolejnymi wcieleniami są "starcy" Dostojewskiego: zarówno ci, co sprawują władzę nad katorgą, jak ci, którzy wędrują jak Makar, jak i ci wreszcie, którzy jak Zosima nauczają, służą radą i opieką. Mit ten był w gruncie rzeczy jedyną pozytywną strukturą pisarza; wygrał też konkurencję z rozbitą we "Śnie" opowieścią o Złotym Wieku.

- Mity "krótkiego zasięgu" są również jakby ponowieniem dawnych schematów. Historia księcia Myszkina świadomie nawiązuje do mitu o Jezusie, a historia Damy Kameliowej, inspirująca pisarza do stworzenia postaci Soni, Nastazji, Gruszeńki, jest XIX-wiecznym wariantem opowieści o Marii Magdalenie. Z kolei zbuntowany Karamazow i jego poprzednik Raskolnikow - to romantyczni bohaterowie Schillera, to Karol Moor jako teoretyk i jako praktyk. Ale przecież w micie romantycznego buntownika, w buncie Karamazowa i u Schillera wreszcie jest coś z tradycji prometejskiej, jest jakaś wieczna niezgoda na świat, któremu bogowie nie chcieli oddać ognia, woląc go pozostawić w nędzy i przerażeniu.

Wszystkie te mity układają się więc w całość będącą jakimś zapisem humanizmu, opisując ogień i ciemność, sytuują się po stronie światła. Są - używając terminów filozofii - artystycznym odbiciem gry alienacji i humanizmu. Zamiast więc mnożyć przykłady, zamiast zbierać rozbite szczątki mitów, spróbujmy wdać się w rozważania na pozór zupełnie oderwane.

Z pewnego punktu widzenia życie ludzkie jest walką z entropią, z właściwym światu pędem ku rozkładowi i śmierci. Ostrzeżenia i wzory zachowań zdobyte w tej walce są zawsze i dla wszystkich zapisywane w pamięci genetycznej. Te, które ważne - będą tylko dla pewnej grupy (czy narodu), dziedziczone są niejako "zewnętrznie" - w postaci mitów kulturowych, przypowieści, a nawet przysłów. Bogactwo takich mitów, ich różnorodność, nawet sprzeczność jest asekuracją kultury: zwiększa szansę przetrwania narodów w zmiennych warunkach historii. Przykładem może służyć dialektyka kultury niemieckiej, zawierającej wzory tak sprzeczne, jak wzór raubrittera i kupca. Gdy wierność pierwszemu z tych wzorców (np. wobec przewagi militarnej przeciwnika) groziła narodowi samobójstwem - uruchamiany zostawał wzorzec "rezerwowy" z zapasowymi regułami bezpiecznej służalczości. Niemcy bowiem pierwsi zrozumieli, iż polityka polega na tym, aby być jednocześnie po obu stronach barykady.

Aby nagromadzona przez pisarza chaotyczna masa informacji w ogóle nadawała się do wykorzystania, musiała zostać poddana dalszej obróbce. Dotychczas oglądaliśmy dwa rodzaje zabiegów literackich. Pierwszy polegał na wyborze z "życia" wydarzeń zorganizowanych w bardziej dramatyczne, a wiec bardziej znaczące, bogatsze informacyjnie całości, drugi na tym, iż fakty w rzeczywistości chaotyczne i rozległe poddawane były wstępnej kondensacji przez dziennikarzy bądź autorów książek. Jedno jest jednak istotne: Dostojewski brał na swój warsztat tylko zorganizowane, przynajmniej wstępnie, wydarzenia, rozpoczynając twórczość na wyższym niejako piętrze. Można powiedzieć, że materiał, który brał na swój warsztat, nie był "oryginalny", że najczęściej brany był z drugiej ręki. Ale też jego talent był zbyt wysokiej klasy, by miał się marnować na wstępną organizację tematów czy na klecenie jakichś oryginalnych fabuł. Wrażliwość tak wysoka, smak literacki, erudycja - to wszystko było potrzebne do tworzenia tych najcenniejszych zbiorów informacji, które ludzkość nazywa mitami. Do zbierania materiału, do wstępnego porządkowania wystarczył talent anonimowych dziennikarzy z "Głosu", talent klasy Gorskiego czy Pomiałowskiego.

Istniało kilka mitów religijnych czy literackich, które jednak w wieku XIX okazały się nieprzydatne. Wtedy właśnie stał się konieczny Balzac z "Komedią ludzką", tu właśnie Dostojewski ze swymi bohaterami, wielkimi i małymi, zbuntowanymi i pełnymi pokory. Są wszyscy. W półmroku stoją Myszkin i Rogożyn, spoglądają na nas w milczeniu i uśmiechają się dziwnie... W oddali widać cień odchodzącej Nastazji.





DOSTOJEWSKI