Gazeta Wyborcza - 17.11.2011
Krzysztof Varga
Wencel Walczący,
czyli poezja smoleńska
Laureatem tegorocznej Nagrody im. Mackiewicza został Wojciech Wencel za tom wierszy "De profundis", spieszę z gratulacjami, choć poeta pewnie i tak nie przeczyta tych gratulacji, bo bohatersko bojkotuje "Gazetę". Nie ironizuję wcale, w ogóle poziom ironii ostatnio mi intensywnie spada, poczucie humoru mi gwałtownie nurkuje, robię się zaskakująco poważny, osobliwie, kiedy czytam wywiad z Wenclem w "Plusie Minusie", weekendowym dodatku "Rzeczpospolitej", a jeszcze osobliwiej, gdy czytam stronę internetową gdańskiego twórcy. Wencel jest poetą chrześcijańskim, przy każdej sposobności akcentuje swój religijny wybór, nie inaczej jest w rzeczonym wywiadzie, gdzie wyraźnie wszak mówi o mistycznym związku Polski z chrześcijaństwem, że Polski od chrześcijaństwa oddzielić się nie da, z czym niewątpliwie należy się zgodzić, choć pewnie wektor refleksji mamy z Wenclem odmienny: on w polskości przesiąkniętej chrześcijańskim mistycyzmem odnajduje szczęście, ja raczej inaczej, nasz katolicki mistycyzm, któremu niedaleko wcale od pogaństwa, podług mnie bywał i bywa nadal Polski nieszczęściem. Bóg, uważa Wencel, nawet na bieżącą naszą politykę ma wpływ decydujący, poeta, który był w Społecznym Komitecie Poparcia Jarosława Kaczyńskiego, nie rozpacza jednak z powodu wyborczej klęski jego politycznego idola, powiadając w te słowa: "Dla kogoś, kto wierzy, że Bóg jest panem historii, pojęcie klęski nie istnieje. Wszystko ma swój cel. Może jeszcze nie jesteśmy gotowi na narodowe odrodzenie. Trzeba powtarzać sobie słowa Herberta: »Bądź wierny, idź«, i budować drugi obieg kultury (...). Jeśli Bóg zechce, w końcu przełoży się to na układ sił w parlamencie". Na razie niestety Bóg chciał, by do parlamentu wszedł Palikot, więcej - Bóg sobie obmyślił, że w Sejmie zainstaluje nawet posła Kotlińskiego, nienawidzącego Kościoła byłego księdza, faktycznie, Bóg Polskę wystawia na straszliwe próby, nie pierwszy raz zresztą, obawiam się, że w ogóle Bóg lubi dręczyć Polaków, ma z tego jakąś dziwną satysfakcję.
Zostawmy jednak wywiad z Wenclem, ciekawsze jest to, co pisze on w poezji, w felietonach w "Gazecie Polskiej" oraz na swojej stronie internetowej. Osobliwie ciekawy jest manifest "Walka cywilna 2010", którego to manifestu najważniejszą przyczyną naturalnie była katastrofa smoleńska. Poeta rozpoczyna manifest inwokacją, czyli wymienia skrupulatnie wszystkie media, które bojkotuje "od 7 września 2010 do odwołania", trochę brakuje miejsca, by je wszystkie wymienić, są to w każdym razie gazety, tygodniki, stacje radiowe i telewizyjne, którym nie udziela wywiadów, nie daje wypowiedzi i nie wysyła swoich książek do recenzji, zaczynam rozumieć, dlaczego spadają nakłady gazet, niewątpliwie każdy wywiad z Wenclem podniósłby czytelnictwo skokowo, każda recenzja z jego tomu poetyckiego spowodowałaby szturm na kioski. Zasad "Walki cywilnej 2010" jest kilka, oto pierwsza z nich: "Bojkot wszelkich działań zmierzających do osłabienia ducha w społeczeństwie, szczególnie prób pomniejszenia rangi katastrofy smoleńskiej i pamięci bohaterów, którzy 10 kwietnia 2010 polegli za ojczyznę". Fraza "bohaterowie polegli za ojczyznę" w kontekście katastrofy lotniczej jest już znana i zgrana, lecz za każdym razem wprawia mnie w osłupienie i powoduje dziwną przykrość, nie chce mi się już klarować, jak straszliwym jest ona nadużyciem, o innym nadużyciu pozwolę sobie tu wspomnieć. Wencel mianowicie ilustruje swój manifest wizerunkiem kotwicy, a więc symbolem Polski Walczącej z czasów okupacji niemieckiej. Otóż bogobojny poeto z Gdańska, kotwica mi osobiście kojarzy się głównie z Powstaniem Warszawskim, tym bardziej że jestem z Warszawy i w wyjątkowo naznaczonym przez Powstanie Warszawskie miejscu zamieszkuję. I na każdym prawie kroku natrafiam na ślady tragedii, pomniki walki i rozstrzeliwań, strasznych cierpień i prawdziwego bohaterstwa, stokroć większego i bardziej heroicznego niż śmierć w wypadku lotniczym, bohaterstwa i cierpień, których nigdy nie doświadczyłeś i, codziennie dziękuj Bogu, nigdy nie doświadczysz. I uważam, że wklejanie sobie kotwicy do osobistych dyrdymał o bojkocie "Gazety", "Newsweeka", "Wprost" czy "Przekroju" jest zwykłą chamówą i historycznym złodziejstwem. Mówię serio i patetycznie, zupełnie nie umiem się skusić ironii i nie potrafię pojąć, skąd bierze się owa potrzeba katastrofy i narodowego nieszczęścia jako katharsis. Ja doskonale rozumiem, że można intensywnie i namiętnie nie znosić obecnych rządów i największych mediów, nie widzę tu problemu, ale - preferowane nie tylko przez gdańskiego poetę - widzenie Polski dziś jako kraju pod okupacją, kraju zniewolonego, gdzie Putin wszelkie rozkazy rządowi w Warszawie wydaje, kraju, w którym tworzyć trzeba podziemie niepodległościowe, jest czysto i klinicznie obłąkańcze. Felietony gdańskiego poety w "Gazecie Polskiej" nawet noszą wspólny tytuł "Listy z podziemia", Wencel nie umie bowiem żyć na powierzchni, on musi wyłącznie w podziemiu, on jest w nieustającej, a przecież nie on jeden, partyzantce. Tyle że dziś można jednakowoż deklarować swobodnie swoją przynależność do podziemia, do struktur partyzanckich, w czasach kiedy malowano kotwice na warszawskich murach, wydaje mi się, że nie było to takie łatwe, Wencel w Warszawie przed 1 sierpnia 1944 roku miałby jednak większe trudności z oficjalnym deklarowaniem swojego oporu niż w Gdańsku w 2011.
Naturalnie katastrofa smoleńska doczekała się swojej poezji, poeta z Gdańska jest jednym z jej czołowych reprezentantów, polecam wizytę na stronie wierszeosmolensku.blogspot.com, Wencel jest redaktorem owej antologii i administratorem strony, lektura tejże jest dość pouczająca. Prócz klasycznych dziel, jak Marcina Wolskiego "Na śmierć prezydenta Kaczyńskiego" i "Golgota" czy Jarosława Marka Rymkiewicza "Do Jarosława Kaczyńskiego", znaleźć można naturalnie tytuły "Katyń 2010" i "Katyń II", a także "Tryptyk katyński" mniej znaczących poetów, jest tam też silnie reprezentowany Wojciech Wencel, warto się nad jego wierszami pochylić, by pojąć całą obłąkańczą filozofię Polski jako kraju, który aby być Polską, musi obligatoryjnie doświadczać krwawych łaźni, tylko zabity Polak bowiem według tej filozofii jest prawdziwym Polakiem. Weźmy frazy z wiersza "In hora mortis", gdzie gdański poeta pisze: "a im bardziej bezsensowny twój zgon się wydaje/ tym gorętsze składaj dzięki, że jesteś Polakiem/ naród tylko ten zwycięża razem ze swym Bogiem/ który pocałunkiem śmierci ma znaczoną głowę". Początek tego wiersza zaś brzmi jak nowy, podziemny naturalnie, początek polskiego hymnu: "Jeszcze Polska nie zginęła, póki my giniemy/ póki nasi starsi bracia wędrują do ziemi". Doprawdy, tylko ten, kto zginie od strzału w potylicę, jedynie ten, kto traci życie w katastrofie lotniczej, a więc ginie bohatersko i męczeńsko, ma prawo do bycia Polakiem? Tylko Polak rozstrzelany bądź poległy w boju godzien jest polskości? Czy jedyną drogą do zbawienia jest "owinąć się w całun biały i czerwony"? Gdybym wierzył w Boga, tobym się pomodlił o uleczenie Wencla.
"Salon" i "antysalon" w III RP