Życie
z dnia 2000-12-08
Ryszard Legutko
Zwycięstwo nad Herbertem
Zdarzyło mi się niedawno oglądać na prywatnym pokazie film Jerzego
Zalewskiego o Herbercie. Przypominam, że utwór ten miała pokazać publiczna
telewizja, ale na emisję nie wyraziła zgody, co potwierdziło jedynie
wszystkie złe rzeczy, jakie o tej instytucji opowiada się od dłuższego
czasu. W notatkach prasowych pojawiły się sugestie, że filmu nie pokazano,
ponieważ jego bohater, Zbigniew Herbert, wypowiada w nim dwa ostre sądy o
dwóch wybitnych postaciach polskiego życia - Czesławie Miłoszu oraz Adamie
Michniku. Nie wiemy oczywiście, jak silne w tej sprawie były naciski ze
strony samych zainteresowanych, ich przyjaciół lub instytucji z nimi
związanych, a jak dalece to sama telewizja poczuła się w obowiązku nie
dopuścić do wyemitowania niekorzystnych dla obu panów wypowiedzi. A może
stosowniej będzie powiedzieć, że nie wie piszący te słowa, bo z pewnością
istnieją w Polsce ludzie, którzy na ten temat dokładną wiedzę posiadają.
Filmu o poecie być może rzeczywiście nie wyemitowano w telewizji
publicznej, bo źle się w nim mówi o Miłoszu i Michniku. Myślę jednak, że
to, co w tym filmie najostrzejsze, to nie owe dwie wypowiedzi, ale cały
portret obyczajowy niemałej części polskiej inteligencji. Nie jako zbioru
jednostek, ale jako pewnej zwartej i solidarnej grupy, która broni siebie
sposobami tyleż nieeleganckimi, co niegodnymi. Patrząc na film,
myślałem o paradoksalności naszych czasów. Niby mamy wolność, a tu znowu -
jak przed laty - ogląda się zakazane obrazy na prywatnych pokazach, a
kopie dostają się w nasze ręce - również jak przed laty - przez znajomych
oraz znajomych znajomych. I jeszcze jeden paradoks. Kiedyś w Polsce nie
wolno było w publicznych mediach mówić dobrze o Miłoszu i Michniku.
Dzisiaj nie wolno w tych mediach o obu panach mówić źle. Nie ma przy tym
znaczenia, kto taką złą opinię wypowiada - czy jest to byle krzykacz, czy
jedna z największych postaci polskiej literatury. Film pokazuje
mechanizmy rządzące polskim środowiskiem intelektualnym, z którym - poza
nielicznymi wyjątkami, od Izydory Dąmbskiej do Zdzisława Najdera - Herbert
miał stosunki raczej chłodne, i to niemal przez całe życie. Nawet jeśli
będziemy pamiętać, że poeta był człowiekiem trudnym - ta cecha została w
filmie dobrze udokumentowana - to i tak trudno oprzeć się przykremu
wrażeniu, że każdy inteligent, który nie podda się presji grupy, ma
ciężkie życie. Nasza inteligencja
zachowuje się niekiedy jak plemię, które ma swój jasno określony system
obyczajów, nakazów i zakazów, a kto złamie obowiązujące tabu, ten bywa
wykluczony. Postawa nonkonformistyczna nie jest tam szczególnie ceniona.
Można było robić rzeczy wstrętne w przeszłości, a zostawały one wybaczone,
jeśli umiało się dostosować do wymogów plemiennych. Nieprzejednanych
samotników nie tolerowano, choćby i byli literackimi geniuszami. Gdyby
Herbert zechciał być pojednawczy wobec swoich kolegów i nie wypominał im
złych zachowań, byłby zapewne ich pieszczoszkiem. Noszono by go na rękach,
wychwalano jako przenikliwego mędrca, a, kto wie, może udałoby mu się
dostać Nagrodę Nobla. Najbardziej symptomatyczne i jednocześnie
kompromitujące dla polskiego środowiska jest to, że nawet nie próbowano z
Herbertem polemizować, ale unieszkodliwiano go rozpowiadaniem o nich
rozmaitych okropnych rzeczy, które miały dowodzić, że z nim rozmawiać nie
warto. Wedle tych opinii Herbert nie do końca wiedział, co mówi. A nie
wiedział, bo albo wpadł w złe towarzystwo prawicowców, którzy namieszali
mu w głowie, albo był nieżyciowym dziwakiem, albo nie rozumiał nowych
czasów i logiki demokracji, albo był pięknoduchem odizolowanym od
rzeczywistości, albo wreszcie po prostu zwariował. Jedno zresztą
łączyło się z drugim. Skoro zwariował, to oczywiście staje się zrozumiałe,
że przestawał w niestosownym towarzystwie ludzi z prawicy; a skoro
przestawał w niestosownym towarzystwie ludzi z prawicy, to wynikało stąd
ponad wszelką wątpliwość, że zwariował. Jeśli zaś czepiał się Miłosza, to
też oznaczało, że musiał być wariatem, bo przecież tylko wariat może się
czepiać Miłosza. Mechanizmy rządzące środowiskiem inteligenckim są
groźne, i nie ma ludzi, którzy byliby przez nimi bezpieczni. Pewien mój
znajomy słusznie zauważył, że Herbert wydawał się być postacią, której
zmarginalizować nie sposób, a jednak i jemu dano radę - oczywiście nie
całkowicie, ale w stopniu i tak zdumiewającym. Skoro Herbertowi nie
udało się przebić ze swoimi poglądami do środowiska tak, by stały się one
przedmiotem namysłu, skoro nie zdołał doprowadzić do tego, by wzięto je
poważnie, bo środowisko wolało go odrzucić, niż zmienić swój system tabu,
to oznacza, że zwyciężyło ono poetę w rywalizacji o wpływy społeczne.
Być może to zwycięstwo nad Herbertem jest ostatnim zwycięstwem tego
rodzaju, bo, jak sądzę, coraz więcej ludzi zaczyna sobie zdawać sprawę z
plemienności naszej inteligencji i ją odrzuca. Możliwe zatem - i oby to
oczekiwanie okazało się trafne - nie wrócą już czasy, kiedy opinia grupowa
orzeka, że ktokolwiek się z nią nie zgadza, jest osobą niespełna rozumu.
Ryszard Legutko
legutko@grodzki.phils.uj.edu.pl
|