Gazeta Wyborcza - 06.11.2012
Krzysztof Varga
Pisarz wyklęty czyli schiza Łysiaka
Łysiak sam ze sobą rozmawia i sam namiętnie się czyta
Spór o polską literaturę współczesną zaostrza się intensywnie, po tekstach Horubały i Libery, którzy ogłosili nadejście słusznej literatury narodowej, przyszedł czas na wypowiedź zdecydowanie większego rażenia. Staram się owo wzmożenie obserwować, choć debata się zaostrza, a nawet dryfuje już na obszary, gdzie rządzi szaleństwo, mocnym dowodem na to nowe dzieło Waldemara Łysiaka "Karawana literatury". Narracja jak to u Łysiaka: gęstwina wytłuszczeń, kursyw, nawiasów, a myśl z tego chora w bólu się rodzi. Na okładce grafik umieścił karawany, czyli samochody pogrzebowe, znaczy się - o śmierci i pogrzebie polskiej literatury to będzie piosenka. Piosenka przyszłości zresztą, bo datą wydania jest rok 2013, jak widać, Łysiak nie zorientował się, że wciąż trwa rok 2012, jego kontakt z rzeczywistością jest bowiem bardzo umowny.
Gdybym miał streścić to kuriozum w jednym zdaniu, rzekłbym, iż pisarz Łysiak pisze o tym, że w zasadzie cała polska literatura jest do piachu, z wyłączeniem szaleńczo wybitnej literatury Łysiaka, a sam Łysiak nie tylko, iż wybitny, to i kochany opętańczo przez wielbicieli, zwalczany zaś przez zawistników. W sumie logika nierzadka, lecz Łysiak doprowadził ją do zabójczej perfekcji. Łysiak nie miał lekko już w PRL-u, dowiadujemy się, kiedy swoje słynne napoleońskie książki publikował (oficjalnie i masowo, przypominam), albowiem reżim fałszował listy bestsellerów, by Łysiaka arcydzieła na pierwszych miejscach nie stały. Gdy nastał reżim Salonu, Łysiak nadal jest prześladowany, cenzurowany, istnieje wyraźny spisek, by twórczość Łysiaka przemilczeć. No to ja bohatersko przełamuję tę zmowę milczenia i o Łysiaku piszę, niechaj Łysiak mą odwagę doceni. Zresztą mamy ostatnio do czynienia z wysypem bohaterstwa, gdybyśmy tylu mieli niepokornych bohaterów za komuny, toby się komuna nie utrzymała ani roku w Polsce, niestety, wybitny wręcz wysyp niepokornych nastąpił dopiero w latach ostatnich, kiedy już niepokornym być można bez obaw.
Naturalnie pojawia się zasadne pytanie, czy warto właściwie pisać o książce, która jest wynikiem ewidentnej szajby, czy warto mitrężyć czas na jej lekturę, skoro jest to w sumie jeno emanacja obłędu, jednakowoż pamiętać należy, że Łysiak posiada potężne grono wyznawców, jak się ukazuje książka obłąkańcza i szkodliwa napisana przez idola części narodu - nad drukiem tym pochylić się chyba jednak należy, z przyczyn antropologicznych chociażby.
Łysiak niby w książce pisze o polskiej literaturze ostatnich lat, ale by pisać o tym, trzeba tę literaturę czytać, a przynajmniej znać tytuły i nazwiska. Tymczasem i tutaj wtopa goni wtopę, gdy Łysiakowy geniusz nie jest w stanie zapamiętać tytułu książki Gretkowskiej (podług Łysiaka Gretkowska Nike dostała!) i nazywa ją kilkakroć "Kabaret mistyfikacji", a tytuł brzmiał wszak "Kabaret metafizyczny", poniekąd to rozumiem, słowo "metafizyka" przerasta Łysiaka, wszystko, co on pisze, z gruntu jest przyziemne i pełzające, słowo "mistyfikacja" zdecydowanie bardziej do Łysiaka pasuje, nie dziwota, że od razu mu to słowo do głowy przychodzi, a jak coś Łysiakowi do opętanej głowy przychodzi, to Łysiak migiem myśl zapisuje. Łysiak według Łysiaka za wielkim jest pisarzem, żeby mu ktoś korektę i redakcję książki robił.
Łysiak nie ma z pewnością czasu, aby czytać literaturę, ponieważ nieustająco musi czytać samego siebie, ciągle sięgać po swe książki, by je gęsto cytować, trudno mu znaleźć miejsce na zachwyt nad innymi powieściami, skoro wciąż musi zachwycać się swoimi książkami, cała ta nieszczęsna "Karawana" to jest w zasadzie po to, by Łysiak mógł Łysiaka cytować.
Dzieło Łysiaka zatem napisane jest, jak się zdaje, głównie za pomocą Google, a nie na skutek lektury tego, co się ukazało w ciągu ostatnich łat. Względnie tak potężne zbiory fiszek ma w domu Łysiak, że może swobodnie cytować wszelakie recenzje, nie wątpię, iż Łysiak szczególnie intensywnie wycina z gazet teksty o sobie i wkleja je do odpowiednich klaserów, inaczej nie mógłby tak masowo cytować zachwytów nad sobą. Wszelakie prestiżowe pisma zachwycały się przecież Łysiakiem, Łysiak daje nam w tej książce dokładną ich listę, wymieniam niektóre: "Panorama Północy", "Sztandar Młodych", "Walka Młodych", "Zarzewie", "Tak i Nie", "Kultura" (warszawska, nie paryska), "Express Wieczorny". Jak się domyślam, taka "Walka Młodych" musiała się Łysiakiem zachwycać w PRL-u, kiedy Łysiak gnębiony był, zresztą większość prasowych zachwytów, zdaje się, z tamtych strasznych dla Łysiaka czasów pochodzi. Strasznych czasów dla Łysiaka pisarza wyklętego, bo tak się Łysiak na podobieństwo "żołnierzy wyklętych" pozycjonuje, świat cały się oburza, jak Łysiak jest prześladowany. Łatwo jest dziś być wyklętym, każdy się może na wyklętego pasować i ogłaszać to w oficjalnej prasie i książkach, które się legalnie ukazują.
Miłość własna Łysiaka jest już tak dojmująca, że okrutnie go musi od tej miłości własnej boleć ręka. Miłość Łysiaka do Łysiaka jest tak szaleńcza, że nawet nie waha się rozprawiać z pisarzami, którzy mu należytych hołdów nie składają, na ten przykład z Rafałem Ziemkiewiczem się krwawo Łysiak rozprawia. Jakoby Ziemkiewicz kiedyś wyznawcą był Łysiaka, a potem zajumał mu temat "michnikowszczyzny". Wszak to nie kto inny jak Łysiak pierwszy salon i michnikowszczyznę zdemaskował, oburza się Łysiak, a Ziemkiewicz nawet w swoich książkach o inspiracji Łysiakiem nie wspomina, tylko sławę zagarnia. To nikt inny jak Łysiak ze straceńczą odwagą przeciwko salonowi wystąpił, przypomina Łysiak, pisząc o Łysiaku w trzeciej osobie - kolejny dowód na szaleństwo tu znajduję. W sumie, zdaje się, po nic Łysiakowi czytelnicy i słuchacze, skoro Łysiak sam ze sobą rozmawia i sam się namiętnie czyta. Poza tym Ziemkiewicz to endek, Łysiak zaś piłsudczyk. "Niech nadejdzie [Dmowski] Rafałku, dostanie takiego samego kopa jakiego dawaliśmy wszystkim rusofilom. Ty zaś biedaku (...) nie zdołałeś się wkupić neoendekom pana Mikke, i dostałeś od nich kopa, który musi boleć bardzo" - pisze Łysiak. Niestety, reakcji Rafałka na te prztyczki nie widziałem jeszcze, może się doczekam, bo rzecz na swój sposób smakowita, choć książka Łysiaka obrzydliwa, tak jak i ja sam ten felieton po prawdzie piszę z obrzydzeniem i wciąż nie wiem, czy dobrze robię, że piszę w ogóle, czy faktycznie nie lepiej przemilczeć tę glątwę.
Bo logika Łysiaka, któremu wszystko ze wszystkim się kojarzy - wiemy, czego to jest objawem - całą rzecz sprowadza do tego, że ta polska literatura, która się jakoś szerzej przebiła, właściwie to po całości przez Żydów, pederastów i agentów jest robiona, z wyjątkiem, ma się rozumieć, samego Łysiaka, który czysty jak łza jest. Choć z książki tej raczej odór szamba wali niemożebny.
"Salon" i "antysalon" w III RP