Tygodnik
"Wprost" - 08 lutego 2004
Jak komunistyczna bezpieka podzieliła
środowiska emigracyjne
Sławomir Cenckiewicz
Afera Bergu
23 grudnia
1952 r. do konsulatu PRL w Berlinie Wschodnim zgłosili się
kobieta i mężczyzna. Przynieśli dokładne informacje o
dwóch działających w zachodnich Niemczech polskich placówkach. Nie
były to jednak zwykłe ośrodki emigracyjne, obie placówki
zajmowały się utrzymywaniem łączności z okupowanym przez
Sowietów krajem. W ręce UB wpadły personalia kurierów
krążących między obiema stronami żelaznej kurtyny, dane o wykorzystywanych
przez nich granicznych punktach kontaktowych, szlakach przerzutu
ludzi, pieniędzy i dokumentów. Działające w
zachodnich Niemczech bazy łączności były finansowane z funduszy
amerykańskiego i brytyjskiego wywiadu. W ten sposób komunistyczne
władze w Polsce otrzymały dowód, który potwierdzał
sztandarową tezę peerelowskiej propagandy o emigracji będącej na
usługach obcych wywiadów.
Tak cennych informacji
dostarczyli władzom PRL pracownicy jednej z dwóch baz
łączności - Jan Ostaszewski (ps. Paweł Choma) był instruktorem w
położonej w bawarskim Bergu bazie Południe, a Wanda Macińska
(ps. Wanda Weber) pełniła funkcję łącznika. W
rzeczywistości Ostaszewski i Macińska byli głęboko zakonspirowanymi
agentami Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. O ich powrocie do Polski
triumfalnie doniosło 31 grudnia 1952 r. Radio
Warszawa. Dzień później tę informację powtórzyła "Trybuna
Ludu" w krótkiej notce o znamiennym tytule "Nie chcą więcej
służyć wywiadowi USA". W kraju rozpoczęły się represje wobec
osób wydanych przez agentów. Tylko na przełomie stycznia i
lutego 1953 r. aresztowano 200 ludzi. Wielu z nich skazano na
śmierć.
W oczekiwaniu na III wojnę
światową
Zakończenie II wojny światowej i istnienie w
Polsce komunistycznego reżimu oznaczało dla polskiego
rządu na uchodźstwie groźbę odejścia w niebyt. Rząd
RP w Londynie starał się jednak nie tracić nadziei na powrót
do kraju. Liczono na wybuch III wojny, która wyzwoli Polskę
spod sowieckiej okupacji. Z tego powodu należało
utrzymywać łączność z krajem i wspomagać działające
w Polsce antykomunistyczne podziemie zbrojne. To zadanie
powierzono ministrowi spraw wewnętrznych, którym od 1944 r.
był Zygmunt Berezowski ze Stronnictwa Narodowego.
Łączność utrzymywano głównie dzięki kurierom kontaktującym się w
kraju ze strukturami SN oraz Zrzeszeniem Wolność i
Niezawisłość, które powstało po rozwiązaniu AK. Wielu kurierów
rekrutowano w obozach repatriacyjnych w zachodnich strefach
okupacyjnych w Niemczech. Pieniądze na rekrutację pochodziły z
amerykańskich źródeł wywiadowczych. Amerykanie w zamian za
finansowanie kurierów mieli otrzymywać informacje na temat
sytuacji za żelazną kurtyną. O tym, że łączność z
krajem opłaca amerykański wywiad, wiedzieli nieliczni. "Bez zgody
rządu polskiego w Londynie - konstatował emigracyjny
działacz ludowy Jerzy Kuncewicz - Amerykanie zorganizowali w Niemczech
oddział do dywersji w Polsce, wciągając do tego wielu
Polaków. Angażowani do tego oddziału otrzymują 180
dolarów gotówki na rękę, ubezpieczenie na 10 tys. dolarów i urlop
co trzy miesiące z prawem bezcłowego wjazdu do Anglii lub
Ameryki, czyli mogą szmuglować, co im się podoba".
Macki bezpieki na Zachodzie
W okupowanych Niemczech
było prawie sto obozów repatriacyjnych, niemal przy
każdym funkcjonowały komórki wywiadu brytyjskiego
bądź amerykańskiego. Te obozy - podobnie jak siatki
wywiadowcze w kraju - były silnie spenetrowane przez agentów
bezpieki. W notatce Departamentu I MBP czytamy: "W miejscowości
Valka koło Nürnberg znajduje się obóz dla uciekinierów z
Polski i Czechosłowacji. Na teren obozu przyjeżdżał
pracownik Komitetu Pomocy Uchodźcom z Monachium posługujący się
nazwiskiem Urbański Antoni, który werbował uciekinierów z
Polski. W jednym wypadku werbunek odbył się na tej
podstawie, że werbowanemu Urbański przyobiecał wyjazd do USA pod
warunkiem, że pojedzie do Polski i zbierze pewne informacje
wywiadowcze. Urbański poinstruował agenta, jak ma zbierać
informacje wywiadowcze w wojsku i rysować szkice obiektów.
Następnie dano agentowi nowe ubranie i polecono wyjechać do
Polski". Jeden z takich ośrodków - w Quackenbrück - już w
kwietniu 1948 r. został rozpracowany przez MBP, które przejęło
pełny wykaz uchodźców przechodzących przez ośrodki w
Regensburgu i Quackenbrück, włącznie z podaniem adresów
rodzin w kraju oraz raportami z pobytu w Polsce.
W Ameryce
nadzieja
Beznadziejna sytuacja w kraju, brutalne
pacyfikacje "leśnych", a także kryzys polityczny i rozbicie w
"polskim Londynie" po śmierci prezydenta Władysława
Raczkiewicza w 1947 r. sprawiły, iż część uchodźstwa
decydowała się na współpracę wywiadowczą z Amerykanami. Celowały w tym
ugrupowania skupione wokół Rady Politycznej (porozumienia partii
skłóconych z Augustem Zaleskim, nowym prezydentem RP: Stronnictwa Narodowego, Polskiej Partii Socjalistycznej i
Polskiego Ruchu Wolnościowego Niepodległość i Demokracja).
Szczególnie aktywne było SN, którego przedstawiciele od 1948 r.
prowadzili rozmowy z CIA. W 1949 r. prezes SN Tadeusz Bielecki - przed
wojną współpracownik Romana Dmowskiego - podczas wizyty
w Departamencie Stanu USA informował Amerykanów,
że narodowcy dysponują wieloma "nieoficjalnymi kanałami,
którymi można dotrzeć do ludzi w Polsce". Otrzymał od
Amerykanów 62 tys. dolarów na prowadzenie akcji dywersyjnej w kraju.
W 1950 r. do drzwi urzędów waszyngtońskich kołatał
gen. Władysław Anders, który w Departamencie Obrony złożył
ofertę odbudowy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie gotowych
walczyć z Sowietami. We wrześniu 1950 r. na utrzymanie
amerykańskie przeszła cała Rada Polityczna. Z Amerykanami
porozumiewał się Edward Sojka, szef Wydziału Krajowego Rady
Politycznej. Sojka podczas spotkania z płk. Davisem (pseudonim) z
wywiadu wojskowego USA ustalił, że stronnictwa Rady
Politycznej będą popierać amerykańską politykę, "podtrzymywać
w kraju ducha oporu, dostarczać wiadomości i przygotowywać
stacje radionadawcze w Polsce". Zgodnie z umową rada
miała też pomóc w rozbudowie w kraju sieci rezydentów i
informatorów oraz przesłuchiwać uciekinierów z Polski.
Porozumienie zaakceptowali koledzy Sojki z wydziału - Franciszek
Białas, Tadeusz Żenczykowski i Zygmunt Zaremba. W 1951 r.
podobną umowę zawarto z Brytyjczykami. Do końca 1952 r.
Rada Polityczna w zamian za usługi wywiadowcze
otrzymała od Amerykanów około 840 tys. USD, a stronnictwa
polityczne około 170 tys. USD, czyli łącznie ponad milion
dolarów. Pytanie: czy marząc o niepodległej Rzeczypospolitej, mogli
się zdecydować na cokolwiek innego?
Przyjacielskie
agentury
Porozumienia Rady Politycznej z obcymi wywiadami
wkrótce stały się tajemnicą poliszynela. Na emigracji
zawrzało. W dwutygodniku "Głos" ukazującym się na początku
lat 50. w Londynie możemy przeczytać, że polskie
uchodźstwo trawią dwa gatunki agentur - "wrogie i przyjacielskie". Dodawano
na tych łamach: "Jak wiadomo, USA przeznaczyły milionowe
kwoty na pomoc dla uchodźców zza żelaznej kurtyny. Lecz
pomoc ta jest nie skoordynowana. Płynie różnymi kanałami.
Jeden kanał nie wie, ile otrzymuje drugi, i odwrotnie. Pomoc
amerykańska nosi przeważnie charakter poufny. Nie ma - jak dotychczas
- charakteru operacji kredytowej zawartej z jednej
strony przez USA, z drugiej - przez oficjalną reprezentację
uchodźstwa polskiego". Jeszcze dobitniej wyraził to
przedwojenny senator Tadeusz Katelbach w liście do gen. Kazimierza
Sosnkowskiego z 1952 r.: "Na utrzymaniu amerykańskim znajduje się
już cały legion osób z naszego życia politycznego. Gdyby
Amerykanie cofnęli temu legionowi i różnym imprezom
pieniądze, byłoby to równoznaczne z zupełną katastrofą".
Bazy Północ i Południe
Umowy o współpracy zawarte z
Amerykanami i Brytyjczykami przewidywały założenie dwóch baz
łączności w Niemczech - bazy Północ w Oerlinghausen, a od
wiosny 1952 r. w Mülhein, oraz bazy Południe początkowo z
siedzibą w Rotach koło Tagernesse, później przeniesionej do
Monachium i wreszcie do miejscowości Berg w Bawarii. Później
okoliczności całej sprawy zostały określone mianem afery Bergu.
Placówki miały ekspozytury w Berlinie Zachodnim, Wiedniu i Szwecji. Kierownictwo i większość personelu stanowili
działacze Stronnictwa Narodowego. Nad całością pracy
wywiadowczej czuwał Sojka, który przekazywał informacje bezpośrednio
Bieleckiemu i Berezowskiemu. Nadzór nad placówkami sprawowali
jednak Amerykanie. Pieniądze przekazywał działaczom
emigracyjnym oficer wywiadu wojskowego USA, a przed wojną
sekretarz ambasady amerykańskiej w Warszawie, posługujący
się pseudonimem Zdzisław. Obie bazy zorganizowały 47
wypraw do kraju (w tym cztery drogą morską), w czasie
których w ręce bezpieki wpadło 14 kurierów.
UB
sponsorowany przez CIA
Z akt UB wynika, że już w 1951 r.
wywiad PRL miał doskonałe rozpoznanie szczegółów
działalności obu baz. Dysponowano pełną listą pracowników
placówek, znane też były skrzynki adresowe. Rolę bezpieki w rozpracowaniu baz
łączności trafnie podsumował na łamach "Karty" Jan
Nowak-Jeziorański: "Przez dwa lata odbiorcą dość znacznych funduszy
z kasy CIA, sprzętu radiowego, szyfrów, depesz, raportów i
instrukcji był kontrwywiad bezpieki. Amerykanie zaś byli karmieni
reportażami i ocenami fabrykowanymi przez przeciwnika. W grudniu
1952 r. komuniści postanowili zakończyć tę zabawę
publiczną kompromitacją CIA i emigracji. Dwaj agenci polskiego
kontrwywiadu występujący w roli przywódców WiN
zgłosili się 'dobrowolnie' do władz, wydając siebie, swoich
podkomendnych, zasoby pieniężne, tajemnice organizacyjne i
podając wszystko do publicznej wiadomości".
Wiosną 1953 r.
gwóźdź do trumny wbił Kazimierz Tychota, odwołany przez Sojkę
szef bazy Północ, który ujawnił szczegóły "roboty wywiadowczej",
a Sojkę oskarżył o "działanie na szkodę interesu
narodowego". Dowiedziawszy się o tym, prezydent Zaleski
zarzucił członkom Rady Politycznej działalność agenturalną. Z
kolei Stanisław Cat Mackiewicz, premier rządu RP na uchodźstwie,
oskarżył ich o "handel śmiercią". "Gdyby emigracja nasza
istotnie miała handlować śmiercią rodaków w kraju, to
byłoby to tego rodzaju zbrodnią, za którą odpowiedzialny moralnie
byłby nie tylko ten, kto ten plugawy i haniebny proceder uprawia, ale
także każdy, kto przeciwko temu nie protestuje" - pisał
Mackiewicz.
W "polskim Londynie" próbowano jednak
marginalizować problem. Politycy bezpośrednio zamieszani w aferę
Bergu mówili o szkodliwości wyciągania jej na światło
dzienne. Największy autorytet emigracyjny - gen. Kazimierz Sosnkowski -
choć sprzeciwiał się wykorzystywaniu emigracji przez
zachodnie wywiady, proponował "jak najszybciej zewrzeć
szeregi". Niestety, po ujawnieniu afery Bergu emigracja
pogrążyła się w chaosie, podzieliła się i straciła znaczenie
polityczne.
Sławomir Cenckiewicz
Doktor nauk historycznych, pracownik
Instytutu Pamięci Narodowej w Gdańsku
Większa dawka top secret