"Rzeczpospolita" - 2001.03.05

 

Bronisław Wildstein

Król na barykadzie

 

 

 

"Res Publica" wzywa do radykalizmu, Leszek Miller do umiaru

 

Marcin Król, redaktor naczelny miesięcznika "Res Publica", zdenerwował się. Znudziła go tyrania rzeczywistości oraz ekonomia, która rzeczywistość ową opisuje, a z jej praw usiłuje wyciągnąć wnioski. Jak długo zresztą można wytrzymać z tymi samymi ideami? - zapytuje. Całą dekadę? Fi donc!

 

Tytuł ostatniej "Res Publiki" - "Przedwiośnie", jak tytuł powieści Żeromskiego, do której redakcja nawiązuje - zwiastuje oczekiwanie na przełom. Żeromski zajmował się Polską bezpośrednio po odzyskaniu niepodległości. Redakcja miesięcznika postanowiła rozliczyć się z rzeczywistością globalną. Ponieważ rozliczenie wypadło fatalnie, redaktor naczelny Marcin Król wezwał na barykady.

Precz z nierównością

W dyskusji redakcyjnej Król już w pierwszym pytaniu woła: "Czy my, ale tak naprawdę, mamy dziś poczucie, że niesprawiedliwość społeczna jest skandalem?". Z dalszej części wypowiedzi Króla, jak można się domyślać, dowiemy się, że nie, a "wrażliwość na niesprawiedliwość losu zanika".

Od razu pojawiają się elementarne problemy. Co to jest niesprawiedliwość społeczna? Co ma wspólnego "niesprawiedliwość losu", a więc czynnik z definicji od ludzi niezależny, z niesprawiedliwością społeczną, a więc stanem przez ludzi zawinionym? Choć winniśmy być wrażliwi na nieszczęścia bliźnich spowodowane przypadkami losu, wrażliwość ta ze sprawiedliwością ma niewiele wspólnego.

Wydaje się jednak, że zarówno redaktor naczelny, jak i większość jego rozmówców za niesprawiedliwość uznaje nierówność społeczną.

Marek Zaleski zgadza się z krytykami, którzy źródło owego "nieszczęścia" (narastania nierówności, zaniku wrażliwości) widzą w zwycięstwie myślenia ekonomicznego nad politycznym. Jest to rozumowanie paradoksalne. Ubóstwo czy nędza to problemy ekonomiczne, które rozwiązywać można wyłącznie na drodze ekonomicznej. To znaczy przez zwiększoną podaż dóbr i ogólnie: pracę nad zwiększeniem dobrobytu. Akty polityczne tego nie zastąpią.

Problemy trzeciego świata, zwłaszcza Afryki powracające często w dyskusji i całym numerze, wynikają z prymatu myślenia politycznego. Jego źródło odnajdować możemy w momencie dekolonizacji, gdy liderzy antykolonialnych ruchów wykształceni na Zachodnich uniwersytetach deklarowali, ku zachwytowi zachodnich intelektualistów, że nie będą podporządkowywać się "ekonomicznym zasadom", tylko śmiałą wizją przyśpieszą rozwój swoich krajów o dekady przez lata. Pogarda dla ekonomii i zwykłego zdrowego rozsądku legła u podstaw tragedii Afryki.

Jednak nie to interesuje uczestników debaty, a brak zainteresowania dla gospodarki, demonstrowany w bardzo typowy dla intelektualistów sposób, jest charakterystyczny dla większości z nich. Gdy Zaleski za krytykami kapitalizmu przeciwstawia "obywatela i osobę" "producentowi i konsumentowi", zarzucić można mu, że są to różne sposoby podejścia do rzeczywistości ludzkiej, a np. obywatel to również konsument instytucji demokracji. Głodujący mieszkańcy Afryki marzyli by, aby rządzący i w ogóle politycy potraktowali ich jako konsumentów i producentów oraz stworzyli im możliwość produkcji i konsumpcji.

Świat nie do zniesienia

Uczestnicy dyskusji nie poruszają się w świecie realnym, ale w rzeczywistości swoich fobii, idiosynkrazji i urojeń. Rzeczywistość, czyli gospodarka, jest przecież tak pospolita... Dlatego Król może grzmieć w tonacji znanej, od kiedy pojawili się intelektualni radykałowie: "Świat neoliberalny, w którym żyjemy, jest na dłuższą metę nie do zniesienia". Po prostu świat jest nie do zniesienia, a skoro świat jest nie do zniesienia, to można już powiedzieć wszystko. Można ogłosić, jak Król, że niesprawiedliwość społeczna narasta nie tylko bez śladu uzasadnienia, ale nawet bez próby opisu, o co w tym chodzi. Można wygadywać absurdy na temat narastania nędzy w Polsce i na świecie, nie zdając sobie sprawy z tego, jak arbitralne są kryteria ubóstwa i coś, co w Stanach kwalifikowane jest w ten sposób, w Afryce jest pułapem marzeń większości jej mieszkańców.

Można uznać, że globalizacja, czyli naturalny kierunek rozwoju wolnego rynku, jest tożsama z wymyślonymi przy biurku projektami zbawienia ludzkości. Zresztą każdy taki "racjonalistyczny" projekt znalazłby większe uznanie w oczach respublikańskich kontestatorów niż naturalny rozwój cywilizacji. Marek Zaleski może deklarować, że według "scenariusza architektów globalizacji (a gdzież jest ten scenariusz, może ukryty razem z "Protokołami mędrców Syjonu"?) przyszłe społeczeństwo określać będzie formuła 20:80, to znaczy jedynie 20 procent społeczeństwa będzie czynne produkcyjnie i potrzebne do dalszego rozwoju gospodarki".

W rzeczywistości przedstawiona przez niego formuła to fantazje ideologów antyglobalizacji, innymi słowy - antyrynkowych radykałów. Jest to nieomal dokładne powtórzenie marksowskiej prognozy pogłębiania się przepaści między właścicielami środków produkcji a pracownikami najemnymi, prognozy jednoznacznie sfalsyfikowanej przez historię.

Dyskutantów nie interesuje jednak empiria, a idee. Nic dziwnego, że sukcesy neoliberalizmu, czyli nawrót do klasycznej ekonomii, traktują jako swoistą modę. To z tej mody wynika, że nawet lewica europejska prywatyzuje i wycofuje się z państwa opiekuńczego. Realia, które falsyfikują jedne, a weryfikują inne przekonania, są dla respublikanów zbyt trywialne. Światem rządzą mody intelektualne. Mody nudzą się, trzeba więc szukać następnych.

Banalne współczucie

Król z lekceważeniem wypowiada się o akcji charytatywnej. "Tymi metodami nic się nie rozwiąże. A metodami odgórnymi, politycznymi może tak". Wprawdzie wszędzie postawa taka przyniosła opłakane skutki, i to głównie tym, których dobro miała podobno na względzie, ale argumenty takie nie przekonają kogoś, kogo bardziej interesują własne egzaltacje niż mechanizmy społeczne. Króla i jego towarzyszy porywa wizja wielkiej idei, patos oburzenia moralnego, rozmach nowego projektu, nowej "narracji". Skomplikowana rzeczywistość, która wymaga zgłębiania tak nudnych rzeczy jak ekonomia, poraża ich.

Z wypowiedzi większości rozmówców, z Królem na czele, wynika zupełny brak zainteresowania dla upośledzonych, w imię których tak pięknie się oburzają. Przecież nie chodzi o to, aby pomagać, współczuć, chodzi o to, aby ruszyć z posad bryłę świata i znaleźć niezbędny dla tego przedsięwzięcia instrument, czyli nową ideę. Czasami przybiera to absolutnie humorystyczny wymiar. Michał Warchała w każdym swoim wystąpieniu wzywa do "rozbicia neoliberalnej narracji". I tylko to ma do powiedzenia. Gdyby ktoś chciał jednak zgłębić owo postmodernistyczne zaklęcie (metanarracja brzmiałoby bardziej uczenie) to oznacza ono tyle, że są tacy, którzy mówią, iż świat rządzi się pewnymi prawami. Na to zgodzić się nie można, byłby to bowiem, jak ujmuje to Król, moralny skandal.

Wśród rozmówców pojawia się wprawdzie obrońca i ostoja zdrowego rozsądku - Jerzy Jedlicki, ale zdrowy rozsądek nie przekona dandysowskiego radykalizmu, trudno polemizować z argumentami w rodzaju: mam dość, denerwuje mnie - w jakich celuje Marcin Król. Co mu po zdrowym rozsądku, gdy znudziła się mu rzeczywistość, postanowił zaaplikować sobie (i nam) inną.

Nadzieja w Millerze

Po to jednak, aby tego dokonać, musi Król znaleźć sojusznika, który królewskie wizje będzie mógł przekuć w czyn. Nadzieją Króla i partnerem w jego wrażliwości społecznej okazuje się Leszek Miller. To jemu w wywiadzie Król zaproponuje pójście na barykady. Dlaczego były aparatczyk PRL, oportunista władzy staje się adresatem moralnych uniesień Króla, na pierwszy rzut oka trudno zrozumieć. Kiedy jednak przypomnimy sobie tradycje intelektualnych radykałów, przestaje nas dziwić, że księciem Króla może być Leszek Miller.

Oczywiście pierwsze pytanie wywiadu dotyczy oburzenia moralnego, które Król sufluje Millerowi, a ten jako wytrawny obrońca ludu umiarkowanie z podpowiedzi korzysta. Ale Król nie jest łatwym rozmówcą. Żąda od Millera rozliczenia się za dopuszczenie do reformy Balcerowicza, za zgodę na prywatyzację, jednym słowem - za dopuszczenie do tragedii, jaka spotkała naród polski po upadku PRL. Król nawołuje Millera do radykalizmu, jednak polityk SLD, doświadczony bojownik z nierównością społeczną, wzywa do umiaru. Król mnoży nędzę w Polsce, Miller przeżywa ("spędza mi to sen z powiek"), ale zachowuje wstrzemięźliwość. Wprawdzie obiecuje utrzymanie sektora państwowego jako istotnego elementu polskiej gospodarki, a tym samym gwarantuje nam kolejne problemy ekonomiczne, ale wydaje się, że to Królowi za mało. Takie sprawy po prostu go nie zajmują. On chce wizji, czynu. Miller rozczarowuje, gdy oświadcza, że na barykadę nie pójdzie. Zachowując podobną wrażliwość moralną, rozmówcy różnią się metodami. Król musi szukać dalej.

Piekło konsumpcjonizmu

Inną formę rozprawy z ekonomicznym rozsądkiem proponują Sergiusz Kowalski i Nina Kraśko w drugim tekście numeru, zatytułowanym "Przegląd liberalny". Oburzają się, że liberałowie polscy uczynić chcą z Polaka homo oeconomicusa i zapędzić do pracy, a więc do produkcji, czyli w efekcie zbudować chcą u nas piekło konsumpcjonizmu.

Można wprawdzie odnieść wrażenie niejakiej sprzeczności między przerażeniem możliwością dobrobytu (oczywiście jałowiącego duchowo) a narzekaniem na ogromne sfery ubóstwa w Polsce. Z jednej strony zarzuca się ekonomicznym liberałom nieczułość na nędzę, z drugiej wyłączną koncentrację na jej likwidacji. Przestaje to dziwić, gdy przyglądamy się retorycznemu narzędziu walki z ekonomią, jakie proponują Kowalski and Kraśko. Jest nim młot ironii.

Przedmiotem owej ironii jest spójność liberalnych poglądów ekonomicznych. Rozprawa z "filozofią rynku" polega na umieszczaniu jej w cudzysłowie. Autorzy nie są w stanie pojąć, że wolność gospodarcza stanowi istotną komponentę wolności, a także perspektywę, z której problem wolności może być rozpatrywany. Nie mogą pojąć, że produkcja "samochodów, telefonów, klocków lego" nie musi stanowić celu, ale z pewnością stanowi warunek dobrego funkcjonowania zbiorowości.

Intelektualiści ruszają do boju

Wbrew pozorom wystąpienia takie jak w "Res Publice" mają swoje znaczenie. Są symptomem szerszego zjawiska. Upadek komunizmu wiązał się z ruiną intelektualnych utopii. Świadomość tego przeorała środowiska intelektualne, a zasady zdrowego rozsądku, egzorcyzmowane dziś jako neoliberalna ortodoksja, upowszechniły się na czas jakiś nawet w tym środowisku.

Intelektualiści jednak, którzy czują się znudzeni i niedocenieni poza murami swoich uniwersytetów, ścianami redakcji i wydawnictw, którzy czują, że to oni w swoje ręce winni wziąć losy tego świata, pozbierali się po ranach zadanych im przez doświadczenie i wołają o nową ideę. Ogarnia ich stan, który Georg Simmel określił jako "jałowe podniecenie". W pogotowiu zawsze czeka idea negatywna: nieludzkość ludzkiego świata. Nieludzkość kapitalizmu, trywialność przedsiębiorców, biznesmenów i polityków, którzy nie chcą słuchać intelektualistów ani aplikować ich kolejnych idei.

Z taką straszną rzeczywistością trzeba podjąć bezwzględną walkę. Znowu wreszcie można będzie odnaleźć się w centrum wydarzeń. Ci, którzy wybijają szyby w Seatlle, potrzebują manifestów i teoretycznych uzasadnień, potrzebują intelektualnych guru, tych, którzy nudzą się i marzą o prowadzeniu i wytyczaniu nowych ścieżek.

Król wchodzi na barykadę.






Przedwiośnie?