Ludwik Bazylow
Społeczeństwo rosyjskie w pierwszej połowie XIX wieku
Sekty
1973
(...)
Tak wyglądała oficjalna Cerkiew prawosławna, obok której istniała jeszcze w Rosji poważna liczba tzw. staroobrzędowców, a także członków różnych sekt. Staroobrzędowcy (starowiercy, raskolnicy) kontynuowali w różnych formach stanowisko przeciwników reformy cerkiewnej przeprowadzonej z początkiem drugiej połowy XVII w. przez patriarchę Nikona. Reforma Nikona odnosiła się właściwie tylko do liturgii, w ówczesnych jednak warunkach, na tle zaostrzających się nieustannie przeciwieństw społecznych, w szczególnie ciężkim dla państwa okresie wojen, nieurodzajów i epidemii, wywołała zaciekłą opozycję i zrodziła szereg bardzo groźnych konfliktów. Rzecz charakterystyczna, reformę utrzymano w całej rozciągłości, mimo że bardzo szybko doszło do gwałtownego pogorszenia się stosunków między carem (Aleksym, 1645 - 1676) a Nikonem. Wszechwładny przez pewien czas patriarcha zraził sobie cara konsekwentnym realizowaniem tezy o wyższości władzy duchownej nad świecką, dążąc w ten sposób jednocześnie do całkowitego uniezależnienia Cerkwi. W Rosji tendencje takie nie mogły mieć najmniejszych szans powodzenia, a wyraziciel ich z góry podpisywał na siebie wyrok. Nikona zepchnięto na ubocze, a w 1666 r. zwołany specjalnie do Moskwy Sobór z udziałem patriarchów Aleksandrii i Antiochii pozbawił go stanowiska. Zdegradowany patriarcha zesłany został do jednego z odległych klasztorów.
Ten sam Sobór oświadczył się jednak w pełni za reformą, wobec czego wszystkie jej elementy połączyły się trwale i nierozerwalnie z oficjalnym prawosławiem. Już przedtem zaczęto poddawać przeciwników reformy *[Nazywano ich "raskolnikami", czyli odszczepieńcami. Rosyjski wyraz "raskoł" (od "raskołot' " - rozszczepić, rozłupać) - rozszczepienie, oznacza dokładnie to samo, co zapożyczona z greckiego (i w języku rosyjskim, i w polskim) schizma.] okrutnym prześladowaniom, które po decyzjach soborowych stały się jeszcze intensywniejsze. Raskolnicy (czy staroobrzędowcy, bo nie chcieli odstąpić od dawniejszych obrzędów) nie ustępowali jednak wobec żadnego przymusu, czerpiąc ze swego fanatyzmu nadludzkie niemal siły. Przejawiało się to zarówno w znoszeniu najwymyślniejszych mąk fizycznych, jak też i w innych, dla dzisiejszych umysłów czasem już zupełnie niezrozumiałych formach. Uciekano więc indywidualnie i masowo, pozostawiając odłogiem pola na wsi i porzucając warsztaty w miastach, na północ, do nieprzebytych lasów. Coraz więcej występowało różnych "mężów bożych" i "proroków", coraz częściej mówiono o końcu świata i wynajdywano nowe sposoby zbawienia dusz. Najstraszniejszym z nich było "całkowite oczyszczenie w ogniu" - i rzeczywiście, zamykano się w leśnych pustelniach i spalano się żywcem, z żonami i dziećmi. Nie dająca się ściśle określić liczba samospaleń, które trwały około stu lat, sięgała prawdopodobnie kilkudziesięciu tysięcy.
Do takich strasznych następstw doprowadził "raskoł" - rozszczepienie w Cerkwi po nikonowskiej reformie. Zaciekła walka ze staroobrzędowcami trwać miała jeszcze długo, nawet w XIX w., chociaż wtedy nie palono już na stosie. Równouprawnienie, i to wcale nie wszystkich odgałęzień "raskołu", przyjść miało znowu dopiero po r. 1905.
Odgałęzień i kategorii było sporo, ponieważ staroobrzędowcy nie tworzyli jakiegoś zupełnie jednolitego wyznania, co musi być czymś najzupełniej jasnym, choćby wobec takiego rozproszenia się na niezmierzonych terenach. Zbiegowie zakładali swoje gminy religijne, wspólnie też w nich pracując. Najwięcej osiedli staroobrzędowców powstało na północy, w dorzeczu Dźwiny Północnej, Onegi oraz rzeki Wyg, na zachód od Onegi (w Kraju Pomorskim). W paru innych częściach Rosji pojawiły się mniejsze ich osady i pustelnie: nad rzeką Kierżeńcem (lewobrzeżny dopływ Wołgi, na wschód od Niżnego Nowogrodu), w rejonie Staroduba (na północny wschód od Czernihowa), gdzie jeszcze od czasów dawnej Rzeczypospolitej gromadziły się masy przeróżnych zbiegów, w południowej Smoleńszczyźnie (nad Sożą), częściowo na obszarach naddońskich. Łatwo się domyślić, że emigrowano też za granicę, przede wszystkim do Austrii i Turcji.
Dzieje staroobrzędowców mogą się wydawać częściowo przynajmniej niejasne, choćby dlatego, że nieodparcie nasuwać się musi pytanie: w jaki sposób wszystkie te gminy i pustelnie, czy nawet indywidualni wyznawcy w ogóle przetrwali, w jaki sposób przekazywano zasady wiary następnym pokoleniom w ciągu dwóch stuleci z górą? Wątpliwości łatwo rozproszyć, lecz cała historia nie przestaje być barwna i osobliwa. Najpierw zaznaczyć należy jeszcze raz, że prześladowania nie zawsze przecież polegały na torturowaniu i egzekucjach, że były okresy straszne i łagodniejsze, bywały też lata, w których można by mówić o zupełnym uspokojeniu czy też o czymś w rodzaju zawieszenia broni. Po raz pierwszy ukształtowała się tak sytuacja już za Piotra I, który sprawy wiary miał w daleko mniejszej estymie, niż mu się często przypisuje. Broniąc na zewnątrz jedności prawosławia zreformowanego, nikonowskiego, Piotr występował przeciw raskolnikom i wysyłał do puszcz ekspedycje wojskowe, ażeby ich łowiły. Ostatecznie wzięły jednak górę interesy materialne, szczególnie wtedy ważne: Rosja toczyła od 1700 r. długoletnią wojnę ze Szwecją i potrzebowała ciągle pieniędzy, żelaza i floty. W gminach staroobrzędowców było niemało ludzi dzielnych i pracowitych, świetnie władających toporem, umiejących wytapiać rudę, skorych też do płacenia wyższych nawet podatków, byleby zostawiono ich w spokoju. Na tym tle doszło do porozumienia, chociaż nieprzezwyciężoną przeszkodą mógł stać się fakt, że raskolnicy właśnie Piotra uważali za antychrysta; wyobrażenie o antychryście zawsze łączy się z końcem świata; w nauce i proroctwach staroobrzędowców koniec świata odgrywał też rolę głównego elementu, tylko że trzeba go było ciągle przekładać na później, bo jakoś nie chciał nadejść. Gdy minęły wreszcie bez skutku także lata 1700 i 1701, zapędy eschatologiczne uległy takiemu złagodzeniu, że i porozumienie stało się możliwe: jedna strona zobowiązała się do zahamowania prześladowań, druga - do uiszczania podatku w podwójnej wysokości.
Drugi moment, który miał poważne znaczenie w tych sprawach, polegał na bardzo osobliwej linii podziału między dwoma zasadniczymi kierunkami w "raskole": na tzw. "popowców" ("popowszczina") i "bezpopowców" ("biespopowszczina"). Nazwy jasno wyrażają treść poszczególnych odłamów i właściwie nie wymagają żadnego komentarza. Popowcy byli rzeczywiście staroobrzędowcami, zachowywali bowiem obrzędy i potrzebowali świątyń oraz popów. Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja u bezpopowców, których, gdyby bardzo konsekwentnie stosować podaną nomenklaturę, w ogóle staroobrzędowcami nazywać nie można; nazwy te są jednak umowne, a poza tym i bezpopowcy byli przecież raskolnikami.
Oficjalne porozumienia zawierano z popowcami, skłonnymi z natury rzeczy bardziej do kompromisu; było niemożliwością trzymać się wyznania wymagającego obrzędów w wiecznym ukryciu i w atmosferze nieustannego lęku. Stąd tendencje do ułożenia sobie stosunków z państwem, do zdobycia maksymalnych ustępstw, do uzyskania za wszelką cenę spokoju. Historycy niejednokrotnie potępiali takie tendencje, nazywając je "klerykalnymi" i przypisując raskolnikom-popowcom służalczą rolę wobec państwa, któremu niejako pomagali w eksploatacji mas. W ujęciach takich zaznacza się jednak wyraźnie pomieszanie następstw z przyczynami: następstwa mogły rzeczywiście mieć charakter dość specyficzny, ale przyczyny trzeba rozpatrywać jako najzupełniej naturalne. Nie wszyscy chcieli być bezpopowcami, a ci, którzy nie wyrzekali się obrzędów, nie mogli robić inaczej.
Z biegiem lat doszło do wytworzenia się stosunków bardzo charakterystycznych. Życie jak gdyby rekompensowało staroobrzędowcom prześladowania dobrobytem materialnym. Nie od razu i nie wszędzie, ale coraz częściej powstawały w różnych ośrodkach należące do nich i kierowane przez nich przedsiębiorstwa handlowe i przemysłowe. Nie od razu, bo po Piotrze przyszły jeszcze czasy trudne i zwłaszcza za carowej Anny znowu trzeba było zmieniać miejsce pobytu, uciekać, wędrować; zarówno jednak w okresie panowania Katarzyny II, jak i w XIX w. - za Aleksandra I, władze państwowe kierowały się w stosunku do staroobrzędowców rozsądnie pojętym liberalizmem. W rezultacie stabilizowały się osiedla i przyznawano im na własność ziemię, stabilizacja zaś umożliwiała coraz intensywniejszy rozwój działalności ekonomicznej. W pierwszej połowie XIX w. grupy mniejsze lub większe raskolników-popowców działały już we wszystkich miastach Rosji; prócz tego ukształtowały się ośrodki, w których staroobrzędowcy czuli się szczególnie silnie. Takimi ośrodkami były m. in. Homel, Klińce i Starodub na terenach, gdzie graniczyły z sobą gubernie mohylewska i czernihowska, czy nieco później wiele miast nadwołżańskich z Niżnym Nowogrodem na czele. Staroobrzędowcy najchętniej zakładali manufaktury sukiennicze i prowadzili szeroko zakrojone transakcje handlowe. Życie kupców staroobrzędowców z okolic nadwołżańskich znalazło też odzwierciedlenie w literaturze pięknej - obszerne utwory powieściowe poświęcił tej problematyce Paweł Mielnikow-Pieczerski (właśc. Mielników, 1818 - 1883).
Na początku XIX w. część staroobrzędowców zacieśniła stosunki z oficjalną Cerkwią, uznając prawosławną hierarchię duchowną i dogmaty prawosławne; w zamian za to miano wyznaczyć duchownych, którzy by celebrowali nabożeństwa i inne formy kultu staroobrzędowców zgodnie z ich liturgią. W ten sposób powstało tzw. jedynowierstwo ("jedinowierije"), które należy chyba rozpatrywać jako duży sukces urzędowej, synodalnej Cerkwi. Nie oznacza to, że dalszy rozwój wzajemnych stosunków przebiegał już idealnie: za Mikołaja I nastąpiła, po długiej przerwie, kolejna fala prześladowań; spotkały one tych głównie staroobrzędowców, którzy nie uznawali jedynowierstwa.
Losy bezpopowców były oczywiście odmienne. Przedstawiciele tego odłamu raskolników mieszkali w zasadzie tylko w Kraju Pomorskim i w znacznej mierze, zwłaszcza początkowo, też dochodzili do porozumienia - z państwem, nie z Cerkwią oficjalną. W bardzo szybkim tempie jednak "biespopowszczina" ulegała dalszemu rozbiciu na różne kierunki, które można już nazywać sektami. Światopogląd tych sekt odbiegał coraz bardziej od przyjętych powszechnie norm życia, a w działalności ich odzwierciedlała się w różnych formach i ujęciach problematyka społeczna. Na ogół wyglądało to inaczej na wsi i inaczej w miastach, szczególnie w Moskwie, gdzie bezpopowcy znajdowali zwolenników wśród drobnych kupców, rzemieślników i mieszczan. Od czasu do czasu pojawiali się też przywódcy, którzy skupiali wokół siebie ludzi najróżnorodniejszego autoramentu, propagując coś w rodzaju prymitywnego komunizmu. Sam wyraz "moje" jest wynalazkiem diabła, utrzymywał założyciel sekty "biegaczy", a uzyskanie zbawienia nie jest możliwe, jeśli się utrzymuje jakiekolwiek związki z istniejącymi instytucjami społecznymi i państwowymi; nie wolno nic posiadać, nawet mieszkania i paszportu - człowiek musi stale wędrować, zawsze być w ruchu, wiecznie biegać (stąd nazwa sekty). Nie takie zresztą tylko osobliwości spotkać można w naukach rosyjskich sekt.
Sekt było w Rosji w ogóle bardzo wiele, także w czasach dawniejszych. Większość sekt prowadziła swoją działalność tajnie, obawiając się prześladowań i bardzo surowych represji. Nigdy jednak państwo nie potrafiło złamać tego ruchu i zawsze sekty, nawet najskrajniejsze i narzucające najbardziej nienaturalne wyrzeczenia, znajdowały nowych zwolenników, wyznawców i fanatyków. Dla objęcia jakąś jaśniejszą charakterystyką głównych kierunków sekciarskich w pierwszej połowie XIX stulecia konieczne jest uwzględnienie co najmniej czterech sekt: chłystów, skopców, duchoborców i mołokanów. Inne ugrupowania, a też ich nie brak, są liczebnie znacznie mniejsze.
Sekta chłystów (dosłownie: biczowników, chociaż "umartwiali się" raczej w inny nieco sposób) powstała prawdopodobnie na przełomie XVII i XVIII w. *[Z bardzo nielicznymi wyjątkami sekty, zwłaszcza ekstremistyczne, nie prowadziły żadnej dokumentacji; pisma, które się dochowały, są raczej wtórne i pochodzą z zapisów dokonywanych przez postronnych obserwatorów. Często musimy wobec tego obracać się w ramach pewnych przybliżeń, ale na to rady nie ma. Bardzo wiele informacyj czerpać można z dokumentów sądowych; niestety, przewody sądowe aż nadto często nie były w takich wypadkach obiektywne.] Pojawił się wtedy niejaki Daniła Filippowicz, chłop, który uznał się ni mniej, ni więcej tylko za wcielenie Boga na ziemi; znaleźli się też przy nim "Chrystus", "Bogurodzica" i "apostołowie". Wcielenie Daniły Filippowieża miało być tylko jednorazowe, ale "Chrystusów" i "Bogurodzic" działało jeszcze sporo we wszystkich następnych okresach. W mętnej nauce chłystów podstawą była teza, że na ziemi panuje zło, że wszystko w nim ugrzęzło, że wierni wobec tego muszą cierpieć nie tylko z powodu panoszącego się powszechnie zła, lecz i z powodu okrutnych prześladowań. Dzięki cierpieniom zasługuje się jednak na królestwo niebieskie, na ziemi zaś dostąpić można "duchowej radości".
Wierzyli zatem chłystowie w życie wieczne, a nawet w sąd ostateczny, po którym oczywiście wszystkich ludzi nie należących do sekty (także jej grzesznych członków) czekają wieczne męki; na wiernych wyznawców czeka natomiast skąpany w blaskach gród Syjon i kryształowe pałace. Zmierzać do osiągnięcia wiecznej szczęśliwości trzeba krocząc drogą nieustannej ascezy, albowiem ciało, płeć - to właśnie największe zło. Należy powstrzymywać się od małżeństwa i w ogóle od stosunków płciowych, nie wolno też pić wina. Należy wierzyć Duchowi Świętemu, który schodzi do wiernych i nawiedza ich podczas "ćwiczeń pokutnych" ("radienije"). Dozwolona była natomiast w trakcie tych ćwiczeń miłość "braterska", która rychło przekształciła się w inny rodzaj miłości, uprawianej w zbiorowym szale. Można więc zrozumieć, że co silniejszym naturom sekta chłystów odpowiadała całkowicie, zwłaszcza że i zbawienie wieczne było jak gdyby w pełni zabezpieczone...
Z chłystowskiego pnia wyrosła sekta skopców - jedna z najbardziej zadziwiających, bo oparta na strasznym wynaturzeniu: skopcy poddawali się dobrowolnie kastracji. Pierwsze wiadomości o takich operacjach, dokonywanych wtedy zresztą przez kobiety, pochodzą z czasów Anny. Władze zareagowały bardzo surowo, nie cofając się przed egzekucjami, lecz nie zapobiegło to dalszemu rozwojowi sekty, która w drugiej połowic XVIII w. oddziela się ostatecznie od chłystów. Skopcy też mieli swojego "Chrystusa" i swoją "Bogurodzicę", tylko że ich "Chrystus" to już pewna niecodzienna indywidualność. Był nim słynny Konrad Sieliwanow, chłop z guberni orłowskiej, gdzie w latach siedemdziesiątych XVIII w. rozpoczął działalność, piętnując bezlitośnie rozwiązłość chłystów podczas ich "ćwiczeń pokutnych". Jest w tym jednocześnie wyjaśnienie samej kastracji. Wbrew temu, co można by przypuszczać, Seliwanow zyskiwał licznych zwolenników, i to nic w jednej tylko wsi i nie w jednej tylko guberni. Chłopi zwykle opuszczali potem wieś i przenosili się do miast, gdzie albo wynajmowali się do pracy w fabrykach, albo zakładali własne przedsiębiorstwa *[Sprawy to nie wychodzą zanadto jasno. Łatwo pisać o masowym niemal przechodzeniu do miast i zakładaniu przedsiębiorstw, trzeba by jednak też odpowiedzieć na pytanie, jak radzono sobie ze stosunkami poddaństwa, co robiono z rodzinami, skąd brano pieniądze na prowadzenie interesów. Indywidualnie wszystko było możliwe, przy szerszej skali muszą się jednak rodzić różne wątpliwości.].
"Skopczestwo" nie pałało zatem nienawiścią do dóbr ziemskich i to wyglądało przynajmniej konsekwentnie: wyżywać się na innym polu było trudno, więc wyżywali się w interesach. Najciekawsze, że Sieliwanow stał się w pierwszych latach XIX w. oficjalną osobistością, zamieszkał bowiem jawnie w Petersburgu i zabrał się z nadzwyczajną energią do organizowania swoich gmin.
Wokół osoby Sieliwanowa narastały przeróżne legendy, osnute na wątkach zapożyczonych zarówno z Biblii, jak i z powietrza. Największe wzięcie miał mit, że był on "niepokalanie poczętym" synem carowej Elżbiety, wychowywanym w Holsztynie, gdzie też stał się "białym gołębiem"; eufemizmu tego używano na określenia kastracji. Ożeniony później z Katarzyną (późniejszą carową) i nienawidzony przez nią (można się domyślać dlaczego), uniknął śmierci gotowanej mu przez spiskowców i zaczął zbawienną dla Rosji działalność w guberni orłowskiej. Był więc Sieliwanow w opinii rozegzaltowanych wiernych i "Chrystusem", i synem carowej, i carem - wystarczało tego rzeczywiście, ażeby zapewnić mu monarszy autorytet. I wszystko się z takim właśnie nachyleniem stabilizowało, tym bardziej że skopcy mieli coraz więcej pieniędzy. Nie można przy tym pominąć jeszcze jednego: Sieliwanow nie tylko działał zupełnie jawnie i spokojnie, lecz cieszył się też sympatiami samego Aleksandra I, przynajmniej w pewnym okresie, kiedy to car ów gotów był wszystkie religie do serca przycisnąć. Doszło nawet do tego, że Aleksander jeździł do Sieliwanowa po błogosławieństwo (!), a uniesieni pychą, skopcy snuli daleko idące plany, w których "Chrystus" majaczył im się już jako najbliższy doradca imperatora.
Tylko że w stałość uczuć Aleksandra I nie powinien był wierzyć nikt z żyjących: pewnego dnia skończyła się i ta idylla - jak wiele innych. W 1820 r. Sieliwanow został zesłany do jednego z klasztorów w Suzdalu i tam umarł w 1832 r., mając podobno 112 lat. Sekta skopców wstępuje od razu w fazę upadku, ale istnieć będzie jeszcze nadal.
Debiut sekty duchoborców przypada na ostatnie ćwierćwiecze XVIII w. Jedna z niewielu to sekt, po której pozostał "katechizm" - wyznanie wiary z 1791 r., napisane przez nieznanych autorów w więzieniu. Stary konflikt Ormuzda z Armanem i tutaj znajduje swoje odbicie. Świat i w ujęciu duchoborców jest z gruntu zły, a tak samo biedna dusza ludzka cierpi męki, zamknięta w "ciemnicy" ciała, zresztą tylko przejściowo. Cały rozwój ludzkości to walka między potomstwem Kaina i Abla: oczywiście pierwsi reprezentują ciało, a drudzy ducha. Rzecz jasna wszystko zakończy się kiedyś zwycięstwem sił jasnych, czyli cały ustanowiony od dawna i skomplikowany porządek ma charakter przejściowy i w zasadzie nie jest potrzebny. Dopóki jednak jest tak, a nie inaczej, duchoborcy gotowi byli szanować władze, stosować się do ich żądań i wypełniać wszystkie obowiązki ze służbą wojskową łącznie.
Wszystkie te zasady wiary i życia społecznego znalazły się w dokumencie z 1791 r. Podkreślono już, że autorzy nie są znani, w każdym razie nie wywodzili się z kręgu najbardziej radykalnych wyznawców sekty. W życiu przedstawiało się to wszystko raczej odmiennie i o wiele ostrzej. Duchoborcy nie chcieli uznawać żadnych władz, nie mieli też zamiaru ani płacić podatków, ani pełnić służby wojskowej - takie oświadczenie złożyli np. niektórzy z nich w Charkowie w 1801 r. Mieli oni w tym czasie także swojego "Chrystusa", chłopa pańszczyźnianego nazwiskiem Kapustin; ponieważ działo się to w okresie liberalizmu, rząd pozwolił na utworzenie oddzielnej gminy duchoborców pod kierownictwem Kapustina i wydzielił nawet w tym celu puste tereny w powiecie melitopolskim (gubernia taurydzka). Zaczęła się idylla - każda "dusza" otrzymała 15 dziesięcin, osiedle podzielono na kolonie, ściągnięto duchoborców z Syberii (zesłanych za Katarzyny II). Rządził wszystkim i wszystkimi Kapustin, zamieszkując dom, który nosił oczywiście nazwę "Syjon", i ciesząc się czcią boską, którą oddawano mu bez szemrania.
Autorytet "Chrystusa" wśród sekciarzy był tak wielki, że Kapustin potrafił przekazać władzę synowi. Mieszkańcy kolonii ciągle zatem mieli umiłowaną przez siebie władzę, a wielu miało także pieniądze. Pojawiały się jednak różne przeciwieństwa, m. in. na tle majątkowym, a kierownictwo gminy ingerowało rzeczywiście jak w państwie rządzonym teokratycznie; podobno wydawano nawet wyroki śmierci i przeprowadzano egzekucje. Rząd Mikołaja I nie mógł tego stanu tolerować i z końcem lat trzydziestych XIX w. wysiedlono duchoborców do zachodniej Transkaukazji. W rejonie Achałcychu, niemal na samej granicy tureckiej, gmina powstała na nowo; musiano jednak już odstąpić od wielu poprzednich zasad, w każdym zaś razie od uznawania jedynie władzy "boskiej". W zmienionych warunkach trzeba było i płacić podatki, i pełnić służbę wojskową.
Potem minęło lat kilkadziesiąt i znowu nastąpiły poważne zmiany. Komunistyczny system zarządzania wewnętrznego uległ zupełnemu rozluźnieniu, część członków gminy opuściła ją i rozjechała się po Rosji, a ci, którzy pozostali, nagle znowu zapłonęli nienawiścią do spraw ziemskich, zwłaszcza zaś do oddawania państwu pieniędzy w formie podatków. Ostatecznie przesiedlono ich do Kanady. Tak się widocznie złożyło, że pojechali do tej Kanady sami biedacy, bo życie mieli tam na początku wyjątkowo ciężkie.
"Wysypywano nas zimą na stepie, jak groch z worka. Ani gdzie mieszkać, ani zboża, ani pieniędzy. Gdyby nie gmina, wspólnota, zgaśliby wszyscy po kolei" - tak opowiadali po latach. Podczas pierwszej wiosny orali ziemię, "zaprzęgając po 20 - 30 bab do pługa" *[Ks. Jerzy Lwow, pierwszy premier Rządu Tymczasowego w 1917 r., zwiedzał osady duchoborców podczas pobytu w Kanadzie w r. 1909; impresje swoje przedstawił potem na łamach wychodzących w Moskwie "Russkich Wiedomostiej" (nr 21 z 1910 r.). W parę lat po Rewolucji Październikowej, w 1921 r., Lwow znowu pojawił się wśród duchoborców, prosząc ich o pomoc pieniężną dla emigrantów rosyjskich; spotkał się z odmową.]; mimo to jednak ziemia okazała się wdzięczna, rekompensując ten niecodzienny wysiłek w postaci obfitych plonów, a duchoborcy, mimo całkowitego zatopienia się w istocie najwyższej, umieli mnożyć dobra materialne. W pierwszym roku orano "babami", w siedem lat potem - pługami parowymi. W okresie pierwszej wojny światowej rosyjscy duchoborcy w Kanadzie dysponowali ogromnym majątkiem.
Sektę mołokanów (nazwa od konsumpcji mleka podczas postu) *[W Cerkwi prawosławnej do potraw postnych należą również mleko i jaja - abstynencja od nich utrzymywała się zawsze w sektach, które na ogół wiązały swoich wiernych jeszcze surowszymi restrykcjami. Dlatego wyróżniali się postępujący inaczej mołokanie.] uważano na ogół za "łagodniejszą" odmianę duchoborstwa. Mołokanie rekrutowali się z bardzo różnych elementów, m. in. z wyznawców wielu mniej licznych sekt; skupił ich wokół siebie na przełomie XVIII i XIX w., przede wszystkim na środkowym Powołżu, główny ich działacz i organizator, Siemion Uklein. Z biegiem czasu zaczęły powstawać osiedla mołokańskie, w których działalność produkcyjna miała charakter kolektywny. Stosunki z władzami były dość osobliwe - rząd w zasadzie tolerował mołokanów, lecz nie pozwalał na żadną działalność propagandową: tych, którzy wykraczali przeciw temu, też zsyłano do Transkaukazji. Wielki rozgłos zyskała "komuna szemachińska" (Szemacha - w dzisiejszym Azerbejdżanie, na zachód od Baku), zorganizowana przez bardzo bogatego kupca z Samary, Michała Popowa. Majątkiem kolumny zarządzało 12 "apostołów", a wszystkie dobra materialne były wspólne - rozdzielano je pomiędzy rodziny zależnie od ich liczebności. Gmina nie przetrwała jednak nawet do połowy stulecia.
Niektóre sekty powstawały niejako doraźnie, w związku np. z pewnymi kataklizmami o charakterze powszechnym, i egzystowały niedługo - całe zresztą szczęście, bo czasem są tak straszne, że pisać o nich nie można. W okresie koszmarnej epidemii cholery, w 1830 i 1831 r., pojawili się w guberni kurskiej tzw. "morielszcziki" lub "grobowiki" ("morzący się głodem", "trumniarze"). Ich fanatyzm doprowadzony był do całkowitego obłędu: sami robili dla siebie trumny, kładli się w nich owinięci całunem i zaczynali śpiewać pieśni o śmierci: na świecie nie ma już możliwości ratunku, na świecie panuje już tylko grzech i dlatego wszyscy powinni umrzeć, ażeby dusze nie zginęły w piekle. Śpiewali tak, dopóki nie opuściły ich siły...
Inne sekty, a było ich jeszcze bardzo wiele, nie miały większego znaczenia; dopiero później, po reformie chłopskiej 1861 r. i zmianach stosunków własnościowych na wsi, w okresie głodu ziemi i zaostrzającej się walki chłopstwa o całą ziemię obszarniczą - powstaną nowe sekty, zwykle z mocnym podkładem społecznym, często też aż nadto oryginalne. Na szczególną uwagę zasługiwać będzie wtedy bardzo liczna sekta sztundystów (nazwa od niemieckiego "Stunde" - godzina, rozumiana jako "godzina modlitwy"), mająca swoich zwolenników głównie w Rosji południowej. Sztundyści też uznawali tylko wspólną własność, a handlowanie uważali za grzech, odmawiając kupcom w ogóle prawa do egzystencji. Odrzucali wszelką hierarchię duchowną i wszelkie zewnętrzne formy kultu, m. in. ikony; uważali, że pieniądz powinien zniknąć. W sztundyzmie było zresztą kilka różnych kierunków. Sekta sztundystów powstaje i zyskuje określone wpływy w drugiej połowie stulecia, ale pewnymi elementami swojej genezy wiąże się z okresem znacznie wcześniejszym; sztundyści kontynuowali w jakiś sposób poglądy protestanckich pietystów, a pietyzm był za Aleksandra I przez pewien czas jednym z modnych w Rosji nurtów religijnych.