Newsweek Polska -  41/02 - 2002

 

Bezprizorni

 

 

Na ulicach rosyjskich miast żyje kilka milionów bezdomnych dzieci. Od 80 lat nikt nie potrafi uporać się z tym wstydliwym problemem.

 

Masza ma 14 lat i od miesięcy mieszka na ulicy. Nikt nie wie, z iloma mężczyznami spała. Spotykała ich na ulicy albo na dworcu kolejowym. Z pewnością robi to od dawna, bo zachowuje się jak doświadczona prostytutka. Może obrzucić najgorszymi wyzwiskami lub nagle stać się kokietką. Gdy trafiła do przytułku Droga do Domu, wyglądała strasznie - całe ciało miała pokryte ogromnymi wrzodami. Zapewniała, że nie jest to choroba weneryczna, ale nie chciała iść do lekarza, dlatego Sapar Kulianow, dyrektor tego najbardziej znanego moskiewskiego przytułku, nie przyjął jej. Przyszła po raz kolejny, gdy się podleczyła. Wkrótce jednak zaczęła opowiadać personelowi o swoich erotycznych eskapadach. Ginekolog, regularnie badający dziewczynki z przytułku, usłyszał od niej wulgarne docinki. Z telefonu dyrektora wydzwaniała do znajomego podporucznika z jednostki wojskowej, by umówić się na randkę. - Niestety, w tym przypadku się spóźniliśmy - mówi Kulianow. - Już nie mogliśmy jej uratować, pochłonęła ją ulica.

W Rosji nikt tak naprawdę nie wie, ile jest "bezprizornych" - dzieci żyjących na ulicy. Według ministerstwa spraw wewnętrznych ich liczba waha się od 1 do 4 milionów.

Z tego dziesiątki tysięcy są wykorzystywane seksualnie. Skali zjawiska nie da się wytłumaczyć tylko permanentnym kryzysem gospodarczym czy migracjami ostatniego dziesięciolecia. To również część trudnego i bezładnego procesu transformacji. Nie tylko rynku i systemu politycznego, ale i wartości etycznych - zaniku wykładni moralnych i autorytetów. Nasi rozmówcy, od ministerstwa pomocy społecznej przez policję po sierocińce, odpowiadali jednym sloganem: wszystkim wszystko jest obojętne. - Komunizm odszedł, bezprizorni zostali - zauważa gorzko komentator "Nowych Izwiestii". - Demokratyczne, swobodne społeczeństwo płodzi bezdomne dzieci w straszliwych ilościach, na znacznie większą skalę, niż czynił to totalitarny reżim.

- W Rosji zawsze było mnóstwo sierot - uważa Swietłana Boczarowa, szefowa moskiewskiego oddziału międzynarodowego ruchu społecznego Dobro bez Granic. - W naszym kraju wyrastały całe pokolenia nieznające wartości rodzinnych i nieceniące ich. Co roku dorosłe życie zaczyna kolejne pokolenie, w którym co dziesiąty młody człowiek nie wie, co to rodzina. Obecna fala sieroctwa to nie jest efekt kryzysu rodziny, ale raczej rozprzestrzenienia się bezrodzinnego społeczeństwa.

Denis ma 12 lat, od prawie trzech lat, kiedy uciekł z domu, mieszka na ulicy. - Pokłóciłem się z matką - opowiada beznamiętnie chłopiec. - Od tamtego czasu jej nie widziałem. Pewnie pije i mieszka ze swoim przyjacielem, który bez przerwy mnie bił. Ojciec wyjechał kilka lat wcześniej do Moskwy, żeby zarobić trochę pieniędzy, i więcej się nie pokazał.

Chłopak pochodzi z Iwanowa, miasta prządek i tkaczek, położonego około 400 kilometrów od stolicy. Skończył trzy klasy podstawówki. Kilka razy trafiał do milicyjnych internatów i szpitali, lecz zawsze uciekał przed upływem tygodnia. - Zdarzało się, że bili, ale częściej robili zastrzyki z aminazinu - kiwa głową obdarty nastolatek. - Tyłek boli, że nie można usiąść. Po czymś takim cztery dni śpisz kamiennym snem i nie łobuzujesz.

12-latek twierdzi, że żebrał w przejściach podziemnych i w metrze. Ludzie dawali niewiele, ale można było przeżyć. Mieszkał na dworcach, na klatkach schodowych, czasami na strychach. Kiedyś zdarzył się cud - spali z kolegą na klatce schodowej i ktoś wsunął im do kieszeni po 500 rubli (równowartość 70 złotych). Denis twierdzi, że pije niewiele, za to sporo pali i wącha klej. To najtańszy narkotyk. Nigdy nie prosił dorosłych o pomoc. Gdy ktoś z jego kolegów chorował, znajomi włóczędzy robili zrzutkę, jeden szedł do apteki i kupował lekarstwo. Czasem aptekarka podpowiadała, czym najlepiej zwalczyć świerzb. Czy boi się śmierci? - Gdzie tam. Umrę, to umrę - odpowiada buńczucznie. Większość ulicznych dzieci przypomina Denisa i Maszę. Zuchwałe, samodzielne, nie mają zamiaru komukolwiek się podporządkowywać. Nie chcą wracać do rodzin, nie zgadzają się też na umieszczenie w przytułku albo w rodzinie zastępczej. Wśród tysięcy bezdomnych dzieci Moskwy prawdziwe sieroty to zaledwie niewielka część. Z ostatnich badań socjologów Międzynarodowej Organizacji Pracy wynika, że tylko 5,5 proc. tych dzieci nie miało ani ojca, ani matki. Aż 52 proc. ma oboje rodziców, 27,4 proc. - tylko matkę, a 10 proc. - matkę i ojczyma.

- Bazę danych mającą pomóc w ocenie skali bezdomności wśród dzieci zaczęto organizować dopiero teraz - tłumaczy Sapar Kulianow. W jakiej kategorii umieścić nastolatka spod Moskwy, który w ciągu roku chodzi do szkoły, a latem, żądny przygód, na dwa miesiące przyjeżdża do stolicy i mieszka na dworcu? Bezprizornych spotkać można wszędzie - od Petersburga po Wołgograd i Władywostok. Najwięcej jest ich jednak w Moskwie, wielkim i względnie zamożnym mieście, przyciągającym bezdomne dzieci obietnicą łatwego życia. Na dworcach, strychach i w opuszczonych domach wegetuje od 30 do nawet 100 tysięcy dzieci. Co piąte z nich pochodzi z innego miasta. Jednym z najpopularniejszych miejsc, gdzie można spotkać bezprizornych docierających tu "na gapę" z miejscowości oddalonych o setki kilometrów, są okolice "placu trzech dworców" - Kazańskiego, Leningradzkiego i Jarosławskiego. Tłumy ludzi, mrowie sklepików i budek z jedzeniem, wiele okazji, by coś zarobić, wyżebrać albo ukraść. Uliczne dzieci potrafią zdobywać pieniądze. Sposobów jest wiele - żebractwo, handel narkotykami, zbieranie butelek, mycie samochodów, pomoc w ładowaniu towarów i wreszcie prostytucja. Chłopcy i dziewczynki, którzy trudnią się tym ostatnim procederem, są w stanie zarobić dziennie 700-800 rubli (prawie 100 zł), podczas gdy małoletni tragarz na rynku dostaje tylko 150 rubli (niecałe 20 zł).

Jak wynika z szacunków, jedna trzecia ulicznych dzieci zajmuje się prostytucją i występuje w filmach pornograficznych. Za pieniądze są gotowe na wszystko. Amatorzy kontaktów seksualnych z nieletnimi są w Rosji praktycznie bezkarni - grozi za to do czterech lat więzienia, ale podobne wyroki należą do rzadkości. Wielu z nich uważa się wręcz za dobroczyńców. - Być może po raz pierwszy w życiu mają okazję najeść się do syta i spać w czystej pościeli - opowiadał mi pewien rosyjski dziennikarz, wcale nie kryjąc się z tym, że niekiedy sprowadza do swojego mieszkania dzieci poznane na ulicy, "żeby się zabawić".

Półtora roku temu rosyjska milicja i amerykańska policja wspólnie rozbiły rosyjski gang, który zajmował się produkcją i rozpowszechnianiem dziecięcej pornografii. W USA i Europie aresztowano kilkadziesiąt osób. Zatrzymani w Moskwie Rosjanie, główni oskarżeni, od dawna są już na wolności, mimo że milicja miała niezbite dowody. Choćby nagranie wyjątkowo sadystycznych scen znęcania się dorosłego mężczyzny nad 15-letnim chłopcem. Film nazywał się "Ukaranie złodziejaszka".

Nie wywołały większego rezonansu także telewizyjne reportaże o dwuletniej dziewczynce, którą matka sprzedała przypadkowo poznanym ludziom za kilka butelek wódki. Dziecko trafiło do przydrożnego baru, gdzie zatrzymywali się kierowcy tirów. Wielu z nich korzystało z "seksualnej zabawki", płacąc właścicielom spore pieniądze. Sprzątaczka wezwała milicję po paru miesiącach, gdy dziewczynka była już ciężko chora. Jak tłumaczyła, nie chciała się wtrącać w nie swoje sprawy. W innym reportażu dziennikarz ogólnokrajowej telewizji pokazał, jak łatwo można kupić na jednym z moskiewskich dworców ośmioletnią prostytutkę.

- Państwo powinno oceniać się według tego, jak broni interesów grup pozbawionych w społeczeństwie wszelkich praw - twierdzi były dysydent i pedagog Naum Nim, redaktor naczelny pisma "Indeks Cenzury" (najbliższy numer będzie poświęcony bezprizornym).

- Są dwie takie grupy: dzieci i więźniowie. W obu wypadkach państwu rosyjskiemu trzeba wystawić wyjątkowo złą ocenę - mówi Nim. Po artykule o tragicznym losie bezdomnego psa do redakcji "Moskowskiego Komsomolca" zgłosiło się 124 czytelników chcących go przygarnąć. Po trzech artykułach o bezdomnym chłopcu ze szpitala Św. Włodzimierza było 27 telefonów.






ROSJA