BOHDAN BARANOWSKI - W KRĘGU UPIORÓW I WILKOŁAKÓW

1981 

 

BOGINKI l ODMIEŃCE

 

Jednym z najbardziej zatartych działów dawnej demonologii ludowej była już w XIX w. wiara w tzw. boginki. Dziewiętnastowieczni badacze tradycyjnej kultury ludowej zapisując o nich wzmianki podawali tak różne informacje, że na ich podstawie trudno jest odtworzyć ten dział tradycyjnej demonologii. Istoty demoniczne typu boginek mieszane też były z różnymi istotami demonicznymi wodnymi, leśnymi czy też polnymi. Jedne wierzenia nakładały się na drugie. Powstała więc w tym zakresie dziwna mieszanina wątków, którą dziś, gdy wierzenia te zupełnie już zanikły, trudno jest rozwiązać.

Otóż nie tylko na ziemiach polskich, ale także wśród pozostałych ludów słowiańskich, a także i wielu innych z nimi graniczących, szeroko rozpowszechnione były wierzenia w istoty demoniczne szkodzące położnicom oraz zamieniające niemowlęta. Być może podane powyżej w rozdziale o zmorach i nocnicach dość niejasne informacje z trzynastowiecznego podręcznika dla spowiedników, tzw. "Katalogu magii" brata Rudolfa z Rud Raciborskich na Śląsku, o "faunach", czyli leśnych babach, które wiązałbym z nocnicami, odnoszą się właśnie do tego typu istot demonicznych szkodzących położnicom. Jak to już jednak było wspomniane znaczenie tego bardzo ciekawego trzynastowiecznego źródła dla stosunków polskich poważnie jest kwestionowane. Dlatego też ograniczyć się tu trzeba tylko do przypuszczeń.

Również i niektórzy z autorów z XVII, XVIII czy nawet pierwszej połowy XIX w. podawali wiadomości o wierzeniach ludowych związanych z istotami demonicznymi szkodzącymi położnicom oraz zamieniającym niemowlęta. Informacje ich były jednak mało precyzyjne, niekiedy wprost błędne. Myliły one te istoty z zupełnie innymi, co być może spowodowane było, że na tym właśnie odcinku wierzeń demonologicznych już w tamtych stuleciach panował pewien chaos i jedne nazwy były wypierane przez drugie.

Również w świetle badań ludoznawczych wyraźnie widać, że nazwy istot demonicznych szkodzących położnicom oraz zamieniających niemowlęta były na poszczególnych obszarach ziem polskich dość różne. Tak samo jak różne były ich cechy zewnętrzne.

Najczęściej te istoty demoniczne zamieniające niemowlęta nazywane były przez lud boginkami, lub bogienkami, płaczkami, mamunaml. Sama nazwa "mamuna" wzbudza wiele kontrowersji. Istnieje szereg teorii na ten temat. Wywodzi się tę nazwę ze słów hebrajskich bądź niemieckich, od imienia jednego z średniowiecznych diabłów (Mamona), od słów "mamić, mamidło". Na niektórych obszarach (np. na Mazowszu) pojawiała się jeszcze nazwa sibiele. Na Podhalu znana była nazwa dziwożony. W wielu okolicach lud wierzył, że szkodziły położnicom i zamieniały niemowlęta złe duchy, diablice lub czarownice. Naturalnie są to echa wpływów kościoła z okresu kotrreformacji, kiedy to wszystkie istoty demoniczne z wierzeń ludowych starano się podciągać do chrześcijańskiego schematu diabłów i ich wspólniczek czarownic. Na Pomorzu, w północnej Wielkopolsce, a częściowo również i na Kujawach, wierzono, że ludzkie niemowlęta zamieniają krasnoludki. Na Suwalszczyźnie i w Sejneńskim zamiany dzieci dokonywały niekiedy bliżej nieokreślone istoty zwane ławmami. Nazwa ta być może wywodziła się od litewskiego odpowiednika rusałki, łauny, która również porywała dzieci.

Brak wyraźnie ustalonych schematów wierzeń ludowych powodował, że w wielu wsiach utalentowani narratorzy w tym właśnie zakresie puszczali cugle fantazji i od siebie dodawali wiele najzupełniej nowych szczegółów. Niekiedy więc w dwóch sąsiadujących ze sobą wsiach usłyszeć można zupełnie odmienne informacje na temat tych demonicznych istot.

Informacje dotyczące wyglądu boginek lub mamun były zwykle mało konkretne. Przeważnie jakoby miały one postać ludzką, chociaż niekiedy były to pół-kobiety, pół-zwierzęta, a więc np. kobiety o psich nogach itp. Najczęściej odznaczały się one wyjątkową szpetotą. Były to chude baby, nadzwyczaj silnie owłosione na całym ciele, posiadające długie, zwisające piersi, które niekiedy zarzucały sobie na ramiona lub plecy. Zdarzało się jednak usłyszeć, ale raczej dość rzadko, że boginki były to młode dziewczyny o nieprzeciętnej urodzie. Być może jednak te ostatnie informacje powstały na skutek lektury popularnej literatury, która niekiedy w ten sposób przedstawiała istoty zwane boginkami, nie mające jednak nic wspólnego z boginkami z ludowych wierzeń demonologicznych. Prawdopodobnie również na skutek późniejszych nawarstwień pojawiły się informacje, że dzieci zamieniały małpy, lub, że boginki miały postać małp.

W wierzeniach ludowych boginki zamieszkiwały najczęściej nadbrzeżne zarośla. Na brzegu rzeki lub strumienia prały one swe odzienie. Dziwne odgłosy, które się niekiedy dawały słyszeć nocą znad brzegu tłumaczono uderzaniem przez boginki kijankami. W wierzeniach niektórych okolic należało się wystrzegać tych miejsc, w których boginki prały swe sukienki, gdyż człowiek który by im przeszkodził w praniu mógł zostać zabity kijankami.

Czasami boginki zamieszkiwały również lasy, krzaki lub nawet niewidoczne dla ludzkiego oka przebywały w pobliżu wsi.

Niekiedy znów boginki, przebywające w zaroślach nad brzegiem rzeki lub strumienia, czy też w lesie, wydawały dziwne odgłosy podobne do płaczu ludzkiego. Podobno płakały nad smutnym losem, jaki czekał ich dzieci. Opowiadano też, że płakały żałując za popełnione grzechy, które skazywały ich na pokutowanie w tej postaci aż do końca świata.

Postać boginek rozpowszechniona była w demonologii ludowej na terenie całej Polski. Odnosi się jednak wrażenie, statystycznie jest to jednak niemożliwe przedstawić, że w wierzeniach ludowych boginki i mamuny odgrywały znacznie większą rolę no obszarze Małopolski oraz terenach dawnego województwa sieradzkiego i ziemi wieluńskiej niż ziemiach północnych.

Informacje na temat rodowodu boginek i mamun były również przeważnie mało konkretne. Niekiedy podawano, że były one duszami pokutujących kobiet, dziewczyn, które dokonały poronienia lub zabiły swe dzieci, samobójczyń, krzywoprzysiężnic, położnic, które zmarły przy połogu, dziewcząt, które zmarły w czasie "ogłoszenia", a więc między zapowiedziami a ślubem, starych panien, czarownic, a nawet akuszerek. W niektórych wsiach spotkać się można było nawet z informacjami, że boginki powstawały z wiatru itp.

Ponieważ boginki i mamuny były istotami rodzaju żeńskiego mogło się nasuwać pytanie, kim byli ojcowie ich dzieci. Według jednak informacji były to bliżej nieznane istoty demoniczne rodzaju męskiego, nigdy nie pokazujące się ludziom, to znów złośliwe istoty demoniczne tzw. "bogincorze" (np. na Podhalu), diabły, mężczyźni, którzy połakomili się na ich dość wątpliwe wdzięki. A nawet według niektórych informatorów zapłodnione one były przez wiatr.

Boginki i mamuny przebywały najchętniej nad rzekami. Zarówno w nocy, jak i we dnie prały tam swą odzież, waląc w nią kijankami tak głośno, że echo rozchodziło się daleko. Niekiedy płoszyły bydło, które przestraszone uciekało z pastwiska. Również wyprowadzały ludzi na bezdroża.

Boginki z wyraźną nienawiścią odnosiły się do ciężarnych kobiet. Niekiedy nocą wślizgiwały się do wiejskich chałup i dręczyły śpiące ciężarne niewiasty. Wchodziły tu co prawda w zakres działania zmór. Wiejskie jednak wierzenia demonologiczne nie przeprowadzały w tym zakresie ścisłego przedziału.

Boginki jednak najbardziej były groźne dlatego, że zamieniały dzieci. Przeważnie ofiarą ich padały niemowlęta jeszcze nie ochrzczone. Różne były sposoby porwania. Przeważnie korzystając z nieuwagi matek, mamuny zabierały im niemowlęta, podrzucając swoje. Do dziś dnia jeszcze w środowisku wiejskim usłyszeć można od najstarszych informatorów opowiadania o sposobach zamieniania dzieci. Oto jak dokonywały tego mamuny z Radomszczańskiego według badań dokonanych przez Wandę Drozdowską. Zdarzało się więc, że mamuny potrafiły zamienić dziecko jeszcze w łonie matki. W tym też celu zakradały się nocą do izby, w której spała ciężarna niewiasta i podczas snu wyciągały z jej łona nie urodzone jeszcze dziecko, a na jego miejsce wkładały swoje. Dość często mamuny przebywały stale przy domu położnicy, aby w odpowiedniej chwili dokonać zamiany. W tym celu starały się pod jakimś zmyślonym powodem wywołać z izby matkę nowo narodzonego dziecka. Niekiedy znów kusiły ją śpiewem i muzyką, czy też fałszywymi odgłosami zabawy i tańca dochodzącymi jakoby z karczmy, aby wstała z łóżka i wyszła choć przed sień popatrzeć na bawiących się. Najczęściej jednak mamuny wykorzystywały moment, gdy matka wraz z małym dzieckiem udawała się w pole. Zajęta np. pieleniem kładła dziecko na miedzy, a wtedy korzystając z jej nieuwagi boginki dokonywały zamiany.

Niekiedy jednak mamuny nawet siłą próbowały zamienić niemowlę. Według opowiadań z terenu Radomszczańskiego, zapisanych przez Wandę Drozdowską, w początkach bieżącego stulecia we wsi Ciężkowice, przy położnicy, aby chronić dziecko przed złymi mocami, spała jej młodsza siostra. l oto pewnej nocy obydwie niewiasty obudziły się i spostrzegły w izbie nieznaną kobietę, która próbowała wyrwać im z rąk dziecko. Przerażona matka i ciotka krzykiem próbowały wezwać pomoc. Mamuna jednak spowodowała, że wszyscy domownicy tak mocno spali, że nie słyszeli zupełnie ich wołania. A tymczasem mamuna bijąc i drapiąc obydwie niewiasty próbowała siłą porwać dziecko. Jednak zarówno matka, jak i ciotka, mocno trzymały niemowlę, a jednocześnie poczęły się modlić. Nie wiadomo, czy to energiczna obrona obudzonych kobiet, czy też słowa groźnej dla istot demonicznych modlitwy, spowodowały, że mamuna zrezygnowała ze swych zamiarów i znikła. A rodzice obawiając się dalszych prób porwania przyśpieszyli chrzest dziecka.

A oto opowiadanie o zamienianiu dzieci przez mamuny zanotowane przez Leonarda Pełkę w Zambrzycach koło Lublina. Dwie kobiety poszły do lasu na jagody, zabierając ze sobą nie ochrzczone jeszcze dzieci, które położyły pod drzewem. Po powrocie do domu stwierdziły, że zostały zamienione. Za radą księdza położyły je na gnoju i poczęły mocno bić rózgami. Bite dzieci boginki głośno krzyczały. Posłyszawszy krzyk boginka odniosła porwane dzieci i rzucając je na gnój zawołała do matek "na, na" i zabrawszy swoje oddaliła się.

W Obrytem w Białej Puszczy Kurpiowskiej słyszałem następującej treści opowiadanie, jakoby autentyczne. Młoda matka mająca w domu jeszcze nie ochrzczone dziecko mimo zaleceń teściowej, aby się nie ważyła otwierać okna, któregoś dnia otworzyła lufcik i na chwilę wyszła z izby do sieni. Przywołał ją z powrotem straszliwy krzyk dziecka. Wpadła do izby i zobaczyła jak jakaś obrzydliwa niewielka istota, ubrana w brudne szmaty, próbowała porwać jej dziecko, a na jego miejsce podrzucić inne. Dzięki energicznej interwencji matki nie udało się to i dziecko pozostało w domu. Kobieta zapomniała już o tym wypadku, gdy w kilka dni później w chałupie pojawiła się maleńkiego wzrostu obrzydliwa żebraczka o pomarszczonej twarzy z workiem na plecach. Poprosiła ona o kawałek chleba. Gdy młoda kobieta na chwilę wyszła do komory, by ukroić kromkę chleba, znów usłyszała przerażający krzyk dziecka. Gdy wbiegła do izby było już za późno. Domniemana żebraczka wyrzuciła z worka swoje niemowlę, a na jego miejsce włożywszy ludzkie poczęła uciekać. Młoda kobieta wybiegła za nią z krzykiem. Akurat w tym momencie wracał z pola od pracy przy żniwach jej mąż z kosą na ramieniu. Domyśliwszy się z krzyku żony, o co chodzi, ciął uciekającą kosą po nogach. Ta puściła worek, w którym znajdowało się dziecko i kulejąc uciekała dalej, ze zranionej nogi ciekła jej jednak zamiast krwi jakaś maź podobna do smoły. Nazajutrz w chałupie zjawiła się już inna pokraczna istota prosząc o oddanie pozostawionego w izbie dziecka jej kumy. Kobieta oddała je dopiero wtedy, gdy otrzymała zapewnienie, że nikt więcej nie będzie próbował zamienić jej własnego dziecka.

O najbardziej jednak bezczelnym porwaniu dziecka, dokonanym zresztą nie przez boginkę lub mamunę, ale przez wchodzącą w ich kompetencje diablicę ("satanicę") opowiadał mi informator z Lipska nad Biebrzą na Podlasiu. O wypadku tym, który zdarzył się w pewnej wsi pod Sztabinem, słyszał od swego dziadka, a więc miał on miejsce, gdzieś jakoby około 1860 r. Chrzestni rodzice wraz z całym orszakiem wieźli niemowlę do chrztu do kościoła w Sztabinie. Nagle na drodze wytworzył się jakiś tuman kurzu, tak że na pół łokcia nic nie można było spostrzec. Gdy ów tuman spadł, z przerażeniem zobaczyli jak "satanica" ucieka z porwanym dzieckiem zostawiwszy swoje na jego miejscu. Pogoń za "satanicą" nie dała żadnych rezultatów. Rodzice chrzestni zawieźli jednak małego diabełka do kościoła w Sztabinie. Ksiądz nakazał polewać go święconą wodą. Diabełek wydzierał się w niesamowity sposób, jakby polewany był ukropem. Wreszcie zjawiła się diablica odnosząc porwane dziecko i prosząc, aby nie męczono jej własnego. Różne były wierzenia dotyczące momentu, do którego groziło dziecku porwanie go przez boginki. Najczęściej uważano, że kradzieży dokonują one zaraz po urodzeniu, albo przed chrztem czy też tzw. wywodem. W wielu jednak okolicach spotkać się można z opowiadaniem o zamienianiu dziecka już ochrzczonego. W 1936 r. opowiadano mi w Gnojnie pod Pułtuskiem, że pewna kobieta zabrała w pole doskonale rozwinięte czteroletnie dziecko. Sama zajęta była pracą, a dziecko bawiło się na miedzy. Po powrocie do domu przekonała się jednak, że dziecko zostało zamienione. Przestało mówić, wydawało tylko jakieś dziwne dźwięki, nie chciało podnosić się z pościeli. Również zmieniło się na twarzy, jakby wychudło i sczerniało. Przy pomocy niezawodnego środka, jakim było bicie zamienionego dziecka na gnoju starano się zmusić jego matkę do oddania skradzionego. Mimo jednak energicznego bicia nie udało się doprowadzić do zwrotu własnego dziecka. Odmienione zaś po kilku dniach umarło. Można przypuszczać, że jakaś nagła choroba spowodowała zmiany w sposobie zachowania się dziecka i jego wyglądzie. A energiczne bicie przyspieszyło jego śmierć.

W tradycyjnym środowisku wiejskim długo utrzymywała się głęboka wiara w to, że dziecko ludzkie może być zamienione na dziecko boginki lub mamuny. Wszelkiego rodzaju wypadki nienormalnego rozwoju dziecka wytłumaczyć było można tym, że nie jest to dziecko własne, ale zamienione, tzw. odmieniec.

Odmieniec, zwany też odmienkiem, podrzucem lub płonkiem, bobakiem, bobem (te ostatnio nazwy miały jednak przeważnie inne znaczenie), nie ruszał się zupełnie z kołyski, mało mówił i prawie nic nie jadł. Wierzono jednak, że gdy podrzuc zostaje w chałupie sam, wyskakuje z kołyski, gotuje sobie jedzenie, a jeśli znajdzie wódkę, to nieźle sobie popije. Spotykałem osoby, które rzekomo na własne oczy widziały ucztującego podrzuca. Śmierć niedorozwiniętego dziecka tłumaczono tym, że potomstwo mamuny nigdy nie chowa się dobrze wśród ludzi i szybko umiera. Jeśli nawet dziecko to pożyło dłużej, to i tak zostawało głuptakiem (niekiedy sądzono, że tylko udawało głuptaka).

W każdej niemal okolicy znane były ludowe opowiadania o odmieńcach. Przeważnie dziecko boginki było uosobieniem chytrości i złośliwości. Nienawidziło ono ludzi. W każdy możliwy sposób starało się ono szkodzić członkom swej przybranej rodziny. W Bobrownikach koło Działoszyna nad górną Wartą słyszałem jakoby autentyczne opowiadanie o tym, jak pewna gospodyni nie zauważyła dokonanej zamiany i w dalszym ciągu chowała odmieńca jako swoje własne dziecko. Tymczasem odmieniec rozwijał się zupełnie inaczej niż inne dzieci. Rosła mu olbrzymia głowa, pokryta rzadkimi, twardymi włosami. Dziecko było ustawicznie ponure, nie wydawało żadnego głosu. Jednocześnie wszyscy domownicy poczęli odczuwać straszliwe bóle żołądka, mdłości itp. Pewnej nocy gospodyni, która źle się czując nie spała, ze zdziwieniem zauważyła, jak dziecko to wstało ze swego posłania, poszło do komory, wskoczyło na belkę i zdjęło położone tam pudełeczko z trucizną na szczury. Ułamało kawałek tabletki i wrzuciło go do stojącej dzieży z mlekiem. Gospodyni zrozumiała, że w ten sposób mały odmieniec truł systematycznie całą rodzinę i niechybnie doprowadziłby ją do śmierci. Po naradzie z mężem postanowiła utopić odmieńca. Podsłuchawszy widać rozmowę dziecko z wielką głową, poprzednio nic nie mówiąc, odezwało się nagle ludzkim językiem i zaproponowało, że w zamian za darowanie mu życia doprowadzi swych przybranych rodziców do wielkiego majątku. Istotnie od tej pory wychodził co wieczór z chałupy i po pewnym czasie wracał przynosząc w ręku po kilkadziesiąt rubli. Tymczasem po całej wsi rozchodziły się pogłoski o tajemniczym złodzieju, który wykradał najlepiej schowane pieniądze. Przybrani rodzice domyślali się, skąd pochodzą przynoszone pieniądze, ale przez chciwość udawali, że nie wiedzą. Zadowoleni z odmieńca codziennie kupowali mu butelkę wódki, którą on wypijał jednym haustem. Dopiero, gdy odmieniec okradł rodzoną siostrę gospodyni, rozzłoszczona przetrzepała mu skórę. Dziecko pokazało wówczas swej przybranej matce język długi na 2 łokcie i wybiegło z chałupy. Po jego ucieczce okazało się, że otrzymane pieniądze, których suma doszła już do kilkudziesięciu tysięcy rubli, przemieniły się w psie g....

W Konopnicy w Wieluńskiem opowiadano mi o odmieńcu, który pozornie był kompletnym głuptakiem i nie ruszał się zupełnie z posłania. Bardzo źle traktowany przez przybranych rodziców pewnego razu przemówił do nich ludzkim głosem i w zamian za dobre traktowanie obiecał doprowadzić do wielkiego majątku. Podawał im odpowiednie numery, które wygrywały na loterii, aby mogli w ten sposób zdobyć, jak najwięcej pieniędzy. Istotnie dzięki pomocy odmieńca doszli oni do olbrzymiej fortuny. Skrupulatnie też wypełniali wszelkie żądania odmieńca, który np. domagał się, aby mu gotowali żaby w ryżu z rodzynkami i inne jeszcze bardziej dziwaczne potrawy. Gdy jednak raz gospodyni odmówiła mu sporządzenia potrawy ze smażonych żmij, obrażony odmieniec zeskoczył z posłania, wybiegł z chałupy i więcej się nie pojawił. A tymczasem w miejscu, gdzie leżały wygrane na loterii pieniądze, gospodarze znaleźli tylko pokrojone w tym samym formacie kawałki czystego papieru. Realia tego opowiadania, a więc loteria, ryż, rodzynki, wskazują na jego bardzo młody rodowód. Można jednak wysunąć przypuszczenie, że przez unowocześnienie realiów, zmieniony został stary wariant ludowej opowieści z morałem, że uzyskane dzięki pomocy odmieńca pieniądze nie przyniosą ludziom żadnej korzyści.

Leonard Pełka badając demonologię dawnego województwa lubelskiego i rzeszowskiego próbował statystycznie podać charakterystyczne cechy wyglądu zamienionego niemowlęcia według opinii informatorów. Otóż według 23,2% informatorów wyróżniało się ono wielką głową, według 12,0% bardzo drobną budową, według 10,4% brzydotą, według 8,0% było "inne" niż pozostałe dzieci, według 7,2% posiadało brzydką twarz, według 7,2% przypominało potworka, według 6,4% posiadało owłosione ciało, według 6,4% posiadało nadmiernie wielki brzuch, według 4,0% było kalekie, według 2,4% było wyjątkowo chude, według 2,4% skrzeczało zamiast płakać, według 0,8% miało nienaturalnie małą głowę, według 0,8% miało brodę i pazury, według 0,8% posiadało zęby, według 0,8% nie chodziło, według 0,8% posiadało bardzo ciemną cerę, według zaś 6,4% nie posiadało wyróżniających się cech wyglądu. Tenże sam autor przeprowadził zestawienie statystyczne charakterystycznych sposobów zachowywania się i cech zewnętrznych odmienionego niemowlęcia w świetle opinii informatorów. Otóż według 35,0% było ono krzykliwe i płaczliwe, według 22,0% dużo jadło, według 15,2% było złośliwe wobec otoczenia, według 3,6% nie chciało spać, według 0,9% nie chciało jeść, według 0,9% bało się matki. Według natomiast 22,4% informatorów nie wyróżniało się żadną z tych cech.

Naturalnie cechy, o jakie podejrzewano odmieńców były bardzo różne i każdy pozornie nienormalny przejaw, jak np. zbyt dużego lub zbyt małego apetytu, czy jakichś odmiennych cech zewnętrznych, mógł nasuwać rodzinie podejrzenie, że ich własne dziecko zostało zamienione przez boginkę lub mamunę. Los wiejskiego dziecka, które zostało uznane, że jest odmieńcem, był przesądzony. Traktowano go bardzo źle, głodowano, bito. Według opinii całego szeregu lekarzy czy też autorów zajmujących się stanem zdrowotnym dawnej wsi, olbrzymia liczba dzieci, które posądzone zostały o to, że są odmieńcami, złym traktowaniem doprowadzona została przez otoczenie do śmierci. Prawdopodobnie gdybyśmy byli w stanie zsumować wszystkie śmiertelne ofiary wierzeń demonologicznych na terenie Polski to około 80-90% przypadłoby na te dzieci biedne, które były posądzone, że są odmieńcami. Ginęły one w sposób znacznie mniej efektowny niż spalone na stosie albo zatłuczone kijami na śmierć domniemane czarownice, ale wypadki doprowadzenia do śmierci biednych odmieńców były do ostatnich niemal czasów nadzwyczaj liczne.

Groźna w mniemaniu ludzi dawnych czasów działalność boiginek i mamun, szkodzących położnicom i zamieniających niemowlęta, zmuszała do akcji obronnych. Ze zrozumiałych przyczyn korzystano w takich celach z działalności o charakterze magiczno-religijnym. Zalecenia więc w stosunku do kobiet będących w poważnym stanie były bardzo różne. Jeśli chodzi o zalecenia typu magicznego to w celu niedopuszczenia do siebie boginek należało stale nosić kawałek ostrego żelaza, szpilkę lub agrafkę wpiętą w odzież. Nawet podczas snu brzemienna kobieta powinna mieć wpiętą w koszulę agrafkę lub szpilkę. Zalecano również stale nosić przy sobie jakąś rzecz w kolorze czerwonym, czy też znaczoną czerwoną nicią, wkładać stale tylko wełnianą spódnicę, lub kaftan. Niekiedy znów osobiste rzeczy brzemiennej kobiety powinny być okadzone dymem pewnych ziół. A wreszcie wiele było jeszcze innych, mających zresztą zaledwie lokalny charakter magicznych pouczeń mających ustrzec młode matki od zbliżenia się do nich boginek.

Istniały wreszcie różne zalecenia typu religijnego, mające uniemożliwić zbliżenie boginek do kobiet będących w ciąży. Należało więc odmawiać codzienne pacierze z wyjątkową żarliwością, zwiększyć ich liczbę o 2 lub 3 razy. Skuteczne też było jakoby wymawianie przy każdej okazji zarówno w dzień, jak i w nocy, imienia Matki Boskiej. Należało również nosić krzyżyki, medaliki, szkaplerzyki, niekiedy nawet w specjalny sposób, a więc przyszyte do koszuli igłą umoczoną w święconej wodzie itp.

Również w czasie połogu zalecane było wykonywanie różnych czynności o charakterze magiczno-religijnym mających na celu odpędzenie niebezpiecznych boginek. Należało więc przy głowie rodzącej kobiety położyć jakieś ostre żelazo, np. nóż, wpiąć jej do koszuli agrafkę, zawiesić nad łóżkiem lub położyć przy łóżku zasuszone święcone ziele, zawiesić na drzwiach i oknach medaliki lub postawić święconą kredą znaki krzyża, a znajdujące się blisko położnicy osoby powinny śpiewać pobożne pieśni itp.

A wreszcie bardzo różne były sposoby, przy pomocy których należało strzec nowo narodzonego niemowlęcia przed zamianą. Najbardziej rozpowszechnionym magicznym sposobem było zawiązanie na rączce dziecka czerwonej wstążeczki, lub tasiemki. Na głowę niemowlęcia należało założyć czerwoną czapeczkę. Również trzeba było chronić twarz dziecka od światła księżyca. Nie należało ani na chwilę pozostawiać go bez opieki. Matka nie mogła po zachodzie słońca wychodzić z domu. W trakcie snu nie wolno się było matce odwrócić tyłem do dziecka. Nie należało prać pieluszek po zachodzie słońca. Pieluszki powinny być prane w wodzie nabieranej ze studni o wschodzie słońca itp. Z religijnych zaleceń stosowane były takie, jak np. zawieszanie dziecku na szyi krzyżyka lub medalika; zawiązywanie mu medalika na rączce; noszenie stale przez matkę medalika, krzyżyka, szkaplerza, różańca; odmawiania nad dzieckiem specjalnych modlitw; częste kadzenie w izbie, w której przebywał noworodek poświęconych ziół; zawieszanie obok miejsca, gdzie leżało niemowlę, poświęconych ziół; powierzenie niemowlęcia specjalnej opiece patrona, którego imię miał nosić; proszenie Matki Boskiej, aby strzegła dziecko przed zamienianiem itp.

O ile jednak zamiana została dokonana, to należało z całych sił bić odmieńca. Płacz dziecka powodował przybycie boginki, która oddawała porwane, a zabierała swoje. Zachowało się wiele opowiadań ludowych, jak to płacz bitego podrzuca sprowadził boginkę, mamunę lub diablicę, która odnosiła porwane niemowlę i zabierała swoje. Niekiedy sam diabeł wpadał do izby oknem lub kominem, by dokonać zamiany. Zwrócone dziecko przeważnie źle się chowało i niedługo umierało. Zdarzały się jednak jakoby wypadki, że zwrócone przez boginkę dziecko, tzw. niekiedy zwrotek, chorował przez długi czas, następnie jednak wyrastał na wyjątkowo mądrego i umiejącego sobie dawać radę w życiu człowieka. Oto podczas krótkiego pobytu u boginek nabył on "wielkiego rozumu", z którym jako dziecko nie zdradzał się, a który później w należyty sposób potrafił wykorzystać. Zwrotka, którego dusza być może zarażona została "pogaństwem" najlepiej należało skierować na drogę duchowną. O pewnym księdzu z Pułtuska, jeszcze w końcu XIX w., parafianie po cichu opowiadali, że był "zwrotkiem". Oburzony tym kapłan w czasie kazania bardzo ostro skarcił plotkarzy i próbował wykazać bezzasadność tego rodzaju poglądów. Nie na wiele się to przydało. Plotki o nim krążyły nadal i jakoby w znacznym stopniu przyczyniły się do tego, że przeniósł się on do innej miejscowości. O pewnym dość radykalnym działaczu politycznym z terenu wschodniego Mazowsza z lat międzywojennych jego przeciwnicy polityczni rozpuszczali pogłoski, że był "zwrotkiem", a jego radykalne poglądy, rażące dewocyjnie ustawionych przeciwników, tłumaczono edukacją, jaką nabył w otoczeniu, w którym przebywał po porwaniu. Naturalnie większość osób śmiała się z tego rodzaju posądzeń, dość liczni jednak byli tacy, którzy na serio wierzyli tym zarzutom.

W niektórych okolicach znane były również opowiadania o tym, jak boginki porwały dorosłą dziewczynę, która odtąd musiała przebywać między nimi. Przeważnie jednak któryś z młodzieńców przy pomocy przemyślnego fortelu uwalniał ją z tej niewoli. W opowiadaniach z terenu Podhala dziwożony porywały nawet karmiące matki, aby czy to same, czy swe dzieci żywić jej mlekiem.

Zdarzały się jednak wypadki, że boginki pomagały ludziom w niektórych pracach. Oto np. dość chętnie zajmowały się one przędzeniem. Niekiedy robiły to bezinteresownie, gdyż jakoby przepadały za tego rodzaju pracą, która była dla nich rozrywką. Kiedy indziej znów wywdzięczały się ludziom za trochę strawy, którą im dawano. Opowiadano o pewnej kobiecie z Gorzkowic w Piotrkowskiem, że weszła w kontakty z mamunami, którym gotowała ulubione potrawy, a mianowicie kaszę tatarczaną na mleku. W zamian za to mamuny w ciągu nocy potrafiły jej uprząść tyle przędzy, ile tylko zechciała. Po śmierci jednak za karę sama została mamuną.

Niekiedy jednak korzystanie z takiej pomocy istot demonicznych bywało bardzo niebezpieczne. Z różnych miejscowości znane jest opowiadanie o tym, jak to młoda dziewczyna korzystała z pomocy boginki czy też mamuny przy przędzeniu, a w zamian za to zobowiązała się jej dać to, co otrzyma za rok. l oto okazało się, że w niedługim czasie dziewczyna wyszła za mąż, a gdy po roku urodziła dziecko, zgłosiła się po nie boginka. Co prawda w opowiadaniach tego typu młodej kobiecie podstępem udało się uratować dziecko, ale nie przyszło to jej zbyt łatwo.

 

 

 

UPIORY - STRZYGONIE

 

Rzadko kiedy możemy stwierdzić, że rodowód jakiejś istoty demonicznej sięga czasów przedchrześcijańskich. Jeśli jednak chodzi o tzw. upiory-strzygonie to z bardzo dużą dozą prawdopodobieństwa można wysunąć przypuszczenie, że związane z nimi wierzenia były dość szeroko rozpowszechnione na bardzo wielu terenach przedchrześcijańskiej Słowiańszczyzny. Jeszcze w połowie XIX w. literat poznański, a zarazem autor pewnych poważniejszych studiów z zakresu badań nad polską demonologią ludową, Ryszard Berwiński, wysunął tezę, że postać upiora wykrystalizowała się dopiero w XVII stuleciu z przeniesionych na teren Słowiańszczyzny z innych etnicznych obszarów średniowiecznych wierzeń w empuzy, lamie, larwy i strzygi. Przeczą temu jednak materiały archeologiczne.

Już wiele dziesiątków lat temu wykopywane były czaszki ludzkie z okrągłymi otworami. Wysuwano wówczas przypuszczenia, że były to ofiary walk lub nawet były to osoby, którym przeprowadzono trepanację czaszki. Zdarzały się jednak wypadki znalezienia czaszek ludzkich przebitych żelaznym klinem lub wielkim gwoździem. W 1870 r. np. w pokładach piasku koło cegielni przy drodze z Piotrkowa Trybunalskiego do wsi Byki odnaleziona została czaszka ludzka przebita na wylot długim kilkudziesięciocentymetrowym gwoździem. A wreszcie znajdowano szkielety ludzkie, w których wyraźnie zachował się drewniany kołek, którym przebita była głowa lub też pierś. l oto rozpoczęto wiązać pewne wierzenia, znane z badań etnograficznych, z tymi właśnie czaszkami lub szkieletami przebitymi drewnianym kołem lub żelaznym gwoździem. Nie potrzeba tu było daleko szukać. Jeszcze stosunkowo niezbyt dawno na terenach granicznych polsko-ukraińskich i polsko-białoruskich w dorzeczu Bugu w okolicach Brześcia pragnąc, aby zmarły, który jakoby posiadał cechy upiora nie opuszczał grobu, przebijano mu czaszkę gwoździem lub osinowym kołkiem. A tego rodzaju makabryczne zabiegi dokonywane były również na terenie Słowiańszczyzny Bałkańskiej.

Wierzenia związane z upiorami znane były niemal na całym obszarze Słowiańszczyzny, a także na terenie zamieszkiwanym przez ludność węgierską, rumuńską i nowogrecką. Prawdopodobnie od południowych Słowian (Serbo-Chorwatów) przeszła ona do innych ludów na Zachód. Od Słowian też przyjęta została na zachodzie Europy nazwa wampir. W XVIII w. w zachodniej literaturze w różny zresztą sposób omawiana była sprawa wampiryzmu, który miał tam inny trochę charakter niż na terenach słowiańskich. W drugiej połowie XVIII w. w niektórych krajach, jak np. w monarchii austriackiej, władze przy pomocy środków administracyjnych próbowały przeciwstawiać się tym wierzeniom.

Na ziemiach polskich nazwa tej istoty demonicznej była dość różna. Na poszczególnych obszarach występowały nazwy: upiór, wypiór, wąpierz, wampierz lub strzygoń. Nazwa upiór jest pochodzenia ruskiego ("upyr"). Natomiast dawna nazwa na terenie etnicznie polskim brzmiała wąpierz lub wampierz. Na niektórych terenach przyjęła się strzyga lub strzygoń, wywodząca się od łacińskiej nazwy podobnej postaci znanej z demonologii zachodnioeuropejskiej. Nazwy były inne, na ogół jednak w wierzeniach ludowych postać ta miała mniej więcej te same cechy. W niektórych jednak okolicach do ostatnich niemal czasów w pojęciach demonologicznych istniało rozróżnienie na strzygi, wampiry i upiory. Są to jednak ślady różnych nawarstwień tych samych wierzeń. Występujące też między nimi różnice były niezbyt istotne.

W okolicach Łodzi np. często w mniemaniu informatorów istnieją dość wyraźne różnice między strzygoniem a upiorem. Dla nich strzygoń, to istota obdarzona specjalnymi cechami, o których dalej będzie mowa, specyficznymi dla znanych u licznych ludów słowiańskich upiorów. Natomiast pod nazwę "upiorów" w znaczeniu pejoratywnym podciąga się duchy wszystkich zmarłych, które przebywają na ziemi - mogą to więc być tzw. dusze pokutujące itp. A wreszcie słowiańskie słowo "wampir", które zawędrowało do licznych języków zachodnioeuropejskich drogą okrężną poprzez język literacki, znów wróciło na wieś. Na terenie omawianego regionu ma już ono jednak zupełnie inne znaczenie, a mianowicie określa zboczeńca-dusiciela, najgorszego rodzaju wyzyskiwacza, niekiedy nawet jakiegoś bliżej nieokreślonego potwora, np. nietoperza-ludojada, który w mniemaniu informatorów żyje gdzieś w dalekich krajach egzotycznych. Wszystkie te nazwy naturalnie nie są nigdzie dokładnie sprecyzowane i nieraz w tej samej wsi różne osoby w zależności od ich poziomu kulturalnego nadają im odmienne znaczenia.

Zagadnienia upiorów znalazły swe odbicie w pseudonaukowej literaturze polskiej z przełomu XVII i XVIII w. Pisało na ten temat kilku jezuickich pisarzy, jak np. Wojciech Tylkowski, Jerzy Gengeli, Gabriel Rzączyński i in. Szczególnie ciekawe były wywody tego ostatniego autora, który próbował wyjaśnić problem upiorów w sposób naturalny, zgodny z ówczesnym stanem wiedzy medycznej. Ale i ów doskonały zresztą przyrodnik z czasów saskich nie potrafił się wyrwać z pewnego schematu, który kazał upiory wiązać z działalnością szatańską. Problematyce upiorów bardzo dużo miejsca poświęcił ks. Benedykt Chmielowski. Jego dzieło pisane w języku polskim, typowy produkt obskurantyzmu czasów saskich, doskonale trafiało do gustu czytelników tamtych czasów i cieszyło się dużą poczytnością. Chmielowski o wiele silniej niż inni autorzy piszący na ten temat próbował wmontować wiarę w upiory do schematu oficjalnie uznanych przez władze kościelne poglądów odnośnie diabłów i czarownic. Pisał więc on: "l ta materyja do czarownic należy, ich to dzieło niezbożne... Przez tych to upiorów nie co innego rozumieją tylko czarowników albo czarownice z diabłem narabiające, którego pomocą biorą trupy ludzi umarłych z grobu i nimi jako nadgniłymi, smrodliwymi, zarażają to ludzi, to konie, to bydło, to wieprze, gęsi, kury etc."

Tego typu poglądy podzielane były z pewnością przez znaczną część duchowieństwa z czasów saskich. Powoli jednak budziły się opory przeciw takiemu przyjmowaniu na serio wierzeń ludowych. Wychodziły one nawet ze strony bardziej oświeconej części duchowieństwa. Zdecydowane stanowisko w tej sprawie zajął już w roku 1745 generalny wizytator misjonarzy Śliwicki. Później za przykładem angielskiego "Spectatora", który zwalczał różnego rodzaju ludowe wierzenia w istoty demoniczne, wystąpił przeciw upiorom Franciszek Bohomolec w "Monitorze". W piśmie tym kilkakrotnie drukowane były artykuły dotyczące tego rodzaju tematyki. W roku 1772 brat Franciszka Bohomolca, Jan, wydał swą książkę "Diabeł w swojej postaci z okazyi i pytania, jeśli są upiory", w której przeprowadził rozważania na temat wiary w siły piekielne i demoniczne. Starając się zająć stanowisko zgodne z ówczesnymi poglądami teologicznymi, nie negował on istnienia diabła, ale dość zdecydowanie występował przeciw rozpowszechnionej wierze w różnego rodzaju zabobony, między innymi w upiory.

Za pomocą różnego rodzaju utworów literackich próbowano zwalczać głęboko zakorzenioną wiarę w zjawiska nadprzyrodzone. Powoli w najbardziej oświeconych sferach kraju wiara w upiory zanikała. W roku 1783 "Pamiętnik Historyczno-Polityczny" stwierdzał: "Głupie powieści o upiorach dzięki oświeceniu ustały". Z pewnością jednak w dalszym ciągu były one nadzwyczaj popularne wśród szerokich rzesz ludności.

Wypędzony pozornie ze sfer oświeconych upiór niezadługo dał jednak znać o sobie. Oto już w początkach XIX w. doczekał się pełnej rehabilitacji, co prawda nie w prymitywnym wydaniu ludowym, ale w literackiej oprawie romantyzmu. Oto za wzorem romantycznego nurtu na zachodzie Europy również w literaturze polskiej zaroiło się od duchów porzuconych kochanków i kochanek, żon, mężów, skrytobójczo mordowanych rywali itp. Zgodnie z przyjętą wówczas konwencją literacką w nadzwyczaj wielu utworach z początków XIX w. występowały widma zmarłych. Owe upiory były przeważnie mścicielami słusznej sprawy. Nie wykazywały też tak wyjątkowej złośliwości i okrucieństwa wobec ludzi, którzy im nic nie zawinili, jak demoniczne postacie z wierzeń ludowych.

l oto nasunąć się może pytanie, czy literatura piękna z pierwszej połowy XIX w. wywarła jakiś wpływ na ludową wiarę w upiory? Przypuszczam, że w pewnym stopniu mogła ona jeszcze ugruntować te wierzenia. Pewne echa wspomnianej już konwencji literackiej dochodziły najczęściej za pośrednictwem dworu na wieś. Jeszcze w 1945 r. jedna z moich informatorek, która w latach osiemdziesiątych XIX w. jako młoda dziewczyna bawiła się z panienkami ze dworu, przytaczała szereg mocno pozmienianych literackich wątków o duchach pojawiających się na ziemi dla dokonania zemsty. Inny z moich informatorów, małomiasteczkowy rzemieślnik, w czasie rozmowy na temat upiorów powołał się w tej sprawie na autorytet wieszcza narodowego, Mickiewicza. Nie mam zamiaru przeceniać tego typu źródeł, ale przypuszczam, że źle zrozumiana konwencja literacka, której echa bardzo okrężnymi drogami dochodziły na wieś lub do małego miasteczka, mogła wpłynąć w pewnym stopniu na te wierzenia ludowe.

Pewne znaczenie miała wreszcie literatura jarmarczna z końca XIX i początków XX w. Upiory wywodzące się z konwencji literackiej romantyzmu nadzwyczaj często występowały w tego rodzaju broszurach. Duchy zmarłych pojawiały się zwykle w zakończeniu grafomańskich utworów i brały czynny udział w dokonaniu aktów sprawiedliwości. W moich badaniach nad recepcją tego rodzaju literatury w środowisku wiejskim zetknąłem się kilkakrotnie z informatorami, czy raczej informatorkami, które nawet będąc analfabetkami, doskonale pamiętały treść czytanych im w młodości broszurek. l oto w tych wspomnieniach zadziwiająco dużo było wątków, w których w końcowej akcji występowały duchy zmarłych Zasadniczo dość poważnie różniły się one od słowiańskiego upiora. A w wierzeniach ludowych nastąpiło przemieszanie różnych wątków.

Postacie upiorów-strzygoniów znane były na terenie całej Polski. Odnosi się jednak wrażenie, że silniej występowały one w wierzeniach ludowych z ziem południowych i wschodnich, natomiast znacznie słabiej na obszarach północnych i zachodnich. Materiał jednak, jakim można dysponować odnośnie tego zagadnienia nie pozwala na bardziej precyzyjne jego przedstawienie.

W świetle badań etnograficznych dość dokładnie podane były cechy wyróżniające w wierzeniach ludowych przyszłego upiora od innych ludzi. Dość powszechnie zachowała się wiara, że przyszły strzygoń rodzi się z dwoma duszami (co jest zresztą zjawiskiem typowym dla wierzeń ludowych z innych ziem słowiańskich). Niekiedy miały to być bliźniaki, a urodziło się jedno dziecko. W mniemaniu ludu strzygoni ongiś było bardzo dużo, natomiast odkąd rozpowszechniło się bierzmowanie bardzo poważnie zmniejszyła się ich ilość, gdyż w ten sposób druga dusza została ochrzczona. W czasie chrztu trzeba bardzo uważać, aby przy święceniu woda doszła do ciała dziecka. W przeciwnym bowiem razie tak samo jak i przy nieformalnym chrzcie dziecko może wyrosnąć na upiora.

Przyszły upiór rodzi się niekiedy nie tylko z dwoma duszami, ale nawet z dwoma sercami. Pod Przedborzem nad Pilicą w drugiej połowie XIX w. pewna kobieta stwierdziła u swego maleńkiego synka, że serce bije po prawej stronie. Sąsiadki uradziły, że z pewnością wyrośnie na strzygonia, należy go więc powtórnie ochrzcić. Ksiądz nie chciał się na to zgodzić. Matka zataiwszy więc pierwszy chrzest, drugi raz ochrzciła dziecko w Piotrkowie. Mimo to chłopaka z sercem po prawej stronie nadal posądzano o strzygostwo i powszechnie unikano, a żadna dziewczyna nie chciała zostać jego żoną. Narażony na niechęć swego środowiska chłopak wyemigrował do Warszawy, po kilkunastu latach umarł, a w jego wsi rozeszły się pogłoski, że pokazuje się jako upiór.

Także dziecko, które rodzi się z zębami, ma według wierzeń ludowych skłonności do tego, by zostać strzygą. Tak samo człowiek, który ma dwa rzędy zębów, po śmierci będzie strzygoniem. Opowiadali mi stomatolodzy, że zdarzają się wypadki, gdy wiejscy pacjenci, którzy mają niektóre zęby wypchnięte do tyłu, domagają się ich usunięcia, aby miejscowa opinia nie posądzała ich o cechy strzygonia. Nieraz tylko zgrubienie dziąseł u nowo narodzonych dzieci powodowało przypuszczenie, że mogą one stać się w przyszłości strzygoniami.

Za przyszłego upiora uważa się nieraz ludzi o jakimś specjalnie wyróżniającym się wyglądzie. Na przykład pewien chłop (Radomszczańskie), chory na serce, u którego występowała siność twarzy, wyjątkowo nierówny oddech, a niekiedy nawet odgłosy przypominające rzężenie uważany był powszechnie za kandydata na upiora.

Również można spotkać się z mniemaniem, że upiorem zostaje każdy samobójca. Niekiedy przypuszcza się, że strzygoniem będzie każdy osobnik, który zginął w tragicznym wypadku. Upiorem może także zostać zarówno zmarły mężczyzna, jak i kobieta. Strzygoniami bywają osoby zmarłe w różnym wieku, poczynając od niemowląt, których nie zdążono jeszcze ochrzcić, aż do wiekowych starców. Nie odgrywają też roli względy religijne. W mniemaniu ludu upiorem może być zarówno katolik, protestant, prawosławny czy wyznawca religii mojżeszowej. W okolicach Lututowa zachowały się wspomnienia o żydowskim pachciarzu, który po śmierci miał straszyć jako strzygoń. Nawet ksiądz w mniemaniu ludu po śmierci mógł zostać strzygoniem. Pewien gospodarz z Drużbie (pow. Bełchatów) wracał nocą wozem z Pabianic. W drodze potknął mu się koń i zdarł skórę na kolanie. Skłonny do żartów gospodarz rozpuścił pogłoskę, że kiedy przejeżdżał koło cmentarza na wóz wsiadł zmarły ksiądz i kazał przewieźć się aż do wsi. Na dowód wielkiego wysiłku, z jakim koń ciągnął upiora, pokazywał rozbite kolano zwierzęcia, które jakoby z wielkiego trudu miało się przewrócić.

Bardzo ciekawe są wyniki badań Leonarda Pełki nad demonologią terenu dawnego województwa lubelskiego i rzeszowskiego. Na postawione pytanie, kto po śmierci może zostać upiorem, 26,3% respondentów (18,8% z terenu dawnego województwa lubelskiego i 40,6% z rzeszowskiego) odpowiedziało, że człowiek zły; 14,6% że samobójca; 10,7%, że człowiek o dwóch sercach; 7,4%, że człowiek zmarły bez spowiedzi; 6,6%, że człowiek niewierzący; 6,6%, że czarownik; 5,8%, że człowiek zmarły tragiczną śmiercią; 2,5%, że człowiek o dwóch duszach; 1,7% że owczarz; 0,8%, że człowiek chytry i skąpy; 0,8%, że człowiek nie bierzmowany; 0,8%, że człowiek, który długo nie mógł umrzeć; 0,8%, że człowiek zadłużony; 0,8%, że człowiek dobry; 13,8, że każdy człowiek.

Otóż przeprowadzając przed laty badania na terenie dawnego województwa łódzkiego, wschodniego Mazowsza i Podlasia, nie próbowałem tych zagadnień ujmować statystycznie. Z notatek moich wynika jednak, że w mniemaniu informatorów z obszaru dawnego województwa łódzkiego najczęściej po śmierci zostają upiorami: 1. ludzie o dwóch duszach; 2. ludzie rodzący się z zębami; 3. samobójcy; 4. ludzie źli, którzy skrzywdzili innych; 5. ludzie nie chrzczeni lub ochrzczeni nieprawidłowo; 6. ludzie o dwóch sercach; 7. ludzie zmarli bez spowiedzi; 8. ludzie niewierzący; 9. ludzie o podwójnych zębach; 10. ludzie o sinych twarzach; 11. ludzie o nierównym oddechu; 12. ludzie o zrośniętych brwiach. Natomiast na wschodnim Mazowszu i Podlasiu w mniemaniu informatorów po śmierci zostawali upiorami: 1. samobójcy; 2. ludzie źli, którzy skrzywdzili innych; 3. ludzie o dwóch sercach; 4. ludzie o dwóch duszach; 5. ludzie zmarli bez spowiedzi; 6. czarownicy; 7. ludzie niewierzący; 8. ludzie zmarli bez spowiedzi; 9. ludzie zmarli tragiczną śmiercią; 10. ludzie nie ochrzczeni lub ochrzczeni nieprawidłowo; 11. ludzie, których ciała po śmierci zostały przekroczone przez żywych; 12. ludzie nie bierzmowani. Przypuszczam, że badania przeprowadzone w innych regionach Polski wykazałyby inną jeszcze kolejność przyczyn, dla których w wierzeniach ludowych ludzie po śmierci stawali się upiorami.

W wielu okolicach w wierzeniach ludowych ciało strzygonia po śmierci zachowuje świeży wygląd. Medycyna współczesna zna liczne przypadki, kiedy ciało zmarłego nieraz przez dłuższy okres czasu może mieć takie właśnie cechy. Tak samo nadmierne opuchnięcie nieboszczyka można było tłumaczyć "utuczeniem się" wyssaną krwią. W 1914 r. w okolicach Brzezin pochowano na miejscu walki poległych Niemców. Po kilkunastu dniach nakazano ekshumację zwłok i przeniesienie ich na inny cmentarz. Zatrudnieni przy tym chłopi stwierdzili, że trup jednego z podoficerów niemieckich odznaczał się względnie świeżym wyglądem, natomiast był niesamowicie spuchnięty. Poczęto więc sobie tłumaczyć, że był strzygoniem. Chciano go unieszkodliwić, aby nie mógł się nadal "tuczyć ludzką krwią", ale żołnierze niemieccy nie pozwolili na ten magiczny zabieg. Jeszcze kilka lat później rozchodziły się wieści, że upiór Niemca grasuje po okolicy. Pod koniec XIX w. w Zambskach Kościelnych nad Narwią w Pułtuskiem pewien gospodarz porzucony przez żonę powiesił się. Po jego śmierci przez długi czas rozchodziły się pogłoski, że wychodzi on z grobu i w charakterze upiora napada na innych ludzi. Mimo protestów sołtysa rozkopano jego grób i jakoby miano stwierdzić, że mimo tego, że od daty śmierci minęło już wiele dni, ciało jego wyglądało jakby żywe. Dopiero magiczne środki (między innymi włożenie do trumny noża i wiązki cierni), zalecone przez owczarza sprowadzonego z pobliskiej wsi Gostkowa, spowodowały, że nieboszczyk nie opuszczał już więcej grobu i przestał napastować sąsiadów.

Według głęboko rozpowszechnionych poglądów najstarszych informatorów z terenu Podlasia, Mazowsza i Polski środkowej, upiór najczęściej opuszczał grób pod własną postacią, a nawet w tym ubraniu, w którym go położono do trumny. W wierzeniach ludowych wielu okolic upiór wychodząc z grobu nie posiadał jednak pleców lub też poznać go było można po tym, że plecy miał całe czarne. Niekiedy jednak wychodził on z grobu pod postacią kościotrupa, jakiegoś bliżej nieokreślonego potwora, zwierzęcia (np. psa, wilka, kota, wielkiego konia, barana, kozła, wielkiego ptaka). Niekiedy znów (szczególnie według wierzeń informatorów z terenu Podlasia, wschodniego Mazowsza i Lubelszczyzny) występował on w charakterze cienia ludzkiego lub istoty niewidzialnej. Jeśli zaś pojawiał się on jako istota niewidzialna zwykle czuć było typowo cmentarny zapach lub też wokół rozchodziło się przejmujące zimno. Niekiedy znowu nic nie było widać, ale słychać było chrzęst poruszających się kości szkieletu.

Nieustalone były poglądy informatorów, czy upiór każdorazowo opuszcza swój grób, czy też raz z niego wyszedłszy już nigdy do niego nie wraca. Przeważająca większość informatorów wierzyła, że wychodzi on z grobu w oznaczone dni (np. na nowiu lub w pełni księżyca, w piątek, w dzień tygodnia, w którym umarł, w rocznice swojej śmierci, wtedy gdy wieje silny wiatr, w dzień, w którym w najbliższej okolicy ktoś się powiesił, w żydowskie święta itp.). Natomiast wierzenia, że upiór raz opuściwszy grób, zostawia go pustym, i nie ma już do niego powrotu, lub powrót ten wiąże się z licznymi trudnościami, są znacznie rzadsze. O wiele zresztą częściej występują na ziemiach środkowej Polski (np. teren dawnego województwa łódzkiego) niż na obszarach leżących na wschód od Wisły.

W wielu wsiach na terenie dawnego województwa łódzkiego rozpowszechniony był pogląd, że zapadanie się grobu świadczyć może o ucieczce nieboszczyka. Dlatego do dziś dnia (np. w Wieluńskiem) zwraca się skrupulatnie uwagę, aby grabarze mocno ubijali ziemię, gdyż w przeciwnym wypadku mogą powstać ubliżające zmarłemu plotki, że wychodzi z grobu jako upiór.

W dawnych wierzeniach ludowych strzygoń dość różnie zachowuje się po śmierci. Niekiedy chodzi tylko nocą koło swego domu, lub po innych miejscach, nie czyniąc nikomu nic złego, wydając tylko przerażające jęki. Czasami jednak nocą wysysa krew z ludzi lub nawet zwierząt domowych, np. koni lub krów. Bardzo częste są opowiadania, że strzygoń kogoś co noc dusił i wysysał z niego krew. Nieraz w ten sposób doprowadzał ludzi do śmierci. Oto np. młoda dziewczyna (Radomszczańskie) według orzeczenia lekarzy była chora na gruźlicę. Matka jej nie dawała wiary tej diagnozie. Wszystkiemu winna była zmarła stosunkowo niedawno jej teściowa, która w nocy wysysała krew z dziewczyny. Istotnie, dziewczynie śniła się często babka, która ją dusiła. Dość często wypadki nagłej śmierci, wywołanej prawdopodobnie zawałem, tłumaczone były uduszeniem przez strzygonia. Kilkakrotnie w różnych okolicach (Wieluńskie, Pajęczańskie, Radomszczańskie, Podlasie nad Biebrzą) słyszałem opowiadania o tym, jak strzygoń nawet w biały dzień dusił swą ofiarę. Naturalnie dla oczów otoczenia był on niewidzialny.

Zdarzały się jednak złośliwe upiory, które z lubością płatały różnego rodzaju figle swym sąsiadom, oto wabiły one ludzi na bezdroża lub bagna, przechodzących przez kładkę wrzucały do wody, wypuszczały konie, bydło, świnie lub drób z pomieszczeń gospodarczych, tłukły szyby lub naczynia kuchenne, potrafiły nawet zarzucić część wozu na dach stodoły, lub wymazać klamki lub szyby różnego rodzaju nieczystościami.

Najczęściej jednak upiory ograniczały się do pokazywania się znajomym osobom. Przeważnie pokazywały się im tylko z dalszej lub bliższej odległości, niekiedy jednak ucinały sobie z nimi przyjacielską pogawędkę, kiedy indziej obrzucały je stekiem wyzwisk i złorzeczeń lub nawet wydawały groźne okrzyki.

Dość często (szczególnie na terenach środkowej Polski) w wierzeniach ludowych upiory wykazywały nadzwyczaj rozwinięte uczucia rodzinne. Szeroko rozpowszechnione były opowiadania o tym, jak strzygoń odwiedzał swą żonę lub innych członków rodziny. Nieraz nie widzieli oni upiora, czuli tylko jego zimny, trupi pocałunek. Niekiedy wspomina się (Radomszczańskie) o tym, że próbował on obcować seksualnie ze swą małżonką. Strzygoń potrafił także wyświadczać swym najbliższym wiele przysług - np. co noc czyścił nadzwyczaj starannie konie, wyrzucał nawóz z obory, kosił łąkę, rąbał drzewo tak, że w nocy słychać było uderzenia siekierą, rżnął sieczkę itp.

Sposoby ochrony przed strzygoniami były bardzo różne. Znaczną ich część stanowią sposoby wywodzące się ze średniowiecza i znane również na innych obszarach słowiańskich. Według więc mocno już zatartych zwyczajów należało jakoby odkopać grób i przebić pierś nieboszczyka kołkiem (najlepiej osikowym) lub zębem od brony. Ewentualnie należało przebić głowę gwoździem żelaznym. Najczęściej jednak ograniczano się do przewrócenia nieboszczyka twarzą ku dołowi, "aby gryzł ziemię". Wspomnienia o tego rodzaju magicznych zabiegach zachowały się przeważnie tylko w południowej części omawianego regionu (Radomszczańskie, Pojęczańskie, Wieluńskie) graniczącej z Małopolską. Podobno jeszcze w ostatnim ćwierćwieczu XIX stulecia w Wieluńskiem zdarzały się wypadki profanowania grobów. W związku z tym naczelnik powiatu wydał specjalne zarządzenie dla władz gminnych, a lekarz powiatowy wraz z żandarmami jeździł po wsiach i przeprowadzał wizję lokalną. Przesłuchiwano wówczas bez żadnego rezultatu niższych funkcjonariuszy kościelnych, grabarzy itp. (Osjaków, Konopnica, Praszka).

Niekiedy na grobie zakopywano ciernie, aby nieboszczyk natrafiwszy na ich kolce nie mógł opuścić mogiły. Czasami wtykano w grób kawałek żelaza - stary nóż lub gwóźdź, ostrzem ku dołowi. Były to jednak w życiu wsi sprawy wstydliwe, o których nie należało zbytnio wspominać, aby nie urazić rodziny zmarłego.

Najpewniejszym jednak sposobem, aby uniemożliwić nieboszczykowi opuszczenie grobu było obcięcie mu głowy i położenie między nogami, aby nie mógł jej uchwycić rękoma. Sposób ten znany jest z opowiadań ludowych wielu okolic. Prawie zawsze wspomina się jednak, że był to zabieg stosowany bardzo dawno temu. Żaden też z moich informatorów nie wymieniał go jako sposobu używanego względnie niedawno.

Z pewnością pod wpływem kościoła rozpowszechniało się przekonanie, że msze odprawiane za dusze umarłych uniemożliwiają im pojawianie się na ziemi. Dość przyjęty był zresztą pogląd, że coraz rzadsze pokazywanie się strzygoniów było następstwem ściślejszego przestrzegania przepisów kościelnych. Wśród starych kobiet można niekiedy spotkać się z opinią, że upadek pobożności wśród młodego pokolenia może grozić inwazją upiorów. Warto dodać, że w niektórych wsiach zasłyszane wiadomości o lunatykach pomieszały się ze starymi wierzeniami o upiorach.

Poważna część nawet starszego pokolenia chłopskiego odnosi się z dużą rezerwą do wszelkiego rodzaju opowiadań o upiorach. Jednak sceptycyzm też przeważnie nie wynika z racjonalistycznego spojrzenia na sprawy życia pozaziemskiego. Pogańska wiara w upiory była piętnowana przez władze kościelne, a niektórzy księża dość ostro występowali przeciw tym zabobonom. Często więc ludzie wierzący w istnienie diabłów, czarownic i opętanych, zaliczają do bajek opowieści o strzygoniach. A sprawę wampiryzmu starają się wytłumaczyć letargiem itp.

Od informatorów, sceptycznie odnoszących się do zabobonów związanych z upiorami, słyszałem na terenie Wieluńskiego opowiadanie wykpiwające powszechną dawniej wiarę w strzyganie. Pewien gospodarz zapadł w letarg i jako zmarły położony został do trumny. Późnym wieczorem, gdy stare kobiety śpiewały przy trumnie pobożne pieśni, nieboszczyk począł nagle poruszać się. Baby wyskoczyły z chałupy z przeraźliwym krzykiem, że to strzygoń. Zaalarmowano całą wieś. Początkowo nikt nie chciał wejść do chałupy. Później co odważniejsi mężczyźni, uzbrojeni w drągi, siekiery i widły, wpadli hurmem do izby, gdzie leżał zmarły. Zastali go siedzącego w trumnie i próbującego wydostać się z niej. Uderzony kłonicą w głowę, obsunął się z powrotem do trumny i nie poruszył się już więcej. Ciało miał jeszcze ciepłe, a policzki zaróżowione. Nie miano żadnej wątpliwości, że był to strzygoń. Na wszelki wypadek, aby nie zechciał wyjść z grobu, postanowiono obciąć mu głowę. Środek ten doskonale poskutkował, gdyż umarły nie próbował już więcej wydostać się z trumny.

Opowiadające mi to osoby nie umiały odpowiedzieć, gdzie i kiedy miał miejsce ów wypadek. Słyszały o nim w młodości, również bez podania miejsca i czasu. Bardzo możliwe, że opowiadanie to przeniesione zostało na obszar Wieluńskiego z innych okolic. Podobna bowiem historia znana jest z gadek ludowych z południowej Małopolski. Niewykluczone zresztą, że dokładne poszukiwania w dziewiętnastowiecznych czasopismach lub książkach przeznaczonych dla ludu wykażą, że źródłem tej historii było opowiadanie napisane specjalnie w celach dydaktycznych dla wykorzenienia istniejących na wsi zabobonów i wiary w upiory.

Interesujące są statystyczne próby uszeregowania sposobów zwalczania upiorów dokonane przez Leonarda Pełkę w jego pracy dotyczącej terenu dawnego województwa lubelskiego i rzeszowskiego. Otóż 25,3% informatorów uważało, że najpewniejszym sposobem jest odkopanie grobu i przełożenie ciała twarzą do ziemi; 23,1%, że zamówienie mszy za zmarłego; 11,6%, że wywiercenie dziury w grobie i wlanie do wnętrza wody święconej; 11,6%, że poświęcenie mieszkania po pogrzebie; 9,2% (tylko z terenu Lubelszczyzny), że posypanie grobu ziarnkami maku; 5,7%, że odkopanie grobu i ucięcie głowy zmarłemu; 3,4%, że poświęcenie ciała w czasie pogrzebu; 1,1%, że odkopanie grobu i włożenie kawałka żelaza do ust zmarłego; 1,1%, że wystawienie krzyża obok domu zmarłego; 1,1%, że włożenie do trumny ulubionych przedmiotów zmarłego; 1,1%, że przewrócenie wozu zmarłego po powrocie z pogrzebu. Natomiast reszta informatorów uważała, że nie ma żadnych sposobów, aby ustrzec się przed upiorami.

Prawdopodobnie pewną odmianą wierzeń w upiory była dość dziwna postać demoniczna, występująca głównie w opowiadaniach ludowych na obszarze Pomorza, częściowo jednak i w Wielkopolsce oraz na Kujawach, tzw. "wieszczy" albo "wieszcz". Był to duch zmarłego człowieka, przeważnie za życia posiadającego takie same cechy jak przyszły upiór, który po śmierci wychodził z grobu i zwiastował nadchodzącą śmierć.

Najczęściej w opowiadaniach ludowych wieszczy nocą wychodził z grobu i pociągał sznur od dzwonu kościelnego. Kto z krewnych albo bliskich zmarłego usłyszał bicie dzwonu umierał. Obrona przed wieszczem była podobna, jak przed upiorem, a więc do trumny należało włożyć sierp albo nóż, aby wstając pokaleczył się. Należało też umarłego położyć plecami do góry itp. W Markowicach pod Strzelnem w Wielkopolsce w XIX w. w kościelnej piwnicy znajdowała się trumna, w której leżał nieboszczyk plecami do góry z sierpem założonym na karku. Według miejscowych opowiadań wychodził on z trumny i chciał dzwonić, ale kościelny spotkawszy go przy dzwonnicy włożył z powrotem do trumny plecami do góry i założył mu na kark sierp. Odtąd też wieszczy nie próbował opuścić trumny.

Niekiedy znów wieszczy wchodził nocą na wieżę kościelną i na cały głos wykrzykiwał imiona różnych ludzi. Kto z nich usłyszał głos wieszczego niezadługo umierał. W niektórych okolicach wierzono, że może on zabić wzrokiem swoich rówieśników.

Wieszczy nie był z pewnością tak groźnym demonem, jak upiór. Spotkanie z nim jednak, lub usłyszenie jego głosu czy też dźwięku poruszanego przez niego dzwonu, grozić mogło śmiercią.

W niektórych okolicach np. na wschodnim Mazowszu, Podlasiu, Mazurach, Warmii istniały wierzenia, że światło księżyca stojącego w pełni może spowodować, że umarli wychodzili z grobów i wędrowali po okolicy. Nad ranem musieli jednak wracać na cmentarz. W mniemaniu ludności nie byli oni niebezpieczni dla spotykanych osób. Opinia wiejska niekiedy zaliczała ich do upiorów-strzygoni, niekiedy znów uważała, że nie mają oni z nimi nic wspólnego.

Pewną odmianą wierzeń w upiory-strzygonie może być pogląd, że niekiedy nieboszczyk "nie z mocy diabelskiej", ale "z mocy Boskiej" mógł opuszczać grób. Oto np. w środowisku wiejskim opowiadano niekiedy, że zmarła matka nocą przychodziła do pozostawionych dzieci, całowała je, głaskała, cerowała podarte ubranka itp. W okolicach Różana nad Narwią na Mazowszu jeszcze w latach trzydziestych wspominano nawet o zmarłej matce, która przychodziła do pozostawionego niemowlęcia i karmiła je własną piersią.

W opinii informatorów pewne wątpliwości wzbudzało to, czy takie wychodzące z grobu duchy zmarłych, pomagające najbliższym, uważać należy za upiory-strzygonie. Przeważająca część pytanych o to informatorów stwierdzała, że nie były one upiorami. Niektórzy jednak mówili o nich, jako o tzw. "dobrych" lub "litościwych" strzygoniach.

Na skutek olbrzymich zmian zachodzących w życiu wsi w ostatnich latach bardzo szybko zanika wiara w strzygonie i inne tym podobne postacie. W niektórych znajomych mi wsiach, w których w latach 1945-1948 relikty tych wierzeń były jeszcze dość silne, ostatnio bardzo trudno było już znaleźć ich ślady. Natomiast nadal jeszcze dość silny jest na tym terenie lęk przed duchami zmarłych, posiadających bliżej nie określone właściwości. Wierzenia te wychodzą jednak daleko poza ów schemat prasłowiańskiej wiary w upiory. Można przypuszczać, że w ciągu najbliższych lat na skutek podnoszenia się poziomu oświaty, akcji prasy, książki, radia i telewizji - te ponure relikty dawnych wierzeń ludowych pójdą zupełnie w zapomnienie.

 

 

 

ZMORY I NOCNICE

 

Zarówno na obszarze ziem polskich, jak również i na wielu innych terenach zamieszkiwanych przez Słowian, bardzo szeroko rozpowszechnione były wierzenia w złośliwe demony duszące czy też wysysające krew ludzi pogrążonych we śnie, czy też nawet zwierząt gospodarskich, a najczęściej koni. Taka istota demoniczna przeważnie nazywana była zmorą, na niektórych terenach marą, niekiedy kikimorą, gnieciuchem, gniotkiem, siodełkiem, siodłem itp. Według badań Leonarda Pełki na terenie dawnego województwa lubelskiego, aż 75,3% informatorów znało nazwę tego złośliwego demona jako zmory, 14,8% jako mary, a zaledwie 9,9% inne. Natomiast na terenie dawnego województwa rzeszowskiego nazwę zmory podało zaledwie 6,7% informatorów, nazwa mary nie była znana zupełnie, natomiast nazwy gnieciuch, gniotek, gnietek, gnotek podało aż 68,6% informatorów. W świetle moich własnych badań na terenie Podlasia większość informatorów używała na te złośliwe istoty demoniczne nazwy mara, a jedynie mniejsza część nazwy zmora. Natomiast na Mazowszu czy na obszarach środkowej Polski niemal powszechnie znana była tylko nazwa zmora. Na pozostałych obszarach ziem polskich również najczęściej rozpowszechniona była nazwa zmora, niekiedy (np. w Wielkopolsce) zwana morą. Jedynie w południowej Małopolsce szerzej rozpowszechnione były nazwy w rodzaju gnieciuch, gniotek, siodełko itp.

Dość ciekawe jest również to, że w niektórych okolicach np. w Osowcu nad Biebrzą, w niektórych wsiach pod Mławą, a także w Fraszce w Wieluńskiem obok nazwy zmora znana była również nazwa kikimora, typowa dla terenów rosyjskich. Otóż występowanie tej nazwy jest dość charakterystyczne. Osowieć i Mława były w końcu XIX i w początkach XX w. bardzo poważnymi garnizonami wojsk carskich. W leżącej ongiś na samej granicy Fraszce przed pierwszą wojną światową rezydował znaczny kontyngent rosyjskiej straży granicznej. Można więc przypuszczać, że nazwa ta przyjęta została przez miejscową ludność od stacjonujących tam rosyjskich żołnierzy lub granicznych strażników.

A wreszcie w niektórych okolicach znane były inne jeszcze nazwy lokalne, przeważnie nie posiadające szerszego zasięgu niż kilka lub kilkanaście wsi. Wysuwane jest przypuszczenie, że nazwy zmora, mora (kikimora), mara, mura czy nawet morowa, wywodzą się z tego pnia, co słowo "morzyć" lub "zmarły".

Możliwe, że dawne słowiańskie zmory czy mary były to istoty zbliżone do upiorów. Do ostatnich niemal czasów na niektórych terenach Ukrainy lud wierzył, że były to istoty żyjące gdzieś w głębi lasów lub na pustkowiach, które tylko w nocy przychodziły męczyć ludzi. Również na terenach etnicznie polskich zachowały się jeszcze gdzieniegdzie wierzenia, że zmora może być zarówno osobą żyjącą, jak i duszą osoby zmarłej. Na początku XVII wieku Szymon Syreniusz stwierdzał, że "duszenie nocne zbytniej krwi sercu prości ludzie u nas duchowi przypisywali, którego zmorą zowią". A więc chyba nie były to osoby żyjące, prowadzące w dzień normalny tryb życia.

Natomiast być może w XVII-XVIII stulecia nastąpiło połączenie starosłowiańskich wierzeń w nękające ludzi dusze zmarłych kobiet z importowanym z zachodu wyobrażeniem czarownicy, która pod postacią kota, myszy lub łasicy wysysa krew, a nawet dusi śpiących. Może w efekcie skrzyżowania tych różnych wierzeń przyjął się wśród ludu pogląd, że zmorą jest nie dusza osoby zmarłej, ale osoba żywa. Natomiast mara oznacza już tylko ducha zmarłej osoby.

W drugiej połowie XIX i w pierwszej połowie XX w. w wierzeniach ludowych, zmorą była przeważnie dusza wychodząca z człowieka podczas snu, o czym on sam nawet mógł nie wiedzieć. W wielu okolicach Polski rozpowszechniony był pogląd, że zmorą zostawała siódma córka tych samych rodziców. Niekiedy jedna z siedmiu córek. Kiedy indziej znów, uważało się, że zmorą jest każda ósma córka, względnie szósta lub nawet piąta. Natomiast podzielone są zdania, czy jeśli córki te przedzielone zostaną urodzeniem chłopców, to również zostaną zmorami. Wierzenia te są tak jeszcze zakorzenione, że w wielu okolicach nieszczęśliwa siódma córka musi znosić różne przykrości.

Również spotkać się było można w wierzeniach ludowych, że zmorą staje się osoba mająca dwie dusze, podobnie jak strzygoń. W wielu okolicach (Łowickie, Radomszczańskie, Wieluńskie) uważają, że zmorą stawała się kobieta na skutek omyłki popełnionej przy jej chrzcie. Gdy zamiast słów "Zdrowaś Mario" wypowiedziane zostało "Zmoraś Mario". Można się też spotkać z przekonaniem, że zmorą urodzi się dziewczynka, gdy jej matka będąc w ciąży, przejdzie między dwiema brzemiennymi kobietami.

Prawie zawsze zmorami były kobiety. Gdzieniegdzie (np. Wieluńskiem) można jednak było spotkać się z opinią, że istnieli mężczyźni-zmory. Taki mężczyzna nazywał się zmór.

W niektórych wsiach Białej Puszczy Kurpiowskiej, leżących między Pułtuskiem a Wyszkowem, jeszcze w latach trzydziestych można było spotkać wierzenia, że zmorą stawała się zła kobieta, którą chciwość lub nienawiść do sąsiadów popchnęła do ciężkiego grzechu, a więc np. złożenia fałszywego oskarżenia, krzywoprzysięstwa, poważnej kradzieży. Na Białostocczyźnie znów w okolicach Różanego Stoku również w latach trzydziestych opowiadano, że "marą" zostawała dziewczyna, która się pozbyła płodu lub zamordowała nowo narodzone dziecko. Opowiadano tam o pewnej dziewczynie, której po utopieniu nieślubnego dziecka ukazał się diabeł i poinformował ją, że odtąd jest w jego mocy. Z jego to rozkazu co noc przemieniała się w "marę" i dusiła ludzi lub konie.

Także w wierzeniach ludowych zmorą bywała osoba uważana za czarownicę. Można uzyskać informację, że zmora wylatywała nocą przez komin, by nękać ludzi. Przypomina to podróże czarownic na Łysą Górę. Dość często też działalność zmór tłumaczy się inicjatywą szatana, który wchodzi w ciała kobiet i nocą przemienia je w groźne demony.

Podczas badań terenowych starałem się dowiedzieć, czy w wierzeniach ludowych po śmierci zmora może dusić ludzi. Obecnie przeważa opinia, że z chwilą zgonu kończy się działalność zmory. Jednak kilku moich informatorów z różnych okolic województwa łódzkiego wspominało, że w młodości słyszeli od starych ludzi o zmorach, które po śmierci stawały się jeszcze groźniejsze i podobnie jak upiór, pozbawiały swe ofiary życia.

W niektórych okolicach, szczególnie na terenach północno-wschodnich ziem polskich, a więc na Podlasiu i Mazowszu, można się spotkać z opowiadaniami, że zmory czy też mary, były pokutującymi duszami grzesznych kobiet. W Magnuszewie nad dolnym Orzycem na wschodnim Mazowszu jeszcze w latach trzydziestych opowiadano o pewnej znachorce, której diabeł nie pozwolił nigdy pójść do kościoła. Po śmierci z rozkazu swego piekielnego protektora pod postacią zmory dręczyła ludzi i konie. Dopiero, gdy na jej grobie organista dokonał specjalnych zabiegów magicznych (za które został następnie jakoby mocno skrzyczany przez proboszcza), dusza zmarłej nie przemieniała się już więcej w zmorę. W Lipsku nad Biebrzą na Podlasiu jeszcze jakoby przed pierwszą wojną światową dziewczyna udusiła nieślubne dziecko. Później na skutek wyrzutów sumienia wpadła w melancholię i umarła. Po śmierci co noc jej dusza przemieniała się w zmorę (marę) i dręczyła ludzi lub konie. Dopiero, gdy minął rok i 6 niedziel diabły pozwoliły jej pójść do piekła.

Na wschodnim Mazowszu, nad dolną i środkową Narwią spotkać można było wierzenia, że zmorą zostaje po śmierci samobójczyni. W Popławach pod Pułtuskiem opowiadano też o pewnej chytrej żonie gajowego, której gdy zdechła krowa tak rozpaczała, że wreszcie powiesiła się. Po śmierci została zmorą i najchętniej męczyła krowy sąsiadów. W okolicy Różana nad Narwią znane było wówczas opowiadanie o porzuconej dziewczynie, która popełniła samobójstwo. Pokutowała jako zmora i ze szczególnym upodobaniem dręczyła śpiące ładne dziewczyny mające powodzenie w miłości lub młode szczęśliwe mężatki.

A wreszcie w niektórych opowiadaniach z terenu Mazowsza i Podlasia zmora upodabniała się do tzw. upiorzycy lub upierzycy. Oto np. informatorzy podawali, że mężczyzna posiadający ku temu specjalne dane zostaje po śmierci upiorem, kobieta zaś zmorą. Wspominali też oni, że tego rodzaju wierzenia były ongiś szeroko rozpowszechnione. Dziś natomiast trudno jest to już stwierdzić. Nie można więc ustalić czy dawniej, a więc w XIX w., szerzej połączone były te dwa różne nurty demonologicznych wierzeń ludowych w upiory i zmory, czy też tylko następowało tu zwykłe pomieszanie pojęć z nigdy przecież nie weryfikowanych wierzeń z zakresu demonologii ludowej.

Na terenach południowo-wschodnich ziem polskich, a więc na obszarze obecnego województwa przemyskiego, rzeszowskiego, krośnieńskiego, tarnobrzeskiego i zamojskiego dość rozpowszechnione były znów wierzenia, że zmory (gnieciuchy) to były dusze zmarłych członków rodzin, dusze ludzi pokrzywdzonych przed śmiercią, dusze ludzi zmarłych bez spowiedzi, dusze ludzi zmarłych nagłą śmiercią, dusze ludzi potępionych itp.

Niekiedy w wierzeniach ludowych zmora występowała jako potworek o kształcie zwierzęcia, który nocą wysysał krew z ludzi. Według jednego z dawnych zapisów ludoznawczych ze wsi Skorczyce w dawnym powiecie janowskim na południowej Lubelszczyźnie, zmora była uważana za takiego kudłatego potworka, który dręczył ludzi i zwierzęta gospodarskie.

Być może przejawem specyficznego racjonalistycznego myślenia w tradycyjnym środowisku chłopskim była tendencja powiązania szeroko rozpowszechnionych wierzeń w zmory z dość naiwną wiarą w specjalną złośliwość zwierząt. W trzech bardzo oddalonych od siebie wsiach, a mianowicie w Gnojnie nad Narwią koło Pułtuska na Mazowszu, w Konopnicy nad Wartą w Wieluńskiem oraz w Ciebłowicach w Opoczyńskiem spotkałem informatorów, ludzi starszych wiekiem, reprezentujących typowe tradycyjnie myślące środowisko wiejskie, którzy mi wyjaśniali, że zmory nie są żadnymi istotami demonicznymi, ale istnieją wyjątkowo groźne i odważne łasice, które w nocy siadając na szyi śpiącego człowieka męczyły go i wysysały krew.

W wierzeniach ludowych zmora mogła przybierać różne postacie. Najczęściej kota, łasicy, żaby, myszy, szczura, ryby, a nawet słomy, nitki, igły. Pojawiała się też niekiedy pod postacią konia. Wygląda to dość dziwnie, żeby koń dusił człowieka lub wysysał z niego krew. Gdy wysuwałem te wątpliwości w rozmowach ze swymi informatorami, ludźmi starszymi i głęboko wierzącymi w istnienie istot demonicznych, niektórzy z nich poczęli sobie przypominać, że w młodości słyszeli od wiekowych ludzi, że zmory przybierające postać konia były najgorsze, że właśnie one dusiły na śmierć. Czyżby miało to coś wspólnego z przybierającym postać konia diabłem-topielcem? Obawiam się, że ze względu na zanik tego rodzaju wierzeń nigdy nie będzie można wyjaśnić tych zawiłych problemów ludowej demonologii. A sprawa jest tym bardziej ciekawa, że może się wiązać z przedchrześcijańskimi wierzeniami, w których koń odgrywał pewną rolę. Czczony przez ludność pogańską koń może został zepchnięty przez duchowieństwo do roli groźnego demona i po wielu stuleciach przemienił się w zmorę.

W wierzeniach ludowych niektórych okolic zmora przyjeżdżała do domu swej ofiary na kółku od kołowrotka, wydającym wówczas specjalny odgłos, po którym można było poznać zbliżające się niebezpieczeństwo.

Do wnętrza domu, w którym śpi człowiek, zmora może wejść przez najmniejszą nawet szczelinę we drzwiach, oknie, ścianie lub powale. Musiała też ona wracać tą samą drogą. Prawie wszędzie uważano, że zmora nawiedza głównie ludzi śpiących na wznak. Jest to zrozumiałe, gdyż właśnie człowiek śpiący w tej pozycji ma ciężki sen. Zmory lubiły szczególnie dręczyć położnice, dziewczęta lub młodych chłopców. Niekiedy zmora nawiedzała osoby, do których czuła nienawiść. Znane więc było opowiadanie o chłopaku, który zalecał się do siódmej córki, a gdy mu wytłumaczono, że może być ona zmorą, zerwał z nią. Od tego czasu zmora poczęła go co noc dusić i wysysać z niego krew. Inny wariant tego opowiadania mówi, że gdy ów młodzieniec ożenił się z inną dziewczyną, zmora dusiła zarówno jego, jak i jego żonę. 

Zmora męczyła w różny sposób. Całym ciężarem kładła się na pierś swej ofiary i niekiedy wkładała język do ust śpiącego, wyciągając z niego "soki". Czasami robiła w ciele maleńki otwór i piła z niego krew. Ślady po ukąszeniu pluskiew czy innych insektów uważane były za znaki działania tej dziwnej istoty.

W wielu okolicach powszechne były wierzenia, że zmora męczyła nie tylko ludzi, ale także konie i inne zwierzęta. Oto więc, gdy w stajni znajdowano rankiem zmęczonego konia ze zmierzwioną sierścią i zastygłym potem, to opowiadano, że czarownica jeździła nim na Łysą Górę, a częściej, że koń ten padł ofiarą zmory. Również gdy znaleziono rankiem w stajni, oborze, chlewie lub kurniku martwe zwierzę, mogło być uduszone przez zmorę. Mogła ona męczyć nie tylko żywe istoty, ale również drzewa, kamienie, wodę. Znane były opowiadania o pewnej rodzinie, w której były córki-zmory, z których każda dusiła inne "żywioły", a więc ludzi, zwierzęta, wodę, ziemię. Rano wracały zmęczone do chałupy i żaliły się między sobą na swój los. Rozmowa ich podsłuchana została przez nocującego w domu księdza, żebraka czy inną osobę. Polane poświęconą wodą córki przestały być zmorami; w innej wersji - pomarły. Różne są warianty tych opowiadań, występujące w Sieradzkiem, Wieluńskiem, Radomszczańskiem, Opoczyńskiem, na Kujawach, a także na niektórych terenach Mazowsza.

Różne były sposoby ochrony ludzi i zwierząt gospodarskich przed zmorami. Jedne z nich znane były niemal na całym obszarze ziem polskich, inne miały zasięg lokalny niekiedy nawet ograniczony do jednej tylko wsi. Tak więc do najprostszych sposobów zaliczano zmianę miejsca snu, co jednak mogło doprowadzić zmorę do ataku dzikiej wściekłości. Oto więc opowiadano w Sieradzkiem, że pewien parobczak prześladowany przez zmorę, położył na miejscu, na którym zwykle sypiał, snop słomy; następnego ranka znalazł wbity w niego nóż. Niekiedy wystarczyło tylko zmienić położenie i tam, gdzie była głowa ulokować nogi; zmora zmyliwszy ślad, nie mogła już męczyć swej ofiary. Ale i ten sposób mógł narazić człowieka na gniew zmory, która np. usiłowała wbić nóż w serce swej ofiary. Lepiej było zmienić w śnie pozycję, przewracając się na wznak i umieszczając nogi tam, gdzie zwykle znajdowała się głowa. Zmora natrafiwszy na najzupełniej nieodpowiednią część ciała, zdegustowana, przestawała nawiedzać swą ofiarę. Istniał też szereg innych sposobów, jak np. ustawienie miotły w kącie izby lub przy łóżku. Usłyszawszy skrzypnięcie drzwi, oznaczające przybycie zmory, należało złamać leżący na podłodze kawałek słomy lub przerwać nitkę itp. Można było pozbyć się zmory obietnicą dania jej nazajutrz chleba, masła, lub czegoś innego. Nazajutrz rano zjawiała się obca kobieta lub mała dziewczynka i nic nie mówiąc, stawała we drzwiach chałupy. Gdy otrzymywała to, co w nocy obiecano, zmora nigdy więcej nie dręczyła swej ofiary. Niedotrzymanie danego słowa groziło zemstą demona.

W wielu okolicach (np. teren dawnego województwa łódzkiego, w Opoczyńskiem, na wschodnim Mazowszu, na Podlasiu) znane są liczne warianty opowiadania o tym, jak przebudzona ofiara złapała swą dręczycielkę zmorę. Raz była to mysz, kiedy indziej kot lub żaba. Zmorę przybijano gwoździem lub szydłem do ściany czy jakiejś deski, a jeśli była to żaba przygwożdżono ją widłami. Niekiedy schwytana zmora prosiła swą ofiarę o przebaczenie lub przemieniała się ze słomki w mysz, z myszy w kota itp. O świcie zmora musiała wracać do swojej postaci i oto znajdowano kobietę (w niektórych opowiadaniach była to znajoma sąsiadka, obca i piękna dziewczyna itp.) zawieszoną na ścianie za warkocz lub z przebitą gwoździem ręką. Zabita żaba zamieniała się w opowiadaniach ludowych w trupa kobiety z wbitym w serce ostrzem wideł lub nożem.

A wreszcie istniały przeróżne zalecenia, w jaki sposób należy zasypiać, aby w nocy nie stać się ofiarą zmory. Tak więc w wielu okolicach zalecano zasypiać na brzuchu. Jednocześnie przestrzegano przed zasypianiem na wznak, gdyż wówczas zmora miała najłatwiejszy dostęp do śpiącego. Dalej w niektórych okolicach zalecano zasypiać z nogą założoną na nogę, lub nawet z lewą nogą założoną na prawą lub gdzie indziej odwrotnie z prawą nogą założoną na lewą. Przed zaśnięciem należało poruszyć dużym palcem u prawej lub w innej okolicy lewej nogi. Dobrze jakoby było przed zaśnięciem włożyć palec do d..., gdyż zmora poczuwszy przykry dla niej zapach nie próbowała zbliżyć się do śpiącego.

A wreszcie istniały przeróżne sposoby związane z przygotowaniem posłania, tak aby zniechęcić zmorę do odwiedzania śpiącego. Do najbardziej znanych należały takie jak postawienie koło łóżka noża lub siekiery na sztorc; położenie tam gałęzi cierniowych, aby zmora pokaleczyła sobie nogi. Dobrze jakoby było położyć koło łóżka lub nawet na piersi ostrą szczotkę włosem do góry. Zniechęcać zmory do nocnych odwiedzin miała brzozowa miotła stojąca koło łóżka. Również odpychająco na zmory miał działać świeży tatarak, a zimą różne suszone zioła. Przyciągała natomiast zmory słoma jęczmienna (tereny południowo-wschodniej Polski) lub owsiana (tereny północno-wschodnie). Jednocześnie odpychająco na zmorę działać miało siano z bagiennych łąk (Podlasie), słoma pszenna (Wieluńskie i Radomszczańskie), słoma w której znajdowały się zasuszone kwiaty chabru (okolice Różana nad Narwią) itp.

W niektórych wsiach w okolicach Makowa Mazowieckiego zalecano, aby człowiek napastowany przez zmory trzymał koło siebie w nocy psa albo kota, gdyż przybierająca postać łasicy lub myszy zmora będzie bała się zbliżyć do śpiącego. W tamtej też okolicy, gdy zmora w nocy miała jakoby dręczyć konie, zamykano wraz z nimi w stajni psy, co dawało jakoby doskonałe rezultaty, gdyż zmory działające pod postacią małych zwierzątek panicznie się ich bały. Opowiadano tam o pewnym gospodarzu, któremu niemal co noc zmora męczyła konia. Zamknął więc na noc w stajence czujnego psa. W nocy usłyszał straszliwe szczekanie. Gdy wybiegł na podwórze zobaczył uciekającego ze stajenki pokrwawionego kota. Następnego dnia dowiedział się, że siódma córka sąsiadów, dziewczynka jakoby wyjątkowo spokojna i pobożna, którą nikt nie podejrzewał o to, że jest zmorą, została w nocy koło swego domu pogryziona przez jakieś nieznajome psy. Naturalnie od razu domyślił się, kto to tak bardzo męczył jego konia. Pogryziona zaś przez psa zmora już więcej nigdy nie odwiedzała jego stajni.

Tak bardzo silna na tradycyjnej wsi polskiej religijność, powodowała, że w wielu okolicach za najskuteczniejszy środek obronny przeciwko zmorom uznawano wodę święconą, obrazy święte i różne dewocjonalia. Uważano więc, że ludzie męczeni podczas snu przez zmory powinni ze szczególną żarliwością odmawiać codzienne pacierze, zawieszać na szyi szkaplerze, krzyżyki lub medaliki.

W użyciu były stosowane jednak i środki dewocyjne bardziej skomplikowane. Tak więc, aby uchronić się od nocnych odwiedzin zmory należało przy łóżku postawić buteleczkę lub lepiej jeszcze miseczkę z wodą święconą. Można było wokół łóżka obrysować kredą święconą prostokąt lub elipsę, której to linii zmora nie mogła przekroczyć. Pod Szelkowem (osada między Pułtuskiem a Różanem na wschodnim Mazowszu) w latach trzydziestych opowiadano o dziewczynie, którą co noc dusiła zmora. Sprowadzono kościelnego z miejscowej parafii, który za dość dużą opłatą obrysował łóżko, na którym spała dziewczyna święconą kredą. Przez kilka nocy zmora nie nawiedzała dziewczyny. Później jednak znów poczęła ją dusić. Po dokładnym jednak obejrzeniu obrysowanej kredą linii okazało się, że kościelny szczodrze przed tym zabiegiem poczęstowany wódką w samym rogu izby, pod ścianą, zostawił wolną na jeden lub dwa cale przestrzeń, przez którą zmora mogła się przedostać do łóżka dziewczyny. Przypuszczano, że przez kilka dni bezskutecznie chodziła wokół łóżka śpiącej dziewczyny, aż wreszcie znalazła miejsce, przez które mogła się do niej dostać. Kiedy po raz drugi dokonano obrysowania łóżka kredą święconą, tym razem bardzo dokładnie, zmora już więcej nie atakowała swej ofiary. Moc święconej kredy, w wierzeniach ludu, była tak duża, że jeśli nawet obrysowana wokół łóżka linia zatarła się, to i tak złośliwa istota demoniczna, jaką była zmora, nie mogła jej przekroczyć.

Innym sposobem odpędzenia zmory było narysowanie koło łóżka, nad łóżkiem lub na drzwiach znaku krzyża. Informator mój, pochodzący ze wsi Lubiel nad Narwią na skraju Białej Puszczy Kurpiowskiej opowiadał mi, jak to w dzieciństwie był męczony przez zmorę. Nie pomagały żadne powszechnie stosowane środki. Dopiero gdy organista poświęconą kredą nakreślił na drzwiach i przy łóżku, na którym sypiał, znak krzyża, szepcząc jednocześnie po łacinie nadzwyczaj skuteczne modlitwy, zmora się już więcej nie pojawiła. Niekiedy wreszcie okadzano łóżko święconymi ziołami, albo kadzono nimi we drzwiach prowadzących do izby, w której sypiał nawiedzony przez zmorę.

Bardzo często uważano, że w walce z wyjątkowo złośliwymi istotami demonicznymi, jakimi były zmory, nie wystarczą stare sposoby przekazywane z pokolenia na pokolenie. Korzystać więc trzeba było z pomocy osób fachowych. W pierwszym rzędzie zwracano się więc do różnego rodzaju znachorów i znachorek. Niektórzy z nich w tym zakresie cieszyli się znakomitą sławą rozchodzącą się nieraz na kilka powiatów.

Na wschodnim Mazowszu w końcu XIX w. prawdziwym autorytetem w walce ze zmorami stał się pewien owczarz z Czarnostowa koło Makowa Mazowieckiego. Według, z pewnością przesadzonych, informacji jakoby przysyłano po niego karety, aby jeździł do nawiedzanych przez zmory ziemian aż hen pod Łomżę lub Płock. Metody postępowania tego owczarza były osnute tajemniczością. Przywoził ze sobą zamknięty worek do którego nikomu nie dał zajrzeć. Kategorycznie domagał się, aby nikt prócz niego nie nocował w nawiedzanej przez zmorę chałupie. W nocy sąsiedzi okolicznych domów słyszeli groźne hałasy. Dochodziły do nich odgłosy walki, krzyki, jęki, trzaskanie owczarskiego bata. Rano następnego dnia owczarz ów wychodził z nawiedzanej przez zmory chałupy w porwanej koszuli, posiniaczony, ale z miną zwycięzcy. Niósł coś zawiniętego w małym woreczku, który dodatkowo obciążał kamieniami i topił w jakiejś odległej rzece lub stawie. Na temat swych magicznych praktyk, czy zwycięskich walk, które staczał ze zmorami, czy nawet ich poplecznikami diabłami nie chciał nigdy powiedzieć ani słowa. Praktyki jego były jednak jakoby bardzo skuteczne i przepędzana czy też utopiona zmora nigdy już nie wracała do takiej chałupy. Owczarz ten jednak znany był ze swej chciwości na pieniądze. Nigdy nie godził się rozpoczynać swych magicznych zabiegów nie otrzymawszy uprzednio 10 rubli (sumę na owe czasy w środowisku chłopskim niebagatelną). l otóż według krążących już po wielu latach opowieści pewnego razu połakomił się na olbrzymi okup, jaki mu dała schwytana do worka zmora. Miał jakoby otrzymać za to tysiąc czy nawet dziesięć tysięcy rubli. Od tego jednak momentu stracił "rękę" do takich magicznych praktyk. Zmory nadal po jego zabiegach nawiedzały chałupę. Nikt już nie wzywał owczarza do tego rodzaju magicznych zabiegów. Jakoby rozpił się i umarł jako zwykły żebrak.

Pewną sławą w odpędzaniu zmór cieszyła się również w tym czasie pewna znachorka z Młynarzy koło Różana na wschodnim Mazowszu. Wymagania jej były znacznie skromniejsze. Zadowalała się jedno- lub dwurublówką, a podobno nawet i za 50 kopiejek gotowa była dokonywać magicznych praktyk, które miały odpędzić zmory od danego domu. Przychodziła ona w dzień, pod nosem mamrotała jakieś dziwne "pacierze", niekiedy okadzała całą chałupę ziołami lub nawet nasyconymi jakimś tłuszczem starymi szmatami, po którym to zabiegu przez kilka dni czuć było obrzydliwy zapach. Działalność jej jednak podobno nie zawsze była skuteczna, a według opinii moich informatorów zdarzały się jakoby wypadki, że odpędzone zmory znowu wracały do danej chałupy i nadal męczyły w nocy jej mieszkańców.

Osoby ze środowiska wiejskiego nastawione bardziej dewocyjnie uważały, że w wypadkach fachowych porad w zakresie obrony przed zmorami należy się zwrócić do osób posiadających pewien kościelny autorytet. Dość często więc korzystano z pomocy duchownych. Nie zawsze jednak wiejski proboszcz lub wikary zgadzał się udzielać pomocy w takich wypadkach. Natomiast chętniej za odpowiednim wynagrodzeniem uczestniczył w akcji przeciw zmorze miejscowy organista lub kościelny. Niektórzy też z nich osiągnęli w tym zakresie dość znaczną sławę. Na wschodnim Mazowszu np. po wielu jeszcze latach wspominano jako wybitnego specjalistę w odpędzaniu zmór organistę z Obrytego w Białej Puszczy Kurpiowskiej. Z opowiadań informatorów o jego działalności wynika, że był on doskonałym aktorem, umiejącym stworzyć atmosferę grozy, albo też sam głęboko wierzył w pojawianie się zmór. Akcje swe przeprowadzał zwykle późnym wieczorem, gdy już na dobre ściemniło się. Ściągał do chałupy nawiedzanej przez zmory jak najwięcej osób. Inicjował modlitwy lub śpiewy pobożnych pieśni, które wprowadzały zebranych w pewien stan religijnej egzaltacji. Wówczas rozpoczynał walkę z niewidzialną dla innych zmorą, kropił ją wodą święconą, wypowiadał łacińskie zaklęcia. Na otaczających go chłopach czynił wrażenie człowieka głęboko zaangażowanego w taką walkę z niewidzialnym przeciwnikiem, z której wreszcie wychodził zwycięsko. Kończył ją inicjując podtrzymywaną przez innych pobożną pieśń dziękczynną.

Dziś, po wielu latach, trudno jest stwierdzić, ile w opowiadaniach o tych magicznych zabiegach znachorów, czy nawet organistów, było teatralnej inscenizacji, a ile prawdziwie głębokiej wiary w skuteczność tego rodzaju akcji. Na tradycyjnie jednak nastawione środowisko wiejskie wywierały one olbrzymie wrażenie. Być może skuteczność też tych zabiegów polegała na tym, że pozornie męczony przez zmory człowiek pod wpływem pewnych bardzo silnych przeżyć psychicznych poczynał wierzyć w skuteczność tych zabiegów, spał też spokojniej i nie odczuwał już duszących uścisków zmory.

W opinii jednak znacznej części informatorów walka ze zmorami była bardzo ciężka lub nawet nigdy nie dawała pozytywnych wyników. Zmora zaliczana też była do najbardziej złośliwych i nieubłaganych demonów, w walce z którymi rzadko który środek mógł być skuteczny. Jest to zresztą najzupełniej zrozumiałe. Duszenie przez zmory spowodowane było bardzo często stanami chorobowymi, przepiciem, przejedzeniem, nadmiernym zmęczeniem itp. Powodowały one, że bardzo często po pozornym odpędzeniu zmory po pewnym czasie w mniemaniu ofiary wracała ona nocą i na nowo poczynała ją dusić i męczyć. Być może pozornie uzasadniony był pogląd, że obrona przed zmorą była o wiele bardziej trudna niż przed upiorem lub jakimkolwiek innym demonem znanym z opowiadań środowiska wiejskiego.

Prawdopodobnie na skutek zatarcia w tradycji ludowej wielu dawnych wierzeń z zakresu demonologii, nastąpiło na wielu terenach Polski pewne pomieszanie wiadomości o zmorach i nocnicach zwanych niekiedy płaczkami. Te drugie, o których już bardzo dawno zapomniano w wielu okolicach, miały być istotami demonicznymi, które nocą nękały dzieci. Prawdopodobnie wywodziły się one również z dawnej demonologii przedchrześcijańskiej.

Być może posiadamy już o nocnicach informacje z XIII w. Otóż do dziś dnia nie zostało ustalone czy tzw. "Katalog magii" brata Rudolfa, z Rud Raciborskich na Śląsku, pewnego typu podręcznik dla spowiedników z zakresu magii i demonologii ludowej jest dziełem oryginalnym, czy też tylko dokładną kopią jakiegoś zachodnieuropejskiego oryginału. Osobiście jestem zwolennikiem teorii o polskim charakterze tego ciekawego zabytku średniowiecznej literatury lub chociażby tego, że zachodnioeuropejski schemat został wypełniony treścią odpowiadającą wierzeniom, z jakimi spowiednicy spotykali się na trzynastowiecznym Śląsku. Mimo to powołując się na to źródło należy zachować dużą ostrożność, gdyż znaczenie jego wartości dla stosunków polskich bardzo często bywa kwestionowane. Otóż "Katalog magii" brata Rudolfa z XIII wieku wspomina o nocnicach, którym daje dość dziwną nazwę łacińską. Pisząc mianowicie o zabobonach wśród kobiet, wspomina, że "wieczorem, trzymając dziecko na ręku, stoją z tyłu za drzwiami i wzywają leśną babę, którą nazywamy fauną, aby dziecko fauny płakało, a ich było spokojne, i jeszcze wiele innych środków pełnych niedorzeczności stosują wobec dzieci, bądź aby były spokojne, bądź aby były mądre." Otóż jeślibyśmy uznali dzieło brata Rudolfa za odnoszące się do stosunków polskich, to owe "fauny" być może należałoby uznać za istoty demoniczne z kategorii nocnic.

Bardziej wyraźnie pojawia się wzmianka o nocnicach w tzw. kazaniach polskiego husyty z XV w. Wspomina się tam mianowicie o tym, że "odwiedzając położnicę, pytają, co się narodziło, czy chłopiec, czy dziewczyna; a czynią to, aby uchronić dziecko od nocnic, to jest od zmór, które dzieci szczypią i straszą i nie dają im usnąć".

Również o nocnicach wspomina wielokrotnie wymieniany druk z pierwszej połowy XVII wieku "Czarownica powołana", którego autor wytykał tego rodzaju wierzenia jako grzeszny zabobon. Autor z pierwszej połowy XVII wieku, Walerian Otwinowski, pisał obrazowo w swym przekładzie z Owidiusza: "Wzywała Cyrce szatanów nocnych; których czarownice nocnicami zowią." Również zielnik Syreniusza i praca Haura wspominają o nocnicach jaka o stanie, w którym dzieci źle sypiają i płaczą.

Jeszcze na przełomie XIX i XX wieku żywe były na terenie Polski środkowej, ale także częściowo i na innych terenach np. na Mazowszu i Lubelszczyźnie, wierzenia ludowe związane z nocnicami, zwanymi tu dość często noclicami. Powszechnie panowało przekonanie, że płacz dziecka w nocy spowodowany był przez nocnice.

Prawdopodobnie w związku z wiarą w nocnice zachowało się wiele zabiegów magicznych, dotyczących np. suszenia pieluszek. Dość szeroko rozpowszechniony był zwyczaj wygłaszania przez matki specjalnych formuł magicznych, którymi starano się odpędzić złe nocnice. Szczególnie wtedy, gdy słońce zachodziło krwawo czyli, jak się mówiło, "na zażar", należało wygłosić formułę: "Zaże, zaże, zażycki - weźcie memu dziecku nocnicki". Możliwe, że zwrot "na zażar" nie zawsze był zrozumiały dla ludoznawców z przełomu XIX i XX wieku, którzy zapisywali te zwyczaje, dlatego ów tekst został prawdopodobnie przekręcony na "Żarze, żarze, żarzycki - weźcie mojemu dziecku nocnicki" lub "Zorze, zorzycki,. odejmijcie mojemu dziecku morzycki, odejmijcie od niego płakanie, wzdychanie, a dajcie mu dobre wyspanie", czy "Zorza, zorzycki, weźcie dziecku nocnicki, a dajcie mu dobry sen". Dziś nie jesteśmy w stanie sprawdzić, czy w praktyce magicznej niektórych wsi nastąpiła zmiana słowa "zaże" na "żarze" lub "zorze", czy też jest to błąd dawnych ludoznawców. W świetle moich badań wynika, że chodzi tu o jakieś, dziś już dla najstarszych ludzi niezrozumiałe, powiązanie krwawo zachodzącego słońca ("na zażar") z odpędzaniem groźnych w takie noce demonów.

Również istniały inne jeszcze sposoby zabezpieczania dziecka przed nocnicami. Oto matka z dzieckiem siadała w oknie lub stała w drzwiach, zaś pierworodny chłopiec lub jakiś inny obiegał chałupę i wołał: "Są tu nocnice". Matka odpowiadała: "Są", a chłopak trzykrotnie wykrzykiwał: "Niech zginą, niech przepadną". Istniały różne lokalne zwyczaje, dotyczące np. momentu, w którym matka mogła podejść wieczorem z dzieckiem do okna, w którym zaś należało tego unikać; w którym miejscu chałupy czy podwórza (np. tam, gdzie schodziły się trzy płoty) należało wygłaszać formułę o zażach; czy chałupę mógł obiegać chłopak pierworodny, czy jakikolwiek inny itp.

Wierzenia związane z nocnicami prawie zupełnie zatarły się już w tradycji ludowej. Gdzieniegdzie tylko tlą się jeszcze ich ślady. Najbardziej zorientowani w dawnej demonologii ludowej informatorzy mają w pamięci co najwyżej jakieś szczątkowe formy łych zabobonów. Obecnie nikt już nie pamięta, jak w dawnych wierzeniach ludowych wyglądała postać nocnicy. Otrzymywane na ten temat informacje (że miały skrzydła, że były podobne do ptaków) są tak chaotyczne, że na ich podstawie trudno byłoby wyciągać jakiekolwiek wnioski. Warto może wspomnieć, że na pewnych terenach (np. w Radomskiem) nocnice nawiedzały ciężko chorych, co było przepowiednią zbliżającego się zgonu. Także zupełnie zatarte jest zawiłe zagadnienie różnic, jakie w dawnej demonologii ludowej zachodziły między zmorami a nocnicami. l jedne i drugie męczyły ludzi w trakcie snu. Pierwsze z nich były jednak w wierzeniach ludowych przeważnie (chociaż nie zawsze) istotami ludzkimi przemieniającymi się w nocy w demony dręczące dorosłych, drugie zaś demonami żyjącymi gdzieś w lasach lub polach, które nocą przychodziły do chałup, aby nękać dzieci.

A wreszcie w niektórych częściach śląska Cieszyńskiego (np. Jaworzynka Śląska i in.) pod nazwę nocnic podciągano wierzenia w demony, które były duszami dziewczyn zmarłych w czasie "ogłoszenia" (po zapowiedziach, a przed ślubem). Istoty te na chudych nogach, a długich włosach, tańczyły jak szalone lub też siadywały pod drzewami czesząc się szyszkami. Starały się one wyprowadzać ludzi na bezdroża, na których długo musieli błądzić. Z pewnością też te śląskie nocnice przejęły pewne cechy innych istot demonicznych.

 








BOHDAN BARANOWSKI - W KRĘGU UPIORÓW I WILKOŁAKÓW
(WODNY ŚWIAT TOPIELCÓW I RUSAŁEK, LATAWCE I PŁANETNICY)