Polityka - nr 11/2003
Bolesław Sulik - prawy, lewy czy środkowy
W polu
zainteresowania komisji śledczej znalazł się członek rady nadzorczej
Telewizji Publicznej Bolesław Sulik. Stanie przed nią jako świadek (był
jedną z pierwszych osób, które przesłuchały taśmę z nagraniem
rozmowy Michnika z Rywinem). Scenarzysta, reżyser, krytyk filmowy,
74-letni Bolesław Sulik zasłynął jako twórca kontrowersyjnego
dokumentu "W Solidarności" oraz filmu o Wojciechu
Jaruzelskim "Generał", realizowanego między innymi przy wsparciu
Heritage Films, firmy Lwa Rywina. Od 1946 r. do końca lat 80.
mieszkał i pracował w Wielkiej Brytanii. Tam ujawniły się
jego lewicowe sympatie. Sprzyjał laburzystom, był członkiem największego
w Anglii ruchu pacyfistycznego CND. Odpierając zarzuty robione mu z tego
powodu i w Polsce, i na emigracji, podkreślał jednak różnice
między demokratyczną lewicą na Zachodzie a lewicą rządzącą w PRL.
W kraju jego sympatie koncentrowały się wokół środowisk
opozycyjnych, KOR-u, późniejszych twórców Unii Wolności. Zaprzyjaźniony
z Michnikiem, Kuroniem, Lityńskim, Frasyniukiem, z rekomendacji
UW wszedł do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, której był
przewodniczącym w latach 1995-1999. Dzisiaj ocena postaci Sulika
staje się coraz bardziej skomplikowana. Jako członek rady nadzorczej TVP
opowiedział się przeciwko zawieszeniu w funkcji prezesa Roberta
Kwiatkowskiego (odmiennie niż Anna Popowicz z UW). Coraz częściej
mówi się o nim jako o człowieku prezesa TVP. Niektórzy członkowie
Unii Wolności są rozczarowani: - Sulik to osoba o dużych
kwalifikacjach. Bardzo go szanowałem, teraz go nie rozumiem. Sądzę, że
jest bardzo zafascynowany osobą Kwiatkowskiego. Uważa go za wzór do naśladowania
- mówi Władysław Frasyniuk, szef UW.
Inaczej tłumaczy to Marek Jurek, który uważa, że Sulik był zawsze
gwarantem współpracy SLD z Unią Wolności w mediach: - Dawało
to jednym i drugim dobre pozycje w zakulisowych rozgrywkach
medialnych. Nie można więc mówić o jakimś zwrocie politycznym
Sulika, jest tu pewna ciągłość - twierdzi Jurek. Zdaniem Piotra
Niemczyckiego, wiceprezesa Agory, dzisiejsza postawa Sulika nie wynika z jakiegoś
tajnego układu. - Bolesław to nie jest osoba, która coś
rozgrywa. On ma własne zdanie. Często się z nim nie zgadzam, ale
nie kwestionuję jego uczciwości. Wierzę, że mając tak wspaniałą
przeszłość, zademonstruje przed komisją śledczą, że jest taką właśnie
osobą. Sam Sulik nie uważa, że poróżnił się z dawnymi
kolegami z demokratycznej opozycji: - Myślę, że nie ma
atmosfery wrogości między nami. Ja po prostu jestem za stary, żeby
utrzymywać ze wszystkimi ciągły kontakt. Dla mnie jedynym celem jest
odpolitycznienie telewizji. Nie czyni mnie to chyba automatycznie człowiekiem
Kwiatkowskiego.
Rzeczpospolita - 2 kwietnia 2003
- Mój życiorys można odczytać na dwa sposoby: jako historię człowieka niezależnego albo całkowitego oportunisty - przyznaje Bolesław Sulik
LUIZA ZALEWSKA
Sulik niejednego kompromisu
- Wierzę, że Robert Kwiatkowski jest niewinny. Wszyscy, którzy go dobrze znają, wiedzą, że ma różne wady, ale złodziejem nie jest - zapewnia Bolesław Sulik. 73-letni członek rady nadzorczej TVP i równocześnie pracownik TVP. Były przewodniczący KRRiTV. Autor kontrowersyjnych filmów o Polsce, "Solidarności" i Wojciechu Jaruzelskim. Recenzent filmowy. Dziennikarz i filmowiec, który spędził 40 lat w Wielkiej Brytanii.
Nazwisko Bolesława Sulika padało przed komisją
śledczą tak często, że komisja postanowiła przesłuchać i jego. O
aferze Rywina Sulik dowiedział się dość wcześnie. Opowiedział mu o
niej Maciej Kosiński, dziś jeden z dyrektorów generalnych TVP, w
przeszłości m. in. pracował w wydawnictwie Muza. Sulik znał Rywina.
Poznali się, gdy w 1988 r. realizował film o Krzysztofie Pendereckim.
Rywin kierował wtedy Poltelem (agencją przy Telewizji Polskiej). Udostępnił
montażystów i sprzęt, zapewnił dostęp do archiwów. - Mam wobec
niego dług wdzięczności - przyznaje Sulik. Rywin - już jako wiceszef
Telewizji Polskiej - pomógł przy realizacji "In Solidarity".
Prawdopodobnie na początku września ub.r. w siedzibie "Gazety Wyborczej" odsłuchał słynną taśmę ze spotkania Rywina z Adamem Michnikiem.. - To nagranie było dla mnie niespójne. Nie poznawałem Rywina. Teraz myślę, że Rywin złożenie takiej propozycji komuś obiecał, a sam nie miał do niej serca - mówi Sulik. Gdy zastanawiano się, kto mógł stać za ofertą Rywina, przyszedł mu do głowy Jarosław Pachowski, były wiceprezes TVP, dziś szef operatora telefonów komórkowych Polkomtel SA. - To raczej jego sposób myślenia, a nie Roberta Kwiatkowskiego czy Włodzimierza Czarzastego - mówił. Potem w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" dodał, że "Pachowski funkcjonował w środowisku, gdzie prowokacja jest jedną z metod postępowania". Kilka dni później postawił kropkę nad i: - Krążą plotki, że Jarosław Pachowski był synem wysokiego i wybitnego oficera wywiadu i że zachował kontakty z tym środowiskiem. Równocześnie powtarzał: - Nie mam na to żadnych dowodów. W odpowiedzi Pachowski zasugerował, że sprawą pomówień zajmie się sąd. - Nie mówiłem, że on sam pracował w służbach - tłumaczy Sulik - ale w korytarzach TVP od lat mówiło się, że kontakty i powiązania ze służbami specjalnymi były jednym z atutów Pachowskiego. Po wizycie w "Gazecie" Sulik zadzwonił do Rywina i poprosił o spotkanie. Rywin obiecał oddzwonić, ale tego nie zrobił. Sulik opowiedział o spotkaniu w "Gazecie" prezesowi TVP Robertowi Kwiatkowskiemu. Co dokładnie powiedział i kiedy, może się okazać kluczowe dla sprawy, bo prezes TVP zeznał przed komisją, że o całej sprawie dowiedział się bardzo późno, a w istnienie taśmy Rywin-Michnik do późnej jesieni w ogóle nie wierzył. LUZ |
Walter miał poważne powody, by Sulikowi dziękować, bo to Sulik - jako szef KRRiTV - walczył o koncesję dla TVN. Wywalczył, bo dobito targu - TVN dostała częstotliwości w połowie Polski, druga połowa przypadła Naszej TV (stacji, która uważana była za przyczółek lewicy, dziś już nie istnieje). Choć wniosek Naszej TV Sulik uważał za najsłabszy, głosował za nim, bo inaczej lewica w Radzie nie poparłaby wniosku TVN. Warunki układu negocjował z Robertem Kwiatkowskim (wówczas głównym rozgrywającym lewicy w KRRiTV). - Zagroziłem, że jeśli Nasza TV dostanie koncesję na cały kraj, ja takiej uchwały nie podpiszę, choćbym miał stanąć przed Trybunałem Stanu. Bez tego kompromisu TVN nie istniałaby do dziś - mówi Sulik.
Koncesja dla Naszej TV była pierwszą jawnie polityczną decyzją Rady. Dla niektórych był to początek degrengolady tego organu. - Być może, ale w warunkach, jakie wtedy istniały, nie było innych możliwości, tylko taki kompromis zawrzeć. W każdym razie zawsze staraliśmy się działać rzetelnie - mówi dziś Sulik.
Do ideału daleko
Przez trzy lata był szefem KRRiTV. Atakowano go za brak realizacji koncesji dla Radia Maryja - raport NIK potwierdził, że rozgłośnia o. Rydzyka, mimo zapisów w koncesji, była dużo gorzej traktowana przez KRRiTV przy rozdziale częstotliwości niż świeckie, konkurencyjne stacje.
Krytykowano za koncesję dla Canal Plus (po kilku latach pojawił się w niej Lew Rywin). Kodowana telewizja dostała, jako jedna z pierwszych na rynku, kilkanaście częstotliwości w dużych miastach, które po latach oddała. Miała tak mało abonentów, że nie opłacał się jej wynajem nadajników. Canal Plus docierał do niewielu widzów, ale musiał sporo płacić na produkcję filmową. - Potrzebowała tego polska kinematografia, a poza tym z tych kilkunastu częstotliwości i tak nie powstałaby nowa sieć - broni tej stacji Sulik.
Na jego oczach i przy jego akceptacji w mediach publicznych rozwijał się proces upolitycznienia - podział stanowisk według partyjnych parytetów.
On sam jest innego zdania. - Za naszych czasów staraliśmy się, by do władz mediów publicznych wchodzili prawnicy, dziennikarze i menedżerzy. Liczyły się kwalifikacje - zapewnia. Jego marzeniem było powtórzenie w Polsce tego, co zaszło w BBC, gdy rządy w Wielkiej Brytanii objęła Margaret Thatcher. Do władz publicznej stacji delegowała konserwatystów, ale ci po dwóch tygodniach odwrócili się do niej plecami. - Chodzi o to, by ludzie identyfikowali się z firmą, w której pracują, a nie z partią, która ich wysunęła na te stanowiska - tłumaczy. Jednak ani w KRRiTV, ani w radzie nadzorczej TVP Sulik do tego ideału nawet się nie zbliżył.
Kiedy w 1997 r. sojusz SLD - PSL obsadzał rady nadzorcze publicznych mediów, Sulik uderzył w dramatyczny ton. - To czarny dzień polskich mediów - obwieścił. Z jego słów wynika, że dzień był czarny, bo SLD wybrał na głównego partnera medialnych roszad ludowców, a nie unitów. - Ani razu nikt z UW, partii, która mnie rekomendowała do KRRiTV, nie prosił mnie o żadne stanowisko - tak tłumaczy powód tego rozróżnienia. Nie zgadza się, że polityka medialna SLD nie różni się niczym od PSL-owskiej. - Tam są różni ludzie. Na przykład Robert Kwiatkowski, który, jak wierzę, identyfikuje się bardziej z firmą niż ze swym zapleczem politycznym - twierdzi.
Kwiatkowskiego, za którym głosował przy wyborze na kolejną kadencję, broni od lat. "To bystry człowiek, dobry menedżer" - mówił w wywiadach. Teraz, gdy komisja śledcza wyjaśniająca aferę Rywina jednogłośnie zażądała zawieszenia prezesa TVP, Sulik zdania nie zmienił. Za każdym razem go broni, sięgając nawet po argumenty o niezależności mediów. Apel uchwalony jednogłośnie przez komisję śledczą potraktował jako... nacisk polityczny na TVP. Jan Rokita (PO) tak na to odpowiedział: - Tą wypowiedzią Bolesław Sulik daje niestety świadectwo, że nie rozumie niczego. Jeśli stanowisko komisji śledczej, która jest konstytucyjnym organem mającym dochodzić do prawdy i organem śledczym, jak sama nazwa wskazuje, traktuje jako nacisk polityczny, to znaczy, że z ustroju Polski ani z ustroju polskiego parlamentaryzmu nie rozumie nic.
O UW, która od lat firmuje polityczną koalicję SLD - PSL we władzach publicznych mediów (bo przynajmniej jedno miejsce przypada unitom), Sulik mówi niewiele. Zaznacza, że to nie on wprowadził Tomasza Posadzkiego (były prezydent Gdańska i radny UW) do zarządu TVP. - To negocjował Robert Kwiatkowski już bezpośrednio z władzami UW - twierdzi.
Krytykę upolitycznienia, manipulowania, wykorzystywania anteny TVP przez lewą stronę sceny politycznej zdecydowanie odrzuca:
- Programy informacyjne TVP są nieśmiałe, bojaźliwe, dworskie, ale tylko czasami niesprawiedliwe.
- Chciałbym, by równie krytycznie oglądano "Fakty". To one wprowadziły zasadę, że po każdym materiale przed kamerą staje dziennikarz i mówi ludziom, co mają myśleć.
- Zachowajmy równowagę. TVP ma swoje grzechy, ale na tle innych są one mniejsze.
- Filmy o Zrzeszeniu Studentów Polskich, atak na braci Kaczyńskich, wywiad Gembarowskiego to ułamek tego, co nadaje stacja. Dlaczego nikt nie zauważa filmów rozrachunkowych, antykomunistycznych?
- Dużo można i należy poprawić, ale jaczejka komunistyczna to na pewno nie jest - twierdzi. A na to, co mu się nie podoba, wpływu nie ma. - To nie leży w moich kompetencjach. To nie od rady nadzorczej zależy program - rozkłada ręce.
Wielu nie może się nadziwić, jak Bolesław Sulik, syn generała, który walczył u Andersa, może stać w jednym szeregu z prezesem TVP, synem pułkownika Stanisława Kwiatkowskiego, doradcy Wojciecha Jaruzelskiego w stanie wojennym. - Obserwuję go od lat, bo dla mnie i mojego środowiska wywodzącego się z Unii Demokratycznej był postacią ważną. I tego, co dzieje się teraz, kompletnie nie pojmuję - przyznaje Iwona Śledzińska-Katarasińska (PO). Szef UW, Władysław Frasyniuk, w "Polityce" wypowiadał się podobnie: - Bardzo go szanowałem, teraz nie rozumiem. Sądzę, że jest bardzo zafascynowany osobą Kwiatkowskiego.
Na pewno Sulik ma wobec prezesa TVP dług wdzięczności. Gdy przestał szefować KRRiTV, pozostał bez środków do życia. Ówczesny, prawicowy rząd nie zgodził się uznać pracy Sulika w Wielkiej Brytanii i nie przyznał mu emerytury. Z dnia na dzień były szef KRRiTV został bez środków do życia. Z pomocą przyszedł Kwiatkowski - najpierw zatrudnił go jako swego doradcę, a potem dał etat w TVP.
Emigracja pisze donosy
Sulik nauczył się zawierać kompromisy już w Wielkiej Brytanii, czego do dziś nie może mu darować spora część tamtejszej Polonii. Trafił tam jako 17-latek, syn gen. Nikodema Sulika, który walczył w Korpusie Ochrony Pogranicza, przeżył celę śmierci na Łubiance, szedł z armią Andersa, dowodził 5. Dywizją Kresową. Cała rodzina po latach rozłąki spotkała się w Wielkiej Brytanii. Zamieszkali w Londynie, gdzie powstał rząd na uchodźstwie, czekający na moment, w którym będzie można wrócić do wolnego kraju. Dla emigrantów było oczywiste, że tylko premier i prezydent na uchodźstwie są legalni, a władza w kraju nie. Stworzono nie tylko rząd i jego organy, ale także własną adwokaturę, związki lekarzy, pisarzy. Wszelkie kontakty z PRL-owską władzą i instytucjami były niedopuszczalne.
- Nie bardzo wierzyłem w celowość istnienia rządu na wygnaniu. Uważałem za właściwe, że się nie rozwiązał, gdy świat uznał władze PRL, ale doktrynę, że wystarczy samo trwanie, zdecydowanie odrzucałem. Wierzyłem w rozwiązanie rewolucyjne, bunt społeczeństwa przeciwko partii, a także zmiany wewnątrz niej. Państwo na wygnaniu nie było do takich rzeczy zdolne - twierdzi Sulik.
Jego studia (zaczął ekonomię, skończył szkołę filmową) przypadły na wyjątkowo ciekawe czasy - szokują Beatlesi, młodzież zachwyca się teatrem społecznym Johna Osborne'a, w kinie triumfują młodzi gniewni. Sulik zbliża się do lewicującej młodzieży. Zakłada i współredaguje "Definition", kwartalnik filmowy związany z angielską Nową Lewicą. Przyjaźni się z działaczami Campaign for Nuclear Disarmament (CND), pacyfistycznego ruchu, któremu pisze antynuklearne slogany na transparentach. Ale pacyfistą nie jest. - Pochodzę przecież z żołnierskiej rodziny. Jako chłopiec biegałem z bronią i marzyłem o zabiciu Niemca.
Pierwsze próby kręcenia filmów były nieudane, Sulik zajął się więc krytyką filmową. Nawiązał współpracę z tygodnikiem "Tribune", kierowanym przez Michaela Foota (późniejszego lidera Partii Pracy). Konserwatywna w większości emigracja uważała go za lewaka, trockistę. Miała mu za złe związki z Partią Pracy, którą Sulik się interesował. - Tam toczono prawdziwe debaty i było to fascynujące. Ale nigdy do nich nie należałem. Moje kontakty z laburzystami sprowadzały się do tego, że redagowałem "Definition", pisałem do "Tribune" i głosowałem na Partię Pracy - dodaje.
Ojciec, słynny gen. Sulik, już nie żył. Jego koledzy byli pewni - syn zdradza pamięć ojca. Sulik twierdzi dziś, że te oskarżenia były bezpodstawne - ojciec był, po pierwsze, pochodzenia chłopskiego, a po drugie - sam miał lewicowe poglądy. Po pierwszej wojnie proponowano mu miejsce na listach PSL-Wyzwolenie, poza tym utrzymywał kontakty z PPS.
Miał inny niż polski Londyn stosunek do kraju. - Przeszkadzało mi, że rządzą komuniści, ale nigdy nie było to dla mnie najważniejsze. Nie miałem fobii, na które cierpiała duża część polskiej emigracji - mówił wiele lat później. Kontakty pogorszyły się, gdy razem z poetą i historykiem Bogdanem Czajkowskim wydał - z inicjatywy Jerzego Giedroycia - książkę o Polakach w Wielkiej Brytanii. Opisali w niej kruche struktury londyńskiego rządu oraz konflikt między Kościołem a organizacjami polonijnymi o pieniądze i rząd dusz. Przede wszystkim jednak postawili tezę, że większość emigrantów tak bardzo wrosła w angielskie środowisko, że do Polski nigdy nie wróci. Była to teza mocno obrazoburcza, bo wszyscy wyrażali przekonanie, że kiedy tylko Polska wyzwoli się z komunistycznej niewoli, Polacy do kraju wrócą.
W 1964 r. wystąpił o brytyjskie obywatelstwo. Jego pierwsze wnioski odrzucono, bo - jak twierdzi - emigracja pisała na niego donosy. Ale obywatelstwo w końcu otrzymał, bo Partia Pracy objęła władzę i przyjaciele laburzyści mogli skutecznie interweniować.
Grzech śmiertelny
Na początku lat 60. londyński Związek Pisarzy Polskich, który obdarował młodego Sulika doroczną nagrodą dla obiecujących talentów, wydał uchwałę z apelem, by do kraju nie jeździć. Jednak Sulik poszedł do ambasady polskiej i poprosił o paszport konsularny. Był rok 1965. Dla starej emigracji był to po prostu grzech śmiertelny. Do ambasady, która była też przecież rezydenturą polskiego wywiadu inwigilującego emigrację, się nie chodziło. Panowała opinia, że bez złożenia deklaracji współpracy z władzami reżimu otrzymanie paszportu to cud. Nie chodziło się też do Instytutu Kultury Polskiej, bo i on był instytucją nielegalnej, PRL-owskiej władzy, która okupuje Polskę. A Sulik chodził. - Do ambasady i instytutu przyjeżdżali pisarze, filmowcy. W instytucie była sala projekcyjna i wiele polskich filmów zobaczyłem tam po raz pierwszy. Chciałem jak najwięcej wiedzieć o Polsce - tłumaczy.
Podczas wizyt w Polsce poznał środowiska literackie, filmowe, potem opozycyjne. Poznał Jackia Kuronia, Adama Michnika, Jana Lityńskiego.
Emigracja w Londynie, po pierwsze, niewiele o tym wiedziała, po drugie nie rozumiała. Sulika atakowała polonijna prasa. Obie strony próbował pogodzić Adam Michnik. Ujawnił, że Sulik (na prośbę Giedroycia) podczas organizowanego przez reżimowe władze zjazdu Polonii w Krakowie w 1972 r. jako pierwszy publicznie upomniał się o Polaków na Wschodzie. Niewiele pomogło. - Moja pozycja na emigracji była w tym sensie dwuznaczna. Ale było mi to na rękę. Czułem swobodę, bo ułatwiało mi to kontakty z krajem - mówi Sulik.
Ataki w polonijnej prasie nie słabły, choć interweniowała ponoć sama Lidia Ciołkoszowa, której Sulik był ulubieńcem. Na salonach nadal był persona non grata. Mieszkający jeszcze w Londynie Polacy nie chcą jednak o tym mówić, powołując się na zasadę: albo dobrze, albo wcale.
Dopiero gdy do Wielkiej Brytanii zaczęli napływać emigranci marcowi, z nimi nawiązał bliskie stosunki. Ze starej, wojennej emigracji jedynie dom Anny i Kazimierza Sabbatów, czyli starszej siostry Bolesława Sulika i jej męża (najpierw premiera, potem prezydenta rządu emigracyjnego), był dla niego zawsze otwarty. - Establishment nie akceptował wyjazdów do Polski i mój ojciec był im przeciwny, ale wiedział też, że wujek robi dobrą robotę. Były różne drogi do odzyskania niepodległości - mówi dziś córka Sabbatów Jolanta.
Jak komunista z komunistą
Do Polski jeździł więc często, kiedy tylko mógł. Pisał scenariusze do filmów Jerzego Skolimowskiego. Współpracował z Andrzejem Wajdą i Kazimierzem Kutzem, który z kolei przyjeżdżał do Londynu ze Zbyszkiem Cybulskim. Żył z honorariów z "Tribune", dla Radia Wolna Europa trzy razy w miesiącu przygotowywał recenzje, co jakiś czas robił film dla BBC i sieci ITV (m.in. 5-odcinkowy serial "Stalin. Czerwony car"). W latach 1971 - 1972 dostał dziwne, jak sam mówi, stypendium polskiego MSZ, by napisać książkę o Polsce. Z rządową rekomendacją pojechał m.in. do Radomska, gdzie gościł go powiatowy sekretarz partii, zwracając się per "towarzyszu". W jednym z wywiadów opisywał: "To było fascynujące, bo rozmawiał ze mną zupełnie otwarcie. Jak komunista z komunistą. Zapraszał do domu, przedstawiał partyjnym towarzyszom". Opisał to potem w reportażu. W 1977 r. za ten tekst i kilka innych o Polsce nagrodziła go paryska "Kultura".
- Z punktu widzenia reżimu byłem osobą dwuznaczną. Skończyło się, kiedy odkryli, że jestem ich wrogiem - twierdzi.
Był synem generała Sulika, a przyjeżdżał do Polski. Przez Agnieszkę Osiecką i środowisko STS poznał Mieczysława Rakowskiego, a opozycji przywoził książki, które w Polsce były zakazane. Jeździł po kraju za pieniądze polskiego MSZ, ale za granicę wywoził to, czego nie można tu było wydać, np. dla paryskiej "Kultury" pierwszą książkę Jakuba Karpińskiego. Pomógł w zdemaskowaniu agenta, który wprowadzał go w środowisko opozycji i przez którego poznał Lityńskiego, a potem Michnika.
Jolanta Sabbat: - Oceniano go przez pryzmat wyjazdów do Polski i jego książki o emigracji. Nie było to sprawiedliwe. Wielu ludzi nie wiedziało, że wuj przewozi tyle cennych i ciekawych materiałów.
Wywiózł z kraju protokoły z procesów politycznych, na podstawie których w Paryżu wydano zbiór "Sąd idzie". Do paryskiej "Kultury" przemycił taśmy z procesu szczecińskiego po Grudniu '70 r. Tam też opublikowano w 1976 r. jego głośny tekst "Robotnicy" o szczecińskim strajku.
W latach 80. przez dłuższy czas nie dostawał wizy, aż napisał list do gen. Czesława Kiszczaka. Pomocą służył ambasador, który pod koniec lat 80. przywiózł od Kiszczaka odpowiedź. Generał zarządził, że Sulik już nie będzie miał więcej kłopotów z podróżowaniem, i wyraził nadzieję, że będzie często odwiedzał Polskę "w sprawach artystycznych i poznawczych".
To był niesprawiedliwy film
Skoro kontrowersje wzbudziła książka o emigracji, to można się było spodziewać, że z twórczością filmową będzie podobnie. - Był filmowcem i mógł to wykorzystać, by zrobić renomę Polakom i Polsce. A nie robił. Gdzie tylko mógł dołożyć Polakom, tam dokładał - mówi urodzony w Wielkiej Brytanii syn emigrantów (od kilku lat w Polsce) Antoni Bohdanowicz. W połowie lat 80. spotkał się z Sulikiem w programie "Prawo do odpowiedzi" w studiu brytyjskiego kanału Channel 4, który emitował serial dokumentalny "Zmagania o Polskę". Sulik reżyserował trzy z dziewięciu odcinków. Film rozpętał burzę. Największe kontrowersje wywołały odcinki, które poświęcono innym narodowościom i relacjom, jakie mieli z Polakami. - To był niesprawiedliwy film. Pokazywał np., jak Polacy biją Ukraińców i Żydów. Sulik w studiu przekonywał, że nie wszystko jest przedstawione w czarnych barwach, bo pokazał też piękne zdjęcia kapeli ulicznej ze Lwowa. Nie mogłem tego pojąć. Myślałem, że to bardzo nie fair. Wtedy wszyscy walczyliśmy o Polskę i taki film nam nie pomagał - mówi Bohdanowicz. Stację i polonijną prasę zasypały stosy listów. Oburzona emigracja zrobiła składkę na kontrfilm.
Jolanta Sabbat pamięta wrzawę wokół odcinków o zamachu majowym i Berezie Kartuskiej: - Starsi uważali, że nie powinno się o tym mówić. A moje pokolenie stało na stanowisku, że w historii Polski nie powinno być nic do ukrycia. Część emigracji uważała, że nie wolno kalać własnego gniazda. Konflikt był nieunikniony.
Zrealizowany dla BBC czteroodcinkowy serial o roku 1990 "In Solidarity", napastliwy wobec Wałęsy, przyjazny wobec jego przyjaciół wywodzących się ze środowisk KOR, wywołał szok już nie tylko w środowisku polonijnym, lecz także w samym kraju. - Patrzyłem na Polskę z perspektywy moich przyjaciół, którzy z opozycji nagle stali się władzą - otwarcie przyznaje Sulik. Jego zwolennicy bronili go: to dzieło autorskie, akt sztuki.
W odpowiedzi na to filozof i konserwatywny publicysta Ryszard Legutko sięgnął w "Czasie Krakowskim" po drastyczną metaforę: "Gdyby ktoś nakręcił film fabularny o Adolfie Hitlerze i przedstawił go tam jako liberalnego demokratę, to od biedy dałoby się przyjąć taki punkt widzenia jako żart artystyczny. Gdyby natomiast ktoś zrobił dokument o takiej samej wymowie, nawet wspaniale zmontowany, świetny stylistycznie i poruszający emocjonalnie - to twórcę należałoby natychmiast uznać za szaleńca lub idiotę". Nawet recenzenci "Gazety Wyborczej", której środowiskom film był wyjątkowo przychylny, przyznawali: "Obóz Wałęsy i on sam wypadają niekorzystnie. Czy jest to zasługa Sulika czy samego Wałęsy, każdy musi sobie odpowiedzieć sam".
Ataki na swoje dokumenty Sulik zbywa cytatem z Johna Griersona, klasyka brytyjskiego dokumentu: "Dokument to twórcza interpretacja rzeczywistości". - Tylko nie powinno się tego ukrywać - uzupełnia Sulik.
W tym duchu w 1992 r. nakręcił film o Wojciechu Jaruzelskim pt. "Generał". Narratorem jest sam Sulik, ale głos należy przede wszystkim do generała. Opowiada o swoim dzieciństwie, czasach wojny, zesłaniu na Sybir, karierze, słabowitym zdrowiu i miłości do koni. Monolog przetyka anegdotkami (ojciec w czasie wojny z bolszewikami był zaledwie szeregowym, ale przysługiwał mu ordynans), dowodzi, że i jemu w PRL nie było łatwo (w latach 50. "przyglądano się" jego ziemiańskiemu pochodzeniu), przekonuje, że jest wrażliwy ("raz w życiu uderzyłem człowieka w twarz"). Kończy zapewnieniem, że stan wojenny był koniecznością. - Jaruzelski był dla mnie zbrodniarzem i wtedy, i teraz, ale jest również fascynującą postacią. Jego życiorys to superpolska historia - mówi Sulik.
Początkowo miał to być film dla BBC, ale nie chciała go nawet Telewizja Polska. "Gazeta Wyborcza" uznała to za akt cenzury. W końcu, w połowie lat 90. "Generała" wyemitowała telewizja Canal Plus, którą kierował Rywin. Rywin był bowiem producentem "Generała" . Tylko on wyłożył na który wyłożył na półtoragodzinny dokument pieniądze - 60 tys. zł.
Gazeta Wyborcza - 17 marca 2003
Paweł
Smoleński: Nasza rozmowa to w gruncie rzeczy Pana pomysł.
Bolesław Sulik: Kilka dni temu opowiedziałem o nim
Robertowi Kwiatkowskiemu.
I?
- Odradzał.
Mówił, że nawet nad autoryzowanym tekstem trudno
zapanować.
W listopadzie poprosiłem Kwiatkowskiego o
wywiad do tekstu "Przychodzi Rywin do Michnika". Odniosłem
wrażenie, że jest - mówiąc łagodnie - mocno spanikowany.
Odmówił spotkania, poprosił o przysłanie pytań faksem.
- Taką przyjął zasadę, być może
niesłusznie.
Może Pan zinterpretować to
zdenerwowanie?
- W takiej sytuacji każdy byłby
spanikowany, ale...
... ale co?
- Mam
nadzieję, że w tej rozmowie wrócimy do punktu wyjścia. Tyle
już stworzono moim zdaniem fałszywych, nieprawdziwych
tropów.
Afera Rywina to fałszywy trop?
-
Jestem pewien, że ujawnienie przez "Gazetę" afery Rywina to
efekt waszego "sumienia obywatelskiego" i że bardzo dobrze się
stało, że takie rzeczy nie są skrywane przed opinią publiczną.
Ale nie mówię tylko o aferze, lecz o wojnie o nowelizację
ustawy o radiofonii i telewizji. Dla mnie to przykład
polskiego piekła zastępującego prawdziwą debatę.
Jestem
obrońcą pierwotnego kształtu ustawy, z 1992 r. Miała ona
charakter nawet bardziej demokratyczny niż brytyjska, w
oparciu o którą funkcjonuje wzór publicznych mediów - BBC.
Lecz w Polsce nie ma BBC. Czy tylko z braku
Anglików?
- Ustawa z 1992 r. jest w swoim duchu
doskonale demokratyczna, starannie definiuje kompetencje i
podział odpowiedzialności w systemie nadzoru mediów
publicznych. Miała chronić nadawców publicznych przed losem,
jaki dotknął ich np. w Czechach lub na Węgrzech. Niestety,
praktyka zaprzeczała duchowi ustawy, telewizja publiczna stała
się łupem politycznym.
Ale celem nowelizacji ustawy
nie było odpolitycznienie mediów publicznych.
-
Pojawienie się nowych technologii przekazu zaskoczyło nas w
sytuacji coraz ciaśniejszego rynku. Odpolitycznienie mediów
publicznych nie było przy tej okazji hasłem nowelizacji, choć
w zespole pracującym nad zapisami wiele o tym
mówiono.
Sposób, w jaki KRRiTV przystąpiła do tej
operacji, był także moim zdaniem przyzwoity. Przewodniczący
Juliusz Braun stworzył grupę ekspertów, zaprosił imiennie np.
Karola Jakubowicza i mnie. Nie wypada mówić o sobie, ale
bardziej niezależnych ekspertów w telewizji publicznej nie
dałoby się znaleźć. Jakubowicz przez swoją niezależność
zresztą odszedł z TVP, bo nie znalazł dla siebie właściwej
roli. Nie był człowiekiem Kwiatkowskiego. Ja również nim nie
jestem. Ale jestem człowiekiem telewizji
publicznej.
W zespole ekspertów większość stanowili
ludzie związani z TVP. Np. przewodniczący Witold Graboś.
- Graboś przewodniczył grupie, bo chciał tego tak
Braun, jak i Kwiatkowski.
Rzeczpospolita - 4 kwietnia 2003
Czy Kwiatkowski wysłał Sulika do Agory
- 12 sierpnia 2002 r. o 16.05 Robert Kwiatkowski dzwoni do Bolesława Sulika. Rozmowa trwa 17 sekund. Prawdopodobnie (z czym zgodził się wczoraj Sulik) prezes zapraszał go na rozmowę.
- 13 sierpnia o godz. 11.53 Kwiatkowski znowu dzwoni do Sulika i ponownie rozmowa trwa kilkanaście sekund. Najprawdopodobniej znowu umawiają się na spotkanie. Tego samego dnia Sulik umawia się telefonicznie z Piotrem Niemczyckim, wiceprezesem Agory, na spotkanie następnego dnia.
- 14 sierpnia Sulik z Niemczyckim spotykają się w restauracji. Sulik prosi o możliwość odsłuchania taśmy z nagraniem Rywin - Michnik i pyta o wszystko, co jest związane z aferą. O godz. 21.17 Sulik dzwoni ze swej komórki do Kwiatkowskiego. Z bilingów wynika, że rozmowa trwa ok. 2 godzin i 15 minut.
- Nie widzę innej możliwości, niż ta, że relacjonował pan Kwiatkowskiemu rozmowę z Niemczyckim - oznajmił wczoraj Sulikowi Tomasz Nałęcz. Sulik odparł: - To byłaby zupełnie fantastyczna informacja. Nie wyobrażam sobie, bym mógł z kimś tak długo rozmawiać przez telefon. Coś z tymi billingami jest nie tak.
AFERA RYWINA