Marcin Wieczorek*

 

BruLion.

Instrukcja obsługi - 1

 

Korporacja Ha!art

Kraków 2005

 

 

KULTURA ALTERNATYWNA. POCZĄTKI

 

Już w czwartym numerze pojawiła się bardzo ważna rubryka dotycząca działań środowisk alternatywnych pt. "Garaż". Od tego momentu materiały poświęcone kulturze alternatywnej powoli stawały się charakterystyczne dla nowego kwartalnika, choć w ówczesnym modelu kultury rzeczywiste skierowanie uwagi na zjawiska spoza dwóch głównych antagonistycznych systemów nie było łatwe. Pismo potrafiło jednak dostrzegać zjawiska, które rodziły się i rozwijały na marginesach głównych nurtów. Wśród nich znalazły się różne odmiany działań alternatywnych młodych, zarówno politycznych, jak i artystycznych. Poświęcanie im uwagi było odpowiedzią na obserwowane postawy twórców i działaczy zarówno drugiego, jak i oficjalnego obiegu kulturalnego, w których nie mieściło się zainteresowanie tego typu działalnością młodzieży. Zresztą pokoleniowe formy aktywności po prostu silnie przemawiały do redaktorów "bruLionu" i przede wszystkim dlatego poświęcali im coraz więcej miejsca. Opublikowanie w "Garażu" z numeru czwartego piosenki Nasza Tradycja zespołu T. Love Alternative, stanowiło więc wyraźny sygnał poszerzenia pola zainteresowań o zjawiska kulturowe, które nie miały wyraźnego miejsca ani w pierwszym, ani w drugim obiegu.

 

Na szyi krzyżyk

W kieszeni amunicja

Na wieki wieków

To jest nasza tradycja

 

Na stole wódka

Uciecha krótka

Święta godzina

W imię Ojca i Syna (str. 90)

 

Gdyby szukać innych tekstów, które wyznaczyły zakres tych poszukiwań, można by wskazać tekst Pawła Kasprzaka Wszyscy jesteśmy pomarańczowi, wydrukowany w siódmym i ósmym (łączonym) numerze (Kraków, lato-jesień 1988), w którym została zaprezentowana najsłynniejsza polska grupa happenerska (czy może raczej ruch happeningowy), Pomarańczowa Alternatywa, której działania otwierały zupełnie nowy okres w dziejach polskiego obywatelskiego nieposłuszeństwa. Karnawalizacja zachowań politycznych, które się z jej działalnością wiązały, stała się również cechą charakterystyczną twórców "bruLionu". Przejawy dystansu wobec kultury oficjalnej oraz opozycyjnej stawały się im bliskie. W ten sposób powstawały zręby bruLionowego sposobu patrzenia na kulturę, który choć wynikał z politycznej perspektywy, zdecydowanie ją przekraczał.

 

AKCJA: PROWOKACJA

 

Pierwszym numerem wyraźnie opierającym się na prowokacji był zeszyt dziewiąty. Warto tu jednak zacząć od ważnej uwagi dotyczącej prowokacji i skandalu. Prowokacja jest zjawiskiem medialnym, opartym na zaistnieniu reakcji odbiorców obrażonych publikacją, która uderza w ich hierarchię wartości. Zatem udana prowokacja wywołuje skandal, a taki odzew pojawił się dopiero po wydaniu numeru dziewiątego, gdy treści kwartalnika uznano za przekraczające granicę dobrego smaku. "bruLion" w mniemaniu odbiorców, zwłaszcza spoza jego pokolenia, przekroczył granice, w których manifestowanie swej obecności przez nową generację przybiera formy akceptowalne. Jego publikacje przestały się mieścić w ramach przyjętych dla polemik i dyskusji między środowiskami i zostały oprotestowane. Nie było to już pobłażliwe rozliczanie z "błędów młodości". Tak oto powstawały zręby podstawowych skojarzeń, które wiązały się z nazwą "bruLionu".

 

A przecież towarzyszyły temu ważne procesy społeczne, głębokie przemiany o wielkim znaczeniu kulturowym, nie tylko kulturalnym. I dlatego nawet bezwzględni krytycy genetyczno-socjologicznych koncepcji literatury, muszą zauważyć związek między ożywianiem się ducha polemiki w "bruLionie" a narastaniem procesów przemian społeczno-politycznych w Polsce. Wydaje się, że zapotrzebowanie na polemiki, łamanie tabu, odkłamywanie stereotypów, otwartość intelektualną zwłaszcza wśród młodej inteligencji było w okolicach roku 1989 na tyle duże, że "bruLion" wpisał się po prostu w ogólny proces, co dodatkowo wiązało się z przemianą kwartalnika w najbardziej wojujące pismo generacji. Zaczęło się też wyraźnie różnić od periodyków, które - jak on - powoli wchodziły do kształtującego się na przełomie dekad obiegu literatury, przede wszystkim dlatego, że był prowokacyjny. Co istotne - dobór publikacji nie wynikał tylko z tego, że nie było dla tych tekstów miejsca w obiegu oficjalnym, co zaprzeczało podstawowej zasadzie drugiego obiegu, który powstał przecież po to, by drukować artykuły (głównie polityczne lub politycznie uwikłane), które nie mogły uzyskać aprobaty cenzury.

 

2. ETAP DRUGI. PROWOKACJA I POKOLENIE

 

Mimo drobnych znaków z poprzednich zeszytów zawartość numeru dziewiątego (Kraków, zima 1989) mogła być zaskoczeniem. Słynny z tekstów "pornograficznych" (jak określili je oponenci), składał się nie tylko z nich. Zatem co stanowiło powód protestów? Czy wystarczy przedstawić autorów - Georgesa Bataille'a, Jeana Geneta, Georgesa Lély, Markiza de Sade lub zacytować najbardziej obsceniczny spośród opublikowanych fragmentów - by zrozumieć protesty krytyków?

 

Simona grzmotnęła go [księdza] najpierw podstawą kielicha w łeb; wstrząsnęło to nim, ale wreszcie trochę zmądrzał. Znów zaczęła mu obciągać. Nieprzyzwoicie rzęził. Doprowadziła go prawie do utraty zmysłów, a potem:

 

- To nie koniec - rzekła - trzeba szczać.

 

Po raz drugi uderzyła go w twarz.

 

Obnażyła się przed nim, a ja ją pierdoliłem.

 

Spojrzenie Anglika było tak twarde, utkwione w oczach młodego ogryzka, że ten wcale się nie opierał i z hałasem wypełnił uryną kielich, który Simona trzymała pod kutasem.

 

- A teraz pij - rzekł Sir Edmond.

 

Nieszczęśnik wypił w straszliwej ekstazie.

 

Znowu Simona obciągnęła mu; tragicznie zawył z rozkoszy. Z gestem szaleńca rozbił święty nocnik o ścianę. Ujęły go cztery mocarne dłonie i - z rozchylonymi nogami, pokonanym ciałem, kwicząc jak świnia - plunął spermą na hostie, bo Simona, brandzlując go, trzymała przed nim cyborium8 (z Historii oka G. Battaille'a, "bruLion" 9/1989, str. 42).

 

Prócz obrazoburczych fragmentów wydrukowano List do redaktora Jacka Trznadla w sprawie de Sade'a9 Gdy pisarz przekracza granice oraz tekst Przyzwolenie kontra tabu, opracowany na podstawie wstępu do Anthologie des lectures erotiques autorstwa Jean-Jacquesa Pauverta. Został w nich wyrażony sens drukowania tekstów obrazoburczej literatury.

 

Towarzyszące wymienionym tekstom materiały zwiększały moc prowokacji, szczególnie zaś krótka notka Złoty klucz. Kwestionariusz do użytku spowiedników. Jakie pytania zadawać dziewczętom, które nie potrafią lub nie ośmielają się wyznać swoje grzechy nieczystości, autorstwa arcybiskupa Kuby Antonia Marii Clareta, który zwracał uwagę spowiedników na:

 

1. Oddawanie się masturbacji, oglądanie swoich narządów płciowych oraz dotykanie ich [...]. 6. Naciskanie narządami płciowymi na nogę stołową czy róg ściany celem wywołania polucji [...]. (str. 90), oraz tekst Jarosława Marka Rymkiewicza o okolicznościach romansu Mickiewicza.

 

Warto zwrócić uwagę, że cały zestaw tych tekstów wzbudził protest wyrażony w jednym z podziemnych pism.

 

Poza tym w rozszerzonej rubryce "Garaż" wydrukowano następne teksty kultury alternatywnej, zaś Piotr Bratkowski opisywał w Donośniej i ciekawiej kulturowy aspekt muzyki punkowej i trafnie rozpoznawał wpływ subkultur na młodych twórców literatury. Muzyka ta, teksty i ich twórcy, w istotny sposób przyczyniały się do stworzenia modelu kultury alternatywnej w Polsce, przez co miały duży wpływ na kształtowanie się buntowniczych postaw tego pokolenia.

 

Pojawił się też tekst pt. Alternatywa, którego autor opisywał trzy znane grupy alternatywne: "wrocławski pomarańcz", "gdańską czerń" i "WiP-owską zieleń"10. Były to w owym czasie najważniejsze środowiska alternatywne - alternatywne także dlatego, że ich działalność odbiegała od standardów "podziemnych". Tekst ten stanowił dowód coraz większego zainteresowania kwartalnika ruchami alternatywnymi, subkulturami, grupami, które mogły i chciały zaakceptować nową formułę "bruLionu". Wkrótce pismo rozpoczęło zresztą współpracę z tymi środowiskami.

 

PROBLEMATYKA. OBSZARY ZAINTERESOWAŃ TWÓRCÓW PISMA

 

Od wydania numeru dziewiątego zaczęła się ustalać spójna, choć otwarta problematyka pisma, która ogniskowała wokół trzech tematów:

 

-  kultury alternatywnej,

 

-  tabu obyczajowego, politycznego, kulturalnego,

 

-  nowej literatury.

 

W ten sposób ustalił się nie tylko pomysł na kwartalnik, ale również powstała charakterystyczna stylistyka, określająca drugi, gorączkowy okres jego działalności. Co prawda trzy następne zeszyty: dziesiąty (Kraków, wiosna 1989), jedenasty i dwunasty łączony (Kraków, lato-jesień 1989) oraz trzynasty (Kraków, zima 1990), były mniej prowokujące i - zwłaszcza w dwóch pierwszych zeszytach - panowała w nich równowaga między materiałami "drugoobiegowymi" a skandalizującymi publikacjami. Nadal pojawiały się teksty autorów znanych z publikacji w drugim obiegu i uznanych (w drugim obiegu): fragment prozy Bohumila Hrabala, rozmowa z Jackiem Kaczmarskim oraz prezentacja jego wierszy i piosenek, utwory Artura Międzyrzeckiego i Jarosława Marka Rymkiewicza, wspomnienia Jana Józefa Szczepańskiego i Wiktora Woroszylskiego. Rozwijał się jednak dział literatury i powiększała się lista młodych autorów, na którą wpisali się w tym czasie: Piotr Czajkowski, Zbigniew Machej, Paweł Filas, Artur Szlosarek, Paweł Szwed, Marzena Broda, Manuela Gretkowska. To właśnie młodzi artyści i ich teksty miały pomóc pismu w kreowaniu nowych postaw. Stało się to koniecznością, gdy po opublikowaniu zeszytu dziewiątego niektórzy ze znanych twórców zniechęcili się do "bruLionu" oraz jego działań i rezygnowali ze współpracy. Dlatego tak ważne dla kwartalnika było Kilka uwag o młodej poezji, które przedstawił w numerze dziesiątym Andrzej Niewiadomski, młody krytyk i poeta, przyszły redaktor "Kresów" (powstałych w 1989 r.), oraz zaprezentowanie dyskusji dotyczącej twórczości Zbigniewa Herberta, zatytułowanej Kamienny posąg Komandora. Jej uczestnicy, dwaj redaktorzy "bruLionu" (pod pseudonimami X i Y kryli się Robert Tekieli i Krzysztof Koehler) oraz Tadeusz Komendant i Marian Stala, zastanawiali się nad wartością poezji autora Raportu z oblężonego miasta i jej rolą w dziejach literatury polskiej lat 80.

 

Niewiadomski natomiast opisywał stan poezji polskiej pod koniec roku 1988. Autor twierdził, że młodzi poeci (znani mu z "bruLionu": Sendecki, Baran, Koehler), to za mało, by mówić o przemianie pokoleniowej. Z jednej strony sugerował, że pojęcie pokolenia przestaje być funkcjonalne w opisie literatury, gdyż "rytm zmian pokoleniowych w latach 80. został zachwiany i roczniki sześćdziesiąte nie obdarzyły nas wieloma odkryciami" ("bruLion" 10/1989, str. 72).

 

Jakby na przekór temu twierdzeniu tekstowi lubelskiego krytyka towarzyszyły utwory kilku poetów z wspomnianych roczników (m.in. Artur Szlosarek, Marzena Broda, Robert Tekieli). Niemniej redakcja podzielała rozpoznanie Niewiadomskiego o zachwianiu rytmu zmian pokoleniowych - o czym świadczył ton wypowiedzi redaktorów w dyskusji ze Stalą i Komendantem o Herbercie, w której chcieli oni uzyskać od znanych krytyków deklarację jasno stwierdzającą, że Herbert negatywnie zaważył na sytuacji liryki polskiej swym Raportem z oblężonego miasta, utrwalając idiom poezji zaangażowanej, deklaratywnej. Na te sugestie Stala i Komendant reagowali z dystansem, nastawieni raczej na wieloaspektowość tej poezji niż na jej prostotę zaangażowania.

 

Wreszcie w politycznej części znalazły się artykuły Dlaczego należy wywołać III wojnę światową Ryszarda Toporskiego-Mackiewicza, O śmierci uwag kilka Janusza Korwina-Mikkego. Terroryści Pawła Kasprzaka (tekst dotyczący światowego terroryzmu) oraz Skompromitowani i zdeterminowani Andrzeja Mirka, tekst, który można by zaliczyć do politcal ficfion. Zwłaszcza ten ostatni materiał dobrze pasował do stylu publicystyki "bruLionu", gdyż historie oparte na purenonsensowym poczuciu humoru i podlegające aluzyjnym interpretacjom kreowały wizję pisma redagowanego z ironicznym dystansem, którego twórcy w sposób oryginalny, a nade wszystko wyraźnie dyskusyjny prezentowali zagadnienia z pogranicza życia politycznego i społecznego.

 

DYLEMATY MŁODYCH

 

W następnym numerze (11-12 1989) pojawił się jeden z bardziej eksploatowanych przez "bruLion" tematów - narkotyki. Poświęcony im artykuł Jana Bolkosskiego (pseud. Wojciecha Bockenheima) nosił tytuł Ciepłe Kapcie i narkotyki, czyli kłamać w imię Dobra. Autor dokonał analizy strategii polityki społecznej, służącej rozwiązaniu problemu narkotyków na świecie i w Polsce. Wypowiadał się z pozycji zwolennika tezy o konieczności uczciwego (tzn. zgodnego z prawdą socjologiczną i medyczną) pisania o rzeczywistych zagrożeniach związanych z narkotykami i narkomanią oraz walki z nimi. Chodziło tu głównie o niedopuszczalność przemilczania skali problemu w imię korzyści, płynących choćby z braku świadomości społecznej co do wielkości i rangi problemu.

 

Dla bruLionowców - będących w tej mierze rzecznikami stanowiska "edukować, nie karać" - problem narkotyków został w dyskursie publicznym zniekształcony. W środowiskach młodego pokolenia narkotyki zajmowały ważne miejsce, więc i redaktorzy nigdy nie traktowali ich jako problemu dyżurnego. Uważali jednak, że uznanie wolnego wyboru, połączonego ze świadomością zagrożeń wynikających z brania narkotyków jest pierwszym sposobem walki z narkomanią. W pewnym sensie swój stosunek do problemu wyrażali przez edukacyjny charakter publikacji dotyczących narkotyków, choć dla wielu odbiorców pozostali propagatorami "brania", co było znacznym nadużyciem interpretacyjnym.

 

RZECZNICY KULTURY ALTERNATYWNEJ

 

Tematem, który zdominował zeszyt jedenasty i dwunasty (łączony), była prezentacja "alternatywy", czyli środowisk związanych z życiem polskiej kultury alternatywnej. Poczesne miejsce zajął tu artykuł redaktora naczelnego "bruLionu" Roberta Tekieli pt. Fucky, w którym autor opisał najważniejsze zjawiska związane z polskimi grupami, zajmującymi się działaniami alternatywnymi (m.in. zespoły muzyczne, prasę, happeningi). Propozycje środowisk alternatywnych (w tym Pomarańczowej Alternatywy, Ruchu "Wolność i Pokój", Totartu, subkultur muzycznych i twórców zinów z nimi związanych) stawały się w konkluzji Roberta Tekieli wyrazem bardzo pozytywnego ruchu, który choć różnorodny, opiera się na przyjęciu zasad i formuł tak opisanych przez redaktora naczelnego wersalikami w tym tekście:

 

Najistotniejsze kategorie dla zrozumienia fenomenu alternatywy: Ruch. Postulat działania (aktywizm, działanie, pozytywne działanie). [...]

 

Ważni są ludzie i to, co robią, mniej istotne są ich idee (idejki) oraz powoływane do życia struktury, "instytucje", itp. [...]

 

Płynność, zmienność (rozkoszne niedookreślenie, nieposkromione wichrzycielstwo) [...]. Płynność ruchu jest ponadto doskonałą obroną przed próbami manipulacji (drażniący "brak programów", struktur, które można rozbić itp.). Dalej: związany z globalnymi niemal kontaktami krajowych alternatywnych [środowisk - przyp. M. W.], brak polonocentryzmu i typowych dla niego kompleksów oraz powiązane z postulatem działania wezwanie do permanentnej twórczości. [...]

 

Z odrzuceniem dominującej kultury wiążą się charakterystyczne dla alternatywy: dystans do ogólnie akceptowanych form ekspresji oraz zamiłowanie do przekraczania norm (wyznaczanych przez państwo, obyczajowych, ale też - strachu przed milicją czy kanonów artystycznych). Najistotniejsze techniki odrzucenia: subkultury - izolacja, punk - protest, prowokacja, pomarańczowi - parodia, kpina oraz najważniejsza - budowanie alternatywy. [...]

 

Samodzielność to absolutny brak czyjejkolwiek kontroli, niezależność finansowa oraz niezależność alternatywnych instytucji (dystrybucja, wydawnictwa, kolportaż). [...]

 

Indywidualizm. Kształtowanie swego życia. Konsekwencją uznania prymatu wolności osoby jest protest przeciw elementom kultury ocenianym jako zniewalające: przeciw religii, idei narodu itp. [...]

 

Autentyczność i spontaniczność. Z kategorią indywidualizmu wiążą się też hipertolerancja, zainteresowanie wzajemną odmiennością (często z wyłączeniem faszyzmu i innych światłych ideologii); dalszą jej konsekwencją jest pochwała różnorodności. [...]

 

Z odrzuceniem idei konkurencji (unikanie traktowania swojej działalności jako udziału w cywilizacyjnym konkursie) wiążą się postulaty współpracy i kooperacji; z porzuceniem dominującego we współczesnej kulturze surracjonalizmu - prymat wyobraźni. Inne istotne kategorie to autoironia, energia, ulica, autentyczny kontakt itp.

 

Twórców alternatywnych poza wspólnym sposobem odczuwania i myślenia oraz kontestacji oficjalnej ("opozycyjnej", "przykościelnej") kultury łączy odrzucenie komercji, charakterystycznej dla współczesnej nam kultury merkantylizacji aktu tworzenia, podjęcie problematyki pomijanej przez "artystów etatowych". [...]

 

Jeśli kontrkultura, awangarda, w pewnym sensie romantyzm były kolejnymi wcieleniami kontestacji, to alternatywa jest następną falą tego zjawiska. Kultura alternatywna, będąc mniej lub bardziej świadomą próbą ucieczki przed pułapkami współczesnej nam kultury masowej - uniformizacją, skłanianiem do bierności, komercjalizacją - jawi się jako próba zbudowania elitarnej kultury epoki nowej informacji. [...] (str. 142-163)

 

Wiele z tych zdań dobrze charakteryzowało dalsze działania "bruLionu".

 

W numerze trzynastym (Kraków, zima 1990) ukazał się, zawierający drastyczne sceny przemocy, fragment powieści Jane autorstwa punkowej pisarki Kathy Acker. Z artykułem Kontrkultura w Polsce i reportażem-żartem Krzysztofa Skiby Wyciśnięte cytryny dopełniał on obrazu działalności środowisk alternatywnych. Pojawił się tu jeszcze jeden element undergroundu, który w dużym stopniu zdecydował o charakterze, odbiorze i stylu działalności kwartalnika. Na łamach "bruLionu" wystąpiła grupa poetycka "Zlali mi się do środka", wywodząca się z gdańskiego Totartu, który określał siebie hasłem:

 

Jesteśmy ariergardą kultury narodowej. Pilnujemy, by ktoś jej nie wyrżnął w dupę11.

 

Wielu krytyków i czytelników zmieniło swój stosunek do "bruLionu", uznając związek z alternatywą za wykluczający je z poważnego, "dorosłego" obiegu literackiego.

 

Prócz wyraźnego zwrotu ku alternatywie pismo dawało wyraz swej niechęci do drugoobiegowego establishmentu. W tym numerze znalazł się taki oto fikcyjny spis treści "Zeszytów Literackich" autorstwa Andrzeja Mirka - jednoznacznie wskazujący na stosunek "bruLionu" do tego periodyku:

 

SPIS RZECZY, PROZA I POEZJA: Czesław Miłosz, Z wierszy najnowszych; Adam Zagajewski, Wiele nowych wierszy; [...] WSPOMNIENIA: Jan Kott, Mój Barańczak; Stanisław Barańczak, Mój Kott; [...] ŚWIADECTWA: Jerzy Stempowski, Jeszcze jeden list do Józefa Czapskiego; Jerzy Stempowski, Telegramy do Józefa Wittlina [...]. etc. (str. 202)

 

Ironiczne wskazanie zamkniętego charakteru środowisk emigracyjnej opozycji, podkreślało odmienność środowiska "bruLionu", otwartego na różne sposoby uprawiania działalności kulturalnej.

 

GŁOS POKOLENIA. MARCIN ŚWIETLICKI

 

Dlatego też otwierająca, numer trzynasty krótka informacja o przyznaniu Grand Prix Marcinowi Świetlickiemu w pierwszym konkursie na "bruLion poetycki" im. Marii Magdaleny Morawskiej (w jury zasiadali: Wisława Szymborska, Marian Stala i Jarosław Marek Rymkiewicz) była tak ważna. Bowiem "bruLion" znalazł poetę, który wkrótce miał się stać sztandarowym artystą kwartalnika, ale i sztandarową postacią "poprzełomowej" poezji polskiej. A trzeba zaznaczyć, że to właśnie w kontekst całej prowokacyjnej działalności pisma została wpisana grupa zdolnych pisarzy, którzy zdobyli sobie największe uznanie w oczach czytelników i krytyków. Również oni uczestniczyli w pracy nad postawami pisarskimi, wpisanymi w kulturę alternatywną.

 

Wraz z publikacją łączonego numeru czternastego i piętnastego (Kraków 1990) rozpoczął się najgłośniejszy okres działalności pisma o ustalonym kształcie. Etykietka buntowników przylgnęła już bowiem do redaktorów i autorów. W zeszycie tym pojawiły się wiersze Świetlickiego. Jego utwory były dla czytelników bardzo ważnym elementem pisma - kwartalnik mógł promować poetę i grupę utalentowanych (jak twierdzili krytycy promujący ich na łamach "Tygodnika Literackiego") kolegów po piórze. Przez krótki czas używali oni nazwy "Zakon Żebraczy", która brzmiała jak dobre określenie grupy poetyckiej, a w dodatku sugerowała poważną tajemnicę, gdyż nikt dokładnie nie wiedział, co się pod nią kryje12. Od tego momentu pismo mogło już pełnić funkcję periodyku pokoleniowego, z którym można się utożsamiać lub nie i w ten sposób określać swą postawę wobec współczesnej rzeczywistości kulturalnej. Dlatego właśnie najważniejszą informacją z winiety tego zeszytu stała się zapowiedź "rewelacyjne debiuty '90". Dla "bruLionu" nowy poeta, który stawał się - tak jak w owym czasie Świetlicki - ważną postacią współczesnej poezji polskiej, był niezwykle istotny. Odbiorcy literatury spodziewali się przełomu, nowego spojrzenia na sztukę słowa oraz czekali na nowego poetę wszystkich Polaków. Było to oczywiste oczekiwanie, skoro każde ważniejsze przesilenie polityczne w historii Polski XX stulecia znajdowało swój wyraz w objawieniu się nowych roczników poetyckich (skamandryci, pokolenie Kolumbów, pokolenie "Współczesności", Nowa Fala); związek poezji z przemianami politycznymi mocno zakorzenił się w społecznych wyobrażeniach na temat literatury.

 

W numerze tym podjęto tematy, które sporadycznie pojawiały się już na łamach pisma. Wydrukowano pierwszą część artykułu Dyktatura alkoholofilów, w którym Wojciech Bockenheim rozwijał kampanię na rzecz obiektywnego patrzenia na zagrożenia związane z narkotykami i narkomanią. Problematykę dużej części tego zeszytu można określić hasłem "stan współczesnej cywilizacji". Redakcja przedstawiła artykuł Stanisława Lema Od ergonomii do etyki, dotyczący perspektyw rozwoju ludzi jako gatunku, oraz dwa teksty autora, który podpisał się raz jako Andrzej Joachimiak (nazwisko), a drugi raz jako Joachim Andrzejczak (pseudonim), nawiązując tym samym do praktyki pisarskiej autora Próżni doskonałej i Wielkości urojonej. Pisał on o przyszłości ludzkości, łącząc ją z chorobą AIDS i jej społecznymi (oraz cywilizacyjnymi) konsekwencjami. Zainteresowanie futurologią można też interpretować jako próbę odkrycia we współczesności tych aspektów rozwoju cywilizacyjnego, które będą decydowały o kształcie przyszłości - nakierowanie na nią w wypadku czasopisma młodych wydaje się samo przez się zrozumiałe.

 

Kwestia AIDS pozwala pokazać podwójne znaczenie wielu publikacji z tego okresu. Po pierwsze wykraczano poza krąg tematów typowych dla pism literackich (do nich przecież "bruLion" należał); po drugie włączano się w ten sposób w dyskusje o problematyce o znacznym oddźwięku i znaczeniu społecznym - szczególnie zresztą obciążoną negatywnymi konotacjami. To charakterystyczne, że pojawiające się w dyskusjach masmedialnych problemy społeczne - np. AIDS czy narkotyki - prowokowały redakcję do podjęcia własnych poszukiwań na dany temat. Pismo włączało się w ten sposób w dyskusje społeczne, z głosem reprezentującym poglądy swego pokolenia. Publikacje te miały często charakter informacyjny i służyły właśnie uracjonalnieniu postaw wobec problemów, określały też niechęć wobec postaw irracjonalnych i agresywnych, które przejawiały się w społeczeństwie.

 

Prócz AIDS, narkotyków i poetów "bruLionu" w tym numerze drukowano wywiad z Pontonem - twórcą graffiti, zwłaszcza znanych ulicznych szablonów, które powielane na murach miasta, tworzyły nowy styl wypowiadania się, a sam szablon bardziej przynależał do dyskursu alternatywnego niż do dyskursu politycznego. Choć nadal ukazywały się interpretacje współczesnych wydarzeń politycznych, jednak politycznie uwikłana literatura przestała być tematem pierwszoplanowym. Staje się to zrozumiałe w kontekście przemian zachodzących w literaturze, która powoli uwalniała się ze związku z polityką. W dodatku "bruLion" deklarował przecież - piórem swego najważniejszego poety - niechęć wobec politycznego zaangażowania literatury.

 

PROWOKACJA JAKO METODA DZIAŁANIA

 

Zeszyt czternasty i piętnasty (łączony) zapisał się w historii recepcji pisma przede wszystkim tekstem Hollywood Louisa. F. Céline'a. Było to antysemickie wystąpienie francuskiego pisarza przeciw hollywoodzkiej produkcji filmowej, którą autor Śmierci na kredyt uznał za broń światowego spisku żydowskiego. Jego zdaniem Żydzi dążyli do zniszczenia tradycyjnej moralności chrześcijańskiej i związanych z nią wartości. Tekst ten wydrukowano obok artykułu Jonathana Windsberga pt. Tajne organizacje. Autor mówił o konieczności walki z koncepcją państwa "europejskiego" i przeciwstawił mu koncepcję państwa "narodowego", żydowskiego. Tym razem redakcja zdecydowała, że dział "Świadectwa", w którym drukowano Céline'a. będzie wyglądał inaczej niż przy publikacji Historii oka Bataille'a. Wówczas obok tekstu znalazły się artykuły krytyczne, które pozwalały traktować Historię... jako świadectwo poszukiwań twórczych. Tu natomiast istniał kontekst interpretacyjny i dlatego tekst Céline'a spotkał się z oburzeniem wielu krytyków.

 

Prowokacja - mimo nieprzychylnych uwag - stała się jednak metodą działania i częścią strategii pisma. Redaktorzy zdawali sobie z tego sprawę, skoro umieścili napis na okładce szesnastego numeru "Żadnych skandali", gwarantujący czytelnikowi, że wewnątrz znajdzie materiały łamiące tabu. Rzeczywiście, zeszyt szesnasty (brak daty i miejsca wydania) zawierał kilka szokujących w założeniu tekstów. Wśród nich poczesne miejsce zajął jeden z najbardziej znanych tekstów z "bruLionu" - Flupy z pizdy autorstwa Zbigniewa Sajnoga z Totartu:

 

- mam flupy - usłyszałem od dziewczyny i myślę: co?

- co? - pytam

- no, leci mi z pizdy. (str. 63)

 

Główny problem sprowadzał się w tym wypadku do zasadniczego pytania: czy mamy tu do czynienia z literaturą, czy w ogóle tekst Sajnoga można określić mianem dzieła artystycznego. Jego banalna fizjologiczność na pewno budziła niechęć twórców literatury wysokoartystycznej. Niewątpliwie też tekst miał być prowokacją, uderzającą w przyzwyczajenia estetyczne czytelników. O tym, że cel ten był ważny świadczyło też opublikowanie w tym samym numerze wywiadu z polską gwiazdą filmów porno, mieszkającą w Nowym Jorku. Opowiedziała ona o swoich przeżyciach i karierze w porno-biznesie (wywiad pt. W trosce o zdrowie proboszcza). Tytuł nawiązywał do jednej z wypowiedzi "gwiazdki", która tłumaczyła, że wzbrania się przed podaniem nazwiska, by nie psuć zdrowia proboszczowi z jej rodzinnej parafii... Jednak ta współczesna religijność - w tym wypadku zwraca uwagę podwójna moralność bohaterki - pojawiała się w zdecydowanie dwuznacznych kontekstach.

 

O tym, że działania redakcji szły w tym kierunku, świadczyć może zestawienie poprzedniego tekstu z artykułem Joga Zachodu, którego autor przedstawiał mistyczne systemy powstałe na przestrzeni dziejów od Platona do Crowleya. Miało to być nawiązanie do charakterystycznych dla ruchów New Age poszukiwań źródeł współczesnej religijności, zainteresowań nowymi ruchami religijnymi, parapsychologią i innymi "wielkimi tajemnicami ludzkości".

 

A jednak sens tych publikacji pozostanie niejasny, dopóki nie zwróci się uwagi, że właśnie to pokolenie jako pierwsze spotkało się z tak ogromną różnorodnością propozycji ruchów religijnych, a różnorodne konwersje były cechą charakterystyczną wielu biografii twórców związanych z pismem (najgłośniejszą oczywiście była wśród nich sprawa Sajnoga, którego losy - znane z doniesień w masmediach w ostatnich latach - stały się przedmiotem opisu w jednym z ostatnich numerów pisma13).

 

W konstruowaniu wizji pisma włączającego się w szczególnie odważny sposób w dyskusje kulturalne ważną rolę odegrał dział "Teksty odrzucone". Ich zaprezentowanie służyło dopracowaniu wizerunku pisma kontrkulturowego, które miało być ośrodkiem wolnej myśli; to inni odrzucali teksty, "bruLion" je drukował. Dwa spośród nich są szczególnie charakterystyczne - tekst Krzysztofa Skiby na temat miejsca, w którym należy czytywać pismo "Nie", zatytułowany O potrzebie Urbana w kontekście potrzeb własnych oraz, odrzucony przez "Tygodnik Literacki", tekst Macieja Pawlika będący streszczeniem nieistniejącego filmu Andrzeja Wajdy o współczesnych losach bohaterów Człowieka z marmuru i Człowieka z żelaza, pt. Słowo prawdy: Człowiek z gumy.

 

Kpina z dzieł reżysera nie mieściła się w ramach działalności tygodnika tworzonego przez osoby wywodzące się z opozycji. Dla "bruLionu" nazwisko Wajdy stanowiło kolejny pretekst do ironicznych uwag, poświeconych opozycyjnemu środowisku, w którym zaczęli dostrzegać coraz wyraźniejsze symptomy kombatanctwa.

 

Wielość prezentowanych postaw, a także prowokowanie czytelnika miało swój ciąg dalszy w łączonym zeszycie siedemnastym i osiemnastym (rok V, Kraków, R-PRL 1991); można nawet zauważyć, że redaktorzy zwiększyli dawkę szokujących materiałów. Wyróżniały się teksty związane z rzadko opisywanymi w Polsce epizodami z dziejów faszyzmu: Brunatna przygoda moralności katolickiej Uty Ranke-Heinemann, która opisała przykłady wątpliwych etycznie działań niektórych hierarchów Kościoła katolickiego w czasach faszyzmu oraz Kazania (przemówienia) do SS-manów autorstwa Heinricha Hirnmlera i Podróż na wschód jako Drang nach Osten Marka Tabora, który to artykuł wszedł później do wydanej przez "bruLion" w 1993 książki tego autora pt. Ezoteryczne źródła faszyzmu, gdzie zostały opisane m.in. związki między działaczami nazistowskimi, w tym Adolfem Hitlerem, a członkami niemieckich stowarzyszeń wiedzy ezoterycznej, których ideologie wiązały się z niektórymi aksjomatami faszyzmu (np. o roli rasy aryjskiej w stworzeniu "nowego wspaniałego świata").

 

Prócz tego kolejny raz kwartalnik wydrukował tekst dotyczący przejawów antysemityzmu, który został pozbawiony jednoznacznego kontekstu. Tym razem redakcja przedstawiła fragmenty pogadanek radiowych jednego z największych poetów XX wieku Ezry Pounda. Wygłaszane w trakcie wojny przemówienia dla włoskiego radia były przejawem antysemickich przekonań Pounda, za które po wojnie miano mu wytoczyć w Stanach Zjednoczonych proces o zdradę. Uratował go werdykt psychiatrów o chorobie umysłowej.

 

APOGEUM PROWOKACJI. NAJBARDZIEJ ZNANY NUMER "BRULIONU"

 

Najważniejszym zeszytem okresu "bohaterskiego" działalności pisma stał się największy objętościowo (ponad 350 stron w dwóch woluminach) numer dziewiętnasty A i B.

 

W momencie jego wydania można już mówić o w pełni ukształtowanym kwartalniku o określonych zainteresowaniach, stylu działania i reputacji. Bunt. Prowokacja. Skandal. Pozbawione komentarzy materiały, poświęcone zjawiskom kultury, będącym zwykle w zapomnieniu, rozgrywających się na marginesie głównych nurtów albo - wprost przeciwnie - znajdujących się w centrum zainteresowań masmediów, spotkały się z gorącymi protestami.

 

Numer ten nie był pod względem tematycznym tak zróżnicowany jak kilka poprzednich, ale zawierał artykuły, które wystarczyły do stworzenia wyrazistego wizerunku. Do najważniejszych tekstów należały: dokument Sypiąc. Donos na komandosów, zbiór tekstów związanych z Feminizmem oraz wywiad ze specjalistką od seksu sadomasochistycznego zatytułowany Sadomasochizm.

 

Sypiąc. Donos na komandosów, tekst, o którym mowa, składał się z dwóch części: zeznania, w którym student, aresztowany w związku ze sprawą "komandosów" opisał swe kontakty z ich grupą (m.in. Adam Michnik, Jacek Kuroń, Karol Modzelewski), oraz z części drugiej, w której analizował motywacje, styl działania i pochodzenie społeczne opisywanych przez siebie głównych uczestników wydarzeń marcowych. Tekst, który wyraźnie wpisywał się w antysemicką atmosferę marca 1968 roku, mógł być rozumiany jako fascynujące świadectwo konsekwencji osobistych dramatów jednostek uwikłanych w wydarzenia polityczne, ale choć był dokumentem dotyczącym historii najnowszej - jak twierdzili komentatorzy, m.in. Jerzy Sosnowski - "bruLionowi" nie chodziło o dyskusje historyczne, lecz o przewrotne uderzenie w bohaterów dokumentu, a przede wszystkim - w Michnika14.

 

Drugi zeszyt zawierał teksty, które dotykały żywo dyskutowanego zagadnienia feminizmu, a przez jednoznaczne zaangażowanie feministek w obronę prawa kobiet do decydowania o własnym ciele, wiązały się z toczącą się w tym czasie w mediach dyskusją o aborcji. A była to też pierwsza tak wyrazista manifestacja publiczna w Polsce feministycznego dyskursu. Stanowiący główny temat tego zeszytu feminizm został przedstawiony szeroko - zarówno politycznie i społecznie, a wreszcie literacko i filozoficznie. Pismo wskazywało przede wszystkim na wielką różnorodność postaw przyjmowanych w obrębie omawianego zjawiska, którego odbiór opierał się i opiera na stereotypach. Chodziło więc o pokazanie, że rzeczywistość feminizmu jest dużo bogatsza i bardziej wielowymiarowa, niż by to wynikało z toczącej się w tym czasie dyskusji o aborcji. Oprócz artykułów monograficznych, obszernie opisujących samo zjawisko, drukowano wiersze, fragmenty prozy, eseje, manifesty. Jednak jednym z ważniejszych materiałów tej części zeszytu B był prezentacyjny artykuł Sławomiry Walczewskiej pod tytułem Feminizm, w którym zostały przedstawione podstawowe zasady, problemy i zadania współczesnego ruchu feministycznego.

 

Opublikowano także próbkę feministycznych analiz - artykuł Joan Smith pt. Mężczyźni wolą martwe blondynki, w którym została zinterpretowana w antypatriarchalnym duchu droga życiowa Normy Jean Mortensen, znanej raczej jako Marilyn Monroe. Wreszcie zespół autorek: Izabela Filipiak, Ewa Sicińska. Anna Szymula i Lili Stahl prezentował zbiór tekstów, głównie poetyckich, pod tytułem Korespondencyjny zlot czarownic - zjawisko literackie, które nigdy nie doszło do skutku, dodający polski kontekst feminizmu literackiego.

 

Często dyskutowanym tekstem tego zeszytu okazał się też wywiad z anonimową rozmówczynią Sadomasochizm - dokument, który mógł wówczas szokować nawet wielbicieli prowokacji "bruLionu". Zawierał opisy technik stosowanych przez sadomasochistów oraz interpretację zachowań sadystycznych i masochistycznych, dokonaną przez bohaterkę wywiadu, specjalizującą się w tego rodzaju usługach seksualnych. Warto przy tej okazji wyraźnie zaznaczyć, że to, co dziś stanowi sztampowy element repertuaru prasy od popularnej do opiniotwórczej, było wówczas, w roku 1992, mniej typowe, a podejmowane przez "bruLion" zagadnienia wielu czytelników odbierało jako oryginalne, odważne czy inspirujące poznawczo.

 

Publikowanie tekstów, które polegały na przekraczaniu ogólnie przyjętych granic tabu kulturowego, można uznać za skrótowy zapis historii dziewięciu zeszytów "bruLionu" (numery 9 - 19 A i B). Takiej strategii służyła większość artykułów z zeszytów dziewiętnastego A i B, bo przecież znalazły się tu jeszcze inne materiały (szokujące fotomontaże i grafiki), ale i wiersz M. Świetlickiego Przed wyborami:

 

Dzisiaj kupiłem dwa pory na kolację

i niosłem za plecami, trzymając jak kwiaty.

Lato się gryzie z jesienią. Forma ocalała

i wychodzi z podziemia. Wszystko się układa

w doskonałą figurę:

 

ogród koncentracyjny. (str. 191)

 

Zestawienie w ostatnim wersie dwóch wyrazów z odmiennych systemów obrazowania, a przede wszystkim wartości, spotkał się z krytyką. Zresztą fragment: "Forma ocalała i wychodzi z podziemia", można odczytać także prawie dosłownie jako wyraz niechęci wobec części starszego pokolenia artystów o podziemnym rodowodzie.

 

Str. 12-22

 

 

 




ETAP CZWARTY. KONWERSJA

 

Nowe numery "bruLionu" (od 21-22 do 25 włącznie) przedstawiały problemy współczesnej cywilizacji postindustrialnej. W okresie następnym redaktorzy pisma podjęli próbę poszukiwania takich elementów we współczesnej kulturze, które mogłyby stanowić podstawę systemu wartości u progu XXI wieku. Z tej perspektywy należy rozważyć tematykę numeru dwudziestego siódmego (2/1995, RPRL)15 i następnych. Był on wyrazisty, ale nie spowodował już odzewu krytyków. Dotyczył przede wszystkim religii. Zaszła tu jednak zasadnicza zmiana, która polegała na podjęciu tematu z intencją wartościującą - pozytywnie. W zeszycie dwudziestym siódmym znalazło się dwanaście recenzji z książki Jana Pawła II Przekroczyć próg nadziei. Recenzenci różnych środowisk - Jacek Salij OP, Jerzy Sosnowski. Dariusz Misiuna - uznali, że jest to jedna z najważniejszych książek ostatniego dziesięciolecia XX wieku. Zainteresowanie twórców pisma świadczyło o procesie, jaki przebiegał w redakcji.

 

Religia, w różnych jej przejawach i aspektach, pojawia się w rozmowie z Jerzym Nowosielskim Religia jest rzeczą niebezpieczną oraz w dziale "Świadectwa". Opublikowano w nim "zdjęcie Ducha Świętego", tzn. zdjęcia i ich negatywy z białymi plamami, wykonane podczas ceremonii chrztu. Pochodzenia plam - jak pisano w komentarzu - nie potrafiło wytłumaczyć Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Komendy Głównej Policji, którego oświadczenie zamieszczono obok zdjęć.

 

Jak widać, w ostatnim okresie redakcja "bruLionu" podjęła próbę wartościowania elementów rzeczywistości kulturalnej, całkiem poważnie zastanawiając się nad tym, jakie wartości można ustanowić we współczesnym świecie. Numer dwudziesty siódmy ukazał nowy pomysł na pismo. Ostatnie numery "bruLionu" (27, 28 i 29) niewiele różniły się od siebie, gdyż zaproponowano w nich bardzo wyraźną hierarchię wartości, wynikającą z przyjęcia katolickiej perspektywy osądu elementów życia społecznego; zasadniczo poświęcone były różnym aspektom współczesnej religijności: od ostrzeżeń przed manipulacjami sekt religijnych, przez świadectwa nawróceń na katolicyzm, po kuriozalne rozliczenie z Cezarym Michalskim, przeprowadzone w imieniu środowiska prawicowego przez katolickiego poetę z Gdańska, Wojciecha Wencla, który w liście do byłego redaktora "bruLionu" dyskredytował jego poczynania jako prawicowego publicysty ze względu na romans Michalskiego i jego odejście od żony. A w recenzji z tomu Jacka Podsiadły niczyje, boskie pisał:

 

Różnie mówi się dzisiaj o autorze Arytmii, ale z reguły zapomina się o tym ważnym kontekście, który stanowi psychologiczny klucz do jego twórczości. Jacek Podsiadło był mianowicie sztandarowym młodym poetą PRL-u, wychowankiem potężnej machiny propagandowej, wykorzystującej młodzieńczą żądzę publikacji do programowania tzw. "życia kulturalnego młodych" [...] Droga Podsiadły bardzo przypomina polityczne dzieje innego outsidera Peerelu, Aleksandra Kwaśniewskiego. Dziś Podsiadło chlubi się [...] swoją niezależnością i tym, że nie dał się oszukać "twardogłowym" działaczom partyjnym, na tej samej zasadzie, na jakiej Kwaśniewski twierdzi, że wychował się na paryskiej "Kulturze". [...] Spytajcie Jacka Podsiadły, co zrobił swoim bliskim. Policzcie mu żony i sprawdźcie, co robią jego dzieci. W tej kwestii poeta ma bowiem całkowitą rację: tylko to się liczy naprawdę (str. 262).

 

Z perspektywy historii pisma to klasyczne "polowanie na czarownice", które prezentował w swym tekście Wencel, tworzyło dramatyczny przełom w dziejach kwartalnika. Nie spotkało się to z przychylnością odbiorców ani pokoleniowych, ani profesjonalnych, dla nich było ono po prostu kuriozalne.

 

"bruLion" nagle stał się pismem wypowiadającym się z pozycji jednoznacznego zaangażowania, co z perspektywy historii pisma było woltą niespodziewaną. Narzuca się w sposób oczywisty pytanie, dlaczego pismo, które kontestowało zaangażowanie ideologiczne katolicyzmu (por. tekst Brunatna przygoda... Uty Ranke-Heinemann), samo stało się trybuną jednej opcji. Niewątpliwie objawiła się tu pozycja redaktora naczelnego, którego indywidualna przemiana zaowocowała zmianami w piśmie, ale też miało to związek z angażowaniem się współpracowników "bruLionu" w politykę obozu prawicy (np. poprzez przynależność do tzw. ekipy pampersów, czyli młodych prawicowców, którzy - jak Cezary Michalski - zajęli ważne stanowiska kierownicze w telewizji publicznej). Przemiana wiązała się także z aktywizacją się innych środowisk i pism literackich, związanych z prawicą i katolicyzmem, takich jak "Fronda". To tylko przykłady tego, jak tworzył się klimat sprzyjający takiej przemianie. Od tego jednak czasu "bruLion" nie tylko coraz częściej publikował kuriozalne teksty, ale sam też coraz częściej odbierany był jako kuriozum.

 

Na "katolickich" zeszytach kwartalnika kończy się historia pisma. "bruLion" nigdy nie stał się pismem ustabilizowanym: zmieniały się zainteresowania jego twórców, zmieniali się sami twórcy, szata graficzna, opracowanie edytorskie, zakres tematyczny, porządek materiałów, słowem - wszystko. Pismo starało się przywiązać czytelników raczej do stylu redagowania (swobodnego i pomysłowego) niż do stałej problematyki i sposobu porządkowania materiałów. Zarówno jeśli idzie o formę, jak i o treść kwartalnika od pewnego momentu dbano o jedno - o oryginalność.

 

II. REPREZENTANCI POKOLENIA. SAMOŚWIADOMOŚĆ ROLI WŁASNEJ TWÓRCÓW "BRULIONU" A ADRESACI PISMA

 

Zmiennym kolejom losu "bruLionu" i jego twórców towarzyszyły, wyrastające z pierwszej, czasopiśmienniczej, inne formy działalności: serie książek (przede wszystkim cztery ważne serie poetyckie: fioletowa, biała, kolorowa, wertykalna), zbiorowe wystąpienia, jak festiwal "bruLion-bulion" w Zamku Ujazdowskim w Warszawie w 1992 r., programy telewizyjne "Alternativi" i "Lalamido", radiowe "Ultrafiolet" (audycja w Radiu Kolor), które tworzyły zręby obiegu młodoliterackiego, skoro to właśnie za sprawą periodyku pojawiła się w świadomości czytelników pokoleniowych problematyka nowej, młodej literatury. Ale też działania pisma wyznaczały przecież podstawowe aspekty funkcjonowania młodej literatury przez włączenie do niego charakterystycznej dla nowego pokolenia debiutantów przekonania o konieczności podejmowania różnych inicjatyw animacyjnych, służących propagowaniu wartości kultury literackiej młodych. W wypadku "bruLionu" łączyło się to dodatkowo z przekonaniem o jego ważnej roli w stosunku do pokoleniowego odbiorcy. Za tym rozpoznaniem poszła próba samookreślenia się tej generacji na łamach periodyku, próby mówienia o życiu literackim w jego istniejącym kształcie w imieniu pokolenia.

 

Str. 27-29

 

 




NOWA POSTAĆ POKOLENIA. POKOLENIE NIEPEŁNE

 

Ale w ten sposób - paradoksalnie - zmieniały się też zasady działania mechanizmu pokoleniowego. Wobec nadmiernej różnorodności propozycji lekturowych, z ich ideologiami, wizjami świata, hierarchiami problemów, które były nieprzekładalne i często przypadkowe, więc nie pozwalały na tworzenie obrazu całościowego, "bruLion" nie potrafił stworzyć spójnej propozycji własnej. Rejestrował raczej mnogość punktów widzenia. Trudno w takiej sytuacji o scalające wyobrażenia. Trudno też jednak zaprzeczyć temu, że problematyka "bruLionu" określiła zainteresowania niektórych grup współczesnej młodej inteligencji. Zwłaszcza że pokolenie lat 60. wchodziło w życie społeczne (w jego części dotyczącej życia artystycznego) z opóźnieniem spowodowanym stanem wojennym. Niemniej to właśnie środowisko "bruLionu" w sposób najpełniejszy w przestrzeni literackiej reprezentowało różnorodność nowego pokolenia. Twórcy - niechętni zresztą pokoleniowym rozpoznaniom ze względu na tendencję ujednolicania, która kryje się za tym pojęciem - uznali dość szybko, że "bruLion" nie tyle ich reprezentuje, ile pozwala na dotarcie do czytelników o podobnych aspiracjach i niepokojach.

 

Właśnie. Najważniejszych pięć zeszytów (14-15 - 19 A i B), krakowsko-warszawskiego periodyku charakteryzowało się ogromną różnorodnością tematyczną od tekstów historycznych (jak Brunatna przygoda moralności katolickiej) po głos w toczącej się dyskusji o sytuacji kobiet w Polsce, od literatury wysokiej po Totartowskie żarty słowne. I choć właśnie wtedy - jako grupa - tzw. poeci "bruLionu - trafili do mediów zwłaszcza telewizji, jako bohaterowie ważnej serii "Tani program o poezji", kwartalnik przestał być przede wszystkim pismem literackim. Stał się periodykiem włączającym się w zasadnicze dyskusje społeczne, choć czynił to często w przewrotny, prowokacyjny sposób. W swej problematyce był w tym czasie bliższy społeczno-kulturalnemu czasopismu "ResPublica" niż "Zeszytom Literackim". Angażowanie się w działalność medialną (od "Tygodnika Literackiego" po "Alternativi") osłabiło jednak wcześniejszy związek z trzecim obiegiem, choć z zeszytów wcześniejszych (9-13) można było prorokować, że stanie się odwrotnie.

 

Kontakt z mediami i coraz silniejszy odzew sprawiły, że w drodze do tworzenia strategii w życiu literackim redakcja skłoniła się jeszcze bardziej ku prowokacji i radykalizacji wystąpień. Efekt - "bruLion" nie tylko zraził do siebie bardzo wielu krytyków, ale też stracił wyrazistość opartą na jednoznacznym wpisaniu się w kontekst podziemnego życia literackiego oraz wypracowaniu sobie niezależnego miejsca w obiegu literatury na przełomie dekad. Ten pierwotny kontekst drugiego obiegu działał nadal, mimo zmian politycznych, a środowiska o tym rodowodzie, niechętnie traktowały pismo o zabawowym, często burleskowym charakterze, o czym świadczyło przecież odejście z "Tygodnika Literackiego", tworzonego przecież także przez redaktorów i współpracowników "bruLionu", grona twórców starszego pokolenia.

 

Buntownicza postawa znalazła wielu zwolenników, którzy traktowali jednak wystąpienia pisma z dystansem, choć uznawali je za ożywcze w niezbyt ciekawym życiu literackim. To ważne, dla wielu młodych krytyków prowokacyjne publikacje były - po prostu - zbiorem interesujących tematów, dotyczących szeroko pojętej współczesności - dobrze dobranych i z wyczuciem zestawionych. Brak rozbudowanych komentarzy, uczonych wywodów i erudycyjnych omówień, w miejsce których pojawiały się różnorodne materiały, zbiory informacji, były bardziej przekonujące niż polonistyczna produkcja innych czasopism literackich. Każdy numer "bruLionu" z początku lat 90. - owiany aurą skandalu - był niecierpliwie oczekiwany przez pokoleniowych odbiorców, za czym kryło się pytanie - co tym razem oburzy odbiorców, jakie publikacje spowodują protesty; ślady takich właśnie pytań odnaleźć można w tonie omówień kolejnych zeszytów pisma.

 

Szczególnie sposób skonstruowania numeru dziewiętnastego A i B pozwala na dokonanie obserwacji podsumowującej, która dotyczy strategii pisma. Od Historii oka Bataille'a przez prozę Acker, teksty Céline'a i Pounda po materiały z numeru dziewiętnastego (Sypiąc. Donos na komandosów, Sadomasochizm etc.), podstawowym pomysłem na robienie pisma stała się prowokacja intelektualna, obliczona na wzbudzenie zamierzonego efektu - oburzenia. Niezależnie od pojedynczych publikacji, wobec których zwłaszcza przedstawiciele poprzednich pokoleń wysuwali różne zastrzeżenia, całość prowokacyjnych tekstów tworzyła obraz "bruLionu" występującego przeciw autorytetom i badającego obszary tabu obyczajowego, co - jako postawę młodego pokolenia - akceptowano, uznawszy za normalny sposób manifestowania swej obecności w kulturze. Wiązało się to z przynależnością twórców do młodego pokolenia, które próbowało na nowo określić swój stosunek do kultury w obliczu przemian, które następowały, a którym musieli stawić czoła. Prowokacja i skandal - zresztą nie odbierane przez rówieśników jako przekraczające miarę - wiązały z pismem przede wszystkim grono odbiorców pokoleniowych, co zresztą było normalną konsekwencją generacyjnego charakteru środowiska pisma.

 

PRZYCZYNY WIELOWĄTKOWOŚCI POSZUKIWAŃ "BRULIONU"

 

Powodem oczywistym, dla którego na łamach pisma młodych po roku 1989 pojawiła się różnorodność tematyczna na nieznaną wcześniej skalę, był na pewno proces otwarcia na aspekty kultury rzadko poprzednio dostrzegane przez pisma kulturalne. Dodatkowo sprawa tak podstawowa, jak swobodna i zdecydowanie mniej uwikłana w kontekst polityczny możliwość opisu bardzo ważnych przemian cywilizacyjnych, których świadkami chcieli być współtwórcy "bruLionu", od problemów ustroju demokratycznego w Polsce po procesy dotyczące "globalnej wioski" i internetu, była tu motywem podstawowym, który zdecydował o odejściu od problemów kultury alternatywnej. Różnorodność, której twórcy pisma stali się świadkami, stanowiła przecież także odbicie stanu umysłowego odbiorców. "bruLion" był bowiem kwartalnikiem, który powstawał nie tylko w umysłach redaktorów, wynajdujących teksty potwierdzające ich tezy, ale też - jak wskazują na to drukowane w dziale "DOiODpowiedzi" przynajmniej od numeru dziewiątego - pismo pozostawało otwarte na różnorodne inspiracje zewnętrzne. Rzadko kiedy numery składano z tekstów zamówionych. Jak wynika z wywiadu udzielonego autorowi tych słów przez Roberta Tekieli, każdy numer łączył się w całość w trakcie lektury nadsyłanych do redakcji tekstów. Proces tworzenia był zatem także procesem kształtowania własnych postaw wobec problemów nurtujących środowisko "bruLionu", postaw wobec napotkanej rzeczywistości. Dlatego też rzadko dochodziło do wyrazistych wypowiedzi programowych, zarysowała się bowiem wyraźna przewaga prezentacji nad komentarzem.

 

W tym wypadku twórcom "bruLionu" brakowało koncepcji, w którą wszystkie te procesy by się wpisywały. Redakcja nie potrafiła dla nich znaleźć wspólnej płaszczyzny - klucza do ich zrozumienia. Opisy te również zbyt daleko odbiegały od rzeczywistości polskiej, by można je było uznać za kontynuacje pierwotnego pomysłu na pismo towarzyszące - czasem tylko w sposób ironiczny i kontestujący - przemianom, jakie zachodziły w kulturze polskiej.

 

To, co stanowiło dla wielu komentatorów podstawowy zarzut, dotyczyło nazbyt konsekwentnego powielania postawy prowokatorskiej. Oczekiwano, że po okresie "młodzieńczych" buntów nastąpi czas programotwórstwa, włączenia się w główne nurty dyskusji kulturalnych. Tego jednak "bruLion" nigdy nie uczynił: nie pojawiały się artykuły określające preferowane opcje ideologiczne, wybór autorytetów, projekty wizji kultury, roli periodyku literackiego... Dopiero ostatnie numery pisma przyniosły jasną deklarację - prawicową i katolicką - ale w kontekście historii pisma była to raczej kapitulacja wobec złożoności problemów demokratyzującego się społeczeństwa.

 

Można tu przedstawić listę ważniejszych materiałów i tematów (według kolejności ukazywania się): Historia oka Georgesa Bataille'a; środowiska alternatywne, subkultury, underground; twórczość Grupy Poetyckiej "Zlali mi się do środka"; wprowadzenie tematu narkotyków i dalsze teksty Wojciecha Bockenheima; wiersze Marcina Świetlickiego i innych poetów "bruLionu"; Hollywood Louisa F. Céline'a; Flupy z pizdy Zbigniewa Sajnoga; W trosce o zdrowie proboszcza - wywiad z polską gwiazdą porno; blok tekstów o faszyzmie; pogadanki radiowe Ezry Pounda; wywiad zatytułowany Sadomasochizm; Sypiąc. Donos na komandosów; blok tekstów o feminizmie; GNUJ... Valérie Solanas; teksty o komputerach i współczesnych technologiach; recenzje z książki Jana Pawła II Przekroczyć próg nadziei oraz "fotografia Ducha Świętego".

 

Tych kilkanaście tekstów zadecydowało o losach pisma.

 

"BRULION" A SYTUACJA LITERATURY WSPÓŁCZESNEJ

 

Dopóki "bruLion" należał do drugiego obiegu, dopóty odpowiadał na zapotrzebowanie drugoobiegowych odbiorców, dotyczące tematów i autorów. W drugim etapie, w czasach szybkich przemian "bruLion" prezentował aktualne, zajmujące odbiorców pokoleniowych problemy, na co miała wpływ zarówno sama sytuacja przełomu, jak i napływ informacji. Następnie, w trzecim okresie działalności powolnej stabilizacji politycznej, społecznej i kulturalnej odpowiadało zmniejszenie aktywności "bruLionu", przerwane przez katolicki przełom, gdyż właśnie w kategorii zerwania należy rozumieć zaangażowanie się w propagowanie opcji światopoglądowej.

 

Żywy oddźwięk, z jakim spotkał się "bruLion" wśród odbiorców w początkach lat 90., kiedy nakład pisma dochodził nawet do 15 tys. egzemplarzy, sprawił, że zaczęła się ujawniać przewaga związków pokoleniowych nad związkami międzypokoleniowymi. Zaistnienie na łamach takich zjawisk jak kultura alternatywna oraz twórczości debiutantów prowadziło do zerwania związków ze środowiskami, z którymi wiązało się pismo w początkach swej działalności. Towarzyszące temu prowokacyjne publikacje były wyrazem przekonania, że młodzi twórcy i odbiorcy uznawali swe uczestnictwo w komunikacji literackiej za jedyne nie uwikłane, pełne i otwarte, a ponieważ to właśnie "bruLion" stanowił pierwszą tak wyrazistą i dostrzeżoną artykulację nowego pokolenia, jego styl wypowiedzi zapoczątkował stylistykę ważną dla kształtowania się obiegu młodoliterackiego. Towarzyszyło temu przekonanie o własnej wartości młodych twórców, a także brak zainteresowania tradycyjnymi instytucjami literackimi, np. związkami zawodowymi literatów, co również prowadziło do kształtowania się granicy między obiegiem młodoliterackim a literaturą "dorosłych".

 

Wraz z procesami instytucjonalizacji środowiska "bruLionu" powstawały wzory odrębnego w zamyśle i zasadach funkcjonowania czasopiśmiennictwa młodoliterackiego, oparte na prowokacji, zainteresowaniu głównie literaturą debiutantów i jej odmianami oraz krytycznym lub przynajmniej ambiwalentnym stosunkiem do poprzedników.

 

Twórcy "bruLionu", występujący niejednokrotnie z wypowiedziami pełnymi przekonania o własnej racji, wyrażający negatywne oceny rzeczywistości kulturalnej i społecznej, nie zachęcali tym do dyskusji. Prowokacja zaś stała się charakterystycznym aspektem działalności twórców tego pokolenia, nie tylko wyrażającą się w periodykach, lecz także kształtującą strategie pisarskie, które można zrekonstruować na podstawie publikacji artystycznych.

 

Najważniejsze jednak było to, że odbiorcy uznawali prowokacyjne publikacje i działania periodyku za adekwatną do swoich potrzeb formę uczestnictwa w komunikacji literackiej. Czytelnicy udzielali jasnego poparcia dla redakcji pisma, o czym świadczył nie tylko bardzo wysoki jak na pismo młodoliterackie nakład, ale też chęć współpracy, którą wyrażali twórcy, zasypujący redakcję propozycjami literackimi i publicystycznymi (potwierdzała to wspomniana rozrastająca się rubryka poczty literackiej "DOiODpowiedzi"). Aprobata czytelników pokoleniowych była więc jednym z powodów, dla których "bruLion" nadawał swemu uczestnictwu w komunikacji literackiej kształt prowokacyjny.

 

Kryła się za tym jednak bardzo poważna niedogodność i trudny problem. Odwaga, z jaką występowali przeciw autorytetom, z jaką ich prowokowano, przesłaniała braki w pozytywnym programie czasopisma.

 

Str. 38-42

 

 

 




AUTONOMIA MŁODEJ LITERATURY. POWSTANIE GRANICY

 

To właśnie przekonanie o własnej wartości w wypadku "bruLionu" w sposób szczególny i istotny, bo po raz pierwszy, doprowadziło do odrzucenia "dorosłej" kultury literackiej. Towarzyszyła temu praca nad ujmowaniem współczesności z perspektywy młodego pokolenia, którego rzecznikiem pismo się stawało. Zainteresowanie debiutantami sprawiło, że łamy pisma posłużyły najpełniejszej prezentacji twórców nowego pokolenia. Byli wśród nich zarówno znani poeci (M. Świetlicki, J. Podsiadło, M. Baran, K. Koehler, M. Sendecki), jak i prozaicy (A. Stasiuk, M. Gretkowska, I. Filipiak). Jednak zarówno ich twórczość, jak i obraz tego pokolenia, pozostałyby niepełne, gdyby nie fakt, że pismo stworzyło przestrzeń dogodnej i najpełniejszej prezentacji dokonań środowisk związanych z polską kulturą alternatywną, w ich różnorodnych przejawach: od społecznie zaangażowanych po czysto artystyczne.

 

Określani jako młodzieńczy, buntowniczy, infantylni wreszcie, bruLionowcy zostali zepchnięci (przystając na to), do enklawy młodoliterackiej. Utwierdził się w ten sposób podział na literaturę "młodych" i "dorosłych". To sprawia, że ostatecznie "bruLion" przynależy do ruchu czasopism młodoliterackich, a jego prowokacje wyraziły przede wszystkim niepokoje pokoleniowe. To zamknięcie się w tym wąskim obiegu ustaliło jednak wysoką pozycję "bruLionu" wewnątrz tego obiegu, zaś sami twórcy, związani z pismem, zajęli ważne pozycje w hierarchii młodej literatury. Ona sama zaś - choć częściowo oddzielona od obiegu literatury w Polsce - zajmuje w nim znaczące miejsce. Pozostaje jednak kwestia najważniejsza - wielość dyskusji poświęconych temu periodykowi, który stał się symbolem nowej generacji twórców, sprawia, że "bruLion" wciąż pozostaje trudnym problemem literatury polskiej końca XX wieku o niejednoznacznej i dyskusyjnej w niej pozycji.

 

Str. 64

 

 




Przypisy:

 

 

8  Historii oka G. Battaille'a była już wcześniej drukowana we fragmentach w "Literaturze na świecie", 10/1985.

 

9  Numer poświęcony markizowi de Sade: "Literatura na świecie", 10/1994. Na pewno teksty, które się w niej ukazały przewyższają pod każdym względem to, co opublikował kwartalnik. Reakcji o buncie "Literatury na świecie" nie było.

 

10 Były to najbardziej wpływowe i znane środowiska kontestujące, działające niejako poza "oficjalnymi" strukturami podziemia: Pomarańczowa Alternatywa, RSA i WiP

 

11  [Za:] P. Dunin-Wąsowicz, K. Varga, Parnas bis, słownik literatury polskiej urodzonej po 1960 roku, Lampa i Iskra Boża, Warszawa 1995.

 

12  "Zakon Żebraczy" powstał po to, by uzyskać od Ministerstwa Kultury i Sztuki pieniądze na opublikowanie serii poetyckiej, która po wydaniu została nazwana "fioletową" (od koloru okładek). Wypowiedzi samych poetów (np. w "ResPublice Nowej", 6/1993) niczego nie wyjaśniały, gdyż współtworzyli oni atmosferę sekretnego związku.

 

13  Zbigniew Sajnóg stał się postacią medialną znacznie później - pod koniec lat 90. - jako członek sekty "Niebo" Bogdana Kacmajora. W latach 80. był jednym z głównych programotwórców Totartu, trójmiejskiej grupy artystycznej i happenerskiej, należącej do środowisk alternatywnych. Jego los zakończony pobytem w sekcie był dla Roberta Tekieli ważnym argumentem w dyskusji o niebezpieczeństwie, które wiązało się z tym, że "bruLion" podjął się pracy nad zmianą świadomości swojego pokolenia. Właśnie przejście na pozycje katolickie miało chronić jego autorów przed podobnego rodzaju problemami.

 

14 Szerzej na temat tego tekstu pisał wcześniej Jacek Kuroń w Winie i karze (NOWa, Warszawa 1990), por. rozdz. Komandosi. Ponieważ publikacja Donosu na komandosów spotkała się z oburzeniem niektórych osób, z których w pracy cytowany jest Jerzy Sosnowski, wypada wskazać co na ten temat pisał wcześniej Jacek Kuroń: Taka zła przygoda [połączenie spraw osobistych i politycznych - przyp. M.W.], w konsekwencjach daleko wykraczająca poza sprawy osobiste dwojga ludzi, wydarzyła się Andrzejowi Mencwelowi, jednemu z najinteligentniejszych ludzi, jakich znałem. Sprawa stała się dawno temu już publiczna i to ośmiela mnie do jej opowiedzenia. [...] Od tej nocy [wspominanego konfliktu z A. M. - przyp. M.W.], o której opowiadałem tutaj, zaczyna się moja pamięć o Andrzeju M. Nie mówię, że od tego zaczyna się jego droga do MSW. Nie, to na pewno było dużo bardziej złożone. Ale myślę sobie, że ta zazdrość o Irenę, o tych młodych chłopców - komandosów - to tylko część różnych zazdrości, które musiały dręczyć, a być może wciąż dręczą, tego niesłychanie utalentowanego faceta, który przyjechał do Warszawy z prowincjonalnego miasteczka. To musiało być ważne, bo on często powtarza, pisze o sobie w różnych miejscach "przybysz z prowincji wchodzi w wielki świat". Można mówić, że czuł się zarazem lepszy, bo znał swoje możliwości intelektualne, i gorszy, bo nie z Warszawy, bo nowy. W ten sposób jego własne wyobrażenia o sobie były niesłychanie zagrożone i to właśnie przez środowisko, które mu jakoś tam imponowało. To taki przyczynek do ceny awansu, tylko że to całe piekło było w nim. [...] Potem Andrzej znowu zbliża się do nas w związku z wydarzeniami, z samym Marcem, ze zdjęciem "Dziadów". A to dlatego, że środowisko intelektualne niesłychanie mocno się w to angażuje. A zaraz potem dostaje się na policję. Jego samotność śledztwa, samotność celi trwa niesłychanie krótko, ale nie musi trwać długo, bo on jest właściwie już gotowy do przyjęcia policyjnej wizji świata. Teraz trzeba zrobić jeszcze tylko drobny krok. On jest za inteligentny, żeby polecieć prościutkim antysemickim tekstem. "Piękne dzielnice" - tak się chyba nazywa ten jego donos, który pisze w śledztwie - to wielki esej. W moim przekonaniu wielki, chociaż moi koledzy - wszyscy to czytali w aktach śledztwa - twierdzą, że to zła literatura. Ja ich podejrzewam jednak o osobisty stosunek, bo ostatecznie był to paszkwil na nas, na mnie przede wszystkim. Może znowu tu przesadzam, może przez to, że ten tekst jest taki przeciw mnie, to chciałem go dobrze, bez uprzedzeń odczytać. Ale mam wrażenie, że nie, że jednak jest w nim wielkość, taka jak w "Biesach" właśnie. Przecież to taki sam paszkwil na pewien typ środowisk rewolucyjnych, opozycyjnych. Ostrość widzenia Dostojewskiego jest karykaturalna, ale jest w tym jakaś prawda i jest też prawda u M. O snobizmie, o izolacji od społeczeństwa, o takim typie europejskości, który utrudnia zrozumienie Polski, tak jak istnieje taki typ polskości, który utrudnia zrozumienie Europy. Oczywiście, mam świadomość, że ja tutaj M. traktuję niesłychanie łagodnie. Jego tekst to w końcu policyjny donos, taki inteligentniejszy wariant najgorszej, czarnosecińskiej propagandy. Tym niebezpieczniejszy, że taki inteligentny. Tyle tylko, że cóż - los jego w policyjnych aktach. Chociaż on to potem - zdaje się - drukował we Współczesności. Mówię - zdaje się - bo nigdy nie zadałem sobie trudu, żeby go znaleźć. Andrzej M. od początku sypie wszystko i wszystkich, mało tego, współpracuje z policją, żeby skonstruować tę wizję wielkiego spisku sił obcych narodowi polskiemu. Ja i Karol opętani żądzą władzy, władania umysłami - to wyraźnie jest zrobione na Nieczajewa, a ci wielcy to Schaff, Kołakowski i inni - tak europejscy, że aż antypolscy. Tu ta żydowskość cienko biegnie, cieniutko. Jakby jej nie ma, a jest. Tę swoją wizję - w czasie spotkań, które mu organizuje SB w więzieniu - M. wdusza Witkowi G. i swojej dziewczynie, Irce Grudzińskiej. I oni to kupują. Teraz policja chyba popełnia błąd - zaczyna puszczać ludzi, też Andrzeja M., dziewczyny wszystkie. Ludzie wychodzą, kończy się ten policyjny świat. I zaczynają się trzęsienia ziemi. [...] Nie rozmawiał ze mną oczywiście Andrzej M., ale ja spróbuję opowiedzieć o nim. Dzięki współpracy z policją on nagle pozyskał niesłychanie wysokie samopoczucie. Napisał tekst, który musiał mu się zdawać znakomity, skoro nawet ja byłem pod jego wrażeniem. A przede wszystkim uporządkował swoje stosunki ze światem. Przestał być gorszy. Przestał być prowincjuszem. Przeciwnie. To dzięki temu, że obcy, że spoza tych kręgów, stał się dobry, ważny. No, już na pewno policja mu podbijała bębenka. Z tej szczerej prowincjonalnej polskości tryskać miała odtąd prawdziwa polska nauka, literatura, myśl społeczna. O tym, że wyszedł w niesłychanej euforii, świadczy fakt, że pobiegł do rodziców Ireny i powiedział: - Ja teraz ożenię się z Ireną i pokażę, jak powinno wyglądać prawdziwe małżeństwo Polaka z Żydówką. Musiało go więc coś drążyć z tym antysemityzmem, choć przecież antysemitą nigdy nie był. Tym niemniej zagrał na to. Tymczasem dość szybko na wolności okazało się, że on - ten wielki, wspaniały - jest kompletnie samotny. Wszystkie intelektualne środowiska Warszawy odrzuciły go totalnie. Sam oglądałem dużo później taką scenę, na jakiejś sesji w Instytucie Badań Literackich: M. zapisał się do głosu i ludzie zaczęli wychodzić, mówił do prawie pustej sali. Myślę, że kiedy wyszedł, takich spontanicznych demonstracji może nie robiono, ale bojkot wobec niego był zupełny. Nagle ze swoją szczerą prowincjonalną polskością został sam, mógł się kumplować co najwyżej z policjantami pióra. To musiał być dla niego straszliwy cios. W każdym razie, kiedy przybył do sądu jako świadek, zaczął swoje zeznania od tego, że przestał pracować na Uniwersytecie czy w Instytucie Badań Literackich i że leczył się w zakładzie dla psychicznie chorych. Po czym wykonał wielki numer. Zdemaskował swoje własne oświadczenie i zeznania ze śledztwa. Stał oparty łokciem o barierkę, szczupły, pochylony do przodu, nie patrzył na sąd, patrzył w ziemię. - Co ma świadek do powiedzenia? - pyta sąd jak zwykle. - Już nie pamiętam, nagadałem dużo różnych rzeczy, to jest zaprotokołowane, może sąd będzie mi cytował. Sąd mu cytował, a on nie tylko zaprzeczał, ale wykazywał absurdalność swoich zeznań ze śledztwa. Pamiętam taki świetny fragment, najostrzejszy, najlepszy, ale tej klasy było całe jego sądowe wystąpienie. Otóż w śledztwie zeznał, że Karol Modzelewski i Adam Michnik prosili go o współpracę przy wydaniu specjalnego polskiego numeru Temps Moderne. Modzelewski rozmawiał z nim o tym w lipcu 1967 r. w Warszawie, a on następnie o wszystkim opowiedział 1 sierpnia na wczasach nad morzem swojej narzeczonej Irenie. Sąd to przytoczył, a M. na to: -- W tej sprawie mogę powiedzieć tylko tyle, że Karol Modzelewski wyszedł z więzienia 2 sierpnia i w związku z tym nie mógł ze mną rozmawiać w lipcu, a tym bardziej ja nie mogłem tego opowiadać Irenie 1 sierpnia nad morzem. Sąd pyta dalej: - A skąd w takim razie zgodność zeznań z Grudzińską? - Ja się z nią widywałem w czasie śledztwa. Pozwolono mi na to. Czyli krótko mówiąc przyznał, że udzielał jej instrukcji w trakcie przesłuchań. Tej klasy grę prowadził z prokuratorem i z sądem. Prokurator był kompletnie bezradny. Chwilami miało się wrażenie, jakby M. całe swoje zeznanie złożył po to i w taki sposób, żeby je teraz mógł zdemaskować. To, że M. zaprzeczył swoim zeznaniom ze śledztwa, odegrało niemałą rolę w zdemaskowaniu całego aktu oskarżenia. Z nim w roli świadka oskarżenia z prawdziwego zdarzenia ten proces wyglądałby dużo poważniej. Ale jak trzasnęła historia grypsów, historia ustawienia śledztwa, prawie wszystko się załamało. Po tym wszystkim M. napisał książkę o Brzozowskim, w której próbuje dać psychologiczny portret człowieka współpracującego z Ochraną. [str. 268-302].

 

15 W stylu "bruLionu" dwudziestego szóstego numeru nie wydrukowano, tzn. pominięto w numeracji, zamiast 26 jest 27. Być może miało to związek z konwersją Roberta Tekieli i służyło oddzieleniu nowego etapu w historii pisma.

 

 

 

 

 

III. RECEPCJA "BRULIONU". MIĘDZY POTĘPIENIEM A ENTUZJAZMEM KRYTYKÓW

 

Na losach pisma w ogromnym stopniu zaważyły reakcje, z którymi spotkał się periodyk. Dzieje recepcji układają się niemalże w osobną historię, biegnącą jednak paralelnie do etapów, w które układają się dzieje "bruLionu". Jego przypadek stał się charakterystyczny, gdyż z tym pismem wiązało się medialne (choć nie tylko telewizyjne) zaistnienie nowego pokolenia twórców. Ustalał się w ten sposób najbardziej ogólny obraz młodych twórców, podstawowa wizja obiegu młodoliterackiego i jego uczestników.

 

Co charakterystyczne "bruLionowi" niemal od samego początku towarzyszyło zainteresowanie krytyków, wtedy jeszcze z drugiego obiegu. Już w końcu lat 80. pomysły redaktorów wystarczyły, by wzbudzić pozytywne reakcje komentatorów obiegu podziemnego. Z niego też pochodzą pierwsze teksty o kwartalniku. Jest ich niewiele, bo i warunki dla powstawania takich tekstów nie były sprzyjające - niezbyt sprawne funkcjonowanie podziemnego systemu kolportażu nie pozwalało na bieżące komentarze, dotyczące życia literackiego. Oczywiście był on wystarczająco sprawny, by w drugoobiegowym "Tygodniku Mazowsze" ukazała się jedna z pierwszych notek o "bruLionie". Materiał z 1988 roku nosił tytuł Co kwartał 5000 stron...21 i prezentował rynek czasopiśmienniczy drugiego obiegu. Po szczegółowej charakterystyce periodyków kulturalnych następował fragment zatytułowany Moi faworyci:

 

Nie będę mnożył pochwał pod adresem najpoczytniejszych periodyków i przedstawię moich faworytów z drugiej ligi. Krakowski "bruLion" wychodzi zaledwie od roku, właśnie pojawił się nr 4 (zima 87-88). Mini-wywiady o problemach podziemnych pism literackich, krytyczny rejestr czasopiśmiennictwa emigracyjnego, recenzje zagranicznych rozgłośni, ankieta "Czy czuje się Pan obywatelem PRL?", pierwszy chyba systematyczny przegląd fononowości, nieustający konkurs na napis na murze (zwyciężył węgiel z ul. Poselskiej "Strzelaj albo emigruj") - z pomysłem i ciekawie redagowany, próbuje "bruLion" zerwać z tak charakterystyczną w podziemiu formułą antologii. [podkreśl. M. W.]

 

[...] "bruLion" nie unika debiutów poetyckich, tego postrachu pism literackich, dając przy tym ich krótkie analizy i eseiki o twórczości młodych poetów. Zjadliwe recenzje nie oszczędzają ani pierwszego, ani drugiego obiegu. [...] Z rzeczy, których nie znajdzie się gdzie indziej: kawałki kabaretowe i satyryczne, współczesne i sprzed lat, do tego przypomnienie fenomenu "Salonu niezależnych " i "Bim-Bomu ".

 

Na łamach "bruLionu" redaktor konkurencyjnej "Arki" przyznaje, że robią ją "wściekli starcy", zaś po "bruLionie" widać, że to pismo młodych22.

 

Dla początkującego kwartalnika taki głos, pochodzący z jednego z poczytniejszych pism drugiego obiegu, był ważny. Klincz pozytywnie oceniał te elementy pisma, które dla redaktorów są najważniejsze - nowy styl redagowania, odmienną, świeżą tematykę i dobór debiutujących autorów. Z perspektywy dalszych losów czasopisma nie sprawiają one może tak wyraźnie wrażenia nowości, niemniej w ówczesnym stanie drugiego obiegu, pogrążonego w opozycyjnej rutynie, mogły budzić zainteresowanie ze względu na odmienność spojrzenia, które reprezentowali bruLionowcy. Niewątpliwie bowiem od początku redaktorzy pokazali, że nieobca im jest wrażliwość na problemy szczególnie nurtujące ich rówieśników, co ostatecznie pozwoliło im stworzyć wokół pisma prężne środowisko.

 

Wtedy jednak tego jeszcze nie dostrzeżono; dlatego w artykule z "Tygodnika Mazowsze" Jan Klincz narzekał na coś zupełnie innego:

 

Jednak po przeczytaniu trzeciego z rzędu felietonu z wybrzydzaniem na "salon", uznałem, że moi ulubieńcy przesadzają: po pierwsze salonu już nie ma, a po drugie - z czasem i tak się tam znajdą, redaktorzy dobrych pism zawsze mieli na salonach wzięcie.

 

Kwartalnik został dobrze przyjęty za to, czym był - nie nowatorskim wystąpieniem "barbarzyńców, co przyszli"23, lecz udanym połączeniem kilku nowych nazwisk i pomysłów oraz autorów, którzy w środowiskach solidarnościowych byli powszechnie uznawanymi sławami; żadne tabu środowiskowe nie zostało tu naruszone - to zaś, co przeszkadzało publicyście "Tygodnika Mazowsze", łatwo uznał za młodzieńczą buńczuczność, z której przy pobłażliwym traktowaniu można z pewnością młodych ludzi wyleczyć... I tu mylił się w swej ocenie, gdyż właśnie atakowaniu dokonań, posunięć, gustów "salonu" "bruLion" coraz bardziej się poświęcał. Początkowo określenie to dotyczyło intelektualistów powiązanych z środowiskiem krakowskim; stąd tak wielkie znaczenie dla zaznaczenia swego stosunku do elit krakowskich miała polemika z takim autorytetem jak prof. Jan Błoński. Następnym już szerszym kręgiem intelektualnym, którego przedstawicieli chcieli bruLionowcy sprowokować był cały drugi obieg.

 

CZAS PROWOKACJI. REAKCJE KRYTYKÓW I PISARZY

 

Drugoobiegowe prowokacje miały bardzo ograniczoną formę i znaczenie i nie spotkały się ze znaczącym odzewem profesjonalistów. Dopiero numer dziewiąty rozpoczął okres, w którym o "bruLionie" pisano często, zwykle przyjmując skrajne postawy: akceptacji albo odrzucenia. W wypadku tego numeru zauważony został przede wszystkim prowokacyjny charakter wystąpienia, bo podziemne przecież pismo poświęciło prawie cały numer sferze seksualnej, co już oznaczało transgresję. Zapewne naruszenie tabu obyczajowego było ważne, niepomiernie jednak ważniejsze stało się to, że sfera ta pozostawała w wyraźnej sprzeczności ze specyfiką drugiego obiegu, w którym twórcy pozostawali obojętni na wiele aspektów życia społecznego, niepowiązanego bezpośrednio - jak np. działalność subkultur - z życiem literackim. Właśnie w tej perspektywie należy umieścić reakcję Esa (pseudonim nie rozwiązany), która ukazała się w dwutygodniku "Świat". Pismo środowiska krakowskiej "Arki" wydrukowało bardzo negatywną recenzję kwartalnika, w której pojawiły się określenia i zarzuty często powtarzające się przy omówieniach "bruLionu".

 

Przerażający bełkot francuskiego szaleńca, w którym nekrofilia, gwałt połączony z morderstwem księdza, profanacja ołtarza i hostii, odrażające okrucieństwo i fascynacja fekaliami łączą się w monstrualnych opisach, z których nie sposób zacytować choćby niewielkiego fragmentu. Jeśli istnieje pornografia pornografii, to tekst Georgesa Bataille'a (w przekładzie Tadeusza Komendanta) należy właśnie do tego gatunku. A zaraz obok mozolny wywód, w którym Jan Paweł II jako przywódca "obozu represyjnego" przyrównywany jest do Chomeiniego, Mao Tse Tunga, Castro i Hitlera. A potem - zapewne okropnie śmieszny - fragment podręcznika dla spowiedników. A jeszcze dalej zwierzenia szczególnie skierowane do młodzieży: "Jednostronne oświetlanie brania (narkotyków), ukazanie tylko ciemnych stron narkomanii jest z punktu widzenia wolnej jednostki szkodliwe. Ogranicza jej swobodny wybór. (...) Sam biorę (narkotyki) od dziesięciu lat i mimo to jestem osobą twórczą, szanowaną i z punktu widzenia zbiorowości, pożyteczną. Narkotyki to piękna sprawa.[...]

 

To wszystko i wiele innych atrakcji czeka na czytelnika "niezależnego" kwartalnika "bruLion". Pisma, którego dziewiąty numer pracowicie wypełnia kilku raczej nieznanych, ale zapewne bardzo odważnych młodzieńców. Poprzednio już zwrócili na siebie uwagę arogancją i programowym nihilizmem, teraz jednak przekroczyli granice, w których mogą być tolerowane nieodpowiedzialne wybryki. Ich kilkusetstronicowych produkcji nie podjęło się firmować żadne z niezależnych wydawnictw. Swoje utwory powierzali im jednak znani i cenieni autorzy. W tym samym numerze z obrazą uczuć religijnych, pornografią i reklamą heroiny sąsiadują teksty Wiktora Woroszylskiego, Jarosława Marka Rymkiewicza, Adama Czerniawskiego, a także Magdaleny Lubelskiej, Mariana Stali oraz wywiady, których udzielili Jadwiga Staniszkis i Antoni Macierewicz. W następnych zeszytach redakcja zapowiada utwory Jana Józefa Szczepańskiego, Ewy Lipskiej, Artura Międzyrzeckiego i znowu J. M. Rymkiewicza i W. Woroszylskiego.

 

Moje pytanie brzmi następująco: czy autorzy czytają pismo, w którym publikują lub mają zamiar publikować swoje teksty? Jeśli nie - powinni poświęcić trochę czasu na lekturę. Jeśli zaś pismo znają i dokonali świadomego wyboru tych, a nie innych łamów, oznaczać to może, iż w umysłach części elity intelektualnej dokonał się zasadniczy przełom. Zespół podstawowych dla naszej kultury wartości estetycznych, ideowych i moralnych został odrzucony na rzecz, najdelikatniej mówiąc, totalnej wolności artysty. Koncepcje tego typu znane są nie od dziś, znane są także niebezpieczeństwa z nimi związane. Wiem, że przez wyzwalających się z kolejnych (tym razem chyba ostatnich) ograniczeń artystów uznany będę za dławiciela wolności. Sam mam wątpliwości, czy nie użyłem zbyt wielkich słów, bo w gruncie rzeczy jest to sprawa smaku.

 

Krytyka, z którą się spotkało pismo, dotyczyła przede wszystkim przekroczenia ogólnie przyjętych zasad stawiania problemów czy inicjowania dyskusji w życiu kulturalnym - tak prowokacyjny ich charakter w nim się nie mieścił. To, co szczególnie ważne, dałoby się sprowadzić do zarzutu o infantylizm działań redaktorów, którzy wykazując się brakiem dojrzałości, nie potrafili dobrowolnie przyjąć odpowiedzialności za słowo i zaakceptować tego, co stanowi nienaruszalne tabu w kulturze polskiej (zwłaszcza w sferze religii).

 

ROZSTANIA Z WSPÓŁPRACOWNIKAMI Z OKRESU DRUGOOBIEGOWEGO

 

Prowokacje "bruLionu" zachwiały przede wszystkim, wynikającymi z okresu drugoobiegowego zaangażowanego pisma, związkami z autorytetami środowisk drugiego obiegu. Jednym z pierwszych obrażonych był, drukujący w kwartalniku parokrotnie, Jarosław M. Rymkiewicz, który w swym liście przesłanym do redakcji "Tygodnika Literackiego" reagował na publikację "bruLionu":

 

Drukowanie, i to bez żadnego komentarza, antysemickiego tekstu Céline'a - dziś, tutaj, w Polsce, kiedy na murach ukazują się antysemickie hasła - uważam za rzecz niedopuszczalną i godną potępienia. Przyjmuję, z najlepszą wolą, że redaktorzy "bruLionu" nie są antysemitami. Jeśli, drukując tekst Céline'a, uważają, że zapewniają w ten sposób swemu pismu poczytność, to chcę im powiedzieć, że jest to sposób wstrętny. Drukowałem kilkakrotnie w "bruLionie". Jego redaktorzy powinni się teraz zastanowić nad tym, czyje teksty chcą publikować w swoim piśmie. Co do mnie, to nie widzę powodu, dla którego miałbym drukować moje wiersze w bliskim sąsiedztwie antysemickich bredni24.

 

Dla Rymkiewicza teksty drukowane w "bruLionie" nie pozostawiały cienia wątpliwości, intencje pisma były negatywne - tani skandal, który kreowali, nie znajdował według pisarza żadnego usprawiedliwienia. W tej interpretacji pismo jawiło się jako brukowiec dla niedouczonych intelektualistów, pozbawionych zmysłu moralnego.

 

Publikacje "bruLionu" inaczej interpretował Jan Błoński. Występował on z koncepcją, którą nazwał "posiadaniem syndromu wolności":

 

Wymyśl się sam - mówi młodym wielbicielom Muza. - Ciesz się, że nikt ci nie będzie przeszkadzać - dodaje, ale w jej oku igrają szydercze błyski. Bo ona dobrze wie, jakie to trudne.

 

Dlatego Błoński określa wystąpienia pisma mianem "frustracyjnych agresji" i, ironizując na temat metod kwartalnika, pisze:

 

[...] - nie da się nikogo rozzłościć? Zaraz, zaraz... toż są jeszcze Żydzi! Żydzi - święte krowy europejskich intelektualistów! Opluwanie Żydów nie może przejść bez echa.

 

Tę samą agresję widział w atakach na Michnika (cały artykuł był właściwie polemiką z takim stylem zachowań):

 

Aby być dostatecznie głośnym atak musi mieć aspekt polityczny. Michnik! Michnik! Wszędzie obecny, przez wszystkich podziwiany! Michnikomachia nie może przejść bez echa25. 

 

Błoński kończył stwierdzeniem o niedojrzałości redaktorów i pokolenia ich równolatków, którym radził, aby podnosząc poprzeczkę sporu z poprzednikami, wyszedł poza wyrażanie młodzieńczej agresji i frustracji.

 

"bruLion" budził też większe emocje niż tylko pobłażliwe uwagi, jakie wygłaszał np. profesor Błoński; kilkakrotnie wystąpił przeciw pismu i dał wyraz swej niechęci wobec niego Leszek Szaruga, którego zdaniem pismo obniżyło loty i jednocześnie zmieniło obiekt ataku. Zamiast kpić sobie z napuszoności postaw niektórych osobistości drugiego obiegu, zajęło się propagowaniem "infantylizmu połączonego z wtórnością". Krytykowi chodziło o dwa "symptomatyczne dowcipasy" z numeru szesnastego - Zbigniewa Sajnoga Flupy z pizdy i rysunek uśmiechniętego słoneczka z podpisem "odpierdol się", które uznał za ewidentny wyraz infantylizmu redaktorów. Dla Szarugi postawa pisma nie była ani nowa, ani poważna, dlatego uznawał, że nie potrafi ono stworzyć ważnych dla życia kulturalnego w RP propozycji, zwłaszcza po zaprzestaniu dyskusji z środowiskami wywodzącymi się z drugiego obiegu26.

 

POLEMIKI WOKÓŁ "BRULIONU". DWA STANOWISKA

 

Z postawą Szarugi polemizował w "Dekadzie Literackiej" w artykule pt. Zabawa w starych i młodych Maciej Urbanowski27, wskazując przede wszystkim na korzenie i przyczyny bruLionowych postaw, które dostrzegał w kryzysie literatury i klęsce intelektualistów w latach 80. oraz w braku wizji dotyczących kultury po przełomie. Swój artykuł kończy Urbanowski:

 

Patrząc na kulturę bez zobowiązań, udając, że posiada jej wizję, z której wyżyn dziś krytykuje "młodych ", pisarz oszukuje siebie i czytelnika. Postawa intelektualistów wobec przemian ostatnich lat pokazuje, że także w ich sercach mieszka bezradność i chaos. Dlatego "bruLion" ze swą "młodzieńczą" naiwnością, radykalizmem, otwartością jest prawdziwy i uczciwy w swych poszukiwaniach intelektualnych, nawet jeśli trącą myszką czy naiwnością odgrzewanych awangard. Odrzucając pewną tradycję, obiecują bowiem więcej niż zdaje się zapowiadać to artykuł Szarugi. Bunt nie jest wartością samą w sobie, niemniej jest koniecznym warunkiem budowania nowych wartości, których przecież pragniemy. Pisarz zachwycony sobą, pogodzony ze światem rzadko tworzy literaturę inną niż epigońska. Pisarz zbuntowany ma przynajmniej szansę.

 

W głosie tym została wyrażona opinia, że sens działań pisma sprowadza się do szukania postaw adekwatnych do zmieniającego się statusu warstwy inteligenckiej. Według Urbanowskiego "bruLion", choć nieco na oślep, próbował znaleźć nowe miejsce dla literatury w życiu społecznym.

 

Nikt nie stał się jednak takim entuzjastą "bruLionu" jak Zbigniew Bieńkowski, który akceptował go właściwie bez zastrzeżeń.

 

Swój rozwój, jeśli można w ogóle mówić o rozwoju, ludzkość zawdzięcza młodości. Swój rozwój, jeśli wypada mówić o rozwoju, kultura, sztuka, literatura zawdzięczają młodości. To dwudziesto- i dwudziestokilkuletni młodzieńcy tworzyli prądy, nurty, programy, szkoły; które znamy pod imieniem romantyzmu, modernizmu, konstruktywizmu, nadrealizmu, kubizmu i wszystkich świętych awangard. To młodzieńcom zawdzięczają wiekowi uczeni i wiekowe uczone tematy studiów, prac doktorskich i głębinowych zamyśleń. I dalej: Czytam więc "bruLion", najbardziej miarodajne i reprezentacyjne zarazem czasopismo literackie dnia dzisiejszego. [...]

 

A "bruLion" już samym tytułem odrzuca wszelką normatywność, wszelką aluzję nawet do ładu, reguły, doskonałości - pisał dalej, wskazując na najważniejszą tendencję w rozwoju pisma, jak również ważny aspekt współczesnych wizji kultury. - Zakłada szkicowość, niedookreśloność, niegotowość, brulionowość właśnie. Realizuje gombrowiczowski program niedojrzałości. Niedojrzałości siebie w niedojrzałym, niegotowym do życia świecie. Ferdydurkizm na całego. Szamotanina, kawaleryjskość jako reguła stylu i myślenia. Awanturnicza prześmiewczość i skandal jako racja bytu. Brawo, czegoś takiego dawno, a może nigdy na taką skalę nie było. [...]

 

Estetyka śmietnika. Nie tyle same teksty się liczą, co szok, efekt powstały z ich zderzenia, z ich (zaplanowanej? przypadkowej?) nieprzystawalności. A co za krytyka! Rewolwerowa. I co za spostrzegawczość! Wyczuwalność zjawisk z pobocza kultury i obyczaju. [...] Ten felieton nie jest płatną reklamą periodyka. To krzyk zachwyconej duszy. ("Życie Warszawy", 1991)

 

Bieńkowski, który omawiał twórczość poetów na łamach "bruLionu", dostrzegał w piśmie obraz współczesności w pełni adekwatny. Dla niego różnorodność podejmowanych problemów, buntowniczość miały znamiona właśnie - rozpoznania sytuacji kultury polskiej.

 

FLUIDY RESENTYMENTU

 

Ale też budził "bruLion" w tym czasie zupełnie innego typu reakcje. Szesnasty numer pisma sprowokował Pawła Śpiewaka do napisania tekstu Fluidy resentymentu, w którym przedstawił odmienną interpretację działalności kwartalnika. Po wyliczeniu zawartości pisma, która mu nie odpowiadała, autor zaczął od ogólnego stwierdzenia, że podstawą wszelkiej aktywności społecznej - czy to politycznej, czy kulturalnej - stało się mówienie: "nie". Wszystkim i wszystkiemu. W ten sposób kwartalnik wpisywał się w zauważalną tendencję w Polsce. I nie ma w tym, jak sądził Śpiewak, żadnej propozycji konstruktywnej, myśli i celu - jest za to destrukcja, która nie pociąga za sobą tworzenia nowej, alternatywnej wartości.

 

Ale owo "nie " rzucone w twarz świętoszkowatym moralistom, zarozumiałym klerykom pewnym, że złapali Pana Boga za nogi, purytańskim ciotkom, bywa niestety tylko inną postacią resentymentu. Owo "nie" wynika z tego, że jego autor jest niepewny swej wartości, nie dość jest zakorzeniony w tym, co lubi i ceni, bo sam przecież nie wie, kim jest. Reaguje, odpowiada nie dlatego, że po prostu lubi dowcip, zgrywę, obsceniczność, ale dlatego, że brak mu siebie. Potrzebuje przeciwnika, żeby zaistnieć, żeby mieć cokolwiek do powiedzenia. [...] Bo to resentymentowe "nie", za którym brak jest niezależnego widzenia rzeczy, ma ukrytego w sobie, czasem nieźle zamaskowanego, demona zwanego potocznie lękiem. A lęk wyznacza przyszłość polskiej demokracji. [...]

 

Mają na tyle sił, by wykrzyczeć "nie". Za mało, by pomilczeć, by być i robić swoje bez porównań, bez zazdrości i rywalizacji - dodawał28.

 

Był to głos poważny, bowiem wykraczał poza środowiskowe polemiki. Rozpoznanie, które formułował Śpiewak, również dotyczyło poważnego problemu - na ile "bruLion", występujący przeciw "resentymentom" dawnych twórców drugoobiegowych, sam nie nosił takiego piętna, a bunt i prowokacja były jedynie inną formą kombatanctwa.

 

Przykładem innej strategii krytycznej, charakterystycznej dla krytyków pokoleniowych, towarzyszących, były artykuły Jarosława Klejnockiego ("Polityka-Kultura", 1/1992; "Odra", 11/1992), który nie wyrażał protestu wobec publikacji kwartalnika:

 

Prawdziwą sławę przyniosło [...] "bruLionowi" posługiwanie się, nie stosowaną zazwyczaj przez pisma literackie, "poetyką skandalu", polegającą na zderzaniu ze sobą tekstów przeciwstawnych, obrazoburczych, na pograniczu dobrego smaku. Pismo odrzuca bowiem wszelkie autorytety, stawiając na dialog równorzędnych partnerów: autora i czytelnika. Tkwi w tym zamierzeniu zarówno tęsknota do prawdziwej niezależności, jak i niechęć do mentorskiego tonu intelektualisty, który wie lepiej [...].

 

Nigdzie indziej w Polsce nie przeczytamy wiersza Zbigniewa Sajnoga Flupy z pizdy, wywiadów ze skinheadami, polskimi prostytutkami, robiącymi kariery w zachodnim porno-biznesie, rozmów z autorem graffiti i anarchistami. Sąsiadują one z wierszami Jarosława Seiferta, poematami Williama Blake'a, kazaniami Himmlera - a to znowu z antysemickimi wynurzeniami Ezry Pounda, tekstami odrzuconymi z innych czasopism (specjalny dział: od "Nie " do "Tygodnika Powszechnego"). Tu też odnajdziemy gwałtowne głosy antykościelne29.

 

Tekst krytyka, związanego z obiegiem młodoliterackim, w sposób wyraźny odbiegał od polemicznych głosów przedstawicieli poprzednich pokoleń. Kładł on bowiem nacisk na odmienność pisma na tle ówczesnej czasopiśmienniczej sztampowości. Wiązał się z tym ponawiany często entuzjazm wobec nowatorskich pomysłów periodyku.

 

Jednak nawet dla krytyków towarzyszących, związanych z pokoleniem, "bruLion" przekraczał czasem miarę w swych prowokatorskich zapędach. Największy odzew wywołała publikacja pt. Sypiąc. Donos na komandosów, o której tak pisał w "Kresach" (16/1993), poruszony tą publikacją, Jerzy Sosnowski:

 

Trzecim wreszcie obszarem skandalizowania ["bruLionu" - przyp. M. W.] stała się polityka i tu wypada przypomnieć publikację zeznań studenta, aresztowanego w 1968 roku, które obciążyły "komandosów". Tym razem zrobiono naprawdę coś złego, bo zaatakowano nie grupę środowiskową [...], ideę czy bodaj zespół wartości, ale pojedynczego człowieka. Ów przed 25. laty został już przez swoje środowisko osądzony. Dlatego myślę, że wyciąganie tej sprawy było - bez względu na cel [...] - zwykłym draństwem (str. 166).

 

Publikacjom towarzyszyły więc wyraźnie krytyczne głosy, oznaczające intelektualne rozstania z pismem osób wspierających je do tej pory30. Piotr Bratkowski pisał:

 

I oto - czy nie odkąd "bruLion" zaczął się ukazywać legalnie i z kolorową okładką - coś się zaczęło sypać. [...] pismo w coraz większej mierze zaczęło przypominać śmietnik poglądów, ekstremizmów, dziwactw i marginaliów intelektualnych, które łączy to jedynie, że są one poza bardzo szeroko pojętym nurtem kultury oficjalnej. Himmler i graffiti, lesbijki i sadomasochizm, kompletna grafomania i teksty nie chciane na innych łamach. Tak jakby "bruLion" sam zastygł w geście, wykreowanym przed laty, nie zauważając, że świat się zmienił. [...] Nagle pismo, kontestujące polską rzeczywistość polityczną, powiela najgorsze obyczaje w tej rzeczywistości wykreowane. Nagle przekracza niewidzialną granicę, po której alternatywny fanzin zmienia się w brukowiec dla sfrustrowanych półinteligentów31.

 

Podobne zarzuty Bratkowski powtarzał w artykule prawie rok późniejszym Terrorysta w piaskownicy32. Wystąpił w nim przeciw unifikacji osobowości poetyckich, jak odczytał sposób wydania pierwszej serii poetyckiej "bruLionu", zwanej "fioletową". Na okładkach widniał tylko niewielki napis "bruLion" oraz fragment twarzy z oczami autorów, co uznał za zgodę na unifikację, mimo odmienności poetyk. Stwierdzał więc, że pismo nadużywało pokoleniowego (środowiskowego) wizerunku w celach "promocyjnych". Stawiając na "grupowość" wystąpienia poetów, redakcja "bruLionu" zaprzeczała jego zdaniem indywidualności autorów, wśród których dostrzegał ważne osobowości twórcze, ale i zupełnie miernych autorów.

 

Sprzeciw krytyka wzbudziło także spalenie przez Pawła Filasa, jednego z autorów kwartalnika, swojej książki pod Pałacem Kultury, który to happening sfilmowali i pokazali dziennikarze z telewizyjnych Wiadomości - autor Terrorystów... wskazywał na fakt, iż "w naszej kulturze palenie książek jest powszechnie przestrzeganym tabu. Dotyczy to nawet książek najgorszych". Zarzuty te pozwoliły Bratkowskiemu sformułować takie oto zakończenie swego artykułu:

 

"bruLion" ma bardzo krytyczną - często nie bez racji - wizję współczesnej, "dorosłej" kultury polskiej. Ale to przecież wykreowani przez pismo poeci należą do tych, którzy w najbliższym czasie powinni wziąć za tę kulturę odpowiedzialność, zmieniać jej oblicze. [...] Może miało to pokazać jej prawdziwe oblicze, udowodnić, że ta kultura jest niereformowalna, impregnowana na nowe prądy? Pozostając poza obrębem kultury nie trzeba podejmować żadnych wyzwań. Można żerować na jej słabościach, wyśmiewać napuszoną stagnację. I z czystym sumieniem okopywać się w enklawie wiecznie młodzieńczej subkultury. Z zewnątrz okopów nie będzie widać, że ta zbuntowana enklawa to wielka piaskownica. A broń rebeliantów to plastikowe grabki, łopatki, foremki... (str. 7).

 

Zawartość omawianych numerów rzeczywiście prowokowała do zajęcia jednoznacznego stanowiska, ostrej reakcji: czy to zachwytu, czy niesmaku - trudno było zachować chłodne, obiektywne spojrzenie. Ciekawe przy tym, że czytelnicy-komentatorzy musieli się deklarować światopoglądowo. Aby dyskutować z "bruLionem", trzeba było bowiem podejmować się interpretacji intencji pisma, co możliwe było tylko przy określeniu własnego systemu wartości. Dlatego tak charakterystycznym głosem wydaje się artykuł publicysty kulturalnego "Polityki" Zdzisława Pietrasika pt. Nieskazitelni nadchodzą ("Polityka", 14/1991):

 

[Młodzi intelektualiści - przypis. M. W.] nie chcą wiedzieć, że bez kompromisów nie byłoby dzisiejszej wolności, którą dostali w prezencie. Zapewne dlatego, że to prezent, tak podejrzliwie się tej nowej Polsce przyglądają. [...]

 

Nieskazitelni [tzn. młodzi intelektualiści - przypis. M. W.] skarżą się na mamę i tatę, że zostali źle wychowani i teraz na salonach świata wyglądają jak parweniusze. Skarżąc innych dają popis swej bezradności wobec współczesnego świata. Niedojrzałość jest bezpieczną ucieczką przed odpowiedzialnością. [...]

 

Młodzi kontestatorzy wpuszczeni na łamy prasy, zachowują się jak rewolwerowcy w westernach, których pewnie nie oglądali - strzelają pierwsi, nie zważając, czy pojedynek odbywa się w zgodzie z regułami kowbojskiego fair-play. Zaatakowany w ten sposób rywal i tak ma niewielkie szanse na rewanż.

 

Kończył też swój wywód takim ostrzeżeniem: Urodzeni przed 4 czerwca 1989 roku miejcie się na baczności - nieskazitelni nadchodzą... (str. 1 i 8)

 

KRYTYCZNY GŁOS PO ROZSTANIU Z PISMEM

 

Inaczej widział to Andrzej Horubała, młody krytyk współpracujący z "bruLionem". Artykuł "bruLionu" przygoda z wolnością ("Znak" 4/1993, str. 51-59) opisywał dzieje kwartalnika do łączonego numeru siedemnastego i osiemnastego włącznie, a więc sytuację, w której znalazł się "bruLion" w 1992 roku. Horubała pisał o sukcesie kwartalnika, który przemawiając innym głosem niż pozostałe periodyki podziemne i występując bez wyrazistego programu, wskazał nowe obszary, warte artystycznej penetracji, którego animatorzy zwrócili na siebie uwagę także prezentacją nowych artystów. Pokazywał stopniowy wzrost natężenia ataków kwartalnika oraz systematyczną radykalizację poglądów tego środowiska. Działania "bruLionu" widział jako sprzeciw wobec poprzedniego pokolenia i wobec hierarchii wartości intelektualistów drugoobiegowych, stąd miały wynikać prowokacje i styl polemiki, którymi zwrócili na siebie uwagę bruLionowcy i "jednocześnie zrazili dużą część elit".

 

[Działania pisma - przyp. M. W.] okazały się trafną metodą określania granic tak zwanej niezależnej kultury, pełnej obszarów tabu i świętych krów [podkreślenia pochodzą od A. Horubały - przyp. M. W.].

 

Po okresie rozprawy z drugim obiegiem przyszedł dla "bruLionu" czas zasadniczej kampanii, na rzecz rodzącej się w piśmie koncepcji nowej kultury, co wiązało się z pojawieniem się w numerze dziewiątym prowokacji. Doprowadziło to do sformułowania przez bruLionowców - jako konsekwencji przyjętych założeń - wizji kultury opartej na stwierdzeniu, które tak odtwarza Horubała:

 

[...] świat jest znacznie bogatszy od ideologicznych schematów. W imię wierności rzeczywistości nie wolno sobie i innym nakładać końskich okularów. Trwanie w getcie wysokich wartości nie zmieni faktu, że wśród nas rodzi się inna realność, inna kultura, alternatywna wobec wyniosłych, lecz pustych gestów. Ona potrafi powiedzieć więcej i ciekawiej o nas samych niż dogmatyczne nudziarstwo.

 

Związana z tym: Programowa rezygnacja z interpretacji i wartościowania zamieszczanych tekstów pozwoliła na zarejestrowanie duchowego przełomu dokonującego się w ostatnich latach, na ukazanie kryzysu hierarchicznej kultury i zarysowanie różnych propozycji, stymulacji, sugestii, jakie towarzyszą światu, w którym zwietrzały autorytety.

 

[...] Kreatorzy "bruLionu" deklarowali chęć uszanowania czytelnika i pozostawienia mu trudu i radości interpretacji. Program ten realizowano w sposób wielce przewrotny. [...] O ile w pierwszych numerach cytaty opatrywane były czasem komentarzami, później zaniechano tej praktyki. Częstokroć rezygnowano nawet ze wskazówki w postaci tytułu-sugestii. Terapia szokowa, atakowanie czytelniczych przyzwyczajeń i negowanie pytań typu: "jakie jest w poruszanej kwestii stanowisko redakcji?'", "komu to służy?" - budować miało nową podmiotowość czytelnika.

 

Ale prowokacyjna działalność miała wedle Horubały ważkie konsekwencje:

 

Kreatorzy "bruLionu" powtarzając Bataille'owskie bluźnierstwo dokonali czynności w pewnym sensie magicznej. Bo skoro Bataille, to czemu nie Céline? Dlaczego nie zacytować - bluźnierczego wobec słów mszalnej liturgii - napisu podpatrzonego na murze? Przecież słowa nic nie ważą albo może "zrezygnowaliśmy z lansowania jakiegokolwiek sposobu życia i myślenia". Zarówno Céline jak i graffiti to przecież fragmenty rzeczywistości.

 

Jak twierdził Horubała wszystkie te wybory - od numeru dziewiątego poczynając - doprowadziły do dwóch ważnych, powiązanych ze sobą problemów. Pierwszego: "bruLion" poczuł się zwolniony "z odpowiedzialności za istotny wymiar drukowanego słowa" oraz drugiego: w związku z tym została osłabiona dyskursywność przekazu, co wykluczało sensowną polemikę czy dyskusję, co wiązało się z niekorzystnymi konsekwencjami dla statusu pisma, które samo pozbawiło się możliwości tworzenia programu, a zbyt duża waga przywiązywana do prowokacji doprowadziła do niemożności zachowania powagi w jakiejkolwiek wypowiedzi.

 

PYTANIE O MIEJSCE "BRULIONU". ODPOWIEDZI KRYTYKÓW I PISARZY

 

Kiedy w połowie lat 90. rozpoczynała się pierwsza poważna dyskusja nad pokoleniem debiutantów, "bruLion" nie dostarczał już pretekstów do protestów. Dlatego też największa dyskusja o piśmie, publikowana przede wszystkim w "Tygodniku Powszechnym" (od stycznia 1995 roku) nie dotyczyła już pojedynczych tekstów, lecz dorobku pisma, ale też całej młodej literatury, której w sposób oczywisty dla wielu dyskutantów periodyk krakowsko-warszawski był najważniejszym przedstawicielem. Jej zakres wyznaczyły trzy podstawowe tematy: "bruLion" jako pismo kulturalne, poeci "bruLionu" i pokolenie "bruLionu".

 

Dyskusja została sprowokowana przez tekst Grzegorza Musiała Wielki Impresariat, czyli o pokoleniu trzydziestolatków, czterdziestolatków i jeszcze trochę ("Tygodnik Powszechny" 1/1995). Jej temperatura nie wynikła z siły zarzutów postawionych przez bydgoskiego poetę, ile raczej z formy, jaką przybrały. W swym artykule posłużył się pamfletowym stylem, czyniąc aluzje do pojedynczych osób z pokolenia trzydziestolatków.

 

Była jedenasta wieczór i z radosnym spokojem, potwierdzającym tę tezę, patrzyłem jak za guru "młodej" literatury - nieciekawym indywiduum z Poznania [chodzi o Rafała Grupińskiego, redaktora naczelnego "Czasu Kultury" - przyp. M. W.] - niósł walizkę idol "młodego" buntu. Jakkolwiek by przez ranki i wieczory ten akt skruchy potwierdzające,

zaćpany

pijany

pogardliwie rzucając spojrzenia spod siwiejących kędziorów i prowadząc się z jak on

pijaną

zaćpaną

pogardliwie rzucającą spojrzenia feministką z Hamburga [chodzi o Nataszę Goerke, autorkę Fraktali - przyp. M. W.], nie wykrzykiwał "ja! ja!", na innych zaś (którzy dziesięć lat wcześniej w tym samym miejscu - pompa imienia Walentego Badylaka - i o tej samej porze - dwunasta szesnaście w nocy - tak samo porykiwali), lekceważąco prychał:

- Tamci już się skończyli. (str. 8)

 

W jego sprawozdaniu-wizji z pobytu w Krakowie owi trzydziestolatkowie zostali pokazani jako nihiliści, specjaliści od skandali, autopromocji i lekceważenia tradycyjnych wartości, którzy jeszcze dodatkowo sami nie są ani twórczy, ani odkrywczy. A zainteresowanie ich pokoleniem jest dziennikarską pomyłką - sezonowym zachwytem.

 

To, co wyraził Grzegorz Musiał, opisał, już w dyskursywny i krytycznoliteracki sposób, Julian Kornhauser w artykule Barbarzyńcy i wypełniacze ("Tygodnik Powszechny", 3/1995), w którym po raz pierwszy tak dokładnie i w jasny sposób określono, co dla poprzedniego pokolenia jest skazą "bruLionu" i jego środowiska.

 

To wszystko było ciekawe, ale i zabawne. Ciekawe, bo nagle, w sposób naprawdę niespodziewany, pojawiły się utwory programowo anarchistyczne i nihilistyczne, burzące potoczne wyobrażenia o powinnościach pisarza i jego intelektualnym przesłaniu. Utwory agresywne językowo i nieprawdopodobnie śmiałe od strony obyczajowej. Runęły dotychczasowe granice, dawnym wartościom odmówiono racji bytu. Epokę wolności młodzi barbarzyńcy przywitali ogłuszającym wrzaskiem. Takim wrzaskiem chcieli zamanifestować, tak jak zrozumiałem wówczas, swoją niezgodę na dotychczasowy system wartości, na rzeczywistość przesiąknięta fałszywymi postawami i pewnego rodzaju sztucznością. [...]

 

Okazało się jednak wbrew oczekiwaniom, że młodzi nie chcieli fetować zburzenia muru berlińskiego śmiałymi projektami społecznymi. Wystarczyło im totalne zanegowanie świata polityki, co w ich mniemaniu było równoznaczne z odrzuceniem dominującego w ostatnim dwudziestoleciu modelu literatury. [...]

 

Na chaos odpowiedziano chaosem. Przypuszczono gwałtowny szturm na stare, humanistyczne treści, jakimi karmiła się sztuka. W zamian zaproponowano, no właśnie, co? Z jednej strony, przede wszystkim w prozie i to głównie feministycznej kpiarską, radosną zabawę z konwencjami i konwenansami, w której świat jawi się jako nieustający kabaret. Z drugiej, przede wszystkim w poezji, egocentryczne wynurzenia na temat własnego nieprzystosowania. [...]

 

Stworzono poezję szybkiej obsługi (jeden z autorów wydał właśnie 16 tomik wierszy [chodzi o Jacka Podsiadłę - przyp. M. W.]), założono serie i biblioteki. Powstał cały biznes pod nazwą "młoda literatura". [...]

 

Dziennikarze przejęli role krytyków literackich, którzy nagle zniknęli z powierzchni ziemi. Dzięki zapobiegliwości z dnia na dzień wykreowano gwiazdy literackie. Wszystko przypominało zawody sportowe: na mecie czekało podium z wypisanymi miejscami dla zwycięzców. [...] Obraz literatury został wykreowany, a tym samym zafałszowany, przez dziennikarzy, zresztą najczęściej z tego samego pokolenia. [...]

 

Kultura za sprawą młodych pisarzy oraz ich sprytnych promotorów, przy biernym najczęściej milczeniu innych twórców, staje się powoli zbiorowiskiem najprzeróżniejszych chorób społecznych i pokrętnych idei (jeśli pewne drażliwe tematy nazwiemy ideami). [...]

 

Okazało się, że sztuka "barbarzyńców" (przypominam numery "bruLionu" propagujące, tak właśnie, propagujące faszyzm, antysemityzm, pornografię, satanizm i narkotyki) nie tylko ma za zadanie odnowić kult prymitywu i dać kopa wszystkim "starym", ale i sprowadzić twórczość do poziomu rynsztoka, a w najlepszym razie "życia inaczej", to znaczy na przekór, na opak, bez zobowiązań, byle głośno i na własny rachunek. Narkotyczne wizje, przekształcające realną rzeczywistość ze wszystkimi tak odrzucanymi etykami i odpowiedzialnością, wyborami i prawdami, w świat fantastycznej witkacjady, wcale nie są ratunkiem przed obowiązkiem mówienia rzeczy doniosłych (str. 1 i 13).

 

Artykuł Kornhausera spotkał się z wieloma, także polemicznymi, głosami.

 

Krzysztof Varga w "Gazecie o Książkach" w artykule Spisek barbarzyńskich przedszkolaków uznał za najważniejszy wątek artykułu Kornhausera (i pośrednio Musiała) rolę masmediów. Otóż jego zdaniem obydwaj autorzy zwrócili uwagę na kreacyjno-promocyjne możliwości mediów. W tym upatrywał zresztą wartości tych wypowiedzi. Choć Varga zgadzał się, że działalność dziennikarzy wiązała się często z niebezpieczeństwem uproszczeń i przekłamań, wskazywał na zupełnie odrębną świadomość młodych twórców i ich całkowicie odmienne podejście do mediów. Jego zdaniem tacy twórcy jak Świetlicki i Gretkowska doskonale wiedzą, że ilość występów w telewizji (szerzej: w mediach) wpływa na wysokość nakładów i liczbę sprzedanych egzemplarzy książek oraz daje możliwość zawierania korzystniejszych umów z wydawcami. Wskazywał też na bardzo istotną sprawę, że dla środowiska "bruLionu" nie ma sprzeczności między niezależnością twórczą a występowaniem w telewizji.

 

Nie można jednak zarzucać mediom zainteresowania młodą literaturą, choć przyznać trzeba, że często zbyt pochopnie beatyfikuje się nowe zjawiska. Przecież dzięki tej kampanii reklamowej młodzi czytelnicy, rówieśnicy "barbarzyńców", zaczynają sięgać po polską współczesną literaturę, odstawiając powoli Ludlumy! Tego nie można lekceważyć.

 

Kinga Dunin ("ExLibris", 69/1995, str. 4-5) polemizowała z tezą o braku wartości, a zatem marginalności pisma i jego twórców:

 

Wbrew temu bowiem, co twierdzi Kornhauser, uniwersalizacja młodej literatury dokonać się może nie przez sięganie do skarbonki ze starymi liczmanami, jak by sobie tego życzył, ale właśnie dzięki zaistnieniu w mediach, ustaleniu pewnych interpretacji, uwspólnieniu znaczeń. Inna sprawa, czy krytyka literacka w tym pomaga udomowionym i nieźle zadomowionym już w polskiej kulturze "przeszłym barbarzyńcom" czy też za wszelką cenę próbuje widzieć w nich zastępy swawolnych Dyziów.

 

Racji krytyków i publicystów, którzy zajmowali się "bruLionem" bronił także Jerzy Sosnowski:

 

Nikt nie rozpieszcza "młodych"; staramy się tylko wszyscy uświadomić tym nielicznym rodakom, którzy wciąż jeszcze czytają, że pojawiła się nowa, zresztą bardzo zróżnicowana, formacja, mająca coś do powiedzenia o dziwnej rzeczywistości wokół nas (Jerzy Sosnowski, Grześ wśród Rastignaców, "Tygodnik Powszechny" 4/1995, str. 12).

 

Warto zwrócić też uwagę na to, co pisał Jarosław Klejnocki w 70 numerze "ExLibrisu" (str. 12), w tekście zatytułowanym Brulionizacja?:

 

Niejednolite przecież, ale jakoś trzymające się razem i popierające, środowisko "bruLionu" niepostrzeżenie stało się [...] częścią establishmentu kulturalnego, uzyskało - być może tylko pośredni, ale wszak niepodważalny - wpływ na to, co się we współczesnej kulturze dzieje.

 

Dyskusję podsumował Jerzy Jarzębski w tekście Nowy turniej pokoleń ("Tygodnik Powszechny" 10/1995, l i 8). Jak wskazuje sam tytuł, krytyk wystąpił z tezą o kolejnym starciu między autorami (środowiskami) z różnych generacji:

 

Starcie "czterdziestolatków" z "trzydziestolatkami" jest pierwszą od wielu lat dysputą pokoleniową w polskiej literaturze. Dysputa trwająca już od dłuższego czasu, mniej jednak dotychczas widoczna, raz bowiem przesłaniana innymi, politycznymi motywacjami, innym razem toczącą się w niskonakładowej prasie literackiej i w tonacji buffo - gdyż jedna strona zaczepia złośliwością, prowokuje błazeństwem, druga zaś milczy nadąsana, powtarzając sobie cichutko przysłowie o psach i karawanie, która - a jakże - jedzie dalej. Jak długo jednak można chować pod siebie pokąsane łydki? Grzegorz Musiał nie wytrzymał w końcu - wykrzyczał obraźliwe "nie!" - wykrzyczał obraźliwie i nie zawsze zgodnie z prawdą, ale złóżmy to na karb krakowskiego powietrza, w którym łatwo - naśladując bronowickiego Wieszcza - stanąć w framudze drzwi i przypatrując się niewinnym weselnym hołubcom, wysnuwać z nich od razu dramat narodowy. [...]

 

"brulionowi" od początku udzielili kredytu opozycyjni twórcy ze starszych pokoleń - chyba w przekonaniu, że rośnie oto kolejne młode pokolenie, z którym porozumieją się łatwo co do podstawowych wartości. Redaktorzy pisma poczęli jednak coraz częściej przykro zaskakiwać swoich popleczników - to przepuszczając wściekłe ataki na skądinąd bardzo zacne (jak "Odra") czasopisma, to wydrwiwając bez litości różnych czcigodnych ludzi opozycji na równi z najgorszego autoramentu komuchami, to znów przekraczając obyczajowe granice przyzwoitości. Kamieniem obrazy była publikacja bez słowa dystansującego komentarza antysemickich tekstów Céline'a, "bruLion" wyszedłszy z podziemia, oderwał się od starszych sojuszników i stał się pismem zdecydowanie pokoleniowym, pomawianym o rozmaite "dziecinne choroby" - obrazoburstwo, gust do prowokacji, pornografii, bluźnierstw itd. [...]

 

"bruLion" nie obsługiwał żadnej idei politycznej, której na wstępie przysięgaliby wierność - głosił raczej nieograniczoną wolność wszelkiego rodzaju wypowiedzi. [...]

 

[...] demontaż tradycyjnego języka i wartości odbywa się bez wyrazistego programu, nie przyświeca mu - jak przed dwudziestu laty - żaden Bereza ze swą "rewolucją artystyczną". [...]

 

Trzydziestolatków na pozór nic nie łączy [...]. Wystartowali bez wspólnej, zwierzchniej ideologii, bez przyjętego, ustalonego przez krytykę kierunku, który można by przeciwstawić nowofalowym czy innym regułom twórczości i jej wartościowania. Łączy ich zaledwie pewien wspólny gest i może wspólna fobia: odrzucenie "moralności", która zatraciła swój wymiar praktyczny, przestała cokolwiek kosztować, stając się czymś w rodzaju kotylionu, wyróżnika lokującego pisarza w społecznym stadzie, w domyśle też: decydującego o jego pozycji i układach. Tej "moralności'' przeciwstawia się zatem swoistą dezynwolturę, sarkazm, brak "odpowiedzialności za słowo". [...]

 

Krzyk ogromny panuje dzisiaj w świecie literatury. Krzyczy się - aby pognębić innych i, aby przytapiając oponentów, wynurzyć na chwilę głowę z wody, powtarzając swe nazwisko, wyryć je innym w pamięci, aby, biorąc się publicznie za bary, dostarczyć widzom rozrywki i przykuć ich uwagę. [...] Spójrzmy na niektóre głosy w "Tygodnikowej" dyskusji: dominuje w nich atmosfera turnieju piękności. [...]

 

Teksty te wytworzyły nową perspektywę recepcji pisma. Kwartalnik, który już nie dostarczał tematów do polemik, gdyż numery ukazujące się po 1995 roku spotkały się z chłodnym przyjęciem i minimalnym odzewem. Przykładem, który tego dowodził, były dyskusja i odpowiedzi na ankietę, wydrukowane w lubelskim kwartalniku "Kresy" (21/1995). Dyskusja dotyczyła miejsca i znaczenia "bruLionu" i całej młodej literatury we współczesnym życiu literackim. Fakt, że będą one istotne, wydawał się większości dyskutantów oczywisty. Problem sprowadzał się do tego, że dla wielu z nich efekty działania "bruLionu" były jednoznacznie negatywne.

 

WNIOSKI Z HISTORII RECEPCJI

 

Odbiór profesjonalnych komentatorów życia literackiego, z jakim spotkał się "bruLion", w znacznym stopniu zaważył na dziejach pisma oraz wskazał znaczenie periodyku po 1989 r. Krytycy dostrzegli bowiem w piśmie głównego przedstawiciela młodej literatury i uznali, że wystąpienia jego twórców są pierwszą manifestację owego pokolenia. Ukazali również, że podstawową jego strategią była strategia prowokacji, wpisując ją na stałe do najbardziej podstawowego obrazu periodyku. Dlatego też częstym kluczem interpretacyjnym stała się analogia, którą dostrzeżono między wystąpieniem "bruLionu" a pierwszymi manifestacjami skamandrytów.

 

Dyskusja między entuzjastami "młodości jako programu", który krytycy wspierający środowisko młodych przypisywali pismu, a strażnikami estetyki i moralności, wychodzącymi z założenia o konieczności kontynuowania programu literatury zaangażowanej prowadziła także do umieszczenia periodyku w opozycji do wizji literatury w tradycyjny sposób związanej z problematyką inteligencką. Wszak dlatego, że nie realizowali oni tej wizji - autorytet krytyczny - prof. Jan Błoński, widząc w wystąpieniach "bruLionu" wyraz młodzieńczej frustracji i agresji, radził młodym redaktorom, by wyżej podnieśli poprzeczkę sporu z poprzednikami.

 

Jednak prowokacje "bruLionu", jego niechęć do takiej wizji literatury, prowadziła do zerwania dialogu z poprzednikami. I właśnie to prowadziło do autonomii literatury obiegu młodoliterackiego w obiegu literatury współczesnej. Krytyczna wizja pisma, przedstawiana przez część odbiorców profesjonalnych (zwłaszcza poprzedników, autorytetów kulturalnych i "starszych"), w której pomawiano je o niedojrzałość, prowadziła zatem do sytuacji, w której nabierało ono przede wszystkim znaczenia dla młodego pokolenia. To właśnie ufundowana przez "strażników moralności" negacja wartości sprawiała, że wzrosło jego znaczenie dla odbiorców z nowego pokolenia. Znakiem tego było pojawienie się przychylnej w większości wypadków krytyki pokoleniowej, towarzyszącej (do jej grona należeli m.in. Sosnowski, Klejnocki, Varga), która podjęła się ukazania, np. w książkach poświeconych pismu, w innych niż tylko prowokacyjnych kontekstach. Dla tych odbiorców zresztą podstawowe znaczenie periodyku wiązało się z jego rolą we wprowadzeniu do obiegu literackiego głównych poetów i prozaików nowego pokolenia (Świetlickiego, Gretkowskiej, Podsiadły, Stasiuka i in.).

 

Miał więc sposób interpretacji znaczenia działalności "bruLionu" znaczny, formotwórczy wpływ także na pismo, a przez to na kształt modelu czasopisma młodoliterackiego, a w konsekwencji - obiegu młodoliterackiego. W reakcjach na nieprzychylne głosy, w oparciu o wypowiedzi wspierające młodych, w interakcjach komunikacji literackiej (kontakty z odbiorcami i ich reakcjami), zmieniał się kształt tej instytucji kultury literackiej debiutantów, a jednocześnie - przez fakt uznania "bruLionu" za reprezentatywne środowisko młodego pokolenia - obieg młodoliteracki, z którym wiązało się coraz więcej czasopism kulturalnych, zaczynał stanowić autonomiczny, a przez to także odrębny fragment współczesnego życia literackiego, "bruLion" zaś stawał się ważnym w nim punktem odniesienia.

 

Str. 42-56

 




Przypisy:

 

21 Jan Klincz, Co kwartał 5000 stron..., "Tygodnik Mazowsze" 245/1988, str. 1 i 4.

 

22 Warto zwrócić uwagę, że ocena wyrażona przez Jana Klincza (pod tym pseudonimem pisało kilka osób: Joanna Szczęsna, Anna Bikont, Piotr Pacewicz), publicystę jednego z istotnych tytułów prasy podziemnej, była ze wszech miar dla pisma łaskawa.

 

23 Jest to nawiązanie do tytułu pierwszej ważnej antologii, w której pojawiły się nazwiska poetów "bruLionu". Tom przyszli barbarzyńcy wydała Oficyna Literacka (również wydawca "bruLionu") w 1991 r. w Krakowie.

 

24 J. M. Rymkiewicz, List, "Tygodnik Literacki", 10/1990, str. 2.

 

25 J. Błoński, Michnikomachia, "Tygodnik Literacki", 20/1991, str. 1 i 15.

 

26 L. Szaruga, Bunt w butonierce, "Kultura" paryska, 6/1991, str. 143.

 

27  M. Urbanowski, Zabawa w starych i młodych, "Dekada Literacka", 1/1992, str. 4.

 

28  P. Śpiewak, Fluidy resentymentu, "Tygodnik Literacki", 25/1991, str. 12.

 

29 "Polityka-Kultura" (1/1998), str. 17-18. Jak widać nie ma tu ocen pisma i narzekań na jego bezmyślne występy. Podobnie skonstruowany był prezentacyjny tekst Klejnockiego, Czas prywatnych obowiązków, "Odra", 11/1992

 

30 Przy tej okazji trzeba jednak zaznaczyć, że "rezygnacja ze współpracy" odbywała się stopniowo. W tym sensie twórcy o rodowodzie drugoobiegowym przestawali akceptować "bruLion" z powodu różnych tekstów i w niejednakowym czasie. I tak po wydrukowaniu w numerze dziewiątym Historii oka zareagowało oburzeniem środowisko krakowskiej "Arki", a dalej współpracowali z pismem tacy autorzy jak Rymkiewicz i Międzyrzecki (ich utwory ukazały się w numerze jedenastym i dwunastym [łączonym], co wyklucza sytuację, w której by nie zdążyli wycofać swych wierszy). Rymkiewicz zerwał z kwartalnikiem znacznie później po wydrukowaniu Céline'a. W wypadku numeru dziewiętnastego A i B zareagowali protestem także młodzi krytycy, którzy dużo zrobili dla wypromowania pisma (np. J. Sosnowski i P. Bratkowski).

 

31 P. Bratkowskł, Anarchia przeszła w sklerozę, "Obserwator Codzienny" z dn. 5 maja 1992 r., str. 5.                                                               

32 P. Bratkowski, Terrorysta w piaskownicy, "Gazeta o Książkach" 4/1993, z dnia 14 kwietnia 1993 r., str. 7.

 

 

 




QUASI-PROGRAMOWE WYPOWIEDZI REDAKCJI "BRULIONU"

 

WPROWADZENIE

 

W historii "bruLionu" można znaleźć przynajmniej cztery wypowiedzi, które dotycząc zarzutów postawionych pismu można odczytywać jako quasi-programowe, gdyż wyjaśniają powody, dla których redakcja kwartalnika sięgnęła po określone teksty, a także określają i wyjaśniają postawy polityczne i intelektualne, z których punktu widzenia występowała. Oczywiście, nie są to teksty programowe sensu stricte, dlatego, że stanowią reakcje w dialogu między czasopismami literackimi, kulturalnymi lub - jak w przypadku odpowiedzi na list J.M. Rymkiewicza do redakcji "Tygodnika Literackiego" - osobistościami kultury.

 

 

 

 




Odpowiedź na artykuł Esa opublikowany w dwutygodniku "Świat"

 

WOBEC PROWOKACJI ("BRULION" 10/1989)

 

W pierwszym numerze niezależnego dwutygodnika "Świat" wydawanego w Krakowie przez środowisko "Arki" ukazał się tekst pt. Literackie śmietnisko czy rewolucja kulturalna, będący zastanawiająco napastliwym atakiem na nasz kwartalnik. Niezwykłe pozamerytoryczne zacietrzewienie Autora oraz charakter i forma tego ataku (anonimowy donos spreparowany wedle klasycznie stalinowskich reguł) zwalnia nas z obowiązku odpowiedzi. Jeśli jednak postanowiliśmy zareagować na inwektywy Esa (tak podpisał się ich Autor), to ze względu na naszych Czytelników, dzisiejszych i przyszłych - być może nie znających wszystkich zeszytów "bruLionu" - których mogłyby wprowadzić w błąd kłamstwa i pomówienia skierowane pod adresem pisma. Także ze względu na naszych Autorów, równie bezwzględnie potraktowanych przez publicystę "Świata".

 

Oto wspomniany tekst w całości:

 

Przerażający bełkot francuskiego szaleńca, w którym nekrofilia, gwałt połączony z morderstwem księdza, profanacja ołtarza i hostii, odrażające okrucieństwo i fascynacja fekaliami łączą się w monstrualnych opisach, z których nie sposób zacytować choćby niewielkiego fragmentu. Jeśli istnieje pornografia pornografii, to tekst Georgesa Bataille'a (w przekładzie Tadeusza Komendanta) należy właśnie do tego gatunku. A zaraz obok mozolny wywód, w którym Jan Paweł II jako przywódca "obozu represyjnego" przyrównywany jest do Chomeiniego, Mao Tse Tunga, Castro i Hitlera. A potem - zapewne okropnie śmieszny - fragment podręcznika dla spowiedników. A jeszcze dalej zwierzenia szczególnie skierowane do młodzieży: "Jednostronne oświetlanie brania (narkotyków), ukazanie tylko ciemnych stron narkomanii jest z punktu widzenia wolnej jednostki szkodliwe. Ogranicza jej swobodny wybór. (...) Sam biorę (narkotyki) od dziesięciu lat i mimo to jestem osobą twórczą, szanowaną i z punktu widzenia zbiorowości, pożyteczną. Narkotyki to piękna sprawa. (...) Brak akceptacji dla narkotyków bierze się głównie z niewiedzy. Z lęku przed nieznanym". Itd.

 

To wszystko i wiele innych atrakcji czeka na czytelnika "niezależnego" kwartalnika "bruLion". Pisma, którego dziewiąty numer pracowicie wypełnia kilku raczej nieznanych, ale zapewne bardzo odważnych młodzieńców. Poprzednio już zwrócili na siebie uwagę arogancją i programowym nihilizmem, teraz jednak przekroczyli granice, w których mogą być tolerowane nieodpowiedzialne wybryki. Ich kilkusetstronicowych produkcji nie podjęło się firmować żadne z niezależnych wydawnictw. Swoje utwory powierzali im jednak znani i cenieni autorzy. W tym samym numerze z obrazą uczuć religijnych, pornografią i reklamą heroiny sąsiadują teksty Wiktora Woroszylskiego, Jarosława Marka Rymkiewicza, Adama Czerniawskiego, a także Magdaleny Lubelskiej, Mariana Stali oraz wywiady, których udzielili Jadwiga Staniszkis i Antoni Macierewicz. W następnych zeszytach redakcja zapowiada utwory Jana Józefa Szczepańskiego, Ewy Lipskiej, Artura Międzyrzeckiego i znowu J. M. Rymkiewicza i W. Woroszylskiego.

 

Moje pytanie brzmi następująco: czy autorzy czytają pismo, w którym publikują lub mają zamiar publikować swoje teksty? Jeśli nie - powinni poświęcić trochę czasu na lekturę. Jeśli zaś pismo znają i dokonali świadomego wyboru tych, a nie innych łamów, oznaczać to może, iż w umysłach części elity intelektualnej dokonał się zasadniczy przełom. Zespół podstawowych dla naszej kultury wartości estetycznych, ideowych i moralnych został odrzucony na rzecz, najdelikatniej mówiąc, totalnej wolności artysty. Koncepcje tego typu znane są nie od dziś, znane są także niebezpieczeństwa z nimi związane. Wiem, że przez wyzwalających się z kolejnych (tym razem chyba ostatnich) ograniczeń artystów uznany będę za dławiciela wolności. Sam mam wątpliwości, czy nie użyłem zbyt wielkich słów, bo w gruncie rzeczy jest to sprawa smaku.

 

Przyjrzyjmy się po kolei wszystkim punktom oskarżenia:

 

1. Pornografia. Opowiadanie G. Bataille'a Historia oka - istotnie bulwersujące - opatrzone zostało notą tłumacza T. Komendanta, odsyłającą do źródeł  wyjaśniających historyczno-literacki i filozoficzny kontekst niegdyś skandalizującego - pochodzącego z 1928 r. - utworu, notabene dziś otwierającego "Dzieła zebrane" Bataille'a, wydane przez szacowną oficynę Gallimarda. Udający, iż nie zna tego kontekstu, Es potraktował opowiadanie Bataille'a - jednego z najwybitniejszych współczesnych pisarzy i myślicieli francuskich - nie jako filozoficzną i artystyczną prowokację, charakterystyczną dla czasów powstania Historii oka, lecz jako czystą pornografię. Jeśli by przyjąć taką optykę - polegającą na mechanicznym liczeniu drastycznych opisów i słów, bez żadnej próby zrozumienia ich motywacji i artystycznego sensu - należałoby zniszczyć ogromną część światowej literatury: dzieło Joyce'a i Musila, Prousta i Geneta, Millera i Grassa, Mailera i Rotha, Hellera i Vonneguta, Witkacego i Zegadłowicza i wielu, wielu innych... Zauważmy na marginesie, że inwektywy, jakimi Es obrzuca Bataille'a są wiernym powtórzeniem stylistyki, jakiej wobec pisarzy europejskich i amerykańskich używała komunistyczna propaganda w czasach stalinowskich.

 

1 - co może tu najważniejsze - opowiadanie Bataille'a publikujemy jako część (obok utworów Geneta, Lély, Vonneguta i artykułów Trznadla, Pauverta) całego bloku tematycznego, który, od tytułu jednego z artykułów, można by nazwać: Gdy pisarz przekracza normy. Bloku, w którym przedstawiamy historię i uwarunkowania oraz rozmaite stanowiska wobec libertynizmu potraktowanego z całą powaga jako filozoficzny i artystyczny problem. Es nie wspominając ani słowem o tym kontekście, przedstawiając opowiadanie Bataille'a jako wyizolowaną, zamieszczoną wyłącznie w celu zaszokowania czytelnika, ohydną historyjkę - dokonuje świadomie nierzetelnej manipulacji.

 

2.  Obraza uczuć religijnych. Podobnie postępuje Es imputując nam chęć obrazy Ojca Świętego. Sformułowanie o postawie "represyjnej" dotyczy bowiem wyłącznie stosunku do współczesnej rewolucji seksualnej, a ponadto zostało przez Esa wypreparowane z tekstu Przyzwolenie konta tabu? będącego opracowaniem (zostało to wyraźnie zaznaczone) eseju Jean-Jacquesa Pauverta, pomieszczonego jako wstęp do Anthologie des lectures erotique. Eseju przedstawiającego historię rewolucji seksualnej i jej odbicie w literaturze uczestników sporu, jaki wokół niej rozgorzał (m.in. Camusa, Bretona, de Rougemonta, Cocteau). Es wypreparowuje jedne z poglądów przytoczonych w eseju Pauverta i traktując opracowanie tego eseju jako odredakcyjny artykuł oskarża nas o obrazę uczuć religijnych. To już nie tylko demagogia, to zwykłe pomówienie. A jest też i kłamstwo: nigdzie, w całym tekście Pauverta nie nazywa się Jana Pawła II "przywódcą obozu represyjnego".

 

3. Narkotyki. W dziale korespondencji zamieściliśmy list Czytelnika, wyrażający wyłącznie jego własne poglądy na temat narkotyków. List ten został opublikowany, ponieważ zawierał ciekawą, choć dyskusyjną propozycję walki z narkomanią, którą to propozycję można streścić następująco: Skoro dotychczasowa jednostronna antypropaganda jest bezsilna i co dziesiąty młody człowiek sięga po narkotyk, to może próbować innych sposobów perswazji: Jeśli już wziąłeś, wiedz, że narkotyk nie musi być silniejszy od ciebie. List ten - znów - przedstawia Es jako odredakcyjny artykuł. Jeśli na podstawie listu czytelnika oskarża redakcję o reklamowanie heroiny, jest to nie tylko prymitywne - bo łatwe do zweryfikowania - oszustwo, ale coś więcej: próba zdyskredytowania moralnego redakcji przez imputowanie jej czynu nieetycznego, a nawet przestępczego. Jest to krótko mówiąc donos.

 

4.  Zarzut "arogancji" i "nihilizmu" - rozciągnięty na wszystkie, nie tylko dziewiąty, numery "bruLionu" - przedstawiony bez jakichkolwiek prób uzasadnienia i argumentacji, staje się zwyczajną obelgą. I znów warto zwrócić uwagę na kształt stylistyczny tej inwektywy; dokładnie tak samo prasa partyjna domagała się kary dla sprawców nieodpowiedzialnych wybryków, przekraczających granice tolerancji w roku 1968, 1976, 1982...

 

5. Zarzut, iż "bruLion" wypełnia kilku nieznanych młodzieńców. Oto tylko niektórzy z nich - Autorzy, których nazwiska znaleźć można w "bruLionie": I. Bachmann, J. Błoński, J. Brodski (tł. S. Barańczaka, R. Gorczyńskiej, A. Mietkowskiego, R. Przybylskiego; Brodskiemu poświęciliśmy specjalny, liczący 350 stron, podwójny zeszyt 5-6/1988), A. Drawicz, J. Fedorowicz, P. Huelle, E. Ionesco, J. Jarzębski, T. Jastrun, I. Klima (tł. J. Anderman), J. Korwin-Mikke, R. Kunze (tł. R. Krynicki), M.Kundera, J. Kosiński, E. Lipska, N. Mandelsztam, T. Nyczek, T. Nowakowski, J. Pilch, A. Pawlak, I. Ratuszyńska, A. Sołżenicyn, J. Škvorecký, J.M. Rymkiewicz, J. Szpotański, M. Stala, J. Trznadel, B. Toruńczyk (wywiad), T. Venclova, K. Vonnegut, W. Woroszylski.

 

A obok nich, owszem, licznie pojawiają się w "bruLionie" debiutanci -  dla wyjaśnienia Esowi; debiutant to z reguły ktoś "raczej nieznany" - bowiem pragniemy i będziemy poszukiwać i promować debiutantów, gdyż zgadzamy się z J. Błońskim, że "literatura bez debiutów jest przyszłą pustynią", również literatura niezależna.

 

6.  Zarzut najpoważniejszy - i najbardziej perfidny: jakoby "bruLionu" nie wydawało żadne niezależne wydawnictwo. Środowisko "Arki" doskonale wie, kto jest naszym wydawcą (temu, jednemu z najpoważniejszych wydawnictw niezależnych także i środowisko "Arki" sporo zawdzięcza...), ale wie także, i na zarzut ten nie będziemy mogli publicznie odpowiedzieć, bowiem byłaby to dekonspiracja naszego wydawcy. (Notabene "Arka", jak zresztą większość pism podziemnych, również nie podaje swego wydawcy). Powyższe sformułowanie oraz sugestia, że nasz kwartalnik udaje tylko pismo niezależne (wzięcie w cudzysłów określenia "niezależny" w odniesieniu do "bruLionu"), niedwuznacznie usiłują stworzyć wrażenie, i "bL" jest "fałszywką" ...To już nawet nie skrajna nieuczciwość - środowisko "Arki" zna przecież prawdę - to, nazywając rzecz po imieniu, prowokacja.

 

Postawiwszy "bruLionowi" najcięższe zarzuty, Es próbuje zastraszyć naszych Autorów, aby już nigdy nie odważyli się publikować w "bL". Szantaż i aroganckie zruganie pisarzy tej miary co Lipska, Międzyrzecki, Rymkiewicz, Stala, Szczepański - przez anonimowego Esa, pozostawmy bez komentarza.

 

8. Pod sam koniec Es przyznaje, że można go nazwać "dławicielem wolności". Skwapliwie przyznaje się do jednej przewiny, by odwrócić uwagę od innych, równie poważnych. Owszem Es jest wrogiem wolności słowa i myśli, ale nie tylko - jego broń to także: demagogia, kłamstwo, donos, prowokacja.

 

9. W finale swego tekstu Es odwołuje się - ponury paradoks - do wprowadzonej przez Z. Herberta kategorii smaku, w którym są włókna duszy i chrząstki sumienia. Tak właśnie: sumienia. A paradoks i na tym polega, że gdyby Es zrozumiał ten wiersz, odnalazłby w nim portret totalitarnego politruka, swój własny portret: samogonny Mefisto w leninowskiej kurtce; znalazłby także przenikliwą i precyzyjną analizę swej stalinowskiej metody polemicznej i stylu: retoryka a nazbyt parciana.../ łańcuchy tautologii parę pojęć jak cepy/ dialektyka oprawców żadnej dystynkcji w rozumowaniu...

 

Tyle - w odpowiedzi na sam tekst Esa. Zapytajmy teraz, o co tak naprawdę chodzi? Skąd takie metody, nieopanowana tonacja emocjonalna, nie maskowana chęć całkowitego wdeptania "bruLionu" w ziemię? Bo w tekście Esa idzie przecie o samo istnienie naszego pisma. Z nieuczciwie spreparowanej oceny fragmentów dziewiątego numeru wyprowadza on ocenę wszystkich zeszytów "bL" - nawet tych jeszcze nie istniejących, przyszłych, w których zabrania drukować strofowanym przez siebie pisarzom. Nr 9 to tylko pretekst, Es chciałby kasacji pisma w ogóle. Dlaczego?

 

Es mówi jako reprezentant środowiska "Arki". Jego tekst ukazał się w "Świecie" (zapewne chwyt taktyczny: dać pozory "powszechnej opinii" i nie mieszać "Arki" w bezpośredni spór), ale nie przypadkiem zapewne właśnie pod tekstem Esa znajduje się nota informująca, iż "Świat" jest pismem środowiska "Arki". Czyżby zatem chęć zniszczenia konkurencji? Ale przecież "bruLion", jako pismo literackie, nie stanowi żadnego zagrożenia dla "Arki", która od dość dawna już przekształciła się w dogmatyczny i fundamentalistyczny magazyn polityczny o wąskiej - i coraz bardziej się zawężającej - perspektywie. (Znamiennym dla tego kierunku wydaje się krwawy serial prowojenny, ciągnący się przez kilka już ostatnich numerów, głównie w ponurych, ciężkich artykułach Ł. Plesnara).

 

Być może zatem atak tego środowiska jest reakcją na kilka materiałów polemicznych - w rozmaity sposób - względem "Arki", jakie znalazły się w "bruLionie". Było ich doprawdy niewiele: (1.) Wywiad, jakiego - w czwartym numerze - udzielił nam jeden z redaktorów Arki, w którym powiedział on m.in.: "Arka" stanowi klasyczny przykład pisma robionego przez wściekłych starców. Wściekłość objawia się w bezwzględności formułowanych sądów... Nic ująć; dodajmy od siebie: nietolerancję, dogmatyzm, zadufane przeświadczenie o posiadaniu absolutnego monopolu na prawdę i słuszność. Zabawne, że te totalitarne cechy stanowią istotę pisma głośno deklarującego antykomunizm... (2.) Również w czwartym zeszycie "bL" - recenzja z tomu Drzewa J. Polkowskiego, sztandarowego poety środowiska "Arki". Recenzja krytyczna - bo pisana przez poetę innej, nowej formacji artystycznej, i z jego punktu widzenia - ale bynajmniej nie złośliwa, rzeczowa i pełna rewerencji, co łatwo można sprawdzić. Czy mogła aż tak urazić ambicję i miłość własną autora Drzew? (3.) I - co wydawało się nam zupełnie niewinnym żartem - sparodiowanie napuszonej Rady Patronackiej "Arki" oraz felieton Chruszczyka (zeszyt 7-8) żartujący z głównego ideologa tego pisma, R. Legutki (który zresztą w ostatniej "Arce" pryncypialnie i ex cathedra beszta jak uczniaka nie umiejącego myśleć logicznie... Jerzego Turowicza).

 

Okazało się jednak, że nadęta pycha, wygórowane ambicje, pryncypialny dogmatyzm niczego tak się nie boją - i niczego tak nie nienawidzą - jak właśnie uśmiechu, żartu. Stąd - mściwa, histeryczna wręcz reakcja, stąd nienawiść zaślepiająca do tego stopnia, że środowisko "Arki" - piórem Esa - nie wahało się uderzyć w sposób tak brutalny, a jednocześnie toporny - łatwy do zdemaskowania. Reprezentant "Arki" stroi się w szaty obrońcy kultury i moralności, zagrożonych rzekomo przez samo istnienie "bruLionu". Jego motywy i metody polemiki są właśnie zaprzeczeniem wszelkiej kultury i moralności.

 

Przeciwko tym metodom - totalitarnym z ducha, przeciwko nietolerancji, demagogii i kłamstwu - stanowczo protestujemy.

 

redakcja "bruLionu"

 

 

 

 

 

 

 




Odpowiedź na ankietę ogłoszoną przez redakcję "Polityki" (tekst opublikowany m. in. przez "bruLion" w 21-22 zeszycie pisma)

 

REDAKCJA "POLITYKI" - "KULTURY"

 

Odmawiamy wzięcia udziału w ankiecie organizowanej przez wasze pismo, gdyż nie mamy ochoty pojawić się na jego łamach - obojętnie w negatywnym czy pozytywnych kontekście. Tygodnik "Polityka" we wszystkich swoich politycznych odmianach - popaździernikowej (zastępującej zlikwidowane przez Gomułkę "Po Prostu"), gierkowskiej, jaruzelskiej i neokomunistycznej ("oświecona neolewica") jest dla nas jednym z najobrzydliwszych osiągnięć komunistów w tym kraju. Fakt, że wielu obywateli PRL uważało "Politykę" za pismo "wiarygodne" wynikał z niekwestionowanego zwycięstwa komunizmu w Polsce. Ta ideologia zatriumfowała tutaj przynajmniej na dwa pokolenia. Nas to już nie dotyczy. Są wśród nas ideologiczni fanatycy i zwykli prywatni skurwiele, ale nie ma już komunistów - a tym bardziej cynicznych polkomunistów w stylu "Polityki" (jak choćby Passent, Koźniewski czy Toeplitz - intelektualiści uprawiający odważne polemiki w cieniu ZOMOwskich pałek).

 

Rozumiemy, że niepokoi was spadający nakład i znikoma wiarygodność pisma (17% w 1991 roku według Ośrodka Badań Prasoznawczych przy UJ). Wasi czytelnicy wymierają. Nasza obecność na łamach "Polityki" to udzielanie wam nowej wiarygodności, na którą nie zasługujecie. Wystarczy, że łasi się do was solidarnościowy establishment od prezydenta Wałęsy po Michnika, ale w końcu oni wiele wam zawdzięczają. Było nie było podzieliliście się z nimi władzą nad tym krajem.

 

Kiedy w latach 80. wasze pismo krytykowało fundamentalistów z "S" i chwaliło mądre reformy Jaruzelskiego, nas pałowano na milicyjnych komisariatach (to nie było męczeństwo, to było upokorzenie). Będziemy z wami rozmawiać, kiedy Koźniewski, Passent, Toeplitz zgodzą się zostać publicznie spałowani po tyłkach. Ale to mało. Będziemy mogli z wami rozmawiać po komunistycznej Norymberdze.

 

redakcja kwartalnika "bruLion" R. Tekieli, K. Koehler, M. Spychalski i C. Michalski

 

Ponieważ w waszych zwyczajach nie mieści się drukowanie tego typu tekstów, rozsyłamy ten list do wszystkich dzienników, tygodników i miesięczników, które mógłby on zainteresować.

 

 

 

 

 

 




Odpowiedź na list do redakcji "Tygodnika Literackiego" Jarosława M. Rymkiewicza opublikowany w "T. L." (nr 10 z 25 listopada 1990 roku) zamieszczona w "Tygodniku Literackim" (nr 12 z 9 grudnia 1990 roku)

 

DWA INTELEKTUALIZMY

 

Zamieszczenie w naszym kwartalniku tekstu Louisa F. Céline'a pod tytułem Hollywood miało, między innymi, charakter prowokacji, podobnie jak wielu innych tekstów i artykułów prezentowanych dotąd w "bruLionie". Jednym z naszych zamierzeń od początku istnienia tego pisma jest bowiem przełamanie panującego w Polsce modelu kultury intelektualnej.

 

***

 

Na użytek tego tekstu przez intelektualistów rozumiemy ludzi myślących i wypowiadających się nie tylko w obrębie swych profesorskich, literackich czy politycznych karier, ale również na tematy publiczne.

 

Intelektualiści na literę M to Mickiewicz, Marks, Miłosz, Malreaux. Intelektualiści byli w Grecji w V wieku p.n.e., w Rzymie Cezarów, na dworze Karola Wielkiego, są również w dzisiejszej Polsce.

 

W ostatnich czasach wielu intelektualistów wypowiada z satysfakcją pogląd, że intelektualiści to bardzo niebezpieczna i zdemoralizowana kasta społeczna. Jest w tym wiele prawdy.

 

Jako ludzie, intelektualiści nie różnią się zbytnio od nieintelektualistów. W swoim działaniu kierują się równie egoistycznymi pobudkami, podobnie jak innym zależy im na zdobyciu jak największego wpływu na rzeczywistość. Intelektualistów powołuje do życia powszechna potrzeba orientacji światopoglądowej. Stwarza ona bardzo wygodne alibi, dzięki któremu mogą działać w interesie innych. Działając w cudzym interesie intelektualiści posuwali się wielokrotnie do legitymowania najordynarniejszych kłamstw i najbardziej ponurych zbrodni. Swoją inwencją przyczynili się do powstania najbardziej drakońskich porządków społecznych na świecie. Gdy intelektualiści nie mogą, ze względu na okoliczności, operować ideologiami, tak jak ma to miejsce obecnie w Polsce, to starają się sproblematyzować świat w taki sposób, żeby im właśnie przypadła rola autorytetu rozstrzygającego owe problemy. Na szczęście posiadanie kontroli nad dyskusją o rzeczywistości nie oznacza kontroli rozwoju rzeczywistości samej.

 

***

 

Bywają smutne czasy dla pewnych profesji. W XVIII wieku przestał istnieć zawód kochanka Katarzyny II. Dla intelektualistów polskich złe czasy przyszły w XIX wieku. Zmrożone i spłaszczone stosunki społeczne przerobiły intelektualistów na humanistycznych moralizatorów (moralistycznych humanistów). Zamiast silnego państwa gwarantującego przez nieingerencję wolność ludzkich zachowań, mieliśmy przez ostatnie dwieście lat nadmiar jawnych i niejawnych kodeksów moralnych, rytuałów, z których wiele za dziesięć lat zawiśnie w Muzeum Nadwiślańskich Osobliwości. Takie są źródła nadwrażliwości etycznej polskich intelektualistów.

 

System ten utrzymuje się niestety do dzisiaj. Instrumentem wygodnego porządkowania rzeczywistości jest w dalszym ciągu humanistyczny moralizm.

 

Nadal ludzie, którzy prywatnie są często, według własnych deklarowanych kryteriów, na przykład cynicznymi salonowcami, usiłują przy każdej publicznej okazji pouczać innych, powołując się na uniwersalne wartości etyczne. Nadal dokonuje się to przy tuszowaniu własnego przed-refleksyjnego uwarunkowania światopoglądowego, którego źródłem jest na przykład tradycja powiatu, czyli pamiętne porady stryja. A uniwersalność tak się ma do porad stryja jak Warszawiak do Nowego Jorku.

 

***

 

Dawna i bliska

tematów lista

choć wypierana

to rzeczywista.

Których nie ruszy

bubu noblista

i polski intelektualista

(bo humanista

i moralista);

Erotyczne stosunki z carskim dragonem.

Stosunki hrabianki z koniem (pirogiem) ułana.

Akceptacja durnoty polskiego chłopa.

Mikołaj II jako znakomity polityk.

Literatura antykomunistyczna jako chała większa od nieautentycznej prozy Andrzejewskiego.

Ojciec rodziny jako system niesprawiedliwych przywilejów.

Ojciec Kolbe jako antysemita.

Skuteczność jako moralność polityka.

Niezależność wobec polityków jako moralność prasy.

Antypolonizm Żydów.

Chrystus jako wątpliwa osoba boska.

Rosjanin jako elegant sprytniejszy od Polaka.

Analiza budżetu Rzeczpospolitej.

 

***

 

W naszym przekonaniu dochodzimy obecnie do nowego etapu w rozwoju stosunków między ludźmi (wolne społeczeństwa osiągnęły go znacznie wcześniej) do etapu wyznaczającego konieczność rezygnacji z pompowania w dusze moralności opartej o kodeks. Człowiek we własnych oczach okazał się istotą zbyt skomplikowaną, a jego sfera moralnych odniesień zbyt subtelna, żeby wszelka próba kodyfikacji zachowań względem osi dobre-złe obróciła się przeciwko intencjom, które podyktowały ten sposób porządkowania. Stosowanie kodeksowego myślenia prowadzi w tego typu sytuacji do powstawania coraz bardziej wyrafinowanych form działań niemoralnych. Pojawia się niemoralność w białych rękawiczkach, która nie kradnie, ale wykrada i nie kłamie, ale przekłamuje.

 

Jakie konsekwencje ma zastosowanie myślenia kodeksami do dziedziny poznania świata?

 

Element aktualnie lansowanego kodeksu stryja mówiący, że antysemityzm jest zły, prowadzi na przykład do eliminacji z pola widzenia opinii publicznej antysemickiego tekstu Céline'a. Czytelnik traci tym samym możliwość bezpośredniego zapoznania się z dziwnym, choć bynajmniej nie odosobnionym w nowożytnej Europie fenomenem, w którym wyrafinowana wrażliwość splata się w jednolitą całość z prymitywną ideologią, tworząc swoistą poetykę wszechnegacji.

 

Jeśli kodeks stryja nie eliminuje tekstu Céline'a, to przynajmniej żąda opakowania go w komentarz uprzedzający, że Celinę był podłym antysemitą. Ten komentarz wyjaśniałby także, jakie nieszczęścia osobiste doprowadziły go do tego obłędu. Taki punkt widzenia jest dla nas w równym stopniu wątpliwy jak opisany chwilę wcześniej (a prowadzący do eliminacji niektórych tekstów z pola widzenia czytającej publiczności). Dlatego kontakt z tekstem zaopatrzonym w zarys kontekstu historyczno-biograficznego miałby mieć wyższą wartość poznawczą niż kontemplacja świadectwa w stanie czystym, na przykład kwadratury obłędu albo sublimacji popędów tantrycznych? O tym, co może znaczyć tekst Céline'a, łatwo jest zapomnieć na wiadomość, że ów biedny człowiek został wycyckany przez hollywoodzkich producentów filmowych, że miał srebrną płytkę w głowie oraz nie podobał mu się Związek Radziecki.

 

***

 

Nie istnieją więc specjalne powody, aby opłakiwać kodeks stryja. Co więcej, ma on już swoich ewidentnych następców. Na poziomie indywidualnym jest to zwykła intuicja moralna, na poziomie zbiorowym prawo pojęte jako realizacja umowy społecznej motywowanej przetargiem interesów jednostek i grup społecznych a nie moralistycznym pryncypializmem.

 

Model intelektualizmu, który opiera się o tego typu rozpoznanie, (a który niewiele ma wspólnego z "humanistycznym moralizmem") od początku towarzyszy rozwojowi nowożytnego państwa, w którym to państwie pielęgnuje się swobody obywatelskie. Intelektualizm tego typu ufundowany jest na zasadach wolności skojarzeń, wolności artykulacji i na swobodzie w wyznaczaniu sobie celów.

 

Od początku istnienia "bruLionu" zrezygnowaliśmy z lansowania jakiegokolwiek sposobu życia i myślenia. Z własnej nieprzymuszonej woli (i we własnym interesie) staramy się prezentować najtrudniejsze do zdefiniowania postawy, ponieważ to właśnie w konfrontacji ekstremalnych zachowań złożoność relacji człowiek-świat objawia się w sposób najbardziej wyrazisty. Chodzi tu szczególnie o postawy nowe, jeszcze nie opisane lub z jakichś względów dotąd pomijane, a ujawniające w sposób żywy, swoisty i aktualny nieoczywiste wymiary rzeczywistości.

 

Ponadto nie uważamy, żeby nasza interpretacja zamieszczonych w "bruLionie" tekstów była ciekawsza, wnikliwsza czy ważniejsza niż interpretacja kogoś, kto te teksty czyta nie redagując "bruLionu". Traktowanie czytelnika jak idioty jest domeną pozostałych polskich żurnali. Człowiek nie rodzi się idiotą, lecz nim zostaje, kiedy pozwala się traktować jak idiota.

 

Normalnym sposobem uzyskiwania poczytności przez polskie pisma jest podsuwanie dydaktycznego komentarza osadzonego w aktualnych i specyficznie naświetlonych realiach politycznych. Naszym sposobem zdobywania poczytności jest unikanie komentarza i ignorowanie tych realiów.

 

Nie mamy i nie chcemy mieć w tej dziedzinie nic do wygrania, nie wiąże nas z nią żadna lojalność. Wybieramy prywatną tożsamość.

 

Z tych właśnie względów nie można traktować tekstu Céline'a jako precedensu. Wystarczy sięgnąć do wcześniejszych numerów "bruLionu", aby znaleźć tam nieopatrzone żadnym komentarzem niezbyt zgodne z kodeksem moralnym teksty Bataille'a, Mazowieckiego, Wałęsy, Glempa, Giertycha. Na opublikowanie tych ostatnich nikt nie zareagował oburzeniem. Stawia to "zagniewanych" Célinem w dość niezręcznej sytuacji. I na tym polega cały dowcip.

 

***

 

Gdyby w Polsce istniała wolna prasa, to pozwoliłaby ona na demistyfikację politycznych gier Moczara w 1968 roku. Pozwoliłaby na demistyfikację gier w 1989 i 1990 roku. W roku 1968 ssaliśmy lizaki, w roku 1944 nikt o nas nawet nie śnił. My wracamy do XVI wieku i wstępujemy w wiek XXI. Większość polskich intelektualistów tkwi w wieku XIX. My mamy lat pięćset, a oni dwieście.

 

Czyżby konflikt pokoleniowy?

 

Jarosław Baran, Wojciech Bockenheim, Krzysztof Koehler, Robert Tekieli

Kraków, 19 X 1990

 

 

 

 

 

 




Cele Fundacji "bruLionu", ogłoszenie wewnętrzne "bL" z numeru 28 (zachowano oryginalną pisownię)

 

FUNDACJA "BRULIONU" 

CELE FUNDACJI:

 

1. niwelowanie przepaści pomiędzy słowem publicznym i prywatnym,

2. uczestniczenie w próbie powołania do życia nowego modelu kultury intelektualnej. Modelu opartego na zasadach wolności skojarzeń, wolności artykulacji i swobodzie w wyznaczaniu sobie celów,

3. przeciwdziałanie procesowi zatracania statusu ontycznego przez wszelkie elementy struktury rzeczywistości,

4. popieranie i promocja różnych dziedzin twórczości,

5. promocja młodego pokolenia twórców w kraju i za granicą.

 

Str. 97-106

 

 

 

 

 




Marcin Wieczorek (1971) - poeta, opublikował m.in. tom "Otwarcie" (2003). Pracownik naukowy na Uniwersytecie Warszawskim. Mieszka w Warszawie.

 






bruLion - wybór tekstów