Marcin Wieczorek*
BruLion.
Instrukcja obsługi - 1
Korporacja Ha!art
Kraków 2005
KULTURA ALTERNATYWNA. POCZĄTKI
Już w czwartym
numerze pojawiła się bardzo ważna rubryka dotycząca działań środowisk
alternatywnych pt. "Garaż". Od tego momentu
materiały poświęcone kulturze alternatywnej powoli stawały się charakterystyczne
dla nowego kwartalnika, choć w ówczesnym modelu kultury rzeczywiste
skierowanie uwagi na zjawiska spoza dwóch głównych antagonistycznych systemów
nie było łatwe. Pismo potrafiło jednak dostrzegać zjawiska, które rodziły się i
rozwijały na marginesach głównych nurtów. Wśród nich znalazły się różne odmiany
działań alternatywnych młodych, zarówno politycznych, jak i artystycznych.
Poświęcanie im uwagi było odpowiedzią na obserwowane postawy twórców i
działaczy zarówno drugiego, jak i oficjalnego obiegu kulturalnego, w których
nie mieściło się zainteresowanie tego typu działalnością młodzieży. Zresztą
pokoleniowe formy aktywności po prostu silnie przemawiały do redaktorów "bruLionu" i przede wszystkim dlatego poświęcali im
coraz więcej miejsca. Opublikowanie w "Garażu" z numeru czwartego
piosenki Nasza Tradycja zespołu T. Love Alternative, stanowiło więc wyraźny sygnał poszerzenia pola
zainteresowań o zjawiska kulturowe, które nie miały wyraźnego miejsca ani w
pierwszym, ani w drugim obiegu.
Na szyi
krzyżyk
W
kieszeni amunicja
Na wieki
wieków
To jest
nasza tradycja
Na stole
wódka
Uciecha
krótka
Święta
godzina
W imię
Ojca i Syna (str. 90)
Gdyby szukać innych
tekstów, które wyznaczyły zakres tych poszukiwań, można by wskazać tekst Pawła
Kasprzaka Wszyscy jesteśmy pomarańczowi, wydrukowany w siódmym i ósmym
(łączonym) numerze (Kraków, lato-jesień 1988), w którym została zaprezentowana
najsłynniejsza polska grupa happenerska (czy może
raczej ruch happeningowy), Pomarańczowa Alternatywa, której działania
otwierały zupełnie nowy okres w dziejach polskiego obywatelskiego
nieposłuszeństwa. Karnawalizacja zachowań
politycznych, które się z jej działalnością wiązały, stała się również cechą
charakterystyczną twórców "bruLionu". Przejawy
dystansu wobec kultury oficjalnej oraz opozycyjnej stawały się im bliskie. W
ten sposób powstawały zręby bruLionowego sposobu
patrzenia na kulturę, który choć wynikał z politycznej perspektywy,
zdecydowanie ją przekraczał.
AKCJA: PROWOKACJA
Pierwszym
numerem wyraźnie opierającym się na prowokacji był zeszyt dziewiąty. Warto tu
jednak zacząć od ważnej uwagi dotyczącej prowokacji i skandalu. Prowokacja jest
zjawiskiem medialnym, opartym na zaistnieniu reakcji odbiorców obrażonych
publikacją, która uderza w ich hierarchię wartości. Zatem udana prowokacja
wywołuje skandal, a taki odzew pojawił się dopiero po wydaniu numeru
dziewiątego, gdy treści kwartalnika uznano za przekraczające granicę dobrego
smaku. "bruLion" w mniemaniu odbiorców,
zwłaszcza spoza jego pokolenia, przekroczył granice, w których manifestowanie
swej obecności przez nową generację przybiera formy akceptowalne. Jego
publikacje przestały się mieścić w ramach przyjętych dla polemik i dyskusji
między środowiskami i zostały oprotestowane. Nie było to już pobłażliwe
rozliczanie z "błędów młodości". Tak oto powstawały zręby podstawowych
skojarzeń, które wiązały się z nazwą "bruLionu".
A przecież
towarzyszyły temu ważne procesy społeczne, głębokie przemiany o wielkim
znaczeniu kulturowym, nie tylko kulturalnym. I dlatego nawet bezwzględni
krytycy genetyczno-socjologicznych koncepcji literatury, muszą zauważyć
związek między ożywianiem się ducha polemiki w "bruLionie"
a narastaniem procesów przemian społeczno-politycznych w Polsce. Wydaje się, że
zapotrzebowanie na polemiki, łamanie tabu, odkłamywanie stereotypów, otwartość
intelektualną zwłaszcza wśród młodej inteligencji było w okolicach roku 1989
na tyle duże, że "bruLion" wpisał się po prostu
w ogólny proces, co dodatkowo wiązało się z przemianą kwartalnika w
najbardziej wojujące pismo generacji. Zaczęło się też wyraźnie różnić od
periodyków, które - jak on - powoli wchodziły do kształtującego się na
przełomie dekad obiegu literatury, przede wszystkim dlatego, że był
prowokacyjny. Co istotne - dobór publikacji nie wynikał tylko z tego, że nie
było dla tych tekstów miejsca w obiegu oficjalnym, co zaprzeczało podstawowej
zasadzie drugiego obiegu, który powstał przecież po to, by drukować artykuły
(głównie polityczne lub politycznie uwikłane), które nie mogły uzyskać
aprobaty cenzury.
2. ETAP DRUGI. PROWOKACJA I POKOLENIE
Mimo drobnych
znaków z poprzednich zeszytów zawartość numeru dziewiątego (Kraków, zima 1989)
mogła być zaskoczeniem. Słynny z tekstów "pornograficznych" (jak określili
je oponenci), składał się nie tylko z nich. Zatem co stanowiło powód protestów?
Czy wystarczy przedstawić autorów - Georgesa Bataille'a, Jeana Geneta, Georgesa Lély, Markiza de Sade lub
zacytować najbardziej obsceniczny spośród opublikowanych fragmentów - by
zrozumieć protesty krytyków?
Simona
grzmotnęła go [księdza] najpierw
podstawą kielicha w łeb; wstrząsnęło to nim, ale wreszcie trochę zmądrzał. Znów
zaczęła mu obciągać. Nieprzyzwoicie rzęził. Doprowadziła go prawie do utraty
zmysłów, a potem:
- To nie
koniec - rzekła - trzeba szczać.
Po raz
drugi uderzyła go w twarz.
Obnażyła
się przed nim, a ja ją pierdoliłem.
Spojrzenie Anglika
było tak twarde, utkwione w oczach młodego ogryzka, że ten wcale się nie
opierał i z hałasem wypełnił uryną kielich, który Simona trzymała pod kutasem.
- A teraz
pij - rzekł Sir Edmond.
Nieszczęśnik
wypił w straszliwej ekstazie.
Znowu
Simona obciągnęła mu; tragicznie zawył z rozkoszy. Z gestem szaleńca rozbił
święty nocnik o ścianę. Ujęły go cztery mocarne dłonie i - z rozchylonymi
nogami, pokonanym ciałem, kwicząc jak świnia - plunął spermą na hostie, bo
Simona, brandzlując go, trzymała przed nim cyborium8 (z Historii oka G. Battaille'a,
"bruLion" 9/1989, str. 42).
Prócz
obrazoburczych fragmentów wydrukowano List do redaktora Jacka Trznadla w
sprawie de Sade'a9 Gdy pisarz przekracza granice oraz tekst Przyzwolenie
kontra tabu, opracowany na podstawie wstępu do Anthologie
des lectures erotiques autorstwa
Jean-Jacquesa Pauverta.
Został w nich wyrażony sens drukowania tekstów obrazoburczej literatury.
Towarzyszące
wymienionym tekstom materiały zwiększały moc prowokacji, szczególnie zaś
krótka notka Złoty klucz. Kwestionariusz do użytku spowiedników. Jakie
pytania zadawać dziewczętom, które nie potrafią lub nie ośmielają się wyznać
swoje grzechy nieczystości, autorstwa arcybiskupa Kuby Antonia Marii Clareta, który zwracał uwagę spowiedników na:
1. Oddawanie się masturbacji, oglądanie
swoich narządów płciowych oraz dotykanie ich [...]. 6. Naciskanie
narządami płciowymi na nogę stołową czy róg ściany celem wywołania polucji [...].
(str. 90), oraz tekst Jarosława Marka Rymkiewicza o okolicznościach romansu
Mickiewicza.
Warto zwrócić
uwagę, że cały zestaw tych tekstów wzbudził protest wyrażony w jednym z
podziemnych pism.
Poza tym w
rozszerzonej rubryce "Garaż" wydrukowano następne teksty kultury
alternatywnej, zaś Piotr Bratkowski opisywał w Donośniej i ciekawiej kulturowy
aspekt muzyki punkowej i trafnie rozpoznawał wpływ subkultur na młodych twórców
literatury. Muzyka ta, teksty i ich twórcy, w istotny sposób przyczyniały się
do stworzenia modelu kultury alternatywnej w Polsce, przez co miały duży wpływ
na kształtowanie się buntowniczych postaw tego pokolenia.
Pojawił się
też tekst pt. Alternatywa, którego autor
opisywał trzy znane grupy alternatywne: "wrocławski pomarańcz", "gdańską
czerń" i "WiP-owską zieleń"10.
Były to w owym czasie najważniejsze środowiska alternatywne - alternatywne
także dlatego, że ich działalność odbiegała od standardów "podziemnych".
Tekst ten stanowił dowód coraz większego zainteresowania kwartalnika ruchami
alternatywnymi, subkulturami, grupami, które mogły i chciały zaakceptować nową
formułę "bruLionu". Wkrótce pismo rozpoczęło
zresztą współpracę z tymi środowiskami.
PROBLEMATYKA. OBSZARY ZAINTERESOWAŃ TWÓRCÓW PISMA
Od wydania
numeru dziewiątego zaczęła się ustalać spójna, choć otwarta problematyka
pisma, która ogniskowała wokół trzech tematów:
- kultury alternatywnej,
- tabu obyczajowego, politycznego,
kulturalnego,
- nowej
literatury.
W ten sposób
ustalił się nie tylko pomysł na kwartalnik, ale również powstała
charakterystyczna stylistyka, określająca drugi, gorączkowy okres jego
działalności. Co prawda trzy następne zeszyty: dziesiąty (Kraków, wiosna 1989),
jedenasty i dwunasty łączony (Kraków, lato-jesień 1989) oraz trzynasty (Kraków,
zima 1990), były mniej prowokujące i - zwłaszcza w dwóch pierwszych zeszytach
- panowała w nich równowaga między materiałami "drugoobiegowymi" a
skandalizującymi publikacjami. Nadal pojawiały się teksty autorów znanych z
publikacji w drugim obiegu i uznanych (w drugim obiegu): fragment prozy Bohumila Hrabala, rozmowa z
Jackiem Kaczmarskim oraz prezentacja jego wierszy i piosenek, utwory Artura
Międzyrzeckiego i Jarosława Marka Rymkiewicza, wspomnienia Jana Józefa
Szczepańskiego i Wiktora Woroszylskiego. Rozwijał się jednak dział literatury
i powiększała się lista młodych autorów, na którą wpisali się w tym czasie:
Piotr Czajkowski, Zbigniew Machej, Paweł Filas, Artur
Szlosarek, Paweł Szwed, Marzena Broda, Manuela Gretkowska. To właśnie młodzi artyści i ich teksty miały
pomóc pismu w kreowaniu nowych postaw. Stało się to koniecznością, gdy po
opublikowaniu zeszytu dziewiątego niektórzy ze znanych twórców zniechęcili się
do "bruLionu" oraz jego działań i rezygnowali ze
współpracy. Dlatego tak ważne dla kwartalnika było Kilka uwag o młodej
poezji, które przedstawił w numerze dziesiątym Andrzej Niewiadomski, młody
krytyk i poeta, przyszły redaktor "Kresów" (powstałych w 1989 r.), oraz
zaprezentowanie dyskusji dotyczącej twórczości Zbigniewa Herberta,
zatytułowanej Kamienny posąg Komandora. Jej uczestnicy, dwaj redaktorzy
"bruLionu" (pod pseudonimami X i Y kryli się
Robert Tekieli i Krzysztof Koehler)
oraz Tadeusz Komendant i Marian Stala, zastanawiali
się nad wartością poezji autora Raportu z oblężonego miasta i jej rolą w
dziejach literatury polskiej lat 80.
Niewiadomski
natomiast opisywał stan poezji polskiej pod koniec roku 1988. Autor twierdził,
że młodzi poeci (znani mu z "bruLionu":
Sendecki, Baran, Koehler), to za mało, by mówić o
przemianie pokoleniowej. Z jednej strony sugerował, że pojęcie pokolenia
przestaje być funkcjonalne w opisie literatury, gdyż "rytm zmian pokoleniowych
w latach 80. został zachwiany i roczniki sześćdziesiąte nie obdarzyły nas
wieloma odkryciami" ("bruLion" 10/1989,
str. 72).
Jakby na
przekór temu twierdzeniu tekstowi lubelskiego krytyka towarzyszyły utwory
kilku poetów z wspomnianych roczników (m.in. Artur Szlosarek,
Marzena Broda, Robert Tekieli). Niemniej redakcja
podzielała rozpoznanie Niewiadomskiego o zachwianiu rytmu zmian pokoleniowych -
o czym świadczył ton wypowiedzi redaktorów w dyskusji ze Stalą i Komendantem o
Herbercie, w której chcieli oni uzyskać od znanych krytyków deklarację jasno
stwierdzającą, że Herbert negatywnie zaważył na sytuacji liryki polskiej swym Raportem
z oblężonego miasta, utrwalając idiom poezji zaangażowanej, deklaratywnej.
Na te sugestie Stala i Komendant reagowali z
dystansem, nastawieni raczej na wieloaspektowość tej poezji niż na jej prostotę
zaangażowania.
Wreszcie w
politycznej części znalazły się artykuły Dlaczego należy wywołać III wojnę
światową Ryszarda Toporskiego-Mackiewicza, O
śmierci uwag kilka Janusza Korwina-Mikkego. Terroryści
Pawła Kasprzaka (tekst dotyczący światowego terroryzmu) oraz Skompromitowani
i zdeterminowani Andrzeja Mirka, tekst, który można by zaliczyć do politcal ficfion.
Zwłaszcza ten ostatni materiał dobrze pasował do stylu publicystyki "bruLionu", gdyż historie oparte na purenonsensowym poczuciu humoru i podlegające aluzyjnym
interpretacjom kreowały wizję pisma redagowanego z ironicznym dystansem,
którego twórcy w sposób oryginalny, a nade wszystko wyraźnie dyskusyjny
prezentowali zagadnienia z pogranicza życia politycznego i społecznego.
DYLEMATY MŁODYCH
W następnym
numerze (11-12 1989) pojawił się jeden z bardziej eksploatowanych przez "bruLion" tematów - narkotyki. Poświęcony im artykuł
Jana Bolkosskiego (pseud. Wojciecha Bockenheima) nosił tytuł Ciepłe Kapcie i narkotyki,
czyli kłamać w imię Dobra. Autor dokonał analizy strategii polityki
społecznej, służącej rozwiązaniu problemu narkotyków na świecie i w Polsce.
Wypowiadał się z pozycji zwolennika tezy o konieczności uczciwego (tzn.
zgodnego z prawdą socjologiczną i medyczną) pisania o rzeczywistych
zagrożeniach związanych z narkotykami i narkomanią oraz walki z nimi. Chodziło
tu głównie o niedopuszczalność przemilczania skali problemu w imię korzyści,
płynących choćby z braku świadomości społecznej co do wielkości i rangi
problemu.
Dla bruLionowców - będących w tej mierze rzecznikami stanowiska
"edukować, nie karać" - problem narkotyków został w dyskursie publicznym
zniekształcony. W środowiskach młodego pokolenia narkotyki zajmowały ważne
miejsce, więc i redaktorzy nigdy nie traktowali ich jako problemu dyżurnego.
Uważali jednak, że uznanie wolnego wyboru, połączonego ze świadomością
zagrożeń wynikających z brania narkotyków jest pierwszym sposobem walki z
narkomanią. W pewnym sensie swój stosunek do problemu wyrażali przez edukacyjny
charakter publikacji dotyczących narkotyków, choć dla wielu odbiorców pozostali
propagatorami "brania", co było znacznym nadużyciem interpretacyjnym.
RZECZNICY KULTURY ALTERNATYWNEJ
Tematem, który
zdominował zeszyt jedenasty i dwunasty (łączony), była prezentacja
"alternatywy", czyli środowisk związanych z życiem polskiej kultury
alternatywnej. Poczesne miejsce zajął tu artykuł redaktora naczelnego "bruLionu" Roberta Tekieli pt. Fucky, w którym
autor opisał najważniejsze zjawiska związane z polskimi grupami, zajmującymi
się działaniami alternatywnymi (m.in. zespoły muzyczne, prasę, happeningi). Propozycje
środowisk alternatywnych (w tym Pomarańczowej Alternatywy, Ruchu "Wolność i
Pokój", Totartu, subkultur muzycznych i twórców zinów z nimi związanych) stawały się w konkluzji Roberta Tekieli wyrazem bardzo pozytywnego ruchu, który choć
różnorodny, opiera się na przyjęciu zasad i formuł tak opisanych przez
redaktora naczelnego wersalikami w tym tekście:
Najistotniejsze
kategorie dla zrozumienia fenomenu alternatywy: Ruch. Postulat działania
(aktywizm, działanie, pozytywne działanie). [...]
Ważni są
ludzie i to, co robią, mniej istotne są ich idee (idejki) oraz powoływane do
życia struktury, "instytucje", itp. [...]
Płynność,
zmienność (rozkoszne niedookreślenie, nieposkromione wichrzycielstwo) [...]. Płynność ruchu jest ponadto
doskonałą obroną przed próbami manipulacji (drażniący "brak programów",
struktur, które można rozbić itp.). Dalej: związany z globalnymi niemal
kontaktami krajowych alternatywnych [środowisk - przyp. M. W.], brak
polonocentryzmu i typowych dla niego kompleksów oraz powiązane z postulatem
działania wezwanie do permanentnej twórczości. [...]
Z
odrzuceniem dominującej kultury wiążą się charakterystyczne dla alternatywy:
dystans do ogólnie akceptowanych form ekspresji oraz zamiłowanie do
przekraczania norm (wyznaczanych przez państwo, obyczajowych, ale też - strachu
przed milicją czy kanonów artystycznych). Najistotniejsze techniki odrzucenia:
subkultury - izolacja, punk - protest, prowokacja, pomarańczowi - parodia,
kpina oraz najważniejsza - budowanie alternatywy. [...]
Samodzielność
to absolutny brak czyjejkolwiek kontroli, niezależność finansowa oraz
niezależność alternatywnych instytucji (dystrybucja, wydawnictwa, kolportaż). [...]
Indywidualizm.
Kształtowanie swego życia. Konsekwencją uznania prymatu wolności osoby jest
protest przeciw elementom kultury ocenianym jako zniewalające: przeciw religii,
idei narodu itp. [...]
Autentyczność
i spontaniczność. Z kategorią indywidualizmu wiążą się też hipertolerancja,
zainteresowanie wzajemną odmiennością (często z wyłączeniem faszyzmu i innych
światłych ideologii); dalszą jej konsekwencją jest pochwała różnorodności. [...]
Z
odrzuceniem idei konkurencji (unikanie traktowania swojej działalności jako
udziału w cywilizacyjnym konkursie) wiążą się postulaty współpracy i kooperacji;
z porzuceniem dominującego we współczesnej kulturze surracjonalizmu
- prymat wyobraźni. Inne istotne kategorie to autoironia, energia, ulica,
autentyczny kontakt itp.
Twórców
alternatywnych poza wspólnym sposobem odczuwania i myślenia oraz kontestacji
oficjalnej ("opozycyjnej", "przykościelnej") kultury łączy
odrzucenie komercji, charakterystycznej dla współczesnej nam kultury
merkantylizacji aktu tworzenia, podjęcie problematyki pomijanej przez "artystów
etatowych". [...]
Jeśli
kontrkultura, awangarda, w pewnym sensie romantyzm były kolejnymi wcieleniami
kontestacji, to alternatywa jest następną falą tego zjawiska. Kultura
alternatywna, będąc mniej lub bardziej świadomą próbą ucieczki przed pułapkami
współczesnej nam kultury masowej - uniformizacją, skłanianiem do bierności,
komercjalizacją - jawi się jako próba zbudowania elitarnej kultury epoki nowej
informacji. [...] (str.
142-163)
Wiele z tych
zdań dobrze charakteryzowało dalsze działania "bruLionu".
W numerze
trzynastym (Kraków, zima 1990) ukazał się, zawierający drastyczne sceny
przemocy, fragment powieści Jane autorstwa
punkowej pisarki Kathy Acker.
Z artykułem Kontrkultura w Polsce i reportażem-żartem Krzysztofa Skiby Wyciśnięte
cytryny dopełniał on obrazu działalności środowisk alternatywnych. Pojawił
się tu jeszcze jeden element undergroundu, który w dużym stopniu zdecydował o
charakterze, odbiorze i stylu działalności kwartalnika. Na łamach "bruLionu" wystąpiła grupa poetycka "Zlali mi się
do środka", wywodząca się z gdańskiego Totartu,
który określał siebie hasłem:
Jesteśmy
ariergardą kultury narodowej. Pilnujemy, by ktoś jej nie wyrżnął w dupę11.
Wielu krytyków
i czytelników zmieniło swój stosunek do "bruLionu",
uznając związek z alternatywą za wykluczający je z poważnego, "dorosłego"
obiegu literackiego.
Prócz
wyraźnego zwrotu ku alternatywie pismo dawało wyraz swej niechęci do
drugoobiegowego establishmentu. W tym numerze znalazł się taki oto fikcyjny
spis treści "Zeszytów Literackich" autorstwa Andrzeja Mirka - jednoznacznie
wskazujący na stosunek "bruLionu" do tego
periodyku:
SPIS
RZECZY, PROZA I POEZJA: Czesław Miłosz, Z wierszy najnowszych; Adam
Zagajewski, Wiele nowych wierszy; [...] WSPOMNIENIA: Jan Kott, Mój Barańczak; Stanisław Barańczak, Mój Kott; [...]
ŚWIADECTWA: Jerzy Stempowski, Jeszcze jeden list
do Józefa Czapskiego; Jerzy Stempowski, Telegramy do
Józefa Wittlina [...]. etc. (str. 202)
Ironiczne
wskazanie zamkniętego charakteru środowisk emigracyjnej opozycji, podkreślało
odmienność środowiska "bruLionu", otwartego na
różne sposoby uprawiania działalności kulturalnej.
GŁOS POKOLENIA. MARCIN ŚWIETLICKI
Dlatego też
otwierająca, numer trzynasty krótka informacja o przyznaniu Grand Prix
Marcinowi Świetlickiemu w pierwszym konkursie na "bruLion
poetycki" im. Marii Magdaleny Morawskiej (w jury zasiadali: Wisława
Szymborska, Marian Stala i Jarosław Marek Rymkiewicz)
była tak ważna. Bowiem "bruLion" znalazł poetę,
który wkrótce miał się stać sztandarowym artystą kwartalnika, ale i
sztandarową postacią "poprzełomowej" poezji
polskiej. A trzeba zaznaczyć, że to właśnie w kontekst całej prowokacyjnej
działalności pisma została wpisana grupa zdolnych pisarzy, którzy zdobyli
sobie największe uznanie w oczach czytelników i krytyków. Również oni
uczestniczyli w pracy nad postawami pisarskimi, wpisanymi w kulturę
alternatywną.
Wraz z
publikacją łączonego numeru czternastego i piętnastego (Kraków 1990) rozpoczął
się najgłośniejszy okres działalności pisma o ustalonym kształcie. Etykietka
buntowników przylgnęła już bowiem do redaktorów i autorów. W zeszycie tym
pojawiły się wiersze Świetlickiego. Jego utwory były dla czytelników bardzo
ważnym elementem pisma - kwartalnik mógł promować poetę i grupę utalentowanych
(jak twierdzili krytycy promujący ich na łamach "Tygodnika Literackiego")
kolegów po piórze. Przez krótki czas używali oni nazwy "Zakon Żebraczy",
która brzmiała jak dobre określenie grupy poetyckiej, a w dodatku sugerowała
poważną tajemnicę, gdyż nikt dokładnie nie wiedział, co się pod nią kryje12.
Od tego momentu pismo mogło już pełnić funkcję periodyku pokoleniowego, z
którym można się utożsamiać lub nie i w ten sposób określać swą postawę wobec
współczesnej rzeczywistości kulturalnej. Dlatego właśnie najważniejszą
informacją z winiety tego zeszytu stała się zapowiedź "rewelacyjne debiuty
'90". Dla "bruLionu" nowy poeta, który
stawał się - tak jak w owym czasie Świetlicki - ważną postacią współczesnej
poezji polskiej, był niezwykle istotny. Odbiorcy literatury spodziewali się
przełomu, nowego spojrzenia na sztukę słowa oraz czekali na nowego poetę
wszystkich Polaków. Było to oczywiste oczekiwanie, skoro każde ważniejsze
przesilenie polityczne w historii Polski XX stulecia znajdowało swój wyraz w
objawieniu się nowych roczników poetyckich (skamandryci, pokolenie Kolumbów,
pokolenie "Współczesności", Nowa Fala); związek poezji z przemianami
politycznymi mocno zakorzenił się w społecznych wyobrażeniach na temat
literatury.
W numerze tym
podjęto tematy, które sporadycznie pojawiały się już na łamach pisma.
Wydrukowano pierwszą część artykułu Dyktatura alkoholofilów,
w którym Wojciech Bockenheim rozwijał kampanię na
rzecz obiektywnego patrzenia na zagrożenia związane z narkotykami i narkomanią.
Problematykę dużej części tego zeszytu można określić hasłem "stan współczesnej
cywilizacji". Redakcja przedstawiła artykuł Stanisława Lema Od
ergonomii do etyki, dotyczący perspektyw rozwoju ludzi jako gatunku, oraz
dwa teksty autora, który podpisał się raz jako Andrzej Joachimiak (nazwisko), a
drugi raz jako Joachim Andrzejczak (pseudonim), nawiązując tym samym do
praktyki pisarskiej autora Próżni doskonałej i Wielkości urojonej. Pisał
on o przyszłości ludzkości, łącząc ją z chorobą AIDS i jej społecznymi (oraz
cywilizacyjnymi) konsekwencjami. Zainteresowanie futurologią można też
interpretować jako próbę odkrycia we współczesności tych aspektów rozwoju
cywilizacyjnego, które będą decydowały o kształcie przyszłości - nakierowanie
na nią w wypadku czasopisma młodych wydaje się samo przez się zrozumiałe.
Kwestia AIDS
pozwala pokazać podwójne znaczenie wielu publikacji z tego okresu. Po pierwsze
wykraczano poza krąg tematów typowych dla pism literackich (do nich przecież "bruLion" należał); po drugie włączano się w ten sposób
w dyskusje o problematyce o znacznym oddźwięku i znaczeniu społecznym -
szczególnie zresztą obciążoną negatywnymi konotacjami. To charakterystyczne, że
pojawiające się w dyskusjach masmedialnych problemy
społeczne - np. AIDS czy narkotyki - prowokowały
redakcję do podjęcia własnych poszukiwań na dany temat. Pismo włączało się w
ten sposób w dyskusje społeczne, z głosem reprezentującym poglądy swego
pokolenia. Publikacje te miały często charakter informacyjny i służyły właśnie
uracjonalnieniu postaw wobec problemów, określały
też niechęć wobec postaw irracjonalnych i agresywnych, które przejawiały się w
społeczeństwie.
Prócz AIDS,
narkotyków i poetów "bruLionu" w tym numerze
drukowano wywiad z Pontonem - twórcą graffiti, zwłaszcza znanych ulicznych
szablonów, które powielane na murach miasta, tworzyły nowy styl wypowiadania
się, a sam szablon bardziej przynależał do dyskursu alternatywnego niż do
dyskursu politycznego. Choć nadal ukazywały się interpretacje współczesnych
wydarzeń politycznych, jednak politycznie uwikłana literatura przestała być
tematem pierwszoplanowym. Staje się to zrozumiałe w kontekście przemian
zachodzących w literaturze, która powoli uwalniała się ze związku z polityką. W
dodatku "bruLion" deklarował przecież - piórem
swego najważniejszego poety - niechęć wobec politycznego zaangażowania
literatury.
PROWOKACJA JAKO METODA DZIAŁANIA
Zeszyt
czternasty i piętnasty (łączony) zapisał się w historii recepcji pisma przede
wszystkim tekstem Hollywood Louisa. F. Céline'a. Było to antysemickie
wystąpienie francuskiego pisarza przeciw hollywoodzkiej produkcji filmowej,
którą autor Śmierci na kredyt uznał za broń światowego spisku
żydowskiego. Jego zdaniem Żydzi dążyli do zniszczenia tradycyjnej moralności
chrześcijańskiej i związanych z nią wartości. Tekst ten wydrukowano obok
artykułu Jonathana Windsberga pt.
Tajne organizacje. Autor mówił o konieczności walki z koncepcją państwa
"europejskiego" i przeciwstawił mu koncepcję państwa "narodowego",
żydowskiego. Tym razem redakcja zdecydowała, że dział "Świadectwa", w którym
drukowano Céline'a.
będzie wyglądał inaczej niż przy publikacji Historii oka Bataille'a. Wówczas obok tekstu znalazły się artykuły
krytyczne, które pozwalały traktować Historię... jako świadectwo
poszukiwań twórczych. Tu natomiast istniał kontekst interpretacyjny i dlatego
tekst Céline'a
spotkał się z oburzeniem wielu krytyków.
Prowokacja -
mimo nieprzychylnych uwag - stała się jednak metodą działania i częścią
strategii pisma. Redaktorzy zdawali sobie z tego sprawę, skoro umieścili napis
na okładce szesnastego numeru "Żadnych skandali", gwarantujący
czytelnikowi, że wewnątrz znajdzie materiały łamiące tabu. Rzeczywiście,
zeszyt szesnasty (brak daty i miejsca wydania) zawierał kilka szokujących w
założeniu tekstów. Wśród nich poczesne miejsce zajął jeden z najbardziej
znanych tekstów z "bruLionu" - Flupy z pizdy autorstwa Zbigniewa Sajnoga z Totartu:
- mam flupy - usłyszałem od dziewczyny i myślę: co?
- co? -
pytam
- no,
leci mi z pizdy. (str.
63)
Główny problem
sprowadzał się w tym wypadku do zasadniczego pytania: czy mamy tu do czynienia
z literaturą, czy w ogóle tekst Sajnoga można
określić mianem dzieła artystycznego. Jego banalna fizjologiczność na pewno
budziła niechęć twórców literatury wysokoartystycznej.
Niewątpliwie też tekst miał być prowokacją, uderzającą w przyzwyczajenia
estetyczne czytelników. O tym, że cel ten był ważny świadczyło też
opublikowanie w tym samym numerze wywiadu z polską gwiazdą filmów porno,
mieszkającą w Nowym Jorku. Opowiedziała ona o swoich przeżyciach i karierze w
porno-biznesie (wywiad pt. W trosce o zdrowie
proboszcza). Tytuł
nawiązywał do jednej z wypowiedzi "gwiazdki", która tłumaczyła, że
wzbrania się przed podaniem nazwiska, by nie psuć zdrowia proboszczowi z jej rodzinnej
parafii... Jednak ta współczesna religijność - w tym wypadku zwraca uwagę
podwójna moralność bohaterki - pojawiała się w zdecydowanie dwuznacznych
kontekstach.
O tym, że
działania redakcji szły w tym kierunku, świadczyć może zestawienie poprzedniego
tekstu z artykułem Joga Zachodu, którego autor przedstawiał mistyczne
systemy powstałe na przestrzeni dziejów od Platona do Crowleya.
Miało to być nawiązanie do charakterystycznych dla ruchów New Age poszukiwań źródeł współczesnej religijności, zainteresowań
nowymi ruchami religijnymi, parapsychologią i innymi "wielkimi tajemnicami
ludzkości".
A jednak sens
tych publikacji pozostanie niejasny, dopóki nie zwróci się uwagi, że właśnie to
pokolenie jako pierwsze spotkało się z tak ogromną różnorodnością propozycji
ruchów religijnych, a różnorodne konwersje były cechą charakterystyczną wielu
biografii twórców związanych z pismem (najgłośniejszą oczywiście była wśród
nich sprawa Sajnoga, którego losy - znane z doniesień
w masmediach w ostatnich latach - stały się przedmiotem opisu w jednym z
ostatnich numerów pisma13).
W
konstruowaniu wizji pisma włączającego się w szczególnie odważny sposób w
dyskusje kulturalne ważną rolę odegrał dział "Teksty odrzucone". Ich
zaprezentowanie służyło dopracowaniu wizerunku pisma kontrkulturowego, które
miało być ośrodkiem wolnej myśli; to inni odrzucali teksty, "bruLion" je drukował. Dwa spośród nich są szczególnie
charakterystyczne - tekst Krzysztofa Skiby na temat miejsca, w którym należy
czytywać pismo "Nie", zatytułowany O potrzebie Urbana w kontekście
potrzeb własnych oraz, odrzucony przez "Tygodnik Literacki", tekst Macieja
Pawlika będący streszczeniem nieistniejącego filmu Andrzeja Wajdy o
współczesnych losach bohaterów Człowieka z marmuru i Człowieka z
żelaza, pt. Słowo prawdy: Człowiek z gumy.
Kpina z dzieł
reżysera nie mieściła się w ramach działalności tygodnika tworzonego przez
osoby wywodzące się z opozycji. Dla "bruLionu"
nazwisko Wajdy stanowiło kolejny pretekst do ironicznych uwag, poświeconych
opozycyjnemu środowisku, w którym zaczęli dostrzegać coraz wyraźniejsze
symptomy kombatanctwa.
Wielość
prezentowanych postaw, a także prowokowanie czytelnika miało swój ciąg dalszy w
łączonym zeszycie siedemnastym i osiemnastym (rok V, Kraków, R-PRL 1991); można nawet zauważyć, że redaktorzy zwiększyli
dawkę szokujących materiałów. Wyróżniały się teksty związane z rzadko
opisywanymi w Polsce epizodami z dziejów faszyzmu: Brunatna przygoda
moralności katolickiej Uty Ranke-Heinemann,
która opisała przykłady wątpliwych etycznie działań niektórych hierarchów Kościoła
katolickiego w czasach faszyzmu oraz Kazania (przemówienia) do SS-manów autorstwa Heinricha Hirnmlera
i Podróż na wschód jako Drang nach
Osten Marka Tabora,
który to artykuł wszedł później do wydanej przez "bruLion"
w 1993 książki tego autora pt. Ezoteryczne źródła
faszyzmu, gdzie zostały opisane m.in. związki między działaczami nazistowskimi,
w tym Adolfem Hitlerem, a członkami niemieckich stowarzyszeń wiedzy
ezoterycznej, których ideologie wiązały się z niektórymi aksjomatami faszyzmu
(np. o roli rasy aryjskiej w stworzeniu "nowego
wspaniałego świata").
Prócz tego
kolejny raz kwartalnik wydrukował tekst dotyczący przejawów antysemityzmu,
który został pozbawiony jednoznacznego kontekstu. Tym razem redakcja
przedstawiła fragmenty pogadanek radiowych jednego z największych poetów XX
wieku Ezry Pounda.
Wygłaszane w trakcie wojny przemówienia dla włoskiego radia były przejawem antysemickich
przekonań Pounda, za które po wojnie miano mu
wytoczyć w Stanach Zjednoczonych proces o zdradę. Uratował go werdykt psychiatrów
o chorobie umysłowej.
APOGEUM PROWOKACJI. NAJBARDZIEJ ZNANY NUMER "BRULIONU"
Najważniejszym
zeszytem okresu "bohaterskiego" działalności pisma stał się największy
objętościowo (ponad 350 stron w dwóch woluminach) numer dziewiętnasty A i B.
W momencie
jego wydania można już mówić o w pełni ukształtowanym kwartalniku o
określonych zainteresowaniach, stylu działania i reputacji. Bunt. Prowokacja.
Skandal. Pozbawione komentarzy materiały, poświęcone zjawiskom kultury,
będącym zwykle w zapomnieniu, rozgrywających się na marginesie głównych nurtów
albo - wprost przeciwnie - znajdujących się w centrum zainteresowań masmediów,
spotkały się z gorącymi protestami.
Numer ten nie
był pod względem tematycznym tak zróżnicowany jak kilka poprzednich, ale
zawierał artykuły, które wystarczyły do stworzenia wyrazistego wizerunku. Do
najważniejszych tekstów należały: dokument Sypiąc. Donos na komandosów, zbiór
tekstów związanych z Feminizmem oraz wywiad ze specjalistką od seksu
sadomasochistycznego zatytułowany Sadomasochizm.
Sypiąc.
Donos na komandosów, tekst,
o którym mowa, składał się z dwóch części: zeznania, w którym student,
aresztowany w związku ze sprawą "komandosów" opisał swe kontakty z ich
grupą (m.in. Adam Michnik, Jacek Kuroń, Karol Modzelewski), oraz z części
drugiej, w której analizował motywacje, styl działania i pochodzenie społeczne
opisywanych przez siebie głównych uczestników wydarzeń marcowych. Tekst, który
wyraźnie wpisywał się w antysemicką atmosferę marca 1968 roku, mógł być
rozumiany jako fascynujące świadectwo konsekwencji osobistych dramatów
jednostek uwikłanych w wydarzenia polityczne, ale choć był dokumentem
dotyczącym historii najnowszej - jak twierdzili komentatorzy, m.in. Jerzy
Sosnowski - "bruLionowi" nie chodziło o dyskusje
historyczne, lecz o przewrotne uderzenie w bohaterów dokumentu, a przede
wszystkim - w Michnika14.
Drugi zeszyt
zawierał teksty, które dotykały żywo dyskutowanego zagadnienia feminizmu, a
przez jednoznaczne zaangażowanie feministek w obronę prawa kobiet do
decydowania o własnym ciele, wiązały się z toczącą się w tym czasie w mediach
dyskusją o aborcji. A była to też pierwsza tak wyrazista manifestacja publiczna
w Polsce feministycznego dyskursu. Stanowiący główny temat tego zeszytu
feminizm został przedstawiony szeroko - zarówno politycznie i społecznie, a
wreszcie literacko i filozoficznie. Pismo wskazywało przede wszystkim na wielką
różnorodność postaw przyjmowanych w obrębie omawianego zjawiska, którego
odbiór opierał się i opiera na stereotypach. Chodziło więc o pokazanie, że
rzeczywistość feminizmu jest dużo bogatsza i bardziej wielowymiarowa, niż by to
wynikało z toczącej się w tym czasie dyskusji o aborcji. Oprócz artykułów
monograficznych, obszernie opisujących samo zjawisko, drukowano wiersze,
fragmenty prozy, eseje, manifesty. Jednak jednym z ważniejszych materiałów tej
części zeszytu B był prezentacyjny artykuł Sławomiry Walczewskiej pod tytułem Feminizm,
w którym zostały przedstawione podstawowe zasady, problemy i zadania
współczesnego ruchu feministycznego.
Opublikowano
także próbkę feministycznych analiz - artykuł Joan
Smith pt. Mężczyźni wolą martwe blondynki, w
którym została zinterpretowana w antypatriarchalnym
duchu droga życiowa Normy Jean Mortensen, znanej
raczej jako Marilyn Monroe.
Wreszcie zespół autorek: Izabela Filipiak, Ewa Sicińska. Anna Szymula i Lili Stahl prezentował zbiór tekstów, głównie poetyckich, pod
tytułem Korespondencyjny zlot czarownic - zjawisko literackie, które nigdy
nie doszło do skutku, dodający polski kontekst feminizmu literackiego.
Często
dyskutowanym tekstem tego zeszytu okazał się też wywiad z anonimową
rozmówczynią Sadomasochizm - dokument, który mógł wówczas szokować nawet
wielbicieli prowokacji "bruLionu". Zawierał
opisy technik stosowanych przez sadomasochistów oraz interpretację zachowań
sadystycznych i masochistycznych, dokonaną przez bohaterkę wywiadu,
specjalizującą się w tego rodzaju usługach seksualnych. Warto przy tej okazji wyraźnie
zaznaczyć, że to, co dziś stanowi sztampowy element repertuaru prasy od
popularnej do opiniotwórczej, było wówczas, w roku 1992, mniej typowe, a
podejmowane przez "bruLion" zagadnienia wielu
czytelników odbierało jako oryginalne, odważne czy inspirujące poznawczo.
Publikowanie
tekstów, które polegały na przekraczaniu ogólnie przyjętych granic tabu
kulturowego, można uznać za skrótowy zapis historii dziewięciu zeszytów "bruLionu" (numery 9 -
Dzisiaj
kupiłem dwa pory na kolację
i
niosłem za plecami, trzymając jak kwiaty.
Lato się
gryzie z jesienią. Forma ocalała
i
wychodzi z podziemia. Wszystko się układa
w
doskonałą figurę:
ogród
koncentracyjny. (str.
191)
Zestawienie w
ostatnim wersie dwóch wyrazów z odmiennych systemów obrazowania, a przede
wszystkim wartości, spotkał się z krytyką. Zresztą fragment: "Forma ocalała i
wychodzi z podziemia", można odczytać także prawie dosłownie jako wyraz
niechęci wobec części starszego pokolenia artystów o podziemnym rodowodzie.
Str. 12-22
ETAP CZWARTY. KONWERSJA
Nowe numery "bruLionu" (od 21-22 do 25 włącznie) przedstawiały
problemy współczesnej cywilizacji postindustrialnej. W okresie następnym
redaktorzy pisma podjęli próbę poszukiwania takich elementów we współczesnej
kulturze, które mogłyby stanowić podstawę systemu wartości u progu XXI wieku.
Z tej perspektywy należy rozważyć tematykę numeru dwudziestego siódmego
(2/1995, RPRL)15 i następnych. Był on wyrazisty, ale nie spowodował
już odzewu krytyków. Dotyczył przede wszystkim religii. Zaszła tu jednak
zasadnicza zmiana, która polegała na podjęciu tematu z intencją wartościującą -
pozytywnie. W zeszycie dwudziestym siódmym znalazło się dwanaście recenzji z
książki Jana Pawła II Przekroczyć próg nadziei. Recenzenci różnych
środowisk - Jacek Salij OP, Jerzy Sosnowski. Dariusz Misiuna
- uznali, że jest to jedna z najważniejszych książek ostatniego
dziesięciolecia XX wieku. Zainteresowanie twórców pisma świadczyło o procesie,
jaki przebiegał w redakcji.
Religia, w różnych
jej przejawach i aspektach, pojawia się w rozmowie z Jerzym Nowosielskim Religia
jest rzeczą niebezpieczną oraz w dziale "Świadectwa". Opublikowano w
nim "zdjęcie Ducha Świętego", tzn. zdjęcia i ich negatywy z białymi
plamami, wykonane podczas ceremonii chrztu. Pochodzenia plam - jak pisano w
komentarzu - nie potrafiło wytłumaczyć Centralne Laboratorium Kryminalistyczne
Komendy Głównej Policji, którego oświadczenie zamieszczono obok zdjęć.
Jak widać, w
ostatnim okresie redakcja "bruLionu" podjęła
próbę wartościowania elementów rzeczywistości kulturalnej, całkiem poważnie
zastanawiając się nad tym, jakie wartości można ustanowić we współczesnym
świecie. Numer dwudziesty siódmy ukazał nowy pomysł na pismo. Ostatnie numery "bruLionu" (27, 28 i 29) niewiele różniły się od
siebie, gdyż zaproponowano w nich bardzo wyraźną hierarchię wartości, wynikającą
z przyjęcia katolickiej perspektywy osądu elementów życia społecznego;
zasadniczo poświęcone były różnym aspektom współczesnej religijności: od ostrzeżeń
przed manipulacjami sekt religijnych, przez świadectwa nawróceń na katolicyzm,
po kuriozalne rozliczenie z Cezarym Michalskim, przeprowadzone w imieniu
środowiska prawicowego przez katolickiego poetę z Gdańska, Wojciecha Wencla,
który w liście do byłego redaktora "bruLionu"
dyskredytował jego poczynania jako prawicowego publicysty ze względu na romans
Michalskiego i jego odejście od żony. A w recenzji z tomu Jacka Podsiadły niczyje,
boskie pisał:
Różnie mówi
się dzisiaj o autorze Arytmii,
ale z reguły zapomina się o tym ważnym kontekście, który stanowi
psychologiczny klucz do jego twórczości. Jacek Podsiadło był mianowicie
sztandarowym młodym poetą PRL-u, wychowankiem potężnej machiny propagandowej,
wykorzystującej młodzieńczą żądzę publikacji do programowania tzw. "życia kulturalnego
młodych" [...] Droga
Podsiadły bardzo przypomina polityczne dzieje innego outsidera Peerelu, Aleksandra Kwaśniewskiego. Dziś Podsiadło chlubi
się [...] swoją niezależnością i tym, że nie dał się oszukać
"twardogłowym" działaczom partyjnym, na tej samej zasadzie, na jakiej
Kwaśniewski twierdzi, że wychował się na paryskiej "Kulturze". [...] Spytajcie Jacka Podsiadły, co
zrobił swoim bliskim. Policzcie mu żony i sprawdźcie, co robią jego dzieci. W
tej kwestii poeta ma bowiem całkowitą rację: tylko to się liczy naprawdę (str. 262).
Z perspektywy
historii pisma to klasyczne "polowanie na czarownice", które prezentował
w swym tekście Wencel, tworzyło dramatyczny przełom w dziejach kwartalnika. Nie
spotkało się to z przychylnością odbiorców ani pokoleniowych, ani
profesjonalnych, dla nich było ono po prostu kuriozalne.
"bruLion" nagle stał się pismem wypowiadającym się z
pozycji jednoznacznego zaangażowania, co z perspektywy historii pisma było
woltą niespodziewaną. Narzuca się w sposób oczywisty pytanie, dlaczego pismo,
które kontestowało zaangażowanie ideologiczne katolicyzmu (por. tekst Brunatna
przygoda... Uty Ranke-Heinemann),
samo stało się trybuną jednej opcji. Niewątpliwie objawiła się tu pozycja
redaktora naczelnego, którego indywidualna przemiana zaowocowała zmianami w
piśmie, ale też miało to związek z angażowaniem się współpracowników "bruLionu" w politykę obozu prawicy (np. poprzez przynależność do tzw. ekipy pampersów, czyli
młodych prawicowców, którzy - jak Cezary Michalski - zajęli ważne stanowiska
kierownicze w telewizji publicznej). Przemiana wiązała się także z aktywizacją
się innych środowisk i pism literackich, związanych z prawicą i katolicyzmem,
takich jak "Fronda". To tylko przykłady tego, jak tworzył się klimat
sprzyjający takiej przemianie. Od tego jednak czasu "bruLion"
nie tylko coraz częściej publikował kuriozalne teksty, ale sam też coraz
częściej odbierany był jako kuriozum.
Na
"katolickich" zeszytach kwartalnika kończy się historia pisma. "bruLion" nigdy nie stał się pismem ustabilizowanym:
zmieniały się zainteresowania jego twórców, zmieniali się sami twórcy, szata
graficzna, opracowanie edytorskie, zakres tematyczny, porządek materiałów,
słowem - wszystko. Pismo starało się przywiązać czytelników raczej do stylu
redagowania (swobodnego i pomysłowego) niż do stałej problematyki i sposobu
porządkowania materiałów. Zarówno jeśli idzie o formę, jak i o treść
kwartalnika od pewnego momentu dbano o jedno - o oryginalność.
II. REPREZENTANCI POKOLENIA. SAMOŚWIADOMOŚĆ ROLI WŁASNEJ
TWÓRCÓW "BRULIONU" A ADRESACI PISMA
Zmiennym
kolejom losu "bruLionu" i jego twórców
towarzyszyły, wyrastające z pierwszej, czasopiśmienniczej, inne formy
działalności: serie książek (przede wszystkim cztery ważne serie poetyckie:
fioletowa, biała, kolorowa, wertykalna), zbiorowe wystąpienia, jak festiwal "bruLion-bulion" w Zamku Ujazdowskim w Warszawie w 1992
r., programy telewizyjne "Alternativi" i
"Lalamido", radiowe "Ultrafiolet" (audycja w Radiu Kolor), które tworzyły
zręby obiegu młodoliterackiego, skoro to właśnie za
sprawą periodyku pojawiła się w świadomości czytelników pokoleniowych
problematyka nowej, młodej literatury. Ale też działania pisma wyznaczały
przecież podstawowe aspekty funkcjonowania młodej literatury przez włączenie do
niego charakterystycznej dla nowego pokolenia debiutantów przekonania o
konieczności podejmowania różnych inicjatyw animacyjnych, służących
propagowaniu wartości kultury literackiej młodych. W wypadku "bruLionu" łączyło się to dodatkowo z przekonaniem o
jego ważnej roli w stosunku do pokoleniowego odbiorcy. Za tym rozpoznaniem
poszła próba samookreślenia się tej generacji na łamach periodyku, próby
mówienia o życiu literackim w jego istniejącym kształcie w imieniu pokolenia.
Str. 27-29
NOWA POSTAĆ POKOLENIA. POKOLENIE NIEPEŁNE
Ale w ten
sposób - paradoksalnie - zmieniały się też zasady działania mechanizmu
pokoleniowego. Wobec nadmiernej różnorodności propozycji lekturowych, z ich ideologiami,
wizjami świata, hierarchiami problemów, które były nieprzekładalne i często
przypadkowe, więc nie pozwalały na tworzenie obrazu całościowego, "bruLion" nie potrafił stworzyć spójnej propozycji
własnej. Rejestrował raczej mnogość punktów widzenia. Trudno w takiej sytuacji
o scalające wyobrażenia. Trudno też jednak zaprzeczyć temu, że problematyka "bruLionu" określiła zainteresowania niektórych grup
współczesnej młodej inteligencji. Zwłaszcza że pokolenie lat 60. wchodziło w
życie społeczne (w jego części dotyczącej życia artystycznego) z opóźnieniem
spowodowanym stanem wojennym. Niemniej to właśnie środowisko "bruLionu" w sposób najpełniejszy w przestrzeni
literackiej reprezentowało różnorodność nowego pokolenia. Twórcy - niechętni
zresztą pokoleniowym rozpoznaniom ze względu na tendencję ujednolicania, która
kryje się za tym pojęciem - uznali dość szybko, że "bruLion"
nie tyle ich reprezentuje, ile pozwala na dotarcie do czytelników o podobnych
aspiracjach i niepokojach.
Właśnie.
Najważniejszych pięć zeszytów (14-15 -
Kontakt z
mediami i coraz silniejszy odzew sprawiły, że w drodze do tworzenia strategii w
życiu literackim redakcja skłoniła się jeszcze bardziej ku prowokacji i
radykalizacji wystąpień. Efekt - "bruLion" nie
tylko zraził do siebie bardzo wielu krytyków, ale też stracił wyrazistość opartą
na jednoznacznym wpisaniu się w kontekst podziemnego życia literackiego oraz
wypracowaniu sobie niezależnego miejsca w obiegu literatury na przełomie dekad.
Ten pierwotny kontekst drugiego obiegu działał nadal, mimo zmian politycznych,
a środowiska o tym rodowodzie, niechętnie traktowały pismo o zabawowym, często
burleskowym charakterze, o czym świadczyło przecież odejście z "Tygodnika
Literackiego", tworzonego przecież także przez redaktorów i
współpracowników "bruLionu", grona twórców
starszego pokolenia.
Buntownicza
postawa znalazła wielu zwolenników, którzy traktowali jednak wystąpienia pisma
z dystansem, choć uznawali je za ożywcze w niezbyt ciekawym życiu literackim.
To ważne, dla wielu młodych krytyków prowokacyjne publikacje były - po prostu
- zbiorem interesujących tematów, dotyczących szeroko pojętej współczesności -
dobrze dobranych i z wyczuciem zestawionych. Brak rozbudowanych komentarzy,
uczonych wywodów i erudycyjnych omówień, w miejsce których pojawiały się
różnorodne materiały, zbiory informacji, były bardziej przekonujące niż
polonistyczna produkcja innych czasopism literackich. Każdy numer "bruLionu" z początku lat 90. - owiany aurą skandalu -
był niecierpliwie oczekiwany przez pokoleniowych odbiorców, za czym kryło się
pytanie - co tym razem oburzy odbiorców, jakie publikacje spowodują protesty;
ślady takich właśnie pytań odnaleźć można w tonie omówień kolejnych zeszytów
pisma.
Szczególnie
sposób skonstruowania numeru dziewiętnastego A i B pozwala na dokonanie obserwacji
podsumowującej, która dotyczy strategii pisma. Od Historii oka Bataille'a przez prozę Acker,
teksty Céline'a
i Pounda po materiały z numeru dziewiętnastego (Sypiąc.
Donos na komandosów, Sadomasochizm etc.), podstawowym pomysłem na robienie pisma
stała się prowokacja intelektualna, obliczona na wzbudzenie zamierzonego
efektu - oburzenia. Niezależnie od pojedynczych publikacji, wobec których
zwłaszcza przedstawiciele poprzednich pokoleń wysuwali różne zastrzeżenia,
całość prowokacyjnych tekstów tworzyła obraz "bruLionu"
występującego przeciw autorytetom i badającego obszary tabu obyczajowego, co -
jako postawę młodego pokolenia - akceptowano, uznawszy za normalny sposób
manifestowania swej obecności w kulturze. Wiązało się to z przynależnością
twórców do młodego pokolenia, które próbowało na nowo określić swój stosunek do
kultury w obliczu przemian, które następowały, a którym musieli stawić czoła.
Prowokacja i skandal - zresztą nie odbierane przez rówieśników jako
przekraczające miarę - wiązały z pismem przede wszystkim grono odbiorców
pokoleniowych, co zresztą było normalną konsekwencją generacyjnego charakteru
środowiska pisma.
PRZYCZYNY WIELOWĄTKOWOŚCI POSZUKIWAŃ "BRULIONU"
Powodem
oczywistym, dla którego na łamach pisma młodych po roku 1989 pojawiła się
różnorodność tematyczna na nieznaną wcześniej skalę, był na pewno proces
otwarcia na aspekty kultury rzadko poprzednio dostrzegane przez pisma
kulturalne. Dodatkowo sprawa tak podstawowa, jak swobodna i zdecydowanie mniej
uwikłana w kontekst polityczny możliwość opisu bardzo ważnych przemian
cywilizacyjnych, których świadkami chcieli być współtwórcy "bruLionu", od problemów ustroju demokratycznego w
Polsce po procesy dotyczące "globalnej wioski" i internetu,
była tu motywem podstawowym, który zdecydował o odejściu od problemów kultury
alternatywnej. Różnorodność, której twórcy pisma stali się świadkami, stanowiła
przecież także odbicie stanu umysłowego odbiorców. "bruLion"
był bowiem kwartalnikiem, który powstawał nie tylko w umysłach redaktorów,
wynajdujących teksty potwierdzające ich tezy, ale też - jak wskazują na to
drukowane w dziale "DOiODpowiedzi" przynajmniej
od numeru dziewiątego - pismo pozostawało otwarte na różnorodne inspiracje
zewnętrzne. Rzadko kiedy numery składano z tekstów zamówionych. Jak wynika z
wywiadu udzielonego autorowi tych słów przez Roberta Tekieli,
każdy numer łączył się w całość w trakcie lektury nadsyłanych do redakcji
tekstów. Proces tworzenia był zatem także procesem kształtowania własnych
postaw wobec problemów nurtujących środowisko "bruLionu",
postaw wobec napotkanej rzeczywistości. Dlatego też rzadko dochodziło do
wyrazistych wypowiedzi programowych, zarysowała się bowiem wyraźna przewaga
prezentacji nad komentarzem.
W tym wypadku
twórcom "bruLionu" brakowało koncepcji, w którą
wszystkie te procesy by się wpisywały. Redakcja nie potrafiła dla nich znaleźć wspólnej płaszczyzny - klucza
do ich zrozumienia. Opisy te również zbyt daleko odbiegały od rzeczywistości
polskiej, by można je było uznać za kontynuacje pierwotnego pomysłu na pismo
towarzyszące - czasem tylko w sposób ironiczny i kontestujący - przemianom,
jakie zachodziły w kulturze polskiej.
To, co
stanowiło dla wielu komentatorów podstawowy zarzut, dotyczyło nazbyt
konsekwentnego powielania postawy prowokatorskiej. Oczekiwano, że po okresie
"młodzieńczych" buntów nastąpi czas programotwórstwa,
włączenia się w główne nurty dyskusji kulturalnych. Tego jednak "bruLion" nigdy nie uczynił: nie pojawiały się artykuły
określające preferowane opcje ideologiczne, wybór autorytetów, projekty wizji
kultury, roli periodyku literackiego... Dopiero ostatnie numery pisma przyniosły
jasną deklarację - prawicową i katolicką - ale w kontekście historii pisma była
to raczej kapitulacja wobec złożoności problemów demokratyzującego się
społeczeństwa.
Można tu
przedstawić listę ważniejszych materiałów i tematów (według kolejności
ukazywania się): Historia oka Georgesa Bataille'a; środowiska alternatywne, subkultury,
underground; twórczość Grupy Poetyckiej "Zlali mi się do środka";
wprowadzenie tematu narkotyków i dalsze teksty Wojciecha Bockenheima;
wiersze Marcina Świetlickiego i innych poetów "bruLionu";
Hollywood Louisa F. Céline'a;
Flupy z pizdy Zbigniewa Sajnoga; W trosce o zdrowie proboszcza - wywiad z
polską gwiazdą porno; blok tekstów o faszyzmie; pogadanki radiowe Ezry Pounda; wywiad zatytułowany Sadomasochizm;
Sypiąc. Donos na komandosów; blok tekstów o feminizmie; GNUJ... Valérie Solanas; teksty o komputerach i współczesnych
technologiach; recenzje z książki Jana Pawła II Przekroczyć próg nadziei oraz
"fotografia Ducha Świętego".
Tych
kilkanaście tekstów zadecydowało o losach pisma.
"BRULION" A SYTUACJA LITERATURY WSPÓŁCZESNEJ
Dopóki "bruLion" należał do drugiego obiegu, dopóty odpowiadał
na zapotrzebowanie drugoobiegowych odbiorców, dotyczące tematów i autorów. W
drugim etapie, w czasach szybkich przemian "bruLion"
prezentował aktualne, zajmujące odbiorców pokoleniowych problemy, na co miała
wpływ zarówno sama sytuacja przełomu, jak i napływ informacji. Następnie, w
trzecim okresie działalności powolnej stabilizacji politycznej, społecznej i
kulturalnej odpowiadało zmniejszenie aktywności "bruLionu",
przerwane przez katolicki przełom, gdyż właśnie w kategorii zerwania należy
rozumieć zaangażowanie się w propagowanie opcji światopoglądowej.
Żywy oddźwięk,
z jakim spotkał się "bruLion" wśród odbiorców w
początkach lat 90., kiedy nakład pisma dochodził nawet do 15 tys. egzemplarzy,
sprawił, że zaczęła się ujawniać przewaga związków pokoleniowych nad związkami
międzypokoleniowymi. Zaistnienie na łamach takich zjawisk jak kultura
alternatywna oraz twórczości debiutantów prowadziło do zerwania związków ze
środowiskami, z którymi wiązało się pismo w początkach swej działalności.
Towarzyszące temu prowokacyjne publikacje były wyrazem przekonania, że młodzi
twórcy i odbiorcy uznawali swe uczestnictwo w komunikacji literackiej za
jedyne nie uwikłane, pełne i otwarte, a ponieważ to właśnie "bruLion" stanowił pierwszą tak wyrazistą i dostrzeżoną
artykulację nowego pokolenia, jego styl wypowiedzi zapoczątkował stylistykę
ważną dla kształtowania się obiegu młodoliterackiego.
Towarzyszyło temu przekonanie o własnej wartości młodych twórców, a także brak
zainteresowania tradycyjnymi instytucjami literackimi, np.
związkami zawodowymi literatów, co również prowadziło do kształtowania się
granicy między obiegiem młodoliterackim a literaturą
"dorosłych".
Wraz z
procesami instytucjonalizacji środowiska "bruLionu"
powstawały wzory odrębnego w zamyśle i zasadach funkcjonowania
czasopiśmiennictwa młodoliterackiego, oparte na
prowokacji, zainteresowaniu głównie literaturą debiutantów i jej odmianami oraz
krytycznym lub przynajmniej ambiwalentnym stosunkiem do poprzedników.
Twórcy "bruLionu", występujący niejednokrotnie z wypowiedziami
pełnymi przekonania o własnej racji, wyrażający negatywne oceny rzeczywistości
kulturalnej i społecznej, nie zachęcali tym do dyskusji. Prowokacja zaś stała
się charakterystycznym aspektem działalności twórców tego pokolenia, nie tylko
wyrażającą się w periodykach, lecz także kształtującą strategie pisarskie,
które można zrekonstruować na podstawie publikacji artystycznych.
Najważniejsze
jednak było to, że odbiorcy uznawali prowokacyjne publikacje i działania
periodyku za adekwatną do swoich potrzeb formę uczestnictwa w komunikacji
literackiej. Czytelnicy udzielali jasnego poparcia dla redakcji pisma, o czym
świadczył nie tylko bardzo wysoki jak na pismo młodoliterackie
nakład, ale też chęć współpracy, którą wyrażali twórcy, zasypujący redakcję
propozycjami literackimi i publicystycznymi (potwierdzała to wspomniana
rozrastająca się rubryka poczty literackiej "DOiODpowiedzi").
Aprobata czytelników pokoleniowych była więc jednym z powodów, dla których "bruLion" nadawał swemu uczestnictwu w komunikacji
literackiej kształt prowokacyjny.
Kryła się za
tym jednak bardzo poważna niedogodność i trudny problem. Odwaga, z jaką
występowali przeciw autorytetom, z jaką ich prowokowano, przesłaniała braki w
pozytywnym programie czasopisma.
Str. 38-42
AUTONOMIA MŁODEJ LITERATURY. POWSTANIE GRANICY
To właśnie
przekonanie o własnej wartości w wypadku "bruLionu"
w sposób szczególny i istotny, bo po raz pierwszy, doprowadziło do odrzucenia
"dorosłej" kultury literackiej. Towarzyszyła temu praca nad ujmowaniem
współczesności z perspektywy młodego pokolenia, którego rzecznikiem pismo się
stawało. Zainteresowanie debiutantami sprawiło, że łamy pisma posłużyły
najpełniejszej prezentacji twórców nowego pokolenia. Byli wśród nich zarówno
znani poeci (M. Świetlicki, J. Podsiadło, M. Baran, K. Koehler,
M. Sendecki), jak i prozaicy (A. Stasiuk, M. Gretkowska,
I. Filipiak). Jednak zarówno ich twórczość, jak i obraz tego pokolenia,
pozostałyby niepełne, gdyby nie fakt, że pismo stworzyło przestrzeń dogodnej i
najpełniejszej prezentacji dokonań środowisk związanych z polską kulturą
alternatywną, w ich różnorodnych przejawach: od społecznie zaangażowanych po
czysto artystyczne.
Określani jako
młodzieńczy, buntowniczy, infantylni wreszcie, bruLionowcy
zostali zepchnięci (przystając na to), do enklawy młodoliterackiej.
Utwierdził się w ten sposób podział na literaturę "młodych" i "dorosłych".
To sprawia, że ostatecznie "bruLion" przynależy
do ruchu czasopism młodoliterackich, a jego
prowokacje wyraziły przede wszystkim niepokoje pokoleniowe. To zamknięcie się
w tym wąskim obiegu ustaliło jednak wysoką pozycję "bruLionu"
wewnątrz tego obiegu, zaś sami twórcy, związani z pismem, zajęli ważne pozycje
w hierarchii młodej literatury. Ona sama zaś - choć częściowo oddzielona od
obiegu literatury w Polsce - zajmuje w nim znaczące miejsce. Pozostaje jednak
kwestia najważniejsza - wielość dyskusji poświęconych temu periodykowi, który
stał się symbolem nowej generacji twórców, sprawia, że "bruLion"
wciąż pozostaje trudnym problemem literatury polskiej końca XX wieku o niejednoznacznej
i dyskusyjnej w niej pozycji.
Str. 64
Przypisy:
8 Historii oka G. Battaille'a była już wcześniej
drukowana we fragmentach w "Literaturze na świecie", 10/1985.
9 Numer poświęcony markizowi de Sade:
"Literatura na świecie", 10/1994. Na pewno teksty, które się w niej ukazały
przewyższają pod każdym względem to, co opublikował kwartalnik. Reakcji o
buncie "Literatury na świecie" nie było.
10 Były to najbardziej wpływowe i znane
środowiska kontestujące, działające niejako poza "oficjalnymi"
strukturami podziemia: Pomarańczowa Alternatywa, RSA i WiP
11
[Za:] P. Dunin-Wąsowicz, K. Varga, Parnas
bis, słownik literatury polskiej urodzonej po 1960 roku, Lampa i Iskra
Boża, Warszawa 1995.
12
"Zakon Żebraczy" powstał po to, by uzyskać od Ministerstwa Kultury
i Sztuki pieniądze na opublikowanie serii poetyckiej, która po wydaniu została
nazwana "fioletową" (od koloru okładek). Wypowiedzi samych poetów (np. w "ResPublice Nowej",
6/1993) niczego nie wyjaśniały, gdyż współtworzyli oni atmosferę sekretnego
związku.
13
Zbigniew Sajnóg stał się postacią medialną
znacznie później - pod koniec lat 90. - jako członek sekty "Niebo"
Bogdana Kacmajora. W latach 80. był jednym z głównych
programotwórców Totartu,
trójmiejskiej grupy artystycznej i happenerskiej,
należącej do środowisk alternatywnych. Jego los zakończony pobytem w sekcie był
dla Roberta Tekieli ważnym argumentem w dyskusji o
niebezpieczeństwie, które wiązało się z tym, że "bruLion"
podjął się pracy nad zmianą świadomości swojego pokolenia. Właśnie przejście na
pozycje katolickie miało chronić jego autorów przed podobnego rodzaju
problemami.
14 Szerzej na temat tego tekstu pisał
wcześniej Jacek Kuroń w Winie i karze (NOWa, Warszawa
1990), por. rozdz. Komandosi. Ponieważ publikacja Donosu na
komandosów spotkała się z oburzeniem niektórych osób, z których w pracy
cytowany jest Jerzy Sosnowski, wypada wskazać co na ten temat pisał wcześniej
Jacek Kuroń: Taka zła przygoda [połączenie spraw osobistych i
politycznych - przyp. M.W.], w konsekwencjach daleko wykraczająca poza
sprawy osobiste dwojga ludzi, wydarzyła się Andrzejowi Mencwelowi,
jednemu z najinteligentniejszych ludzi, jakich znałem. Sprawa stała się dawno
temu już publiczna i to ośmiela mnie do jej opowiedzenia. [...] Od tej nocy
[wspominanego konfliktu z A. M. - przyp. M.W.], o której opowiadałem tutaj, zaczyna się
moja pamięć o Andrzeju M. Nie mówię, że od tego zaczyna się jego droga do MSW. Nie, to na pewno było dużo bardziej
złożone. Ale myślę sobie, że ta zazdrość o Irenę, o tych młodych chłopców -
komandosów - to tylko część różnych zazdrości, które musiały dręczyć, a być
może wciąż dręczą, tego niesłychanie utalentowanego faceta, który przyjechał do
Warszawy z prowincjonalnego miasteczka. To musiało być ważne, bo on często
powtarza, pisze o sobie w różnych miejscach "przybysz z prowincji wchodzi w
wielki świat". Można mówić, że czuł się zarazem lepszy, bo znał swoje
możliwości intelektualne, i gorszy, bo nie z Warszawy, bo nowy. W ten sposób
jego własne wyobrażenia o sobie były niesłychanie zagrożone i to właśnie przez
środowisko, które mu jakoś tam imponowało. To taki przyczynek do ceny awansu,
tylko że to całe piekło było w nim. [...] Potem Andrzej znowu zbliża się do nas w związku z
wydarzeniami, z samym Marcem, ze zdjęciem "Dziadów". A to dlatego, że
środowisko intelektualne niesłychanie mocno się w to angażuje. A zaraz potem
dostaje się na policję. Jego samotność śledztwa, samotność celi trwa
niesłychanie krótko, ale nie musi trwać długo, bo on jest właściwie już gotowy
do przyjęcia policyjnej wizji świata. Teraz trzeba zrobić jeszcze tylko drobny
krok. On jest za inteligentny, żeby polecieć prościutkim antysemickim tekstem.
"Piękne dzielnice" - tak się chyba nazywa ten jego donos, który pisze w
śledztwie - to wielki esej. W moim przekonaniu wielki, chociaż moi koledzy -
wszyscy to czytali w aktach śledztwa - twierdzą, że to zła literatura. Ja ich
podejrzewam jednak o osobisty stosunek, bo ostatecznie był to paszkwil na nas,
na mnie przede wszystkim. Może znowu tu przesadzam, może przez to, że ten tekst
jest taki przeciw mnie, to chciałem go dobrze, bez uprzedzeń odczytać. Ale mam
wrażenie, że nie, że jednak jest w nim wielkość, taka jak w "Biesach"
właśnie. Przecież to taki sam paszkwil na pewien typ środowisk rewolucyjnych,
opozycyjnych. Ostrość widzenia Dostojewskiego jest karykaturalna, ale jest w
tym jakaś prawda i jest też prawda u M. O snobizmie, o izolacji od
społeczeństwa, o takim typie europejskości, który utrudnia zrozumienie Polski,
tak jak istnieje taki typ polskości, który utrudnia zrozumienie Europy.
Oczywiście, mam świadomość, że ja tutaj M. traktuję niesłychanie łagodnie. Jego
tekst to w końcu policyjny donos, taki inteligentniejszy wariant najgorszej, czarnosecińskiej propagandy. Tym niebezpieczniejszy, że
taki inteligentny. Tyle tylko, że cóż - los jego w policyjnych aktach. Chociaż
on to potem - zdaje się - drukował we Współczesności.
Mówię - zdaje się - bo nigdy nie zadałem sobie trudu, żeby go znaleźć.
Andrzej M. od początku sypie wszystko i wszystkich, mało tego, współpracuje z
policją, żeby skonstruować tę wizję wielkiego spisku sił obcych narodowi
polskiemu. Ja i Karol opętani żądzą władzy, władania umysłami - to wyraźnie
jest zrobione na Nieczajewa, a ci wielcy to Schaff,
Kołakowski i inni - tak europejscy, że aż antypolscy. Tu ta żydowskość cienko
biegnie, cieniutko. Jakby jej nie ma, a jest. Tę swoją wizję - w czasie
spotkań, które mu organizuje SB w więzieniu - M. wdusza Witkowi G. i swojej dziewczynie,
Irce Grudzińskiej. I oni to kupują. Teraz policja chyba popełnia błąd - zaczyna
puszczać ludzi, też Andrzeja M., dziewczyny wszystkie. Ludzie wychodzą, kończy
się ten policyjny świat. I zaczynają się trzęsienia ziemi. [...] Nie rozmawiał ze
mną oczywiście Andrzej M., ale ja spróbuję opowiedzieć o nim. Dzięki współpracy
z policją on nagle pozyskał niesłychanie wysokie samopoczucie. Napisał tekst,
który musiał mu się zdawać znakomity, skoro nawet ja byłem pod jego wrażeniem.
A przede wszystkim uporządkował swoje stosunki ze światem. Przestał być gorszy.
Przestał być prowincjuszem. Przeciwnie. To dzięki temu, że obcy, że spoza tych
kręgów, stał się dobry, ważny. No, już na pewno policja mu podbijała bębenka. Z
tej szczerej prowincjonalnej polskości tryskać miała odtąd prawdziwa polska
nauka, literatura, myśl społeczna. O tym, że wyszedł w niesłychanej euforii,
świadczy fakt, że pobiegł do rodziców Ireny i powiedział: - Ja teraz ożenię się
z Ireną i pokażę, jak powinno wyglądać prawdziwe małżeństwo Polaka z Żydówką.
Musiało go więc coś drążyć z tym antysemityzmem, choć przecież antysemitą nigdy
nie był. Tym niemniej zagrał na to. Tymczasem dość szybko na wolności okazało
się, że on - ten wielki, wspaniały - jest kompletnie samotny. Wszystkie
intelektualne środowiska Warszawy odrzuciły go totalnie. Sam oglądałem dużo
później taką scenę, na jakiejś sesji w Instytucie Badań Literackich: M. zapisał
się do głosu i ludzie zaczęli wychodzić, mówił do prawie pustej sali. Myślę, że
kiedy wyszedł, takich spontanicznych demonstracji może nie robiono, ale bojkot
wobec niego był zupełny. Nagle ze swoją szczerą prowincjonalną polskością
został sam, mógł się kumplować co najwyżej z policjantami pióra. To musiał być
dla niego straszliwy cios. W każdym razie, kiedy przybył do sądu jako świadek,
zaczął swoje zeznania od tego, że przestał pracować na Uniwersytecie czy w
Instytucie Badań Literackich i że leczył się w zakładzie dla psychicznie
chorych. Po czym wykonał wielki numer. Zdemaskował swoje własne oświadczenie i
zeznania ze śledztwa. Stał oparty łokciem o barierkę, szczupły, pochylony do
przodu, nie patrzył na sąd, patrzył w ziemię. -
Co ma świadek do powiedzenia? - pyta sąd jak zwykle. - Już nie pamiętam, nagadałem dużo różnych
rzeczy, to jest zaprotokołowane, może sąd będzie mi cytował. Sąd mu cytował, a
on nie tylko zaprzeczał, ale wykazywał absurdalność swoich zeznań ze śledztwa.
Pamiętam taki świetny fragment, najostrzejszy, najlepszy, ale tej klasy było
całe jego sądowe wystąpienie. Otóż w śledztwie zeznał, że Karol Modzelewski i
Adam Michnik prosili go o współpracę przy wydaniu specjalnego polskiego numeru Temps Moderne. Modzelewski
rozmawiał z nim o tym w lipcu 1967 r. w Warszawie, a on następnie o wszystkim
opowiedział 1 sierpnia na wczasach nad morzem swojej narzeczonej Irenie. Sąd to
przytoczył, a M. na to: -- W tej sprawie mogę powiedzieć tylko tyle, że Karol
Modzelewski wyszedł z więzienia 2 sierpnia i w związku z tym nie mógł ze mną
rozmawiać w lipcu, a tym bardziej ja nie mogłem tego opowiadać Irenie 1 sierpnia
nad morzem. Sąd pyta dalej: - A skąd w
takim razie zgodność zeznań z Grudzińską? - Ja się z nią widywałem w czasie śledztwa. Pozwolono mi na to. Czyli
krótko mówiąc przyznał, że udzielał jej instrukcji w trakcie przesłuchań. Tej
klasy grę prowadził z prokuratorem i z sądem. Prokurator był kompletnie
bezradny. Chwilami miało się wrażenie, jakby M. całe swoje zeznanie złożył po
to i w taki sposób, żeby je teraz mógł zdemaskować. To, że M. zaprzeczył swoim
zeznaniom ze śledztwa, odegrało niemałą rolę w zdemaskowaniu całego aktu
oskarżenia. Z nim w roli świadka oskarżenia z prawdziwego zdarzenia ten proces wyglądałby dużo poważniej. Ale
jak trzasnęła historia grypsów, historia ustawienia śledztwa, prawie wszystko
się załamało. Po tym wszystkim M. napisał książkę o Brzozowskim, w której
próbuje dać psychologiczny portret człowieka współpracującego z Ochraną. [str.
268-302].
15 W stylu "bruLionu"
dwudziestego szóstego numeru nie wydrukowano, tzn. pominięto w numeracji,
zamiast 26 jest 27. Być może miało to związek z konwersją Roberta Tekieli i służyło oddzieleniu nowego etapu w historii
pisma.
III. RECEPCJA "BRULIONU". MIĘDZY
POTĘPIENIEM A ENTUZJAZMEM KRYTYKÓW
Na losach
pisma w ogromnym stopniu zaważyły reakcje, z którymi spotkał się periodyk. Dzieje
recepcji układają się niemalże w osobną historię, biegnącą jednak paralelnie do
etapów, w które układają się dzieje "bruLionu". Jego przypadek stał się
charakterystyczny, gdyż z tym pismem wiązało się medialne (choć nie tylko
telewizyjne) zaistnienie nowego pokolenia twórców. Ustalał się w ten sposób
najbardziej ogólny obraz młodych twórców, podstawowa wizja obiegu
młodoliterackiego i jego uczestników.
Co
charakterystyczne "bruLionowi" niemal od samego początku towarzyszyło
zainteresowanie krytyków, wtedy jeszcze z drugiego obiegu. Już w końcu lat 80.
pomysły redaktorów wystarczyły, by wzbudzić pozytywne reakcje komentatorów
obiegu podziemnego. Z niego też pochodzą pierwsze teksty o kwartalniku. Jest
ich niewiele, bo i warunki dla powstawania takich tekstów nie były sprzyjające
- niezbyt sprawne funkcjonowanie podziemnego systemu kolportażu nie pozwalało
na bieżące komentarze, dotyczące życia literackiego. Oczywiście był on
wystarczająco sprawny, by w drugoobiegowym "Tygodniku Mazowsze" ukazała się
jedna z pierwszych notek o "bruLionie". Materiał z 1988 roku nosił tytuł Co
kwartał 5000 stron...21 i prezentował rynek
czasopiśmienniczy drugiego obiegu. Po szczegółowej charakterystyce periodyków
kulturalnych następował fragment zatytułowany Moi faworyci:
Nie będę
mnożył pochwał pod adresem najpoczytniejszych periodyków i przedstawię moich
faworytów z drugiej ligi. Krakowski "bruLion" wychodzi zaledwie od roku,
właśnie pojawił się nr 4 (zima 87-88). Mini-wywiady o problemach podziemnych
pism literackich, krytyczny rejestr czasopiśmiennictwa emigracyjnego, recenzje
zagranicznych rozgłośni, ankieta "Czy czuje się Pan obywatelem PRL?",
pierwszy chyba systematyczny przegląd fononowości, nieustający konkurs na
napis na murze (zwyciężył węgiel z ul. Poselskiej "Strzelaj albo emigruj")
- z pomysłem i ciekawie redagowany, próbuje "bruLion" zerwać z tak charakterystyczną w podziemiu
formułą antologii. [podkreśl.
M. W.]
[...] "bruLion"
nie unika debiutów poetyckich, tego postrachu pism literackich, dając przy tym
ich krótkie analizy i eseiki o twórczości młodych poetów. Zjadliwe recenzje
nie oszczędzają ani pierwszego, ani drugiego obiegu. [...] Z rzeczy, których nie znajdzie
się gdzie indziej: kawałki kabaretowe i satyryczne, współczesne i sprzed lat, do
tego przypomnienie fenomenu "Salonu niezależnych " i "Bim-Bomu ".
Na łamach
"bruLionu" redaktor konkurencyjnej "Arki" przyznaje, że robią ją
"wściekli starcy", zaś po "bruLionie" widać, że to pismo młodych22.
Dla
początkującego kwartalnika taki głos, pochodzący z jednego z poczytniejszych
pism drugiego obiegu, był ważny. Klincz pozytywnie oceniał te elementy pisma,
które dla redaktorów są najważniejsze - nowy styl redagowania, odmienną, świeżą
tematykę i dobór debiutujących autorów. Z perspektywy dalszych losów
czasopisma nie sprawiają one może tak wyraźnie wrażenia nowości, niemniej w
ówczesnym stanie drugiego obiegu, pogrążonego w opozycyjnej rutynie, mogły
budzić zainteresowanie ze względu na odmienność spojrzenia, które
reprezentowali bruLionowcy. Niewątpliwie bowiem od początku redaktorzy
pokazali, że nieobca im jest wrażliwość na problemy szczególnie nurtujące ich
rówieśników, co ostatecznie pozwoliło im stworzyć wokół pisma prężne
środowisko.
Wtedy jednak
tego jeszcze nie dostrzeżono; dlatego w artykule z "Tygodnika Mazowsze"
Jan Klincz narzekał na coś zupełnie innego:
Jednak po
przeczytaniu trzeciego z rzędu felietonu z wybrzydzaniem na "salon",
uznałem, że moi ulubieńcy przesadzają: po pierwsze salonu już nie ma, a po
drugie - z czasem i tak się tam znajdą, redaktorzy dobrych pism zawsze mieli na
salonach wzięcie.
Kwartalnik
został dobrze przyjęty za to, czym był - nie nowatorskim wystąpieniem
"barbarzyńców, co przyszli"23, lecz udanym połączeniem kilku nowych
nazwisk i pomysłów oraz autorów, którzy w środowiskach solidarnościowych byli
powszechnie uznawanymi sławami; żadne tabu środowiskowe nie zostało tu
naruszone - to zaś, co przeszkadzało publicyście "Tygodnika Mazowsze",
łatwo uznał za młodzieńczą buńczuczność, z której przy pobłażliwym traktowaniu
można z pewnością młodych ludzi wyleczyć... I tu mylił się w swej ocenie, gdyż
właśnie atakowaniu dokonań, posunięć, gustów "salonu" "bruLion" coraz
bardziej się poświęcał. Początkowo określenie to dotyczyło intelektualistów
powiązanych z środowiskiem krakowskim; stąd tak wielkie znaczenie dla
zaznaczenia swego stosunku do elit krakowskich miała polemika z takim
autorytetem jak prof. Jan Błoński. Następnym już szerszym kręgiem
intelektualnym, którego przedstawicieli chcieli bruLionowcy sprowokować był
cały drugi obieg.
CZAS PROWOKACJI. REAKCJE KRYTYKÓW I PISARZY
Drugoobiegowe
prowokacje miały bardzo ograniczoną formę i znaczenie i nie spotkały się ze
znaczącym odzewem profesjonalistów. Dopiero numer dziewiąty rozpoczął okres, w
którym o "bruLionie" pisano często, zwykle przyjmując skrajne postawy:
akceptacji albo odrzucenia. W wypadku tego numeru zauważony został przede
wszystkim prowokacyjny charakter wystąpienia, bo podziemne przecież pismo
poświęciło prawie cały numer sferze seksualnej, co już oznaczało transgresję.
Zapewne naruszenie tabu obyczajowego było ważne, niepomiernie jednak ważniejsze
stało się to, że sfera ta pozostawała w wyraźnej sprzeczności ze specyfiką
drugiego obiegu, w którym twórcy pozostawali obojętni na wiele aspektów życia
społecznego, niepowiązanego bezpośrednio - jak np. działalność subkultur - z
życiem literackim. Właśnie w tej perspektywie należy umieścić reakcję Esa
(pseudonim nie rozwiązany), która ukazała się w dwutygodniku "Świat".
Pismo środowiska krakowskiej "Arki" wydrukowało bardzo negatywną
recenzję kwartalnika, w której pojawiły się określenia i zarzuty często
powtarzające się przy omówieniach "bruLionu".
Przerażający
bełkot francuskiego szaleńca, w którym nekrofilia, gwałt połączony z
morderstwem księdza, profanacja ołtarza i hostii, odrażające okrucieństwo i
fascynacja fekaliami łączą się w monstrualnych opisach, z których nie sposób
zacytować choćby niewielkiego fragmentu. Jeśli istnieje pornografia pornografii,
to tekst Georgesa Bataille'a (w przekładzie Tadeusza Komendanta) należy
właśnie do tego gatunku. A zaraz obok mozolny wywód, w którym Jan Paweł II jako
przywódca "obozu represyjnego" przyrównywany jest do Chomeiniego, Mao Tse
Tunga, Castro i Hitlera. A potem - zapewne okropnie śmieszny - fragment podręcznika
dla spowiedników. A jeszcze dalej zwierzenia szczególnie skierowane do
młodzieży: "Jednostronne oświetlanie brania (narkotyków), ukazanie tylko
ciemnych stron narkomanii jest z punktu widzenia wolnej jednostki szkodliwe.
Ogranicza jej swobodny wybór. (...) Sam biorę (narkotyki) od dziesięciu lat i
mimo to jestem osobą twórczą, szanowaną i z punktu widzenia zbiorowości,
pożyteczną. Narkotyki to piękna sprawa.[...]
To wszystko
i wiele innych atrakcji czeka na czytelnika "niezależnego" kwartalnika
"bruLion". Pisma, którego dziewiąty numer pracowicie wypełnia kilku raczej
nieznanych, ale zapewne bardzo odważnych młodzieńców. Poprzednio już zwrócili
na siebie uwagę arogancją i programowym nihilizmem, teraz jednak przekroczyli
granice, w których mogą być tolerowane nieodpowiedzialne wybryki. Ich
kilkusetstronicowych produkcji nie podjęło się firmować żadne z niezależnych
wydawnictw. Swoje utwory powierzali im jednak znani i cenieni autorzy. W tym samym
numerze z obrazą uczuć religijnych, pornografią i reklamą heroiny sąsiadują
teksty Wiktora Woroszylskiego, Jarosława Marka Rymkiewicza, Adama
Czerniawskiego, a także Magdaleny Lubelskiej, Mariana Stali oraz wywiady,
których udzielili Jadwiga Staniszkis i Antoni Macierewicz. W następnych
zeszytach redakcja zapowiada utwory Jana Józefa Szczepańskiego, Ewy Lipskiej,
Artura Międzyrzeckiego i znowu J. M. Rymkiewicza i W. Woroszylskiego.
Moje pytanie
brzmi następująco: czy autorzy czytają pismo, w którym publikują lub mają
zamiar publikować swoje teksty? Jeśli nie - powinni poświęcić trochę czasu na
lekturę. Jeśli zaś pismo znają i dokonali świadomego wyboru tych, a nie innych
łamów, oznaczać to może, iż w umysłach części elity intelektualnej dokonał się
zasadniczy przełom. Zespół podstawowych dla naszej kultury wartości
estetycznych, ideowych i moralnych został odrzucony na rzecz, najdelikatniej
mówiąc, totalnej wolności artysty. Koncepcje tego typu znane są nie od dziś,
znane są także niebezpieczeństwa z nimi związane. Wiem, że przez wyzwalających
się z kolejnych (tym razem chyba ostatnich) ograniczeń artystów uznany będę za
dławiciela wolności. Sam mam wątpliwości, czy nie użyłem zbyt wielkich słów,
bo w gruncie rzeczy jest to sprawa smaku.
Krytyka, z
którą się spotkało pismo, dotyczyła przede wszystkim przekroczenia ogólnie
przyjętych zasad stawiania problemów czy inicjowania dyskusji w życiu
kulturalnym - tak prowokacyjny ich charakter w nim się nie mieścił. To, co
szczególnie ważne, dałoby się sprowadzić do zarzutu o infantylizm działań
redaktorów, którzy wykazując się brakiem dojrzałości, nie potrafili
dobrowolnie przyjąć odpowiedzialności za słowo i zaakceptować tego, co stanowi
nienaruszalne tabu w kulturze polskiej (zwłaszcza w sferze religii).
ROZSTANIA Z WSPÓŁPRACOWNIKAMI Z OKRESU
DRUGOOBIEGOWEGO
Prowokacje
"bruLionu" zachwiały przede wszystkim, wynikającymi z okresu
drugoobiegowego zaangażowanego pisma, związkami z autorytetami środowisk
drugiego obiegu. Jednym z pierwszych obrażonych był, drukujący w kwartalniku
parokrotnie, Jarosław M. Rymkiewicz, który w swym liście przesłanym do redakcji
"Tygodnika Literackiego" reagował na publikację "bruLionu":
Drukowanie,
i to bez żadnego komentarza, antysemickiego tekstu Céline'a - dziś, tutaj, w Polsce, kiedy na murach ukazują się
antysemickie hasła - uważam za rzecz niedopuszczalną i godną potępienia.
Przyjmuję, z najlepszą wolą, że redaktorzy "bruLionu" nie są antysemitami.
Jeśli, drukując tekst Céline'a, uważają,
że zapewniają w ten sposób swemu pismu poczytność, to chcę im powiedzieć, że
jest to sposób wstrętny. Drukowałem kilkakrotnie w "bruLionie". Jego
redaktorzy powinni się teraz zastanowić nad tym, czyje teksty chcą publikować w
swoim piśmie. Co do mnie, to nie widzę powodu, dla którego miałbym drukować
moje wiersze w bliskim sąsiedztwie antysemickich bredni24.
Dla
Rymkiewicza teksty drukowane w "bruLionie" nie pozostawiały cienia
wątpliwości, intencje pisma były negatywne - tani skandal, który kreowali, nie
znajdował według pisarza żadnego usprawiedliwienia. W tej interpretacji pismo
jawiło się jako brukowiec dla niedouczonych intelektualistów, pozbawionych
zmysłu moralnego.
Publikacje
"bruLionu" inaczej interpretował Jan Błoński. Występował on z koncepcją,
którą nazwał "posiadaniem syndromu wolności":
Wymyśl się
sam - mówi młodym wielbicielom Muza. - Ciesz się, że nikt ci nie będzie
przeszkadzać - dodaje, ale w jej oku igrają szydercze błyski. Bo ona dobrze
wie, jakie to trudne.
Dlatego
Błoński określa wystąpienia pisma mianem "frustracyjnych agresji" i,
ironizując na temat metod kwartalnika, pisze:
[...] - nie
da się nikogo rozzłościć? Zaraz, zaraz... toż są jeszcze Żydzi! Żydzi - święte
krowy europejskich intelektualistów! Opluwanie Żydów nie może przejść bez echa.
Tę samą
agresję widział w atakach na Michnika (cały artykuł był właściwie polemiką z
takim stylem zachowań):
Aby być
dostatecznie głośnym atak musi mieć aspekt polityczny. Michnik! Michnik!
Wszędzie obecny, przez wszystkich podziwiany! Michnikomachia nie może przejść
bez echa25.
Błoński kończył
stwierdzeniem o niedojrzałości redaktorów i pokolenia ich równolatków, którym
radził, aby podnosząc poprzeczkę sporu z poprzednikami, wyszedł poza
wyrażanie młodzieńczej agresji i frustracji.
"bruLion"
budził też większe emocje niż tylko pobłażliwe uwagi, jakie wygłaszał np.
profesor Błoński; kilkakrotnie wystąpił przeciw pismu i dał wyraz swej niechęci
wobec niego Leszek Szaruga, którego zdaniem pismo obniżyło loty i jednocześnie
zmieniło obiekt ataku. Zamiast kpić sobie z napuszoności postaw niektórych
osobistości drugiego obiegu, zajęło się propagowaniem "infantylizmu połączonego
z wtórnością". Krytykowi chodziło o dwa "symptomatyczne dowcipasy" z
numeru szesnastego - Zbigniewa Sajnoga Flupy z pizdy i rysunek
uśmiechniętego słoneczka z podpisem "odpierdol się", które uznał za
ewidentny wyraz infantylizmu redaktorów. Dla Szarugi postawa pisma nie była
ani nowa, ani poważna, dlatego uznawał, że nie potrafi ono stworzyć ważnych dla
życia kulturalnego w RP propozycji, zwłaszcza po zaprzestaniu dyskusji z środowiskami
wywodzącymi się z drugiego obiegu26.
POLEMIKI WOKÓŁ "BRULIONU". DWA
STANOWISKA
Z postawą
Szarugi polemizował w "Dekadzie Literackiej" w artykule pt. Zabawa w
starych i młodych Maciej Urbanowski27, wskazując przede
wszystkim na korzenie i przyczyny bruLionowych postaw, które dostrzegał w
kryzysie literatury i klęsce intelektualistów w latach 80. oraz w braku wizji
dotyczących kultury po przełomie. Swój artykuł kończy Urbanowski:
Patrząc na
kulturę bez zobowiązań, udając, że posiada jej wizję, z której wyżyn dziś
krytykuje "młodych ", pisarz oszukuje siebie i czytelnika. Postawa
intelektualistów wobec przemian ostatnich lat pokazuje, że także w ich sercach
mieszka bezradność i chaos. Dlatego "bruLion" ze swą "młodzieńczą"
naiwnością, radykalizmem, otwartością jest prawdziwy i uczciwy w swych
poszukiwaniach intelektualnych, nawet jeśli trącą myszką czy naiwnością
odgrzewanych awangard. Odrzucając pewną tradycję, obiecują bowiem więcej niż
zdaje się zapowiadać to artykuł Szarugi. Bunt nie jest wartością samą w sobie,
niemniej jest koniecznym warunkiem budowania nowych wartości, których przecież
pragniemy. Pisarz zachwycony sobą, pogodzony ze światem rzadko tworzy
literaturę inną niż epigońska. Pisarz zbuntowany ma przynajmniej szansę.
W głosie tym
została wyrażona opinia, że sens działań pisma sprowadza się do szukania
postaw adekwatnych do zmieniającego się statusu warstwy inteligenckiej. Według
Urbanowskiego "bruLion", choć nieco na oślep, próbował znaleźć nowe
miejsce dla literatury w życiu społecznym.
Nikt nie stał
się jednak takim entuzjastą "bruLionu" jak Zbigniew Bieńkowski, który
akceptował go właściwie bez zastrzeżeń.
Swój rozwój,
jeśli można w ogóle mówić o rozwoju, ludzkość zawdzięcza młodości. Swój
rozwój, jeśli wypada mówić o rozwoju, kultura, sztuka, literatura zawdzięczają
młodości. To dwudziesto- i dwudziestokilkuletni młodzieńcy tworzyli prądy,
nurty, programy, szkoły; które znamy pod imieniem romantyzmu, modernizmu,
konstruktywizmu, nadrealizmu, kubizmu i wszystkich świętych awangard. To
młodzieńcom zawdzięczają wiekowi uczeni i wiekowe uczone tematy studiów, prac
doktorskich i głębinowych zamyśleń. I dalej: Czytam więc "bruLion", najbardziej miarodajne i
reprezentacyjne zarazem czasopismo literackie dnia dzisiejszego. [...]
A
"bruLion" już samym tytułem odrzuca wszelką normatywność, wszelką aluzję
nawet do ładu, reguły, doskonałości - pisał dalej, wskazując na najważniejszą tendencję w rozwoju pisma,
jak również ważny aspekt współczesnych wizji kultury. - Zakłada szkicowość,
niedookreśloność, niegotowość, brulionowość właśnie. Realizuje gombrowiczowski
program niedojrzałości. Niedojrzałości siebie w niedojrzałym, niegotowym do
życia świecie. Ferdydurkizm na całego. Szamotanina, kawaleryjskość jako reguła
stylu i myślenia. Awanturnicza prześmiewczość i skandal jako racja bytu. Brawo,
czegoś takiego dawno, a może nigdy na taką skalę nie było. [...]
Estetyka
śmietnika. Nie tyle same teksty się liczą, co szok, efekt powstały z ich
zderzenia, z ich (zaplanowanej? przypadkowej?) nieprzystawalności. A co za
krytyka! Rewolwerowa. I co za spostrzegawczość! Wyczuwalność zjawisk z pobocza
kultury i obyczaju. [...]
Ten felieton nie jest płatną reklamą periodyka. To krzyk zachwyconej duszy. ("Życie
Warszawy", 1991)
Bieńkowski,
który omawiał twórczość poetów na łamach "bruLionu", dostrzegał w piśmie
obraz współczesności w pełni adekwatny. Dla niego różnorodność podejmowanych
problemów, buntowniczość miały znamiona właśnie - rozpoznania sytuacji kultury
polskiej.
FLUIDY RESENTYMENTU
Ale też budził
"bruLion" w tym czasie zupełnie innego typu reakcje. Szesnasty numer pisma
sprowokował Pawła Śpiewaka do napisania tekstu Fluidy resentymentu, w
którym przedstawił odmienną interpretację działalności kwartalnika. Po
wyliczeniu zawartości pisma, która mu nie odpowiadała, autor zaczął od ogólnego
stwierdzenia, że podstawą wszelkiej aktywności społecznej - czy to politycznej,
czy kulturalnej - stało się mówienie: "nie". Wszystkim i wszystkiemu. W
ten sposób kwartalnik wpisywał się w zauważalną tendencję w Polsce. I nie ma w
tym, jak sądził Śpiewak, żadnej propozycji konstruktywnej, myśli i celu - jest
za to destrukcja, która nie pociąga za sobą tworzenia nowej, alternatywnej
wartości.
Ale owo
"nie " rzucone w twarz świętoszkowatym moralistom, zarozumiałym klerykom
pewnym, że złapali Pana Boga za nogi, purytańskim ciotkom, bywa niestety tylko
inną postacią resentymentu. Owo "nie" wynika z tego, że jego autor jest
niepewny swej wartości, nie dość jest zakorzeniony w tym, co lubi i ceni, bo
sam przecież nie wie, kim jest. Reaguje, odpowiada nie dlatego, że po prostu
lubi dowcip, zgrywę, obsceniczność, ale dlatego, że brak mu siebie. Potrzebuje
przeciwnika, żeby zaistnieć, żeby mieć cokolwiek do powiedzenia. [...] Bo to resentymentowe "nie",
za którym brak jest niezależnego widzenia rzeczy, ma ukrytego w sobie, czasem
nieźle zamaskowanego, demona zwanego potocznie lękiem. A lęk wyznacza
przyszłość polskiej demokracji. [...]
Mają na
tyle sił, by wykrzyczeć "nie". Za mało, by pomilczeć, by być i robić swoje
bez porównań, bez zazdrości i rywalizacji - dodawał28.
Był to głos
poważny, bowiem wykraczał poza środowiskowe polemiki. Rozpoznanie, które formułował
Śpiewak, również dotyczyło poważnego problemu - na ile "bruLion",
występujący przeciw "resentymentom" dawnych twórców drugoobiegowych, sam
nie nosił takiego piętna, a bunt i prowokacja były jedynie inną formą
kombatanctwa.
Przykładem
innej strategii krytycznej, charakterystycznej dla krytyków pokoleniowych,
towarzyszących, były artykuły Jarosława Klejnockiego ("Polityka-Kultura",
1/1992; "Odra", 11/1992), który nie wyrażał protestu wobec publikacji
kwartalnika:
Prawdziwą
sławę przyniosło [...] "bruLionowi" posługiwanie się, nie
stosowaną zazwyczaj przez pisma literackie, "poetyką skandalu", polegającą
na zderzaniu ze sobą tekstów przeciwstawnych, obrazoburczych, na pograniczu
dobrego smaku. Pismo odrzuca bowiem wszelkie autorytety, stawiając na dialog
równorzędnych partnerów: autora i czytelnika. Tkwi w tym zamierzeniu zarówno
tęsknota do prawdziwej niezależności, jak i niechęć do mentorskiego tonu
intelektualisty, który wie lepiej [...].
Nigdzie
indziej w Polsce nie przeczytamy wiersza Zbigniewa Sajnoga Flupy z pizdy, wywiadów ze
skinheadami, polskimi prostytutkami, robiącymi kariery w zachodnim
porno-biznesie, rozmów z autorem graffiti i anarchistami. Sąsiadują one z
wierszami Jarosława Seiferta, poematami Williama Blake'a, kazaniami Himmlera -
a to znowu z antysemickimi wynurzeniami Ezry Pounda, tekstami odrzuconymi z
innych czasopism (specjalny dział: od "Nie " do "Tygodnika
Powszechnego"). Tu też odnajdziemy gwałtowne głosy antykościelne29.
Tekst krytyka,
związanego z obiegiem młodoliterackim, w sposób wyraźny odbiegał od
polemicznych głosów przedstawicieli poprzednich pokoleń. Kładł on bowiem nacisk
na odmienność pisma na tle ówczesnej czasopiśmienniczej sztampowości. Wiązał
się z tym ponawiany często entuzjazm wobec nowatorskich pomysłów periodyku.
Jednak nawet
dla krytyków towarzyszących, związanych z pokoleniem, "bruLion"
przekraczał czasem miarę w swych prowokatorskich zapędach. Największy odzew
wywołała publikacja pt. Sypiąc. Donos na komandosów, o której tak pisał
w "Kresach" (16/1993), poruszony tą publikacją, Jerzy Sosnowski:
Trzecim
wreszcie obszarem skandalizowania ["bruLionu" - przyp. M. W.] stała się polityka i tu wypada
przypomnieć publikację zeznań studenta, aresztowanego w 1968 roku, które
obciążyły "komandosów". Tym razem zrobiono naprawdę coś złego, bo
zaatakowano nie grupę środowiskową [...],
ideę czy bodaj zespół wartości, ale pojedynczego człowieka. Ów przed 25. laty
został już przez swoje środowisko osądzony. Dlatego myślę, że wyciąganie tej
sprawy było - bez względu na cel [...] - zwykłym draństwem (str.
166).
Publikacjom
towarzyszyły więc wyraźnie krytyczne głosy, oznaczające intelektualne
rozstania z pismem osób wspierających je do tej pory30. Piotr
Bratkowski pisał:
I oto - czy
nie odkąd "bruLion" zaczął się ukazywać legalnie i z kolorową okładką -
coś się zaczęło sypać. [...]
pismo w coraz większej mierze zaczęło przypominać śmietnik poglądów,
ekstremizmów, dziwactw i marginaliów intelektualnych, które łączy to jedynie,
że są one poza bardzo szeroko pojętym nurtem kultury oficjalnej. Himmler i
graffiti, lesbijki i sadomasochizm, kompletna grafomania i teksty nie chciane
na innych łamach. Tak jakby "bruLion" sam zastygł w geście, wykreowanym
przed laty, nie zauważając, że świat się zmienił. [...] Nagle pismo,
kontestujące polską rzeczywistość polityczną, powiela najgorsze obyczaje w tej
rzeczywistości wykreowane. Nagle przekracza niewidzialną granicę, po której
alternatywny fanzin zmienia się w brukowiec dla sfrustrowanych półinteligentów31.
Podobne zarzuty
Bratkowski powtarzał w artykule prawie rok późniejszym Terrorysta w
piaskownicy32. Wystąpił w nim przeciw unifikacji
osobowości poetyckich, jak odczytał sposób wydania pierwszej serii poetyckiej
"bruLionu", zwanej "fioletową". Na okładkach widniał tylko niewielki
napis "bruLion" oraz fragment twarzy z oczami autorów, co uznał za zgodę
na unifikację, mimo odmienności poetyk. Stwierdzał więc, że pismo nadużywało
pokoleniowego (środowiskowego) wizerunku w celach "promocyjnych".
Stawiając na "grupowość" wystąpienia poetów, redakcja "bruLionu"
zaprzeczała jego zdaniem indywidualności autorów, wśród których dostrzegał
ważne osobowości twórcze, ale i zupełnie miernych autorów.
Sprzeciw
krytyka wzbudziło także spalenie przez Pawła Filasa, jednego z autorów
kwartalnika, swojej książki pod Pałacem Kultury, który to happening sfilmowali
i pokazali dziennikarze z telewizyjnych Wiadomości - autor Terrorystów... wskazywał
na fakt, iż "w naszej kulturze palenie książek jest powszechnie przestrzeganym
tabu. Dotyczy to nawet książek najgorszych". Zarzuty te pozwoliły
Bratkowskiemu sformułować takie oto zakończenie swego artykułu:
"bruLion"
ma bardzo krytyczną - często nie bez racji - wizję współczesnej,
"dorosłej" kultury polskiej. Ale to przecież wykreowani przez pismo poeci
należą do tych, którzy w najbliższym czasie powinni wziąć za tę kulturę
odpowiedzialność, zmieniać jej oblicze. [...] Może miało to pokazać jej
prawdziwe oblicze, udowodnić, że ta kultura jest niereformowalna, impregnowana
na nowe prądy? Pozostając poza obrębem kultury nie trzeba podejmować żadnych
wyzwań. Można żerować na jej słabościach, wyśmiewać napuszoną stagnację. I z
czystym sumieniem okopywać się w enklawie wiecznie młodzieńczej subkultury. Z
zewnątrz okopów nie będzie widać, że ta zbuntowana enklawa to wielka
piaskownica. A broń rebeliantów to plastikowe grabki, łopatki, foremki... (str.
7).
Zawartość
omawianych numerów rzeczywiście prowokowała do zajęcia jednoznacznego
stanowiska, ostrej reakcji: czy to zachwytu, czy niesmaku - trudno było
zachować chłodne, obiektywne spojrzenie. Ciekawe przy tym, że
czytelnicy-komentatorzy musieli się deklarować światopoglądowo. Aby dyskutować
z "bruLionem", trzeba było bowiem podejmować się interpretacji intencji
pisma, co możliwe było tylko przy określeniu własnego systemu wartości.
Dlatego tak charakterystycznym głosem wydaje się artykuł publicysty
kulturalnego "Polityki" Zdzisława Pietrasika pt. Nieskazitelni
nadchodzą ("Polityka", 14/1991):
[Młodzi
intelektualiści - przypis. M. W.] nie chcą wiedzieć, że bez kompromisów nie
byłoby dzisiejszej wolności, którą dostali w prezencie. Zapewne dlatego, że to
prezent, tak podejrzliwie się tej nowej Polsce przyglądają. [...]
Nieskazitelni
[tzn. młodzi
intelektualiści - przypis. M. W.] skarżą się na mamę i tatę, że zostali źle
wychowani i teraz na salonach świata wyglądają jak parweniusze. Skarżąc innych
dają popis swej bezradności wobec współczesnego świata. Niedojrzałość jest
bezpieczną ucieczką przed odpowiedzialnością. [...]
Młodzi
kontestatorzy wpuszczeni na łamy prasy, zachowują się jak rewolwerowcy w
westernach, których pewnie nie oglądali - strzelają pierwsi, nie zważając, czy
pojedynek odbywa się w zgodzie z regułami kowbojskiego fair-play. Zaatakowany w
ten sposób rywal i tak ma niewielkie szanse na rewanż.
Kończył też
swój wywód takim ostrzeżeniem: Urodzeni przed 4 czerwca 1989 roku miejcie
się na baczności - nieskazitelni nadchodzą... (str. 1 i 8)
KRYTYCZNY GŁOS PO ROZSTANIU Z PISMEM
Inaczej widział
to Andrzej Horubała, młody krytyk współpracujący z "bruLionem". Artykuł "bruLionu"
przygoda z wolnością ("Znak" 4/1993, str. 51-59) opisywał dzieje
kwartalnika do łączonego numeru siedemnastego i osiemnastego włącznie, a więc
sytuację, w której znalazł się "bruLion" w 1992 roku. Horubała pisał o
sukcesie kwartalnika, który przemawiając innym głosem niż pozostałe periodyki
podziemne i występując bez wyrazistego programu, wskazał nowe obszary, warte
artystycznej penetracji, którego animatorzy zwrócili na siebie uwagę także
prezentacją nowych artystów. Pokazywał stopniowy wzrost natężenia ataków
kwartalnika oraz systematyczną radykalizację poglądów tego środowiska.
Działania "bruLionu" widział jako sprzeciw wobec poprzedniego pokolenia i
wobec hierarchii wartości intelektualistów drugoobiegowych, stąd miały wynikać
prowokacje i styl polemiki, którymi zwrócili na siebie uwagę bruLionowcy i
"jednocześnie zrazili dużą część elit".
[Działania
pisma - przyp. M. W.] okazały się trafną
metodą określania granic tak zwanej niezależnej kultury, pełnej obszarów tabu
i świętych krów [podkreślenia pochodzą od A. Horubały - przyp. M.
W.].
Po okresie
rozprawy z drugim obiegiem przyszedł dla "bruLionu" czas zasadniczej
kampanii, na rzecz rodzącej się w piśmie koncepcji nowej kultury, co wiązało
się z pojawieniem się w numerze dziewiątym prowokacji. Doprowadziło to do
sformułowania przez bruLionowców - jako konsekwencji przyjętych założeń - wizji
kultury opartej na stwierdzeniu, które tak odtwarza Horubała:
[...] świat jest znacznie bogatszy od ideologicznych
schematów. W imię wierności rzeczywistości nie wolno sobie i innym nakładać
końskich okularów. Trwanie w getcie wysokich wartości nie zmieni faktu,
że wśród nas rodzi się inna realność, inna kultura, alternatywna wobec
wyniosłych, lecz pustych gestów. Ona potrafi powiedzieć więcej i ciekawiej o
nas samych niż dogmatyczne nudziarstwo.
Związana z
tym: Programowa rezygnacja z interpretacji i wartościowania zamieszczanych
tekstów pozwoliła na zarejestrowanie duchowego przełomu dokonującego się w
ostatnich latach, na ukazanie kryzysu hierarchicznej kultury i zarysowanie
różnych propozycji, stymulacji, sugestii, jakie towarzyszą światu, w którym
zwietrzały autorytety.
[...] Kreatorzy
"bruLionu" deklarowali chęć uszanowania czytelnika i pozostawienia mu
trudu i radości interpretacji. Program ten realizowano w sposób wielce
przewrotny. [...] O ile w pierwszych numerach cytaty opatrywane były
czasem komentarzami, później zaniechano tej praktyki. Częstokroć rezygnowano
nawet ze wskazówki w postaci tytułu-sugestii. Terapia szokowa, atakowanie
czytelniczych przyzwyczajeń i negowanie pytań typu: "jakie jest w poruszanej
kwestii stanowisko redakcji?'", "komu to służy?" - budować miało nową
podmiotowość czytelnika.
Ale
prowokacyjna działalność miała wedle Horubały ważkie konsekwencje:
Kreatorzy
"bruLionu" powtarzając Bataille'owskie bluźnierstwo dokonali czynności w
pewnym sensie magicznej. Bo skoro Bataille, to czemu nie Céline? Dlaczego nie zacytować - bluźnierczego
wobec słów mszalnej liturgii - napisu podpatrzonego na murze? Przecież słowa nic nie ważą albo może
"zrezygnowaliśmy z lansowania jakiegokolwiek sposobu życia i
myślenia".
Zarówno Céline jak i graffiti to przecież
fragmenty rzeczywistości.
Jak twierdził
Horubała wszystkie te wybory - od numeru dziewiątego poczynając - doprowadziły
do dwóch ważnych, powiązanych ze sobą problemów. Pierwszego: "bruLion"
poczuł się zwolniony "z odpowiedzialności za istotny wymiar drukowanego
słowa" oraz drugiego: w związku z tym została osłabiona dyskursywność
przekazu, co wykluczało sensowną polemikę czy dyskusję, co wiązało się z
niekorzystnymi konsekwencjami dla statusu pisma, które samo pozbawiło się
możliwości tworzenia programu, a zbyt duża waga przywiązywana do prowokacji
doprowadziła do niemożności zachowania powagi w jakiejkolwiek wypowiedzi.
PYTANIE O MIEJSCE "BRULIONU". ODPOWIEDZI
KRYTYKÓW I PISARZY
Kiedy w
połowie lat 90. rozpoczynała się pierwsza poważna dyskusja nad pokoleniem
debiutantów, "bruLion" nie dostarczał już pretekstów do protestów. Dlatego
też największa dyskusja o piśmie, publikowana przede wszystkim w "Tygodniku
Powszechnym" (od stycznia 1995 roku) nie dotyczyła już pojedynczych
tekstów, lecz dorobku pisma, ale też całej młodej literatury, której w sposób
oczywisty dla wielu dyskutantów periodyk krakowsko-warszawski był
najważniejszym przedstawicielem. Jej zakres wyznaczyły trzy podstawowe tematy:
"bruLion" jako pismo kulturalne, poeci "bruLionu" i pokolenie
"bruLionu".
Dyskusja
została sprowokowana przez tekst Grzegorza Musiała Wielki Impresariat, czyli
o pokoleniu trzydziestolatków, czterdziestolatków i jeszcze trochę ("Tygodnik
Powszechny" 1/1995). Jej temperatura nie wynikła z siły zarzutów
postawionych przez bydgoskiego poetę, ile raczej z formy, jaką przybrały. W
swym artykule posłużył się pamfletowym stylem, czyniąc aluzje do pojedynczych
osób z pokolenia trzydziestolatków.
Była
jedenasta wieczór i z radosnym spokojem, potwierdzającym tę tezę, patrzyłem jak
za guru "młodej" literatury - nieciekawym indywiduum z Poznania [chodzi o Rafała Grupińskiego, redaktora
naczelnego "Czasu Kultury" - przyp. M. W.] - niósł walizkę idol
"młodego" buntu. Jakkolwiek by przez ranki i wieczory ten akt skruchy
potwierdzające,
zaćpany
pijany
pogardliwie
rzucając spojrzenia spod siwiejących kędziorów i prowadząc się z jak on
pijaną
zaćpaną
pogardliwie rzucającą spojrzenia feministką z Hamburga [chodzi o Nataszę Goerke, autorkę Fraktali
- przyp. M. W.], nie wykrzykiwał "ja! ja!", na innych zaś (którzy
dziesięć lat wcześniej w tym samym miejscu - pompa imienia Walentego Badylaka -
i o tej samej porze - dwunasta szesnaście w nocy - tak samo porykiwali),
lekceważąco prychał:
- Tamci już
się skończyli. (str. 8)
W jego
sprawozdaniu-wizji z pobytu w Krakowie owi trzydziestolatkowie zostali pokazani
jako nihiliści, specjaliści od skandali, autopromocji i lekceważenia
tradycyjnych wartości, którzy jeszcze dodatkowo sami nie są ani twórczy, ani
odkrywczy. A zainteresowanie ich pokoleniem jest dziennikarską pomyłką -
sezonowym zachwytem.
To, co wyraził
Grzegorz Musiał, opisał, już w dyskursywny i krytycznoliteracki sposób, Julian
Kornhauser w artykule Barbarzyńcy i wypełniacze ("Tygodnik
Powszechny", 3/1995), w którym po raz pierwszy tak dokładnie i w jasny
sposób określono, co dla poprzedniego pokolenia jest skazą "bruLionu" i
jego środowiska.
To wszystko
było ciekawe, ale i zabawne. Ciekawe, bo nagle, w sposób naprawdę
niespodziewany, pojawiły się utwory programowo anarchistyczne i nihilistyczne,
burzące potoczne wyobrażenia o powinnościach pisarza i jego intelektualnym
przesłaniu. Utwory agresywne językowo i nieprawdopodobnie śmiałe od strony
obyczajowej. Runęły dotychczasowe granice, dawnym wartościom odmówiono racji
bytu. Epokę wolności młodzi barbarzyńcy przywitali ogłuszającym wrzaskiem.
Takim wrzaskiem chcieli zamanifestować, tak jak zrozumiałem wówczas, swoją niezgodę
na dotychczasowy system wartości, na rzeczywistość przesiąknięta fałszywymi
postawami i pewnego rodzaju sztucznością. [...]
Okazało się
jednak wbrew oczekiwaniom, że młodzi nie chcieli fetować zburzenia muru
berlińskiego śmiałymi projektami społecznymi. Wystarczyło im totalne
zanegowanie świata polityki, co w ich mniemaniu było równoznaczne z odrzuceniem
dominującego w ostatnim dwudziestoleciu modelu literatury. [...]
Na chaos
odpowiedziano chaosem. Przypuszczono gwałtowny szturm na stare, humanistyczne
treści, jakimi karmiła się sztuka. W zamian zaproponowano, no właśnie, co? Z
jednej strony, przede wszystkim w prozie i to głównie feministycznej kpiarską,
radosną zabawę z konwencjami i konwenansami, w której świat jawi się jako
nieustający kabaret. Z drugiej, przede wszystkim w poezji, egocentryczne
wynurzenia na temat własnego nieprzystosowania. [...]
Stworzono
poezję szybkiej obsługi (jeden z autorów wydał właśnie 16 tomik wierszy [chodzi o Jacka Podsiadłę - przyp. M. W.]),
założono serie i biblioteki. Powstał cały biznes pod nazwą "młoda
literatura". [...]
Dziennikarze
przejęli role krytyków literackich, którzy nagle zniknęli z powierzchni ziemi.
Dzięki zapobiegliwości z dnia na dzień wykreowano gwiazdy literackie. Wszystko
przypominało zawody sportowe: na mecie czekało podium z wypisanymi miejscami
dla zwycięzców. [...] Obraz
literatury został wykreowany, a tym samym zafałszowany, przez dziennikarzy,
zresztą najczęściej z tego samego pokolenia. [...]
Kultura za
sprawą młodych pisarzy oraz ich sprytnych promotorów, przy biernym najczęściej
milczeniu innych twórców, staje się powoli zbiorowiskiem najprzeróżniejszych
chorób społecznych i pokrętnych idei (jeśli pewne drażliwe tematy nazwiemy
ideami). [...]
Okazało
się, że sztuka "barbarzyńców" (przypominam numery "bruLionu"
propagujące, tak właśnie, propagujące faszyzm, antysemityzm, pornografię, satanizm
i narkotyki) nie tylko ma za zadanie odnowić kult prymitywu i dać kopa
wszystkim "starym", ale i sprowadzić twórczość do poziomu rynsztoka, a w
najlepszym razie "życia inaczej", to znaczy na przekór, na opak, bez
zobowiązań, byle głośno i na własny rachunek. Narkotyczne wizje,
przekształcające realną rzeczywistość ze wszystkimi tak odrzucanymi etykami i
odpowiedzialnością, wyborami i prawdami, w świat fantastycznej witkacjady,
wcale nie są ratunkiem przed obowiązkiem mówienia rzeczy doniosłych (str. 1 i 13).
Artykuł
Kornhausera spotkał się z wieloma, także polemicznymi, głosami.
Krzysztof
Varga w "Gazecie o Książkach" w artykule Spisek barbarzyńskich
przedszkolaków uznał za najważniejszy wątek artykułu Kornhausera (i
pośrednio Musiała) rolę masmediów. Otóż jego zdaniem obydwaj autorzy zwrócili
uwagę na kreacyjno-promocyjne możliwości mediów. W tym upatrywał zresztą
wartości tych wypowiedzi. Choć Varga zgadzał się, że działalność dziennikarzy
wiązała się często z niebezpieczeństwem uproszczeń i przekłamań, wskazywał na
zupełnie odrębną świadomość młodych twórców i ich całkowicie odmienne
podejście do mediów. Jego zdaniem tacy twórcy jak Świetlicki i Gretkowska
doskonale wiedzą, że ilość występów w telewizji (szerzej: w mediach) wpływa na
wysokość nakładów i liczbę sprzedanych egzemplarzy książek oraz daje możliwość
zawierania korzystniejszych umów z wydawcami. Wskazywał też na bardzo istotną
sprawę, że dla środowiska "bruLionu" nie ma sprzeczności między
niezależnością twórczą a występowaniem w telewizji.
Nie można
jednak zarzucać mediom zainteresowania młodą literaturą, choć przyznać trzeba,
że często zbyt pochopnie beatyfikuje się nowe zjawiska. Przecież dzięki tej
kampanii reklamowej młodzi czytelnicy, rówieśnicy "barbarzyńców",
zaczynają sięgać po polską współczesną literaturę, odstawiając powoli Ludlumy!
Tego nie można lekceważyć.
Kinga Dunin
("ExLibris", 69/1995, str. 4-5) polemizowała z tezą o braku wartości, a
zatem marginalności pisma i jego twórców:
Wbrew temu
bowiem, co twierdzi Kornhauser, uniwersalizacja młodej literatury dokonać się
może nie przez sięganie do skarbonki ze starymi liczmanami, jak by sobie tego
życzył, ale właśnie dzięki zaistnieniu w mediach, ustaleniu pewnych
interpretacji, uwspólnieniu znaczeń. Inna sprawa, czy krytyka literacka w tym
pomaga udomowionym i nieźle zadomowionym już w polskiej kulturze "przeszłym
barbarzyńcom" czy
też za wszelką cenę próbuje widzieć w nich zastępy swawolnych Dyziów.
Racji krytyków
i publicystów, którzy zajmowali się "bruLionem" bronił także Jerzy
Sosnowski:
Nikt nie
rozpieszcza "młodych"; staramy się tylko wszyscy uświadomić tym
nielicznym rodakom, którzy wciąż jeszcze czytają, że pojawiła się nowa, zresztą
bardzo zróżnicowana, formacja, mająca coś do powiedzenia o dziwnej rzeczywistości
wokół nas (Jerzy
Sosnowski, Grześ wśród Rastignaców, "Tygodnik Powszechny" 4/1995,
str. 12).
Warto zwrócić
też uwagę na to, co pisał Jarosław Klejnocki w 70 numerze "ExLibrisu"
(str. 12), w tekście zatytułowanym Brulionizacja?:
Niejednolite
przecież, ale jakoś trzymające się razem i popierające, środowisko
"bruLionu" niepostrzeżenie stało się [...] częścią establishmentu kulturalnego, uzyskało - być
może tylko pośredni, ale wszak niepodważalny - wpływ na to, co się we
współczesnej kulturze dzieje.
Dyskusję
podsumował Jerzy Jarzębski w tekście Nowy turniej pokoleń ("Tygodnik
Powszechny" 10/1995, l i 8). Jak wskazuje sam tytuł, krytyk wystąpił z
tezą o kolejnym starciu między autorami (środowiskami) z różnych generacji:
Starcie
"czterdziestolatków" z "trzydziestolatkami" jest pierwszą od wielu
lat dysputą pokoleniową w polskiej literaturze. Dysputa trwająca już od
dłuższego czasu, mniej jednak dotychczas widoczna, raz bowiem przesłaniana
innymi, politycznymi motywacjami, innym razem toczącą się w niskonakładowej
prasie literackiej i w tonacji buffo - gdyż jedna strona zaczepia
złośliwością, prowokuje błazeństwem, druga zaś milczy nadąsana, powtarzając
sobie cichutko przysłowie o psach i karawanie, która - a jakże - jedzie dalej.
Jak długo jednak można chować pod siebie pokąsane łydki? Grzegorz Musiał nie
wytrzymał w końcu - wykrzyczał obraźliwe "nie!" - wykrzyczał obraźliwie i
nie zawsze zgodnie z prawdą, ale złóżmy to na karb krakowskiego powietrza, w
którym łatwo - naśladując bronowickiego Wieszcza - stanąć w framudze drzwi i
przypatrując się niewinnym weselnym hołubcom, wysnuwać z nich od razu dramat
narodowy. [...]
"brulionowi"
od początku udzielili kredytu opozycyjni twórcy ze starszych pokoleń - chyba w
przekonaniu, że rośnie oto kolejne młode pokolenie, z którym porozumieją się
łatwo co do podstawowych wartości. Redaktorzy pisma poczęli jednak coraz
częściej przykro zaskakiwać swoich popleczników - to przepuszczając wściekłe
ataki na skądinąd bardzo zacne (jak "Odra") czasopisma, to wydrwiwając bez
litości różnych czcigodnych ludzi opozycji na równi z najgorszego autoramentu
komuchami, to znów przekraczając obyczajowe granice przyzwoitości. Kamieniem
obrazy była publikacja bez słowa dystansującego komentarza antysemickich
tekstów Céline'a, "bruLion"
wyszedłszy z podziemia, oderwał się od starszych sojuszników i stał się pismem
zdecydowanie pokoleniowym, pomawianym o rozmaite "dziecinne choroby" -
obrazoburstwo, gust do prowokacji, pornografii, bluźnierstw itd. [...]
"bruLion"
nie obsługiwał żadnej idei politycznej, której na wstępie przysięgaliby
wierność - głosił raczej nieograniczoną wolność wszelkiego rodzaju wypowiedzi.
[...]
[...] demontaż
tradycyjnego języka i wartości odbywa się bez wyrazistego programu, nie
przyświeca mu - jak przed dwudziestu laty - żaden Bereza ze swą "rewolucją
artystyczną". [...]
Trzydziestolatków
na pozór nic nie łączy [...].
Wystartowali bez wspólnej, zwierzchniej ideologii, bez przyjętego, ustalonego
przez krytykę kierunku, który można by przeciwstawić nowofalowym czy innym
regułom twórczości i jej wartościowania. Łączy ich zaledwie pewien wspólny gest
i może wspólna fobia: odrzucenie "moralności", która zatraciła swój wymiar
praktyczny, przestała cokolwiek kosztować, stając się czymś w rodzaju
kotylionu, wyróżnika lokującego pisarza w społecznym stadzie, w domyśle
też: decydującego o jego pozycji i układach. Tej "moralności''
przeciwstawia się zatem swoistą dezynwolturę, sarkazm, brak "odpowiedzialności
za słowo". [...]
Krzyk
ogromny panuje dzisiaj w świecie literatury. Krzyczy się - aby pognębić innych
i, aby przytapiając oponentów, wynurzyć na chwilę głowę z wody, powtarzając
swe nazwisko, wyryć je innym w pamięci, aby, biorąc się publicznie za bary,
dostarczyć widzom rozrywki i przykuć ich uwagę. [...] Spójrzmy na niektóre głosy w
"Tygodnikowej" dyskusji: dominuje w nich atmosfera turnieju piękności. [...]
Teksty te
wytworzyły nową perspektywę recepcji pisma. Kwartalnik, który już nie
dostarczał tematów do polemik, gdyż numery ukazujące się po 1995 roku spotkały
się z chłodnym przyjęciem i minimalnym odzewem. Przykładem, który tego
dowodził, były dyskusja i odpowiedzi na ankietę, wydrukowane w lubelskim kwartalniku
"Kresy" (21/1995). Dyskusja dotyczyła miejsca i znaczenia "bruLionu"
i całej młodej literatury we współczesnym życiu literackim. Fakt, że będą one
istotne, wydawał się większości dyskutantów oczywisty. Problem sprowadzał się
do tego, że dla wielu z nich efekty działania "bruLionu" były
jednoznacznie negatywne.
WNIOSKI Z HISTORII RECEPCJI
Odbiór
profesjonalnych komentatorów życia literackiego, z jakim spotkał się
"bruLion", w znacznym stopniu zaważył na dziejach pisma oraz wskazał
znaczenie periodyku po 1989 r. Krytycy dostrzegli bowiem w piśmie głównego
przedstawiciela młodej literatury i uznali, że wystąpienia jego twórców są
pierwszą manifestację owego pokolenia. Ukazali również, że podstawową jego
strategią była strategia prowokacji, wpisując ją na stałe do najbardziej
podstawowego obrazu periodyku. Dlatego też częstym kluczem interpretacyjnym
stała się analogia, którą dostrzeżono między wystąpieniem "bruLionu" a
pierwszymi manifestacjami skamandrytów.
Dyskusja
między entuzjastami "młodości jako programu", który krytycy wspierający
środowisko młodych przypisywali pismu, a strażnikami estetyki i moralności,
wychodzącymi z założenia o konieczności kontynuowania programu literatury
zaangażowanej prowadziła także do umieszczenia periodyku w opozycji do wizji
literatury w tradycyjny sposób związanej z problematyką inteligencką. Wszak
dlatego, że nie realizowali oni tej wizji - autorytet krytyczny - prof. Jan
Błoński, widząc w wystąpieniach "bruLionu" wyraz młodzieńczej frustracji
i agresji, radził młodym redaktorom, by wyżej podnieśli poprzeczkę sporu z
poprzednikami.
Jednak
prowokacje "bruLionu", jego niechęć do takiej wizji literatury,
prowadziła do zerwania dialogu z poprzednikami. I właśnie to prowadziło do
autonomii literatury obiegu młodoliterackiego w obiegu literatury
współczesnej. Krytyczna wizja pisma, przedstawiana przez część odbiorców
profesjonalnych (zwłaszcza poprzedników, autorytetów kulturalnych i
"starszych"), w której pomawiano je o niedojrzałość, prowadziła zatem do
sytuacji, w której nabierało ono przede wszystkim znaczenia dla młodego
pokolenia. To właśnie ufundowana przez "strażników moralności" negacja
wartości sprawiała, że wzrosło jego znaczenie dla odbiorców z nowego pokolenia.
Znakiem tego było pojawienie się przychylnej w większości wypadków krytyki
pokoleniowej, towarzyszącej (do jej grona należeli m.in. Sosnowski, Klejnocki,
Varga), która podjęła się ukazania, np. w książkach poświeconych pismu, w
innych niż tylko prowokacyjnych kontekstach. Dla tych odbiorców zresztą
podstawowe znaczenie periodyku wiązało się z jego rolą we wprowadzeniu do
obiegu literackiego głównych poetów i prozaików nowego pokolenia
(Świetlickiego, Gretkowskiej, Podsiadły, Stasiuka i in.).
Miał więc sposób
interpretacji znaczenia działalności "bruLionu" znaczny, formotwórczy
wpływ także na pismo, a przez to na kształt modelu czasopisma
młodoliterackiego, a w konsekwencji - obiegu młodoliterackiego. W reakcjach na
nieprzychylne głosy, w oparciu o wypowiedzi wspierające młodych, w interakcjach
komunikacji literackiej (kontakty z odbiorcami i ich reakcjami), zmieniał się
kształt tej instytucji kultury literackiej debiutantów, a jednocześnie - przez
fakt uznania "bruLionu" za reprezentatywne środowisko młodego pokolenia -
obieg młodoliteracki, z którym wiązało się coraz więcej czasopism kulturalnych,
zaczynał stanowić autonomiczny, a przez to także odrębny fragment współczesnego
życia literackiego, "bruLion" zaś stawał się ważnym w nim punktem
odniesienia.
Str. 42-56
Przypisy:
21 Jan Klincz, Co kwartał 5000 stron..., "Tygodnik
Mazowsze" 245/1988, str. 1 i 4.
22 Warto zwrócić uwagę, że ocena wyrażona przez Jana Klincza (pod tym
pseudonimem pisało kilka osób: Joanna Szczęsna, Anna Bikont, Piotr Pacewicz),
publicystę jednego z istotnych tytułów prasy podziemnej, była ze wszech miar
dla pisma łaskawa.
23 Jest to nawiązanie do tytułu pierwszej ważnej antologii, w której
pojawiły się nazwiska poetów "bruLionu". Tom przyszli barbarzyńcy wydała
Oficyna Literacka (również wydawca "bruLionu") w 1991 r. w Krakowie.
24 J. M. Rymkiewicz, List, "Tygodnik Literacki",
10/1990, str. 2.
25 J. Błoński, Michnikomachia, "Tygodnik Literacki",
20/1991, str. 1 i 15.
26 L. Szaruga, Bunt w
butonierce, "Kultura" paryska, 6/1991, str. 143.
27 M. Urbanowski, Zabawa w
starych i młodych, "Dekada Literacka", 1/1992, str. 4.
28 P. Śpiewak, Fluidy
resentymentu, "Tygodnik Literacki", 25/1991, str. 12.
29 "Polityka-Kultura" (1/1998), str. 17-18. Jak widać nie ma tu
ocen pisma i narzekań na jego bezmyślne występy. Podobnie skonstruowany był
prezentacyjny tekst Klejnockiego, Czas prywatnych obowiązków, "Odra",
11/1992
30 Przy tej okazji trzeba jednak zaznaczyć, że "rezygnacja ze
współpracy" odbywała się stopniowo. W tym sensie twórcy o rodowodzie
drugoobiegowym przestawali akceptować "bruLion" z powodu różnych tekstów i
w niejednakowym czasie. I tak po wydrukowaniu w numerze dziewiątym Historii
oka zareagowało oburzeniem środowisko krakowskiej "Arki", a dalej
współpracowali z pismem tacy autorzy jak Rymkiewicz i Międzyrzecki (ich utwory
ukazały się w numerze jedenastym i dwunastym [łączonym], co wyklucza sytuację,
w której by nie zdążyli wycofać swych wierszy). Rymkiewicz zerwał z
kwartalnikiem znacznie później po wydrukowaniu Céline'a. W wypadku numeru dziewiętnastego A i B zareagowali
protestem także młodzi krytycy, którzy dużo zrobili dla wypromowania pisma (np.
J. Sosnowski i P. Bratkowski).
31 P. Bratkowskł, Anarchia przeszła w sklerozę, "Obserwator
Codzienny" z dn. 5 maja 1992 r., str. 5.
32 P. Bratkowski, Terrorysta w piaskownicy, "Gazeta o
Książkach" 4/1993, z dnia 14 kwietnia 1993 r., str. 7.
QUASI-PROGRAMOWE WYPOWIEDZI REDAKCJI
"BRULIONU"
WPROWADZENIE
W historii
"bruLionu" można znaleźć przynajmniej cztery wypowiedzi, które dotycząc
zarzutów postawionych pismu można odczytywać jako quasi-programowe, gdyż
wyjaśniają powody, dla których redakcja kwartalnika sięgnęła po określone
teksty, a także określają i wyjaśniają postawy polityczne i intelektualne, z
których punktu widzenia występowała. Oczywiście, nie są to teksty programowe sensu
stricte, dlatego, że stanowią reakcje w dialogu między czasopismami
literackimi, kulturalnymi lub - jak w przypadku odpowiedzi na list J.M. Rymkiewicza
do redakcji "Tygodnika Literackiego" - osobistościami kultury.
Odpowiedź
na artykuł Esa opublikowany w dwutygodniku "Świat"
WOBEC PROWOKACJI ("BRULION" 10/1989)
W pierwszym
numerze niezależnego dwutygodnika "Świat" wydawanego w Krakowie przez
środowisko "Arki" ukazał się tekst pt. Literackie śmietnisko czy
rewolucja kulturalna, będący zastanawiająco napastliwym atakiem na nasz
kwartalnik. Niezwykłe pozamerytoryczne zacietrzewienie Autora oraz charakter i
forma tego ataku (anonimowy donos spreparowany wedle klasycznie stalinowskich
reguł) zwalnia nas z obowiązku odpowiedzi. Jeśli jednak postanowiliśmy
zareagować na inwektywy Esa (tak podpisał się ich Autor), to ze względu
na naszych Czytelników, dzisiejszych i przyszłych - być może nie znających
wszystkich zeszytów "bruLionu" - których mogłyby wprowadzić w błąd
kłamstwa i pomówienia skierowane pod adresem pisma. Także ze względu na
naszych Autorów, równie bezwzględnie potraktowanych przez publicystę
"Świata".
Oto wspomniany
tekst w całości:
Przerażający
bełkot francuskiego szaleńca, w którym nekrofilia, gwałt połączony z
morderstwem księdza, profanacja ołtarza i hostii, odrażające okrucieństwo i
fascynacja fekaliami łączą się w monstrualnych opisach, z których nie sposób
zacytować choćby niewielkiego fragmentu. Jeśli istnieje pornografia
pornografii, to tekst Georgesa Bataille'a (w przekładzie Tadeusza Komendanta)
należy właśnie do tego gatunku. A zaraz obok mozolny wywód, w którym Jan Paweł
II jako przywódca "obozu represyjnego" przyrównywany jest do Chomeiniego,
Mao Tse Tunga, Castro i Hitlera. A potem - zapewne okropnie śmieszny - fragment
podręcznika dla spowiedników. A jeszcze dalej zwierzenia szczególnie skierowane
do młodzieży: "Jednostronne oświetlanie brania (narkotyków), ukazanie tylko
ciemnych stron narkomanii jest z punktu widzenia wolnej jednostki szkodliwe.
Ogranicza jej swobodny wybór. (...) Sam biorę (narkotyki) od dziesięciu lat i
mimo to jestem osobą twórczą, szanowaną i z punktu widzenia zbiorowości, pożyteczną.
Narkotyki to piękna sprawa. (...) Brak akceptacji dla narkotyków bierze się głównie z
niewiedzy. Z lęku przed nieznanym". Itd.
To wszystko
i wiele innych atrakcji czeka na czytelnika "niezależnego" kwartalnika
"bruLion". Pisma, którego dziewiąty numer pracowicie wypełnia kilku raczej
nieznanych, ale zapewne bardzo odważnych młodzieńców. Poprzednio już zwrócili
na siebie uwagę arogancją i programowym nihilizmem, teraz jednak przekroczyli
granice, w których mogą być tolerowane nieodpowiedzialne wybryki. Ich
kilkusetstronicowych produkcji nie podjęło się firmować żadne z niezależnych
wydawnictw. Swoje utwory powierzali im jednak znani i cenieni autorzy. W tym
samym numerze z obrazą uczuć religijnych, pornografią i reklamą heroiny sąsiadują
teksty Wiktora Woroszylskiego, Jarosława Marka Rymkiewicza, Adama
Czerniawskiego, a także Magdaleny Lubelskiej, Mariana Stali oraz wywiady,
których udzielili Jadwiga Staniszkis i Antoni Macierewicz. W następnych
zeszytach redakcja zapowiada utwory Jana Józefa Szczepańskiego, Ewy Lipskiej,
Artura Międzyrzeckiego i znowu J. M. Rymkiewicza i W. Woroszylskiego.
Moje pytanie
brzmi następująco: czy autorzy czytają pismo, w którym publikują lub mają
zamiar publikować swoje teksty? Jeśli nie - powinni poświęcić trochę czasu na
lekturę. Jeśli zaś pismo znają i dokonali świadomego wyboru tych, a nie innych
łamów, oznaczać to może, iż w umysłach części elity intelektualnej dokonał się
zasadniczy przełom. Zespół podstawowych dla naszej kultury wartości
estetycznych, ideowych i moralnych został odrzucony na rzecz, najdelikatniej
mówiąc, totalnej wolności artysty. Koncepcje tego typu znane są nie od dziś,
znane są także niebezpieczeństwa z nimi związane. Wiem, że przez wyzwalających
się z kolejnych (tym razem chyba ostatnich) ograniczeń artystów uznany będę za
dławiciela wolności. Sam mam wątpliwości, czy nie użyłem zbyt wielkich słów,
bo w gruncie rzeczy jest to sprawa smaku.
Przyjrzyjmy
się po kolei wszystkim punktom oskarżenia:
1.
Pornografia. Opowiadanie G. Bataille'a Historia oka - istotnie bulwersujące
- opatrzone zostało notą tłumacza T. Komendanta, odsyłającą do źródeł wyjaśniających historyczno-literacki i
filozoficzny kontekst niegdyś skandalizującego - pochodzącego z 1928 r. -
utworu, notabene dziś otwierającego "Dzieła zebrane" Bataille'a, wydane
przez szacowną oficynę Gallimarda. Udający, iż nie zna tego kontekstu, Es
potraktował opowiadanie Bataille'a - jednego z najwybitniejszych współczesnych
pisarzy i myślicieli francuskich - nie jako filozoficzną i artystyczną
prowokację, charakterystyczną dla czasów powstania Historii oka, lecz
jako czystą pornografię. Jeśli by przyjąć taką optykę - polegającą na mechanicznym
liczeniu drastycznych opisów i słów, bez żadnej próby zrozumienia ich
motywacji i artystycznego sensu - należałoby zniszczyć ogromną część światowej
literatury: dzieło Joyce'a i Musila, Prousta i Geneta, Millera i Grassa,
Mailera i Rotha, Hellera i Vonneguta, Witkacego i Zegadłowicza i wielu, wielu
innych... Zauważmy na marginesie, że inwektywy, jakimi Es obrzuca Bataille'a są
wiernym powtórzeniem stylistyki, jakiej wobec pisarzy europejskich i
amerykańskich używała komunistyczna propaganda w czasach stalinowskich.
1 - co może tu
najważniejsze - opowiadanie Bataille'a publikujemy jako część (obok utworów
Geneta, Lély, Vonneguta i artykułów
Trznadla, Pauverta) całego bloku tematycznego, który, od tytułu jednego z
artykułów, można by nazwać: Gdy pisarz przekracza normy. Bloku, w którym
przedstawiamy historię i uwarunkowania oraz rozmaite stanowiska wobec
libertynizmu potraktowanego z całą powaga jako filozoficzny i artystyczny
problem. Es nie wspominając ani słowem o tym kontekście, przedstawiając
opowiadanie Bataille'a jako wyizolowaną, zamieszczoną wyłącznie w celu
zaszokowania czytelnika, ohydną historyjkę - dokonuje świadomie nierzetelnej
manipulacji.
2. Obraza uczuć religijnych. Podobnie postępuje
Es imputując nam chęć obrazy Ojca Świętego. Sformułowanie o postawie
"represyjnej" dotyczy bowiem wyłącznie stosunku do współczesnej rewolucji
seksualnej, a ponadto zostało przez Esa wypreparowane z tekstu Przyzwolenie
konta tabu? będącego opracowaniem (zostało to wyraźnie zaznaczone) eseju
Jean-Jacquesa Pauverta, pomieszczonego jako wstęp do Anthologie des lectures
erotique. Eseju przedstawiającego historię rewolucji seksualnej i jej
odbicie w literaturze uczestników sporu, jaki wokół niej rozgorzał (m.in.
Camusa, Bretona, de Rougemonta, Cocteau). Es wypreparowuje jedne z poglądów
przytoczonych w eseju Pauverta i traktując opracowanie tego eseju jako
odredakcyjny artykuł oskarża nas o obrazę uczuć religijnych. To już nie tylko
demagogia, to zwykłe pomówienie. A jest też i kłamstwo: nigdzie, w całym
tekście Pauverta nie nazywa się Jana Pawła II "przywódcą obozu
represyjnego".
3. Narkotyki.
W dziale korespondencji zamieściliśmy list Czytelnika, wyrażający wyłącznie
jego własne poglądy na temat narkotyków. List ten został opublikowany, ponieważ
zawierał ciekawą, choć dyskusyjną propozycję walki z narkomanią, którą to
propozycję można streścić następująco: Skoro dotychczasowa jednostronna
antypropaganda jest bezsilna i co dziesiąty młody człowiek sięga po narkotyk,
to może próbować innych sposobów perswazji: Jeśli już wziąłeś, wiedz, że
narkotyk nie musi być silniejszy od ciebie. List ten - znów - przedstawia
Es jako odredakcyjny artykuł. Jeśli na podstawie listu czytelnika oskarża
redakcję o reklamowanie heroiny, jest to nie tylko prymitywne - bo łatwe do
zweryfikowania - oszustwo, ale coś więcej: próba zdyskredytowania moralnego
redakcji przez imputowanie jej czynu nieetycznego, a nawet przestępczego. Jest
to krótko mówiąc donos.
4. Zarzut "arogancji" i "nihilizmu" -
rozciągnięty na wszystkie, nie tylko dziewiąty, numery "bruLionu" -
przedstawiony bez jakichkolwiek prób uzasadnienia i argumentacji, staje się
zwyczajną obelgą. I znów warto zwrócić uwagę na kształt stylistyczny tej
inwektywy; dokładnie tak samo prasa partyjna domagała się kary dla sprawców nieodpowiedzialnych
wybryków, przekraczających granice tolerancji w roku 1968, 1976, 1982...
5. Zarzut, iż
"bruLion" wypełnia kilku nieznanych młodzieńców. Oto tylko niektórzy z
nich - Autorzy, których nazwiska znaleźć można w "bruLionie": I. Bachmann,
J. Błoński, J. Brodski (tł. S. Barańczaka, R. Gorczyńskiej, A. Mietkowskiego,
R. Przybylskiego; Brodskiemu poświęciliśmy specjalny, liczący 350 stron,
podwójny zeszyt 5-6/1988), A. Drawicz, J. Fedorowicz, P. Huelle, E. Ionesco, J.
Jarzębski, T. Jastrun, I. Klima (tł. J. Anderman), J. Korwin-Mikke, R. Kunze
(tł. R. Krynicki), M.Kundera, J. Kosiński, E. Lipska, N. Mandelsztam, T.
Nyczek, T. Nowakowski, J. Pilch, A. Pawlak, I. Ratuszyńska, A. Sołżenicyn, J. Škvorecký,
J.M. Rymkiewicz, J. Szpotański, M. Stala, J. Trznadel, B. Toruńczyk (wywiad),
T. Venclova, K. Vonnegut, W. Woroszylski.
A obok nich,
owszem, licznie pojawiają się w "bruLionie" debiutanci - dla wyjaśnienia Esowi; debiutant to z reguły
ktoś "raczej nieznany" - bowiem pragniemy i będziemy poszukiwać i promować
debiutantów, gdyż zgadzamy się z J. Błońskim, że "literatura bez debiutów
jest przyszłą pustynią", również literatura niezależna.
6. Zarzut najpoważniejszy - i najbardziej
perfidny: jakoby "bruLionu" nie wydawało żadne niezależne wydawnictwo.
Środowisko "Arki" doskonale wie, kto jest naszym wydawcą (temu,
jednemu z najpoważniejszych wydawnictw niezależnych także i środowisko
"Arki" sporo zawdzięcza...), ale wie także, i na zarzut ten nie
będziemy mogli publicznie odpowiedzieć, bowiem byłaby to dekonspiracja naszego
wydawcy. (Notabene "Arka", jak zresztą większość pism podziemnych, również
nie podaje swego wydawcy). Powyższe sformułowanie oraz sugestia, że nasz
kwartalnik udaje tylko pismo niezależne (wzięcie w cudzysłów określenia
"niezależny" w odniesieniu do "bruLionu"), niedwuznacznie usiłują
stworzyć wrażenie, i "bL" jest "fałszywką" ...To już nawet nie
skrajna nieuczciwość - środowisko "Arki" zna przecież prawdę - to,
nazywając rzecz po imieniu, prowokacja.
Postawiwszy
"bruLionowi" najcięższe zarzuty, Es próbuje zastraszyć naszych Autorów, aby
już nigdy nie odważyli się publikować w "bL". Szantaż i aroganckie
zruganie pisarzy tej miary co Lipska, Międzyrzecki, Rymkiewicz, Stala,
Szczepański - przez anonimowego Esa, pozostawmy bez komentarza.
8. Pod sam
koniec Es przyznaje, że można go nazwać "dławicielem wolności". Skwapliwie
przyznaje się do jednej przewiny, by odwrócić uwagę od innych, równie
poważnych. Owszem Es jest wrogiem wolności słowa i myśli, ale nie tylko - jego
broń to także: demagogia, kłamstwo, donos, prowokacja.
9. W finale swego
tekstu Es odwołuje się - ponury paradoks - do wprowadzonej przez Z. Herberta
kategorii smaku, w którym są włókna duszy i chrząstki sumienia. Tak
właśnie: sumienia. A paradoks i na tym polega, że gdyby Es zrozumiał ten
wiersz, odnalazłby w nim portret totalitarnego politruka, swój własny portret:
samogonny
Mefisto w leninowskiej kurtce; znalazłby także przenikliwą i precyzyjną
analizę swej stalinowskiej metody polemicznej i stylu: retoryka a nazbyt
parciana.../ łańcuchy tautologii parę pojęć jak cepy/ dialektyka oprawców
żadnej dystynkcji w rozumowaniu...
Tyle - w
odpowiedzi na sam tekst Esa. Zapytajmy teraz, o co tak naprawdę chodzi? Skąd
takie metody, nieopanowana tonacja emocjonalna, nie maskowana chęć całkowitego
wdeptania "bruLionu" w ziemię? Bo w tekście Esa idzie przecie o samo
istnienie naszego pisma. Z nieuczciwie spreparowanej oceny fragmentów
dziewiątego numeru wyprowadza on ocenę wszystkich zeszytów "bL" - nawet
tych jeszcze nie istniejących, przyszłych, w których zabrania drukować strofowanym
przez siebie pisarzom. Nr 9 to tylko pretekst, Es chciałby kasacji pisma w
ogóle. Dlaczego?
Es mówi jako
reprezentant środowiska "Arki". Jego tekst ukazał się w "Świecie"
(zapewne chwyt taktyczny: dać pozory "powszechnej opinii" i nie mieszać
"Arki" w bezpośredni spór), ale nie przypadkiem zapewne właśnie pod
tekstem Esa znajduje się nota informująca, iż "Świat" jest pismem
środowiska "Arki". Czyżby zatem chęć zniszczenia konkurencji? Ale przecież
"bruLion", jako pismo literackie, nie stanowi żadnego zagrożenia dla
"Arki", która od dość dawna już przekształciła się w dogmatyczny i
fundamentalistyczny magazyn polityczny o wąskiej - i coraz bardziej się
zawężającej - perspektywie. (Znamiennym dla tego kierunku wydaje się krwawy
serial prowojenny, ciągnący się przez kilka już ostatnich numerów, głównie w
ponurych, ciężkich artykułach Ł. Plesnara).
Być może zatem
atak tego środowiska jest reakcją na kilka materiałów polemicznych - w rozmaity
sposób - względem "Arki", jakie znalazły się w "bruLionie". Było
ich doprawdy niewiele: (1.) Wywiad, jakiego - w czwartym numerze - udzielił nam
jeden z redaktorów Arki, w którym powiedział on m.in.: "Arka" stanowi
klasyczny przykład pisma robionego przez wściekłych starców. Wściekłość
objawia się w bezwzględności formułowanych sądów... Nic ująć; dodajmy od
siebie: nietolerancję, dogmatyzm, zadufane przeświadczenie o posiadaniu
absolutnego monopolu na prawdę i słuszność. Zabawne, że te totalitarne cechy
stanowią istotę pisma głośno deklarującego antykomunizm... (2.) Również w
czwartym zeszycie "bL" - recenzja z tomu Drzewa J. Polkowskiego, sztandarowego
poety środowiska "Arki". Recenzja krytyczna - bo pisana przez poetę innej,
nowej formacji artystycznej, i z jego punktu widzenia - ale bynajmniej nie
złośliwa, rzeczowa i pełna rewerencji, co łatwo można sprawdzić. Czy mogła aż
tak urazić ambicję i miłość własną autora Drzew? (3.) I - co wydawało
się nam zupełnie niewinnym żartem - sparodiowanie napuszonej Rady Patronackiej
"Arki" oraz felieton Chruszczyka (zeszyt 7-8) żartujący z głównego
ideologa tego pisma, R. Legutki (który zresztą w ostatniej "Arce"
pryncypialnie i ex cathedra beszta jak uczniaka nie umiejącego myśleć
logicznie... Jerzego Turowicza).
Okazało się
jednak, że nadęta pycha, wygórowane ambicje, pryncypialny dogmatyzm niczego
tak się nie boją - i niczego tak nie nienawidzą - jak właśnie uśmiechu, żartu.
Stąd - mściwa, histeryczna wręcz reakcja, stąd nienawiść zaślepiająca do tego
stopnia, że środowisko "Arki" - piórem Esa - nie wahało się uderzyć w sposób
tak brutalny, a jednocześnie toporny - łatwy do zdemaskowania. Reprezentant
"Arki" stroi się w szaty obrońcy kultury i moralności,
zagrożonych rzekomo przez samo istnienie "bruLionu". Jego motywy i metody
polemiki są właśnie zaprzeczeniem wszelkiej kultury i moralności.
Przeciwko tym
metodom - totalitarnym z ducha, przeciwko nietolerancji, demagogii i kłamstwu
- stanowczo protestujemy.
redakcja
"bruLionu"
Odpowiedź
na ankietę ogłoszoną przez redakcję "Polityki" (tekst opublikowany m. in.
przez "bruLion" w 21-22 zeszycie pisma)
REDAKCJA "POLITYKI" - "KULTURY"
Odmawiamy
wzięcia udziału w ankiecie organizowanej przez wasze pismo, gdyż nie mamy
ochoty pojawić się na jego łamach - obojętnie w negatywnym czy pozytywnych
kontekście. Tygodnik "Polityka" we wszystkich swoich politycznych
odmianach - popaździernikowej (zastępującej zlikwidowane przez Gomułkę "Po
Prostu"), gierkowskiej, jaruzelskiej i neokomunistycznej ("oświecona
neolewica") jest dla nas jednym z najobrzydliwszych osiągnięć komunistów w
tym kraju. Fakt, że wielu obywateli PRL uważało "Politykę" za pismo
"wiarygodne" wynikał z niekwestionowanego zwycięstwa komunizmu w Polsce.
Ta ideologia zatriumfowała tutaj przynajmniej na dwa pokolenia. Nas to już nie
dotyczy. Są wśród nas ideologiczni fanatycy i zwykli prywatni skurwiele, ale
nie ma już komunistów - a tym bardziej cynicznych polkomunistów w stylu
"Polityki" (jak choćby Passent, Koźniewski czy Toeplitz - intelektualiści
uprawiający odważne polemiki w cieniu ZOMOwskich pałek).
Rozumiemy, że
niepokoi was spadający nakład i znikoma wiarygodność pisma (17% w 1991 roku
według Ośrodka Badań Prasoznawczych przy UJ). Wasi czytelnicy wymierają. Nasza
obecność na łamach "Polityki" to udzielanie wam nowej wiarygodności, na
którą nie zasługujecie. Wystarczy, że łasi się do was solidarnościowy
establishment od prezydenta Wałęsy po Michnika, ale w końcu oni wiele wam
zawdzięczają. Było nie było podzieliliście się z nimi władzą nad tym krajem.
Kiedy w latach
80. wasze pismo krytykowało fundamentalistów z "S" i chwaliło mądre
reformy Jaruzelskiego, nas pałowano na milicyjnych komisariatach (to nie było
męczeństwo, to było upokorzenie). Będziemy z wami rozmawiać,
kiedy Koźniewski, Passent, Toeplitz zgodzą się zostać publicznie spałowani po
tyłkach. Ale to mało. Będziemy mogli z wami rozmawiać po komunistycznej
Norymberdze.
redakcja
kwartalnika "bruLion" R. Tekieli, K. Koehler, M. Spychalski i C. Michalski
Ponieważ w waszych
zwyczajach nie mieści się drukowanie tego typu tekstów, rozsyłamy ten list do
wszystkich dzienników, tygodników i miesięczników, które mógłby on
zainteresować.
Odpowiedź
na list do redakcji "Tygodnika Literackiego" Jarosława M. Rymkiewicza
opublikowany w "T. L." (nr 10 z 25 listopada 1990 roku) zamieszczona w
"Tygodniku Literackim" (nr 12 z 9 grudnia 1990 roku)
DWA INTELEKTUALIZMY
Zamieszczenie
w naszym kwartalniku tekstu Louisa F. Céline'a
pod tytułem Hollywood miało, między innymi, charakter prowokacji, podobnie
jak wielu innych tekstów i artykułów prezentowanych dotąd w "bruLionie".
Jednym z naszych zamierzeń od początku istnienia tego pisma jest bowiem
przełamanie panującego w Polsce modelu kultury intelektualnej.
***
Na użytek tego
tekstu przez intelektualistów rozumiemy ludzi myślących i wypowiadających się
nie tylko w obrębie swych profesorskich, literackich czy politycznych karier,
ale również na tematy publiczne.
Intelektualiści
na literę M to Mickiewicz, Marks, Miłosz, Malreaux. Intelektualiści byli w
Grecji w V wieku p.n.e., w Rzymie Cezarów, na dworze Karola Wielkiego, są
również w dzisiejszej Polsce.
W ostatnich
czasach wielu intelektualistów wypowiada z satysfakcją pogląd, że
intelektualiści to bardzo niebezpieczna i zdemoralizowana kasta społeczna. Jest
w tym wiele prawdy.
Jako ludzie,
intelektualiści nie różnią się zbytnio od nieintelektualistów. W swoim
działaniu kierują się równie egoistycznymi pobudkami, podobnie jak innym zależy
im na zdobyciu jak największego wpływu na rzeczywistość. Intelektualistów
powołuje do życia powszechna potrzeba orientacji światopoglądowej. Stwarza ona
bardzo wygodne alibi, dzięki któremu mogą działać w interesie innych. Działając
w cudzym interesie intelektualiści posuwali się wielokrotnie do legitymowania
najordynarniejszych kłamstw i najbardziej ponurych zbrodni. Swoją inwencją
przyczynili się do powstania najbardziej drakońskich porządków społecznych na
świecie. Gdy intelektualiści nie mogą, ze względu na okoliczności, operować
ideologiami, tak jak ma to miejsce obecnie w Polsce, to starają się
sproblematyzować świat w taki sposób, żeby im właśnie przypadła rola autorytetu
rozstrzygającego owe problemy. Na szczęście posiadanie kontroli nad dyskusją o
rzeczywistości nie oznacza kontroli rozwoju rzeczywistości samej.
***
Bywają smutne
czasy dla pewnych profesji. W XVIII wieku przestał istnieć zawód kochanka
Katarzyny II. Dla intelektualistów polskich złe czasy przyszły w XIX wieku.
Zmrożone i spłaszczone stosunki społeczne przerobiły intelektualistów na
humanistycznych moralizatorów (moralistycznych humanistów). Zamiast silnego
państwa gwarantującego przez nieingerencję wolność ludzkich zachowań, mieliśmy
przez ostatnie dwieście lat nadmiar jawnych i niejawnych kodeksów moralnych,
rytuałów, z których wiele za dziesięć lat zawiśnie w Muzeum Nadwiślańskich
Osobliwości. Takie są źródła nadwrażliwości etycznej polskich intelektualistów.
System ten
utrzymuje się niestety do dzisiaj. Instrumentem wygodnego porządkowania
rzeczywistości jest w dalszym ciągu humanistyczny moralizm.
Nadal ludzie,
którzy prywatnie są często, według własnych deklarowanych kryteriów, na
przykład cynicznymi salonowcami, usiłują przy każdej publicznej okazji pouczać
innych, powołując się na uniwersalne wartości etyczne. Nadal dokonuje
się to przy tuszowaniu własnego przed-refleksyjnego uwarunkowania
światopoglądowego, którego źródłem jest na przykład tradycja powiatu, czyli
pamiętne porady stryja. A uniwersalność tak się ma do porad stryja jak
Warszawiak do Nowego Jorku.
***
Dawna i
bliska
tematów
lista
choć
wypierana
to
rzeczywista.
Których
nie ruszy
bubu
noblista
i polski
intelektualista
(bo
humanista
i
moralista);
Erotyczne
stosunki z carskim dragonem.
Stosunki
hrabianki z koniem (pirogiem) ułana.
Akceptacja
durnoty polskiego chłopa.
Mikołaj
II jako znakomity polityk.
Literatura
antykomunistyczna jako chała większa od nieautentycznej prozy Andrzejewskiego.
Ojciec
rodziny jako system niesprawiedliwych przywilejów.
Ojciec Kolbe
jako antysemita.
Skuteczność
jako moralność polityka.
Niezależność
wobec polityków jako moralność prasy.
Antypolonizm
Żydów.
Chrystus
jako wątpliwa osoba boska.
Rosjanin
jako elegant sprytniejszy od Polaka.
Analiza
budżetu Rzeczpospolitej.
***
W naszym
przekonaniu dochodzimy obecnie do nowego etapu w rozwoju stosunków między
ludźmi (wolne społeczeństwa osiągnęły go znacznie wcześniej) do etapu
wyznaczającego konieczność rezygnacji z pompowania w dusze moralności opartej
o kodeks. Człowiek we własnych oczach okazał się istotą zbyt skomplikowaną, a
jego sfera moralnych odniesień zbyt subtelna, żeby wszelka próba kodyfikacji
zachowań względem osi dobre-złe obróciła się przeciwko intencjom, które
podyktowały ten sposób porządkowania. Stosowanie kodeksowego myślenia prowadzi
w tego typu sytuacji do powstawania coraz bardziej wyrafinowanych form działań
niemoralnych. Pojawia się niemoralność w białych rękawiczkach, która nie
kradnie, ale wykrada i nie kłamie, ale przekłamuje.
Jakie
konsekwencje ma zastosowanie myślenia kodeksami do dziedziny poznania świata?
Element
aktualnie lansowanego kodeksu stryja mówiący, że antysemityzm jest zły,
prowadzi na przykład do eliminacji z pola widzenia opinii publicznej
antysemickiego tekstu Céline'a. Czytelnik
traci tym samym możliwość bezpośredniego zapoznania się z dziwnym, choć bynajmniej
nie odosobnionym w nowożytnej Europie fenomenem, w którym wyrafinowana
wrażliwość splata się w jednolitą całość z prymitywną ideologią, tworząc
swoistą poetykę wszechnegacji.
Jeśli kodeks
stryja nie eliminuje tekstu Céline'a, to
przynajmniej żąda opakowania go w komentarz uprzedzający, że Celinę był podłym
antysemitą. Ten komentarz wyjaśniałby także, jakie nieszczęścia osobiste doprowadziły
go do tego obłędu. Taki punkt widzenia jest dla nas w równym stopniu wątpliwy
jak opisany chwilę wcześniej (a prowadzący do eliminacji niektórych tekstów z
pola widzenia czytającej publiczności). Dlatego kontakt z tekstem zaopatrzonym
w zarys kontekstu historyczno-biograficznego miałby mieć wyższą wartość
poznawczą niż kontemplacja świadectwa w stanie czystym, na przykład kwadratury
obłędu albo sublimacji popędów tantrycznych? O tym, co może znaczyć tekst Céline'a, łatwo jest zapomnieć na wiadomość, że
ów biedny człowiek został wycyckany przez hollywoodzkich producentów filmowych,
że miał srebrną płytkę w głowie oraz nie podobał mu się Związek Radziecki.
***
Nie istnieją
więc specjalne powody, aby opłakiwać kodeks stryja. Co więcej, ma on już swoich
ewidentnych następców. Na poziomie indywidualnym jest to zwykła intuicja
moralna, na poziomie zbiorowym prawo pojęte jako realizacja umowy społecznej
motywowanej przetargiem interesów jednostek i grup społecznych a nie
moralistycznym pryncypializmem.
Model
intelektualizmu, który opiera się o tego typu rozpoznanie, (a który niewiele ma
wspólnego z "humanistycznym moralizmem") od początku towarzyszy rozwojowi
nowożytnego państwa, w którym to państwie pielęgnuje się swobody obywatelskie.
Intelektualizm tego typu ufundowany jest na zasadach wolności skojarzeń,
wolności artykulacji i na swobodzie w wyznaczaniu sobie celów.
Od początku
istnienia "bruLionu" zrezygnowaliśmy z lansowania jakiegokolwiek sposobu
życia i myślenia. Z własnej nieprzymuszonej woli (i we własnym interesie)
staramy się prezentować najtrudniejsze do zdefiniowania postawy, ponieważ to
właśnie w konfrontacji ekstremalnych zachowań złożoność relacji człowiek-świat
objawia się w sposób najbardziej wyrazisty. Chodzi tu szczególnie o postawy
nowe, jeszcze nie opisane lub z jakichś względów dotąd pomijane, a ujawniające
w sposób żywy, swoisty i aktualny nieoczywiste wymiary rzeczywistości.
Ponadto nie
uważamy, żeby nasza interpretacja zamieszczonych w "bruLionie" tekstów
była ciekawsza, wnikliwsza czy ważniejsza niż interpretacja kogoś, kto te
teksty czyta nie redagując "bruLionu". Traktowanie czytelnika jak idioty
jest domeną pozostałych polskich żurnali. Człowiek nie rodzi się idiotą, lecz
nim zostaje, kiedy pozwala się traktować jak idiota.
Normalnym
sposobem uzyskiwania poczytności przez polskie pisma jest podsuwanie
dydaktycznego komentarza osadzonego w aktualnych i specyficznie naświetlonych
realiach politycznych. Naszym sposobem zdobywania poczytności jest unikanie
komentarza i ignorowanie tych realiów.
Nie mamy i nie
chcemy mieć w tej dziedzinie nic do wygrania, nie wiąże nas z nią żadna
lojalność. Wybieramy prywatną tożsamość.
Z tych właśnie
względów nie można traktować tekstu Céline'a
jako precedensu. Wystarczy sięgnąć do wcześniejszych numerów "bruLionu",
aby znaleźć tam nieopatrzone żadnym komentarzem niezbyt zgodne z kodeksem
moralnym teksty Bataille'a, Mazowieckiego, Wałęsy, Glempa, Giertycha. Na
opublikowanie tych ostatnich nikt nie zareagował oburzeniem. Stawia to
"zagniewanych" Célinem w dość
niezręcznej sytuacji. I na tym polega cały dowcip.
***
Gdyby w Polsce
istniała wolna prasa, to pozwoliłaby ona na demistyfikację politycznych gier
Moczara w 1968 roku. Pozwoliłaby na demistyfikację gier w 1989 i 1990 roku. W
roku 1968 ssaliśmy lizaki, w roku 1944 nikt o nas nawet nie śnił. My wracamy do
XVI wieku i wstępujemy w wiek XXI. Większość polskich intelektualistów tkwi w
wieku XIX. My mamy lat pięćset, a oni dwieście.
Czyżby
konflikt pokoleniowy?
Jarosław
Baran, Wojciech Bockenheim, Krzysztof Koehler, Robert Tekieli
Kraków, 19 X
1990
Cele
Fundacji "bruLionu", ogłoszenie wewnętrzne "bL" z numeru 28
(zachowano oryginalną pisownię)
FUNDACJA "BRULIONU"
CELE FUNDACJI:
1. niwelowanie
przepaści pomiędzy słowem publicznym i prywatnym,
2.
uczestniczenie w próbie powołania do życia nowego modelu kultury
intelektualnej. Modelu opartego na zasadach wolności skojarzeń, wolności
artykulacji i swobodzie w wyznaczaniu sobie celów,
3. przeciwdziałanie procesowi zatracania statusu
ontycznego przez wszelkie elementy struktury rzeczywistości,
4. popieranie i promocja różnych dziedzin
twórczości,
5. promocja
młodego pokolenia twórców w kraju i za granicą.
Str. 97-106
Marcin
Wieczorek (1971) - poeta, opublikował m.in. tom "Otwarcie" (2003).
Pracownik naukowy na Uniwersytecie Warszawskim. Mieszka w Warszawie.