"Rzeczpospolita" - 2000.05.05
W Jedwabnem zagłady Żydów Niemcy dokonali polskimi rękami
10 lipca 1941 roku w Jedwabnem na ziemi łomżyńskiej Niemcy rozkazali zgładzić całą żydowską społeczność miasteczka. Wyrok śmierci wykonali miejscowi Polacy. Dowodzą tego ujawnione ostatnio relacje naocznych świadków, Żydów ocalałych z zagłady. Nie zaprzeczają im polscy świadkowie tragedii, mieszkańcy Jedwabnego. Z tych samych źródeł wiadomo, że podobnie, polskimi rękami, Niemcy zadali masowo śmierć także Żydom z Wąsoszy, Wiznej i Radziłowa. Wiele z tych świadectw znali wcześniej polscy badacze. A jednak to nie za ich przyczyną wstrząsająca prawda o polskim udziale w hitlerowskiej eksterminacji Żydów wychodzi na jaw. Ta wiedza przychodzi do nas z zagranicy.
Jedna tragedia, dwie historie
Polny głaz z tablicą pamiątkową to jedyny ślad po dwustuletniej obecności Żydów w Jedwabnem koło Łomży. Ale napis oskarżający wyłącznie hitlerowców o dokonanie zagłady żydowskich mieszkańców tego miasteczka nie mówi całej prawdy. Prawdy o tej tragedii nie ujawnili także krajowi historycy. Dopiero niedawno profesor Jan Tomasz Gross z Nowego Jorku opublikował relację Szmula Wasersztajna, opisującą walny udział grupy miejscowych Polaków w wymordowaniu jedwabieńskich Żydów. Dokument ten, sporządzony w 1945 roku, przechowywany w archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie, znali, a w każdym razie powoływali się nań, polscy naukowcy, ale zataili jego prawdziwą wymowę. W Stanach Zjednoczonych w Internecie został od niedawna udostępniony zbiór innych, późniejszych świadectw żydowskich, także oskarżających pewną liczbę Polaków z Jedwabnego i pobliskich wsi (imiennie; można doliczyć się co najmniej trzydziestu nazwisk) o uczestnictwo w wykonaniu tej zbrodni.
Wokół tej dokumentacji, a także z powodu odczytu profesora Jana Tomasza Grossa na jednym z amerykańskich uniwersytetów, wywiązała się w Internecie dyskusja na temat zagłady Żydów w Jedwabnem. Oto fragment jednego z takich listów, sprzed mniej więcej miesiąca: "Niemcy weszli do Jedwabnego, Polacy poprosili Niemców, żeby wyszli z miasta na osiem godzin. Po ośmiu godzinach było o tysiąc stu Żydów mniej". Autorka listu podaje tę zniekształconą wiadomość z drugiej ręki czy też z zasłyszenia (nieuważnego). Inny autor pomylił datę, zatem puścił w świat komunikat, że Polacy dokonali zbrodni na Żydach, którzy uratowali się z hitlerowskiej zagłady. "Kielce [chodzi o pogrom z 3 lipca 1946 roku] przy tym, to małe piwo" - dodał. Oboje cytowani autorzy wykazują znaczne zaciekawienie, a także pewne znawstwo spraw polskich. Takie są skutki przemilczania prawdy. Jakie mogą być reakcje internautów, którzy o Polsce nie wiedzą nic lub prawie nic, niemiło pomyśleć.
Sprawdziłem, co na ten temat pisali polscy badacze szoah. Okazało się, że zagłada Żydów w Jedwabnem ma dwie rozbieżne, a nawet sprzeczne historie. Polskie źródła odpowiedzialność za zagładę przypisują wyłącznie lub prawie wyłącznie Niemcom, hitlerowskiej żandarmerii i policji. Udział Polaków w dokonaniu tej zbrodni jest w nich pomniejszany, przemilczany lub w ogóle zaprzeczony.
Będą odbierać mienie pożydowskie?
Wielu mieszkańców Jedwabnego wymówiło się od rozmowy, a jednak bez większego trudu uzyskałem generalne potwierdzenie żydowskich relacji o sprawcach zagłady. O tym, że to przede wszystkim Polacy zadawali Żydom okrutną śmierć, wiedzieli i powiedzieli nie tylko starsi ludzie, którzy przeżyli tam wojnę, ale i młodzi, którzy znali prawdę tylko z rodzinnego przekazu. - Nikt z morderców już nie żyje - zapewniali. Ale prawie wszyscy żądali zachowania nazwisk w tajemnicy. Naszemu fotoreporterowi, który na rynku poprosił młodych ludzi o wskazanie pamiątek po jedwabieńskich Żydach i pomnika ich zagłady, najpierw odpowiedziano pytaniem, z odcieniem szyderstwa, czy przyjechał odbierać mienie pożydowskie.
W Jedwabnem zachowała się bodaj tylko jedna żydowska kamienica. Ponad dwadzieścia lat temu jeden z autorów relacji zamieszczonych w Internecie odwiedził rodzinne miasto i biadał, że nie znalazł prawie żadnych żydowskich domów.
Podczas pierwszej wojny światowej miasto zostało w 75 procentach zniszczone. Parę lat przed drugą wojną odbudowano kościół i synagogę. Okazałą, nowiutką bożnicę, dumę Żydów Jedwabnego, spalili we wrześniu 1939 roku Niemcy.
28 września 1939 roku obaj najeźdźcy, III Rzesza i Związek Radziecki, uzgodnili rozbiór Polski. Jedwabne dostało się na dwadzieścia miesięcy pod okupację radziecką. Niemcy ponownie wkroczyli do miasta 23 lipca 1941 roku, drugi dzień po ataku na ZSRR. Osiemnaście dni później prawie wszyscy jedwabieńscy Żydzi zostali żywcem spaleni.
Wersja żydowska
Ci nieliczni Żydzi z Jedwabnego, którzy przeżyli całopalenie lub dowiedzieli się o nim od naocznych świadków, oskarżają o jego dokonanie Polaków, swoich sąsiadów i ziomków, mieszkańców Jedwabnego i okolicznych wsi. Według ich relacji Polacy byli wyłącznymi wykonawcami tej zbrodni. Od Niemców mógł pochodzić rozkaz lub zachęta do pogromu, ale w miasteczku w czasie zbrodni albo ich nie było, albo byli, ale zachowywali się biernie, albo nawet próbowali eksterminację powściągnąć lub ograniczyć.
Pierwszym źródłem są dwie relacje Szmula Wasersztajna, naocznego świadka tragicznych wydarzeń z 10 lipca 1941 roku w Jedwabnem, złożone w 1945 roku przed Żydowską Komisją Historyczną w Białymstoku, przechowywane w archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie. W archiwum ŻIH znajdują się także inne świadectwa dotyczące Jedwabnego i okolic - Menachema Finkelsztejna, Abrahama Śmiałowicza, A. Belawickiego. Wszystkie oskarżają Polaków. Istnieją w obiegu naukowym od kilkudziesięciu lat, a w każdym razie wszyscy polscy autorzy powoływali się na nie jako źródła. Jan Tomasz Gross pierwszy opublikował w całości (w księdze zbiorowej ofiarowanej profesorowi Tomaszowi Strzemboszowi "Europa nieprowincjonalna", Warszawa 2000) dłuższą z relacji Szmula Wasersztajna. Gross zasygnalizował, że pomiędzy obydwoma jego relacjami występują rozbieżności co do szczegółów, ale nie przeprowadził dokładniejszej krytyki tego źródła (zapewne uznając je za zasadniczo wiarygodne), natomiast zarysował plan dalszych badań nad stosunkiem Polaków do zagłady Żydów na wschodnich terenach Polski zajętych przez Niemcy po ataku na ZSRR.
Z relacji dostępnych w Internecie ( http://www.jewishgen.org/Yizkor/jedwabne/), trzy pochodzą również od naocznych świadków: Herszela Piekarza-Bakera, Rywki Fogel i Icchaka (Janka) Neumarka.
Wasersztajn relacjonuje, że trzeciego dnia po zajęciu Jedwabnego przez Niemców, 25 czerwca 1941 roku, "swojscy, polscy bandyci" zaczęli rabować mienie, bić, a nawet zabijać Żydów. "Własnymi oczami" widział, jak zamordowano trzy osoby. "Jakuba Kaca ukamienowali cegłami. Eliasza Krawieckiego zakłuli nożami, później wydłubali mu oczy i obcięli język. Męczył się nieludzko przez 12 godzin, nim wyzionął ducha" - zeznał. Cztery inne ofiary mordu wymieniła w swej relacji Rywka Fogel.
Wasersztajn zeznawał dalej. "Tego samego dnia zaobserwowałem straszliwy obraz. Kubrzańska Chaja, 28 lat, i Binsztejn Basia, 26 lat, obie z niemowlętami na rękach, poszły nad sadzawkę, woląc raczej utopić się wraz z dziećmi, aniżeli wpaść w ręce bandytów. Wrzuciły dzieci do wody i własnymi rękami utopiły. Później skoczyła Binsztejn Baśka, która poszła od razu na dno, podczas gdy Kubrzańska Chaja męczyła się przez kilka godzin". Rywka Fogel podała nieco inne szczegóły. Kobiety zamieniły się dziećmi. Podcięły sobie żyły, zanim rzuciły się do wody. Według Wasersztajna, chuligani zrobili sobie z tragedii widowisko. Fogel podała, że z pierwszej próby Polacy wyratowali samobójczynie. Ich mężowie, działacze komunistyczni, uciekli z Rosjanami.
Pogrom trwał jeden dzień. Wasersztajn podał, że powstrzymał go ksiądz, jakoby tłumacząc, że "niemiecka władza sama zrobi już porządek".
7 i 8 lipca w Jedwabnem schronili się Żydzi, którzy uciekli z pogromów w Wiźnie i Radziłowie. W Jedwabnem mieszkało około tysiąca Żydów, nie wiadomo, ilu uciekło z Rosjanami. Liczbę uciekinierów szacuje się nawet na 700 osób. Niektórzy ukrywali się poza miastem, spodziewając się katastrofy; co dzień bowiem hitlerowcy organizowali pogrom w innej miejscowości.
Ukrywający się widzieli, jak rankiem 10 lipca do Jedwabnego zjechało furmankami wielu chłopów z okolicznych wiosek. Jak w dzień targowy. Przyjechali też Niemcy. Ośmiu gestapowców odbyło naradę z przedstawicielami polskich władz miasteczka. Wasersztajn utrzymuje, że Niemcy chcieli zgładzić większość Żydów, ale zachować przy życiu potrzebnych im rzemieślników, a Polacy mieli domagać się, żeby nikogo z Żydów nie oszczędzać, gdyż do pracy wystarczy fachowców chrześcijan. Podobną wersję przebiegu narady podają też inne relacje żydowskie. Także niektórzy polscy świadkowie słyszeli, że miejscowi uczestnicy narady z gestapowcami mieli zająć takie właśnie stanowisko.
Żydom nakazano zebrać się na rynku. "Miejscowi chuligani uzbrojeni w siekiery, w kije nabite gwoździami i inne narzędzia zniszczenia i tortur, wypędzili wszystkich Żydów na ulice" - zeznawał Wasersztajn. Zmuszano ich do pielenia i czyszczenia placu. Zrzucono z piedestału pomnik Lenina i kazano młodym Żydom nosić go wokół rynku, śpiewać radzieckie piosenki i skandować: "Przez nas ta wojna". Według niektórych relacji, wybrano kilkudziesięciu młodych, silnych ludzi, zmuszono ich, żeby zanieśli pomnik i pogrzebali w dole, który kazano im wykopać na żydowskim cmentarzu za miastem, po czym zamordowano ich i wrzucono do tego samego dołu. Pozostałych Żydów cały dzień trzymano na rynku w palącym słońcu, bez kropli wody. Byli znieważani i bici. Polscy oprawcy znęcali się nad sędziwym rabinem Awigdorem Białostockim, nie oszczędzali kobiet ani dzieci. Wieczorem popędzono wszystkich Żydów czwórkami w stronę kirkutu. Według niektórych relacji, rabinowi kazano iść na czele, z czerwonym sztandarem w ręku. Wpędzono wszystkich do stodoły. Oblano łatwopalnym płynem i podpalono. Ichak Neumark, były mieszkaniec Jedwabnego, opowiedział, że wrót pilnował znany mu Polak z siekierą w dłoni. "Był gotów zabić każdego, kto by próbował wydostać się. Stałem z rodziną tuż przy wejściu, ponieważ na szczęście zostaliśmy jedni z ostatnich wepchnięci do stodoły. Nagle od płomieni wrota rozpadły się. Pilnujący zamierzył się na mnie siekierą, ale zdołałem mu ją wytrącić. Mnie, mojej siostrze i jej pięcioletniej córeczce udało się uciec na cmentarz. Widziałem jak mój ojciec padł w płomieniach na klepisko".
Tych, których nie spalono żywcem w stodole, polscy oprawcy mordowali tam, gdzie kogo dopadli. Rywka Fogel słyszała straszny krzyk Józefa Lewina, chłopca, którego bandyci zatłukli na śmierć. "Goje pochwycili małą Judkę Nadolną, ucięli jej głowę i grali nią jak piłką" - zeznała Fogel. Icchak Neumark opowiadał, że kobiecie w dziewiątym miesiącu ciąży rozpruł brzuch parobek jej teścia. "Na własne oczy widziałem, jak Aron leżał na ulicy zabity, z wyciętym na piersi krzyżem. Trzyletnia Chana schowała się w kurniku. Znaleźli ją goje i wrzucili w ogień jak kawałek drewna" - podał Neumark.
"Ani jeden Niemiec nie uczestniczył w tym dniu śmierci, wręcz przeciwnie. Dwaj oficerowie przyszli pod stodołę zagłady, aby ocalić przynajmniej rzemieślników, krawców, szewców, kowali i cieśli, których pracy Niemcy potrzebowali. Ale goje powiedzieli: nie może ani jeden Żyd pozostać przy życiu. Wystarczy fachowców wśród chrześcijan" - relacjonował Neumark. "Rozkaz zgładzenia wszystkich Żydów wydali Niemcy, ale polscy chuligani podjęli go i przeprowadzili najstraszniejszymi sposobami" - mówił Szmul Wasersztajn. "Polacy postanowili zabić wszystkich Żydów i wykonali to. Niemcy patrzyli z pogardą na bestialstwo Polaków" - zeznał autor jednej z relacji umieszczonych w Internecie, Herszel Piekarz-Baker.
Wersja polska
W 1966 roku Szymon Datner w biuletynie Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie odpowiedzialność za masowe zbrodnie na żydowskiej ludności Białostocczyzny po ataku III Rzeszy na ZSRR przypisał specjalnym grupom operacyjnym niemieckiej policji. "Często działały one przy pomocy" tubylczych "formacji policyjnych, zorganizowanych spośród miejscowych zdrajców, faszystów, degeneratów lub kryminalistów. Niekiedy grając na najniższych instynktach oddziały te [niemieckie] organizowały wybuchy" gniewu ludu, "dostarczając broni, dając wskazówki, nie biorąc jednak same udziału w rzezi. Z reguły fotografowali rozgrywające się sceny, by mieć dowód, że Żydzi są znienawidzeni nie tylko przez Niemców". Dalej Datner pisze o ziemi łomżyńskiej: "Do zbrodni na tych obszarach Niemcy przyciągnęli męty spośród miejscowej ludności oraz tak zwaną granatową policję. Było to zjawisko raczej rzadkie w dziejach okupowanej Polski, jak również na pozostałych obszarach Białostocczyzny, gdzie ludność miejscowa - polska i białoruska - nie dała się obałamucić niemieckiej prowokacji. (...) W sporadycznych wypadkach miejscowe szumowiny i elementy kryminalne dały się użyć do roli niemieckich pachołków katowskich. Większość jednak" roboty "dokonywali Niemcy własnymi rękoma". Kto był sprawcą zbrodni w Jedwabnem, Szymon Datner nie napisał jednak jednoznacznie.
Najobszerniejszy polski opis wypadków w Jedwabnem przedstawił w 1989 roku w "Studiach Podlaskich", czasopiśmie uniwersytetu w Białymstoku, prokurator Waldemar Monkiewicz z białostockiej Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. "W początkach lipca 1941 ze składu [niemieckich] batalionów policyjnych 309. i 316. wydzielono 200 funkcjonariuszy tworząc specjalny oddział, nazywany Kommando Bialystok, dowodzony przez Wolfganga Burknera, oddelegowanego z warszawskiego gestapo. Oddział ten 10 lipca przybył samochodami ciężarowymi do Jedwabnego. Do akcji podjętej przeciw Żydom zaangażowano również żandarmerię i policję pomocniczą. Ta ostatnia uczestniczyła jedynie w przyprowadzeniu ofiar na rynek i ich konwojowaniu poza miasto. Tam hitlerowcy dopuścili się niesamowitego okrucieństwa, wpędzając około 900 osób do stodoły, którą następnie zamknięto, oblano ściany benzyną i podpalono, powodując męczeńską śmierć znajdujących się wewnątrz mężczyzn, kobiet i dzieci. W dwa dni później ci sami sprawcy wymordowali prawie wszystkich Żydów w Radziłowie [według większości źródeł mord w Radziłowie nastąpił 7 lipca, a więc wcześniej niż w Jedwabnem]. Spalili tam w stodole około 650 osób. Zarówno w Jedwabnem, jak i w Radziłowie hitlerowcy starali się wciągnąć do pogromu niektórych policjantów pomocniczych narodowości polskiej. Ci spośród nich, którym udowodniono jakikolwiek udział - najczęściej zresztą w czynnościach drugorzędnych - ponieśli surowe kary".
Trzy lata wcześniej, w okolicznościowym referacie na uroczystości 250. rocznicy nadania praw miejskich Jedwabnemu, prokurator Monkiewicz podał, że w dniu zagłady do Jedwabnego przyjechało stu kilkudziesięciu policjantów niemieckich, liczbę śmiertelnych ofiar żydowskich ocenił na "około 900, w każdym razie nie mniej niż 600" oraz przyznał, że udało się ustalić nazwiska tylko kilku rodzin, które wówczas zginęły. Natomiast co do nazwisk polskich policjantów pomocniczych, którzy mieli jakikolwiek związek z tą zbrodnią, to je tu, dodał, "ze zrozumiałych względów pomijam".
W 1949 roku odbył się w Łomży proces 22 Polaków oskarżonych o współpracę z Niemcami w wymordowaniu Żydów w Jedwabnem. Wyrok śmierci orzeczono wobec folksdojcza z Cieszyna. Pozostałych skazano na kary 8 -15 lat więzienia. Żaden z nich nie przyznał się do winy. Niestety, akta procesu, przechowywane w archiwum Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu w Warszawie, są na razie niedostępne, ponieważ archiwum przeprowadza się właśnie do innej siedziby.
Prokurator Waldemar Monkiewicz twierdzi, że za udział w zbrodni w Jedwabnem osądzono w Niemczech także funkcjonariuszy państwa hitlerowskiego.
Żeby objaśnić, lecz nie usprawiedliwić
Omawiając "zajścia antyżydowskie i pogromy w okupowanej Europie" (w rozprawie w tomie ŻIH "Holocaust z perspektywy półwiecza"), profesor Tomasz Szarota pisał: "Prawdopodobnie za każdym razem była to prowokacja przygotowana przez Sipo i SD, na Wschodzie przez Einsatzgruppen. Pierwszy cel miał charakter propagandowy. Pokazywano oto światu, że nie tylko Niemcy odczuwają potrzebę eliminacji Żydów, a ładunek nienawiści wobec Żydów w innych krajach jest nawet większy niż w Niemczech. Przy okazji demonstrowano jakoby aprobatę krajów okupowanych dla szermującej antysemickimi hasłami ideologii hitlerowskiej. Wkraczając w pewnym momencie do akcji, jako czynnik ładu i porządku, osiągano cel kolejny - Niemcy występowali oto nagle jako obrońcy Żydów przed agresją Polaków...". Scenariusz ten dokładnie pasuje do wydarzeń w Jedwabnem.
Andrzej Żbikowski z Żydowskiego Instytutu Historycznego stwierdził w 1992 roku (w biuletynie ŻIH), że na zachodnich obszarach Związku Radzieckiego, dawnych polskich Kresach Wschodnich, "po 22 czerwca 1941 ludność żydowska stała się bohaterem jednocześnie dwóch tragedii. Jedną z nich było - niezrozumiałe dla większości Żydów - niemieckie dążenie do fizycznego wyniszczenia narodu żydowskiego. Drugą była eksplozja długo skrywanej nienawiści, wynikającej z pobudek ekonomicznych i emocjonalno-ideologicznych, ze strony lokalnych społeczności autochtonicznych". I dodał: "agresja społeczności lokalnych nie była wynikiem wyłącznie manipulacji niemieckich".
Podczas niespełna dwóch lat okupacji radzieckiej stosunki polsko-żydowskie na Kresach uległy gwałtownemu pogorszeniu.
- Poparli nas Żydzi i tylko ich wciąż było widać. Zapanowała też moda, że każdy kierownik instytucji chwalił się, że u niego nie pracuje już ani jeden Polak - mówił na naradzie aktywu w 1940 roku naczelnik NKWD w Łomży, i nader krytycznie, z punktu widzenia państwa radzieckiego, ocenił tę sytuację.
Ktoś zanotował podczas wojny skargę rolnika spod Łomży. - Teraz to mamy żydowskie cesarstwo. Tylko ich wybierają wszędzie, a Polak jak koń, on tylko ciągnie i jego biją batem. Teraz dla Polaków nastały złe czasy. Historycy, nie tylko zresztą polscy, cytują te i podobne wypowiedzi, żeby wskazać na przyczyny pogłębienia się konfliktu między Żydami i Polakami w latach 1939 - 1941.
W zbiorze relacji Polaków, którzy wstąpili do armii generała Władysława Andersa, "W czterdziestym nas matko na Sibir zesłali" (wydanym przez Irenę i Jana Tomasza Grossów) znalazło się sprawozdanie członka polskiej konspiracji wojskowej z okolic Jedwabnego, który winę za swoje uwięzienie i zesłanie przypisuje m.in. denuncjacji Żyda - współpracownika NKWD.
W czerwcu 1940 roku w Jedwabnem NKWD rozbiło dwie konspiracje: "Partyzantkę" (35 członków) i Związek Walki Zbrojnej (około 80 żołnierzy z Białegostoku i okolic Jedwabnego). W grudniu 1940 roku ujawniło się przed władzami radzieckimi około stu dalszych członków, dokładnie spenetrowanego przez NKWD, polskiego podziemia. Z dokumentów znalezionych w archiwach radzieckich, ogłoszonych niedawno przez profesora Michała Gnatowskiego w "Studiach Łomżyńskich", wynika, że spośród byłych konspiratorów NKWD zwerbowało 18 informatorów nie-Żydów; fakt ten nie był oczywiście znany opinii publicznej, która denuncjacje przypisywała głównie Żydom. W czerwcu 1941 roku NKWD zaczęło aresztować w Jedwabnem i okolicach ujawnionych konspiratorów, ich rodziny i zwolenników, w tym jednego księdza. Tuż przed wybuchem wojny niemiecko-radzieckiej część z nich została deportowana na wschód. Innych ocaliła od wywózki paniczna ucieczka władz radzieckich.
- Po tym, co się tutaj działo podczas okupacji sowieckiej, nie można się dziwić wybuchowi gniewu Polaków na Żydów - powiedział mi jeden z mieszkańców Jedwabnego.
W tym miasteczku są dwa pomniki wojny. Jeden upamiętnia 180 mieszkańców zamordowanych w latach 1939 - 1956 przez władze radzieckie, niemieckie i komunistyczne polskie. Drugi - 1600 Żydów spalonych żywcem 10 lipca 1941 roku.
Siedmiu Żydów z Jedwabnego przechowała w swoim gospodarstwie rodzina Wyrzykowskich ze wsi Janczewko. Antoninie Wyrzykowskiej instytut Yad Vashem nadał medal "Sprawiedliwy wśród narodów świata", ale ona nie mieszkała już wtedy w rodzinnej wsi. Bała się, iż za to, że ratowała Żydów, sama straci życie. - Pobito ją tak, że była cała niebieska - wspomina syn.
Pamięć
Kamień ku czci jedwabieńskich Żydów wystawił w 1962 lub 1963 roku łomżyński oddział Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, przypomina sobie Eugeniusz Adamczyk, który opiekował się pomnikiem. Inskrypcja na tablicy nosi ślady prób zniszczenia. Adamczyk był pierwszym komendantem posterunku Milicji Obywatelskiej w Jedwabnem. Miał szczęście, bo dwukrotnie był w terenie, gdy podziemie napadało na posterunek, ale i pecha, bo został za to wyrzucony z posady. - UB mnie podejrzewał, choć to był czysty przypadek - mówi. Pamięta też, że aresztował i odstawił do prokuratury w Łomży trzech sądzonych za mord na Żydach. - Pozostałych oskarżonych zaaresztowało "bezpieczeństwo" - dodaje. Adamczyk pochodzi z Krakowskiego, ale jego żona, Henryka, choć miała wtedy dwanaście lat, pamięta dzień zagłady. - Rodzice kazali mi się ukryć, ale jeszcze mam w uszach krzyk Żydów prowadzonych na śmierć, czuję swąd spalenizny...
Liczby, podanej na tablicy pamiątkowej, nikt nie weryfikował. Wiadomo tylko, że tylu - mniej więcej - Żydów z Jedwabnego nie można się doliczyć. Po wojnie nie przeprowadzono ekshumacji szczątków spalonych ludzi. Nikt z mieszkańców Jedwabnego nie potrafił wskazać mi miejsca, gdzie ich pochowano.
Jerozolimski instytut badań i pamięci o zagładzie nazywa się Yad Vashem; te dwa słowa hebrajskie oznaczają "imię i miejsce", czyli to minimum pamięci, jakie żyjący są winni ofiarom holokaustu, czyli całopalenia. Żydzi Jedwabnego, którym taką właśnie, całopalną, okrutną śmierć zgotowano, tego minimum pamięci jeszcze nie otrzymali.
Coś jednak zaczęło się zmieniać. W Wąsoszy komitet polsko-żydowski postawił pomnik tamtejszym ofiarom zagłady. W Jedwabnem biskup łomżyński na miejscu kaźni Żydów odprawił niedawno nabożeństwo przebłagalne. Po tym, jak papież Jan Paweł II mówił w Rzymie i w Jerozolimie o winach chrześcijan wobec narodu żydowskiego, w diecezji łomżyńskiej zaczęto się zastanawiać, w jaki sposób parafie, w których Polacy mieli jakikolwiek udział w prześladowaniach i eksterminacji Żydów, powinny dokonać samooceny i aktu skruchy.
Rozmowa
Adam Dobroński, profesor historii uniwersytetu w Białymstoku
Kontrowersje historyczne weryfikują się w dialogu
"Rz": - Z relacji naocznych świadków, Żydów ocalałych z pogromu w Jedwabnem 10 lipca 1941 roku, wynika, że wprawdzie rozkaz zagłady wydali Niemcy, ale wykonała go głównie grupa miejscowych Polaków. Nie przeczą temu polscy świadkowie, mieszkańcy Jedwabnego. Natomiast polscy historycy albo całkiem przemilczeli udział Polaków w tej zbrodni, albo sprowadzają na przykład tylko do konwojowania ofiar na miejsce kaźni. Jak wytłumaczyć te różnice, cenzurą, autocenzurą?
Adam Dobroński: - Były pewne ograniczenia cenzuralne co do historii stosunków polsko-żydowskich. A jeśli w jakikolwiek sposób temat zatrącał o bieżące, polityczne relacje z ZSRR lub z RFN, to tym surowsze nakładano ograniczenia.
- Żeby, jak mawiał Władysław Gomułka, nie lać wody na młyny niemieckich rewizjonistów?
- Właśnie. Ale przede wszystkim występowała do tej pory niechęć do zajmowania się tym tematem. Było więc nie tyle jego fałszowanie, co niepodejmowanie. Zapewne także z poczucia pewnego zawstydzenia. Na dobrą sprawę nikt w Białymstoku wcześniej rzetelnie tych wątków nie badał. Dopiero teraz w odniesieniu do pewnych miejscowości prowadzi się pierwsze badania. Ostatnio, na przykład, wyszła rozprawa o Żydach w Nowogrodzie, powstaje też publikacja o Żydach w Łomży. Ja kończę redagować trzeci tom "Żydów białostockich", do którego przywiozłem znakomite relacje z Izraela. Ten marazm wynikał jeszcze z tego, że w naszym regionie nie ma obecnie ani jednej gminy żydowskiej, nie ma w ogóle przedstawicieli tej społeczności, którzy by budzili tu sumienia i podnosili ten temat. W Białymstoku, który przed wojną miał ponad 40 procent ludności żydowskiej, a bywało, że miał 70 procent, w tej chwili tylko dwie osoby oficjalnie deklarują tę narodowość. Ale to nas oczywiście nie usprawiedliwia.
- W Jedwabnem zetknąłem się z czymś w rodzaju przestrachu, że jedyną rzeczą, jaką świat się dowie o tym miasteczku, jest to że tu Polacy pomogli Niemcom wymordować Żydów.
- Co do tej pomocy, to niestety nie znam bliżej sprawy Jedwabnego, ale znam dobrze wydarzenia w Tykocinie, które dotychczas uchodziły za najbardziej drastyczny na Białostocczyźnie przykład udziału polskiego w zagładzie Żydów. Z relacji żydowskich wynikało, że to właściwie Polacy zorganizowali pogrom: zbrojni w kije wywlekli z kryjówek Żydów, a potem popędzili ich do Łopuchowa. Ale po szerszej penetracji źródeł, rozmiar polskiego udziału został wyraźnie pomniejszony, i obecnie mówi się, że owszem, pewna liczba Polaków w tym uczestniczyła, ale na takiej zasadzie, że wcześniej Niemcy zrobili łapankę wśród Polaków, niektórych wezwali imiennie, resztę wzięli z ulicy. I oni rzeczywiście, trzeba to niestety przyznać, rozkazy spełnili, ale nie była to w żadnym razie ich własna inicjatywa ani nie byli pierwszymi sprawcami zbrodni. Wypełnili pod przymusem tę, skądinąd haniebną, rolę.
- Podobny scenariusz mógł być w Jedwabnem. Za wódkę czy kiełbasę albo udział w łupach zwerbowano iluś Polaków, w tym przede wszystkim tych, którzy już dwa tygodnie wcześniej dali się poznać jako rabusie, prześladowcy Żydów. I oni bardzo gorliwie, do końca wykonali rozkaz, to znaczy nie tylko wyszukiwali i ścigali Żydów, spędzili ich na rynek, zapędzili na miejsce kaźni, ale także wepchnęli nieszczęsne ofiary do stodoły, podpalili ją i pilnowali, żeby nikt z niej nie uciekł. Natomiast z braku solidnych badań nie wiemy, ilu naprawdę było prześladowców ani ile ostatecznie było ofiar.
- Nie znamy też liczby Żydów spalonych w synagodze w Białymstoku. Trudno uznać dane, jakie podają niektóre źródła żydowskie, bo trudno uwierzyć, żeby aż tyle osób mogło się w synagodze pomieścić. W tym wypadku Niemcy zresztą nie użyli Polaków do popełnienia tej zbrodni, a ostatnio został rozpropagowany przeciwny przykład: ktoś z Polaków, narażając się Niemcom, którzy pilnowali synagogi, otworzył boczne drzwi, dzięki czemu część Żydów, co prawda niewielka, uratowała się z pożogi.
- Dotychczas o udziale miejscowej ludności w hitlerowskiej eksterminacji Żydów mówiło się głównie w odniesieniu do Ukrainy i Litwy. Okazuje się, że podobne rzeczy zdarzyły się w dawnym województwie białostockim. Jak to objaśnić?
- Jeśli były takie zachowania, to one musiały wynikać z lat poprzednich. Zwłaszcza w Łomżyńskiem relacje polsko-żydowskie tuż przed wojną wyraźnie się pogorszyły. Przykładem były choćby Sokoły, gdzie doszło może nie do pogromu, ale do znaczących ekscesów antyżydowskich. Wiąże się to z wpływami Narodowej Demokracji. To były tereny tradycyjnie endeckie. Sytuacja lepiej wyglądała w Białostockiem, gdzie, co przyznają także Żydzi, to współżycie było zupełnie znośne.
Głębokie podziały dotknęły także polską społeczność. Wydaje się, że znaczna część ludności odczuwała swoisty terror wywierany przez skrajną prawicę narodową. W najtrudniejszej sytuacji znaleźli się ludzie przechowując Żydów, którzy musieli chronić i ich, i siebie zarówno przed Niemcami, jak i przed rodzimymi bandytami.
Trzeba też przypomnieć okres okupacji radzieckiej. Żydzi mówią o tym bardzo niechętnie; w latach 1939 - 1941 część proletariackiej młodzieży żydowskiej, może skomunizowanej, a może tylko biednej i bez szans, poszła na współpracę z NKWD. Środowiska polskie uznały to za sojusz żydowsko-sowiecki. Dziś wiemy, że tak absolutnie nie można sprawy stawiać, bo przecież Żydów także wywożono na Syberię, oni stanowili ponad 20 procent sybiraków z Polski, i większość Żydów cierpiała na równi z Polakami, a tylko pewna część poszła na służbę NKWD. Niemniej odczucie ludności polskiej było takie, że za represje radzieckie w dużej mierze odpowiadają Żydzi.
I w pierwszym okresie po wkroczeniu Niemców była taka niekontrolowana reakcja przeciwko wszystkiemu, co miało związek z Sowietami, i dopiero z czasem brutalne represje niemieckie, jak chociażby spalenie synagogi w Białymstoku, czarne dni na przełomie czerwca i lipca 1941 roku sprawiły, że społeczność polska ochłonęła z wrogości do Żydów związanej z okresem okupacji sowieckiej. To oczywiście nie jest argument, który by usprawiedliwił mordy...
- A czy na jednostronności ujęcia polskich historyków mogły zaważyć warsztatowe ograniczenia, np. nieznajomość jidysz, języka znacznej części źródeł żydowskich?
- Z pewnością zaważyły. I to po obu stronach. Jest taka książka Tobiasza Cytrona o getcie w Białymstoku, a właściwie w ogóle o historii Żydów w regionie za okupacji. Autor to znakomita postać, był lekarzem przed wojną, przeszedł przez obozy, zdobył duże uznanie jako lekarz w Tel Awiwie, niestety już nie żyje. Opowiadał mi swą historię, ale książkę napisał nie na podstawie własnych wspomnień, a szkoda, bo to byłaby rewelacja, tylko wykorzystał różne teksty izraelskie, nie historyczne, lecz potoczne. Nie był historykiem, nie potrafił przeprowadzić krytyki źródeł. A nie sięgnął po źródła polskie. Na przykład nie odróżniał Armii Krajowej od Narodowych Sił Zbrojnych; napisał, że na Białostocczyźnie AK masowo mordowała Żydów. To wywołało okropną reakcję w naszym regionie, choć po polsku książka ukazała się w śladowej liczbie egzemplarzy. A więc warsztatowe ograniczenia, nieznajomość języka i przyjmowanie bez żadnych zastrzeżeń obiegowej, propagandowej literatury, pisanej nie przez fachowców historyków, bo ci niestety bardzo mało napisali, działały po obu stronach.
Bardzo ważne jest, czy istnieje wśród Żydów za granicą, w Izraelu lub w diasporze, ziomkostwo; jeżeli istnieje, to dochodzi do konfrontacji, do dialogu, wtedy są i upamiętnienia historii Żydów. Na naszym terenie najlepszym chyba przykładem są Przasnysz, Brańsk...
- Znam te przykłady. W Przasnyszu Mariusz Bondarczuk, w Brańsku Zbigniew Romaniuk, pojedynczy pasjonaci, często nawet osamotnieni w swoim środowisku, ożywili te kontakty.
- Jest także przykład Ostrołęki. Powstała właśnie obszerna książka napisana przez Żydów ostrołęckich, zresztą w dużej mierze drukowana na ich koszt, ale została zredagowana w Ostrołęce przez doktora Janusza Gołotę. Badania dotyczące Tykocina, o których wspominałem, powiodły się między innymi dlatego, że za granicą jest silne ziomkostwo tykocińskie, zaś w Tykocinie jest muzeum, do którego wielu Żydów przyjeżdża. Gdy są kontakty, dochodzi do wspólnej wersji dziejów, zweryfikowanej, rzetelnej historycznie. Okazuje się jednak, że to odkrywanie prawdy historycznej przebiega za wolno lub omija pewne regiony. Jest to poważne wyzwanie dla młodego uniwersytetu w Białymstoku.
Rozmawiał Andrzej Kaczyński