Gazeta Wyborcza - 22/08/2002

 

Jestem jeszcze atrakcyjniejszy

 

Z MAKSEM CEGIELSKIM, AUTOREM KSIĄŻKI "MASALA" ROZMAWIA KATARZYNA SURMIAK-DOMAŃSKA

 

 

Miesiąc po wyjściu z ośrodka odwykowego dla narkomanów pojechać do Indii, gdzie pełno narkotyków, to ryzykowny pomysł.

- Idiotyczny! Ale jakoś pomyślałem o tym dopiero na miejscu. Całe szczęście, że w Indiach króluje marihuana, a ja na nią jestem odporniejszy. Jointy palą wszyscy, ja zawsze miałem paranoję, żeby być inny.

Z książki wynika, że ta podróż Cię rozczarowała.

- Jechałem dla indyjskiego mitu i on mnie rozczarował. Wyobrażałem sobie, że wyląduję w jakimś klasztorze na odludziu, gdzie uśmiechnięci mnisi przyjmą mnie z otwartymi ramionami, dadzą miseczkę ryżu, pozwolą z sobą pomedytować i pozawodzić mantry na szczycie góry. Myślałem, że się wyciszę, wyluzuję, wrócę mądrzejszy. Tymczasem podstawowy problem w Indiach to to, że ani przez chwilę nie możesz być sam. Ze wszystkich stron atakuje cię bajzel, hałas, smród. Ciągle ktoś czegoś od ciebie chce.

To po co pojechałeś tam jeszcze raz i jeszcze raz?

- Bo znalazłem rzeczy ciekawsze od mitu. Bombaj - miasto najlepszych na świecie programistów komputerowych; indyjskie filmy, które są niespotykaną mieszanką horroru, melodramatu i science fiction przeplatanych teledyskami w stylu disco polo. Relacja Indie - Pakistan. To wrogowie, którzy nie potrafią bez siebie żyć. Otwierasz gazetę w Indiach i codziennie masz na pierwszej stronie coś o Pakistanie. W Pakistanie pierwsze pytanie, jakie ludzie ci zadają, to czy znasz Hindusów i czy oni rzeczywiście są tacy źli. Rozbiłem skorupę i znalazłem fajne smaczki.

A może ta pierwsza podróż była nieudana także dlatego, że podróżowałeś z ludźmi, z którymi nie odbierałeś na tych samych falach?

- Wyjeżdżałem z kobietą, którą w samolocie jeszcze kochałem, ale tuż po przylocie nasz związek zaczął umierać. Miałem zacząć nowe życie - po narkotykach, po karierze, a tu odpadło jeszcze to.

W tym stanie trudno jest się entuzjazmować czymkolwiek. Może stąd ta zgryźliwość w opisach travelersów.

- Oj, o travelersach chciałbym napisać osobną książkę. To młodzież z Zachodu, która sobie przestała radzić w globalnej wiosce i pomyślała, że odnajdzie się na Dalekim Wschodzie. Dokładnie tak jak ja. To zbieranina świrów z całego zachodniego świata. Hipiska, która podróżuje z sześcioletnią śliczną córką, puszcza ją samopas, bo myśli, że wraz z opuszczeniem zachodnich miast znikają pedofilskie problemy. Adam, mój kolega z ośrodka w Głoskowie, który ożenił się z Hinduską, przeszedł na wegetarianizm i uważa, że Matka Teresa nie była dobra, bo dawała biedakom mięso i zniszczyła karmę tysiącom ludzi...

...David, który zatrudnił się w pralni dla biedaków w Kalkucie. A w domu to nie przyszłoby mu do głowy.

- Oczywiście. Pomaganie biednym to część tamtejszej oferty turystycznej. Tak jak wycieczka do Tadż Mahal.

Wszystkie anegdoty są autentyczne?

- Sto procent. "Masala" to po prostu fragment mojego dziennika, który prowadzę od dziecka.

To w takim razie dlaczego piszesz o sobie w trzeciej osobie? "Max wziął prysznic", "Max zostawił za sobą kraj zagubiony"...

- Najpierw napisałem w pierwszej. Ale potem przyszło mi do głowy, że trzecia osoba pozwoli mi zdystansować się wobec głównego bohatera, wetknąć samemu sobie jakąś szpilę.

Chciałem też odejść od dziennika i zrobić krok w stronę powieści, więc wszystko przerobiłem. Ale nie upieram się, że to udany eksperyment.

Czytałam kiedyś reportaż o Tobie. Karierę zacząłeś jako nastolatek - radio, telewizja. W liceum zarabiałeś miesięcznie więcej niż oboje Twoi rodzice w ciągu roku. Jeszcze w podstawówce zamieszkałeś ze starszą od siebie narzeczoną. Stałeś się gwiazdą. Można Cię było zobaczyć w telewizji, jak prowadzisz rozmowy z poważnymi ludźmi, z czerwonym irokezem i z farbowaną na czerwono brodą. I nagle okazało się, że jesteś uzależniony od heroiny. Czy Twoi pracodawcy zdawali sobie z tego sprawę?

- W Canal Plus mój francuski szef kiedyś zapytał: "Max, czy narkotyki nie przeszkadzają ci w pracy?". A ja na to: "Przeciwnie, pomagają". A on na to: "Aha. No to ça va". Kłopoty były, gdy nie zdążyłem wziąć dawki przed pracą. Prowadziłem półgodzinny program na żywo, pod grubą warstwą pudru byłem spocony i tylko myślałem: kiedy to się skończy? A gdy kończyłem, diler już stał za drzwiami. Jeżeli materiał był nagrywany, to zostawała możliwość wycięcia fragmentów, gdy na przykład zamykają mi się oczy i odlatuję albo plącze mi się język.

No i tak się udawało i udawało, ale wymagało to coraz większych nakładów finansowych, a te wymagały intensywniejszej pracy, ta z kolei większej dawki heroiny, i tak w kółko. Coraz mniej pomysłów, coraz więcej wycinek w montażowni.

Rok spędziłeś w monarowskim ośrodku odwykowym w Głoskowie, potem trzy miesiące w Indiach. Jak wyglądał powrót po takiej przerwie?

- Szczerze mówiąc, powrót nie był specjalnym problemem. Wyznaję zasadę, żeby wszystko, co złe, przekuwać na dobro. Dlatego w Głoskowie zgodziłem się na ten reportaż o mnie. Nie straciłem kontaktu ze światem. Przyjeżdżałem do Warszawy, chociażby na Warsaw Summer Jazz Days. Czekało na mnie paru przyjaciół, dziewczyna. Miesiąc po Głoskowie pojechałem do Indii. Kryzys przyszedł tam. Rozstałem się z Zosią, zbliżał się powrót do Warszawy, a ja nie miałem nagranej roboty. Ale wróciłem i okazało się, że są nowe propozycje. W świecie show-biznesu jest tak, że jak się porządnie wkręcisz, to łatwo nie wypadasz. A jak jeszcze sobie dodasz trochę legendy, wrócisz z etykietką byłego narkomana po pobycie w Indiach, to stajesz się nawet atrakcyjniejszy.

Ludzie byli ciekawi, jak poradzisz sobie bez heroiny...

- Nie biorę już trzy lata i jakoś sobie radzę. Napisałem książkę, wyprodukowałem płytę, pracuję w radiu, mam też czas na rower, siłownię, na fight club, na spotkanie z kimś, kogo dawno nie widziałem. Nie jestem już tak ambitny. Jak mam problem, nie waham się zadzwonić do mojego psychoterapeuty.

Wygląda na to, że narkotyki w gruncie rzeczy Ci się przydały...

- Bo trochę tak jest. I to nie tylko w sensie zawodowym. Widzisz, ja dojrzewałem w przyspieszonym tempie. W efekcie dojrzałem niedokładnie. Heroina gwałtownie zawróciła mnie z drogi, postawiła na etapie 18-latka i kazała przerobić kilka lat jeszcze raz. Teraz zdarza mi się, że w towarzystwie zaczynam zadawać fundamentalne pytania. Koledzy pukają się w czoło, mówią: "Stary, przecież to oczywiste sprawy". Mam 27 lat, a czuję się jak nastolatek, który wchodzi w okres burzy i naporu. Jakoś ten okres przegapiłem.

Aż mam ochotę spróbować. Nie dość, że stanę się pożądana przez media, to jeszcze pogłębię i uporządkuję swoją osobowość.

- Tylko że najpierw musiałabyś się strasznie nacierpieć. Wyobraź sobie, że jesteś na głodzie i musisz siedzieć kilka godzin z jakimiś dresiarzami pod trzepakiem, czekając na dilera. A diler się spóźnia, bo albo sam jest upalony, albo mama go nie wypuszcza z domu. I jeszcze sobie wyobraź, że ci dresiarze znają cię z telewizji, jesteś dla nich kimś, jak się odzywasz, to cichną z szacunkiem. A ty wiesz, że jesteś taka sama jak oni. Trzęsiesz się, zbiera ci się na wymioty, ale starasz się trzymać fason. W końcu przestajesz się starać, coraz bardziej cię to wszystko przygnębia. Nic cię już nie interesuje. Tomek Piątek [ rozmowę z autorem "Heroiny" opublikowaliśmy 13 czerwca] napisał o heroinie jak o czymś demonicznym, a mnie dziś się ona kojarzy z przytłaczającą nudą.

Tomek w "Heroinie" opisał także Ciebie. Rozpoznałeś się łatwo?

- Trudno się było nie rozpoznać! Innych zakamuflował, a mnie wystawił tak, że byłem nie do pomylenia. Ale najbardziej wkurzyło mnie to, że wpasował tam też mojego tatę!

Wypomniałeś mu to?

- Tak. Tłumaczył się wyższością względów artystycznych.

Twój ojciec, profesor historii Tadeusz Cegielski, zostaje tam uwiedziony przez heroinę. Jak zareagował?

- Z początku bałem się o niego. Mówię: "Tato, siądź, nie denerwuj się, widzisz, tu jest taki fragment". Ale on był ponad to. Uśmiechnął się tylko i powiedział: "Póki się, chłopaki, nie zaczniecie strzelać, to jest burza w szklance wody". Mam jednak żal do Tomka. Bo co innego, jak my sobie dopiekamy w naszym gronie, a co innego, jak wciągamy w to ludzi, którzy żyją w zupełnie innym świecie.

A Ty nie wciągasz innych? Choćby Zosi. Napisałeś np., że czyta głupie pisma i że nie podniecało Cię, jak pozowała Ci nago do zdjęć.

- Wiem, wiem, sam nie jestem bez grzechu. Ale zapewniam cię, że i tak dużo drastycznych opisów wyrzuciłem. Zresztą Zosia była przygotowana na to, co będzie w książce. A od momentu publikacji już z nią nie rozmawiałem.

Kiedy podróżowaliście razem i co wieczór zapisywałeś w dzienniku, co robiliście, wiedziałeś już, że to opublikujesz?

- Nie. Pomysł przyszedł po powrocie. Zgodnie z moją zasadą chciałem wyciągnąć jakąś korzyść z tego jednak niezbyt udanego wyjazdu. Piątek napisał o heroinie, ja wolałem opowiedzieć o tym, co się dzieje po niej. W Tomku narkotyki cały czas siedzą. Niby przestał brać, ale w głowie ciągle bierze. Ja już zapomniałem.

Dlaczego Tobie się udało, a jemu nie?

- Może dlatego, że ja byłem w ośrodku, gdzie leczyli mnie fachowcy. Ale nie myśl, że jest tak lekko. Wiem, że jestem podatny na uzależnienia, i boję się tego. Zdarzają mi się ciągi alkoholowe. Papierosy palę jednego za drugim.

Przeczytam Ci fragment Twojej wypowiedzi z ostatnich miesięcy w Głoskowie: "Potrzebna jest żelazna dyscyplina. Jak pozwalasz sobie na niezdrową przyjemność, jaką są papierosy, potem alkohol, jesteś coraz bliżej narkotyków. Kiedyś byłem dumny, że jestem członkiem tajnego zakonu palaczy heroiny. Teraz, jak byłem chwilę w Warszawie, czułem się dumny, że jestem inny, bo nie palę i nie piję (...) Uważam, że mam sto procent szansy". I co Ty na to?

- No cóż, założenia były idealne. Faktem jest, że jak dzisiaj z moimi kolegami po Głoskowie idziemy na piwo, to mamy coś w rodzaju wyrzutów sumienia. Ale chyba i tak jest OK. Znam twardzieli dwa lata po odwyku, pełna asceza, ani papieroska, ani winka i nagle pyk, totalna obsuwa.

Myślę, że tu chodzi o porzucenie takiego rozmamłanego trybu życia, gdzie jak jest problem, to od razu walisz dragi albo idziesz się upić. Teraz piję, gdy jest fajnie, żeby się bawić. Kiedy jest ciężko, dzwonię do psychoterapeuty. Kiedyś żyłem na przyspieszonych obrotach, nie zauważałem wielu ciekawych rzeczy. Teraz zwolniłem tempo.

I zauważyłeś coś ciekawego?

- Napisałem niedawno reportaż, zresztą opublikowany w "Dużym Formacie" tydzień temu, o kinie indyjskim.

Oddałem tekst, a redaktor mówi: "Może porozmawiałby pan z jakimś indologiem, zapytał go, czy ta specyfika kina indyjskiego nie ma czasem korzeni w przeszłości".

Zdziwiłem się, ale dobra. Poszedłem do profesora Krzysztofa Byrskiego, a on mi opowiedział fantastyczne rzeczy o teatrze hinduskim z przełomu III i IV wieku.

Nagle zobaczyłem wszystko inaczej. Kiedyś nie przyszłoby mi do głowy, że warto się w coś tak wgłębiać.

 

Autor (rocznik 1975) był prezenterem telewizji Canal Plus. Jako Grodyński publikował wiersze w "Decentrum Sztuki" i opowiadania w "bruLionie". Obecnie jest prezenterem Radiostacji