"LITERATURA
NA ŚWIECIE", 1990 NR 12
(233)
LEW TROCKI
Céline
i Poincaré
Louis Feridinand
Céline wszedł
do wielkiej literatury tak jak inni wchodzą do własnego domu. Dojrzały, z
potężnym bagażem doświadczeń lekarza i artysty, wyniośle obojętny na akademizm,
niezwykle wyczulony na życie i na język, Céline napisał powieść, która zachowa
się, która pozostanie, nawet gdyby przyszło mu jeszcze stworzyć powieści równie
udane. Podróż do kresu nocy
- powieść pesymizmu, bardziej niż buntem podyktowana została przerażeniem i znużeniem
wobec życia. Aktywny bunt wiąże się z nadzieją. U Céline'a nie ma nadziei.
Błyskotliwy paryski student, wywodzący
się z ubogiej rodziny, antypatriota, półanarchista, w kafejkach Quartier
Latin aż roi się od takich postaci, wstępuje do
wojska niemal odruchowo, na ochotnika, na pierwszy odgłos trąbki. Wysłany
natychmiast na front, wciągnięty w zmechanizowaną jatkę, zaczyna zazdrościć
koniom, które zdychają wprawdzie tak jak i ludzie, ale za to bez dętych zdań.
Po tym, jak otrzymał ranę i medal, znalazł się w szpitalu, gdzie zmyślni
lekarze uporczywie go przekonują, aby czym prędzej powrócił na "chwalebny cmentarz
pola walki". Chory, opuszcza armię i udaje się do kolonii w Afryce, gdzie
przeraża go ludzka podłość i gdzie wycieńcza go upał i tropikalna malaria.
Zjawia się potajemnie w Ameryce, pracuje w zakładach Forda, spotyka
prostytutkę, która staje się jego najwierniejszym przyjacielem (są to
najczulsze, najbardziej tkliwe strony tej książki). Wraca do Francji, jest lekarzem
biednych, i ze zranioną duszą błądzi nocami wśród chorych i zdrowych, tak samo
żałosnych, zepsutych i nieszczęśliwych.
Céline nie zamierza bynajmniej piętnować panujących
we Francji stosunków społecznych. Prawdą jest, że nie oszczędza ani kleru, ani
generałów, ani ministrów, ani nawet samego prezydenta Republiki. Jego opowieść
nigdy nie rozgrywa się w kręgach władzy, ale zawsze pośród ludzi biednych,
urzędników, studentów, handlarzy, rzemieślników, dozorców; autor dwukrotnie
także przenosi akcję poza Francję. A wszystko po to, aby sobie uświadomić, że
obecna struktura społeczna jest równie zła jak struktury przeszłe i przyszłe.
Jednym słowem, Céline
jest przerażony ludźmi i ich czynami.
Powieść
pomyślana jest i napisana jako panorama absurdalności życia, jego okrucieństw,
ciężkich zmagań, kłamstw, jako świat bez wyjścia i bez światła nadziei.
Podoficer dręczący żołnierzy, który w chwilą później ginie wraz z nimi od
jednego pocisku; amerykańska rentierka, która obwozi
swoją głupotę po hotelach Europy; urzędnicy w koloniach francuskich zdziczali w
swej chciwości; Nowy Jork ze swą zautomatyzowaną obojętnością na ludzi bez
pieniędzy, kunsztownie wyciskający z nich resztki sił; znowu Paryż, podły,
pazerny światek erudytów; powolna, cicha, pokorna śmierć siedmioletniego chłopca;
wymyślne tortury zadawane dziewczynce; dumni rentierzy, którzy ze skąpstwa
zabijają swą matkę; księża, jeden w Paryżu, drugi w afrykańskim buszu, gotowi sprzedać
bliźniego za kilkaset franków - pierwszy złączony przymierzem z cywilizowanymi
rentierami, drugi z kanibalami... Rozdział po rozdziale, strona po stronie,
fragmenty życia łączą się w brudny, krwawy, koszmarny obraz. Beznamiętna,
bierna wizja świata, z wszechobecną zarazem nadwrażliwością, brak
jakiejkolwiek nadziei na przyszłość: oto psychologiczna podstawa rozpaczy - rozpaczy prawdziwej, nieudawanej, która szamocze się
w swoim własnym cynizmie.
Céline jest moralistą. Stosując nowe środki
artystyczne, niszczy, rozbija krok po kroku to wszystko, co zwykle cieszy się
największym szacunkiem; ustanowione wartości społeczne, od patriotyzmu aż po
stosunki między ludźmi, aż po miłość. Ojczyzna w niebezpieczeństwie? "Drzwi
nigdy nie są dość szerokie, gdy płonie dom właściciela... tak czy inaczej,
przyjdzie nam płacić". Niepotrzebne są kryteria historyczne. Wojna
Dantona w niczym nie jest szlachetniejsza od tej, którą prowadził Poincaré. W obydwu
przypadkach "danina patriotyzmu" spłacona została krwią. Miłość skażona
jest przez interesowność i próżność. Wszystkie aspekty idealizmu są jedynie
"niskim instynktami, które zawinięto w szumne frazesy". Nie
oszczędził nawet matki; gdy odwiedza rannego syna w szpitalu, "płacze jak suka,
której oddano szczeniaki, ale jest jeszcze gorsza od niej, gdyż uwierzyła w
słowa, które jej powiedziano, aby zabrać jej syna".
Styl Céline'a podporządkowany jest jego widzeniu
świata. Poprzez tę niespokojną, zdawać by się mogło niepoprawną, niechlujną
wręcz formę, ujawnia się, tętni życiem prawdziwe bogactwo kultury francuskiej.
Wyłaniają się w całym swym przepychu i w najbardziej delikatnych niuansach
intelektualne i uczuciowe doświadczenia wielkiego narodu. Jednocześnie Céline pisze tak,
jakby był pierwszym, który w ogóle to czyni. Przetrząsa z góry na dół całą
leksykę literatury francuskiej. Jak od uderzenia kulą padają zużyte zwroty.
Wszystkie zaś słowa wyklęte przez akademicką estetykę lub moralność, okazują
się niezastąpione dla ukazania całej podłości i grubiaństwa życia. Określenia
erotyczne służą jedynie zniszczeniu erotyzmu; Céline używa ich tak, jak używa się słów,
które określają czynności fizjologiczne; dziedzina to pomijana przez sztukę.
Céline wolny jest od wszelkich konwencji.
Brutalnie odrzuca mdłe barwy patriotycznej palety. Ma swoje własne kolory, które wyrwał życiu na mocy
praw artysty. Rzeczywiście nie oddaje życia sfer parlamentarnych czy rządowych,
ogranicza się jedynie do warstwy najbardziej powszedniej, rejestruje to, co
dzieje się na dole. Ale zadanie Céline'a
nie jest przez to wcale łatwiejsze. Odsłania korzenie. Unosząc zakłamaną
zasłonę przyzwoitości, odkrywa błoto i krew. W tej ponurej panoramie morderstwo
dokonane dla lichej nawet zdobyczy traci swój wyjątkowy charakter: w takiej samej
mierze należy ono do mechaniki życia codziennego, pobudzanej korzyścią i
chciwością, w jakiej sfera Oustrica należy do
mechaniki wyższego rzędu, która wprawia w ruch współczesną finansjerę. Céline ukazuje to, co
jest. I dlatego wydaje się rewolucjonistą. Ale
nim nie jest, ani nie pragnie nim zostać. Nie zmierza wcale do stworzenia
społeczeństwa nowego typu, według niego czystej chimery. Pragnie jedynie pozbawić
uroku to wszystko, co go dręczy i przeraża. Aby ulżyć sumieniu, które styka się
bez przerwy z lękiem wobec życia, ten lekarz biednych musiał szukać nowych
środków stylistycznych. Zrewolucjonizował powieść. I taki jest chyba warunek
postępu w sztuce: starcie się przeciwstawnych tendencji.
Przemijają nie
tylko partie u władzy, ale także i artystyczne szkoły. Środki wyrazu zużywają
się, przestają przemawiać do wrażliwości człowieka: to znak najpewniejszy, że
szkoła nadaje się już na cmentarz zużytych możliwości, a więc do Akademii. Żywa
kreatywność nie może posuwać się inaczej, jak odwracając się od oficjalnie
głoszonej tradycji, od skanonizowanych idei, uczuć,
od obrazów i zwrotów pokrytych patyną przyzwyczajenia. Każda spośród nowych
orientacji stara się znaleźć bardziej bezpośrednie, bardziej szczere i
adekwatne powiązanie słowa z doznaniem. Walka przeciw udawaniu w sztuce zawsze
przeistacza się w mniejszym lub większym stopniu w walkę z zakłamaniem w
stosunkach społecznych. Jasne bowiem jest, że gdy sztuka nie oddaje społecznej
hipokryzji, pogrąża się nieuchronnie w wyszukanych, czczych formach.
Im bogatsza i bardziej złożona jest
narodowa tradycja, tym gwałtowniej przebiega zerwanie. Siła Céline'a polega na tym, że w stanie
najwyższego napięcia odrzuca on wszelkie kanony, przekracza bariery, i nie
dość, że obnaża życie, obdziera je jeszcze ze skóry. Stąd zresztą oskarżenie o
obrazoburstwo.
Jednakże atakując narodową tradycję, Céline pozostaje
głęboko narodowy. Podobnie jak antymilitaryści sprzed
wojny, którzy najczęściej stawali się zrozpaczonymi patriotami, tak i Céline, Francuz do
szpiku kości, cofa się przed oficjalnymi maskami Trzeciej Republiki. Célinizm jest
moralnym i artystycznym zaprzeczeniem poincaryzmu.
W tym tkwi jego siła, ale także i jego ograniczenia.
Czy nie oznacza to jednak również i tego,
że w człowieku istnieje coś, co pozwala mu przekroczyć samego siebie? Jeżeli Céline odrzuca kategorycznie wielkość
duszy, heroizm, nadzieję, wszelkie aspiracje, a więc to wszystko, co pozwala
człowiekowi wyjść z mroków nocy, to być może dlatego, że widział jak u ołtarza
fałszywego altruizmu służyło tak wielu sowicie opłacanych kaznodziejów.
Bezlitosny wobec samego siebie, ten pisarz-moralista odwraca się od własnego
odbicia w lustrze, rozbija je kalecząc sobie rękę. Takie zmaganie się nie
otwiera żadnej drogi. Rozpacz prowadzi do rezygnacji. Ugoda uchyla drzwi do
Akademii. Nie raz i nie dwa ci, którzy gwałcili literackie konwencje, kończyli
karierę pod dostojną kopułą.
W powieści pojawiają się znaczące
dysonanse. Odtrącając nie tylko rzeczywistość, ale i to, co może ją zastąpić,
artysta podtrzymuje istniejący porządek. W tym wymiarze Céline, czy chce tego, czy nie, jest
sprzymierzeńcem Poincarégo.
Zarazem ujawniając kłamstwo, podpowiada niejako konieczność zaistnienia
bardziej harmonijnej przyszłości. Nawet jeżeli Céline uważa, że niczego dobrego od
człowieka nie należy oczekiwać, to sama potęga jego pesymizmu zawiera już w
sobie antidotum.
Céline, taki, jaki jest, wyrasta z francuskiej
rzeczywistości, i z francuskiej powieści. I nie jest to powód do wstydu. To
właśnie w powieści geniusz Francji znalazł swój niezrównany wyraz. Począwszy od
Rabelais'go, także lekarza, wspaniała dynastia mistrzów
epiki w ciągu czterech stuleci ogarnęła przestrzeń, której granicami są z
jednej strony tubalny śmiech i radość życia, a z drugiej - rozpacz, rozterka.
Tam - olśniewający świt, tu - kres nocy. Céline nie napisze już powieści, w której
będzie rozbrzmiewać równie silna awersja do kłamstwa i równie potężna
podejrzliwość wobec prawdy. Ten dysonans musi zaniknąć. Albo artysta pogrąży
się w ciemnościach, albo też ujrzy świt.
Prinkipo,
10 maja 1933
przełożył
OSKAR HEDEMANN