Gazeta Wyborcza - 23/12/2006
MICHAŁ CICHY
PRZEPRASZAM POWSTAŃCÓW
W rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, 1 sierpnia 2001 r., zadzwoniła do mnie pani z radia i powiedziała: "Pan, zdaje się, pisał kiedyś o czarnych kartach Powstania. Czy nie zechciałby Pan porozmawiać o tym na antenie?". Namyśliłem się i powiedziałem, że nie zechciałbym. Radio nie jest najlepszym miejscem do mówienia tego, co teraz mam do powiedzenia w tej sprawie.
Pod koniec 1993 r. pisałem w "Gazecie" o dzienniku Calela Perechodnika, żydowskiego policjanta z Otwocka zamordowanego w 1944 r. przez Polaków. Napisałem wtedy, że w Powstaniu Warszawskim "AK i NSZ wytłukły mnóstwo niedobitków z getta". Zdanie idiotyczne, uogólniające, krzywdzące i napastliwe, które do tej pory pamięta się jako jedyne zdanie z całej sprawy. Zaprotestowali kombatanci, twierdząc, że nic im nie wiadomo o żadnych morderstwach na Żydach w czasie Powstania. W styczniu 1994 r. wydrukowałem więc w "Gazecie" długi artykuł "Polacy - Żydzi: czarne karty Powstania". Przeprosiłem krótko za niefortunne zdanie, po czym podjąłem polemikę z zarzutem kłamstwa. Cytując relacje i dokumenty, wyliczyłem znane mi przypadki mordowania Żydów przez powstańców.
We wszystkich tych wzmiankach, w różnym stopniu wiarygodnych, była mowa o kilkudziesięciu ofiarach. Najlepiej udokumentowaną zbrodnią był mord popełniony 10 września 1944 r. na kilkunastu Żydach przy ulicy Prostej, na terenie obsadzonym przez akowski batalion kapitana Wacława Stykowskiego "Hala". Co gorsza, z mozaiki dokumentów wyłaniał się ponury obraz serii morderstw dokonanych w różnych miejscach na odcinku tego batalionu - być może nie bez wiedzy dowódcy. Żandarmeria powstańcza prowadziła w tej sprawie śledztwo, którego nie zdołała jednak skończyć przed upadkiem Powstania.
Artykuł wywołał burzę, do redakcji nadeszły protesty weteranów Powstania i niektórych historyków. Wielu ludzi uznało, że "Gazeta" znieważyła moim artykułem pamięć Powstania Warszawskiego w roku jego 50. rocznicy.
Kiedy pisałem artykuł, chciałem jednego - żeby już nikt nigdy nie mógł powiedzieć, że nic nie słyszał o morderstwach na Żydach w czasie Powstania. Uważałem, że jesteśmy sobie winni przyznanie się do prawdy, choćby była okrutna, i liczyłem na to, że prawda podziała oczyszczająco. Szybko przekonałem się, że jest inaczej. Wokół sprawy rozgorzał spór tak gorący, że zasłonił samą sprawę. Zajęto się mną, "Gazetą", Adamem Michnikiem, naszymi domniemanymi niecnymi intencjami, a nie tym, w jaki sposób oczyszczać polskie sumienie z zadawnionych grzechów wobec Żydów, jak zmniejszać wzajemną nieufność polsko-żydowską i po prostu rozmawiać jak ludzie - a może i kiedyś jak przyjaciele.
Dziś uważam, że tak zaognione sprawy jak polsko-żydowski spór o pamięć wymagają subtelności psychoterapeuty albo spowiednika, a nie determinacji chirurga. Bolesnych nieufności nie uleczy się cięciem bez znieczulenia, pamięć jest materią zbyt subtelną na terapię szokową. Nieufność powoduje, że każda rozbieżność wywołuje szok, a szok wywołuje wymianę ciosów. My wam Kielce i Marzec, wy nam 17 września plus jeszcze Berman - i tak w kółko.
Wierzyłem kiedyś, że debata jest naczelną cnotą wolnego społeczeństwa, że dzięki starciom odmiennych stanowisk przyszłość będzie lepsza od teraźniejszości. Dziś widzę, że debaty wywołują raczej mobilizację walczących, solidarność przeciw wrogom, zwieranie szeregów, żeby poczuć się bezpieczniej wśród swoich. Moment, w którym debata przekształca się w kłótnię, jest zawsze niezauważalny. Dlatego nie uważam już, że należy zawsze folgować instynktom polemicznym - i dlatego od lat milczę.
Nie wystarczy mówić prawdę, żeby mieć rację. Nie wierzę w zawstydzanie prawdą ani w szokową terapię sumień. Nie wierzę w walkę o pojednanie ani w pożytek z wymuszonych przeprosin. Co prawda wymuszona skrucha jest lepsza niż niewymuszona nienawiść, ale daleko jej jeszcze do dobra. Dobra takiego jak pojednanie nie da się wymusić - można je tylko dać albo przyjąć. Gesty dobrej woli pochodzą wyłącznie z dobrej woli, a nie z musu czy z kalkulacji.
Dzisiaj widzę, że mój faktograficzny ton, bogactwo źródeł i przypisów, cała aparatura historiograficzna ukrywały jeszcze jedno - nieczułość. Dowiedziawszy się z dokumentów o morderstwach na odcinku kapitana "Hala", nie poszedłem do weteranów tego oddziału, żeby spytać, co z tego wszystkiego pamiętają. Byłem przekonany, że nie dowiem się od nich prawdy, a poza tym nie byłem po ludzku zainteresowany spotkaniem się z nimi. Byłem nastawiony przeciwko, jak prokurator. Co prawda od historyków nie wymaga się dobrej woli, ale nikomu nie zaszkodziłoby wymagać od siebie trochę więcej ponad ustawowe minimum.
A ja zachowałem się jak lustrator, przekonany, że prawda ponad wszystko - ponad pokój i ponad ludzki ból. Miałem stosunek nieubłaganie krytyczny wobec wszelkich świętości. Później dotarło do mnie, że nie da się deptać świętości, nie depcząc ludzi, którzy je wyznają. Powstańcy należą do pokolenia, które złożyło się w ofierze dla przegranej sprawy i które zamiast nagród zaznało wieloletnich upokorzeń. Wolność roku '89 przyszła dla nich późno - mogła ich ucieszyć bardziej ze względu na pomyślność wnuków niż własną. Rozdrapywanie ran, zwłaszcza w ich sytuacji, wydaje mi się dziś nadmiernie okrutne.
Nie ma wydarzeń historycznych bez czarnych kart. Powstanie, w którym uczestniczyły dziesiątki tysięcy uzbrojonych ludzi o różnym stopniu karności i moralności, musiało mieć takie karty - i miało. Nie tylko w sprawie żydowskiej, która nie jest przecież jedynym i wystarczającym probierzem moralności.
Nie uważam już, żeby skupianie się na czarnych stronach życia prowadziło do czegokolwiek dobrego, podobnie zresztą jak znieczulanie się samymi stronami najpiękniejszymi. Nie powinno się milczeć o grzechach, ale należy ich żałować, a nie czerpać satysfakcję z ich wytknięcia. Dlatego po latach przepraszam wszystkich zranionych. Przepraszam powstańców Warszawy.