11 X 2002 - Dziennik Polski
KRYSTYNA KURCZAB-REDLICH
Czeczenki już nie płaczą
Likwidacja młodych mężczyzn to główny cel operacji
antyterrorystycznej w Czeczenii. Masowo uprowadzani w czasie zaczystek, giną
gdzieś w kazamatach komendantur rosyjskiego MSW, FSB, GRU.
9 września 2002 r. pod Garagorskiem na granicy Czeczenii i Inguszetii
znaleziono zwłoki 15 rozebranych do naga mężczyzn ze śladami tortur. Na głowach
mieli zaciśnięte nylonowe worki. Szeroko otwarte usta dowodziły, że się
dusili. W całej republice takie zbiorowe mogiły odkrywane są niemal
codziennie. Nieopodal willi generałów w Chankale, gdzie mieści się
sztab wojsk rosyjskich w Czeczenii, w styczniu znaleziono 53 ciała z wyłupionymi
oczami, oskalpowanymi czaszkami, bez uszu, z połamanymi rękami i nogami.
Wszystko to dzieje się przy wtórze zapewnień prezydenta Rosji Władimira
Putina o normalizacji sytuacji w Czeczenii i zakończeniu operacji
antyterrorystycznej.
Zarina mówi: - Jutro jedziemy do Groznego. Ucieszyłam się bardziej czy
przestraszyłam? Cztery lata temu dziennikarzom świata i Rosji powiedziano:
STOP - wjazd do Czeczenii możliwy tylko za zezwoleniem Kremla, czyli niemożliwy,
jeśli chcesz mówić prawdę. Andriej Babicki - korespondent amerykańskiego
Radia Swoboda - chciał. Bito go więc w Czernokozowie, w najcięższym wówczas,
na początku 2000 r., obozie tortur. Przykład poskutkował: opuszczona przez
kamery telewizyjne Czeczenia kona w osamotnieniu. Bo kto nie umiera na ekranie,
ten - dla świata - nie umiera wcale.
Chciałam jednak zobaczyć Grozny. Na własne oczy sprawdzić, czy miasto martwe
już w 1997 r., kiedy je fotografowałam - mogło umrzeć jeszcze bardziej. I
czy kobiety, które po pierwszej pacyfikacji Czeczenii w latach 1994-1996 zwanej
wprowadzaniem porządku konstytucyjnego mówiły, że wylały już wszystkie łzy,
mogą jeszcze płakać.
***
Granica ingusko-czeczeńska. Znak STOP. Za nim na białym tle czarne litery:
Kierowco. Zatrzymaj samochód. Wyłącz silnik. Otwórz bagażnik. Przygotuj
dokumenty do kontroli. I następny napis: Strzelamy bez ostrzeżenia. Betonowe
bloki i zwoje drutu kolczastego niemal zagradzają drogę. Dalej ufortyfikowana
buda, worki z piaskiem, spomiędzy których widać tylko lufy automatów. Nad
budą rosyjski trójkolor biało-czerwono-niebieski smętnie zwisa we wrześniowym
upale. Żołnierze uzbrojeni po zęby, chyba z dwunastu. Przejeżdżamy przez
posterunek wojskowy.
Samochód kluczy zygzakiem między blokami. Staje. Zbliża się żołnierz.
Kierowca wychodzi. Oddaje dokumenty. Idą w kierunku bagażnika. Pod osłoną
podniesionej klapy może zdarzyć się wszystko. Jeśli kierowca nie spodoba się
żołnierzowi albo w dokumenty włożył nie tyle pieniędzy, ile przewiduje
ustalona na posterunkach stawka (minimum 50 rubli, czyli ok. 2 dolarów, co dla
ludzi pozbawionych od lat pracy stanowi poważną sumę), to żołnierz wrzuci
do bagażnika granat albo naboje i powie kierowcy, że jest czeczeńskim
bojownikiem. A to oznacza śmierć po najstraszliwszych torturach. Więc
kierowca odda wszystko, co ma, żeby żołnierz zabrał te dowody winy. Czasem
zabiera.
Może się też zdarzyć, że bardziej naćpany i pijany niż zwykle, z pijaną
i naćpaną resztą - zechce się zabawić z kierowcą i pasażerami. Jesienią
2001 r. 15-letniemu Sulejmanowi Magomedowi wsunięto do przełyku żywą żmiję.
Chłopiec konał, a ona zwijała się w jego żołądku. 70-letnią kobietę
przez kilka dni i nocy gwałcono, aż przestała się ruszać. Na wpół martwą
zastąpiły dwie młode Czeczenki wrzucone do - znajdującej się na każdym
posterunku - celi.
Rozparta na krześle, wystawiając twarz do słońca, siedzi kobieta. Automat
nonszalancko przerzucony przez ramię. - O, znakomaja jediet - mówi i zbliża
się do stojącego przed nami samochodu z wielkim napisem znanej organizacji
charytatywnej. Potem ta znakomaja (kierowniczka przedstawicielstwa tej
organizacji na Czeczenię) opowie mi, jak za każdym jej przejazdem przez
posterunek pijana kobieta ją pyta: - A jakież to majteczki masz dzisiaj i robi
jej rewizję osobistą długo i złośliwie.
Gdy pierwszy raz znakomaja protestowała, dostała w twarz tak silnie, że upadła.
A pani żołnierz powiedziała: - Nie podoba ci się?! Idź poskarż się w ONZ,
to zdechniesz jak oni - i popchnęła ją w kierunku sąsiedniej budy. Za
drzwiami w miejscu podłogi był dół pełen wody, a w nim, podpierając się
wzajem ramionami, stali ludzie. Niektórzy wydawali się martwi. Cuchnęło
chlorem, który w ogromnych ilościach dosypano do wody. Z potwornie czerwonych
oczu lały się łzy, usta z trudem łapały powietrze...
W czasie gdy jeden żołnierz sprawdza kierowcę, inny wsadza głowę do
samochodu. - Dokumenty - rzuca w moją stronę. Robi mi się zimno, bo wiem, że
mało przypominam Czeczenkę. Robi mi się zimno, mimo świadomości, że jestem
pod specjalną opieką. Odziany w panterkę milczący młodzieniec o smutnych brązowych
oczach dysponuje glejtem ułatwiającym poruszanie się po Czeczenii. Rosjanin długo
ogląda dokument, oddaje go z ociąganiem. Ruszamy.
- Co to za legitymacja? - pytam. Smutne oczy zwracają się ku mnie: - Po co ci
wiedzieć? Paskudne uczucie: - nie wierzą mi! Ale Zuhra mówi: - Im mniej
wiesz, tym - w razie czego - mniej powiesz. Ja też nie wiem, jak on się
nazywa. Musimy mieć przecież swoich ludzi u nich. Inaczej ryzyko byłoby
jeszcze większe.
W razie czego... To nie jest do wyobrażenia. Wyobrazić sobie można ból, który
znasz. Ale jak się zachowuje człowiek, któremu wbijają ostrza pod paznokcie
albo podłączają do uszu przewody elektryczne pod napięciem? A nawet jeśli
tylko wepchną do jakiejś wilgotnej celi i będą poniżać, to co? Wykupić się
uda na jednym posterunku, ale co na drugim, trzecim? Po drodze do Groznego
naliczyłam ich 25... Na pierwszym, wjazdowym jest jeszcze komputer. Dane z
dokumentów przepuszczane są przez jego bazę. I można usłyszeć: Wychodzić!
Jesteście poszukiwani!
***
A wtedy najprawdopodobniej będzie tak, jak z 30 tysiącami ofiar zaczystek,
czyli operacji specjalnych, prowadzonych w Czeczenii przez wojska rosyjskie. O
każdej porze dnia i nocy w republice nie większej niż powiat krakowski dziesiątki
czołgów, wozów pancernych, ciężarówek wojskowych, wśród których jest i
specjalna przeznaczona do tortur, otaczają jedną wieś, drugą, następną...
Wdzierają się do domów po dwudziestu, trzydziestu, i...
Może być tak, jak 23 sierpnia o 5 rano w Enikałoj. - Wozów bojowych ze sto
sztuk, wszystko nabite żołnierzami - wspomina znajoma Zariny, Zuhra. -
Wyskoczyliśmy na podwórko z dokumentami. Nie daj Boże, trafi się
niecierpliwy federał, to - w najlepszym razie - możesz być skatowana albo
zastrzelona na miejscu, w gorszym - zabrana. Chyba dwudziestu uzbrojonych po zęby,
w maskach i panterkach wdarło się na podwórze i do domu. Jak zawsze - brudni,
niegoleni, naćpani i śmierdzący wódką. Klęli potwornie. Strzelali nam pod
nogi. Wyrwali mi dowód i zaczęli drzeć. Wykupiłam go za 500 rubli, wszystko,
co miałam.
- Weszli do sąsiadów, Magomedowów. Usłyszeliśmy strzały. I rozdzierający
głos piętnastoletniej Aminat, siostry Achmeda i Asłanbeka. - Pomóżcie,
proszę, czy naprawdę nikt mnie nie słyszy?! - Zostawcie ją! - krzyknął któryś
z braci. -
Lepiej nas zabijcie! Znowu strzały. Przez okno zobaczyliśmy na wpół
rozebranego komendanta OMON-u leżącego na Aminat, ociekającej krwią od ran
postrzałowych. Inny krzyczał: - Kolian, szybciej, ona jeszcze ciepła, potem
ja i Sierioża...
Może być tak, jak w Siernowodsku latem, kiedy wygnano mieszkańców na pole i
na ich oczach gwałcono kobiety. - Bądźcież Czeczenami, obrońcie je! -
krzyczano do mężczyzn. 68 próbowało to zrobić. Przykuto ich kajdankami do
wozów pancernych i też zgwałcono. 45 poszło potem w góry, do partyzantów,
szukając śmierci.
Może być tak, jak 27 lipca w Cocin Jurcie, kiedy jeden żołnierz gwałcił
35- letnią Minat, a inni znęcali się nad jej roczną córeczką, trzymając ją
w powietrzu podwieszoną za szyję i bijąc ręcznikiem po twarzy. - Gdzie twój
mąż? - pytali, grożąc, że zgwałcą dziecko. W tym czasie pozostali plądrowali
dom, wynosili lodówkę, telewizor, pościel... Wszystko. - Ona ma rozmiar mojej
żony - ucieszył się jeden i zabrał całą garderobę Minat. A to, czego
wynieść nie mogli - ostrzelali. Szafy, kredensy, lustra... Mąż Minat wraz z
innymi mężczyznami usiłował uciec przed zaczystką, ale zmasowany ogień z
automatów i dział zawrócił tych, którzy jeszcze żyli. Wyłapano ich,
zagnano do pustego domu w okolicy, gdzie urządzono punkt filtracyjny. Czyli obóz
tortur.
W ciągu miesiąca pobytu w Czeczenii i sąsiadującej z nią Inguszetii
rozmawiałam z wieloma osobami, które takie obozy przeżyły. Widziałam ludzi
bez palców i uszu, widziałam ślady po szczypcach podłączanych do prądu...
Trudne to były rozmowy. Nie tylko dlatego, że wspominanie poniżeń przychodziło
ciężko i nie tylko dlatego, że ani Czeczenka, ani Czeczen nigdy nie przyznają,
że ich zgwałcono, ale dlatego, że ogromnie trudno nakłonić ich do rozmowy.
Każdy, oblewany wodą, z podłączonymi do prądu albo podpalanymi genitaliami
- podpisywał oświadczenie, że nie ma żadnych pretensji do tych, którzy go
zatrzymali. I jeszcze jedno: że wszystko, co się z nim zdarzyło, zachowa w ścisłej
tajemnicy. Nad każdym, kogo wypuszczono, i nad jego rodziną wisi groźba
ponownego zaciągnięcia do filtra. I śmierci.
***
Likwidacja mężczyzn, szczególnie młodych - to główny cel operacji
antyterrorystycznej w Czeczenii. Masowo uprowadzani w czasie zaczystek, wyrywani
z rąk matkom, siostrom, żonom giną gdzieś w kazamatach komendantur
rosyjskiego MSW, FSB, GRU lub innych formacji specjalnych. Przeżywają ci, których
rodzinom uda się ustalić, jaka jednostka wojskowa ich uprowadziła, bo wtedy
wiadomo, od kogo można go wykupić. Za tysiące rubli, za dolary, za broń, którą
najczęściej trzeba nabywać u samych Rosjan...
W ostatnim półroczu Czeczeńcy są - to nowość - wysadzani w powietrze. W
Meskier Jurcie 3 lipca 21 owiniętych lontem ludzi rozerwał dynamitowy
fajerwerk. Matki, siostry, żony zbierały szczątki ubrań, by przynajmniej im
urządzić pogrzeb.
Szpital w Nazraniu, największej miejscowości w Inguszetii. Przemykam się z
krewnymi 30-letniego Mowsara. Chuda, blada twarz, ogromne, zgaszone czarne oczy.
W końcu czerwca zabrano go z ojcem z Czeczen Aułu. Włożyli im - jak
wszystkim - czarne plastikowe worki na głowę. Ręce związali z tyłu. Gdy
przyjechali do celu - zrzucono ich z ciężarówki. Mowsar złamał przy upadku
kręgosłup. Stracił przytomność. Żołnierze, myśląc, że udaje martwego,
powiedzieli kierowcy: Przejedź go. Widząc, że nie reaguje, przypalali mu pięty
papierosami. Wreszcie odjechali, a on leżał dwa dni. Teraz uratować go może
operacja za 10 tysięcy dolarów, więc Mowsar umiera.
Szpital nie może przyjąć ofiar tortur. Więc mówi się o wypadkach,
katastrofach i innych straszliwych zdarzeniach. Wsuwa w kieszenie pieniądze za
resztę sprzedanego dobytku, za ostatnią krowę...
Prawniczka Anne le Tallec, która w sierpniu w Czeczenii i Inguszetii sporządzała
raport dla walczącej z torturami organizacji ACAT (Action Chretiens pour
l'Abbatre les Tortures), a także dla ONZ, powiedziała: - Przeprowadziłam
ponad 60 rozmów z ofiarami filtracji. Pozwala to stwierdzić, że przeciwko
ludności cywilnej Czeczenii prowadzi się dobrze zaplanowaną i zorganizowaną
akcję, której celem jest doprowadzenie do inwalidztwa i bezpłodności jak
największej liczby osób.
Współpracujące z Human Rights Watch Stowarzyszenie Przyjaźni Rosyjsko-Czeczeńskiej
w Inguszetii donosi: w ciągu miesiąca, od 15 lipca do 15 sierpnia br. zabito i
rozstrzelano spośród ludności cywilnej 59 osób; porwano - 64; ciężko
raniono - 168; poddano torturom - 298; rozboju dokonano w stosunku do 398
rodzin; zburzono 97 domów, zgwałcono - 1 kobietę, 1 mężczyznę (tylko ci się
przyznali). Aaron Rhodes - dyrektor wykonawczy Komisji Praw Człowieka Międzynarodowej
Fundacji Helsińskiej twierdzi, że nad kilkusettysięczną obecnie Czeczenią
zawisła groźba ludobójstwa.
***
Czeczenki poszukują swych mężczyzn. Piszą do prokuratur, administracji,
sztabów i prezydenta Putina. Rozklejają na słupach zawiadomienia z
fotografiami. Brodzą po świeżo odgrzebanych bezimiennych dołach ze szczątkami
i szukają skrawka znajomej kurtki, dżinsów, ręki lub nogi. Mają wygasłe,
suche oczy. Czeczenki już nie płaczą.
ROSJA