DZIKA LUSTRACJA

CZYLI

TAKIE TAM RÓŻNOŚCI Z IPN-U

 

 

 

 

 

 

Warszawa, dnia 5 września 1975 r.

Egz. nr pojed.

NOTATKA

dot. A. ZAGOZDY (A. Michnik)

Andrzej ZAGOZDA s. Ozjasza, ur. 17.10.1946 r. w Warszawie, mgr historii, absolwenta Wydziału Filozoficzno-Historycznego UAM w Poznaniu, narod. żydowska, obyw. polskie, nie pracuje.

Od 1963 roku prowadzi antysocjalistyczną działalność. Był jednym z organizatorów tzw. Klubu "Poszukiwaczy sprzeczności". W okresie studiów na Uniwersytecie Warszawskim zajmował się tworzeniem rewizjonistycznych grup studenckich. Był inicjatorem petycji do Sejmu PRL w sprawie sztuki "Dziady". W 1967 r. został zawieszony w prawach studenta i wydalony z ZMS. Organizował manifestację uliczną przed Teatrem Narodowym w Warszawie. W dniu 8.03.1968 r. był jednym z organizatorów wiecu zwołanego na UW.

Za powyższą działalność zostaje aresztowany, oskarżony z art. 36 m.kk. i skazany na 3 lata więzienia, w 1969 r. roku opuścił więzienie na mocy amnestii.

Aktualnie postawy swej nie zmienił i nadal zajmuje się organizowaniem prowokacyjnych akcji politycznych. Prowadzi działalność w środowisku b. "komandosów", literackim, naukowców, dziennikarskim. Utrzymuje liczne kontakty z osobami znanymi z opozycyjnych postaw politycznych, wywodzącymi się z ugrupowań KIK, środowiska adwokackiego i artystycznego oraz b. członków org. "RUCH".

W 1975 r. ukończył studia na Wydz. Filozoficzno-Historycznym UAM w Poznaniu. Pracę magisterską dot. polskiej myśli emigracyjnej po powstaniu styczniowym pisał pod kierunkiem prof. L. TRZECIAKOWSKIEGO, pracę tę obronił z wynikiem b. dobrym.

W swej działalności publicystycznej, szczególnie aktywnej po obronie pracy mgr., A. ZAGOZDA ograniczył się zasadniczo do wykorzystywania fragmentów tej pracy do publikacji.

Artykuły jego ukazywały się w miesięczniku "Więź":

1. Z dziejów myśli rosyjskiej - "Więź" 10/74

2. Emigracja postyczniowa a "Sprawa polska" - "Więź" 3/75

3. Ugoda, praca organiczna, myśl zaprzeczna - "Więź" 6-7/75 - artykuł ten nie ukazał się, został zakwalifikowany przez cenzurę - stanowił on sobą recenzję książki pt. "Sylwetki polityczne XIX wieku" autorów M. KRÓLA i W. KARPIŃSKIEGO.

Od 1969 r. do chwili obecnej A. ZAGOZDA nie pracuje, pełni funkcję prywatnego sekretarza jednego ze znanych literatów. Pozycję swoją /sekretarza/ wykorzystuje przede wszystkim do nawiązywania nowych kontaktów w środowiskach literackich i artystycznych, koniecznych do prowadzenia działalności.

CECHY CHARAKTEROLOGICZNE

Wybuchowy, impulsywny, erudyta, potrafiący mimo wady wymowy /jąka się/ przyciągnąć słuchaczy, zręcznie posługując się demagogią. Potrafi narzucać autorytet nawet silnym indywidualnościom.

Wobec ludzi o - jego zdaniem - niższej pozycji jest uprzejmy, stara się narzucać im swoje racje i wciągać ich do współpracy, przy czym szybko rezygnuje z "wątpiących".

Duże ambicje przywódcze udziału w życiu politycznym. Nie przywiązuje dużej wagi do spraw materialnych.

Zainteresowania jego obracają się przede wszystkim wokół życia społeczno-politycznego, historii ruchów społecznych, myśli społeczno-politycznej.

Posiada w tych dziedzinach ogromną wiedzę.

Nie potrafi prowadzić merytorycznej dyskusji z ludźmi o odmiennych poglądach, nawet przy zbliżonej płaszczyźnie światopoglądowej, irytuje się, staje się opryskliwy, nawet potrafi ubliżyć. Cały swój czas i energię poświęca swojej "działalności" organizując pod tym kontem życie towarzyskie.

Od otoczenia oczekuje szacunku i podziwu.

INSPEKTOR WYDZ. III DEP. III MSW

Ppor. W. KASZKUR

(źródło: IPN BU 0248/134 t. 1, s. 20-22)

 

 

 

 

 

Warszawa, dnia 29 września 1975 r.

 Egz. Nr 1

INFORMACJA OPERACYJNA

Tajne

Przywódcy b. "komandosów" nadal szeroko komentują ostatnie pożary jakie miały miejsce na terenie Warszawy. Wysuwają przy tym szereg własnych ocen i hipotez.

W obecności naszego źródła J. KUROŃ i A. MICHNIK zastanawiali się nad metodami jakimi posługiwali się ewentualni podpalacze, jak również starali się wyjaśnić pobudki ich działań.

J. KUROŃ uważał, że sprawcami pożaru w CDD mogli być nieuczciwi handlowcy, którzy spodziewając się podwyżek cen na artykuły przemysłowe wycofali część towaru, powstałe ubytki chcieli zamaskować, wzniecając pożar.

A. MICHNIK sugerował, że pożary wzniecone z przyczyn politycznych w związku ze zbliżającym się Zjazdem PZPR - mogą one być swojego rodzaju atakiem na władzę i mogą stanowić pewną demonstrację, która zastępuje wyjście na ulicę. Forma ta jest zdaniem MICHNIKA lepsza i skuteczniejsza, gdyż nie stwarza tak dużego zagrożenia wolności dla wielu ludzi jako, że "zamieszane jest w to grono wtajemniczonych, którzy wiedzą co i jak robić".

MICHNIK opowiadał też, że na Starym Mieście pokazały się plakaty i ulotki, w których mówi się o siedmiu pożarach i wskazuje, że ostatnim miejscem pożaru będzie gmach KC.

J. KUROŃ był zdania, że niepokój w społeczeństwie będzie się wzmagał o czym świadczy rosnące napięcie wśród ludności Warszawy. Mówił też o trwającym od dziesięciu dni strajku okupacyjnym na Żeraniu, oraz, że podobno jacyś chłopcy mówili, że spalą szkołę im. XXX-lecia.

Ton wypowiedzi figurantów wskazuje na to, iż liczą się oni, na bazie aktów podpaleń, z możliwością zaostrzenia sytuacji politycznej w kraju.

INSPEKTOR WYDZ. III DEP. III MSW

Ppor. W. KASZKUR

(źródło: IPN BU 0248/134 t. 1, s. 23-24)

 

 

 

 

 

Zawiadomienie o przestępstwie

Adam Michnik s. Ozjasza

Areszt Śledczy, ul. Rakowiecka 37

tymczasowo aresztowany

Do Obywatela Prokuratora

Naczelnej Prokuratury Wojskowej

płk. W. Kubali

Dnia 6.III.1983 r. ok. godz. 7.30 rano zostałem uderzony ciosem pięści w głowę przez ob. Celegrata Zenona, z którym - we dwójkę - przebywałem we wspólnej celi (nr 21, odd. III, paw. III) od dnia 7 II br. Uderzenie w głowę poprzedzone zostało krótką sprzeczką werbalną, która niczym nie uzasadniała takiego postępowania. Po otrzymaniu ciosu nacisnąłem na dzwonek alarmowy wzywający funkcjonariusza służby więziennej. Po otworzeniu drzwi opuściłem celę, chcąc uniknąć bójki. Poinformowałem ob. oddziałowego, że zostałem uderzony i kategorycznie odmówiłem powrotu do celi. Ob. Oddziałowy wysłuchał mojej prośby i zamknął mnie w osobnym pomieszczeniu. Po upływie ok. 20 minut zostałem z powrotem zaprowadzony do celi nr 21, gdzie ob. Celegrata już nie było.

Ob. Celegrat Zenon - jak sam mnie wcześniej poinformował - przebywa w Areszcie Śledczym na ul. Rakowieckiej 37 w Warszawie od niemal 5 lat. Skazany został w 1979 r. na karę 25 lat więzienia - za szpiegostwo na rzecz wywiadu amerykańskiego. Będąc więźniem karnym, przebywa przez cały ten czas w pawilonie śledczym ciesząc się wszystkimi przywilejami tymczasowo aresztowanych (własne cywilne ubranie, co miesiąc paczka żywnościowa etc.) Na podstawie słów ob. Celegrata doszedłem do przekonania, że jest on wykorzystywany przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w roli tzw. "tajnego informatora" wobec tymczasowo aresztowanych. Nie powiedział mi tego wprost, ale aluzyjnie sugerował. Wywnioskowałem, że temu statusowi zawdzięcza Ob. Celegrat ciągły pobyt na terenie III Pawilonu (Śledczego) i nadzwyczajne ulgi.

W związku z powyższymi faktami zwracam się do Ob. Prokuratora o:

1) wszczęcie postępowania karnego w stosunku do ob. Celegrata Zenona, który działając z pobudek chuligańskich uderzył mnie w głowę,

2) wyjaśnienie, na jakiej zasadzie ob. Celegrat, więzień karny, przebywa od czterech lat na terenie pawilonu śledczego, czemu zawdzięcza swe nadzwyczajne przywileje oraz czym kierowano się umieszczając do ze mną w jednej celi. (Wyjaśniam, że obecnie więźniów politycznych trzyma się zazwyczaj z innymi więźniami politycznymi),

3) przesłuchanie funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa MSW zatrudnionych na terenie pawilonu III Aresztu Śledczego przy ul Rakowieckiej 37 na okoliczność czy bijąc mnie ob. Celegrat Zenon działał na ich zlecenie oraz jakie zlecenia otrzymywał w stosunku do mojej osoby,

4) załączenie niniejszego pisma do akt mojej sprawy jako ilustracji kontekstu sytuacyjnego, który towarzyszy memu zapoznaniu się z materiałem dowodowym przed zakończeniem śledztwa.

Adam Michnik

Żródło: IPN BU 483/49

 

 

 

CELEGRAT ZENON S. JANA

UL. RAKOWIECKA 37

02-521 WARSZAWA

W związku ze złożoną skargą przez Michnika Adama, pragnę złożyć następujące oświadczenie.

Od początku pobytu z Michnikiem w jednej celi z trudnością znosiłem jego uciążliwe dla mnie zachowanie i wypowiedzi. Najgorzej rozstrajał mi nerwy stwierdzeniami dotyczącymi aktualnej sytuacji w kraju, a także stosunkiem do ludzi, którzy byli obecni, kiedy on zapoznawał się aktami swojej sprawy.

Niemalże po każdym przeczytaniu "Trybuny Ludu" drwił sobie z wypowiedzi przedstawicieli rządu. Nie było dnia, ażebym nie słyszał, że jeszcze nigdy nie czytał tak spanikowanych wypowiedzi "Jaruzela", że jedyna jego siła to wojsko, że na najbliższym Plenum KC zaatakuje go "konserwa", nazywał to jeszcze "betonem", że ten "beton" chce Polaków mocno złapać za mordę, że będzie coraz gorzej, bo ten system nie nadaje się w naszym kraju i tylko poprzez jego zmianę można myśleć o polepszeniu sytuacji, że ludzie wyjdą na ulicę, że poleje się krew...

Tego nie mogłem słuchać, a już całkowicie wyprowadzał mnie z równowagi, kiedy wychwalał zachodnią demokrację, kiedy przypisywał ZSRR zorganizowanie spisku na papieża bułgarskimi rękami i wyśmiewał się z zamieszczanych artykułów, w których władze bułgarskie stają w obronie swego obywatela. Dodawał, że służby specjalne USA na pewno się nie mylą. Miałem dosyć tych służb, odczułem to na własnej skórze, więc trzęsło się we mnie, kiedy tu spotykałem zwolennika i obrońcę tamtych porządków. Po raz pierwszy zetknąłem się z Michnikiem, ale tak samo bym zareagował wobec każdego innego, który przedstawiałby sobą, to co Michnik.

Niekiedy próbowałem przemówić do niego, lecz jak mogłem dotrzeć do mózgu człowieka, który zaraz powiedział, że jest mądry, że ja nawet nie wiem jaki on mądry, że wydał dwie książki za granicą i ma tam szerokie stosunki.

Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze karygodne niechlujstwo Michnika: nie myje się, nie pierze skarpet, nie sprząta celi albo udaje, że ją sprząta. Trudno przebywać z takim, który śmierdzi, choć posiada wszystko, aby móc o to zadbać. Bez przerwy panował w celi bałagan. Nie mogłem na to patrzeć i słuchać uwag oddziałowych. Sam robiłem porządki za siebie i za Michnika. Tak było przez cztery tygodnie. Myślałem, że w końcu mnie zrozumie i zadba o to, co właściwie należy do jego regulaminowych obowiązków. Jednak do niego nic nie docierało. Nie mył umywalki, choć ją opluwał, nie mył muszli klozetowej, choć z niej najwięcej korzystał, bo odżywia się chyba lepiej niż miliony robotników, nie mył nawet swoich naczyń, które wystawiał za drzwi, gdyż ma dietę, którą - jak sam przyznał - wywalczył dzięki oszukaniu lekarza. I za takimi oblepionymi naczyniami siadał przy tym samym co ja stoliku. Na to nie mogłem nie zareagować. Powiedziałem mu, aby umył kubek, bo wstyd przed innymi, którzy będą go napełniać. Udał, że nie słyszy, wtedy odepchnąłem go od stolika i powiedziałem, że z takim brudasem nie będę jadł przy jednym stole. Zaczął na mnie wrzeszczeć, abym nie robił mu uwag. Powiedziałem, że ma się uciszyć, bo mnie sprowokuje i może dostać czymś po łbie. Wówczas nacisnął przycisk, a kiedy drzwi się otworzyły, prawie odepchnął oddziałowego i wyszedł na korytarz. Tak wyglądało całe zajście. Tu pragnę dodać, że jego naigrywanie się z oficerów, którzy rozpoczynając zapoznawanie się Michnika z aktami, też mnie denerwowało. Tamci chcieli się przywitać jak człowiek z człowiekiem, a on demonstracyjnie nie podawał ręki. W celi twierdził, że ich lekceważy, bo są nikim w stosunku do niego, gdyż boją się, aby nie zrobił afery przed sądem, gdzie na pewno będą zagraniczni dziennikarze. Boi się go również naczelnik i prokurator, bo w razie czego Michnik wie jak co załatwić. Prasę, którą otrzymuje, wywalczył przy pomocy swojej żony, która trafiła do sekretariatu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Więc nikt nie chce z nim tu zadzierać. A kiedy napomknąłem o porządkach w celi Michnik zaczął dowodzić, że siedzą tu tacy, których właśnie po tym, że lubią porządki, poznaje się, że są konfidentami. Między innymi po tym, gdyż podał mi wiele innych, uważam bardzo głupich spostrzeżeń.

Uważam, że nikt, kto nie zgodzi się być jego lokajem, albo dmuchać w jego trąbę nigdy z nim nie wytrzyma. Michnik uważa, że jego nazwisko powinno załatwić wszystko, nawet w więzieniu.

Zenon Celegrat

Żródło: IPN BU 483/49

 

 

 

 

Notatka służbowa

dot. zachowania t.a. Adama Michnika s. Ozjasza

Warszawa Mokotów, dnia 2 maja 1984 r.

Jako wychowawca muszę stwierdzić, iż zachowanie t.a. A. Michnika w ostatnim okresie budzi mój niepokój. Osadzony bardzo często nie panuje nad swoimi emocjami, jest wybuchowy, niezrównoważony, nerwowy. Nieufność do wszelkiej władzy (również więziennej) doprowadził do granic absurdu, przez co utrudnia funkcjonariuszom wykonywanie swoich obowiązków, i tak np. w dniach 20 i 24 kwietnia oraz 2 maja br. odmówił wyjścia z celi (na widzenie) czyli nie wykonał polecenia swoich przełożonych. Osadzony miał obowiązek opuścić celę bez względu na fakt czy zgadza się na widzenie. Nie uczynił jednak tego, twierdząc, że jest to kolejna prowokacja władz i "ciemne sprawki" min. Kiszczaka, które go zupełnie nie obchodzą i są dla niego szyte zbyt grubymi nićmi. W dn. 2.05 pomimo mojej interwencji w celi, również nie chciał jej opuścić celem doprowadzenia do sali widzeń. W trakcie rozmowy nie panował na nerwami - jego mimika i gesty zdradzały ogromne napięcie psychiczne, które było natychmiast rozładowywane bez prób opanowania się. Podobne zachowanie cechowało go w trakcie rozmowy z Ob. Naczelnikiem, w trakcie której zupełnie już zapomniał o dobrych manierach, używając słów obraźliwych wobec władz więziennych (również Naczelnika) typu: "jesteście kukłami, głupcami, steruje wami góra i wszystko co robicie jest na jej polecenie" itp. itd. Zarzucał S.W., iż bierze udział w brudnych prowokacjach władz. W trakcie tego monologu zupełnie zatracił poczucie rzeczywistości, jak to się mówi, rozkręcał się, nie panował na gestami, mimiką, myślami. A. Michnik głęboko wierzy w to co mówi, dlatego żadna logiczna argumentacja nie dociera do niego, lekceważy nawet jasno określone przepisy. Wybuchy niepohamowanej złości, świadczą o dużym napięciu nerwowym związanym z krańcową nieufnością wobec władz i strachem przed wyimaginowanymi prowokacjami z jej strony. Dla postronnego obserwatora zachowanie A. Michnika w trakcie wybuchów byłoby szokiem i kojarzyłoby się z atakiem histerii. I tak niestety to wygląda. Kanony sztuki penitencjarnej ukazują wobec osobowości histerycznej stosowanie szczególnych środków wychowawczych, a w tym przypadku ostrożnego prowadzenia z częstym kontaktem wychowawczym (rozładowanie emocji, rozluźnienie, wywołanie dysonansu poznawczego poprzez ludzkie podejście do jego spraw itp). W uzasadnionych przypadkach wskazane jest również sięganie do kar dyscyplinarnych (środek ostateczny). Wyżej nakreślony program oddziaływań przyczynić się może do obniżenia poziomu lęku, a co za tym idzie do wyeliminowania zachowań nieadekwatnych do sytuacji. Wydaje się również, iż wskazana byłaby pomoc doświadczonego psychologa penitencjarnego.

źródło: IPN BU 483/49

 

 

 

 


 

 

 

Warszawa, dnia 2 stycznia 1961 r.

TAJNE

Egz. Nr 1

RAPORT

z przeprowadzonej rozmowy z Passentem Danielem - kontaktem attache kulturalnego ambasady USA Richmonda

Rozmowę z Passentem Danielem przeprowadziłem częściowo w miejscu jego pracy oraz w kawiarni. Na rozmowę umówiłem się z nim telefonicznie. W związku z tym, iż w miejscu pracy po godz. 15.00 przychodzili różni interesanci udaliśmy się do kawiarni. Wymieniony był pewny, iż chciałem poprzez niego dać jakiś artykuł do prasy. Na wstępie oznajmiłem mu, iż orientuję się o utrzymywanych przez niego znajomościach z cudzoziemcami. Początkowo wymieniony był trochę zdenerwowany, co w końcowej fazie rozmowy wyjaśnił jako obawy, iż możemy mieć do niego pewne pretensje o utrzymanie kontaktów z cudzoziemcami.

Znajomość z Richmondem była dla niego pierwszą znajomością z dyplomatą państw zachodnich. Wymieniony wyjaśnił najpierw przyczyny, które spowodowały zwrócenie się Richmonda do niego o spotkanie. Otóż opracował on długi problemowy artykuł na temat stypendiów zagranicznych dla obywateli polskich fundowanych przez różne instytucje państw kapitalistycznych. Między innymi poruszył sprawę stypendiów USA. W artykule tym krytycznie ustosunkował się do systemu przyznawania stypendiów naukowcom polskim, których chcą typować fundatorzy co oczywista nie odpowiada nam. Po ukazaniu się tegoż artykułu w "Polityce" za dwa dni otrzymał telefon od Richmonda. Richmond przedstawił mu się jako pracownik Wydziału Kulturalno-Prasowego Ambasady USA oraz wyraził chęć spotkania się z nim w celu porozmawiania na temat powyższego artykułu.

Umówili się na obiad w "Bristolu", gdzie też spotkali się.

Passent początkowo myślał, iż Richmond chce dowiedzieć się o ostatnich przesunięciach etatowych na kierowniczych stanowiskach w ich redakcji i artykuł jest tylko pretekstem. Nie wiedział w jaki sposób zachować się względem Richmonda na wypadek pytania się jego o te sprawy. Dlatego też poinformował kierownictwo redakcji o spotkaniu z Richmondem i swoich obawach związanych z tym spotkaniem oraz zapytał się czy w ogóle ma iść na to spotkanie. Kierownictwo redakcji tj. naczelny redaktor Rakowski i jego zastępca uznali, iż powinien pójść na spotkanie lecz winien unikać dyskusji na temat spraw wewnętrznych redakcji.

Passent na wyznaczone spotkanie z Richmondem poszedł. Spotkał się z Richmondem w hallu "Bristolu" i weszli na obiad do restauracji. Na wstępie prowadzonej rozmowy Richmond nawiązał właśnie do napisanego przez niego artykułu na temat stypendiów oznajmiając, iż zainteresował go, gdyż on między innymi z ramienia ambasady USA zajmuje się stypendiami w USA. Urywek tego artykułu dot. stypendiów amerykańskich polecił umieścić w biuletynie wydawanym przez ambasadę USA razem z ambasadą angielską. Nie wyrażał żadnej własnej oceny wydrukowanego artykułu, a jedynie usiłował wszcząć z nim dyskusję na ten temat tj. ażeby mu szerzej naświetlił tę sprawę.

Dyskusja na ten temat nie rozwinęła się, gdyż Passent ograniczył się do powtórzenia zawartych w artykule tez. Dalsza rozmowa była prowadzona na ogólne tematy tzn. perspektyw rozwinięcia wymiany kulturalnej między USA i Polską, wyświetlanymi filmami amerykańskimi w Polsce. W rozmowie tej Richmond zaczął opowiadać mu o swej karierze dyplomatycznej. Do służby dyplomatycznej miał wstąpić po wyzwoleniu. Do 1952 r. pracował na placówkach amerykańskich w Niemczech Zachodnich i Berlinie Zachodnim. Później był na placówce USA na Dalekim Wschodzie tj. Indonezja, Wietnam i Tajwan. W Polsce jest już dwa lata. Z Polski ma być przeniesiony do Jugosławii lub Bułgarii. Passent nie mógł zrozumieć sensu tych zwierzeń Richmonda. Przypuszcza, iż chciał go tym zainspirować do podobnych swych (...)

Nie znając żony Richmonda przywitał się ze służącą figuranta co ten przyjął ze skwaszoną miną. Początkowo sądził Passent, iż wszyscy goście zaproszeni są cudzoziemcami, gdyż wszyscy rozmawiali w języku angielskim, który bardzo dobrze znali. Razem wszystkich z nim było 12 osób tj. profesor z UW z żoną, których nie zna /żona profesora ma tłumaczyć jakieś książki amerykańskie na język polski/, starsza pani lat 50, Polka, nazwiska też nie zna, sekretarz ambasady indyjskiej Waz oraz pozostali Amerykanie, a których nazwisk nie zna. Przyjęcie odbywało się przy trzech stolikach, przy każdym z nich siedziały cztery osoby. Passent siedział przy stoliku w towarzystwie żony Richmonda, Waza oraz starszej pani, Polki. Rozmowa była prowadzona na bardzo ogólnikowe i banalne tematy, jak działalność klubu nudystów w Szwecji, nowych gwiazd filmowych na zachodzie itp. Tj. takie tematy jakie mogą prowadzić ze sobą ludzie, którzy pierwszy raz się spotkali. O czym rozmawiali przy innych stolikach trudno mu coś powiedzieć, gdyż grzeczność nie pozwalała mu na podsłuchiwanie lub nawiązywanie z kimś jakichś rozmów. Jedynie Waz kilkakrotnie wtrącił swoje uwagi i duże słowa uznania dla rozwoju budownictwa w Polsce, lecz panie będące w towarzystwie nie wykazały żadnych chęci prowadzenia dyskusji na ten temat i powrócono znów do tematu poprzedniego.

Około godz. 22.00 profesor z żoną zaczęli wybierać się do odejścia co też Passent uczynił, a za jego przykładem poszła starsza pani i Waz. Wszyscy razem wyszli. Richmond wszystkich pożegnał w hallu swego mieszkania. Rozmówca Richmondowi podziękował za przyjęcie i mile spędzony wieczór, lecz figurant jak przy pierwszym spotkaniu nie zdradził żadnych chęci następnego spotkania.

Po wyjściu na ulicę małżeństwo /profesor i żona/ pożegnało się z nimi i udało się na przystanek trolleybusowy. Natomiast oni w trójkę /Waz, starsza pani i on/ udali się pieszo do ul. Marszałkowskiej, gdzie pożegnała ich starsza pani. On w towarzystwie Waza udali się w kierunku swego miejsca zamieszkania na ul. Polną /zamieszkują w pobliżu na jednej ulicy/. W czasie drogi rozmawiali na temat rozwoju gospodarczego PRL oraz perspektyw wzrostu wymiany handlowej między Polską a Indiami. Przy tym wyrażał dużą sympatię dla Polski i narodu polskiego. Z rozmowy powyższej Passent zorientował się, że Waz bardzo dobrze zna Polskę, interesuje się wszystkim co tylko jest w Polsce budowane, czyta szczegółowo całą prasę polską, gdyż często nawiązywał do drukowanych artykułów w różnych dziennikach. Przy rozstaniu Waz wyrażał chęci jeszcze spotkania się z Passentem w związku z czym wymienili między sobą telefony i umówili się, że skontaktują się po Nowym Roku.

Po zreferowaniu mi przez Passenta całości znajomości z Richmondem i Wazem zapytał się mnie wymieniony czy nie mamy do niego o to jakichś pretensji oraz czy dobrze zachował się. Odpowiedziałem mu, że z tego, co mi powiedział uważam, że zachował się bardzo dobrze i nie mamy do niego żadnych pretensji. Zwrócił się wymieniony, ażeby udzielić mu wskazówek jak ma zachować się na przyszłość, gdyby znów znalazł się w takiej sytuacji jak powyżej tj. otrzymał zaproszenie do jakiegoś dyplomaty na spotkanie. Liczył się jeszcze z ewentualnością otrzymania zaproszenia do Richmonda oraz Waza. Przy tym oznajmił mi, iż ma zamiar odwzajemnić się Richmondowi za zaproszenie na kolację i chce poprosić go do siebie do domu lub jakiegoś lokalu i czy wskazane jest, ażeby to uczynił. Oznajmiłem mu, ażeby w stosunku do wszystkich dyplomatów nie pozwolił się poniżać, traktował ich jak równych partnerów, a w rozmowach na tematy polityczne i ekonomiczne kraju wyprowadzał na tyle swoje wiadomości na ile ukazują się one w prasie. Nadmieniłem, iż nie mam zastrzeżeń do utrzymywania przez niego dalszych kontaktów z Richmondem i Wazem, lecz chciałbym, ażeby po każdym takim spotkaniu z cudzoziemcem podzielił się ze mną swoimi spostrzeżeniami.

Stanowiskiem moim Passent ucieszył się oraz wyraził chętnie zgodę na poinformowanie mnie o przebiegu każdego spotkania. Zwrócił się o podanie mu mojego numeru telefonu, to jeżeli ktoś z cudzoziemców będzie chciał się z nim spotkać powiadomi mnie i zwróci się o instruktarz jak ma się zachować. Zaznaczyłem wymienionemu, żeby do nikogo nie zwracał się w sprawie swego postępowania w stosunku do dyplomatów, a jeżeli ma jakieś wątpliwości winien ze mną skomunikować się. Na zakończenie rozmowy zastrzegłem wymienionemu, ażeby nikomu nie mówił o fakcie i treści rozmowy ze mną, co przyjął do wiadomości i przyrzekł, iż zachowa to dla siebie. Podałem wymienionemu telefon nr 811-69 i będzie prosił Przemysława.

Wnioski i spostrzeżenia

Passent Daniel jest osobą wychowaną w rodzinie komunistycznej. Ojciec, wujek i inna rodzina przed 1939 r. należeli do KPP. Do pracy dziennikarskiej był angażowany przez dziennikarzy, członków PZPR jak Gotesmana, Podkowińskiego i innych, którzy uczyli go sztuki dziennikarskiej. Za ich też protekcją otrzymał pracę w redakcji "Polityka", gdzie jest kierownikiem działu krajowego. Według jego słów uważany jest za jednego ze zdolniejszych młodych dziennikarzy. W/w robi wrażenie człowieka o dużym zapale dziennikarskim.

Wymieniony w rozmowie starał się w dużych szczegółach opowiedzieć mi całokształt przebiegu znajomości z Richmondem. Uważam, iż swoje spostrzeżenia mówił szczerze. Zależy mu bardzo na karierze dziennikarskiej i nie chciał ażeby jakieś utrzymywane kontakty z cudzoziemcami były przeszkodą w tym.

W ogóle oceniam wymienionego jako osobę rokująca duże perspektywy w możliwościach wykorzystania go operacyjnie. Dlatego też uważam za wskazane podtrzymanie z wymienionym kontaktu i po każdym jego spotkaniu z Richmondem i Wazem przeprowadzić z nim rozmowę.

OFIC. OPER. WYDZIAŁU VIII DEP. II

/P. ADACH POR./

 

 

 

 

Warszawa, dnia 14 VII 61 r.

Źródło: "Daniel"

Przyjął: Adach

DONIESIENIE

W czasie pobytu w Polsce amerykańskich koszykarzy Harlem Globtrotters zaproszony zostałem na przyjęcie do Ambasady USA. Na przyjęciu rozmawiałem prawie cały czas z p. Stullem, Jonesem, Rogowskim /"Przekrój"/ i jednym z koszykarzy. Rozmowa była lekka, dotyczyła Hiszpanii /dokąd Amerykanie jadą na urlop/, kuchni, polskiej restauracji w Londynie etc. Tematów politycznych rozmowa nie dotyczyła, co było szczególnie jasne, jeśli weźmie się pod uwagę skład rozmawiających /koszykarz, "Przekrój" etc./.

W kilka dni późnej p. Jones zapraszał mnie na obiad do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, telefonując do mnie do redakcji. Rozmowa dotyczyła sytuacji międzynarodowej, w szczególności kwestii Berlina i Kuby. P. Jones sprawia wrażenie człowieka niezbyt inteligentnego, pewnego siebie i siły swojego kraju. Jones z trudem przyznaje nawet najbardziej oczywiste porażki rządu USA, jak np. nieudana interwencja na Kubie. P. Jones gratulował również naszej gazecie sukcesu związanego z publikacją wyznań Eichmanna. Spraw polskich rozmowa nie dotyczyła. Na marginesie - rozmowa w ogóle była ospała, i chociaż obiad trwał krótko /godzinę/, to często przerywany był milczeniem. Rozstaliśmy się bez żadnych zobowiązań, dziękując sobie za towarzystwo.

W kilka dni później zaprosił mnie p. Stull. Obok mnie zaproszone były jeszcze dwie osoby z naszej redakcji Rakowski i Małcużyński. Na przyjęciu u p. Stulla było kilkadziesiąt osób. Z Polaków - prof. Kołakowski, red. Małcużyński z małżonką, oraz pewien dziennikarz pracujący m.in. dla jednej z gazet szczecińskich. Siedziałem przy stoliku wraz z żoną p. Jonesa, korespondentem "Frankfurter Allgemeine Zeitung", korespondentem NWDR oraz jakimś młodym Amerykaninem. Rozmowa dotyczyła języków obcych. Na tematy polityczne rozmawiałem z korespondentem NWDR. Przedmiotem rozmowy były stosunki polsko-niemieckie. Korespondent NWDR sprawia wrażenie b. inteligentnego, wyrażał się b. krytycznie o polityce Adenauera. Z gospodarzem - p. Stullem - rozmawiałem krótko, nie pamiętam już o czym. W każdym razie sprawia on wrażenie człowieka o wysokiej kulturze, nie mający nic z zacietrzewienia charakterystycznego dla Jonesa. Rozmawialiśmy o II wojnie światowej. P. Stull wykazał świetną znajomość historii. Pożegnawszy się wyszedłem wraz z red. Małcużyńskim.

 

 

 

 

W-wa, dn. 14 VII 61

Tajne

Źródło: "Daniel"

Przyjął: Adach

DONIESIENIE

Alfreda Vaza znam od kilku miesięcy. Poznałem go na jednym z przyjęć dyplomatycznych. Byłem u niego dwukrotnie na kolacji. Raz z udziałem red. Brodzkiego, raz w towarzystwie jednego z pracowników PAN.

P. Vaz jest człowiekiem młodym, /28 lat/ bardzo wykształconym, dobrze zna język polski i stosunki polskie, a nawet historię Polski.

P. Vaz ma lewicowe zapatrywania, jest człowiekiem postępowych poglądów. Interesuje się kulturą i sztuką i na tej płaszczyźnie zawarliśmy naszą znajomość.

P. Vaz był u mnie raz na kolacji. Obecny był również zastępca naczelnego redaktora "POLITYKI" red. Radgowski i sekretarz redakcji red. Fikus.

P. Vaz wyjeżdza za kilka tygodni na stałe z Polski do Brukseli. Nie zapoznał mnie z żadnym pracownikiem ambasady Indii. Łączą go więzy przyjaźni z wieloma odpowiedzialnymi pracownikami różnych instytucji polskich.

Informacja

"Daniel" zapoznał się z Vazem na przyjęciu w grudniu 1960 r. u Richmonda. Na początku 1961 r. Vaz zadzwonił do niego do pracy i zaprosił do siebie do domu. Od tego czasu zawiązała się między nimi nić znajomości. Dość często do siebie dzwonili oraz kilkakrotnie spotykali. "Daniel" był razem z Vazem dwukrotnie na weekendzie poza Warszawą samochodem figuranta. "Daniel" zapoznał Vaza ze swą narzeczoną córką ambasadora Kuryluka, którego bardzo dobrze okazało się że zna figurant. Rozmowy zawsze prowadzili na temat kultury i sztuki. Vaz bardzo dobrze mówił po polsku. Z dotychczasowej znajomości Vaza uważa go za człowieka o wysokiej inteligencji i bardzo przyjaźnie ustosunkowany do PRL. Vaz nieraz wyrażał duży podziw dla rozwoju gospodarczego Polski. "Daniel" poza Vazem nikogo więcej z ambasady indyjskiej nie zna i wraz z wyjazdem wymienionego z Polski przerwane zostaną jego kontakty z tą placówką.

W rozmowie tej "Daniel" podał, że nie podobało mu się zachowanie jednej pracownicy (Polki) ambasady indyjskiej na przyjęciu wydanym z okazji święta ich narodowego. Pracownica ta chodziła od jednej osoby do drugiej i każdego pytała jak się nazywa i gdzie pracuje. Nieraz powtarzała te czynności, co tłumaczyła, że zapomniała. Pytała się też jednej osoby kim jest inna osoba, do której nie miała śmiałości podejść. Robiła to w tak bezpośredni sposób, co wyglądało nie bardzo przyjemnie. Jest to kobieta lat około 45 i wg orientacji "Daniela" ma pracować w wydziale kulturalnym tejże ambasady.

W najbliższych dniach "Daniel" wyjeżdża do Węgier i po powrocie skontaktuje się ze mną telefonicznie.

Ofic. Oper. Wydz. VIII

/Adach P. por./

 

 

 

 

 

Warszawa, 1962 r.

Tajne

DYREKTOR DEPARTAMENTU I MSW PŁK. SOKOLAK

W odpowiedzi na Wasze pismo z dnia 11.IV.1962 r. L.dz. OCB-0493/62 dot. Passenta Daniela s. Bernarda i Izabelli zd. Mic ur. 28.IV.1938 r. w Stanisławowie przekazuję następujące informacje. (...) W czasie prowadzonych z nim rozmów wymieniony często wyrażał pewne wątpliwości czy nie mamy w stosunku do niego jakichś zastrzeżeń i dlatego nim interesujemy się. Mimo zapewnień z naszej strony wątpliwości wymienionego w dalszym ciągu istniały, czego przykładem mogą być takie fakty, jak wyrażanie chęci przeprowadzenia rozmowy na ten temat z kimś z kierownictwa MSW oraz zwrócenie się do tow. Starewicza z zapytaniem czy jego kontakty z dyplomatami zachodnimi nie są źle widziane przez władze partyjne.

Szczególnie to uwidoczniło się w styczniu 1962 r. gdy po jego powrocie z tourne po ZSRR i ukazaniu się jego reportaży w "Polityce" dyplomaci amerykańscy ponownie zaczęli nawiązywać z nim kontakty. Wówczas zadzwonił do tow. Alstera i zapytał czy może pójść na przyjęcie do dyplomaty amerykańskiego, czy lepiej byłoby gdyby unikał spotkań z nim.

W rzeczywistości przerwał swoje dalsze kontakty z dyplomatami amerykańskimi tłumacząc się brakiem czasu, mimo że z naszej strony były sugestie ażeby podtrzymał je.

W przeprowadzonej z nim rozmowie na powyższy temat niedwuznacznie dał do zrozumienia, że powodem dla którego nie chce utrzymywać kontaktów z cudzoziemcami jest obawa ażeby nie został wmieszany w jakąś nieprzyjemną historię, która skończyłaby się podobnie jak z Hollandem.

Ogólnie scharakteryzować można wymienionego jako zdeklarowanego zwolennika ustroju komunistycznego. Jednakże krytycznie odnosi się do niektórych posunięć pewnych czynników rządowych, np. nie podobał mu się sposób usunięcia korespondenta francuskiego z Polski Wetza, który jego zdaniem przez nasze posunięcie stał się bohaterem Zachodu.

Wobec nas wrażenie człowieka, odnośnie którego nie możemy mieć żadnych zastrzeżeń natury operacyjnej. Informacje uzyskane od wymienionego całkowicie potwierdzały się z danymi z innych źródeł. Zdecydowany jest przerwać każdą znajomość, która budziłaby u nas jakąś wątpliwość, co mogłoby w przyszłości odbić się na jego karierze życiowej. Tym należy tłumaczyć przerwanie swej znajomości z dyplomatami amerykańskimi.

Według naszych informacji wymieniony posiada szereg znajomości za granicą, które nie są nam bliżej znane.

Nadmieniam, iż Passent ma zamiar w najbliższym czasie zawrzeć związek małżeński z córka ambasadora polskiego w Wiedniu Kuryluka. Kuryluk, a szczególnie jego żona są przeciwni zawarciu tego związku małżeńskiego i na tym tle są między nimi duże nieporozumienia.

DYREKTOR DEPARTAMAENTU III MSW

/R. MATEJEWSKI -PŁK./

 

 

 

 

 

Warszawa, 10.X.1963 r.

Daniel Passent

Publicysta "Polityki"

Do

Biura Prasowego KC PZPR

w miejscu

Sprawozdanie z pobytu w Stanach Zjednoczonych

Przebywałem w Stanach Zjednoczonych jako stypendysta Uniwersytetu w Princeton od 18 września 1962 r. do końca lipa br., tj. przez okres jednego roku akademickiego. Częścią uniwersytetu Princeton jest Szkoła Nauk Politycznych im. W. Wilsona, do której uczęszczałem. Wydział ten założony został w oparciu o "anonimowy" dar 30 mln. dolarów otrzymany przed kilku laty przez uniwersytet. Piszę "anonimowy" w cudzysłowiu, ponieważ powszechnie uważa się, że ogromna ta dotacja pochodzi z Departamentu Stanu, a jej źródło utrzymywane jest w tajemnicy, gdyż prywatny uniwersytet woli uchodzić za niezależny od Waszyngtonu. (...)

Dziesięciu cudzoziemców rocznie studiuje na koszt prywatnej fundacji założonej przez Alberta Parvina - bogatego przemysłowca z Kalifornii. Pierwszym stypendystą z Polski był tow. R. Krystosik /obecnie attache w Waszyngtonie/, ja zaś byłem jego następcą.

Uczęszczałem na obowiązkowe kursy pt. "Historia Stanów Zjednoczonych". Zajęcia prowadzone były przez profesorów uniwersytetu Princeton. Poziom seminarium był różny, zależnie od wykładowców, jak również od przygotowania stypendystów z Afryki i Azji. W czasie zajęć wielokrotnie dochodziło do ostrych choć taktownych spięć politycznych. Było tak zawsze kiedy wykładowcy prezentowali rzeczywistość amerykańską jednostronnie, co zdarzało się często, lub pozwalali sobie na ataki pod adresem krajów socjalistycznych, pseudonaukowe dzielenie krajów na "otwarte i zamknięte, totalitarne i demokratyczne" etc. Początkowo przypuszczałem, że moim naturalnych sojusznikiem w tych debatach będzie stypendysta z Jugosławii, syn ambasadora jugosłowiańskiego w Indonezji. Niestety, wkrótce okazało się, że nie zamierza on brać udziału w sporach ideologicznych, poza wyjątkowo szowinistycznym chwaleniem Jugosławii. Przestrzeżony przezeń po jednej z pierwszych dyskusji bym nie podawał się w USA za komunistę - straciłem doń wszelkie zaufanie. (...)

Jako jedyny godzien uwagi krok jaki udało mi się uczynić dla propagandy spraw polskich uważam zorganizowanie odczytu przedstawiciela naszej Ambasady. Cotygodniowe tzw. forum w Princeton jest cyklem wykładów wybitnych osobistości. Zabierał tam głos Fidel Castro, w czasie mojego pobytu Adlai Stevenson, Robert Oppenheimer, John Dos Passos i inni. Udało mi się przekonać władze uniwersyteckie, że byłoby interesującym zaprosić do wygłoszenia odczytu dyplomatę z kraju socjalistycznego. Propozycja ta przyjęta została życzliwie i delegowany przez Ambasadę tow. Frąckiewicz był pierwszym i jedynym dotychczas mówcą z kraju socjalistycznego zaproszonym do Princeton w ramach forum.

Z Ambasadą pozostawałem w ścisłym kontakcie. Przyjęto mnie nadzwyczaj mile, co zresztą dotyczy również naszego przedstawicielstwa do ONZ. Jesienią ub. roku na poufną prośbę naszej Ambasady napisałem list do prezydenta Kennedyego, odpis listu oddałem w Ambasadzie.

W czasie mojego pobytu miałem kilkakrotnie możliwość pośredniego zetknięcia się z dowodami penetracji władz bezpieczeństwa USA wokół mojej skromnej osoby. Mieszkający ze mną doktorant amerykański, zacności człowiek, po wyprowadzeniu się ode mnie został dokładnie przesłuchany. Również jego rodzina mieszkająca dokładnie na drugim końcu USA wypytywana była o szczegóły mojej działalności.

Mimo, że posiadałem ważny paszport i wizę, od przekroczenia granicy USA miałem trudności z władzami imigracyjnymi, które łącznie przetrzymywały mój paszport przez 4 miesiące. Odesłano mi go w końcu z oddziału Ministerstwa Spraw Wewnętrznych /Biura Rejestracji Cudzoziemców w Kewark, N.J./.

W czasie letnie podróży po USA zostałem aresztowany przez policję stanu Missisippi i przetrzymany wraz z dwoma towarzyszami podróży przez 30 godzin w areszcie. Dokładny opis zajścia przekazałem wkrótce potem Ambasadzie. (...)

W sumie uważam swój pobyt za bardzo pouczający. Sądzę, że gdyby fundacja im. Parvina zaproponowała w przyszłości stypendium dla dziennikarza polskiego - powinno się je przyjąć. Oprócz normalnych wymogów konieczna jest biegła znajomość angielskiego.

Na własną prośbę po powrocie do kraju przeszedłem do działu zagranicznego "Polityki", gdzie pragnę specjalizować się w problematyce amerykańskiej.

Warszawa, 10 października 1963 r.

 

 

 

 

 

Warszawa, dnia 19.10.1963 r.

Tajne

NOTATKA

W dniu dzisiejszym w kawiarni zapoznany zostałem przez tow. Adacha z k.p. "Daniel". Doręczył on nam kopię elaboratu skierowanego do Biura Prasowego KC PZPR odnośnie swego pobytu na stypendium Uniwersytetu Princeton. Stwierdził on, że szczegółowy elaborat opracował zgodnie z naszym życzeniem, bowiem dla KC potraktowałby wiele rzeczy ogólniej. Poinformował też, że od 13.9.63 r. /w dniu tym był na przyjęciu połączonym z wyświetleniem filmu u Buell'a/ nikt z Amerykanów go nie zapraszał. Przy tej okazji prosił o nasze stanowisko, jak on ma postępować w przyszłości, jeśli chodzi o zaproszenia Amerykanów. Oczywiście dla wewnętrznego spokoju wolałby z Amerykanami się nie spotykać, z drugiej jednak strony uważa, że odwrócenie się tyłem do nich, byłoby chyba nie taktowne, tym bardziej, że na stypendium był przecież za ich protekcją i za ich pieniądze.

W sprawie tej zająłem stanowisko raczej na nie, przynajmniej na razie, później rzecz do uzgodnienia. Przyjął bez zastrzeżeń nadmieniając, że zawsze znajdzie jakiś realny pretekst ażeby odmówić. Mamy zresztą pozostać w kontakcie, ma do mnie zadzwonić na nazwisko Kraszewski, ewentualnie ja do niego.

Uwagi

Wydaje mi się, że doręczony elaborat jest jednak bardzo ogólny, należałoby szczegółowo go przestudiować i zlecić niektóre poruszone kwestie /szczególnie sprawę inwigilacji/ rozpracować, myślę, że powinien zgodzić się na to. Może Wydz. I naszego Departamentu dałby swoje wskazówki i wyraził swoje zainteresowania - tymi sprawami.

Odnośnie zalecenia przerwania kontaktów z Amerykanami przynajmniej czasowego, kierowałem się przede wszystkim niekonsekwencją kp. "Daniel". Odnoszę wrażenie, że poinformował on Rakowskiego o powiązaniach z nami i ten go na pewno odpowiednio ustawia. Ponadto nie chciał on poinformować kto był na przyjęciu w dniu 13.9.63 r. u Buell'a i wokół czego toczyła się tam dyskusja. Myślę więc, że nie ma potrzeby ażeby on tam się pętał, nam to nic nie da.

St. Ofic. Oper. Wydz. VIII Dep. II

/Edward Hryniewiecki/

 

 

 

 


 

 

Warszawa, dnia 6 lipca 1978 r.

TAJNE

NOTATKA

dot. informacji uzyskanych od powiązanego z tzw. "opozycją" i ośrodkami dywersji - Jerzego Diatłowickiego

Podczas rozmowy w dniu 3 bm. J. D. poinformował o następujących sprawach /J. D. przebywał 4 miesiące w Szwecji/:

1. Według J. D. i jego rozmówców przeważnie z emigracji pomarcowej przebywających aktualnie w Szwecji teren tego kraju jest penetrowany przez "wysłanników" różnych Komend Wojewódzkich MO i informatorów polskich placówek znajdujących się w Szwecji. Ludzie ci oceniani są jako mało inteligentni, nie sprytni, życiowo słabo wyrobieni, interesujący się wszystkim, często przyznający się do współpracy z SB, aby przez to uzyskać pracę itp, wielu z nich /i nie tylko/ zwraca się o uzyskanie azylu politycznego nie podając sprecyzowanej motywacji dlaczego, po co /że Polska im się nie podoba to dla władz szwedzkich żadna argumentacja/. I stąd odrzucają prośby o azyl /- a wszystko to czynią w celu uzyskania pracy i prawa pobytu.

2. W związku z niewyrażeniem zgody przez nasze władze na wjazd w dniu 12.04.1978 r. do PRL razem z premierem Szwecji T. Faeldin'em - N. Tenenbauma i H. Rubinsztajna - różne środowiska i polityczne ugrupowania w tym partie lewicowe w Szwecji podnoszą problem zerwania umowy o ruchu bezwizowym między Szwecją a PRL.

3. Problem tzw. "opozycji" w kraju - według J. D. i jego rozmówców - politycznie niegroźny z uwagi na jej elitarność. Ostrość jej działania w ostatnim okresie przewijająca się szczególnie w samizdatowym wydawnictwie bazuje na niedomogach rynkowych i ogólnospołecznym krytycyzmie systemu organizacji i zarządzania. Rządzą ludzie aczkolwiek mądrzy, ale kierują się starymi koncepcjami w zarządzaniu gospodarką i państwem. Nie wiedząc kiedy zostaną zdjęci z zajmowanych funkcji wykorzystują swoje układy do nadmiernego bogacenia się. Było to za Gomułki, ale teraz wkroczyło poza przyjęte normy, które stały się aż nadto widoczne. Stąd większość społeczeństwa naszego opanowała obojętność na wszystko np. wielkie wydarzenie Polak w kosmosie - przyjemny człowiek, ale prawie żadnego zainteresowania, odrobiny radości, a odwrotnie często kpiny itp. ze strony społeczeństwa.

Obecna tzw. działalność "opozycyjna" w kraju sprzyja, cieszy i dodaje otuchy ludziom zaangażowanym i pracującym w ośrodkach antypolskiej dywersji, szczególnie grupom tzw. "pomarcowców" znajdującym się aktualnie na Zachodzie, m.in. znajomym J. D. takim jak Dajczgewand, Ringer, Rubinsztejn, Drukier, Lewandowski, Smolarowie, Bekier, Gross, Gąssowski, Brus, Gomułka, Strzyżewski i inni.

Władze polskie umożliwiają niektórym oponentom lub aktywnym działaczom grup "opozycyjnych" w PRL pozostanie na Zachodzie, stąd umożliwiają wyjazdy Michnikowi, Mikołajskiej i innym. Oni jednak w odróżnieniu od dysydentów radzieckich nie chcą na Zachodzie pozostać i wracają do kraju kontynuując swoją działalność. Według J. D. i jego kontaktów /oczywiście "opozycyjno-dywersyjnych/"/ jest to ciekawe zjawisko jeśli idzie o polską dysydencję, ponieważ dysydenci radzieccy wykorzystują każdą nadarzającą się im okazję, aby pozostać na Zachodzie.

Radziecki ruch dysydencki na Zachodzie, według oceny ludzi z polskich ośrodków dywersji, nie jest skonsolidowany, a wydawane przez nich pismo "Kontynent" jest politycznie mętne, pozbawione jakiegokolwiek wpływu na emigrację rosyjską i radziecką. Często są lepsze i ciekawsze wydawane przez starą białogwardyjską emigrację rosyjską /np. w Paryżu/. Pomimo narzucanych przez odpowiednie czynniki zwierzchnie tzw. tendencji integracyjnych w prowadzeniu działalności dywersyjnej ze strony grup emigracyjnych polskich, rosyjskich, ukraińskich, żydowskich, czeskich itd. - do takiego zjednoczenia nie dojdzie. Sami radzieccy dysydenci są ze sobą skłóceni, a co mówić o dysydencji narodowościowej.

Prominent dysydentów radzieckich Sołżenicyn nie cieszy się popularnością wśród dysydentów radzieckich /może dlatego, że na dywersji zrobił milionowy kapitał/ i jest w niełaskach u swoich "popleczników" ze względu na brak atrakcyjności. Błędne było posunięcie - zdaniem J. D. - naszych władz wydawniczych /KAW/ - wydrukowanie książki o Sołżenicynie napisanej przez jego pierwszą żonę. Zrobiła ona mu dużą popularność w Polsce.

Według J. D. działalność Giedroycia, Smolarów, Gąssowskiego i innych grup finansowana jest przez Amerykanów, konkretnie CIA. W jaki sposób i jakimi kanałami tego nie potrafił sprecyzować.

W przypadku fizycznego odejścia Giedroycia ze stanowiska szefa "Kultury" paryskiej - będzie to inna instytucja nie mieszcząca się w ramach obecnej działalności poza antypolską. Kto obejmie funkcję po Giedroyciu - to G. sam nie wie, może któryś ze Smolarów, bo Michnik na pewno nie - on będzie chciał nadal "przewodzić" działalności "opozycyjnej" w Polsce. (...)

Interesującą i ciekawą instytucją - zdaniem J. D. - są tzw. "latające uniwersytety", w wykładach których od czasu do czasu jest uczestnikiem. Odbywają się po prywatnych mieszkaniach /opłacanych z funduszy KOR-u/. Słuchaczy nie dużo, bezkrytycznie przyjmują to co mówi referujący, prawie nie dyskutują. J. D. będąc na jednym z wykładów Michnika nt. początków socjalistycznej państwowości polskiej - sam podjął z nim dość ostrą dyskusję, inni głosu nie zabrali.

Najbardziej oddziaływującymi na "opozycję" są ludzie skupieni wokół "Aneksu", paryskiej "Kultury", "Jedności", a także niektórych mniejszych pism emigracyjnych. Wzbudzały wśród niektórych mniejszych osób z grup "opozycyjnych", a także u J. D., pewne podejrzenia /kto wydaje i co chce osiągnąć/ dokumenty firmowane przez /PPN/ Polskie Porozumienie Niepodległościowe. Są według, J. D. określane zakamuflowane działania, lub wręcz otwarte, ordynarne uprawianie na fali antysemityzmu np. ze strony endeka Jerzego Giertycha z Londynu mające na celu rozbicie lub zdyskwalifikowanie tzw. opozycji w PRL. (...)

St. inspektor Wydz. VIII Dep. I MSW

ppłk W. Borowik

źródło: IPN BU 01285/219

 

 

 

 


 

 

 

Warszawa, dnia 13.01.1983 r.

Tajne spec. znaczenia

Egz. pojedynczy

NOTATKA SŁUŻBOWA

W dniu 12.01.1983 r. po uprzednim telefonicznym nawiązaniu kontaktu przeprowadziłem rozmowę operacyjną z aktorem teatru Dramatycznego;

Piotrem Fronczewskim

s. Władysława i Bogny

ur. 8.06.1946 r. Łódź

zam. Warszawa

Jego zdaniem najważniejszym problemem a zarazem bardzo kontrowersyjnym jest bojkot środowiska aktorskiego wobec radia i telewizji. Panuje ogólne przekonanie wśród aktorów, że ten najdłuższy strajk spowodowany został faktem ogłoszenia stanu wojennego wielu aktorów tłumaczy to cechami psychofizycznymi poszczególnych jednostek, etyką moralności. Jednak część osób związanych z tym środowiskiem uważa, że jest to dobrze zorganizowana akcja, przygotowana już dużo wcześniej niż od 3 grudnia 1982 r. dająca moralne poparcie osobom działającym w tzw. podziemnej "Solidarności".

P. Fronczewski jest przekonany, że niektórzy aktorzy, którzy nie dostosowali się i podjęli współpracę z radiem i telewizją sami wyolbrzymili problem tzw. "kolaboracji" jak i szykan ze strony środowiska. Wielokrotnie na ten temat rozmawiał on z O. Lipińską, T. Lipowską, Z. Kęstowiczem, B. Drapińską wszyscy stanowczo zaprzeczali by ze strony środowiska byli szykanowani, nawet nie odczuwali tego w stosunkach towarzyskich. Uważają, że były to decyzje indywidualne i gdyby zaistniała w przyszłości taka sytuacja to na pewno zrobiliby to samo nie bacząc na tzw. "listy kolaborantów" publikowane przez wydawnictwa nielegalne.

W chwili obecnej akcja bojkotu zaczyna wygasać, jest to naturalny objaw towarzyszący zawieszeniu stanu wojennego, normalizacji sytuacji w kraju. Szereg aktorów otrzymało i przyjęło konkretne decyzje czy też propozycje gry w teatrze TV jak i innych programach, on sam przyjął propozycję zagrania jednej z czołowych ról w sztuce "Ryszard III". Na pewno, zdaniem Fronczewskiego, pewną dozę niepewności co do przerwania bojkotu wniosła sprawa rozwiązania Związku Artystów Scen Polskich, zwłaszcza, że podjęte przez tzw. komisję ds. rozmów z Kier. Radiokomitetu powołaną przez ZG ZASP, rozmowy wskazywały, że porozumienie zostało osiągnięte a ukoronowaniem tego miało być telewizyjne wystąpienie Prezesa ZASP - Andrzeja Szczepkowskiego. Niestety stało się inaczej. Środowisko aktorskie decyzję rozwiązania ZASP-u traktuje jako odwet władzy za bojkot środków przekazu. Jednak realnie myślący ludzie spodziewali się takiego stanu rzeczy, ponieważ wskazywały na to nieudane spotkania czołowych przedstawicieli środowiska z premierem M. Rakowskim jak i z prof. Kubiakiem.

P. Fronczewski w spotkaniu z M. Rakowskim nie uczestniczył z przyczyn od niego niezależnych. Miał jednak możliwość rozmawiać osobiście na ten temat z premierem, z którym łączą go osobiste i bardziej towarzyskie kontakty.

Uczestniczył zaś w spotkaniu z prof. Kubiakiem, w trakcie którego ten dał do zrozumienia aktorom, że w przyszłości w przypadku nie znalezienia wspólnej płaszczyzny może zaistnieć sytuacja zmuszająca władze do weryfikacji środowiska, podobnej jak w Czechosłowacji w 1968 roku. Słowa te a raczej pogróżka, wywarły mocne wrażenie na uczestnikach, a później po przemówieniu omawianych treści innym aktorom, również osiągnęły taki sam skutek.

W dalszej części rozmowy, Fronczewski ustosunkował się do sprawy teatru "Dramatycznego" jak i Teatru "Rzeczypospolitej", a mianowicie:

Iluzoryczna decyzja dot. T. Dramatycznego podjęta została jako pretekst zmierzający wyłącznie do odwołania Gustawa Holoubka. Co się tyczy zespołu aktorskiego tego teatru to odgrywa on rolę tzw. kozła ofiarnego. Wielu kolegów w tym teatrze jest zdania aby nie przyjmować innych propozycji indywidualnych a raczej tworzyć nadal monolit i czekać jak władze rozwiążą ten skomplikowany problem. W chwili obecnej nie stać nas na tworzenie sceny impresaryjnej jaką ma być Teatr "Rzeczypospolitej". Wiąże się to ze stworzeniem potężnej bazy technicznej, transportu, a nawet z zapewnieniem kompletów publiczności. Wątpliwym jest aby teatry prowincjonalne przyciągnęły widzów. Nikt nie był w stanie stworzyć opłacalnego pod względem finansowym repertuaru. Za mało jest w kraju fanów reprezentujących odpowiedni poziom.

Jakie będą trudności i efekty tego przedsięwzięcia to przewidział już Andrzej Cybulski, który zrezygnował z funkcji pełnomocnika ds. tego teatru. W przypadku oficjalnego ogłoszenia przez władze i podjęcia działalności już przez sam Teatr "Rzeczypospolitej" środowisko aktorskie podejmie kolejne akcje protestacyjne wymierzone bezpośrednio w ten teatr.

Ustosunkowując się do przeszłości Związku Artystów oraz osób pretendujących do przyszłego Związku Głównego ZASP, P. Fronczewski stwierdził, że skład osobowy powinien być tak ustawiony aby z jednej strony cieszył się zaufaniem środowiska a z drugiej strony tworzył naturalną platformę porozumienia w współpracy z władzami.

Powinni tam znaleźć się osoby m.in. K. Dejmek, Z. Hubner, J. Warmiński jak i aktorzy będący członkami partii m.in. S. Michalski.

Prezesem zaś powinien być reprezentant autentyczny, z dużym doświadczeniem np. Z. Hubner. Fronczewski nie wykluczył takich kandydatur jak K. Dejmek czy też J. Warmiński jednak ich pozycje są zachwiane, pierwszy spowodował to swym wystąpieniem podczas spotkania z premierem Rakowskim, z kolei Warmiński faktem złożenia legitymacji partyjnej, który to realnie i trzeźwo myślących osób odebrany został jako wyraz chwiejności a nawet pewnego rodzaju karierowiczostwa.

Zaistniała sytuacja mając na uwadze związek jest niepokojąca. Obie strony unosząc się honorem zajęły pozycje wyczekujące. Jest to objaw mocno szkodliwy, ponieważ wytworzyła się sytuacja tworząca przepaść zaś ambitni z zarazem mocno zagniewani z obu stron nie spieszą się aby utworzyć platformę współpracy, brak takowej zaczyna tworzyć w kulturze narodowej. P. Fronczewski jest przekonany, że nadszedł już właściwy moment porozumienia i dogadania się.

Kolejnym tematem rozmowy z jakim wyszedł już bezpośrednio Fronczewski była sprawa odebrania mu przez patrol MO prawa jazdy i dowodu rejestracyjnego (samochodu m-ki "Polonez"). Mocno zażenowany, przedstawił przebieg zdarzeń m.in. wyjaśnił, że wypił 200 gram wódki razem z J. Gajosem w jego mieszkaniu. Wracając przekroczył szybkość, co było bezpośrednią przyczyną zatrzymania przez zmotoryzowany patrol MO. Fronczewski podkreślił kulturę i takt funkcjonariuszy, którzy go zatrzymali.

Fakt ren starałem się wykorzystać operacyjnie (zresztą był to bezpośrednio pretekst rozmowy z Fronczewskim) tłumacząc w sposób mocno zakamuflowany cele służby jaką reprezentuję, potrzebę konsultowania szeregu problemów i zjawisk z przedstawicielem środowiska aktorskiego o znacznym dorobku i pozycji. Fronczewski m.in. stwierdził, że nie może wyrazić zgody na współpracę z SB, uwarunkowane jest to jego charakterem, psychiką. Podkreślił, że byłby to obowiązek, który dla niego stanowiłby znaczny balast utrudniający prowadzenie działalności zawodowej. Z drugiej strony oświadczył, że utrata prawa jazdy mocno skomplikuje mu życie zawodowe i rodzinne i on sam nie ma takich znajomych, którzy by mu w tej materii pomogli. Nie wykluczał a nawet podtrzymał, że można z nim rozmawiać, spotkać się.

Wnioski:

Rozmowa z P. Fronczewskim osiągnęła zamierzony cel, a mianowicie:

- jest możliwość dalszych rozmów, zwłaszcza, że kwestie jakie zostały omówione mają odzwierciedlenie w innych informacjach oper.

- zachowanie Fronczewskiego było naturalne, bezpośrednie, jedyny objaw lekkiego zdenerwowania czy też zażenowania można było zauważyć podczas wyjaśnień okoliczności zdarzenia z odebraniem prawa jazdy.

Pozycja zawodowa Fronczewskiego gwarantuje w przyszłości odpowiedni poziom uzyskanych informacji.

Przedsięwzięcia:

Proponuję zarejestrować P. Fronczewskiego jako kandydata na tajnego współpracownika. Podjęte zostaną działania zmierzające do podtrzymania dalszego dialogu oper.

Kier. Sekcji II Wydziału III 1 KSMO

por. Zbigniew Grabowski

Źródło: IPN BU 00328/1582 s. 15-21

 

 

 

 


 

 

NOTATKA SŁUŻBOWA

Dot. Daniela Olbrychskiego

3.04.1977 r. - godz. 19.10

Na obiekt przyszedł fig.[urant] z kobietą imieniem Małgosia. Oboje położyli się do łóżka i odbyli stosunek płciowy. Przez cały czas prowadzili rozmowę szeptem. Zrozumiałe były pojedyncze słowa, z których wynikało, iż rozmowa dotyczyła spraw erotycznych, wzajemnego podniecania się i stosunków między mężczyzną a kobietą.

O godz. 22.48 Małgosia zamówiła rozmowę telefoniczną z Gdynią nr tel. 290-626. Czekając na połączenie telefoniczne fig. oznajmił, że parę miesięcy temu w tym hotelu mieszkała Maryla i po chwili dodał: "to skurwiel ma fajną dziewczynę".

Po otrzymaniu połączenia Małgosia rozmawiała prawdopodobnie z Markiem. Nadmieniła mu, że Daniel jest zupełnie wykończony. Dzisiaj nie przyjdą do nich, ponieważ Daniel nie mógłby prowadzić samochodu. Małgosia przyjedzie do nich jutro z Danielem. Po chwili słuchawkę przejął fig. Oznajmił, że jutro o 12.00 ma te "zakichane koncerty". Dodał, że Małgosia jest wspaniałą dziewczyną - "gdzie ja miałem oczy w jakieś się baby wdając, dały mi te baby w kość teraz już jestem ostrożny, boję się Małgosi nawet". Ten fragment rozmowy fig. prowadził z matką Małgosi i potem z jej siostrą.

Po zakończeniu rozmowy fig. zaproponował wypicie szampana i soku owocowego. Kobieta miała obawy, co się stanie gdy ktoś ją zobaczy u fig., kiedy ona nie jest tutaj zameldowana. Była dalej ciekawa, czy "k..." zameldowane są na pokojach w hotelach. Daniel nie bardzo się orientował, dodał że nigdy nie korzystał z ich usług.

Małgosia z kolei oznajmiła, że ma obawę, iż go straci. Daniel natomiast podkreślił, że obecnie jest on d... jako amant. Zawsze był trochę takim monogamistą. Kontynuując wypowiedź nadmienił, że np. Maryla [Rodowicz] jest zupełnie inną kobietą w łóżku. Wydawało mu się przez pierwsze tygodnie, że kocha tą Marylę, a z tą Moniką [Dzienisiewicz]... to coś było w sensie tej roboty lepiej. Owszem było nam dobrze, żeśmy się kochali, ale z Moniką to było takie napięte, gorączkowe, jak może być czuła nie wiem za jakiś czas do mnie, tylko plus gorączkowy, tylko plus jeszcze orgazm, tylko nie taki najwyższy. Ale potem się rozwinęło, nastąpiło takie otwarcie erotyczne, że to nie istniało, że w bardzo prosty sposób żeśmy się kochali. I to, że była taką inną kobietą, to mnie zaskoczyło. Być może trochę się usprawiedliwiam, ale ty też jesteś kłębkiem nerwów".

O godz. 23.08 Daniel wyszedł kupić szampana. Po powrocie fig. oznajmił: /mówił będąc w łazience dlatego nie wszystko było zrozumiałe/ "oczywiście powiedziałem biedny ten Jurek, Marylka go... a co ty myślisz". Przecież wszystko było robione, żeby cała Polska to wiedziała. Największy sukces pana Jaroszewicza... Ja nie reaguję nigdy na to". W tym momencie Małgosia powiedziała kilka wyrazów zupełnie niezrozumiałych na co Daniel odpowiedział jej: "a niech sobie wraca, jak ma ochotę, tylko mnie nie zastanie w domu. Przecież ambicja moja męska by się czuła usatysfakcjonowana".

Dalej. fig. mówił, że w pewnych odruchach z rozpędu "ją" nadal kocha, ale miłość już odpłynęła. Z kolei dodał, że obecnie jest bardzo zmęczony, wykończony. Kiedyś jeździł po całej Polsce, z koncertu na koncert, z pijaństwa na pijaństwo, teraz jednak przeliczył się z siłami. Rozważali następnie możliwość, czy pojadą rano, czy nie. Daniel chciałby jechać ze względu na matkę. Małgosia dalej stwierdziła, że jest debilem na co Olbrychski stwierdził, że nie może tak siebie nazywać, gdyż debilem jest pan [Andrzej] Jaroszewicz, "to jest autentyczny debil, prosty, wyraźny słowiański debil, tak że użyje innego słowa".

W dalszej części fig. usprawiedliwiał się wobec kobiety z braku sił fizycznych. Bardzo ją pożąda i pragnie. Jest śliczną i piękną, ale nie może jej zaspokoić. Psychicznie wraca już do zdrowia, ale brak mu sił fizycznych.

Następnie Daniel oceniał Monikę i powody, dla których rozszedł się z nią. Jego zdaniem stało się to na podłożu psychicznym. Odczuwał wtedy potrzebę, aby był przy nim ktoś łagodny. Wtedy kiedy potrzebował, aby ktoś nim się zaopiekował pod względem zdrowotnym, to ona piła wtedy szampany w pokoju Jaroszewicza. Gdyby nie Maniek to nie wiadomo by było, jakby się to wszystko skończyło. Fig. był wtedy w pokoju zalany krwią i pianą, stłukł głowę o podłogę, a Maniek go trzymał.

Natomiast "ona" piła szampany, mimo że wiedziała, że przy każdym napięciu nerwowym może się taka sytuacja powtórzyć. Podobny atak miał fig. - jak mówi kiedy był na kolacji u Osieckiej, chorobę tę określa jako padaczkę alkoholową. Zwalił się wtedy w kotłowni, gdzie znaleziono go leżącego między rurami.

Nie wiem jak to się dzieje, że jeszcze chodzi i działa, ale choroba pozostawiła na pewno jakieś ślady. Najbardziej go wykończyły te dwie p... Pierwsza robiła pranie mózgu. Mówił Monice nawet, aby dała mu spokój, aby się puściła, po to tylko, aby mieć spokój. Natomiast druga "pani", cudowna słodycz, niebiańskie szczęście, ale przecież 1/3 czasu była poza domem". Szukali się telefonicznie po całym świecie, rachunki telefoniczne płacili po 7 tys. zł. miesięcznie. No i wreszcie ta siekiera na końcu. Jak dowie się o tym moja matka to się przekręci. Takie stresy to publicznie miałem, jak mówił, raz w teatrze, a poza tym to było albo przy jednym, albo przy dwóch świadkach. Tylko, że człowiek szuka wtedy rachunku, biegnie do kogoś. Czy to wynika z potrzeby śmierci, czy czegoś? Ja nie wiem na ile to było teraz mechanicznie i z mózgu się biorące, tak jak to było po "Bokserze", na ile napięcie nerwowe spowodowało, że to co było kiedyś zalecone, właściwie z nerwów zostało wywołane. Ja ma siłę koncentracji, ja Cię mogę wręcz zahipnotyzować, ja mogę też kogoś wprowadzić w trans.

O godz. 23.55 przyszedł kelner z szampanem. Małgosia ukryła się w tym czasie w łazience. Po kilku minutach ponownie wyszła i fig. nawiązał rozmowę na temat kręcenia filmu "Bokser". Przez 3 dni wtedy, po 12 godzinach dziennie boksował, zmieniając stale partnerów.

Następnie mówił o scenach zazdrości, jakie żona urządzała mu (nieczytelne). Był tak zdenerwowany, że chciał wyskakiwać z 4 piętra przez okno. Kiedy jednak dobiegł do okna, stracił przytomność. Ocknął się (nieczytelne) z płaczącą nad nim Moniką. No i to się powtórzyło jeszcze parę razy. Trwało to gdzieś około 2 lata. Zaczął się leczyć, przerwał leczenie i potem ataki powtórzyły się jeszcze dwa razy. Raz stało się to w teatrze. Potem ponownie zaczął się leczyć i znowu dostał ataku w Londynie. Był tam z Marylą i Agnieszką Osiecką. Ostatni atak miał u Osieckiej, zeszłej soboty. W dalszej części Małgosia mówiła na temat swej rodziny. Oznajmiła, że tato poznał się z jej matką w Paryżu. Kiedy matka była chora, to ojciec sprowadził dla niej (nieczytelne) z Francji. Rodzice jej w okresie przedwojennym byli właścicielami majątków koło Wrześni. Ojciec jej już wtedy był bardzo bogaty, bowiem miał samochód "Buick". Matka była od niego biedniejsza, była taką "gąską szlachecką". Daniel był ciekawy, jak jej matka nazywała się z domu. Ta wyjaśniła, że Jakubowska. Dalej fig. zapyta, "a z Prądzyńskimi?". Kobieta wyjaśniła, że Prądzyńscy to była ich dalsza rodzina. Małgosia potwierdziła fakt, że Trąmpczyńscy pochodzili z arystokracji. Z kolei fig. opowiadał o romansach, jakie miał w przeszłości. Miał krótki romans z aktorką Sawieljewą, która odtwarzała rolę Nataszy w "Wojnie i pokoju". Spotkali się po latach na festiwalu, a ona udawała, że nic nie pamięta. To fig. bardzo rozłościło. Mówiła, że jest już zamężna i ma dziecko. Miała pretensje, że wszedł do niej do pokoju, będąc pijany. Ale w końcu ją "posiadł". Wtedy jeszcze była ona śliczna "rajfurzyli" fig. z nią, Bondarczuk i Wajda.

Pierwszą dziewczynę jaką miał to była starsza koleżanka ze szkoły. Miał wtedy 15 lat. Później pół roku przed maturą zamieszkał z Murzynką. Były to jak sam określa "samcze wyskoki". Natomiast jeśli chodzi o Sawieljewą, to podkochiwał się w niej trochę, natomiast bardziej mu się podobało, że to właśnie jest Sawieljewa. Ona wtedy kręciła "Wojnę i pokój", a fig. "Popioły".

Zmieniając temat rozmowy Daniel oświadczył, że w "Rosji" jest bardzo popularny. Może nawet bardziej niż w Polsce, gdzie chyba trochę już się "przejadł", gdyż Polacy nie lubią, gdy ktoś jest popularny. Natomiast tam jest znany, a ponadto dodatkowo jest lubiany jako cudzoziemiec. Do dnia dzisiejszego jedna Rosjanka pisze do fig. krwią listy. Fig. to się nie podoba, gdyż to już jest choroba, gdy pisze się krwią. Kiedyś podczas pobytu w Moskwie otrzymał taki list z kwiatami i pogróżkami, że o ile nie wyjdzie na spotkanie, wtedy ta osoba nie odpowiada za siebie. Daniel oddał ten list organizatorom, ale na szczęście nic się nie stało.

Mówili dalej na temat wychowania ich przez rodziców. Fig. nadmienił, że matce ma do zawdzięczenia to, że wychowała ich mądrze. Małgosia natomiast pozostawała pod wpływem ciotek. Kiedy była w szkole to liczyła bardzo na swą cioteczną siostrę. Mieszka ona teraz w Holandii. Wyszła za mąż, za krytyka muzycznego. Mieszkają teraz w Hilversurem. Jest tam znana rozgłośnia holenderska i właśnie tam jej mąż prowadzi audycje muzyczne. Jeździ po całej Europie na rozmaite zjazdy, kongresy, spotkania. Z całego świata przyjeżdżają do niego na rozmowy i spotkania z nim. W jego programie występują muzycy z całego świata. M.in. był u niego Zimmermann i występował.

Małgosia mówiła z kolei o atmosferze panującej w ich domu. Była to atmosfera ciągłego przygnębienia. Ojciec ciągle narzekał, że coś może się stać, bardzo często wyrzucano go z pracy za to, że był właścicielem ziemskim. UB go śledziło bardzo często i miał trudności w pracy. A w ogóle to miał ciężką naturę. Matka z kolei była naiwną panienką. Słuchała Chopina, czytała Marcela Prousta. Nigdy nie rozmawiała z Małgosią o chłopcach. W domu przez cały czas panowała atmosfera szlachetczyzny. Odseparowali się od świata. Zjeżdżało się do nich zawsze dużo ciotek z Warszawy, Krakowa i Jeleniej Góry. Była również wśród nich jedna, która dożyła 100 lat i która ciągle wyjeżdżała na wczasy na Riwierę i traciła tam pieniądze. Pochodziła z hrabiowskiej rodziny. Daniel przerywając jej dodał, że Monika zna te wszystkie historie, gdyż robiła program o Jasnorzewskiej - "Czarująca czarownica". Małgosia kontynuowała opowiadanie, jak to była w rodzinie pieszczona, całowana, jak na jej oczach ciotki się rozbierały. Boi się, że właśnie z tego okresu dzieciństwa został jej uraz do pewnego rodzaju lesbijskiej miłości. Daniel był ciekaw, czy kobieta pieściła się kiedyś z dziewczyną. Ta zaprzeczyła i twierdziła, że więź psychiczna łączyła ją z pewną dziewczyną, ale nic poza tym. Miała tylko taki jeden incydent kiedy była z Baśką w Austrii. Mieszkali w takim cudownym domku koło St. Moritz. Bardzo tęskniła do Marii i bardzo "potrzebowała wtedy chłopa". A Baśka była taka, że kto ją poznał to musiał ją posiąść, tryskała energią. W domku tym spały na 2 łożach. Pewnej nocy Basia przyszła do jej łóżka i powiedziała "Małgolku, Małgolku". Wtedy ja się do niej przytuliłam i zaczęłam jeździć na jej nodze. Jej nogę wzięłam między moje nogi i taki orgazm robiłam sztuczny. Dotykałam jej biustu. A ona mówi: "Małgosia odczep się, no już przestań".

Dalej opowiadała, jak z Baśką pracowała w pracowni, jak w czasie przerwy na studiach wyjeżdżali na wczasy do Zakopanego.

Daniel następnie oznajmił, że chciałby jej pomóc, tylko w tej chwili nie jest w stanie dać jej pełni szczęścia. Stwierdził, że bardzo się tym martwi i że chyba się powiesi.

W dalszej części wywiązała się dyskusja na temat Hanuszkiewicza. Małgosia była ciekawa, czy jest on pedałem. Daniel zaprzeczył stanowczo dodając, że nie jest on psem na kobiety, jest natomiast słabym człowiekiem, który lubi się kobietom podobać, kokietuje je. Nie stać go jednak na to, aby tę kokieterię poprzeć czynem. Bardzo kocha żonę. Wmówił w siebie, że jest monogamistą. Mówiąc o sobie fig. nadmienił, że ostatnio kiedy się upije lub dawno nie miał dziewczyny wtedy nie wybiera, chociaż uważa że lepiej już się onanizować.

Następnie fig. ponownie zaczął opowiadać o związkach łączących go z Marylą i Moniką. Zdaje sobie sprawę, że i on posiadał w tym co się stało winę, ale już takie są - jak stwierdza ułomności ludzkie. Jeśli chodzi o Marylę, to Daniel przytoczył jej pogląd, z którego mu się zwierzyła. Twierdziła bowiem, że lubi chłopców, którzy chodzą w obcisłych dżinsach i wtedy mogła obrzucić ich spojrzeniem w dół. Uważała bowiem, że tak jak mężczyźni patrzą na biust kobiet, tak kobiety na spodnie mężczyzn. Dodała przy tym, że ona cały czas charakteryzowała się tym, że myślała kroczem. Teraz kiedy Maryla znalazła sobie chłopaka fig. nie cierpi przez to. Na pewno by cierpiał, gdyby był to jakiś fajny facet. Ale tak nie jest. Miał już zresztą od Maryli pierwsze relacje ze spotkań erotycznych i wszystko wskazuje na to, że były nieudane. Mówiła też, że jeśli tak dalej pójdzie to przyjdzie do Daniela, aby się dobrze wykochać. Fig. powiedział proszę bardzo możesz przyjść, ale pod warunkiem, że nie będę jeszcze zakochany. Dodał, też że będzie musiała szybko wyjść, nie nad ranem, gdyż nie lubi skandali.

Oznajmił następnie, że po jednej serii pijaństw zadzwoniła do niego Jaroszewiczowa i zapytała co słychać. Fig. odpowiedział, że nie wie - no więc wrócił kompletnie pijany.

O godz. 1.20 oboje położyli się spać. Po kilku minutach usnęli.

KIEROWNIK SEKCJI I"B" WYDZ. "T"

KPT. - Z. KUSZNERUK

 

 

 

 

Warszawa, dnia 28.01.1978 r.

Tajne spec. znaczenia

Wyciąg

z informacji operacyjnej tw. "Dukat" z dnia 20.01.1978 r.

Daniel Olbrychski - znany osobiście tw. jest zatrudniony w teatrze "Narodowym". Aktualnie przebywa wspólnie z Wojciechem Pszoniakiem w Paryżu. "Dukat" uważa go za bardzo dobrego aktora, który narzucił pewien swoisty styl w sztuce aktorskiej. W bieżącym roku po podpisaniu jednej z petycji do Sejmu PRL, przez pewien okres czasu próbował odgrywać rolę wielkiego zwolennika KOR, po zorientowaniu się, że nikt go nie traktuje poważnie, wycofał się.

Ostatnio w środowisku aktorskim dość głośno mówi się o jego zaręczynach z Zuzanną Łapicką, niektórzy rozmówcy są przekonani, że Olbrychski po prostu chce odzyskać swoją dawną popularność, liczy przy tym bardzo na swojego przyszłego teścia - Andrzeja Łapickiego.

Nie jest lubiany w środowisku, bardzo popsuła mu opinię jego była żona Monika Dzienisiewicz. Przez okres ostatniego półrocza tw. nie miał z nim kontaktu.

Za zgodność:

St. inspektor Wydziału III KSMO

ppor. Zbigniew Grabowski

 

 

 


 

 

 

Moskwa, 1987.02.15

AMBASADA

POLSKIEJ

RZECZYPOSPOLITEJ

LUDOWEJ

W ZSRR

Wydział Konsularny

Nr 39-40-87

Towarzysz Janusz SKOLIMOWSKI

Wicedyrektor Departamentu

Konsularnego

Ministerstwa Spraw Zagranicznych

w Warszawie

Dot.: Ob. PRL Krzysztofa KUNERTA, ur. 1935 r.

Ob. Krzysztof KUNERT przybył z wycieczką Orbisu do Moskwy w dn. 23.01.1987 roku. Cel wycieczki: zwiedzanie Moskwy, Abakanu, Irkucka, Bracka i Nowosybirska. Ob. K. KUNERT po przybyciu do Moskwy oświadczył pilotowi grupy, iż nie zamierza uczestniczyć w realizacji programu wycieczki, uzasadniając to początkowo stanem zdrowia, a następnie przesłankami politycznymi. Jego zdaniem grupa zdominowana jest przez członków i działaczy "Solidarności" podobnie jak władze PRL.

W czasie pobytu w Moskwie Ob. K. KUNERT codziennie udawał się do Akademii Nauk w ZSRR usiłując nawiązać kontakty z pracownikami naukowymi z deklaracją współpracy w dziedzinie nauki oraz oferując wykorzystanie przywiezionych ze sobą swoich prac.

Próby rozmowy z nim telefonicznie i osobiste, podejmowane przez Dyr. Przedstawicielstwa "Orbisu" w Moskwie w obecności administracji Hotelu "Belgrad", mające na celu skłonienie go do kontynuowania programu wycieczki zakończyły się niepowodzeniem. Odmawiał on kategorycznie rozmów. Zapowiedział przy tym zamiar pozostania w ZSRR. Kilkakrotne próby kontaktu z nim przez pracowników Wydziału Konsularnego nie dały również rezultatów gdyż Ob. K. KUNERT unikał rozmów i jakichkolwiek spotkań. Administracji Hotelu oświadczył, że wręcz nie życzy sobie żadnych kontaktów z przedstawicielami urzędów PRL.

W dniu poprzedzającym wyjazd, Dyr. Przedst. "Orbis" udało się w późnych godzinach wieczornych odbyć z Ob. K. KUNERTEM rozmowę w pomieszczeniach hotelu w obecności dyr. hotelu. Poinformował go wówczas, że dnia 03.02.1987 o godz. 19.00 winien udać się na lotnisko Szeremietiewo II celem odlotu do kraju. Ob. K. KUNERT kategorycznie w obraźliwej formie stwierdził jak poprzednio, że nie chce mieć nic wspólnego z Polakami i do kraju nie wróci. Dnia 03.02.87 r. wycieczka bez Ob. K. KUNERTA odleciała do Polski.

Należy nadmienić, że w/wym. wg relacji pilota wycieczki już na lotnisku w Warszawie organa celne zakwestionowały i zatrzymały przewożone przez Ob. K. KUNERTA materiały pisemne, między innymi w języku idisz. W 2-ch listach napisanych przez niego do Przedst.. "Orbisu" i miejscowego hotelu /pierwszy w języku polskim drugi w angielskim/ oraz notatce pozostawionej recepcji hotelu żądającej podania mu telefonów wymienionych w nazwie prof. Akademii Nauk Moskwy i Leningradu - Ob. K. KUNERT posłużył się innym nazwiskiem a mianowicie Romanow K.N.

Ob. K. KUNERT pozostał na terytorium ZSRR nie posiadając wizy ani jakichkolwiek podstaw prawnych do przebywania w Moskwie. Koszty jego pobytu w hotelu /w wysokości 40 rubli dziennie/ do dnia 4 lutego 1987 r. pokrywał "Orbis". Dalsze koszty obciążyły już Ob. K. KUNERTA, który nie posiadał przy sobie pieniędzy.

Biorąc powyższe pod uwagę Wydział Konsularny poczynił u władz radzieckich starania o spowodowanie opuszczenia terytorium ZSRR przez uciążliwego turystę polskiego, jakim jest Ob. K. KUNERT.

W dniu 12-go lutego br. Wydział Konsularny został poinformowany o zatrzymaniu Ob. K. KUNERTA w celu odtransportowania go na samolot PLL "LOT" odlatującego z Moskwy do Warszawy o godz. 21.00. poinformowano nas również, że Ob. K. KUNERT zachowuje się spokojnie i prosi o pozostawienie go w ZSRR. O zamiarze władz radzieckich odtransportowania go do Polski nie został poinformowany.

Ob. K. KUNERT próbował 2-krotnie opuścić samolot /gdy zorientował się, że odlatuje do Polski/ w czym jednak przeszkodzili mu konwojujący go funkcjonariusze Milicji radzieckiej. Awantur na lotnisku nie urządzał.

O przylocie Ob. Krzysztofa KUNERTA do kraju, punkt graniczny WOP na Okęciu został powiadomiony.

(podpis odręczny)

Źródło: IPN BU 1005/131207, s. 19-21

 

 





Lustracja i materiały archiwalne