Rzeczpospolita - 08.12.2007


Małgorzata Subotić

Dwie twarze Julii Pitery



"Dzielna kobieta" walcząca z korupcją i pomagająca ludziom czy "medialna wydmuszka", która z antykorupcyjnego sztandaru uczyniła trampolinę do własnej kariery? 




Julia Pitera, pełnomocnik rządu ds. walki z korupcją, od lat budzi silne i sprzeczne emocje. Powyższe autentyczne wypowiedzi o niej internautów są tego świetnym dowodem.

Od czasu, gdy dwa lata temu została posłanką Platformy, to jedna z najbardziej rozpoznawalnych kobiet w polskiej polityce. Ale już od kilkunastu lat jest publicznie znana jako waleczna radna Warszawy i była szefowa polskiego oddziału Transparency International Wyrazista, elokwentna, chętnie i często goszcząca w mediach. Dla dziennikarzy ma zawsze czas. Od dyplomowanej dokumentalistki (tak sama mówi o sobie) do jednego z najbardziej znanych członków rządu Donalda Tuska przeszła długą drogę.

Spalony samochód

Gdy w ostatnią niedzielę spłonął jej samochód, podpalony przez nieznanego sprawcę, stała się na kilka dni niekwestionowaną bohaterką mediów. - Co to się dzisiaj dzieje? - powiedział do mnie mąż posłanki Paweł Pitera, gdy dzwoniłam do ich domu we wtorkowy wieczór. Żonę przed chwilą zakończyli przesłuchiwać policjanci, udzielała właśnie wywiadu dla ekipy "Gali", za chwilę miała jechać do "Kropki nad i" w TVN. Umówioną wcześniej rozmowę poprowadziłyśmy przez telefon, gdy mąż wiózł Piterę do telewizji, występując w roli osobistego ochroniarza.

Wszyscy się dziwili, że nie zażądała ochrony BOR. - Musiałam wziąć służbowy samochód z kierowcą, to w tej sytuacji było najprostszym rozwiązaniem, ale wykorzystuję go jedynie do celów związanych z pracą - zapewnia "Rz" pani Julia. I dodaje: - Jestem objęta programem ochrony, takim samym jak osoby zagrożone. 

To nie jest jednak pierwszy kontakt obecnej pani minister z samochodowymi niszczycielami. W wywiadzie dla "Twojego Stylu" sprzed kilkunastu miesięcy opowiedziała o zamachu dokonanym przez tajemniczego sprawcę, wskutek którego miał ulec zniszczeniu samochód sąsiadki. W policyjnym śledztwie sprawca wyznał - według relacji Pitery - że otrzymał zlecenie na jej samochód. Historia zdaje się powtarzać. Wtedy jej zachowanie było przez nieżyczliwych oceniane jako dość histeryczne i autopromocyjne. Tym bardziej więc jej dzisiejsza wstrzemięźliwość w ocenie ewentualnego zagrożenia pozytywnie zaskakuje. I przysparza pani minister zwolenników.

Koleżanka pani Jadwigi

Zawodową działalność po skończeniu polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim rozpoczynała w Instytucie Badań Literackich. Była dokumentalistką. W instytucie pracowała m.in z Jadwigą Kaczyńską i z żoną Antoniego Macierewicza, Hanną. Do matki do pracy często przychodził Jarosław. - Prowadziliśmy tam w latach osiemdziesiątych ożywione życie towarzyskie - wspomina Pitera. Bywała na imieninach pani Jadwigi, później zapraszała do swojego domu także Jarosława. Dzięki tamtym znajomościom, już w wolnej Polsce, trafiła do kancelarii Lecha Wałęsy. I związała się ze środowiskiem Porozumienia Centrum. - Zajmowałam się m.in. partiami politycznymi, zgromadziłam spore archiwum, pisałam różne analizy dla Jarosława Kaczyńskiego - opowiada.

Radna z UPR

Gdy powstał rząd Olszewskiego, trafiła do zespołu reformy terytorialnej. Nad gromadzeniem samorządowej dokumentacji pracowała również w gabinecie Suchockiej, w zespole Michała Kuleszy. - Była bardzo skrupulatna i rzetelna, choć bojownikiem liniowym nie była, działała na zapleczu -- chwali swoją współpracownicę Kulesza. Dzisiaj Pitera twierdzi, że samorządem zaraził ją właśnie Kulesza. W 1994 roku została radną Warszawy. 

Nie startowała jednak - co wydawałoby się naturalne ze względu na wcześniejsze związki - z list PC, tylko jako kandydatka UPR Janusza Korwina Mikke. - Miałam coraz mniejszy sentyment do środowiska PC - tak tłumaczy tę swoją pierwszą partyjną woltę. Potem były następne.

Co było powodem tego coraz mniejszego sentymentu? Według relacji Pitery rozdźwięki pojawiły się przy okazji współpracy jej męża z PC w kampanii parlamentarnej 1991 roku. Paweł Pitera, reżyser, robił dla partii Kaczyńskiego wyborcze spoty. Nie mógł się dogadać z szefującymi sztabowi Adamem Glapińskim i Andrzejem Anuszem. Poszło o środki wyrazu używane w reklamówkach. 

Jako mąż i mistrz

Ta zdawałoby się banalna historia jest o tyle istotna, że zdaniem znajomych Piterów Paweł jest bardzo ważną osobą z punktu widzenia kariery pani Julii. To on nadaje ton ich małżeństwu, jest w tym związku osobą dominującą. Zarówno głową rodziny, jak i promotorem politycznych działań żony, choć może to być zaskakujące dla tych, którzy znają publiczny wizerunek pani minister od korupcji. Pomagał jej też we wszystkich kampaniach.

- Każde zdanie zaczynała od "mój mąż uważa", ale ponieważ wszyscy się z niej śmiali, to przestała - twierdzi były radny sejmiku mazowieckiego. Maciej Białecki mówi wprost: - Paweł jest jej mistrzem, chyba jedyną osobą, której słucha. 

Julia Pitera ze wzburzeniem opowiada mi o tym, co znajomi dziennikarze usłyszeli od Lecha Kaczyńskiego, gdy był prezydentem Warszawy. - Niech się państwo dowiedzą, kim jest mąż pani Pitery - miał wtedy powiedzieć prezydent Kaczyński. Co sugerował? Paweł Pitera znalazł się na liście Wildsteina. 

- To było chyba w roku osiemdziesiątym, gdy mąż kończył szkołę filmową w Łodzi - mówi Pitera. - SB zmusiła męża do podpisania oświadczenia, że zobowiązuje się zachować ich rozmowę w dyskrecji - wyjaśnia. Tę wersję potwierdza też sam Paweł Pitera, ale zaznacza, że nie wie, co jest w jego teczce. - Sam sobie nie mogę wybaczyć, że nie poszedłem do IPN, przy nadarzającej się okazji tam pójdę - mówi, bagatelizując całą sprawę. 

Jednak papiery znajdujące się w instytucie, jak twierdzi część znajomych Piterów, mogą być powodem tego, że w tym małżeństwie to Julia zajęła się aktywnie polityką.

Specjalizacja: korupcja

Już w pierwszej swojej kadencji radnej stołecznego samorządu stała się znana jako osoba walcząca z korupcją, interweniująca w sprawach mieszkańców, gdzie się dało. - Szybko zorientowałam się, że nic nie działa tak, jak powinno, moje interpelacje były zbywane powierzchownymi odpowiedziami, zaczęłam więc sama chodzić i sprawdzać sprzedaże działek, przydziały mieszkań komunalnych itp - mówi Pitera.

Była utrapieniem dla kolejnych prezydentów miasta. 

- Prezydent Wyganowski mnie przed nią ostrzegał - ujawnia jego następca Marcin Święcicki. - Podburzała ludzi, którzy mieszkali na terenach przeznaczonych pod Trasę Siekierkowską, choć ja proponowałem im korzystne warunki, na szczęście się z nimi porozumiałem. Gdyby posłuchali pani Pitery, budowa trasy przewlekła by się o kilka kolejnych lat - twierdzi Święcicki.

Zdaniem kolegów Pitery ze stołecznego samorządu na sesjach Rady Warszawy była nieznośna. - Cały czas coś dogadywała, nie zawsze z sensem, komentowała wszystko, co tylko mogła, i ciągle obsesyjnie posługiwała się słowem "afera", używała też często określenia "czerwone pająki" - opowiadają radni. - Nigdy jednak żadnej afery nie wykryła - uważa Maciej Białecki i tę opinię podziela wielu. - Nie zabieram się za żadną sprawę, jeśli nie mam o niej zgromadzonych dokumentów - broni się Pitera.

To, za co krytykowali ją samorządowcy, u mieszkańców Warszawy wzbudzało jednak uznanie. Stała się najbardziej popularną stołeczną radną. Przed wybuchem afery Rywina korupcja nie była zbyt często używanym słowem przez polskich polityków.

Trampolina dla prezesa

W zaistnieniu na krajowym forum Piterze bardzo pomogła prezesura polskiego oddziału Transparency International. Zdobyła tę funkcję w specyficznych okolicznościach. 

Gdy odchodził poprzedni prezes Antoni Kamiński, do ubiegania się o schedę po sobie namówił prof. Jacka Kurczewskiego, socjologa zajmującego się m.in korupcją. - Wśród osób, które najgoręcej mnie namawiały, bym kandydował, była pani Pitera - mówi Kurczewski. - Kandydatura Kurczewskiego była uzgodniona w zarządzie - zaznacza Kamiński. - Zacząłem jednak w pewnym momencie mieć wątpliwości, czy wszystko jest tak, jak uzgodniliśmy. Spytałem więc Julię i usłyszałem w odpowiedzi: Antoni, czy ja ciebie kiedykolwiek zawiodłam? - opowiada Kamiński. Jednak w trakcie rozstrzygającego głosowania okazało się, że Pitera kandyduje i w głosowaniu poparła ją większość zarządu. - Kurczewski został zrobiony w bambuko - ocenia Kamiński. - Julia miała rzeczywiście bardzo duże zasługi, ale wiedziałem, że prezesurę pozarządowej organizacji wykorzysta dla swojej politycznej kariery - dodaje. I na znak protestu w ogóle wystąpił z Transparency. Jacek Kurczewski uważa, że Pitera zachowała się wobec niego zupełnie nie fair. I podobnie jak Kamiński ocenia, że z TI uczyniła trampolinę do kariery: - Tam nie było działalności społecznej, tylko jednoosobowe wygłaszanie poglądów w mediach.

Julia Pitera komentuje tę historie krótko: Jacek Kurczewski nie był wcześniej członkiem Transparency, więc może nie powinien od razu kandydować na prezesa.

Straszna Julka i zasady

Gdy Julia Pitera została prezesem Transparency, była już radną po raz drugi. Tym razem startowała przy poparciu Ligi Republikańskiej Mariusza Kamińskiego (dzisiejszego szefa CBA)

Wcześniej skonfliktowala się z UPR partią do której należała przez cztery lata. To zresztą stało się już regułą, że przy każdych kolejnych wyborach miała kłopot z dostaniem się na listy. 

Koledzy z kolejnych środowisk politycznych, z którymi się wiązała, mówili o niej "straszna Julia", niepoprawna solistka. Grażyna Kopińska od lat zajmująca się w Fundacji Batorego problematyką korupcji, nie ma najlepszego zdania o działalności Transparency za prezesury Pitery. Ale bardzo dobrze ocenia jej działalność jako radnej.

- Sama byłam radną w pierwszej kadencji samorządu i wiem, jak łatwo jest wejść na ścieżkę takiego rozumowania, że klub radnych decyduje o wszystkim, że jeśli jesteśmy w koalicji z innym klubem, to o pewnych rzeczach się nie mówi, itp. - uważa Kopińska. I dodaje: - A ona miała determinację, by się sprzeciwiać, samodzielnie walczyć z patologiami.

Obiegowa opinia jest taka, że do Ligi Republikańskiej trafiła dzięki synowi Jakubowi związanemu z tym środowiskiem. Jednak zdaniem Pawła Turowskiego, wieloletniego radnego i współpracownika Kamińskiego, to ona sama dotarła do lidera Ligi. - Gdyby nie Mariusz, to wtedy, w 1998 roku, nie znalazłaby się na listach. Sadzę, że powinna mieć wobec niego dług wdzięczności - twierdzi Turowski. Teraz jednak Pitera jako minister w rządzie Tuska była pierwszą osobą, która kategorycznie stwierdziła, że Kamiński powinien przestać być szefem CBA. 

Kariera na układzie

Jako radna najbardziej zasłynęła z walki z tzw. układem warszawskim, symbolizowanym przez prezydenta stolicy Pawła Piskorskiego i jego ludzi. Prześwietlała przetargi, zbywane nieruchomości. Ta wieloletnia walka nie zakończyła się skazaniem kogokolwiek. Ale dzięki niej mogła zrobić karierę w PO. Gdy przywódcy Platformy przystąpili do czyszczenia partii z piskorczyków, w tych potyczkach Pitera mogła się okazać bardzo pomocna. - Była dla nas cennym nabytkiem - uważa Maciej Świderski, ówczesny szef sztabu wyborczego PO, i dodaje, że z jej antykorupcyjnym image'em stanowiła dobrą przeciwwagę dla PiS. I Platforma zaproponowała jej miejsce na warszawskiej liście w wyborach 2005 roku. Choć startowała z ostatniego miejsca, weszła z trzecim wynikiem. 

Z czasem stała się jedną z najczęściej występujących twarzy PO, niemal klubowym rzecznikiem. Była w gabinecie cieni ministrem sprawiedliwości. Dlaczego nie została ministrem sprawiedliwości w rządzie Tuska? - Zna się na ludziach i korupcyjnych mechanizmach, ale na prawie karnym niespecjalnie. Jako minister sprawiedliwości mogłaby nas wsadzić na jakąś minę - ocenia prominentny polityk partii Tuska. 

Drugim zaskoczeniem związanym z ostatnimi losami Pitery było to, że do Sejmu nie kandydowała już z Warszawy, tylko z okręgu płockiego. Zapewnia, że sama dokonała takiego wyboru. - Nie chciałam uczestniczyć w rozgrywce pomiędzy Goliatami (Tuskiem a Kaczyńskim) - twierdzi. Trudno jednak w to uwierzyć. Pitera takie zmagania, szczególnie gdy są efektowne, uwielbia.







Julia Pitera - medialny wizerunek i trochę gorsza rzeczywistość