Julia Pitera

medialny wizerunek i trochę gorsza rzeczywistość

pamflet *

* (Definicje PWN: pamflet - utwór literacko-publicystyczny, często anonimowy, ostro piętnujący lub ośmieszający jakąś osobę, instytucję albo grupę społeczną.)

 

Pani posłanka po zmianie wizerunkowej intensywnie przygotowuje się do odegrania roli ministra sprawiedliwości  

 

Kariera polityczna Julii Pitery na tle powszechnej polskiej politycznej żenady i nieudacznictwa robi naprawdę duże wrażenie. Jest przykładem prawdziwej "amerykańskiej kariery", w której rzeczywiste zasługi i osiągnięcia nikną przy przemyślanej aktywności PR-owskiej i medialnej. Jest to kariera zrobiona głównie dzięki aktywności medialnej, nastawiona na promocję antykorupcyjnego "formatu". Czy to jeszcze służba dobru publicznemu, czy tylko show-biznes?

Szczególne wrażenie robi fakt zmanipulowania ogólnopolskiej prasy i mediów elektronicznych, których przedstawiciele poza przeprowadzaniem wywiadów z posłanką i zapraszaniem do telewizyjnych programów jakoś nie palą się do wyjaśniania niuansów niby kryształowego życiorysu, choćby zadziwiających politycznych wędrówek (PC, UPR, AWS-Liga Republikańska, wreszcie PO).

Nie chciałbym jednak sugerować, że przewiny Pitery są jakoś szczególnie wielkie, w końcu realnym problemem polskiej polityki są panowie Wachowski i Piskorski, ludzie uwikłani w przestępcze układy. Moje zarzuty czynione Piterze są wysoce abstrakcyjne, czymże jest bowiem zbrodnia "kariery medialnej" wobec zarzutu współpracy obu panów ze strukturami mafijnymi w dosłownym sensie tych słów. Było nie było "winą" Pitery jest tylko rozdęta medialna akcja promocyjna mająca uczynić ją polską Matką Teresą walki z korupcją. Przy całej przesadzie, wręcz autoreklamiarskiej histerii czymś absurdalnym wydaje się rzeczywisty obraz nieskazitelnej Julii, która odmawia otwarcia drzwi urzędnikom komunalnym, którzy przyszli dokładnie zmierzyć jej mieszkanie w celu ustalenia realnej wysokości czynszu. Czy Pitera krzyczała wtedy Precz mi stąd, bo psami poszczuję? Mimo wszystkich jednak zastrzeżeń do cynicznych, subiektywnych motywacji posłanki PO trzeba wskazać, że jej działalność bez wątpienia przyczyniła się do nagłośnienia problemu korupcji, patologii "układu warszawskiego".

 

Studia na warszawskiej polonistyce (ach, te sweterki!) nie zapowiadały bynajmniej tak wesołego i burzliwego życia. W kilku wywiadach Pitera nie ukrywała rozczarowania nudnymi zajęciami, szczególnie bolesne miały być zmagania z gramatyką języka polskiego. Praca w prestiżowym Instytucie Badań Literackich też nie przyniosła szczególnej satysfakcji. Całe dnie spędzane wyłącznie w damskim towarzystwie, obowiązkowe białe rajstopy, wypalanie paczek ekstramocnych bez filtra i niekończące się dyskusje o strukturalizmie, ten szczególny styl jakoś Piterze nie odpowiadał. Przed odgrywaniem niechcianej roli "polskiej intelektualistki" i zatonięciem w domowym składowisku książek i papierzysk (Maria Janion!) uratował Julię przypadek, mianowicie znajomość z Jadwigą Kaczyńską. Matka braci Kaczyńskich także pracowała w IBL, to za jej pośrednictwem magister Pitera zaprzyjaźniła się (?) z Jarosławem. W 1991 roku przyjęła jego propozycję pracy w Kancelarii Prezydenta Wałęsy, podobno zajmowała się pisaniem analiz na podstawie danych "białego wywiadu" czyli źródeł ogólnie dostępnych. Przystąpiła do Porozumienia Centrum, ledwie jednak zasmakowała w politycznych frykasach, jej protektor Jarosław Kaczyński przegrał swą polityczną rozgrywkę. Powrót do IBL wydawał się w tej sytuacji absurdalny, rozbudzone ambicje szukały ujścia w świecie polityki. Pitera wystąpiła z PC, wstąpiła do Unii Polityki Realnej i w roku 1994 rozpoczęła samodzielną karierę.

Kilka lat działalności w samorządzie warszawskim zaowocowało osiągnięciem znacznej popularności wśród mieszkańców, co Pitera zawdzięcza niewątpliwej pracowitości. W kategoriach politycznych jednak stała się zwolennikiem Pawła Piskorskiego czego dowodzą jej słowa: To jest kandydat na prezydenta, może już w 2005 r. Idzie jak burza. Ale jest rozważny. Słowa te wypowiedziane zostały w roku 1999, co oznacza, że tropienie "układu warszawskiego" jeszcze wtedy nie było życiową pasją obecnej posłanki PO. Kluczowym momentem w karierze politycznej (i medialnej zarazem) był rok 2000 i propozycja ze strony Piskorskiego (ówczesnego prezydenta Warszawy) objęcia stanowiska wiceprezydenta Warszawy w zamian za polityczne poparcie. Była to już sytuacją podbramkowa. Pitera mogła przyjąć tak eksponowane stanowisko, ale to oznaczałoby zerwanie z dotychczasową taktyką - krytyką błahych nieprawidłowości i realnym, lecz cichym wspieraniem "układu warszawskiego". Byłoby to decyzja krótkowzroczna, albowiem dalsze funkcjonowanie "układu" stawało się wielce problematyczne, dla każdego w miarę inteligentnego człowieka stawało się jasne, że za chwilę szambo wybije aż pod niebiosa. Pitera podjęła poważną decyzję życiową, nie ma co tego kryć, zerwania z polityczną stabilizacją, co mogło się wydawać krokiem ryzykowanym, i rozpoczęcia kariery polskiego sędziego Di Pietro w spódnicy niszczącego korupcyjny układ. Odmówiła poparcia dla Piskorskiego, po czym dokonała rozłamu w klubie AWS w Radzie Warszawy. Z perspektywy lat widać, że krok ten był ryzykowny politycznie, ale mocno opłacalny. Przeskoczyła z poziomu lokalnej polityki do sfery ogólnopolskiej.

Bardzo interesujące są szczegóły kariery w Transparency International Polska, instytucji potraktowanej przez Piterę jak wehikuł przybliżający ją do upragnionej kariery ogólnopolskiej. Przejęcie władzy w Transparency International to historia prawie szekspirowska, może poza faktem, że przeciwnikami wyrachowanej Julii nie byli okuci w zbroje wojownicy, lecz poczciwi profesorowie, prawdziwe życiowe dupy wołowe. Członkiem organizacji Pitera została w 1998, w roku 1999 dostała się do zarządu a już w 2001 wykolegowała profesorską konkurencję i do roku 2005 (czyli do zwycięskich dla siebie wyborów do Sejmu) pełniła funkcję prezesa. Profesor Antoni Kamiński, prezes zarządu Transparency International Polska w latach 1999 - 2001 wypowiadał się dla tygodnika "Południe" na temat kulis tych wydarzeń: Zaproponowałem, aby moim następcą został wybrany prof. Jacek Kurczewski. Wyborczemu Zebraniu Ogólnemu przewodniczył Maciej Wnuk. Zostałem zaatakowany za pracę dotychczasowego skarbnika, aczkolwiek wybranego przez Zgromadzenie. Wprowadzono nowy tryb wyboru. Najpierw wybierano do Zarządu, który potem miał się ukonstytuować. Najwięcej głosów otrzymał prof. Jacek Kurczewski, o jeden mniej uzyskała prof. Małgorzata Fuszara. Julia Pitera otrzymała znacznie mniej. Poproszono mnie, abym poprowadził zebranie konstytucyjne Zarządu. Wysunięto kandydaturę Jacka Kurczewskiego. Potem nieoczekiwanie Julii Pitery. Wówczas zorientowałem się, że sprawa została ustawiona. Wynik był 7 : 2 dla Julii. Oczywiście z punktu widzenia statutu wszystko było OK. Po względem moralnym pozostawało to pod znakiem zapytania. Z tego powodu natychmiast zrezygnowałem z członkostwa w Transparcency. To samo zrobili Jacek Kurczewski i Małgorzata Fuszara. Okoliczności przejęcia władzy przez Piterę były tak dziwne, że jak relacjonowało "Życie Warszawy": Komisja Rewizyjna TIP nie udzieliła absolutorium zarządowi. W sprawozdaniu z 31 maja 2002 roku oceniającym działalność zarządu, Komisja stwierdza, że Julia Pitera bezprawnie piastuje funkcję prezesa. Co stało się później opisywało "NIE": Aktyw zarzucał sobie nawzajem manipulacje, oszustwa, donosy, a nawet malwersacje. Wyrzucono skarbniczkę Małgorzatę Borowczyk-Przyborowską obwinioną o spowodowanie manka w kasie w wysokości ponad 70 tys. zł. Skarbniczka twierdziła, że winni są koledzy, którzy nie rozliczali grantów. Aby uniknąć międzynarodowego skandalu, TIP zaciągnęło pożyczki u osób prywatnych. Najwięcej, 20 tys. zł, pożyczył mąż Julii, Paweł Pitera. Przeciwnicy Pitery nazwali to sprzedaniem organizacji w prywatne ręce. Julia Pitera wraz z frakcją swych zwolenników rozpoczęła walkę z grupą malkontentów, czego interesującym dowodem jest mejl jednego z członków TIP: Marek Łajtar do wszystkich: Ostatnie zebranie przekonało mnie o tym, że w naszym Stowarzyszeniu nie funkcjonują cywilizowane standardy zachowań. Wyrzucono wtedy z organizacji Tadeusza Pelplińskiego, który poskarżył się "Życiu Warszawy", że w TIP nastały rządy kapturowe. W rewanżu grupa Pitery ogłosiła, że Pelpliński to działacz Samoobrony odpowiedzialny za blokady dróg, rozłamowiec z Polskiego Związku Hodowców Gołębia Pocztowego, znany w swojej gminie pieniacz, który ma wiele spraw sądowych (nie wiadomo, w jakim charakterze!) i na dodatek były ORMO-wiec. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, dopóki nie ujawnił prasie wstydliwych sekretów stowarzyszenia. Inny członek TIP Piotr Sarre tak pisał: To przecież materiał na osobny raport do centrali światowej TI. Napiszcie raport, koniecznie. O nierozliczonych grantach, wzajemnych oskarżeniach, apolitycznej prezes Piterze, która kandydowała na prezydenta Warszawy; panu Pelplińskim od gołębi, panu Muszyńskim prześladowanym przez tajne służby. O sukcesach akcji Manus Puris i Przybornika Antykorupcyjnego. Niczego nie pomińcie. Niech centrala ma ubaw.

Julia Pitera przechwala się, że przekształciła TIP z naukowego klubu seniora, jakim była ta organizacja przed rokiem 2001 w profesjonalny ośrodek zbierania i nagłaśniania informacji o polskiej korupcji. Całkiem możliwe, że tak było. TIP pod kierownictwem Pitery doskonale wywiązywała się z statutowego obowiązku "uwrażliwiania" społeczeństwa na zagadnienie korupcyjnej patologii. Faktem jest jednak to, że firma zaczęła pracować także na osobisty sukces pani prezes, w tym czasie wciąż tylko warszawskiej radnej umiejętnie tworzącej na skalę ogólnopolską swój wizerunek samotnego szeryfa zwalczającego hordy bandziorów. Jednak były to jeszcze czasy sprzed afery Rywina, atak na "układ warszawski" nie okazał się aż tak wielkim sukcesem jak zdemaskowanie afery Watergate. W roku 2005 Pitera mimo wciąż funkcjonującego w Warszawie "układu" wystartowała z listy warszawskiej Platformy. Mimo tak pięknie zapowiadającej się ogólnopolskiej kariery nie osiągnęła wymarzonego stanowiska ministra sprawiedliwości w rządzie PO-PiS, znane wszystkim polityczne wypadki skazały ją na wegetację na stanowisku "ministra" w gabinecie cieni PO. Prawdziwym ministrem został Ziobro, aktywny członek komisji ds. afery Rywina. W hierarchii polskich afer "układ warszawski" jednak uplasował się znacznie niżej niż "Rywingate". Cóż za rozczarowanie dla wyniosłej Julii!

Jej kariera polityczna świadczy o bezideowości i cynizmie, ale także o kłótliwości i egocentrycznej chęci odegrania roli prawdziwego lidera (co w świecie polskiej polityki nie jest rzadkością). Po wstąpieniu do UPR najpierw występowała w roli rzecznika prasowego tej partii, by w końcu dostać się do władz partii. Rzecz jasna natychmiast nadambitna Julia skłóciła się ze wszystkimi, tak że w 1998 r. UPR nie chciała jej wystawić na listy wyborcze. Cwana Pitera wcale się tym nie przejęła, albowiem wcześniej zaczęła badać inne możliwości kariery politycznej. Z pomocą wyrośniętego już synka Kubusia rozpoczęła infiltrację Ligi Republikańskiej, z której pomocą z wyborczej listy AWS dostała się w 1998 r. do Rady Warszawy. Przez krótką chwilę próbowała ułożyć się z grupą Piskorskiego, ale już w 2000 roku rozwaliła warszawski samorządowy klub AWS i nareszcie po wielu latach politycznej męczarni została samodzielnym liderem 9-osobowej grupy radnych pod nazwą "Zgoda Warszawska". Ale jako że Julia nigdy głupia nie była to wiedziała, że na tym poprzestać nie można. W roku 2001 przejmuje władzę w TIP i bierze udział w założeniu Prawa i Sprawiedliwości. Tu także po chwili konfliktuje się z bliźniakami, szybko orientuje się, że jej wielkie aspiracje przy znanym autorytaryzmie braci Kaczyńskich nie bardzo rozkwitną. W roku 2002 startuje w wyborach na prezydenta Warszawy, sromotnie przygrywa zdobywając ledwie 7 % głosów. W roku 2005 dokonuje chyba najbardziej spektakularnej wolty politycznej, zostaje posłanką Sejmu RP z listy Platformy Obywatelskiej. Po tym fakcie wstępuje do partii i wchodzi do jej władz regionalnych i krajowych. 

O dość specyficznym rozumieniu metod walki z korupcją (antykorupcyjny lepperyzm?) niech świadczy cytat z artykułu Piotra Bachurskiego, redaktora naczelnego Gazety Finansowej: Ostatnio pani Pitera w wywiadzie dla "Dziennika" skrytykowała szpital przy Banacha i jego dyrektorkę, twierdząc, że w szpitalu doszło do nieprawidłowości. Krytykuje, ale nie podaje dowodów. Szczytem hipokryzji było odniesienie się pani Pitery w przywołanym artykule, do agencji marketingu Anon. Otóż posłanka przyznaje, że podczas kontroli skarbowej w tej spółce nie znaleziono nieprawidłowości, ale lepiej na wszelki wypadek zbadać ją raz jeszcze. I tak dzień w dzień, od konferencji prasowej do kolejnego prasowo-radiowo-telewizyjno-internetowego wywiadu (posłanka jest bodaj najbardziej multimedialnym polskim politykiem). Co tydzień następuje demaskacja kolejnej afery, jednak żadna ze spraw korupcyjnych nie została doprowadzona do sądowego końca, Pitera mimo posiadania grubych teczek ze szczegółami afer (chętnie przynoszonych przez urzędników) nigdy nie była zainteresowania przekazywaniem owych teczek prokuraturze. Prawdziwy medialny karabin maszynowy, po każdej serii następuje gorączkowe poszukiwanie następnego magazynka. Czy tak należy walczyć z korupcją? Czy nie przypomina to raczej ekscesów amerykańskich aktorek namiętnie fotografujących się na tle głodujących dzieci z Afryki? Niedawne ataki na szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariusza Kamińskiego (zresztą bliskiego znajomego z Ligi Republikańskiej) raczej nie wynikały z przyczyn merytorycznych, ale ze złości o naruszenie jej "monopolu" na walkę z korupcją. Tyle lat autopromocji i marketingu i naraz ktoś inny ma zbierać owoce jej ciężkiej pracy? Niedoczekanie! 

Konsekwentna strategia promowania się w roli moralistki polskiej polityki przypomina podobne praktyki Andrzeja Szczypiorskiego z lat 90-ych. O ile jednak w przypadku Szczypiorskiego jego wizerunek "moralnego autorytetu" był od początku do końca cyniczną i wyrachowaną grą, to w przypadku Pitery są, może nie do końca jasne, symptomy wskazujące, że straciła kontrolę nad własną kreacją medialną. Jej gra w swym patosie i egzaltacji przekroczyła granicę śmieszności, co może znaczyć, że emocjonalna, kobieca natura Pitery bierze górę nad jej męską, wyrachowaną częścią osobowości. Najwyraźniej sama uwierzyła w rolę jaką odgrywa. W kuriozalnym, przepojonym megalomanią i narcyzmem artykule ze styczniowego numeru "Twojego Stylu" pada zdanie Julia Pitera uważana jest za najuczciwszego polskiego polityka (czyżby Mazowiecki ostatnio zaczął kraść?), groteskowość tego sądu, zapewne wygłoszonego przez samą pozwaną nie jest już nawet śmieszna, jest przerażająca. Czymże jest jednak narcyzm wobec mitomanii, która objawia się w opowieści o zamachu dokonanym przez tajemniczego sprawcę, wskutek którego miał ulec zniszczeniu samochód sąsiadki. W policyjnym śledztwie sprawca rzekomo miał wyznać, że otrzymał zlecenie na samochód samej Pitery. Jak traktować tę opowieść zgrozy, po raz pierwszy zresztą sprezentowaną opinii publicznej za pośrednictwem kolorowego pisma dla gospodyń domowych? Czy był wyrok w tej sprawie, na czyje zlecenie działał sprawca, tego czytelnik już się nie dowiaduje. A jeszcze kilka lat temu w jakimś wywiadzie Pitera wyznała, że w przeciwieństwie do innych polskich polityków nie uskarża się na żadne zamachy (była to chyba aluzja do Jarosława K.) A może jednak nie jest to mitomania, przecież gdyby w tę historię wierzyła to uwielbiająca konferencje prasowe posłanka nie omieszkałaby poinformować cały świat o zagrożeniu swego życia. Może to tylko cyniczna promocja swego wizerunku w wersji hard specjalnie dla grupy docelowej - domowych gospoś? Co jest gorsze, cynizm czy mitomania?

W porównaniu ze średnią przeciętną siermiężnością naszych polityków, z ich parciem na szkło i nieodpartą potrzebą wygłaszania każdej głupoty spektakl medialny w wykonaniu Pitery sprawia wrażenie zjawiska z innego świata. Zapewne zrozumiała reguły nowoczesnej polityki podczas pobytu w USA w roku 1998, na zaproszenie Departamentu Stanu (?). Tam pojęła, że "walka z korupcją" będzie jej PR-owskim "formatem", który wyniesie ją na polityczny szczyt. W tym samym roku wstąpiła do polskiego oddziału Transparency International i rozpoczęła akcję przejmowania władzy w tej organizacji.

Sukces medialnego "antykorupcyjnego" spektaklu zawdzięcza Pitera nie tylko przemyślanej strategii. Do jej atutów należy talent aktorski, oczywisty mimo niezdanego egzaminu do szkoły teatralnej w latach 70-ych. Notabene, może gdyby niezłomna Julia nie była tak obraźliwa i przeczulona na punkcie swej godności i startowała jeszcze ze dwa razy do szkoły (wielu znanych reżyserów i aktorów ma na koncie 3 a nawet 5-krotne podejścia do egzaminu) dziś nie musiałaby się tak męczyć w polityce. Można bowiem odnieść wrażenie, że cała ta polityczna kariera jest tylko narcystycznym popisem niezrealizowanej aktoreczki. Coś ważnego nie wyszło w jej życiu i teraz to nadrabia? Jakąż męczarnią dla osoby o tak potężnym ego musiało być to biureczko i praca bibliograficzna w IBL-u.

Bardzo użyteczna w aktywności medialnej jest też pomoc męża, Pawła Pitery, reżysera telewizyjnego i teatralnego, który dzielnie organizuje każdą kampanię wyborczą (ile ich było?), kręci klipy telewizyjne. Ciężkie musi mieć życie pan Paweł ze swą małżonką, ale jak to mówią widziały gały co brały. Mocno stresująca musiała być sprawa wspomnianej już pożyczki w kwocie 20 tysięcy złotych na rzecz pokrycia braków w TIP, a to właśnie mąż trzyma kasę w rodzinie Piterów. Zupełnie już absurdalną sytuację szalona Julka zafundowała mężowi nie wpuszczając inspektorów budowlanych zamierzających obejrzeć strych-mieszkanie. W efekcie wszczęty został proces, w którym oskarżono p. Julię i Pawła o to, że udaremnili przeprowadzenie czynności służbowych. 10 lutego 2004 r. zapadł wyrok. Paweł Pitera został uniewinniony, gdyż w krytycznych dniach był poza Warszawą. Zapewne reżyserował coś, by w ten sposób zarobić na polityczne fanaberie żoneczki.

Prywatnie Julia Pitera nie jest osobą sympatyczną. Można bawić się w eufemizmy i użyć słowa apodyktyczna. Jednak w rzeczywistości Pitera jest po prostu agresywna i lubi od czasu do czasu eksplodować złością na osobę w danej chwili uznaną za wroga. Kimś takim może być byle dziennikarzyna, który ośmiela się wypunktować pewne wątpliwe fakty w karierze osoby uznawanej za najuczciwszego polskiego polityka. Wtedy posłanka potrafi wrzasnąć: Popamiętacie mnie po ruski miesiąc! W dwa dni was zniszczę! (cytat dosłowny) po czym nasyła na biedaczka-żurnalistę swojego syna-prawnika żądającego wycofania nakładu gazety. Takie zachowanie jakoś nie pasuje do publicznego wizerunku osoby ciepłej i sympatycznej. Jeśli zaś idzie o wielokrotnie wyrażane przez nią przywiązanie do manier i dobrego wychowania to w sieci znaleźć można takie wypowiedzi o Piterze prywatnej: Miałem wątpliwą przyjemność brania udziału w rozmowie z nią. Muszę przyznać, że jest osobą bez wdzięku, bez którego kobieta staje się nieprzyjemna. Telewizja wypromowała jej specyficzny image, którego p. Pitera nie potrafi utrzymać w bezpośrednim kontakcie. Podczas rozmowy reprezentuje typowy dla osób publicznych w Polsce, lekceważący, pełen zarozumiałości i pogardliwy stosunek do rozmówcy, którego nie potrafi ukryć. Sama wypowiada się zwykle podniesionym głosem wpadającym w histeryczne tony. No i najbardziej charakterystyczne dla polskich polityków: przerywanie kwestii wypowiadanej przez interlokutora w pół słowa. W sumie brak podstawowej kindersztuby. Inna osoba twierdzi: Miałem smutne doświadczenie rajcowania z p. Piterą w samorządzie warszawskim i moja opinia o niej pogarszała się raptownie w miarę rozwoju naszej znajomości. Niewątpliwie Julia potrafi wygenerować święte oburzenie na dowolny temat i z reguły nic z tego nie wynika z wyjątkiem rozgłosu dla ambitnej p. Julii. Znaleźć można nawet taką opinię: Miałem okazję rozmawiać z panią poseł Piterą w sprawie jej ewentualnej pomocy dla człowieka skrzywdzonego. Okazało się, że jest to osoba przekonana o swojej nieomylności, bardzo oschła i nie potrafiąca wysłuchać tego, co ktoś ma do powiedzenia. Podejrzewam, że ta nasza rozmowa miałaby zupełnie inny przebieg, gdybym prowadził ją w świetle telewizyjnych jupiterów.

Rzeczywiście, prywatnie 54-letnia posłanka Peggy Sue jest kobietą piekielnie ambitną, prącą do kariery, traktującą ludzi cokolwiek instrumentalnie - ostatnio zachwycona oświadczyła, że polityka tak bardzo ją angażuje, że nie ma zupełnie czasu dla dawnych znajomych. Ciekawe oświadczenie, czyżby Pitera uznała, że "dawni znajomi" spoza świata polityki są bezużyteczni i nie warto tracić dla nich czasu? Temu braku zainteresowania dla przyjaciół towarzyszy demonstracyjnie okazywana życzliwość tak zwanym prostym ludziom, gdziekolwiek i kiedykolwiek ich Pitera napotka. Jakże to podobne do amerykańskiego zwyczaju ściskania rąk wyborcom zawsze w obecności kamer. Rzeczywiście, Pitera podejmuje i jako posłanka i dawniej jako radna liczne interwencje w sprawach życiowych zwykłych ludzi, to fakt niezaprzeczalny. Ale też podobno prywatnie wyraża niezadowolenie ze zbyt małej dociekliwości dziennikarzy by poznać dogłębnie ten aspekt jej kariery życiowej. Oto cytat z "Twojego Stylu" przedstawiający zasługi radnej Pitery według niej samej: Kuba mógł mieć wtedy jakieś 17 lat. Często się złościł: Stale nie ma cię w domu. Nie mogę z tobą pogadać. Wtedy jednak dla Julii od rozmów z synem ważniejsi byli ludzie, którym źle naliczono emeryturę, bezprawnie zabrano działkę, których wyrzucono z pracy, eksmitowano. Spektaklem pokazowej życzliwości była przed wielu laty walka o warszawskie schronisko na Paluchu, Pitera ostentacyjnie roniła łzy z troski o biedne zwierzątka (dzieci i zwierzątka zawsze wzruszą publikę), których kosztem mieli tuczyć się bezduszni, skorumpowani urzędnicy. Kiedy media znudziły się tą historią, radna Pitera też straciła zapał do walki.

O "ideowych motywach" działalności Pitery niech świadczy cytat z Rzeczpospolitej: Dom. Rodzina ze wspaniałymi tradycjami pracy społecznej i patriotyzmu, w najlepszym sensie tego słowa. Babcia zakładała dziewczęce drużyny skautowe w przedwojennym Lwowie, mama walczyła w powstaniu warszawskim jako żołnierz pułku Baszta, pomagała potem prześladowanym kolegom z wojska w zdobyciu pracy. Ojciec, światowej sławy profesor medycyny, odkrył hormon wzrostu, na chwałę nauki polskiej. Dom wpoił jej zasady. - Babcia podkreślała, jakim szczęściem jest to, że mamy tradycję rodzinną, wykształcenie. Że najważniejsze to myśleć o innych ludziach, że trzeba się dzielić z innymi. Że skromność to właściwa postawa, jeżeli chce się być elitą. Czy aby na pewno Julia Pitera jest współczesną Siłaczką i doktorem Judymem? Czy aby praca społeczna koniecznie musi być wykonywana zawsze w świetle reflektorów? Czy aby w tradycji inteligenckiej zawierała się umiejętność robienia politycznej kariery dzięki pasji społecznikowskiej? A może takie wyrachowanie jest zaprzeczeniem inteligenckiego etosu?

Legendarny już "afera strychowa" z udziałem Pitery w istocie rzeczy nie jest żadnym poważnym przekrętem, a nabrała rozgłosu z powodu specyficznych cech osobowości Julii. W latach 80-ych mąż obecnej posłanki wystarał się o strych do adaptacji na warszawskim Mokotowie. Cały remont nadzorować musiała Julia, albowiem w tym czasie małżonek zarabiał pieniążki, kręcił kultowego gniota czasów schyłkowego PRL, serial "Na kłopoty Bednarski". W latach 90-ych rozpoczęła się walka o wykup strychu, Pitera domagała się sprzedaży za symboliczną złotówkę lokalu komunalnego, który rzeczywiście pierwotnie był ruiną. Urzędnicy odmówili, doszukując się podobno rzeczywistych, lecz nieistniejących w dokumentacji 20 metrów powierzchni. Pitera wypowiada urzędasom wojnę. "NIE" tak opisywało tę batalię: Niezliczone skargi pisze na papierze z syrenką i nadrukiem Radna Miasta Stołecznego Warszawy. Pisze np. w skardze do prezydenta Piskorskiego na władze Mokotowa 6 sierpnia 1999 r.: Domagam się wyciągnięcia konsekwencji służbowych wobec winnych. (...) Przystąpię - ze znaną Panu zapewne konsekwencją - do wyjaśnienia wszystkich okoliczności opisanej sprawy na wszelki możliwy i dostępny mi sposób, nie oglądając się ani na koszta, ani na skutki polityczne, ani też dalsze losy zawodowe i przyszłe kariery osób, które przysporzyły mi kłopotów. Jakie efekty przyniósł ten prywatny Stalingrad Julii Piterze? W ciągu 18 lat strychem Piterów zajmowały się: Urząd Dzielnicy Mokotów, burmistrz gminy Warszawa Centrum, prezydent i wiceprezydent Warszawy, NSA, starosta i wicestarosta powiatu warszawskiego, przewodniczący Rady Powiatu, powiatowy i wojewódzki inspektor nadzoru budowlanego, policja, prokuratura, sąd cywilny i karny. Jeśli mierzyć kwalifikacje polityka skutecznością, to Pitera jest beztalenciem politycznym: strychu do dziś nie wykupiła. Gorzej - stworzyła sytuację, w której wszyscy mogą jej zarzucać pazerność, prywatę i pieniactwo. Meritum sporu to kilkanaście metrów kwadratowych różnicy w pomiarach. Dzielnica sprzedaje mieszkania z 80-procentową bonifikatą, więc "nadmetraż" kosztowałby 3-4 tys. zł. Ile waży taka kwota w budżecie domowym reżysera i radnej od lat 10 pobierającej tłuste samorządowe diety? Zdaniem naszych rozmówców, którzy znają Piterę, jej zajadłość w walce o swoje wynika z potrzeby zademonstrowania światu: JA MAM RACJĘ. Jest to potrzeba tak silna, że tłumi głos rozsądku. Czyżby niesprawiedliwą była konkluzja, iż sednem całej nieszczęsnej afery była chorobliwa ambicja histerycznej emocjonalnie niestabilnej kobiety?

Pitera jest niewątpliwie osóbką wygadaną i świetnie kontrolującą swój publiczny wizerunek, jednak nieodparta potrzeba wygłaszania komentarzy na każdy temat skłania ją to tak zabawnych wypowiedzi jak ta dla "Dziennika": Człowiek zupełnie inaczej patrzy na swoje działania, jeżeli ma świadomość, że ich skutki będzie odbierała rodzina: żona czy mąż i dzieci. Człowiek, który nie ma perspektywy pokoleń, będzie się zajmował głównie sobą, bo jego ambicją jest utrzymanie się przy władzy. Zaczyna tracić dystans. Najgorsze jest jednak to, że nie ma w swoim otoczeniu nikogo, kto patrzyłby na jego działania krytycznie. A żona świetnie się do tego nadaje. Ziobrze otoczenie tylko kadzi. On prawdopodobnie lubi, żeby ciągle mu mówiono: jesteś przystojny, świetnie ubrany i najmądrzejszy na świecie. Brakuje kogoś, kto mu powie: Zbyszek, puknij się w głowę, wstyd mi za ciebie... W przypadku osób w zaawansowanym wieku trzeba się już zastanowić, z czego ta ich samotność wynika. Czy oni nie potrafią żyć z drugim człowiekiem? Nie potrafią pójść na kompromis? Uważają to za zgniliznę? Ja z mężem przez 30 lat zawarłam wiele kompromisów i żaden nie był zgniły. Posiadanie rodziny to także zrozumienie dla ludzkich słabości. To wszystko się bardzo przydaje w polityce. Człowiek potrafi dostrzegać drugiego człowieka. Jeśli ktoś tego nie przechodzi, to obawiam się, że potem ma kłopoty. Funkcjonuje na zasadzie: albo będzie tak jak ja chcę, albo nie będzie niczego. Ci, którzy formują rządy, powinni się mocno zastanowić nad samotnikami. Nie nad rozwodnikami. Nad zatwardziałymi kawalerami. Czyżby to starannie ukrywana twarz radykalnej Matki-Polki? Taka perspektywa jest zrozumiała u słuchaczki Radia Maryja, ale u działaczki PO?

Czy medialna wydmuszka, jaką jest Julia Pitera naprawdę musi być ministrem sprawiedliwości w przyszłym rządzie PO? Przecież objęcie takiej funkcji musi się wiązać nie tylko z występami na konferencjach prasowych, ale z realną działalnością, organizowaniem pracy prokuratury, o czym osoba nie posiadająca ani prawniczego wykształcenia (polonistka!) ani praktyki zawodowej nie ma bladego pojęcia. Objęcie tej funkcji przez Piterę będzie dobitnym potwierdzeniem, że Polska idzie w ślady innych zachodnich demokracji, w których polityka sprowadza się do gry pozorów, telewizyjnego spektaklu zupełnie niezwiązanego z realną praktyką polityczną. Dzięki tryumfowi takiego mechanizmu do dziś większość Amerykanów jest przekonana, że jednym z największych prezydentów w historii był JFK, absolutny mistrz autoreklamy, ale w rzeczywistości kunktator. 

Polska polityka zdominowana jest społeczną obsesją postrzegania jej aktorów na poziomie "mały szwindel i scyzoryk w brzuch", ale chyba nawet w Polsce należy w końcu ustalić bardziej abstrakcyjne kryteria oceny. Nie tylko kryterium ewentualnego zamieszania w aferach (przecież sama Pitera padła ofiarą tego mechanizmu, insynuowanie jej udziału w "aferze mieszkaniowej" jest śmieszne), ale kryterium kompetencji, merytokracji.

 

Uwaga na koniec, nie jestem zwolennikiem rządów PiS, uważam że w dłuższej perspektywie rządy te zdegradują kulturę polityczną w Polsce. Opowiadam się raczej za dominacją PO ale niekoniecznie z Piterą jako ministrem sprawiedliwości.

 

 


 

 

Ze względu na popularność strony Julia Pitera, medialny wizerunek i trochę gorsza rzeczywistość (spośród ponad 900 plików jest jednym z najczęściej czytanych, tylko czemu?) zdecydowałem się na jej rozbudowę. Dodaję kilka tekstów dziennikarskich i troszkę zdjęć. 

Uwzględniwszy wydarzenia z grudnia 2007 i nadsyłane do mnie drogą mejlową uwagi na temat rzucającego się w oczy (być może) nadmiernego sarkazmu w mych wywodach apeluję do wszystkich maniaków kierujących do Julii Pitery obelżywe albo miłosne listy, ewentualnie podpalających jej samochód - nie czyńcie tego. To niemoralne, a policja i tak was w końcu namierzy.

 

 

Tekst powyższy napisałem przed wyborami parlamentarnymi w październiku 2007 r. Na szczęście Pitera nie została ministrem sprawiedliwości, merytokracja albo raczej polityczna rachuba zdecydowały o obdarzeniu jej stanowiskiem sekretarza stanu w Kancelarii Premiera o nader mętnych kompetencjach. Na razie szalona Julka ma wykończyć Kamińskiego z CBA, robić dobry antykorupcyjny PR koalicji PO-PSL ale co później? Stanowisko szefa CBA jest dla niej raczej (?) niedostępne z powodu obaw kierownictwa PO o jej zbytnią popularność (mogłaby mieć realną szansę konkurowania z Tuskiem w wyborach prezydenckich w 2010 roku). Na razie piękna Julia zdążyła już zgłosić propozycję usunięcia kilku członków Trybunału Konstytucyjnego (za brak habilitacji) a także likwidacji Najwyższej Izby Kontroli, instytucji wedle niej bizantyjskiej, rozrzutnej i propagandowej. Dzisiaj Julia chce rozwalić te organy państwa polskiego, a jutro? Może ONZ, może Pentagon? Muszę też jednak pogratulować p. Piterze świetnej reakcji po spaleniu jej samochodu, zaskakującego opanowania, klasy, braku chęci wykorzystania tego zdarzenia do autopromocji. Jakże inaczej zareagowaliby na taki czyn względem siebie panowie Kaczyńscy, Ziobro, Wasserman. Co PO to nie PiS, mimo wszystko! 

Zaryzykuję tezę, iż Julia Pitera jest najbardziej kontrowersyjną postacią życia publiczno-politycznego ostatnich lat w Polsce. I to nie ze powodu niejednoznacznej działalności politycznej, ale ze względu na niemożność ustalenia kim właściwie jest Julia P. Z sprezentowanych tekstów właściwie nie układa się żaden spójny obraz. Czy jest świętą osobą, niosącą ukojenie skrzywdzonym i poniżonym, polskim sędzią Di Pietro (albo nawet Falcone - to porównanie pojawiło się po spaleniu jej auta)? Czy przeciwnie, przebiegłą manipulantką z łatwością narzucającą swój wymyślony wizerunek mediom i opinii publicznej, mistrzynią politycznego marketingu? Może jest kobietą niebezpieczną, dążącą do celu za wszelką cenę, gotową wbić nóż w plecy politycznym sojusznikom? A może jest tylko ofiarą ambicji swego męża, samodzielnie zdolną jedynie do enuncjacji na miarę Nelly Rokity? Czy zerwała z braćmi Kaczyńskimi już w 1991 roku, czy dopiero w 2005? Kim wreszcie jest jej mąż, Paweł Pitera, reżyser jednocześnie teatralnych fars i szlachetnych religijnych dokumentów? Podobno ma firmę PR-owską, podobno był agentem kontrwywiadu, podobno stoi za kulisami i kręci całą karierą Julii. Czyżby był jej osobistym Rasputinem? Istna dostojewszczyzna! Jej osoba (albo tylko publiczny wizerunek) jest jakby spełnieniem marzeń postmodernistów, każdy obserwator jej kariery staje się automatycznie interpretatorem, dowolnie kreującym jej postać. Pitera jawi się tu jak kobieta z filmu "Mroczny przedmiot pożądania" Bunuela grana przez różne aktorki. Czy Pitera w ogóle istnieje? Tę postmodernistyczną niepewność co do obiektywnego bytu pani minister-posłanki zauważyć można też w jej licznych fotograficznych konterfektach, czy aby na pewno ukazujących tę samą osobę, czasem piękną i tajemniczą, czasem przygaszoną i nijaką?

Jak to wszystko ma się do tego politycznego stada nieciekawych facetów spoconych w pogoni za władzą? Niebywała postać, niebywała kariera. 

Tu wyjaśnienie - uwagi o postmodernistycznym ujęciu wizerunku Pitery przez obserwatorów-dziennikarzy są rzecz jasna żartem. Cały ten socjotechniczny spektakl kręci się dalej z powodu słabości polskich mediów, podatnych na emocjonalny i etyczny szantaż. Które znaczące polskie medium ośmiela się, na ten przykład zakwestionować fakt posiadania przez absolutnie każdą postać szołbiznesu fundacji wspomagającej biedne, chore dzieci? Ktoś by się ośmielił? Julii też nikt nie ośmiela się zarzucić wykorzystywania dla politycznej kariery lęków społecznych. A robił to na zimno i Ziobro i Lech Kaczyński i całe PiS. Ich piętnowano. Kiedy wreszcie media napiętnują Piterę? Do prawdziwej wściekłości doprowadza mnie stosunek "Gazety Wyborczej" do zjawiska "Julia Pitera". To prawdziwy fenomen, albowiem cierpi nasza ukochana "Gazetka" na rozdwojenie jaźni. Przez całe lata lokalny, warszawski dodatek "Gazeta Stołeczna" obficie informowała o walce Pitery z "układem warszawskim". Natomiast redakcja głównego wydania uparcie przez lata ignorowała samo istnienie Pitery. Czemuż to? Redakcja pisma opętanego wręcz ideą konstruktywizmu społecznego, komentująca i piętnująca wszystko i wszystkich nagle milknie. Widzę już oczyma duszy mojej jak marudne inteligenciki typu Piotra Pacewicza i Ewy Milewicz używają sobie do woli kosztem naszej politycznej celebrity. No, ale jakże tu używać sobie do woli, skoro układ warszawski mimo wszystko, korupcja wszelakoż...  A że nasza ulubiona "GW" uwielbia być albo "pro" albo "contra" uznała Piterę za tak kontrowersyjną postać, że postanowiła ją... zignorować aż do chwili objęcia stanowiska sekretarza stanu. Zabrakło jakichkolwiek tekstów publicystycznych czy reportaży na jej temat (ach, te reportaże interwencyjne redaktora Smoleńskiego!). Nul, zero. Żenada.

Wreszcie kwestia ostatnia, jako twórca pamfleciku na temat Pitery czuję się w obowiązku objaśnić mniej bystrych odbiorców niezdolnych przyswajać sobie sarkastyczne treści z dystansem. Przy całej niechęci do jej osoby i metod, którymi się posługuje muszę jej przyznać jednak obiektywne zasługi. Zasadniczo działalność antykorupcyjna Pitery nie przynosiła żadnych konkretnych efektów i oparta była na akcjach medialnych (charakterystyczne jest tu postępowanie w sprawie inwestycji księdza Rydzyka - już jako minister Pitera otrzymała dokumentację tej sprawy od dziennikarzy "Teraz My" i dalej przekazała ją dziennikarzom "Gazety Wyborczej", którzy ujawnili ją na pierwszej stronie). Jednak trzeba przyznać, że ta wieloletnia medialna kampania antykorupcyjna przyniosła pewien istotny dla społeczeństwa obywatelskiego trend -  zdecydowanego piętnowania korupcyjnych praktyk zdemoralizowanej władzy. Zapewne to zdemaskowaniu przez Piterę "układu warszawskiego" i funkcjonowaniu komisji Rywina zawdzięczamy żałosny upadek rozbestwionych rządów SLD. Dzięki kampanii antykorupcyjnej, zapewne w części histerycznej i demagogicznej Polacy nauczyli się wymagać od władzy o wiele więcej niż to przyjęto w latach 90-ych. Demaskowanie "układu warszawskiego" ma też aspekt czysto indywidualny, nie można bowiem zapominać, że interesy w "układzie" robili stołeczni gangsterzy, mało tego, o związki z "Pruszkowem" podejrzewa się samego Pawła Piskorskiego. Takie konflikty polityków ze strukturami mafijno-biznesowymi w Rosji kończyły się strzałem w głowę na klatce schodowej. Co prawda Polska w porównaniu z Rosją to niemal Szwecja, ale jednak... Cóż, ma Pitera i piękne i brzydsze momenty w życiorysie. Piękniejszy to ten gdy pozostając w głębokiej opozycji walczyła z Pawłem Piskorskim. Kiedy dziś jako minister walczy z Mariuszem Kamińskim wygląda to trochę gorzej. Czy nie przeszkadza jej to, że zostaje użyta do mokrej roboty, do eliminacji człowieka zapewne wykorzystującego CBA do celów politycznych, ale jednak człowieka, który kilka lat temu uratował ją od politycznej śmierci? Czy nie widzi tego, że jej antykorupcyjny wizerunek ma umożliwić przejęcie przez aparat partyjny PO Centralnego Biura Antykorupcyjnego? Zapewne nie, w końcu Julia Pitera nareszcie robi karierę. Tak ciężko na to pracowała.  

 

 

 





*** Teresa Bochwic - Awanturnica ze strychu
Rzeczpospolita - 2002.08.10


*** ANNA JABŁOŃSKA - Odważna i przezroczysta
Twój Styl - styczeń 2007

 

Oba te teksty to dziennikarski skandal, choć po prawdzie trudno uznać artykuły w "Twoim Stylu" za dziennikarstwo. Panie redaktorki po prostu wysłuchały emocjonalnych monologów Julii, spisały je i wydrukowały. Czy więc Pitera jest tak skuteczną manipulantką, czy raczej polscy dziennikarze to idioci? Cóż za popis autominoderii, egzaltacji, egocentryzmu! Dziennikarze rozpisują się czasem, iż motorem napędowym Julii jest niezmierzona ambicja, ale te dwa teksty sugerują ogromną próżność, potrzebę zwracania na siebie uwagi. Jakże musiała się ta polityczna celebrity męczyć przy układaniu haseł do słowników w IBL-u! Zaprezentowane przez Piterę w powyższych tekstach przekonanie o własnej wielkości i szlachetności nie jest czymś wyjątkowym, przeciwnie, cechuje wielu polskich polityków, choćby Jarosława Kaczyńskiego i Jana Rokitę. Kariera Julii Pitery, narcyza rozpychającego się łokciami dowodzi, że awans polityczny kobiet nie wprowadza żadnej nowej jakości.

Czyż jest coś bardziej ohydnego niż polityk opowiadający jak to ofiarnie pomaga "zwykłym ludziom"? (Pitera) nigdy nie zapomni kobiety, która znalazła się w pułapce. Dwójka dzieci, kredyt mieszkaniowy. Mąż traci pracę i wali się cały świat. Rosnące długi, niepłacone rachunki, w końcu brak pieniędzy na jedzenie dla dzieci. - Wiedziałem, że jeśli jej nie pomogę, popełni samobójstwo. Miała to wypisane w oczach! - Julia przez chwilę milczy. - Mama często mówiła: Nie żałuj czasu dla ludzi, szanuj ich. Hydraulika obowiązkowo podejmowała herbatą. Za to tylko, za te słowa Pitera zapewne po śmierci trafi prosto do piekła.

Dość zagmatwana jest sprawa samochodu o którym mówi Pitera w "Twoim Stylu". Po podpaleniu jej samochodu 2 grudnia 2007 Pitera nawet się nie zająknęła o tym, że kilka lat wcześniej ktoś miał zamówienie na zniszczenie jej auta. Przecież taki dramatyczny fakt, jeśli naprawdę miał miejsce rzuciłby światło na niemalże identyczny aktualny incydent. A tu cisza. Czyżby wymyśliła to sobie? Dziwne, bardzo dziwne. Autentyczne podpalenie jej samochodu dosłownie kilka dni po nominacji ministerialnej też wydaje się dość dziwne. Czyżby mistyfikacja jak w amerykańskich thrillerach politycznych? Po co? Żeby potwierdzić wizerunek antykorupcyjnego szeryfa? Public relations do granic ostatecznych? Aż strach myśleć.

4 czerwca 2008 w wywiadzie dla "Dziennika" Eryk Mistewicz niemal otwartym tekstem zasugerował, iż podpalenie samochodu Pitery mogło być akcją zorganizowaną przez PR-owskich speców Platformy Obywatelskiej. 6 czerwca PAP podała informację o umorzeniu śledztwa w tej sprawie z powodu niemożności ustalenia sprawcy. Półroczne śledztwo niczego nie wyjaśniło mimo, że w Komendzie Stołecznej Policji do wyjaśnienia tej sprawy powołano specjalną grupę operacyjno-śledczą z policjantami z wydziałów kryminalnego, dochodzeniowo-śledczego, do walki z terrorem kryminalnym i zabójstw oraz z warszawskiego CBŚ.
Podejrzewanie jakichś anonimowych specjalistów politycznego marketingu w PO jest niezbyt sensowne. Jest rzeczą powszechnie znaną, że Pitera jest ciałem obcym w PO, a Tusk nie tylko jej nie ufa, ale i boi się jej aspiracji. Efektem owego podpalenia było niesłychane zwiększenie popularności i "antykorupcyjnej" wiarygodności Pitery, co niekoniecznie jest marzeniem duetu Tusk-Schetyna. Julia Pitera jest osobą wyrachowaną, karierowiczką, ale chyba potrafi kalkulować ryzyko?


*** Elżbieta Isakiewicz - Kostium śledczej
Tygodnik Powszechny - 17.12.2007

Ten panegiryk, napisany przez panią redaktor (ważne!) ma wszystkie wady dwóch wyżej wymienionych artykułów.

Aktorstwo. Pod koniec liceum postanawia zdawać do szkoły teatralnej - dziś przysięga, że nie wie, co jej strzeliło do głowy. Oj, coś mi się zdaje, że ambicje aktorskie i oblany egzamin to dla niej ważna życiowa porażka. Tak ważna, że o pochwale jej zdolności przez Łomnickiego opowiada często, zbyt często.
Tu uwaga dla szanownych dziennikarzy - to że Julia ciągle myli Jana Łomnickiego-reżysera z Tadeuszem-aktorem, wykładowcą PWST to jeszcze nie powód żeby powielać jej błędy.

Narcyzm. Julia oświadcza, że po spaleniu samochodu poczuła się jak jej ojciec podczas bombardowania we wrześniu 1939 roku.
No koment.

Zabawny drobiazg. W "blogu" jakiegoś zakamuflowanego Krzemińskiego pani redaktor wyczytała, że Julia w czasach IBL-u nosiła obowiązkowe białe rajstopy. I biedną Julkę o to pyta. Julka oburzona zaprzecza, nosiła czarne i cyklamenowe, chyba jugosłowiańskie, wystane w kolejce w pedecie.

 

 





*** Dorota Zielińska - Co Pitera ma pod sufitem
NIE - 15/2004


*** Dorota Zielińska - Półprzezroczyści
NIE - 22/2004

Straszną myśl zmuszony jestem tu wyrazić. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że w okresie walki Pitery z "układem warszawskim" i w czasie jej prezesury w TIP tylko urbanowy szmatławiec wykazał się odpornością na medialną manipulację. Dziennikarskie standardy i etyka u Urbana, niewiarygodne!

 

 





*** Małgorzata Subotić - Dwie twarze Julii Pitery
Rzeczpospolita - 08.12.2007

Jest w powyższym tekście pocieszne zdanie: Paweł (Pitera) jest jej mistrzem, chyba jedyną osobą, której słucha.
Czyż można wyobrazić sobie szefa CBA spędzającego pół dnia na medialnych występach? Szefa CBA zdolnego wysłuchać uwag krytycznych tylko od mężusia? 

 

 

 


*** Piotr Gursztyn - Julii Pitery wytrwały marsz ku sławie
Dziennik - 15 grudnia 2007

Czyżby Julia Pitera próbowała po roku 2001 zbudować własne ugrupowanie polityczne w oparciu o środowisko radykalnie narodowo-konserwatywne, partię konkurencyjną dla LPR i PiS? Jeśli Jan Parys, Jerzy Robert Nowak, Józef Szaniawski to może jeszcze ksiądz Rydzyk? Czyżby o jej związku z PO w roku 2005 zdecydowało ujawnienie w styczniu tego roku obecności Pawła Pitery na liście Wildsteina, czego żaden szanujący się prawicowiec wybaczyć nie mógł? Czy szczególna aktywność Julii w czasie uchwalania ustawy lustracyjnej miała na celu uwiarygodnienie nazwiska po tej wpadce w oczach opinii publicznej?

 

 


*** PANI MINISTER STRZELA
Newsweek - 16 grudnia 2007

Mamy tu sławną już sesję zdjęciową, która trwała 6 godzin. Julia Pitera wyraźnie kocha spektakl polityczny w którym bierze udział, stanowisko urzędowe nic tu nie zmieniło, niech żałuje establishment teatralny, że odrzucił tak zdolną aktorkę!

Specyfiką kariery publicznej Pitery jest ścisłe powiązanie sformatowanej działalności antykorupcyjnej z wizerunkiem medialnym. Tu nie może być mowy o skromności! Sesja zdjęciowa w stroju szeryfa ma trafić w gusta "ciemnego ludu". Aktywność medialna Pitery nie polega na uczestnictwie w kinderbalach, co tak kochał Marcinkiewicz. Julia nie tańczy na kinderbalach, w każdym razie do niedawna tego nie robiła. Kariera publiczna i przekaz medialny są starannie zaprojektowane. Czy Paweł Pitera jest PR-owskim geniuszem, któremu nieszczęsny Tymochowicz może buty czyścić? Może powinien otrzymać politycznego Oscara za produkcję swojego życia? 

No tak, Paweł Pitera. Pisząc na początku roku 2007 pamflet uległem pod wpływem wizerunku Julii powierzchownemu wrażeniu i uznałem ją za kobietę nieomal demoniczną. Ostatnio, po kilku publikacjach troszkę rozwiał się ten demonizm. Paradoks - życiorys Pitery jest niesłychanie interesujący, za to sama Julia jest już osobą jakby mniej interesującą (sądząc po paru dość głupawych wypowiedziach). Może politycy aktualnie rządzącej partii powinni konsultować różne kwestie nie z Julią, lecz z Pawłem Piterą? Coś nam się zanadto starannie schował w mysią dziurę pan Paweł. Może ma coś ciekawego do powiedzenia, kto wie? Może jakiś mały wywiadzik w TVN 24?

Ciągnie się już od lat kwestia, czy Paweł Pitera był agentem, czy nie. W roztrząsaniu tej sprawy jest coś żenującego, bo czy uczciwe jest obciążać Julię domniemanymi winami męża? Skoro jednak i polityczni przeciwnicy i dziennikarze wywlekli tę sprawę na światło dzienne to należy uściślić - Paweł Pitera widnieje na "liście Wildsteina" czyli w katalogu IPN pod sygnaturą: - IPN BU 00328/818, PITERA PAWEŁ, SUSW, jedynki akta, - IPN BU 001134/1667, PITERA PAWEŁ, SUSW, jedynki MKF (mikrofilm). Na "liście" w większości figurują pracownicy i agenci bezpieki, ale też tzw. KTW czyli ludzie typowani do zwerbowania, którzy jednak nie ulegli, jak znany historyk Andrzej Paczkowski (- IPN BU 00249/997, PACZKOWSKI ANDRZEJ, SUSW, jedynki akta, - IPN BU 001121/1623, PACZKOWSKI ANDRZEJ, SUSW, jedynki MKF). "Newsweek" kwituje wątpliwości na temat Pawła Pitery jednym zdaniem: W katalogach IPN zapisu na niego nie znaleźliśmy. Nie bardzo to rozstrzyga sprawę, bo cóż to właściwie znaczy - akta zostały spalone czy brak zapisów o współpracy? Jakieś papiery, nawet świadczące o odmowie współpracy powinny w IPN być.

Kwestię powyższą, jak się wydaje rozstrzygnął w lipcu 2008 tekst w "Gazecie Polskiej". Paweł Pitera był tajnym współpracownikiem kontrwywiadu pod pseudonimem "Piotr" (w przypadku swych pseudonimów niekiedy TW wykazywali się perwersyjnością - patrz święci Piotr i Paweł, Ketman ze "Zniewolonego umysłu" Miłosza). Niejaki Grotowski, podporucznik tak oceniał Pawła "Piotra" Piterę: Bardzo inteligentny, elokwentny i błyskotliwy. Posiada znaczny zasób wiedzy politycznej. Do rozmowy przystąpił bez oporów, przejawiając dużo inwencji w relacjonowaniu interesujących mnie fragmentów. Zachowywał się bardzo swobodnie chętnie przystając na propozycję kontynuowania rozmowy w kawiarni. Szeroko mówił o swojej pracy zawodowej, krytycznie wyrażając się o swoich kolegach, którzy usiłują poprzez tzw. "dojścia" i "układy" zapewnić sobie pozycję do samodzielnego startu zawodowego. Zdecydowanie krytycznie ustosunkował się do mocno infiltrujących środowisko łódzkiej PWSTiF aktywistów KOR-u i organizujących tam spotkania ze studentami. W swych wypowiedziach przejawia racjonalny stosunek do naszej rzeczywistości. Mimo przekazania przez TW "Piotra" informacji nt. łódzkiej filmówki kontra postanowiła wykorzystać go do prawdziwej szpiegowskiej roboty na terenie ówczesnego Berlina Zachodniego. Trzeba przyznać, że długo dla ubecji Paweł "Piotr" nie pracował, ledwie cztery lata. W 1984 (ładna data!) odmówił dalszej współpracy motywując to słowami: praca [filmowca] daje mu zarobek, a więc nie chce bawić się w nic innego. Banalne zdanie decyduje o wyjściu ze świata współczesnych "Biesów" Dostojewskiego. Zarabia, więc nie musi. A gdyby nie zarabiał? Tak niewiele decydowało o odmowie wzięciu udziału w ubeckiej sztafecie pokoleń? Jak podaje "Gazeta Polska" ojciec Pawła Pitery krytyk filmowy Zbigniew Pitera zarejestrowany był jako kontakt poufny pod pseudonimem "Pelikan". Pozostają pytania. Dlaczego "Newsweek" próbował zakończyć temat współpracy Pawła Pitery z SB zdaniem: W katalogach IPN zapisu na niego nie znaleźliśmy? Właściwie jaką rolę w błyskotliwej polityczno-medialnej karierze Julii Pitery odgrywa jej mąż? Niech mi Bóg wybaczy te paranoiczne klimaty, ale pojąć nie mogę czemu z taką przeszłością ("Trybuna Ludu", SZSP, ZSMP, kontrwywiad) Paweł Pitera po roku 1989 tak pchał się do "prawicy niepodległościowej" a poszlaki wskazują, że żonę też kierował w to miejsce? Czyżby kolejna zagadka szafy Lesiaka?

 

 

 





*** Wszyscy się boją strasznej Julii
Rzeczpospolita - 14-06-2008



*** Krzysztof Grzegrzółka - Pic Pitery
Wprost - 24/2008

 

Na początku czerwca 2008 Pitera została zmuszona do publikacji sławetnego "raportu dorszowego" o wydatkach z kart kredytowych ministrów rządu PiS. Ględziła o nim dosłownie miesiącami, ale na publiczne ogłoszenie rezultatów swej pracy jakoś nie miała ochoty. Raport wywołał ogólny wybuch śmiechu i wyraźną zniżkę publicznej pozycji Pitery. Nagle media i opinia publiczna zaczęły podejrzewać Julię o niekompetencję i hucpę. Czyżby schyłek kariery szalonej Julki? Dwa powyższe teksty są pokłosiem tej sytuacji. 

W tekście "Pic Pitery" pomieszczone jest o naszej bohaterce zdanie zdumiewające: Ma też kompleks nieznajomości obcych języków, co skazuje ją na krajową politykę. Sama Pitera na swej stronie www podaje, że w latach 90-ych odbyła staż we francuskich ministerstwach finansów i zdrowia i spędziła kilka miesięcy w USA, w Filadelfii na stypendium programu Departamentu Stanu. Wynikałoby z tego, że biegle posługuje się językiem francuskim i angielskim. Jeśli jednak to nieprawda, to jakim cudem porozumiewała się za granicą? Z pomocą języka migowego? A może radziła sobie jak Kazio Marcinkiewicz w Londynie "yyyy, yyyyyyyyyyyy, yy"?

 



*** MICHAŁ KRZYMOWSKI - Pani minister na tropie
Wprost - 31 października 2010

 

 

 





*** Pitera w Radiu TOK FM

Całkiem na koniec cudowny fragment czatu z gazety.pl dotyczący kariery szkolnej i zawodowej Pitery. Mamy tu jedną z licznych "postmodernistycznych" niejasności w jej karierze, tym razem drobną. Czy Julia Pitera uczyła w szkole tylko w ramach praktyk zawodowych wymaganych w trakcie studiów polonistycznych, czy też raczej między studiami a pracą w IBL-u pracowała jako zwykła nauczycielka? Kręci. Traktuje to jako dyshonor? Stworzona jest do tak wysokich celów, że praca na etacie nauczycielki polskiego jest w jej życiu wstydliwym epizodem? Krępuje ją to, że ona, polska Hilary Clinton uczyła bachory w szkole? 

 

 

 

 

GALERIA JULII PITERY