Wprost - 31 października 2010

 

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Pani minister na tropie

 

TRZY LATA SZARPANINY I TYSIĄCE PRZECZYTANYCH DONOSÓW. Niezliczone występy w TVN 24 i setki interwencji: w sprawach wiejskiej stacji benzynowej, wyroku księgowej z biblioteki i podejrzanego wpisu na Facebooku. To dorobek minister Julii Pitery.

 

Rozrzut spraw, którymi zajmuje się pani minister, jest ogromny: od nepotyzmu w KRUS, przez służbowy zakup dorsza za 8,16 zł, po zarybianie Wisły w Toruniu. - To monitoring administracji publicznej. Prowadzę go sama od rana do nocy - chwali się Julia Pitera. W rządzie zajmuje stanowisko, którego pełna nazwa brzmi: pełnomocnik rządu do spraw opracowania programu zapobiegania nieprawidłowościom w instytucjach publicznych.

Afera w bibliotece

- Proszę mi znaleźć Jeleśnię! - pani minister wychyla się przez drzwi swojego gabinetu. Po kilku minutach sekretarka wnosi grubą na 15 centymetrów czerwoną teczkę z napisem "Jeleśnia" i sygnaturą.

- Wójt szarogęsi się tam strasznie. No, po prostu panisko - wzdycha Pitera, rozsznurowując tasiemki przy teczce.

Gminą Jeleśnia w powiecie żywieckim od 30 lat rządzi Władysław Mizia. W PRL był naczelnikiem gminy, w III RP został wójtem. Aniołem nie jest - prokuratura kilka miesięcy temu postawiła mu zarzut składania fałszywych oświadczeń majątkowych. Pitera zna historię Mizi na wyrywki, ma całą teczkę na jego temat.

Wojnę z nim jednak przegrała. Dwa lata temu jeden z mieszkańców przysłał donos, że Mizia ma wyrok. Pitera poinformowała radę gminy, że w tej sytuacji mandat wójta powinien zostać wygaszony. Przestrzeliła.

Mizia rzeczywiście został skazany, ale sprawa była tak drobna, że sąd odstąpił od wykonania kary i nie wpisał go do rejestru skazanych.

- Współpracownicy pani Pitery wydzwaniali do mnie prawie codziennie. Naciskali, żeby czym prędzej wójta usunąć. Poradziłem im grzecznie, żeby sobie przeczytali przepisy. Do wygaszenia mandatu nie było podstawy prawnej - twierdzi Tadeusz Brańka, szef rady gminy. Sam Mizia już tak uprzejmy nie był. W lokalnej prasie ogłosił, że choćby pani minister "go w d... pocałowała", to on i tak nie odejdzie. Cały czas jest burmistrzem.

Sprawa Jeleśni to dobra ilustracja sposobu działania Żelaznej Julii, jak lubi być nazywana. Jej argumentacja wydaje się spójna, ale przy bliższym przyjrzeniu się czegoś jej brakuje. I to coś burzy wszystko. Pitera jest zdeterminowana - w teczce o Jeleśni zgromadziła wszystkie wycinki z gazet o Mizi, jego wyroki sądowe i całą korespondencję na jego temat. Tyle że nic z tego nie wynika - dwa lata prawniczej szarpaniny, a wójt rządzi w najlepsze.

Ale są też sukcesy. Gdy o nie pytam, Pitera długo się nie zastanawia - Dostałam niedawno anonimową informację, że w jednej z miejskich bibliotek pracuje osoba skazana - mówi. Okazało się, że to prawda. Burmistrz przyznał, że pani z wyrokiem pracuje w czytelni jako główna księgowa. A eksperci w specjalnie zamówionej opinii stwierdzili, że skazana powinna stracić stanowisko. Sprawa jest w toku - trwa korespondencja z burmistrzem i wojewodą. W tej sprawie Pitera zapewne ma rację. Pytanie tylko, czy minister powołana do opracowania programu antykorupcyjnego nie ma ważniejszych zajęć niż zajmowanie się kadrami lokalnej biblioteki. - Mam zasadę, że zajmuję się każdą informacją o złamaniu prawa - odpowiada Pitera. Widać, że sprawę księgowej traktuje bardzo poważnie. Kiedy pytam, w którym mieście znajduje się biblioteka, odpowiada: - Na razie nie mogę tego zdradzić.

Trop z Facebooka

Obejmując stanowisko w rządzie Donalda Tuska, Julia Pitera była w siódmym niebie. Nareszcie miała robić to, do czego czuła się stworzona - walczyć z korupcją. W jednym z wywiadów z dumą stwierdziła, że czuje się matką określenia "układ".

Czasami trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że to szukanie układów za wszelką cenę prowadzi czasem na manowce. Julia Pitera ostatnio wpadła na trop związany z budową skansenu na warszawskim Ursynowie. Uruchomiła w tej sprawie wielką urzędniczą machinę i... nic nie znalazła. Zapowiada, że sprawa nie jest jeszcze zamknięta, ale nie umie wyjaśnić, o co w niej tak naprawdę chodzi.

Afera skansenowa dotyczy 20 hektarów przedpola Lasu Kabackiego. Poza niewielkim polem kapusty to głównie ugory. Lokalny komitet Nasz Ursynów wymyślił, by wybudować tam skansen wsi warszawskiej. Ideę promowało dwóch radnych - prezes Towarzystwa Przyjaciół Warszawy Lech Królikowski i przedsiębiorca Piotr Guział. Usłyszały o tym dwie pracownice Muzeum Etnograficznego. Pomysł spodobał im się tak bardzo, że zgłosiły się do radnego Guziała Idei nie podchwyciły jednak władze Ursynowa i sprawa umarła.

W tym miejscu zaczęło się dochodzenie Julii Pitery. Tradycyjnie zaczęło się od donosu. Pani minister zaczęła słać pisma do urzędu dzielnicy i marszałka województwa. Przy okazji zbadała działalność wszystkich spółek należących do Guziała W jego sprawie prosiła o wyjaśnienia Polską Agencję Rozwoju Przedsiębiorczości i Zarząd Transportu Miejskiego. Prześwietliła nawet jego konta na portalach społecznościowych. Na jednym z nich znalazła wpis o planowanym spotkaniu z pracownicami Muzeum Etnograficznego. Wystosowała więc kolejne pismo: do Muzeum Etnograficznego.

To ostatnie musiało wywołać tam niemały popłoch, bo etnografia zaczęły prosić Guziała o usunięcie z internetu wpisu namierzonego przez Piterę. Guział na dowód pokazał nam SMS-y, które dostawał w sprawie notatki: "Panie Piotrze, błagam o usunięcie. Jest jeszcze wpis na Faceboóku o udziale muzeum", "Usunie pan? Ja wiem, że to czeski film, ale... taką mamy rzeczywistość".

- To żenujące. Pomysł skansenu był zgłoszony oficjalnie i nie ma tam żadnego drugiego dna. Dochodzenie pani Pitery jest cenzurowaniem myśli. Podejrzewam, że to radni PO musieli na nas donieść, a pani minister dała się podpuścić - dodaje Królikowski.

Pitera nie umiała nam wyjaśnić, skąd jej zainteresowanie ideą skansenu, Facebookiem Guziała i spotkaniem z etnografkami. - Pracownice muzeum nie powinny się w tej sprawie spotykać, bo nie miały upoważnienia dyrektora placówki. Sprawa nie jest jeszcze zakończona - ucina.

Sprawa tropu z Facebooka rzeczywiście może mieć swój ciąg dalszy, ale chyba nie taki, o jakim myśli Pitera. Radny Guział poskarżył się na nią do rzecznika praw obywatelskich. Twierdzi, że pani minister, choć nie ma uprawnień śledczych, zachowuje się jak CBA i narusza jego konstytucyjne prawa i wolność. W biurze RPO poinformowano nas, że sprawa Guziała jest analizowana.

Raport o kalmarach z sosikiem

Jeśli uważnie przeczytamy rozporządzenie określające kompetencje Pitery, to tak naprawdę jedyne jej zadanie brzmi: "opracować program zapobiegania nieprawidłowościom w instytucjach publicznych".

Pod tym względem dorobek minister jest mizerny. Jej główne dzieło, czyli prawo antykorupcyjne, cały czas jest w fazie założeń.

I chyba szybko z niej nie wyjdzie, bo zastrzeżenia do niego zgłosiły aż 32 urzędy. - Rzeczywiście jest tego sporo, ale to błahostki, np. prośba o doprecyzowanie definicji upominku - bagatelizuje Pitera. By się przekonać, czy tak jest naprawdę, zajrzeliśmy do pierwszego lepszego pisma z zastrzeżeniami. Szef MSWiA zarzuca w nim, że projekt Pitery jest niekonstytucyjny. Trudno uznać to za błahostkę.

Z podobną reakcją spotkał się przygotowany przez nią projekt ustawy o lobbingu. Skrytykowali go nie tylko przedsiębiorcy, ale także członek rządu Michał Boni. A o ustawie o fundacjach, nad którą podobno także pracuje pani minister, nikt jeszcze nie słyszał. Wiadomo za to, że wkład Pitery w ustawę o CBA z poprzedniej kadencji, czyli definicja korupcji, został zakwestionowany przez Trybunał Konstytucyjny. Bilans wygląda więc marnie: minister do spraw walki z korupcją nie przeprowadziła do końca żadnej ustawy. A na dodatek to, co zaproponowała w poprzedniej kadencji, okazało się niezgodne z konstytucją.

- Problem Julii Pitery polega na tym, że zamiast tworzyć systemowe rozwiązania, albo chodzi po telewizjach, albo czyta donosy i prowadzi własne śledztwa. Spełnia funkcję skrzynki kontaktowej dla obywateli - twierdzi szef komisji do spraw służb specjalnych Janusz Krasoń z SLD.

Rzeczywiście, Julia Pitera wypowiada się w mediach na każdy temat. Ocenia znaczenie wizyty Hillary Clinton w Polsce, mówi, że singiel nie powinien być prezydentem, i tłumaczy, dlaczego posłowie PiS nie powinni kłaść kwiatów w sejmowej sali. Nie bez powodu europoseł PiS Adam Bielan nazwał ją ministrem do spraw występów w TVN 24.

Jedną z pierwszych decyzji Pitery jako ministra był udział w sesji fotograficznej w stroju szeryfa i z rewolwerem. Wizerunku niezłomnego szeryfa w spódnicy dopełniał wówczas fakt, że podpalono jej samochód. Skojarzenie było proste: to zemsta tych, których tropi za korupcję.

Pani minister akurat tropiła wtedy służbowe wydatki ministrów z rządu PiS. Chodziło o pokazanie rozpasania poprzedniej ekipy. Raport zbiegał się z deklaracjami Tuska o rezygnacji z rządowych samolotów i innych przywilejów władzy. Wyniki śledztwa Pitery szybko sprowadziły jednak wszystkich na ziemię. Mimo szumnych zapowiedzi dokument ujawnił zakup dorsza za 8,16 zł i zamówienie w restauracji przystawek - kalmarów z sosikiem. Nic dziwnego, że Pitera, zorientowawszy się w skali tych nadużyć, nie chciała w ogóle ujawnić swojego raportu.

Po aferze dorszowej pani minister wróciła do tego, w czym czuje się najlepiej, czyli do interwencji. W tej kategorii rzeczywiście trudno ją przebić. Statystki dotyczące jej działalności w 2008 r. mówią same za siebie: 1590 inicjatyw podjętych na prośbę obywateli i 99 wniosków do CBA. To cztery interwencje dziennie (łącznie z weekendami) i dwa zawiadomienia do CBA w tygodniu!

Minister Pitera zajmuje się najróżniejszymi sprawami. Udało jej się na przykład doprowadzić do odwołania prezesów Agencji Rynku Rolnego i KRUS. W życiorysie tego pierwszego doszukała się nieprawdziwych informacji, a drugiemu wytknęła nepotyzm.

To niewątpliwie jej największe sukcesy. Codzienność jest jednak bardziej prozaiczna Z lokalnych mediów można się na przykład dowiedzieć, że pani minister badała budowę fabryki okien w Głuchowie w województwie podkarpackim, zaalarmował ją jeden z mieszkańców. Sprawdzała też, czy naczelnik wydziału architektury w urzędzie Malborka nie ma konfliktu interesów. Były sprawy parku przemysłowego w Leżajsku, hali sportowej w Krośnie i zarybiania Wisły w Toruniu. Pitera skrytykowała też wójta Gdowa w województwie małopolskim za to, że na stacji benzynowej jego żony tankują okoliczne jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej ("Gazeta Krakowska" dwa miesiące później zamieściła sprostowanie tej informacji).

Półtora roku temu pomagała zaś mieszkance Kórnika w województwie wielkopolskim, która protestowała przeciw budowie słupów wysokiego napięcia Razem z kobietą pojawiła się nawet na posiedzeniu jednej z sejmowych podkomisji. - Byliśmy zaskoczeni. Spędziła na posiedzeniu kilka godzin, milcząco przysłuchując się dyskusji. Sama zabrała głos tylko raz. Mówiła, że trzeba wziąć pod uwagę wszystkie punkty widzenia - opowiada Andrzej Adamczyk, poseł PiS.

Mimo to sama nie zawsze umiała ważyć racje. Tak było dwa lata temu, gdy w jednej z telewizji powiedziała, że poseł PSL Eugeniusz Kłopotek w niedopuszczalny sposób występuje w interesie jakiegoś przedsiębiorcy. Spudłowała. Okazało się, że Kłopotek po prostu przyjął biznesmena na dyżurze poselskim i wysłał w jego sprawie pismo do ministra infrastruktury. Za swoje słowa Pitera została upomniana przez sejmową komisję etyki, ale nadal upiera się przy swoim. - Polityk nie może obiecywać przedsiębiorcy, że coś mu załatwi - mówi.

Twierdzi zresztą, że krytyka, z którą się i spotyka, jej nie zraża: - Wiem, że niektórzy chcieliby mnie skompromitować, ale nie przejmuję się tym. Najważniejsze jest załatwianie spraw, z którym zgłaszają się do mnie ludzie.

 

Współpraca: Grzegorz Łakomski







Julia Pitera - medialny wizerunek i trochę gorsza rzeczywistość