Twój Styl - styczeń 2007
Odważna i przezroczysta
TEKST: ANNA JABŁOŃSKA
ZDJĘCIA: ANNA KAWA
Mówią o niej "żelazna Julia". Ten przydomek godzi jej wrogów i przyjaciół. Dla pierwszych "apodyktyczna", dla drugich "bezkompromisowa". Potrafi podnieść głos i nie liczyć się z nikim. Ale to do niej lgną ludzie, których nikt inny nie chciał wysłuchać. Uczciwa do bólu. Dosłownie. Dlatego tak wiele czasu spędza w sądach, regularnie wygrywając procesy o obrazę, zniesławienie, naruszenie dóbr osobistych. Między rodziną a działalnością społeczną, domem a sejmem, polonistyką a polityką. Julia Pitera.
Co ostatnio dałam gościom? Zaraz... to było tak dawno. Wie pani, ja rzadko teraz gotuję, mąż je na mieście, ja w sejmie - mówi Julia Pitera. Mówi szybko. Chodzi szybko, szybko odpowiada na pytania. Ciągle brak jej czasu. Ledwie starcza na czytani. - Tego jednego nie dałam sobie odebrać - żartuje. Jej mieszkanie na mokotowskim strychu pełne jest książek. Ostre skosy dachu, miodowy odcień drewnianej podłogi, nad kanapą reprodukcje rysunków Toulouse-Lautreca. I ściany ukryte pod regałami. Historia, polityka, biografie, powieści. Julia czyta w fotelu, w kuchni, w łóżku. To jedyna prywatna przyjemność. Resztę poświęciła. Na przykład kwiaty. - Kiedyś zawsze stały w wazonie peonie lub tulipany. - Zniecierpliwiona macha ręką.
- Ale po kwiaty trzeba jechać, wybrać, przywieźć, zmieniać im wodę, przycinać łodyżki. Szkoda czasu.Odkąd polityka upomniała się o nią na dobre, Julia już nie rozpala w kominku, nie wydaje przyjęć. Razem z mężem zapraszają tylko najbliższą rodzinę. - Szynka! - przypomina sobie.
- Wieprzowa szynka w mleku! - Ostatnia potrawa, którą przygotowałam dla gości. Gotuje świetnie. Kiedyś napisała nawet książkę kucharską z przepisami na chińskie dania. - Mroczne czasy PRL-u, brak wszystkiego, razem z moją chińską przyjaciółką Anią Tsteng-Brzozowską dostosowałyśmy klasyczne receptury do realiów polskiego rynku. Zamiast grzybów mun proponowałam pieczarki, zamiast sosu sojowego, przyprawę do zup - śmieje się. - Nasze Kolacje pod lampionami zniknęły z księgarń błyskawicznie. Kilka egzemplarzy na prezenty dla przyjaciół zdążyłam kupić od bukinisty w przejściu podziemnym. - A dzisiaj? - Dzisiaj to mi nawet te obiady w sejmie smakują.PAWEŁ NAMAWIA NA LECHA
Cały dzień w sejmowym gmachu. Ale to nie koniec. Zapowiedziano nocne głosowanie. Czyli do sali obrad trzeba będzie wrócić. Julia zasypia przed telewizorem tuż po 19.
W trakcie TVN-owskich Faktów. Mąż budzi ją przed 22. Julia szybko wskakuje w kostium. Torebka. Płaszcz. Gdy w Polsacie zaczyna się Co z tą Polską, naciska klamkę. Znów nie obejrzy. W sejmowej szatni dzwoni komórka. Mąż. Szybko, o czym mówią u Lisa. - Nagrywam dla ciebie - mówi.Mąż. Julia jest przekonana, że swoją polityczną karierę zawdzięcza głównie jemu. Rok 1991. Nieoczekiwana propozycja pracy w kancelarii prezydenta. Julię, asystentkę w Instytucie Badań Literackich PAN, rekomenduje Jarosław Kaczyński. Znają się. Julia pracuje w IBL-u z jego mamą. Zaskoczenie. Co robić? - Nos miałam w książkach, pracy naukowej, a tu proponują mi, żebym zajęła się kontaktami kancelarii z organizacjami i partiami - wspomina. Przecież się na tym nie zna. Poza tym rozgrzebany doktorat, praca nad dwoma słownikami... Ale odmówić Wałęsie? - To trochę tak, jakby w 1918 roku uprzeć się, że nie warto budować niepodległego państwa - uśmiecha się. Trudna decyzja. Zbyt trudna, niech podejmie ją Paweł.
- Wejdź w to! - powiedział bez wahania. - Wiem, że sobie poradzisz. I przeżyjesz coś ważnego. Zobaczysz z bliska historię. - Przekonał mnie - opowiada Julia. - Wepchnął w politykę. Reżyser. Mieć w domu reżysera to dla polityka duża sprawa. - Wybierasz się do telewizji w białym swetrze? - krzywi się Paweł Pitera. - Włóż coś innego. Do bieli trudno jest ustawić światło. - Marynarka w kratkę? Też nie! Kratka zacznie mrugać na ekranie, to irytuje widzów. Mąż pomaga jej przygotowywać się do sejmowych wystąpień. Konkretne, warsztatowe uwagi. - Przemówienie nie ma dramaturgii - mówi. - Popracuj nad tym. Albo: - Wyrzuć ten fragment. Jest nudny. A ten skróć do kilku zdań. Gdy w 2002 roku Julia ubiegała się o fotel prezydenta Warszawy, Paweł reżyserował jej klipy wyborcze, wybierał zdjęcia na plakaty, wymyślał hasła. Przy niej, z nią. Życiowy sojusznik, najlepszy przyjaciel. W dniu wyborów do sejmu siedzieli razem przed telewizorem. - Dziennikarze dzwonili z punktów wyborczych - wspomina Julia. - U mnie jest pani trzecia! U mnie druga! Paweł robił mi herbatę za herbatą. Zależało mu na moim mandacie. Był chyba jeszcze bardziej przejęty i poruszony niż ja. Poznała go na polonistyce. Kochała się w nim jej koleżanka. Ale to Julię Paweł zaprosił do Telimeny na wuzetkę. - Błyskotliwy, dowcipny, dobrze wychowany. Natychmiast straciłam głowę - Julia w dużym skrócie opowiada historię ich miłości. Ślub u wizytek, luty, ksiądz Twardowski. Miała na sobie suknię z trenem, czapeczkę w kształcie papieskiej piuski i etolę ze srebrnych norek pożyczoną od znajomej przyszłych teściów. Zamiast miesiąca miodowego trzy dni w pałacu w Jabłonnie. Wzięli ze sobą psa. Afera! Obsikał pałacową kolumnę! - To był chyba znak, że po ślubie nie będzie nam tak łatwo - zastanawia się. I nie było. Gdy na świecie pojawił się ich syn, Paweł studiował w łódzkiej Filmówce, ona z Kubą mieszkała z rodzicami. Stypendium męża nie starczało na życie. Julia wzięła się do korepetycji, korekty tekstów. - Nawet referaty inżynierów drogownictwa redagowałam - wspomina. Kuba był chorowity. Gdy wylądował w Instytucie Matki i Dziecka, niemal nie odchodziła od jego łóżka. Przytargała ze sobą kilka tomów Polskiej Bibliografii Literackiej i przy biurku pielęgniarek pracowała nad notatkami.FlLOLOG WSZYWA SUWAKI
Parę lat wcześniej. Filologia polska na UW. Julia jest przewodniczącą sekcji teatralnej przy Kole Polonistów. Chce nawiązać kontakty z PWST. Dzwoni do Tadeusza Łomnickiego, umawia się na spotkanie. Wielki aktor przygląda się ładnej studentce. - Byłaby pani świetną aktorką - mówi.
- Może... - uśmiecha się Julia. - Ale przecież nie przyjął mnie pan do swojej szkoły.- Szkoła teatralna była moim wielkim marzeniem - opowiada Julia. Długo przygotowywała się do egzaminu. Lekcje tańca, dykcji, śpiewu. Nie dostała się. Nie próbowała po raz drugi. Czy odnalazła się na polonistyce?
- Nie jestem pewna - zastanawia się. - Męczyła mnie gramatyka. Gdybym dziś miała wybierać, poszłabym na prawo. Dobrze czuję się w sądzie. Jednak jej pierwsza praca to słynny IBL. Pracownia Dokumentacji Literatury Współczesnej. Prestiżowe miejsce. Była tam 10 lat. Zbierała materiały do słowników literackich, pisała hasła. Fiszki, fiszki, fiszki. Dociekliwa, inteligentna. Bardzo ambitna. Skończyła podyplomowe studium edytorsko-tekstologiczne, zaczęła doktorat. Ale o pracy w IBL-u nie opowiada z takim żarem jak o polityce. - "Gniazdo opozycyjnych os", tak o nas mówili. Był stan wojenny. Co spotkanie w Instytucie, to dyskusja polityczna, spory, lektury książek z drugiego obiegu, spotkania z pisarzami, których w PRL nie drukowano... Wieczorem na starej maszynie do szycia Julia reperuje odzież zbieraną dla internowanych. - Nie śmiem nawet powiedzieć, do czyich spodni wszywałam suwaki - śmieje się. Jeśli Paweł sądził, że żeni się z delikatną, nieśmiałą dziewczyną (- Takie podobno sprawiałam wrażenie), bardzo się mylił. Była obrotna, silna, konsekwentna. To dzięki niej po czterech latach wyprowadzili się od rodziców na swoje. - Wezwano mnie do spółdzielni - przypomina Julia. - Nie wierzę własnym uszom: mamy mieszkanie! Zanim jednak podpisałam jakiś papier, pojechałam na Ursynów obejrzeć nasz nowy dom. Co widzę pod wskazanym adresem? Wielką kałużę! Wróciłam do spółdzielni z awanturą. Na drugi dzień z kolejną. Awanturowałam się codziennie, no skutku. Po roku mieliśmy mieszkanie. Z początku nawet nam nie przeszkadzało, że w pokoju Kuby z trudem zmieściło się łóżko, a z salonu nie korzystaliśmy zimą, bo hulał po nim wiatr. Ursynów nazwano wówczas pustynią. Wszędzie daleko, żadnych sklepów. Długie dojazdy do pracy, zatłoczone przystanki. - Pół dnia spędzałam w autobusach - wzdryga się Julia jeszcze dziś. Wiedziała, że musi coś wymyślić. Marnować czas na dojeżdżanie? Wymyśliła strych. Paweł, artysta, mógł ubiegać się o jego przydział. Wystarczyło taki strych znaleźć, złożyć podanie i brać się do budowy. Znaleźli. Niemal ruina, z dziurami w dachu. Ale za to Mokotów, prawie centrum. Pieniądze pożyczyli znajomi, zrzuciła się też rodzina, wzięli kredyt. l Julia zaczęła walczyć ze strychem. Sama. - Paweł był ciągle poza Warszawą, robił filmy, zarabiał - tłumaczy męża. Ona szukała architekta, rzemieślników, załatwiała formalności, jeździła do Łodzi po drewno z rozbiórki starej kamienicy i szukała w GS-ach waty do ocieplenia dachu. Kubę trzeba było odwozić do szkoły, być w IBL-u, odsiedzieć swoje w archiwum, w bibliotece. Ugotować obiad. Ale w końcu przeprowadzili się na Mokotów. - Nie mieliśmy na meble, byliśmy spłukani, ale szczęśliwi - uśmiecha się Julia. -Ten strych mnie strasznie zahartował. Już wiedziałam, że mogę porwać się na coś absolutnie szalonego. I że wygram!DYSKOBOL ZAWSTYDZA DZIEWCZYNKĘ
- Rodzice politykowali nałogowo - wspomina Julia. - Rano czytanie gazet, wyszukiwanie informacji między wierszami, wieczorem szumy i trzaski Wolnej Europy. Julia pamięta wymięte zachodnie gazety; znajomi ojca przemycali je w kieszeniach, wracając z kongresów naukowych. Julia, pyskata od dziecka, zawsze mówiła to, co myśli. Na studiach chciała popracować za granicą. Nie dostała paszportu. Do biura paszportowego wpadła jak burza.
- Ograniczacie nam wolność! - krzyczała. Gdy wprowadzono stan wojenny, ucieszyła się. - Pobiegłam rano do pracy, bo w IBL-u organizowano strajk. Wszyscy przybici, ja rozradowana - wspomina. - No i z czego się cieszysz, ktoś mnie skarcił. Bo to jest początek końca - prorokowałam. Ojciec Julii powtarzał: -Ten system nie będzie trwał wiecznie! Mama: - Prędzej czy później wszystko to runie. Julia wierzyła, że rodzice nie mogą się mylić. Jak oni czekała na jakiś cud historii. Ojciec, profesor medycyny, biochemik. Przez rok pracował w ONZ, w komisji badającej skutki podziemnych wybuchów jądrowych. Do Nowego Jorku mógł zabrać rodzinę. Amerykańska szkoła, inne życie. Julia przechowuje swoje zeszyty stamtąd zapisane kulawą angielszczyzną. Mama, historyk sztuki. Przez pewien czas na etacie w Muzeum Narodowym. - w salach muzeum kręcono kiedyś film - opowiada Julia. - Do którejś sceny potrzebne było dziecko oglądające rzeźby. Akurat przyszłam do mamy. Postawiono mnie przy nagim Dyskobolu. Miałam stać dokładnie naprzeciwko posągu, ale ciągle się przesuwałam. Wstydziłam się tego, co widzę - śmieje się. Ciekawe dzieciństwo, choć bez telewizora. - Rodzice uważali, że to strata czasu. Kupowali mnie i siostrze dużo książek. Było też w domu pożyczone pianino, ale nie znosiłam na nim grać. Raz nawet skaleczyłam się w palec, by nie iść do ogniska muzycznego - zdradza swój grzech sprzed wielu lat. Czego ją uczono w domu? Uczciwości. Żeby być zawsze w porządku wobec innych. Mieć swoje zdanie i znać swoją wartość. Pieniądze? To nie był temat poruszany w rozmowach z rodzicami. - Żyliśmy dość skromnie - mówi. - Miałam wprawdzie porządny, szyty na miarę płaszcz, ale o szałowym tureckim kożuszku mogłam tylko pomarzyć. Ma opinię najuczciwszego z polskich polityków. Najbardziej bojowego. Radna Warszawy przez 11 lat. Oprócz dyżurów mnóstwo interwencyjnych spraw na mieście. - Jeździłam po całej Warszawie - opowiada, - Hotel robotniczy, rodzina, której grozi eksmisja, zebranie osiedlowe na Targówku późnym wieczorem. Stałam w nocy na przystanku. Oblatywał mnie strach. Mąż błagał, żebym brała taksówki. Ale ich koszty przerastały nasze możliwości finansowe. Zrobiłam wiec prawo jazdy i kupiliśmy używany samochód. Kuba mógł mieć wtedy jakieś 17 lat. Często się złościł: Stale nie ma cię w domu. Nie mogę z tobą pogadać. Wtedy jednak dla Julii od rozmów z synem ważniejsi byli ludzie, którym źle naliczono emeryturę, bezprawnie zabrano działkę, których wyrzucono z pracy, eksmitowano. Nigdy nie zapomni kobiety, która znalazła się w pułapce. Dwójka dzieci, kredyt mieszkaniowy. Mąż traci pracę i wali się cały świat. Rosnące długi, niepłacone rachunki, w końcu brak pieniędzy na jedzenie dla dzieci. - Wiedziałam, że jeśli jej nie pomogę, popełni samobójstwo. Miała to wypisane w oczach! - Julia przez chwilę milczy. - Mama często mówiła: Nie żałuj czasu dla ludzi, szanuj ich. Hydraulika obowiązkowo podejmowała herbatą.NAIWNOŚĆ CHRONI PRZED STRACHEM
Sesja samorządowa w warszawskim ratuszu. Julia Pitera mówi o nieczystych interesach jednej ze stołecznych fundacji. Inni radni jej nie słuchają. Szmer. Coraz głośniejsze rozmowy. Podnosi głos. Używa mocniejszych słów i argumentów. Nagle spostrzega, że mówi sama do siebie. Ktoś wyłączył jej mikrofon. W powszechnej opinii "konfliktowa i trudna". Wtedy formułowano to dosadniej: "oszołomka", "awanturnica". Gdy zaczęła oskarżać o nieuczciwe praktyki elity rządzące stolicą, była osamotniona. Stale słyszała: "Przesadzasz, nie znasz się na tym". Często milkły przy niej rozmowy. - Nie przypominam sobie, żeby ktoś spośród radnych złożył mi kondolencje, kiedy zmarł mój ojciec - wspomina. - Ale za to, że zamiast na sesji rady miasta byłam na pogrzebie, obcięto mi dietę. - Bardzo zasadnicza. Nie oszczędzała nikogo. Jeśli miała wobec kogoś podejrzenia, mówiła to w twarz - opowiadają współpracownicy. Miała w związku z tym wiele procesów. Wszystkie wygrała. - Nie zna pojęcia kompromisu, a bezkompromisowość to zjawisko, które w polityce się nie zdarza - ocenia Maciej Chyż z zarządu polskiego oddziału Transparency International, międzynarodowej organizacji zwalczającej korupcję. - Nie dziwi mnie, że niektórzy członkowie Rady Warszawy chcieli utopić ją w łyżce wody, ale wśród urzędników była popularna. Przychodzili do niej, opowiadali o przekrętach, które działy się na ich oczach. Julia przekonuje, że jej walka z korupcją wśród warszawskich samorządowców wzięła się z nieświadomości. - Jako radna miałam kontakty z wieloma instytucjami - tłumaczy. - Widziałam w nich coraz więcej nieprawidłowości. Mówiłam o tym na sesjach. I nic. Wzruszanie ramionami. Brak zainteresowania. W końcu zrozumiałam, że wielu radnych nie chce porządkować miasta. Że reprezentują grupy interesów, nie wyborców. Pod koniec lat 90. pojechała do Stanów Zjednoczonych. Program, w którym brała udział, polegał na przybliżaniu uczestnikom różnych aspektów funkcjonowania państwa. - Co panią u nas interesuje? - pytają Amerykanie. - Walka z korupcją - mówi bez namysłu. Kilka lat później zostaje prezesem polskiej filii Transparency International. W siedzibie oddziału było jak w ulu. Tłum ludzi, ścisk, telefony, setki rozmów.
- Nie chciałam, żeby był to instytut naukowy od konferencji i biuletynów, ale placówka realnie reagująca na zło - mówi. - Rejestrowaliśmy konkretne sprawy, robiliśmy dokumentację. Powstała z tego sławna Korupcyjna Mapa Polski. Przerażająca. Łapówki biorą u nas wszyscy: lekarze, nauczyciele, policjanci. Ale bohaterami największych afer są politycy.Nie wiedziała, że wkracza na niebezpieczny grunt. - Wybito mi szybę w samochodzie - wylicza. - OK, mógł to być tylko przypadek, chuligański wybryk. Innym razem rozpędzony samochód wjechał w ulicę, przy której mieszkałam, i zmasakrował auto mojej sąsiadki. Śledztwo wykazało, że sprawcy się pomylili. Mieli zlecenie na mojego forda. Rewanżem za wtykanie nosa w nie swoje sprawy była też sprawa naszego strychu, którym nagle zainteresowały się władze Mokotowa. Utrudniano mi jego wykupienie, zarzucano samowolę budowlaną, nachodziła nas policja. Sprawa znalazła się w sądzie. Ktoś chciał koniecznie wykazać, że złamałam prawo, skompromitować mnie. Nie udało się. Julia nie wyrzuca żadnych kwitów. Obudzona w środku nocy wie, gdzie leży rachunek za drewno, które kupiła w 1987 roku, przerabiając strych na mieszkanie. - Pełna przejrzystość - mówi. - Jula, uważaj! - martwiła się o nią teściowa. Bał się o nią mąż. Kuba? Gdy skończył studia, nie pozwolono mu zrobić pierwszego, bardzo ważnego kroku w karierze. Wieczorem anonimowy telefon: - Syn jest zdolny. Tu chodziło tylko o panią... Nie zmieniła telefonu ani mieszkania, nie wynajęła ochroniarza.
- Nie umiałabym mieszkać za murem strzeżonego osiedla - mówi. - W getcie? Z dala od prawdziwego życia? Przecież w pralni, przy kiosku, w sklepie sami znajomi. W walce ze złem najgorszy jest strach - Julia poważnieje. - Gdy człowiek zaczyna się bać, myśląc, że straci on lub jego najbliżsi, już jest na przegranej pozycji.POSŁANKA ZDĄŻA Z DEBIUTEM
Z domu do sejmu kilka minut samochodem. Jeśli w mieście jest tłok, trwa to dłużej. W jej przypadku tylko trochę dłużej. Julia Pitera wyprzedza maruderów, przeskakuje z pasa na pas. Nigdy nie wpada do sejmu w ostatniej chwili. Nie spóźnia się z zasady. A jeżeli już jej się to zdarzy, przez kilka dni ma wyrzuty sumienia. W sejmie zawsze jedna z pierwszych, na parkingu zajmie dobre miejsce. Zanim przyjadą setki posłów, znajdzie chwilę na konwersację ze strażnikiem. Zdąży też wyjąć korespondencję z poselskich skrytek. A jeśli ma w tym dniu wystąpienie, dokładnie przejrzy notatki. - Demon organizacji - mówią współpracownicy. Julia nie zna problemu, co na siebie włożyć. Kompletna garderoba plus właściwie dobrane dodatki. Przygotowane, wyprasowane. Nie traci rano czasu na grzebanie w szafie. Gorzej z włosami. - Mycie głowy to w moim przypadku operacja wymagająca wiele zachodu. Włosy są nieposłuszne, każdy fruwa w swoją stronę. Na szczęście - zwierza się - ostatnio odkryłam zalety prostownicy. Przy suszeniu sprawdza się lepiej niż szczotka. Wielka oszczędność czasu - cieszy się. Na śniadanie kawa i dwie grzanki: jedna z serem, druga z dżemem porzeczkowym. Przed wyjściem żadnego szukania dokumentów, kluczyków, czegokolwiek. Nigdy nie zdarzyło się jej wrócić do domu, bo czegoś zapomniała. W torebce idealny porządek. Klucze na przypiętym do podszewki łańcuszku, dokumenty, kosmetyczka i pióro Watermana (prezent od syna) w skórzanym etui. Nie nosi teczki. - Moją teczką jest samochód - żartuje. Sejmowe papiery gromadzi na swoim pulpicie. Pod koniec tygodnia odwozi wszystkie do biura poselskiego. Na mównicy zmienia się w aktorkę. Rzeczowość połączona z ekspresją. Umie przykuć uwagę sali, poruszyć, zbulwersować, zaciekawić. Trema? Dopadła ją w sejmie tylko raz. Na samym początku urzędowania. - Dowiedziałam się, że wystąpię w imieniu Platformy tuż po expose premiera Marcinkiewicza - wspomina. - Nagle stres. Właściwie bez powodu. Tyle razy przecież zabierałam głos na sesjach samorządowych, miałam wykłady, udzielałam wywiadów. "Poradzisz sobie", uspokajał mąż. A ja miałam w głowie kompletną pustkę. Żadnego pomysłu. Może wymyślę coś rano? Nie wymyśliłam. Jadę na Wiejską i gapię się przez godzinę w pustą kartkę. Przerażenie. Jak u nieprzygotowanej uczennicy, którą za chwilę wyrwą do odpowiedzi. W końcu moja kolej. Wstałam, na miękkich nogach doszłam do mównicy w przekonaniu, że zaraz nastąpi kompromitacja, moja i całej partii. Olśnienie przyszło dosłownie w ostatniej sekundzie. Rozgadałam się. Nawet przekroczyłam limit czasu, choć sądziłam, że mówię krótko. Tyle że zamiast "Wysoki Sejmie" zaczęłam "Wysoki Sądzie". Z przyzwyczajenia.
- ANNA JABŁOŃSKA
Stylizacja OLGA JAGIEŁŁO, asystentka RÓŻENA OPALIŃSKA, makijaż TOMEK KOCEWIAK/Lancome, fryzury KINGA WIELOCHA/Salon Macieja Wróblewskiego, spodnie Sonia Rykiel, koszula MaxMara, buty Bally, Snobissimo, bransoletka i naszyjnik Red Rubin, pierścionek Apart
Spodnie i marynarka Sonia Rykiel, koszula MaxMara
Dziękujemy Polskim Liniom Lotniczym LOT, www.lot.com , za pomoc przy realizacji sesji.
W kwestii sesji zdjęciowej dodam od siebie uwagę merytoryczną. Jak zwykle bywa w pismach kolorowych komputer przetworzył zdjęcia i Pitera trochę mało jest podobna do siebie. Daje się za to wychwycić podobieństwo (czyżby umyślna złośliwość autorów sesji?) do znanej supergwiazdy szołbiznesu panny Frytki.