Rzeczpospolita - 14-06-2008





Bernadeta Waszkielewicz, Dorota Kołakowska, Eliza Olczyk 

Wszyscy się boją strasznej Julii





Gdy premier Donald Tusk skończył czytać słynny raport swojej minister o nadużyciach CBA, zapadła długa, krępująca cisza. Od tamtej pory szef rządu podobno nie chce słyszeć o tym "tajnym" dokumencie

 

Minister ds. walki z korupcją budzi ogromne emocje. W publicznych dyskusjach wchodzi w zwarcie z adwersarzami. 

- Wygłasza swe sądy tonem: mam zawsze rację, nawet gdy nie ma racji - twierdzą wszyscy, którzy ją znają. 

Dotąd ta taktyka przynosiła świetne rezultaty. Mimo że Pitera jest politycznym samotnikiem, z krótkim stażem w PO, Donald Tusk powierzył jej tekę ministra w swojej Kancelarii i pozwolił do woli kreować się w mediach. Ale klimat wokół Pitery się zmienia. - Dostała od premiera sygnał, że powinna ograniczyć występy w mediach. Ma też utrudniony dostęp do szefa rządu - mówią politycy z otoczenia Tuska. 

Uczepił się jak Pitera dorsza

Dlaczego najbardziej medialna minister rządu PO - PSL popadła w niełaskę? Wszystko zaczęło się od słynnej sesji zdjęciowej dla "Newsweeka", gdzie Pitera wystąpiła w roli szeryfa. - W Kancelarii Premiera wszyscy byli przekonani, że to fotomontaż - mówi "Rz" osoba z otoczenia Tuska. - A potem żelazna Julia zaczęła opowiadać, jak to pozowała do zdjęć, wymachując spluwą. 

Potem był raport o działalności CBA, podobno tak słaby, że nawet rzecznik praw obywatelskich od miesięcy nie może się doprosić wglądu do tego dokumentu. A na koniec pojawił się raport o wydatkach ministrów PiS z kart kredytowych, który przelał czarę goryczy. Domniemane nadużycia PiS, o których Pitera mówiła na prawo i lewo, to... zakup dorsza za 8 zł 16 gr. Od tego czasu na ulicach Warszawy można usłyszeć: "Czepiłeś się jak Pitera dorsza".

To bardzo miła osoba, pod warunkiem że nie zamierza robić kariery na plecach partyjnych kolegów - Stanisław Michalkiewicz, UPR

Niektórzy politycy PO uważają, że Pitera dostała za zadanie odebrać PiS sztandarowe hasło walki z korupcją i zdyskredytować jego osiągnięcia na tym polu, ale nie wywiązuje się z niego za dobrze. Pani minister już raz, w 2005 r., odegrała podobną rolę dla Tuska. 

- Chciał się pozbyć Pawła Piskorskiego, swego potencjalnego rywala. Do tego potrzebował nowej twarzy w Warszawie, czyli Hanny Gronkiewicz-Waltz. Ale ona sama nie mogła sobie poradzić, wzięto więc krzykliwą Piterę i sprawę załatwiono - mówi Maciej Białecki, były działacz PO i współpracownik Andrzeja Olechowskiego.

Krótki flirt z liberałami

Kariera polityczna Julii Pitery rozpoczęła się w Instytucie Badań Literackich. W 1981 r. młoda polonistka podjęła tam pracę i poznała Marię Kaczyńską, matkę Jarosława i Lecha. Gdy zostali oni najważniejszymi postaciami przy prezydencie Lechu Wałęsie, Pitera dostała posadę w Kancelarii Prezydenta. W ten sposób uczyniła pierwszy krok na krętej ścieżce politycznej kariery, w której przeszła wiele partii. Wpierw sympatyzowała z Porozumieniem Centrum, ale szybko przerzuciła się na Unię Polityki Realnej. 

Stanisław Michalkiewicz z UPR doskonale pamięta dzień, gdy poznał Piterę. - Pracowała wtedy w biurze Wałęsy i przyszła na naszą konferencję prasową - wspomina. - Sympatycznie nam się rozmawiało, szybko doszło do zacieśnienia kontaktów i wreszcie zapisała się do UPR. A że to osoba inteligentna i energiczna, wkrótce awansowała do Rady Głównej UPR.Ten awans był początkiem końca kariery Pitery w partii Janusza Korwin-Mikkego. 

- Julia zebrała wokół siebie grupkę działaczy i postanowiła przejąć stery partii - opowiada Michalkiewicz. - Złożyła wniosek do sądu partyjnego o wyrzucenie Korwin-Mikkego i mnie. Dowodziła, że wszystkie niepowodzenia polityczne UPR to nasza wina. A ponieważ sąd partyjny nie przyznał jej racji, odeszła. 

Michalkiewicz mówi, że akcja przejęcia władzy w partii miała niezamierzony element komizmu. I w sumie nie wspomina Pitery źle. - To bardzo miła osoba, pod warunkiem że nie zamierza robić kariery na pani plecach - mówi Michalkiewicz. Pitera twierdzi, że było odwrotnie: - Byłam w grupie broniącej pozycji Korwin-Mikkego. A kariery w strukturach partii nigdy nie chciałam, bo nie mam takiej natury - mówi.

Dzięki UPR Pitera w 1994 r. została warszawską radną i zaczęła budować swój wizerunek niezłomnej tropicielki afer. Cztery lata później, w 1998 r. miała już innych protektorów politycznych - Ligę Republikańską Mariusza Kamińskiego, wspieraną przez Kaczyńskich. Dzięki rekomendacji tej organizacji została radną z listy AWS. Kamiński miał walczyć jak lew o miejsce dla Julii na liście. Dziś równie żarliwie walczy z nią w sądzie, zarzucając jej zniesławienie. 

- Szanuję Julię Piterę za jej bezkompromisowość, ale mam wrażenie, że bierze na siebie masę spraw, którymi się potem nie interesuje, bo nie starcza jej czasu - mówi Grzegorz Baciński, dawny znajomy Pitery z czasów Ligi. 

Jeden z obecnych posłów twierdzi, że Pitera działa zawsze według tego samego wzorca: - Najpierw w czymś uczestniczy albo coś chwali, a potem nagle staje się tego wrogiem - mówi. 

I przypomina, jak w 1999 r. Pitera mówiła o Pawle Piskorskim: "To jest kandydat na prezydenta, może już w 2005 r. Idzie jak burza". Parę lat później tropiła go jako przywódcę układu warszawskiego.

Święty spokój premiera

Prawdziwą karierę Pitera zrobiła dzięki Transparency International. Zawitała do tej organizacji w 1998 r., rok później weszła do zarządu, a w 2001 r. stała już na jej czele. Historia przejęcia władzy w TI przez Piterę została szczegółowo opisana w mediach. Przewodniczącego Antoniego Kamińskiego miał zastąpić Jacek Kurczewski. Tymczasem Pitera po cichu dogadała się z większością zarządu i wygrała głosowanie. Co więcej, jeden z byłych działaczy organizacji był świadkiem, jak Pitera, tuż przed głosowaniem, udzielała wywiadu prasowego przez telefon - już jako nowa przewodnicząca. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że Pitera była wtedy radną AWS, a więc nie powinna kierować niezależną organizacją taką jak Transparency International. 

- Była nawet skarga do centrali w tej sprawie, ale wszystko rozeszło się po kościach - opowiada były działacz TI. 

Od czasu zaangażowania w tej organizacji Pitera kreowała się na osobę niestrudzenie ścigającą przejawy korupcji i nadużyć władzy. - Ale jej zasady nie są takie niezłomne - śmieje się Karol Karski z PiS. I opowiada taką historię: - Radna Pitera złożyła wniosek o wygaszenie mandatu Jolanty Skolimowskiej z PO, pod zarzutem prowadzenia przez nią działalności gospodarczej na majątku komunalnym. Formalnie miała rację, bo Skolimowska prowadziła sklep w lokalu wynajętym od gminy. Radni PO wygrzebali wtedy informację, że Pitera w mieszkaniu należącym do gminy też ma zarejestrowaną działalność gospodarczą. Tłumaczyła, że jej działalność jest fikcyjna, bo chodzi tylko o płacenie składek ZUS, ale nie ponowiła wniosku o wygaszenie mandatu Skolimowskiej - przypomina Karski. 

W 2003 r. w Warszawie wybuchła afera z ławnikami. Wyłaniał ich pięcioosobowy zespół radnych. Okazało się, że spośród 6 tys. kandydatów ławnikami zostali tylko ludzie z rekomendacji SLD i LPR. Pitera przyłączyła się do krytyki zespołu radnych, choć sama była jego członkiem. Szef zespołu Antoni Gut uznał wówczas, że Pitera mogła zgłaszać uwagi na posiedzeniach, tyle że rzadko na nich bywała. Nic dziwnego, że wśród warszawskich radnych Pitera miała przydomek straszna Julia.

Karski opowiada jeszcze jedną anegdotę o Piterze ze wspólnego występu w telewizji. - Kreowała się na prawniczkę, mądrzyła się, rzucała paragrafami, aż w końcu mówię "przecież pani nie jest prawnikiem" - opowiada Karski. - Po programie podeszła do mnie i powiedziała z wyrzutem: "Panie Karolu, czemu pan mi to robi, ja tyle lat pracowałam na ten wizerunek".

Wielu polityków - mniej lub bardziej złośliwie - twierdzi, że Pitera dochrapała się stanowiska w rządzie Tuska tylko dlatego, że premier chciał mieć święty spokój. Miał się obawiać, że jeśli nic jej nie da, narobi mu kłopotów swą głośną, medialną naturą. 

Pitera jednak zapewnia, że czuje mocne poparcie kierownictwa PO. Planuje nową ustawę antykorupcyjną. A z tym, że ma przeciwników, już się pogodziła, bo ma ich każdy, kto chce burzyć układy.

- Julki wszyscy się boją, bo jest nieobliczalna, może wyciągnąć każdą bzdurę na twój temat, która cię zatopi, nawet jeśli to nieprawda - mówi jeden z warszawskich posłów.

Opowiada taką historię: jeden z posłów wciąż stawał przed Piterą na baczność. Witał się z nią wylewnie, choć należeli do różnych partii i słuchał cierpliwie, gdy inni już dawno dali za wygraną. 

- W końcu zapytałem go, o co chodzi - mówi nasz rozmówca. - A on z rozbrajającą szczerością stwierdził: "Kochany, jak chcesz coś znaczyć w Warszawie, to musisz być z Julką za pan brat. I nigdy nie zajdź jej za skórę".









Julia Pitera - medialny wizerunek i trochę gorsza rzeczywistość