Wprost - 24/2008
Krzysztof Grzegrzółka
Pic Pitery
Wirtualna minister
wirtualnie walczy z korupcją
Pani powinna zostać aktorką
- tak miał powiedzieć do Julii Pitery wybitny aktor Tadeusz Łomnicki. Rzecz
działa się w 1974 r. Pitera nazywała się wtedy Zakrzewska i była studentką
polonistyki, a także szefową sekcji teatralnej. Dlatego często bywała w
szkole aktorskiej. Złośliwi mówią, że Pitera aktorką została, tyle że
amatorką. I od lat gra jedną rolę - samotnego szeryfa w spódnicy. Ale to
tylko teatr, rewolwery to rekwizyty, a naboje - ślepaki. Jak w rekonstrukcji
miasteczek na Dzikim Zachodzie, gdzie szeryfowie dają przedstawienia walk z
bandytami. Julia Pitera ma być specjalistką od takich przedstawień.
Dwie twarze Julii
Julia Pitera ma dwa oblicza.
Pierwsze to minister do walki z korupcją w rządzie Donalda Tuska,
bezkompromisowa wojowniczka walczącą z nadużyciami. Aby przekonać
opinię publiczną do tego wizerunku, gotowa jest zaryzykować śmieszność
i odgrywać przed obiektywami rolę szeryfa - w kapeluszu
i z rewolwerami. Drugie oblicze to pragmatyczna karierowiczka, która
unika trudnych tematów o korupcyjnym podłożu, broni partyjnych kolegów
oskarżanych o nadużycia albo automatycznie rozgrzesza kontrowersyjne
decyzje członków rządu.
Niedawno tylko w jednym
tygodniu Pitera dała dwa przedstawienia. Najpierw doniosła do prokuratury na
zarząd TVP za to, że nie kupił praw do emisji Euro 2008 r. (czym miał narazić
spółkę na straty). Później ogłosiła, wbrew wcześniejszym zapowiedziom,
że nie ujawni raportu, który miał szczegółowo pokazywać, za co płacili służbowymi
kartami członkowie rządu w ostatnich dwóch latach. Nawet szef klubu PO
Zbigniew Chlebowski musiał przyznać, że jeżeli Pitera nie ujawni raportu, to
jej wiarygodność ucierpi. Minister musiała więc po raz kolejny zmienić
zdanie i ujawnić raport, co nie poprawiło jej wiarygodności, bo raport okazał
się zwyczajnym bublem (zarzuty były naciągane i nawet przez partyjnych kolegów
uznane za "czepialstwo"). Wcześniej wiarygodność szeryf Julii
nadszarpnęły oskarżenia rzucane - jak się okazało bez podstaw - pod
adresem szefa CBA Mariusza Kamińskiego.
Pani minister kręci
Tuż po wygranych przez PO
wyborach Julia Pitera ogłosiła, że los szefa CBA Mariusza Kamińskiego jest
przesądzony. Przypieczętować go miał sporządzony przez nią raport. Miał
dowodzić ogromnych nieprawidłowości w CBA. O swoim raporcie opowiadała
niemal we wszystkich mediach. Proszona o ujawnienie jego treści, m.in. przez
posłów PiS i rzecznika praw obywatelskich, stwierdziła, że raport
przygotowywała "prywatnie" i że nie jest on publicznie dostępnym
dokumentem. Wcześniej jednak Pitera wielokrotnie domagała się swobodnego dostępu
obywateli do tzw. informacji publicznej. Pojawiły się plotki, że swój raport
o CBA Pitera oparła na karkołomnych analizach prawnych dr. Waldemara
Gontarskiego, więc jego ujawnienie oznaczałoby dla pani minister kompromitację.
O sposobie traktowania przez
Piterę hasła walki z nadużyciami dobrze świadczy historia z lutego 2008 r.,
gdy CBA ujawniło, że popierany przez PO prezydent Szczecina Piotr Krzystek
kilka lat wcześniej jako dyrektor generalny urzędu wojewódzkiego otrzymał
bez kolejki 148-metrowe mieszkanie w centrum miasta. Później wykupił je za
17,5 proc. wartości. Do Szczecina przyjechała minister ds. walki z korupcją i
nie tylko wzięła w obronę prezydenta, ale także zaatakowała CBA. "Przez
10 miesięcy czterech funkcjonariuszy CBA kontrolowało przydział i sprzedaż
mieszkań. Wystarczy policzyć ich pensje, hotele, delegacje. Ile podatnicy dopłacili
do tej kontroli?" - oburzała się Pitera.
Zapewne także partyjna lojalność
wzięła górę w wypadku rozstrzygniętego w 2007 r. przetargu na
budowę oczyszczalni ścieków. W jego wyniku Warszawa i jej
prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz realizują najdroższy tego typu projekt na świecie.
Chociaż Julia Pitera jako minister otrzymała informacje o podejrzeniach
nieprawidłowości przy rozstrzyganiu przetargu, nic nie zrobiła. - Gdy tylko
wszedłem do jej gabinetu, powiedziała, że nie ma dla mnie czasu, i kazała
mi wyjść. To była cała nasza rozmowa - opowiada "Wprost" Giuseppe
Rodelli, dyrektor generalny firmy Sistem Yapi, która przegrała przetarg, mimo
że złożyła ofertę pozwalającą zaoszczędzić około 250 mln euro. Julia
Pitera pytana przez "Wprost" o tę sprawę twierdzi, że chociaż
nie ma uprawnień do kontroli samorządów, to napisała do prezydent Warszawy
list w sprawie przetargu i otrzymała pełne wyjaśnienia, które
przekazała politykom PiS.
Protegowana braci Kaczyńskich
Julia Zakrzewska przyszła na
świat dwa miesiące po śmierci Stalina. Urodziła się w typowym warszawskim
domu inteligenckim: ojciec był profesorem medycyny, matka (pochodząca ze
Lwowa) - historykiem sztuki. Julia wychowywała się ze starszą siostrą. Jej
matka poznała w słynnym warszawskim gimnazjum żeńskim Wandy z Posseltów
Szachtmajerowej m.in. córki marszałka Piłsudskiego oraz hrabiankę Annę
Branicką. Podczas powstania warszawskiego matka Julii razem z siostrą walczyły
w mokotowskim obwodzie Baszta. W powstaniu został ranny jej dziadek ze strony
ojca (także profesor medycyny). Ciotecznym dziadkiem Julii Zakrzewskiej był
prof. Stanisław Kot, historyk, polityk, przed wojną działacz Stronnictwa
Ludowego, wicepremier w rządzie Władysława Sikorskiego. Potem Kot był
ambasadorem rządu RP w ZSRR, ministrem stanu na Bliskim Wschodzie, ministrem
informacji. W lipcu 1945 r. przyjechał na krótko do kraju, by z ramienia
Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej zostać ambasadorem w Rzymie. Po 1947 r.
wybrał emigrację. Julia Zakrzewska uczyła się w Liceum Ogólnokształcącym
im. Bolesława Chrobrego na warszawskiej Pradze. Pod koniec szkoły postanowiła
zdawać na studia aktorskie. Brała nawet lekcje tańca i dykcji, ale
ostatecznie wybrała polonistykę. Na polonistyce poznała swego późniejszego
męża Pawła Piterę. W 1977 r. ukończyła studia i urodziła syna. O jej późniejszych
politycznych losach zadecydowała praca w Instytucie Badań Literackich PAN,
gdzie poznała Jadwigę Kaczyńską. W 1991 r. dzięki Jarosławowi Kaczyńskiemu
dostała pracę w kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy. Po przegranej
politycznej rozgrywce Kaczyńskiego z Wałęsą rozpoczęła działalność
polityczną. Najpierw była w Porozumieniu Centrum, potem w Unii Polityki
Realnej, później w Lidze Republikańskiej Mariusza Kamińskiego (w ramach
Akcji Wyborczej Solidarność). W 2001 r. współtworzyła Prawo i Sprawiedliwość,
aby po konflikcie z braćmi Kaczyńskimi prowadzić samodzielną działalność.
Wówczas przejęła władzę w
Transparency International, międzynarodowej organizacji zwalczającej korupcję.
- Zmarginalizowała rolę tej międzynarodowej instytucji i wykorzystała ją
jako przyczółek do swojej kariery - ocenia prof. Antoni Kamiński, były
prezes Transparency International Polska, który po przejęciu władzy w TI
przez Piterę odszedł. - Nie rozumiała idei tej organizacji, która ma za
zadanie tworzyć warunki, aktywizować społeczności lokalne do walki z korupcją,
a nie bezpośrednio z nią walczyć - ocenia jeden z byłych pracowników TI.
Pitera skopiowała od Lecha Kaczyńskiego pomysł lansowania się na samotnego
szeryfa walczącego z korupcją. To skłóciło ją z braćmi Kaczyńskimi, ale
zbliżyło do PO.
Obrotowa radna
O tym, że walka z patologiami
jest dla Julii Pitery tylko zręcznym marketingowym chwytem, jest przekonany były
prezydent Warszawy Paweł Piskorski, dziś eurodeputowany. - W samorządzie
warszawskim przyjęła pozę rozrabiacza - wspomina Piskorski. - Nigdy nie
wykryła żadnej afery, za to na sesjach rady miasta obsesyjnie używała tego słowa
- dodaje Maciej Białecki, radny Warszawy z PO.
Żadnej formacji, w której była
Pitera, nie wychodziło to na zdrowie. Ona za to zawsze zyskiwała. To Pitera
uniemożliwiła w 1994 r. powstanie centroprawicowej koalicji Unii Wolności i różnych
środowisk politycznych prawicy w Warszawie. Doprowadziła do rozłamu w klubie
Prawica Razem i koalicji tego ugrupowania z... SLD, z którym wybrała na
prezydenta stolicy Mieczysława Bareję. Wyglądało na to, że Pitera będzie z
ukrycia współrządzić Warszawą razem z postkomunistami. Egzotyczna koalicja
przetrwała jednak tylko kilka tygodni i utraciła władzę na rzecz sojuszu SLD
i UW. Wyrachowanie Pitery dobrze obrazują jej relacje z Pawłem Piskorskim.
"To jest kandydat na prezydenta, może już w 2005 r. Idzie jak burza. Ale
jest rozważny" - oceniała Piskorskiego w 1999 r. Rok później odrzuciła
jego propozycję, aby zostać wiceprezydentem Warszawy, i dokonała rozłamu we
współrządzącej stolicą Akcji Wyborczej Solidarność (koalicję zawarto po
wyborach w 1998 r.). Wówczas zaczęła także głośno mówić o patologicznym
"układzie warszawskim", na którego czele miał stać Paweł Piskorski.
Chociaż na tych twierdzeniach zbiła największy kapitał medialny, w 2005 r.
bez oporów została partyjną koleżanką Piskorskiego.
Zmienna indywidualistka
- Julia jest indywidualistką,
sama musi błyszczeć, nie nadaje się do żadnych układów partyjnych,
w których trzeba grać do jednej bramki - zauważa Grażyna Kopińska,
szefowa Fundacji im. Stefana Batorego, znajoma Pitery od ponad 30 lat. Problemem
Pitery jest postawienie wszystkiego na jedną kartę: karierę w polityce. Poza
polityką nie ma życia zawodowego, do którego mogłaby wrócić. Ma też
kompleks nieznajomości obcych języków, co skazuje ją na krajową politykę.
Wytyka jej się częste zmiany zdania. Nie tylko na temat polityków, z którymi
współpracowała, jak Kaczyńscy, Piskorski czy Kamiński. Przez lata twierdziła,
że nie lubi parlamentarzystów "spadochroniarzy", którzy nie pochodzą
z okręgu, w którym zostali wybrani i nie pracują na rzecz
danego terenu. Gdy jednak partia postanowiła usunąć ją z Warszawy, aby
nie odbierała głosów Donaldowi Tuskowi w prestiżowym pojedynku
z Jarosławem Kaczyńskim, bez protestów zgodziła się kandydować
z Płocka. Podobnie było, gdy tuż po wygranych przez PO wyborach
zastrzegała, że nie zamierza wchodzić do rządu, "bo nie jest specjalistą
od władzy wykonawczej". Na pytanie dziennikarza, czy to oznacza, że nie
zgodzi się na objęcie teki ministra sprawiedliwości w rządzie Tuska,
już nie była w stanie tak dokładnie odpowiedzieć. Osoby dobrze ją znające
zarzucają jej pamiętliwość. Atak na Mariusza Kamińskiego to skutek
konfliktu z 2002 r., gdy działali w PiS. Kamiński przeforsował
u braci Kaczyński usunięcie jej z listy kandydatów do Rady
Warszawy za nielojalność.
Dyskryminowana rodzina
Niedawno Pitera zaczęła
publicznie bronić przywilejów prawniczych korporacji, co wzbudziło zdumienie,
bo wcześniej kierowana przez nią Transparency International wspierała działania
na rzecz otwarcia tych zawodów. "Mamy prawo leczyć się u dobrych
lekarzy i korzystać z pomocy dobrych prawników, a to wymaga
specjalnego doboru" - argumentowała. "Korporacje powinny być otwarte,
ale w życiu się nie zgodzę, żeby były otwarte dla każdego, kto chce
uprawiać jakiś zawód" - podkreślała. Przypadkiem jej syn Jakub kończył
właśnie aplikację w Okręgowej Izbie Radców Prawnych
w Warszawie. Jako dowód, że syn nie korzystał z protekcji, pani
minister podaje, że egzamin na aplikację radcowską zdał dopiero za trzecim
razem. Trzy razy bez sukcesu zdawał też na aplikację adwokacką. Pewnie
dlatego dziś pracuje w prestiżowej kancelarii DeBenedetti Majewski Szcześniak.
Wśród kolegów z Wydziału
Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego Jakub Pitera zyskał ksywkę
"transparentny", gdy w 2002 r. ze średnią ocen 4,2 dostał się na
studia doktoranckie (co ciekawe, studenci z wyższą średnią nie byli
przyjmowani). - Moje nazwisko bardzo szkodzi mojej rodzinie. Kiedyś to opiszę,
kiedy będę na emeryturze. Dlatego uczę mojego syna, aby sobie dobrze radził
sam - podkreśla Julia Pitera.
Wirtualna minister
Donald Tusk, który - jak
twierdzą nasi rozmówcy z PO - nie przepada za Piterą, uznał, że jej wyraźny
antykorupcyjny wizerunek pozwoli odebrać część głosów PiS. - Donald
wyrzekł się osobistych animozji na rzecz wyniku wyborczego - tłumaczy nasz
informator z PO. Po ostatnich wyborach, w których promował ją na jedną z głównych
postaci PO, Tusk miał problem. Bojąc się jej nieprzewidywalności i możliwej
nielojalności, nie chciał jej powierzać żadnego poważnego stanowiska w rządzie.
Dlatego utworzył wirtualny resort do walki z korupcją. - Ministerstwo do
zwalczania korupcji nie ma racji bytu, bo żaden urzędnik nie zwalczy korupcji
- zauważa Jan Stefanowicz, adwokat, były współpracownik Juli Pitery w
Transparency International. Dziś Pitera, która nie pasuje do liberalnego środowiska,
z jakiego wywodzi się premier, tak naprawdę pełni funkcję rzecznika rządu
do spraw korupcji.
Działalność Pitery polega na
medialnych występach, w których ostro walczy z korupcją. Ale też twierdzi,
że podejrzenia o nieprawidłowości wysuwane wobec urzędników związanych z
rządem PO‑PSL są bezzasadne. Tak było w wypadku kontrowersyjnej decyzji
ministra gospodarki Waldemara Pawlaka z grudnia 2007 r. o darowaniu 461 mln zł
kary za brak obowiązkowych rezerw firmie paliwowej J&S. Pitera, nie znając
bliżej sprawy, twierdziła, że oburzenie mediów jest nie na miejscu.
Na razie Pitera jest lojalna
wobec premiera i PO. - Dziś uśmiecha się i przymila do Donalda Tuska i
Grzegorza Schetyny, ale kiedy będzie to dla niej korzystne, pierwsza wbije im nóż
w plecy - mówi Paweł Piskorski. I zacznie się przymilnie uśmiechać do
kolejnego polityka.
Adam Bielan (PiS)
Dużo mówi, ale nic z tego nie
wynika. Jest niekonsekwentna, często przeczy sama sobie. Jej obecna funkcja w
rządzie to "Minister do spraw występów w TVN 24".
Nelli Rokita (PiS)
Znam ją słabo, ale mocno.
Zaprosiłam ją na seminarium ds. kobiet. Zrobiła na nas wrażenie. Jest bardzo
sympatyczna, ciepła i odważna.
Stefan Niesiołowski (PO)
Nie jest policjantem od ścigania,
dlatego nikt nie powinien mieć do niej pretensji, że nie odkrywa wielkich
afer. Nagłaśnia nieprawidłowości życia publicznego i robi to bardzo dobrze.
Janusz Kochanowski, rzecznik
praw obywatelskich
Do pewnego momentu byłem
zwolennikiem pani Julii Pitery. Ze względu na styl, w jakim prowadzi swoją
działalność, uznałem za stosowne przerwanie współpracy. Nie widać żadnych
efektów tej działalności.
Marian Filar (Partia
Demokratyczna)
Kariera Julii Pitery jest
medialnym sukcesem. Natomiast na razie nie widzę merytorycznych efektów jej
działalności jako urzędnika państwowego na stanowisku, które piastuje, tak
jak nie widzę sensu dublowania urzędów do walki z patologiami. Od tego jest
prokuratura.
Ryszard Kalisz (SLD)
Znam Julię Piterę od wielu
lat. Budziła moją sympatię, dopóki nie została sekretarzem stanu. Najwyraźniej
się zagubiła. Nie potrafi wykorzystać szans, jakie stwarza jej ten urząd w
walce z korupcją, czyli tworzenia prawa, zmiany świadomości i budowania
odpowiedzialności urzędniczej.