Julia Pitera w Radiu TOK FM, fragment
Rozmawiał Klaudiusz Slezak
2006-02-21
K.S.: Jest pani z wykształcenia
polonistką, to jakieś zamierzone było, jakieś zamiłowanie do języka? Skąd
ten kierunek?
Julia Pitera: Oj nie.. powiem szczerze - ja starałam się - tzn. miałam taki
moment - chciałam być aktorką. Myślę, że wiele młodych osób to ma. I
do tego zawodu przygotowywałam się dość solidnie. Dzisiaj będąc żoną
reżysera ponad 29 lat, wiem, że się do tego zawodu w ogóle nie nadaję.
Aczkolwiek kiedyś nieżyjący już Jan Łomnicki powiedział, że mam wyjątkowo
dobre predyspozycje do tego zawodu, ale komisja nie podzieliła tego zdania wówczas.
On mnie to powiedział po paru latach. Ale ja się chyba rzeczywiście nie
nadaję. Ja się nie nadaję do odtwarzania. Zupełnie mam innego rodzaju
temperament. Nie wiem, czy potrafiłabym tę samą role odtwarzać w teatrze
co wieczór. Zawód ma swoją specyfikę. Ja myślę, że mam może inny
temperament, inny sposób widzenia świata. Nie potrafiłabym tego robić. A
na polonistykę poszłam dlatego, że zawsze lubiłam literaturę. Dlatego miałam
dość poważny problem, ponieważ w dużym stopniu program polonistyki był
zdominowany w dużym stopniu przez nauki o języku, których akurat nie znosiłam:
wszelkie formy językoznawstwa, gramatyk takich siakich owakich, dialektologii
i nie wiadomo czego tam jeszcze. Więc trochę mnie te studia tak naprawdę
zawiodły. Na koniec sobie ulżyłam, ponieważ pisałam magisterium z roli
sztuki filmowej w twórczości filmowej Andrzeja Wajdy. Połączyłam sobie to
co lubiłam - bo miałam i film i sztukę i wszystko co trzeba i mogłam się
oderwać od wszelkich językoznawczych kierunków wydziału polonistyki
Uniwersytetu Warszawskiego.
K.S: Była pani w studium edytorstwa. Cóż, to jest studium edytorstwa?
Julia Pitera: To były studia podyplomowe, które były organizowane wspólnie
przez Instytut Badań Literackich, dla którego wówczas robiłam prace
zlecone, ponieważ się zajmowałam wychowaniem dziecka, i przez wydział
Polonistyki. I po prostu mam dyplom ukończenia studiów podyplomowych
edytorsko-tekstologicznych, to jest krótko mówiąc - naukowe wydawanie dzieł
literackich. Ma to swoje pewne kryteria, ponieważ trzeba uwzględnić kolejne
poprawki np. samego autora, etc. tak, aby wydanie było czytelne dla tych, którzy
patrzą na to z punktu widzenia nauki, a nie czytelnika literatury.
K.S.: Później pracowała pani w liceum.
Julia Pitera: W liceum pracowałam na studiach. Pracowałam na czwartym roku.
To było bardzo zabawne, ponieważ moi uczniowie młodsi ode mnie o 3 lata, myśleli,
że ja jestem ich nową koleżanką, i było bardzo zabawnie.
K.S.: To chyba komplement.
J.P: No nie ukrywam, że były różne klepania "cześć nowa" i różne
bardzo zabawne rzeczy.
K.S.: Rozumiem, że klepali panią w plecy...
Julia Pitera: No tak, w plecy, pod plecami, różnie to się odbywało, było
to bardzo zabawne. Później ich spotykałam i robili mi takie kawały, zwłaszcza
taki mój uczeń, (o 3 lata ode mnie młodszy) spotkał mnie w autobusie. Tuż
po stanie wojennym, wszyscy byli ponurzy, on się rozwrzeszczał na całe gardło
"Pani profesor, dzień dobry." Ja myślałam, że się zapadnę pod
ziemię, byłam bardzo młodą osobą, wszyscy się na mnie obejrzeli, ja się
poczułam jak taka - no dobrze zaawansowany w latach człowiek. A on sobie
zrobił taki kawał. Zawsze toczył spory, więc jeszcze sobie pozwolił ten
raz.
K.S.: Ale szkoła to zazwyczaj taki poligon doświadczeń - tam się
zazwyczaj wiele dzieje. Jakieś złe doświadczenie, które pani pamięta?
Julia Pitera: Żadnych nie miałam. Świetne miałam doświadczenia. Nie ścigałam
uczniów. Dbałam, żeby oni rzeczywiście umieli literaturę polską,
prowadziłam lekcje systemem wykładów. Mieli u mnie ulgi: tzn. wolno było
uczniowi w semestrze 3 razy się nie przygotować. Nie musieli mówić
dlaczego - człowiek ma różne problemy w życiu - czasem się pokłóci z
dziewczyną czy chłopakiem, i mu się po prostu nie chce, albo głowa go
boli. Tylko trzeba było przyjść przed lekcją. Miałam znakomite stosunki,
do tego stopnia, ze sami uczniowie prosili, żebym prowadziła kursy
przygotowawcze na wyższe studia. Potem jak odchodziłam - musiałam odejść,
żeby zabrać się za swój dyplom magisterski, to były całe kolejki rodziców,
którzy prosili, żebym nie odchodziła ze szkoły. Więc trudno o lepszy
komplement. Bardzo lubiłam ten zawód. I zawsze kiedy widzę, takie trudne
sytuacje pomiędzy uczniami i nauczycielami, to się zastanawiam, skąd to się
bierze. Ja nigdy nie przekraczałam pewnej granicy kumpelstwa, uważałam, że
nauczycielowi nie wolno tego robić, nie przechodziłam z innymi uczniami na
ty, a jednocześnie mieliśmy całą masę fantastycznych eskapad. Np. nocnym
pociągiem na "Dziady" do Teatru Starego w Krakowie. Musieliśmy wrócić
nocnym pociągiem, bo nie dostaliśmy wolnego dnia w szkole, a nazajutrz rano
cała klasa musiała się stawić w szkole o 8 rano.
K.S.: I stawili się wszyscy?
Julia Pitera: Stawili się wszyscy, bo wiedzieli, że będę miała z tego
numeru przykrości.
K.S.: Była pani wymagającą nauczycielką?
Julia Pitera: Tak, ale nie dlatego że ja chciałam ścigać i udowadniać, że
ja jestem mądrzejsza, tylko dlatego, że wydawało mi się, że na tyle
dobrze razem pracujemy, że mogę wymagać. Jeśli ktoś sobie nie dawał
rady, to mu zawsze pomagałam. I nie dlatego, że im dawałam korepetycje,
tylko pomagałam im w ramach godzin, które miałam w szkole.
K.S.: Od 1981 roku była Pani w Instytucie Badań Literackich Polskiej
Akademii Nauk. To rozumiem, że studium edytorstwa Panią tam popchnęło - to
się łączy.
Julia Pitera: Nie nie, To było inaczej. Ja najpierw zaraz po dyplomie podjęłam
pracę nad słownikiem pseudonimów pisarzy polskich na zlecenie, i robiłam
prace przygotowujące dla moich późniejszych kolegów do opracowywania
kolejnych haseł tegoż słownika. Przy okazji potem zrobiłam to studium
edytorstwa. Po czym w 1981 roku w styczniu przyszłam do pracy już na pełny
etat, bo dziecko poszło do przedszkola. Więc już mogłam. Wtedy kontynuowałam
pracę nad słownikiem pseudonimów pisarzy polskich i to była kontynuacja
mojego zlecenia z okresu urlopu macierzyńskiego.
K.S.: Czyli jest pani współautorem tego słownika.
Julia Pitera: Tak, jestem współautorem tego słownika.
Julia Pitera - medialny wizerunek i trochę gorsza rzeczywistość