Dziennik - 2006-08-26

 

Tomasz Pompowski

Wielkość i słabość dawnej opozycji

 

 

Publicysta "Dziennika" dotarł do niepublikowanch dokumentów SB i wyjaśnia o co chodzi w sporze o ustawę lustracyjną. Przeciwnicy ujawnienia wszystkich dokumentów wytworzonych przez Służbę Bezpieczeństwa powołują się na prawo do zachowania tajemnicy ich życia prywatnego. Co jednak w nich jeszcze jest?

 

Większość z uczestników polskich ruchów wolnościowych, których część wchłonęła "Solidarność", dorastała w czasach, kiedy cały świat nosił długie włosy, powietrze przesycone było słodkawym zapachem marihuany nazywanej "zielem mądrości" i nikt nie pozostawał obojętny na protest songi Dylana, Joplin czy Hendrixa. W kieszeniach wyświechtanych i postrzępionych ubrań nosili pobrudzone od częstego czytania "Nowe drzwi percepcji" Huxleya. Wymieniali się dziełami Kerouacka i Hessego. Gdy w latach 60. oficer SB w czasie rozmowy z pełniącym dziś wysoką funkcję państwową afiszującym się swoim katolicyzmem zaproponował mu - a było to w piątek - bułkę z kiełbasą, ten odparł całkiem serio: "zwierzęta są moimi przyjaciółmi, a ja nie jadam przyjaciół". Wegetarianizm, rastafarianizm, miłość bez zobowiązań, pacyfizm fascynowały młodych rewolucjonistów stawiających opór władzy. Częściej niż Radia Wolna Europa słuchają Radia Luksemburg, a wielu z nich wyszukuje z trzasków i szumów audycje jazzowe "Willysa Conovera" nadawane przez Głos Ameryki - zauważał w latach 70. oficer Stasi, który regularnie raportował z Warszawy do centrali.

Jednak, będąc całkiem normalnymi zwykłymi ludźmi, odważyli się na wielkie czyny, które w aktach SB są opisane jako "wroga działalność antypaństwowa". Bezpieka na rozkaz partii z użyła całego swojego aparatu, by skrzętnie śledzić każdy najdrobniejszy ich krok. Gdy w latach siedemdziesiątych w Gdańsku powstały Wolne Związki Zawodowe, a na początku osiemdziesiątych pierwsza "Solidarność," funkcjonariusze Departamentu III do walki z opozycją zawiesili na ścianie swojego biura tabelę z nazwiskami wszystkich działaczy, do której wpisywano haki, które udało się znaleźć na każdego z nich. "M. ma dziecko z N. i ukrywa to przed żoną" - znalazł się dopisek funkcjonariusza. "J. ukradł artykuły chemiczne ze sklepu i nie został ukarany" - zauważał esbek. "K. przebywał w O. w kompanii karnej za pobicie kolegi pod prysznicem" - dopisał inny funkcjonariusz. Do września 1980 roku w tabeli nie było miejsca na nowe wpisy.

"Funkcjonariusze wiernie dokumentowali przede wszystkim to, co opozycjoniści chcieli ukryć przed przyjaciółmi, rodziną czasem władzami. Bezpieka bezwzględnie wykorzystywała naiwność młodych, którzy często sądzili, że nikt ich nie widzi. Inwigilacja trwała w niektórych przypadkach nawet przez całą dobę" - mówi John Keller, autor monografii na temat Stasi. Przed szarymi studentami uniwersytetów rysowała się możliwość odegrania historycznych ról. Nazwy ich organizacji opozycyjnych za Wolną Europą powtarzały media niemal w całym zachodnim świecie. O zamykanych w więzieniach zaczęły się upominać organizacje działające na rzecz poszanowania praw człowieka. Do opozycji popłynęły strugą pieniądze od zachodnich instytucji i osób prywatnych. Pokus przybywało. Wieczorne spotkania działaczy podziemia przeciągające się do późnych godzin nocnych owocowały nowymi związkami damsko-męskimi. Kronikarze ze Służby Bezpieczeństwa skrupulatnie odnotowywali te wszystkie fakty. Nie interesowały ich "wiersze miłosne", jak starają się nas przekonać dziś niektórzy opozycjoniści. W pracy operacyjnej liczyło się zdobycie materiałów kompromitujących. Wszędobylskie kamery i aparaty fotograficzne oficerów trafiały nawet do sypialni "w domach z betonu".

Bezpieka wiedziała, że pewien prawnik nie może wytrzymać bez częstych spotkań z młodymi, ładnymi kobietami i, nie zważając na mierzony dwucyfrową liczbą staż małżeński, w czasie każdego pobytu w Warszawie wynajmuje pokój w hotelu Victoria. Nieokiełznane pożądanie tak bardzo osłabiło jego czujność, że za każdym razem, choć był z inną kobietą, to jednak wciąż szedł do tego samego pokoju. W PRL wszystkie hotele były pod lupą SB, tak więc działalność owego pana od razu została zauważona. Zawieszony pod sufitem PDF, czyli podgląd dokumentacji fotograficznej lub filmowej, w całości zarejestrował jego igraszki. Na zdjęciach widać wchodzącego go do pokoju z panią pod rękę. Kamera zarejestrowała cały stosunek, a potem zmęczonego opozycjonistę w stroju Adama z papierosem w ustach.

Bezpiekę interesowało życie seksualne wielu opozycjonistów. W teczkach niektórych z nich znajdują się zdjęcia z orgii seksualnych. Podobne materiały jak te, które zachowały się w aktach polskiej bezpieki, znajdują się w materiałach nagromadzonych przez inne służby bloku wschodniego, również o polskim podziemiu. Na przykład w archiwach Stasi istnieje informacja, że uważany dziś za jednego z bohaterów "Solidarności" opozycjonista regularnie uprawiał seks z psychicznie chorą kobietą (w SB zachowała się bogata dokumentacja zdjęciowa). Jednak papiery kryją nie tylko takie "rewelacje". Bezpieka skrzętnie dokumentowała przypadki zdrady małżeńskiej. "X. powiedział żonie, że jedzie na spotkanie opozycji do Krakowa. Jednak poszedł do mieszkania Y. i do niedzieli wieczorem przebywał u niej w domu. Wieczorem w parku na ławce uprawiał z nią seks. Wiadomo, że X. spotyka się z Y. od dłuższego czasu" - donosił wszędobylski informator. Takie grzeszki miał na sumieniu niejeden opozycjonista. "A. umówił się po mszy z V. Powiedział żonie, że idzie na ważne politycznie spotkanie. V. zaszła z nim w ciążę. Materiał do wykorzystania..." - donosi inny raport. O skali problemu mówi kryptonim "Rogacz" nadany sprawie operacyjnego rozpracowania jednego z prominentnych dziś polityków.

Dr. X pokazał mi dokument mówiący, z którymi prostytutkami bawił się w Gdańsku K. i ile (dużo, również w dewizach) wydawał w hotelach. Dzięki takim "hakom" (pieniądze, kobiety i libacje) unieszkodliwiono L. i skutecznie szantażowano W. Gdańszczanie gustowali w wyjazdach do Warszawy, gdzie zatrzymywali się w hotelu Solec, a dla warszawiaków ulubionym celem był Gdańsk. Podczas I Zjazdu "S" jednemu z opozycjonistów ledwo udało się uciszyć sprawę nieopanowanego homoseksualisty S., który zaatakował śpiącego z nim w jednym pokoju delegata ze Śląska. Opozycja dysponowała pieniędzmi, których nikt prawie nie kontrolował.

W stanie wojennym wielu opozycjonistów było zmuszonych ukrywać się przed ścigającą ich milicją. Często zmieniali mieszkania. Jeden ze znanych działaczy "okradł trzy mieszkania, w których się ukrywał. To maniak muzyki rockowej. Po jego pobycie zniknęły płyty. Oczyścił mieszkania z 500 albumów" - napisał esbek w informacji o rozpracowywanym solidarnościowcu. Dziś pełni wysoką funkcję w jednej z liczących się partii politycznych. M., działacz "Solidarności" z Gdańska, zwerbowany i następnie tajnie ukadrowiony, utrzymuje, że E., wysokiej rangi polityk partii prawicowej, ukradł mu plecak z cenną zawartością.

Młodzi opozycjoniści, którzy dostawali pieniądze na działalność polityczną, nierzadko wykorzystywali je według własnego uznania. "X przywłaszczył sobie pieniądze przekazane mu przez U. w Paryżu" - taka uwaga znalazła się w raporcie SB o jednym z ważnych działaczy "Solidarności". Inny, który otrzymał środki finansowe z Zachodu na pomoc opozycji, pomagał przede wszystkim sobie i swojej rodzinie. "Nie rozliczył się z pieniędzy, które otrzymał ... biorąc je dla siebie i żony". Inny członek "Solidarności" - jak pisze archiwista z SB, opierając się na informacjach zdobytych "drogą operacyjną" - zatrzymywał dla siebie pieniądze z nagród przyznawanych związkowi. "H. otrzymał pieniądze od ... ale nie poinformował o tym na zebraniu.." - pisze oficer.

W teczce bardzo znanego opozycjonisty znalazł się taki zapis: "za pieniądze z USA kupił rodzinie mieszkanie i ubierał ją w sklepach Pewex". Uwadze Służby Bezpieczeństwa nie umykały i scenki rodzajowe. Pewien działacz w czasie spotkania "dowiedział się od B., że I. jest agentem bezpieki. Wywiązała się bójka. B. pluł na I., a następnie z młotkiem biegał po mieszkaniu za I. W końcu go dopadł, ale okładał pięściami tak, że I. zalał się krwią. W końcu I. uciekł pod stół, a B. jeszcze go kopał. Dopiero po jakimś czasie kolegom udało się rozdzielić B.i I.". Tajemnicą poliszynela było, że niektórzy opozycjoniści nie stronią od wódki. Oficer SB zauważał, iż "W. nosi się z zamiarem odejścia z organizacji, bo J. nic nie robi, tylko od kilku tygodni chleje, i że nie można z nim w ogóle porozmawiać".

Inny działacz "S" zanim został przywódcą, oferował swoje usługi SB. Przysięgał im nawet na krzyż, bo twierdził, że jest on ważniejszy dla niego niż podpis pod zobowiązaniem do współpracy. Potem informował esbeków szczegółowo o tym, co dzieje się w jego zakładzie pracy. Na spotkania chodził do H., gdzie przy kanapkach i kawie zdradzał kolegów. "Brał chętnie wynagrodzenie" - napisał esbek. Oferował nawet zidentyfikowanie pracowników, których podejrzewał o działalność opozycyjną. Gdy bezpieka spacyfikowała jego zakład, nie zakończył swej działalności. Zaczął prowokować kolegów do roznoszenia ulotek i organizowania akcji opozycyjnych. Następnie szedł do SB i brał pieniądze za kolejne donosy. W końcu jego "przedsiębiorczość" została odkryta. Od tej chwili SB miała na niego pierwszy hak. Potem jeszcze zdobyła kompromitujące go zdjęcia z orgii seksualnych.

Dziś kronikarze dziejów najnowszych próbują ominąć to, że opozycja była podzielona, a poszczególne frakcje chciały przejąć przywództwo nad całym podziemiem. Tymczasem z akt bezpieki wyłania się właśnie obraz małych grupek walczących ze sobą o wpływy i władzę. Inspirowane przez funkcjonariuszy gry kontynuowali niektórzy opozycjoniści, skłócając jednych z drugimi, samemu zaś przejmując rolę liderów. Swoją prawdziwą twarz ukrywali skrzętnie przed kolegami. Nie zdołali jej skryć przed podsłuchami. Zarejestrowały one furiackie okrzyki "Ja tego k... po... jeśli nie przestanie mieszać" - mówił jeden znany opozycjonista o wielu późniejszych członkach rządów i przywódcach partii politycznych. "Ja go wyp... , co on k... sobie myśli, że jest papieżem?" - zapluwał się inny. "Ten k...s niech stąd spada, daleko nie zajedzie.." - mówił inny członek "Solidarności" o polityku, który wbrew jego prognozie pełnił jeden z najważniejszych urzędów. Wulgarność języka i skrajną nienawiść do współpracowników w ruchu okazywali nie tylko mężczyźni, znani dziś jako autorytety odpowiedzialności moralnej i obywatelskiej, ale i kobiety. Podsłuchy ukazują zazdrość i złośliwość, jakie panowały w niektórych środowiskach opozycyjnych. Niektórzy działacze, dziś uważani za wybitnych, formułowali swoje opinie o kolegach, opozycji czy hierarchii kościelnej językiem rynsztokowym. "B. jest zadufany w sobie i okłamuje kolegów. Nie tylko utrzymuje kontakt z Y., ale jeździ do niej, a powiedział na zebraniu, że z nią zerwał" - pisał esbek. "J. zasugerował w poufnej rozmowie z G. i T. , że Q. źle się prowadzi i nie można jej ufać" - twierdził pewien opozycjonista. Jeden z działaczy podziemia współrządzi dziś partią z drugim, o którym w latach 80. mówił za jego plecami, że " to ciężki idiota, śmierdzący leń i p... h...". Nie podejrzewał, że od kilku lat w jego łazience, czyli tam, gdzie zdawało mu się, że jest najbezpieczniejszy, grupa techniczna zamontowała podsłuch pokojowy.

Materiały kompromitujące opozycjonistów mogły posłużyć do zyskania większej ich "życzliwości" wobec SB i skłonności do zwierzeń. Taki działacz nie był agentem sensu stricto, ale czasem okazywał się bardziej użyteczny od płatnego TW. Stawał się narzędziem esbeków i zgodnie z ich oczekiwaniami jednał bądź kłócił podziemne organizacje. Zapisy walk pomiędzy częścią działaczy KOR i ROPCiO to lektura wstrząsająca i pokazująca jak łatwo było SB wejść z "pomocną dłonią" w takie konflikty.

W aktach pewnego bohatera "Solidarności" znalazło się wyznanie wypowiedziane do funkcjonariusza SB: "wy nie wiecie, jak trudno mi było wyrzucić H. i B. z ..., ale to zrobiłem". Nierzadko SB prowadziło gry operacyjne, manipulując uczuciami rozpracowywanych działaczy. Służba Bezpieczeństwa nakierowała młodą kobietę tajnego współpracownika na jednego z działaczy ruchu opozycyjnego. Między nimi zaiskrzyło, dzięki czemu za pomocą kochanki bezpieka mogła manipulować działaczem. Kobieta przekazywała też informacje o innych członkach opozycji, co pozwoliło bezpiece zdobyć informacje o punktach kontaktowych, drukarni i miejscach spotkań konspiracyjnych. Dostarczyła też SB fotografie wszystkich współpracowników jej kochanka. Po wykonaniu zadania kobieta odeszła od opozycjonisty. Ślad po romansie został w jego teczce personalnej.

Przed SB trudno było cokolwiek ukryć. Jednak inaczej rzecz się miała z kolegami i koleżankami z opozycji. Niektórzy działacze prosili esbeków, żeby ich wzywali w sprawach karnych, aby nie wyszło na jaw, że są współpracownikami. Te rozmowy dziś chętnie nazywają "politycznymi". Musiały być ważne dla obu stron, skoro bezpieka nierzadko pozorowała zatrzymanie podczas demonstracji albo po wyjściu z mszy na ojczyznę. W efekcie koledzy informowali RWE o kolejnym zatrzymaniu i nękaniu przez reżim. Tymczasem prawda była zupełnie inna. Kolega, o którego się troszczyli, zdradzał ich. Na przykład radził oficerowi prowadzącemu z SB jak ma postępować, żeby zneutralizować "Solidarność". SB wytwarzało podwójne papiery. Protokoły z rzekomych przesłuchań "w sprawie wrogiej działalności" i zapisy z rozmów, które rzeczywiście miały miejsce. Znalazły się tam oczywiście prośby opozycjonisty, by go zakonspirować. Oba te zestawy dokumentów znajdują się np. w teczce niezwykle popularnego działacza "Solidarności". Formalnie nigdy nie został uznany za tajnego współpracownika.

Działalność podziemna wyczerpywała psychicznie: wymagała stałego napięcia, wywoływała stres, który dobrze rozładowują alkohol i seks. Komuniści mieli w tych sprawach doświadczenie i sekretarz KC Żabiński wydał oficjalne (tajne) polecenie, by różnego rodzaju "organa" ułatwiały działaczom "S" uprawianie "słodkiego życia". Niekontrolowane pieniądze, niepewność jutra, namowy wprowadzonych do "S" agentów - łatwo prowadziły do ekscesów. Te uwikłania obyczajowe czy finansowe to jedna z przyczyn (obok najgroźniejszych - agenturalnych), dla których po roku 1989 doszło do sojuszu niedawnych katów i ofiar w sprawie niszczenia i utajnienia archiwów SB.

Oddzielną sprawą są "haki" nowego rodzaju. Oto legenda podziemia okazuje się w latach 80. w pełni kontrolowany przez obstawiającą go szczelnie agenturę. Dzisiaj nie chce ujawnienia akt, bo okazałby się szkodliwym dla ruchu głupcem, którego SB używała do organizowania prowokacji. Jego "bohaterska" działalność była niebezpieczna dla "S" i sprawy wolności. Inny spiskowiec organizuje akty małego terroru, pobicia rzekomych konfidentów, ale nie wie, że jest tylko szyldem, którego SB używa do dezintegracji podziemia i wzmacniania wprowadzonych tam własnych kadr.

Archiwa skrywają całą wielkość, ale też i słabość spontanicznie wyłonionych działaczy "S", którzy nagle, dosłownie z dnia na dzień, zostali rzuceni na głęboką wodę udziału we władzy. Koszty posiadania tej władzy, nawet nieformalnej, jaką była np. władza elity "Solidarności" w stanie wojennym, zawsze są ogromne. Prezes IPN Janusz Kurtyka potwierdza opinię, że udostępnienie akt SB musi doprowadzić do napisania najnowszej historii Polski na nowo.





Lustracja i materiały archiwalne