Archiwum | |
Życie
z dnia 2002-03-16
Dziwne lata dziewięćdziesiąte, czyli wśród wytworów warszawskiej inteligencji
Cezary Michalski:
Za sprawą wojny na górze,
która nie tylko podzieliła solidarnościową wspólnotę, ale zrobiła to
jeszcze w sposób zupełnie patologiczny - podług nowych kryteriów
klasowych. Osoby reżyserujące ten konflikt uznały, że polski spór będzie
się toczył między nieudacznikami, a tymi, którym się powiodło.
Nieudacznicy będą mieli swoich reprezentantów i będą nazywani populistami,
ci zaś, którym się powiodło, będą tworzyli elitę, która będzie zarządzać
społeczeństwem i będzie miała prawo wypychać nieudaczników poza obszar
życia demokratycznego. Sporo w tym było klasowości symbolicznej. Wszystko
bowiem zależało od samooceny - czy ktoś uważa, że mu się powiodło, albo ma
wiarę, że mu się powiedzie. Dlatego nauczyciel z prowincji, zarabiający
kilkaset złotych i wykluczony z dobrodziejstw modernizacji, mógł sobie
rano otworzyć gazetę i przeczytać, że znowu nieudacznicy atakują jego
reprezentanta - Mazowieckiego, że straszliwy motłoch napada na jego
Balcerowicza. I był zadowolony, że jest przynajmniej po właściwej stronie.
Oczywiście do czasu. Czy
były w tym podziale jakieś kryteria ideowe? Można tu
mówić raczej o fobiach niż o świadomych wyborach ideowych. Można się na
przykład cofnąć do słynnej awantury z hali Oliwii, podczas pierwszego
zjazdu "Solidarności", kiedy pokłócono się o ty, czy za Sierpień 1980
podziękować Janowi Pawłowi II czy Jackowi Kuroniowi. Można przypomnieć
spór między Panem Karolem i Kostusiem, czyli między rewizjonistycznym i
endeckim skrzydłem "Solidarności", opisany przez Janusza Szpotańskiego,
jednego z nielicznych w Polsce przedstawicieli literatury klasy średniej.
Ktoś się temu
sprzeciwiał? Wczesne Porozumienie Centrum było próbą
zablokowania tego projektu. Ludzie tacy jak Kaczyńscy czy Dorn starali się
pokazać, że część inteligencji próbuje przekroczyć podział między
światłymi i plebsem. Były też osoby w Unii Wolności, którym taki podział
nie odpowiadał. Czy ktoś się
dobrze czuł w tej logice? "Gazeta Wyborcza". Czuła się tak
dobrze, że wymuszała na innych podmiotach solidarnościowych stosowanie się
do niej. Przyczyniając się przez to do ich destrukcji. Wszędzie gdzie
zwyciężyła nowa logika klasowa, to znaczy po stronie solidarnościowej,
wszelka możliwość uprawiania polityki uległa unicestwieniu. A zatem ta nowa formuła klasowa, zapoczątkowana w
czasie wojny na górze, istnieje nadal? Dziś święci
największe triumfy. Mamy już nawet prawdziwy "ciemnogród", a nie tylko ten
używany w gazetowej retoryce. Jest on dzisiaj reprezentowany przez blisko
stu posłów, którzy używają w parlamencie wyłącznie roszczeniowego języka,
piętnują elitę, odrzucają całą modernizację. Na czym polega
przekraczanie logiki złych populistów i światłych elit?
Spróbuję to przedstawić na konkretnych przykładach. PiS
zamiast popierać żądania kamienowania przestępców, przekształca je w
program zmiany prawa karnego. A zatem administruje populizmem, a nie jest
partią populistyczną. Tak samo SLD. Na przykład kilka dni temu widzieliśmy
marszałka Borowskiego, który wpuszczał na trybunę jakichś pomniejszych
eseldowców - fizjonomicznie nawet bardzo podobnych do posłów Samoobrony
czy LPR - żeby wyżywali się na Balcerowiczu. A Borowski po ojcowsku ich
powściągał, tłumacząc im, że trochę jednak przesadzają. Z punktu widzenia
Michnika i logiki klasowej Borowski powinien być w partii elity, a ci
posłowie SLD z prowincji w partii populistycznego ciemnogrodu. Tymczasem
oni są w jednej partii i uważam, że to jest dobre. Bo demokracja, a raczej
jej resztki - polega na zarządzaniu populizmem, a nie na piętnowaniu
go. To jak w takim świecie wygląda życie polityczne?
Jak w Bizancjum. Jedni kibicują rydwanom zielonych, inni
niebieskich. Coś jak derby Warszawy w piłce nożnej. Tyle że zamiast Legia
i Polonia mówimy "prawica" i "lewica". Nie ma tu żadnych treści, bo strony
sporu nie spróbowały nawet opisać realnego świata. Czy są
instytucje, które nadal żyją normalnym życiem - na przykład Kościół?
Też jest zagrożony klasowym rozkładem. Może dojść do
podziału na Episkopat, który na łamach światłych gazet będzie nawoływać do
integracji z Unią Europejską i akceptacji liberalizmu gospodarczego, oraz
na "Kościół ludowy", który będzie podsycać lęk przed modernizacją za
pośrednictwem Radia Maryja i "Naszego Dziennika". Wróćmy do
wojny na górze. Jak na nią zareagowało młode pokolenie? Dla
nas ten podział był szokujący. Przecież jeszcze niedawno w jednym plecaku
woziliśmy Mackiewicza i Michnika, Kisiela i Kuronia. A tu pojawia się
przepaść i to wymyślona tak głupio, że niszczy całe społeczeństwo. Bo
wtedy postkomuniści nie byli zbyt widoczni i zniszczenie społeczeństwa
solidarnościowego wydawało się zniszczeniem całego społeczeństwa.
Wpisujecie się więc w istniejące obozy. Czemu
przystałeś do nieudaczników? Od 1988 do 1992 roku
siedziałem w Paryżu. Nie widziałem realnej Polski, docierały do mnie tylko
gazety. A z nich dowiedziałem się, że zbudowane zostało państwo
wyznaniowe, w którym nie wolno już krytykować Kościoła. Ale kiedy wróciłem
do Polski, pamiętam, że pojechałem odwiedzić znajomych w Tomaszowie
Mazowieckim. I tam, w cichym miasteczku, które powinno się znajdować w
szponach klerykalnego ciemnogrodu, na wystawie w kiosku zobaczyłem
wyłącznie "Nie", "Wprost" z Matką Boską w gazowej masce i "Gazetę
Wyborczą" z Michnikiem przestrzegającym przed państwem wyznaniowym. Już w
Paryżu zastanawiałem się, jak to jest, że cenzura kleru jest wszechobecna,
a jednak można o niej pisać, że rządzą czarni, a można ich karcić. Jednak
tłumaczyłem to sobie specyfiką Warszawy - tam zawsze więcej było wolno.
Jednak w Tomaszowie Mazowieckim powinno być inaczej, wszystkich powinien
trzymać za twarz miejscowy proboszcz. Okazało się, że tam również ludzie
kupują "Nie", że stoją z nim przy kiosku, że komentują teksty bez lęku,
raczej z przesadnym entuzjazmem. No i poczułem się trochę oszukany. Wtedy
zadziałał odruch kontestacyjny. Skąd ten przymus kontestowania?
Wywodziłem się ze środowiska "bruLionu". Ukształtowała nas
epoka, w której Michnik, Jastrun, Janda itd. siedzieli po kościołach,
występowali jako gwiazdy kultury chrześcijańskiej, obcałowywali się z
księżmi. Irytowały nas te czułości, za którymi nie stał jakikolwiek ideowy
związek, więc postanowiliśmy być antyklerykalni. A tu nagle ci, którzy
obściskiwali się przed ołtarzami, zaczęli bredzić o państwie wyznaniowym.
A przecież w świecie, w którym ja żyłem, w świecie wytworów inteligencji
warszawskiej, Bóg okazał się jednym z najsłabszych graczy. Więc zrobiłem
to, co robi młody człowiek o kontestacyjnym usposobieniu - wziąłem stronę
słabszego. W myśl dewizy Słonimskiego - "w monarchii będę republikaninem,
a w republice będę wielbił króla". Być może gdybym żył na wsi i na
niedzielnej mszy zobaczyłbym pannę z brzuchem odtrącaną przez sąsiadów
jako jawnogrzesznica, wybrałbym inaczej. Ale ja zawsze żyłem w świecie
wytworów warszawskiej inteligencji. I zawsze ją kontestowałem. Nie polecam
nikomu takiej kontestacyjnej religijności, lepiej mieć do czynienia z
czystą transcendencją. Tylko że ja byłem zawsze od czystej transcendencji
oddzielony życiem społecznym. A jakieś inne motywy poza
kontestacją? Była jeszcze wściekłość na elity, że potrafią
się kochać i nienawidzić, ale nie potrafią ze sobą rozmawiać. Michnik, gdy
był przyjacielem księdza Jankowskiego w latach 80., mógł sobie z nim kilka
rzeczy wyjaśnić. Ale on jedynie rzucał mu się w ramiona i całował. Wtedy
nie odrobili zadania domowego i dlatego teraz mogą się jedynie wyzywać -
ty jesteś Żyd, a ty jesteś motłoch antysemicki. Rozmowy nie było wtedy,
kiedy byli razem, i teraz, kiedy są osobno. I to jest wkurzające. A kiedy
sobie uświadomię, że zawsze poruszałem się po tej samej orbicie, gdzie
było dużo miłości i nienawiści, a mało czasu na myślenie, jestem jeszcze
bardziej wkurzony, ale już na siebie. Później emocje zostają
przekute w poglądy. Zaczyna się okres wyraźnych tożsamości
intelektualnych. Zostałeś zdefiniowany jako ideolog "pampersów". Formacji,
która w centrum politycznej uwagi postawiła media. Po
powrocie z kraju trafiłem na Waldemara Gaspera, a potem na Wiesława
Walendziaka, a zatem na ludzi, którzy nie poruszali się po trajektorii
kontestacyjnej. Tym swoim Kisielem, Wasiutyńskim, spokojnym katolicyzmem -
oni żyli już w latach 80. Byli dojrzalsi ode mnie. Tak mi to zaimponowało,
że postanowiłem dla nich pracować. Opowiadałem o swoich doświadczeniach z
Zachodu, gdzie dobrze przemyślano wiele spraw. Tam już na przykład
wiadomo, że współczesne masowe media nie kontrolują władzy, ale same są
ośrodkiem władzy, często najsilniejszym, że nie opisują świata, ale same
go tworzą. Tam widać, że tradycyjna demokracja w zasadzie już nie
istnieje, że wyrzucenie większości społeczeństwa poza udział w rządzeniu
jest normą. Widzieliśmy też, jak polska "nowa lewica", która trochę wie o
tych globalnych procesach, próbuje domknąć układ polityczny poprzez
przejęcie kontroli nad mediami. Ona już wiedziała, że o zakresie władzy
decyduje dzisiaj to, jaki procent społecznej komunikacji jesteśmy w
stanie kontrolować. Zarzucano wam przecenianie wagi nadbudowy -
kultury, mediów, rozrywki masowej. Niesłusznie, bo nigdy
nie towarzyszyło temu lekceważenie partyjnie uprawianej polityki.
Angażowaliśmy się w bieżące życie polityczne aż do przesady. Ja sam
pracowałem parę razy w klasycznym marketingu politycznym, przy kampaniach
wyborczych, raz wygrywanych, raz przegrywanych. Wiedziałem, że jedynymi
podmiotami zdolnymi do życia są konglomeraty mające swój wymiar finansowy,
medialny i polityczny. Czemu zaatakowano was tak
mocno? Padliśmy ofiarą syndromu mówiącej małpy. Jest
taki dowcip - wchodzi Murzyn do przedziału, w którym siedzi babcia z
wnuczkiem. Wnuczek mówi: "O! Małpa!", na co oburzony Murzyn zaczyna
prawić o człowieczeństwie i równości ludzi. Na to wnuczek odpowiada:
"Patrz, babcia, małpa mówi". Tyle że w naszym przypadku wnuczek był
barczysty, wściekły na to, że małpa w ogóle mówi i udało mu się
zlikwidować ten wybryk natury. Jako dysonans poznawczy czy jako wróg?
Jako wróg. Próbuje się w pocie czoła zbudować system
dwubiegunowy i zarządzać nim, a tu raptem ktoś się snuje między biegunami.
I w dodatku ten ktoś chce łączyć wierność lokalnym zobowiązaniom z
otwarciem na świat, chce budować kapitalizm bez modernizacyjnej wojny
domowej. Zaprzecza podziałowi na ciemnogród i elitę. Czemu sprzeciw
wobec tych praktyk tak rzadko wychodził od polskiej inteligencji.
Buntowali się nieliczni: Staniszkis, Legutko,
Krasnodębski... Paweł Hertz. Hertz pytany o to, dlaczego poparł Wałęsę,
mówił, że jeśli słyszy, że dana partia jest "partią ludzi mądrych", albo
"partią polskiej inteligencji", to on to musi odrzucić, bo nie ma czegoś
takiego jak upartyjnienie inteligencji. A inni? Był
jeszcze Jakub Karpiński, no i oczywiście Szpot. Ale to prawda, po wojnie i
Peerelu mamy inną inteligencję. Tamta z lat 30. była tak silnie
spluralizowana, że wprowadzenie ideowego zamordyzmu było niemożliwe. Potem
jednak większa część inteligencji została wymordowana, wypchnięta na
emigrację, a reszta uwikłała się w komunizm, który kilkakroć przełamał im
kręgosłupy i uniemożliwił mówienie, a nawet myślenie wprost. W końcu sama
nie była już pewna swojej tożsamości. A że do tego jest jeszcze średniej
jakości - źle wykształcona, pozbawiona realnej wiedzy o Zachodzie, znająca
wyłącznie Zachód mityczny - więc łatwo ją było wziąć pod but albo
programować jej fobie. Jeszcze w latach 70. i 80. stać ją było na ostry
sprzeciw. W stanie wojennym inteligencja najdłużej - wraz z robotniczymi
elitami - woziła w plecakach bibułę, spiskowała, podtrzymywała symboliczny
opór. Ale siły się wyczerpywały. I zaczęło się sypać poczucie wspólnoty.
Druga połowa lat 90. to kolejna seria tekstów
ideologicznych. W tamtym okresie twoja publicystyka skupia się na biciu w
SLD, w komunizm i w Adama Michnika. Zawsze napędzała mnie
chęć przeciwstawienia się temu, co wydawało mi się fałszem. Czytałem
teksty ludzi pochylonych z troską nad losem postkomunistów zagrożonych
eksterminacją, a dookoła widziałem to, co wszyscy widzieliśmy - członków
KC PZPR powracających do władzy, dyrektorów central handlu zagranicznego
tworzących nowy polski biznes, sukces Jerzego Urbana na rynku medialnym.
Ja już tego dzisiaj nawet nie chcę oceniać, moja ocena na nic by się
zresztą nie przydała. Tyle tylko, że język i tematyka ówczesnych
publicznych debat nie przylegały do rzeczywistości, i to w proporcjach
raczej szokujących. Czy
to jest powód, dla którego w czasie naszej rozmowy w ogóle nie używasz
etykiet ideowych? Tak. To nie jest wezwanie do
bezideowości, ale wezwanie do społecznego empiryzmu. Naszym podstawowym
zadaniem jest wyrwanie się spod władzy źle używanych etykiet ideowych.
Dziś język lewicowy nie służy realizowaniu postulatów równościowych, język
konserwatywny nie służy opisowi i odbudowie wspólnoty, język liberalny nie
służy uruchamianiu ludzkiej aktywności. Trzeba te języki ponownie nasycić
empiryczną treścią tak, by opisywały rzeczywistość. Bo ten opis jest
najważniejszy. Zwłaszcza w naszym realnie zacofanym kraju. Przecież w
świecie dzieją się ważne rzeczy. Zmienia się formuła ustroju politycznego,
bo globalny kapitalizm nie jest już liberalną demokracją, nie wiemy
na-wet, czy pozostał, jak to kiedyś pisali Friedmanowie, "sojusznikiem
wolności". Czemu przez tyle lat nie odkryto w Tobie poczciwca? Tak
samo jak nie odkryto go w Legutce czy Staniszkis, których przez całą
dekadę bojkotowano w życiu publicznym, traktując ich jako radykałów?
Nie można nas ustawiać w jednym rzędzie. Oni są uczonymi,
fachowcami w swoich dziedzinach, rzadkimi wyjątkami wśród polskiej
inteligencji. Próba wypchnięcia ich poza nawias "konwersacji polskiej
inteligencji" była skandalem. Ja natomiast byłem publicystą, felietonistą,
często świadomie prowokowałem, używałem ostrzejszych sformułowań.
Dlaczego? Uznałem, że skoro jedna ze stron tak
bezproblemowo posługuje się przemocą symboliczną, warto jej uświadomić, że
przemoc symboliczna nie jest narzędziem niewinnym. Wtedy jeszcze sądziłem,
że tym ludziom można cokolwiek uświadomić. W tym sensie jestem człowiekiem
nadmiernie naiwnym. To piękna legenda. A morał?
Moje credo publicystyczne to sławne zdanie Shylocka z
"Kupca weneckiego": "Czy jak Żyda uderzysz, to go nie boli, czy jak go
zranisz, to krew mu nie cieknie?". Tyle że pod Żyda można podstawić
zarówno realnego Żyda jak i Polaka katolika, lefebrystę i lewaka,
feministkę i działaczkę Ruchu na Rzecz Życia. Po prostu każdego człowieka.
Nie wiem, czy to była dobra strategia, ale ponieważ nie jestem buddystą,
uznałem, że jak ktoś nazywa swoich przeciwników "ciemnogrodem", co ich
strasznie boli, to ja będę pisał, że on sam buduje wokół siebie wspólnotę
strachu, niszczy ludzi, kłamie i ogranicza wolność. O ile wiem, adresata
to trochę zabolało, ale cena za takie rozrywki też była słona. Co robią dziś poczciwi intelektualiści? Ja
postanowiłem pisać powieści. Nie chcę obciążać żadnego masowego medium
swoim specyficznym językiem. Stworzyłem więc sobie własną gazetę, za
pomocą której będę się komunikował z ludźmi. Zainspirował mnie przykład
Michela Houellebecqa. To francuski pisarz, czterdziestolatek, rówieśnik z
podobnymi doświadczeniami. Widząc, że nie ma już demokracji, że wszystkie
jej podmioty - lud, naród polityczny - już się rozpadły lub zostały
zniszczone, postanowił to opisać, używając do tego celu tradycyjnego
romansu. To jest dzisiaj najlepszy pisarz europejski. Prawdopodobnie
jedyny pisarz europejski - pisarz klasy średniej. I jeszcze w dodatku
przeżył. Mimo donosów publikowanych w "Le Monde" pod postacią listów
zbiorowych, że "wprowadza reakcyjne treści w lewicowe kanały komunikacji".
On nie polemizuje już z nowoczesnością, bo wie, że to niemożliwe. On ją
postanowił skompromitować. W powieści "Cząstki elementarne" pojawia się
np. dwóch Polaków: Jan Paweł II, który jako ostatni chce uratować
człowieka, ale mu się, zdaniem Houellebecqa, nie udaje, i genetyk Michał
Dzierżyński - dziecko polskich emigrantów - który widząc, że człowiek jest
już nie do uratowania, postanawia zakończyć jego męczarnie i tworzy,
metodą klonowania, istotę doskonałą. W Polsce tylko Ziemkiewicz potrafi
łączyć takie tematy. Bieżąca polityka nie będzie już bezpośrednim
przedmiotem opisu? Pojawia się także tutaj, nawet jeśli na
trochę innych zasadach. W literaturze nie da się bronić stanowiska autora.
Trzeba umieć je czasami poświęcić. To wybór na zawsze?
Jak się pojawi jakaś barykada, na którą będą skrzykiwać
chłopców do rzucania kamieniami, to pewnie znowu przybiegnę, bo jestem
trochę psychiczny. |