Wojtek
BOCKENHEIM
E
MDA i MDMA to, podobnie
jak otrzymywane ze sporyszu LSD, pół-syntetyczne środki psychotropowe
wytwarzane poprzez przekształcenie w aminy głównych psychoaktywnych
komponentów nasion muszkatołowca (Myristica fragrans), wiecznie
zielonego drzewa rosnącego we wschodnich Indiach i Afryce. Wywar z popularnej
przyprawy - sproszkowanej gałki muszkatołowej - traktowany jest przez znawców
tematu z obszaru byłego RWPG jako środek psychodeliczny, ale z racji niezbyt
interesujących doznań, które wywołuje, jest on obecnie popularny głównie wśród
outsiderów, pozbawionych dostępu do prawdziwych halucynogenów, oraz w
środowiskach więziennych. W przeszłości gałka muszkatołowa cieszyła się
większą popularnością - na wzmianki o jej narkotycznych i leczniczych
właściwościach natrafić można już w literaturze wedyjskiej. Wiadomo również, że
w krajach arabskich używana była od niepamiętnych czasów jako substytut
haszyszu, a od siódmego wieku naszej ery - jako stymulator erekcji.
Co do natury MDA
i MDMA zdania są podzielone: jedni uważają je - z racji efektów,
jakie powodują - za bezdyskusyjnie środki psychodeliczne, inni - za dragi
pokrewne kokainie i amfetaminom (na poziomie struktury chemicznej
psychoaktywne związki zawarte w gałce muszkatołowej są pokrewne amfetaminie).
Jednak większość konsumentów lokuje MDA i MDMA na granicy halucynogenów
i spidów lub w ogóle nie zawraca sobie tą kwestią czterech liter.
Pierwszą
syntezę MDA (3,4-metylenodioksymetaamfetaminy) przeprowadzono w
1898 roku, aminizując zawarty w gałce eter o nazwie safrol. MDA została
opatentowana w roku 1914 przez jeden z niemieckich koncernów farmaceutycznych
jako środek na wyhamowanie apetytu. W 1927 roku amerykański naukowiec Gordon
Alles, prowadząc badania nad wpływem MDA na krwiobieg, opisał po raz
pierwszy niezwykłe doznania psychofizyczne, jakich doświadczył po spożyciu
dużej dawki tego specyfiku - raport z tych doświadczeń ujrzał światło dzienne
dopiero w 1959 roku. W trzy lata później inny amerykański badacz Alexaner
Shulgin opisuje psychotropowe efekty zażycia MDMA
(3-metoksy-4,5-metylenodioksyamfetaminy) - substancji będącej aminem
pochodnym od myrystycyny - głównego psychoaktywnego komponentu gałki
muszkatołowej, związku pokrewnego meskalinie. Od tej chwili było jedynie
kwestią czasu, aby zarówno MDA, jak i MDMA (osiągalne również na
drodze aminizacji safrolu zawartego w popularnym w przemyśle perfumeryjnym
olejku sasafrzanowym) pojawiły się na rynku psychodelicznym drugiej połowy lat
sześćdziesiątych. Od początku lat siedemdziesiątych obrót tymi substancjami
zostaje stopniowo objęty antynarkotycznymi obostrzeniami prawnymi, a wkrótce
potem zakaz stosowania MDA i MDMA obejmuje również eksperymenty
przeprowadzane w ośrodkach psychoterapeutycznych, neurologicznych i
psychiatrycznych, jako że jest to lek sprzyjający nadużywaniu.
Podobnie jak w
innych przypadkach, polityka prohibicyjna nie wpływa w widocznym stopniu na
popularność MDA i MDMA wśród robotników, rolników, bezrobotnych,
studentów i inteligentów. Nie bez znaczenia pozostaje zapewne tu debata,
prowadzona na łamach High Times ("branżowego" pisma
przeciwników kryminalizacji środków psychotropowych), w której podjęty został
problem szkodliwości dragów naturalnych w stosunku do syntetycznych. Przewagę
w tej dyskusji osiągają zwolennicy syntetyków, dowodzący, że mitologia
Odjazdów Zgodnych z Naturą ignoruje fakt, że rośliny halucynogenne (grzyby,
kaktusy, sporysz, muszkatołowiec, belladonna etc.) zawierają mnóstwo
toksycznych, niekiedy groźnych dla życia alkaloidów, które można całkowicie
wyeliminować w warunkach laboratoryjnych; interlokutorzy na to, że szkodliwe
komponenty naturalnych drągów stanowią naturalne zabezpieczenie przed ich
nadużywaniem lub używaniem w sposób dyletancki - nieszamański. Trudno
powiedzieć, w jakim stopniu te argumenty wpływają na poszerzanie się rynku dwu
półsyntetyków: MDMA i LSD. Przez długi czas - do połowy lat
osiemdziesiątych - pierwszy z nich pozostaje zdecydowanie w cieniu drugiego. Na
korzyść LSD przemawia w owym czasie zapewne zbawicielska trąba przyprawiona
mu przez przez psychodelicznego guru Timothy'ego Leary oraz
nieporównanie tańszy sposób jego wytwarzania (obecna relacja cenowa MDMA i
LSD wynosi mniej więcej l:25).
Już w drugiej
połowie lat siedemdziesiątych MDMA pod postacią tzw. lovepills robi
furorę w środowisku kalifornijskich pedałów, subkulturze w owym czasie
jeszcze dość hermetycznej. Niebawem, mniej więcej od połowy lat
osiemdziesiątych, rozpoczyna się zdecydowany coming out środowisk gejowsko-lesbijskich,
dający początek tzw. rewolucji mniejszościowej, której ukoronowaniem
stał się znienawidzony przez konserwatystów styl politycznej poprawności. Emancypacji
tej towarzyszy początkowo ogromny aplauz młodej, heteroseksualnej większości. Pop-kultura
łyka oczywiście w błyskawicznym tempie nowy trend i wkrótce za sprawą
androgynicznych gwiazd muzyki rozrywkowej cały cywilizowany świat dowiaduje
się m.in., że dotyk, czułość i inne delikatne uczucia nie są przez naturę
zarezerwowane jedynie dla relacji damsko-męskich. Fala łagodnej zmysłowości
spowija na moment wynudzoną konsumpcyjnym małżeńskim seksem zachodnią kulturę.
Na moment ten czekają oczywiście w pogotowiu podziemne laboratoria chemiczne:
przyszła nowa moda - czas na nowe dragi! W takich mniej więcej okolicznościach
w połowie lat osiemdziesiątych rozpoczyna się hossa na MDA i - w jeszcze
większym stopniu - na MDMA. Środki te, występujące pod rynkową nazwą Ecstasy
(E), stają się psychodelicznym filarem nowych nurtów kontestacji:
ruchów rave i acid house oraz kultury techno, o których można
sobie poczytać w sąsiednim tekście. Tutaj wystarczy zaakcentować, że ostatnia z
tych formacji oznacza obecnie jaja o światowym zasięgu, które będą zapewne
przyozdabiać kulturowy widnokrąg Zachodu jeszcze przez dobrych kilka lat.
***
Spid dla
kochanków - uliczne określenie MDA z lat
siedemdziesiątych - nie jest bynajmniej aluzją do jego afrodyzjakalnych
właściwości, choćby dlatego, że środek ten zmniejsza pobudzenie seksualne i
pragnienie ejakulacji nawet u królików, podobnie jak potrzebę palenia u
nałogowych palaczy, potrzebę obgryzania paznokci u nałogowych obgryzaczy
paznokci i chęć łasowania u głodomorów. MDA i MDMA zostały
nazwane lovers spid (zamiennie z lovepills), ponieważ
wyzwalają one stany przesycone miłością platoniczną do bliźnich wszelkiej
maści, rasy, płci oraz gatunku - jednym słowem - ponieważ działają sympatykogennie.
Stan wywołany przez Ecstasy trwa, w zależności od dawki, od
czterech do dwunastu godzin (drag zaczyna działać po 20-60 minutach od
łyknięcia tabletki) i dosyć trudno go opisać komuś, kto nie ma na koncie zabawy
w psychodelię. Wiadomo, że MDA działa stymulująco na poziom
wydzielania neuroprzekaźnika zwanego serotoniną - mózgowego hormonu
tkankowego odpowiedzialnego, zdaniem niektórych psychofarmakologów, za
stabilność emocjonalną. Wyrazem wysokiego poziomu serotoniny w mózgu jest dobre
samopoczucie i przyjazne nastawienie do świata. Gdy stan ten zostanie podbity
przez MDA, dobre samopoczucie zamienia się w coś, co można określić
mianem stonowanej euforii. Ludzie wokół stają się tacy, jak
trzeba, zabawne żarciki same się cisną na usta, a stresy i kompleksy nie
uwierają już człowieka jak przyciasne spodnie. Gdy haj ma miejsce na łonie
przyrody - ptaszki zaczynają świergotać, wiatr - szumieć, a słonko -
sympatycznie prażyć (jeśli pada deszcz, to też jest OK). Jednak za
najbardziej odpowiednie otoczenie dla człowieka na MDA uchodzi klub
techno z laserowo-stroboskopową przestrzenią i psychoaktywną muzyką z samplerów
i syntezatorowych "zakwaszaczy dźwięku". Na parkiecie klubu
techno człowiek czuje się w swoim ciele mniej więcej tak jak przystojny, dobrze
wygimnastykowany, zadowolony z życia, galopujący bizon. Wszystko jest jak u
bizona - zmysł równowagi, koordynacja ruchów, skoczność i ogólny power, a
w dodatku koledzy i koleżanki z parkietu skaczą sobie dookoła jak gdyby nigdy
nic, jak inne wesołe bizony.
Z tego właśnie
powodu Ecstasy to wielki cymes nie tylko dla hipisów czy cyborgów, ale
również dla przeciążonych karierą zawodową yuppies. Gdy zurbanizowani
zawodowcy zorientowali się, że istnieje nowy, ekstatyczny patent na
przeciążenia, to dokonali poważnej innowacji w swoim modelu życia i przyjęli
obowiązującą do dzisiaj każdego poważnego japiszona zasadę: za każde sześć
dni zawodowego zapierdolu - jedna noc technoekstazy. Do Polski moda
ta jeszcze nie dotarła, ale ponoć w Warszawie można już gdzieniegdzie spotkać
biznesmenów ze zgolonymi wąsami i z wesołym obyciem a la Jerzy Owsiak,
kluczących tanecznym krokiem w tłumie na Krakowskim Przedmieściu. Oj, uwaga
panowie! Nie zapomnijcie tylko o swoich codziennych obowiązkach!
Większość
użytkowników MDA i MDMA mówi, że żaden z opisanych wcześniej,
bizonich stanów świadomości nie miałby swojej mocy, gdyby nie towarzysząca mu głębia
odczuwania, silna, a przy tym dziwnie dyskretna, nie wpychająca się na
pierwszy plan tego, co się widzi (deformacje postrzegania charakterystyczne są
raczej dla grzybów, LSD i meskaliny). Mówiąc abstrakcyjnie, efekt MDA zdaje
się w istocie polegać na niezwykle, ale to bardzo niezwykle harmonijnym
łączeniu różnych poziomów odbioru świata - zarówno tych normalnych,
dostępnych podczas fikania po lesie czy zamawiania taksówki, jak i mistycznych
wibracji obejmowanych świadomością tylko w chwilach ostrej zapaści, utraty
wszystkich pieniędzy lub napompowania duszy siarczystą porcją medytacji. Ta
niezwykła zdolność integracji ludzkiej psychiki wyróżnia MDA spośród
innych dragów psychodelicznych. Na przykład, jazda na LSD to radykalne
przestrojenie antenki na odbiór podświadomy, praktycznie bez możliwości
odwołania do normalnego stanu, kiedy to człowiek poprawia przed lustrem
fryzurę, dopina rozporek, pakuje kanapki i bzyka do pracy.
Różnica pomiędzy
MDA i MDMA nie jest zbyt wyraźna - najwięcej do powiedzenia mają
o niej psychoterapeuci, którzy przeprowadzali sesje z udziałem pacjentów pod
wpływem obu psychotropów. Według chilijskiego łapiducha Claudio Naranjo (który
jako pierwszy zaproponował zastąpienie powszechnie używanego w psychoterapii
jeszcze do początku lat siedemdziesiątych LSD przez inne, trochę mniej znane
psychodeliki, m.in. ibogainę, Jage i MDA), o ile przeżycia
pacjentów po MDA były łatwą platformą do sięgania w mroki własnej
biografii, o tyle MDMA wyzwalał większe nastawienie na wieczne teraz,
i nikomu nie chciało się po nim grzebać we własnych wnętrznościach. Po MDMA
uczucie spokoju i pogodnego współodczuwania z innymi ludźmi zdominowuje elementy
euforyczne charakterystyczne dla haju po MDA. Jednocześnie po MDMA
nie zatraca się poczucia własnej indywidualności (wątek typowy dla podróży
po wielu innych halucynogenach). Przybiera ono jednak oryginalną formę
nietzscheańskiej amor fati, miłości do własnego losu z całym bagażem
aktywnych zaszłości i uwarunkowań.
* * *
- A co kosztuje
- rozmówca Bobbiego poprawił się na fotelu i pogładził nerwowo pejsy -zażywanie
tego MDA i MDMA?
Na MDA i
MDMA reakcje są indywidualnie zróżnicowane, ale margines niepożądanych
konsekwencji wydaje się stosunkowo szeroki. 10% ludzi, którzy przekroczyli
graniczną dawkę 150 mg, spotykają nieprzyjemne historie, którym towarzyszą
obfite poty, zmiany na skórze, "czarne dziury" w pamięci, rzadko -
zapaści. U niektórych ludzi podobne reakcje występują nawet po bardzo
niewielkich dawkach psychotropu. Dlatego amerykańscy badacze psychoprzestrzeni
zalecają nie wtajemniczonym przetestowanie wrażliwości na MDA: na
pierwszy raz można zarzucić 10 mg, a potem wypada stopniowo zwiększać dawkę
zachowując pewne odstępy czasowe. Nie należy zapominać o łyknięciu sobie czasem
(a najlepiej częściej niż czasem) jakiegoś płynu (pić się chce jak wszyscy
diabli) i wychodzeniu na świeże powietrze, jeśli miejscem wesołej zabawy jest
duszna i zadymiona sala.
Kobiety
wykazują dużo większą nadwrażliwość na MDA niż mężczyźni. U tych
ostatnich, w przypadku jednorazowej dawki, próg bezpieczeństwa sięga 150 mg,
ale kobiety już po przekroczeniu setki muszą się liczyć z ewentualnością
późniejszych zaburzeń dróg moczowo-płciowych oraz z obniżeniem się
ogólnej odporności ich organizmu na infekcje. Jest to być może cena
wzmocnienia immunologii w czasie działania środka (aktywne MDA ma
moc czasowego wygaszania wszelkich rodzajów alergii, od kataru siennego po astmę).
Na problemy odpornościowe narażony jest również facet, jeśli zaaplikuje sobie
"bezpieczną" dawkę Ecstazy, będąc w kiepskiej formie psychofizycznej.
Mimo że po MDA i MDMA z reguły nie ma się kaca, to jednak zbyt
częste wypuszczanie się w ten drag grozi poważnymi zaburzeniami energetycznymi
określanymi jako syndrom ekstatycznego wypalenia (Ecstasy Burnout). Życie
bez tabletki staje się w takim stanie jałowe jak gaza opatrunkowa i szorstkie
niczym piastowska siermięga. Jak na razie nie istnieją co prawda ośrodki
odwykowe dla użytkowników MDA ani kluby Anonimowych Ekstazolików, ale
"uzależnienie psychiczne" (jak dotąd nie istnieje biochemiczna
wykładnia tego zjawiska, co nie przesądza, że mamy tu do czynienia jedynie z
iluzją nałogu) jest równie nieuchronne, jak w przypadku nadużywania innych
dragów. Dlatego lepiej, bracia i siostry, działać ostrożnie i higienicznie.
Podczas
policyjnej wojny z Ekstazą, która miała miejsce w krajach anglosaskich
(szczególnie w Wielkiej Brytanii) w czasach mody na rave parties, gazety
zachodnie szeroko rozpisywały się na temat przypadków zejść śmiertelnych po
MDA. Sporadyczne zgony po Ecstasy faktycznie zdarzały się tu i tam -
były one jednak efektem albo monstrualnego przedawkowania (w Kalifornii np.
jeden z obecnych denatów pożegnał się ze światem zarzucając 7 gramów MDMA = ok.
50 porcji jednorazowych), albo po zmieszaniu go z innymi, dużo bardziej
szkodliwymi narkotykami.
Historie
drugiego typu trudno jednak traktować jako incydenty, ponieważ zarówno MDA,
jak i MDMA w stanie czystym są na rynku zjawiskiem bardzo
rzadkim!!! Chodzi w tym wypadku nie tylko o standardowe szwindle (jako E
można otrzymać na ulicy tabletki na ból głowy czy kaszel, albo pokarm dla
rybek), ani o "przeżenianie" towaru przez łasych na kasę dealerów,
ale również o specjalne dragi - hybrydy, obliczone na indywidualne gusta
zwolenników jazdy bez trzymanki. Właśnie nieustanne zapotrzebowanie tego
rodzaju sprawia, że Ecstasy występuje na Zachodzie w dziesiątkach odmian.
Oto przykładowe ingrediencje niektórych laboratoryjnie przebadanych tabletek:
# California
Sunset: 30% laktozy, 30% talku, 20% amfetaminy, 20% fenazonu (środek
przeciwbólowy);
# Roobarb and
Custard: 50% fenobarbitonu (barbituran, silny środek uspokajający), 30%
MDA, 20% kofeiny;
# Passion: w 60% -
methaqualon (środek uspokajający), w 25% - pył ceglany, w 15% -MDA;
# Fanstasy (nie mylić z
superpopularną Phantasia - w tym wypadku nie udało mi się dotrzeć do
danych): 40% LSD, 30% amfetaminy, 15% kofeiny, 15% pyłu ceglanego.
W obiegu
znajdują się ponadto krzyżówki MDA z meskaliną, kokainą i heroiną, a
niekiedy także z arszenikiem i niewielkimi dozami innych środków trujących.
Jest to, niestety, fakt osłabiający argumentację ludzi, którzy autorytatywnie
stwierdzają, że nic nie łączy kultury psychodelicznej i hard drugs. Warto
o tym pamiętać, gdyż wiele wskazuje na to, że w zbliżającym się świecie
legalnego THC to właśnie zwolennicy Ecstasy znajdą się jako następni
na liście ludzi dyskryminowanych w swoim prawie do wolnego wyboru sposobu
gimnastykowania świadomości, podświadomości i nadświadomości. Będzie to w
praktyce oznaczało domaganie się legalizacji wszystkich bez wyjątku narkotyków,
spidów i środków psychodelicznych. Takiej sytuacji należałoby się jednak
zapewne spodziewać nawet w przypadku, gdyby neoprawicowi misjonarze zanudzili
wszystkich na śmierć swoimi wywodami o "naturalnym przeżywaniu
świata", a dinozaury schrumkały swego czasu wszystkie muszkatołowce.
Wojtek
BOCKENHEIM
Str. 128 - 133