WALDEMAR WOJNAR
Zanim powstały łagry i kacety
Jak groźne mogą być konsekwencje łamania podstawowych praw człowieka w imię imperialnych czy totalitarnych projektów.
Określenie wieku XX jako wieku obozów koncentracyjnych stało się niemal kalką obowiązującą w historycznej publicystyce. Niemniej jest o tyle nieścisłe, iż obozy, a przynajmniej ich instytucjonalny zarys, pojawiły się już pod koniec XIX wieku. I nie w Europie, tak często kojarzonej z kilometrami drutów kolczastych, ale na jej antypodach, w blasku podzwrotnikowego słońca.
Pod koniec XIX wieku, mimo wieloletnich zrywów niepodległościowych, Kuba wraz z Puerto Rico pozostały ostatnim bastionem dawnej hiszpańskiej potęgi kolonialnej. Określenie "bastion" pasuje tu jak ulał, bowiem polityka Madrytu stanowiła kombinację ekonomicznego drenażu (wysokie podatki, monopole państwowe, ograniczenia w handlu) z siedzeniem na bagnecie. Od 1848 roku, czyli od nieudanej rebelii wznieconej z pomocą Stanów Zjednoczonych przez Wenezuelczyka gen. Narciso Lópeza, na wyspie tliło się nieustannie zarzewie wojny. W kwietniu 1895 roku wybucha kolejne powstanie kierowane przez doświadczonych bojowników: gen. Gómeza i Mulata Antonio Maceo, którym towarzyszy José Marti, poeta i dawny więzień polityczny. Przeciwko 25 tys. powstańców Hiszpania wysyła 250 tys. żołnierzy. Mimo iż Hiszpanie zdobywają kluczowe pozycje, trwają masowe zsyłki na Ceutę i Melillę, rebelia trwa. Pragnąc szybko zakończyć wojnę, którą jak zwykle zainteresowane są Stany Zjednoczone, głównodowodzący korpusu ekspedycyjnego gen. Martinez Campos proponuje zamknąć ludność wiejską - tradycyjnych sojuszników powstania - w specjalnych strefach strzeżonych przez wojsko. Słusznie przewiduje, iż panować tam będzie głód i nędza, ale w pozbawieniu powstańców wiejskiego zaplecza widzi jedyny sposób na zakończenie wojny. Jednak dopiero jego następca, capitan general Kuby generał Valeriano Wéyler, zwany przez powstańców Rzeźnikiem, realizuje pomysł w istocie pierwszego w dziejach obozu koncentracyjnego. Rozpoczął, jak każdy dowódca walczący z partyzantką, od przecinania szlaków komunikacyjnych przeciwnika. Od portu Mariel do zatoki Magna zbudował przebiegającą przez wyspę z północy na południe linię komunikacyjną, strzeżoną przez transzeje i zasieki z drutu kolczastego. Taką samą linię poprowadził przez środek wyspy. Niebawem nakaże ludności wiejskiej rekoncentrację, czyli przesiedlanie do ogrodzonych i pilnowanych przez wojsko stref. Kuba zostaje podzielona na sektory, poczynając od leżącego na północnym skraju Pinar del Rio przez Hawanę aż do południowego Santiago de Cuba. W ten sposób Wéyler odbierał mambises, jak nazywano partyzantów, źródła zaopatrzenia i rekrutacji, ale i uniemożliwiał śledzenie ruchów armii hiszpańskiej. Teoretycznie reconcentrados mieli mieć zapewnione godziwe warunki mieszkania i wyżywienia oraz tereny przeznaczone pod uprawę. W rzeczywistości spędzeni do ogrodzonych zon miejskich chłopi gnieździli się w byle jak skleconych szałasach, na podwórkach domów i ulicach. Żywiono ich resztkami, które pozostały po garnizonach hiszpańskich; wygłodniali ludzie walczyli o nie jak zwierzęta. Szczególnie rodziny insurgentów nie mogły liczyć na żadną opiekę władz. Fatalne warunki życia - brud, głodowe racje żywnościowe, tyfus, malaria, ospa - dziesiątkowały ludzi za drutami. Tysiące wygłodniałych, chorych i umierających - pisze współczesny historyk - snuło się ulicami miast i miasteczek kubańskich jak duchy, szukając resztek żywności, żebrząc u Hiszpanów i cudzoziemców, umierając często na chodnikach. Według przybliżonych szacunków w latach 1896 - 1898 w kubańskich obozach umarło ponad 90 tys. ludzi, ale liczba ta była prawdopodobnie o wiele większa, skoro w samej tylko prowincji Hawana naliczono 50 tys. zmarłych. Władz hiszpańskich nie obchodziły zresztą statystyki: zmarłych szybko chowano w zbiorowych grobach. Liczył się cel militarny. Jednak mimo spacyfikowania zachodnich prowincji wyspy właśnie polityka reconcentración, prowadząca do ludobójstwa w całkowicie już nowoczesnym wydaniu, przyczyniła się do klęski Hiszpanii. Stany Zjednoczone, które dokonały dużych inwestycji w przemyśle cukrowniczym i zainteresowane były swobodnym handlem z Kubą, od początku wybuchu powstania uważnie śledziły rozwój sytuacji. Prasa amerykańska prześcigała się w publikacjach o hiszpańskich okrucieństwach, pustoszeniu wyspy, paleniu plantacji. Zdjęcia kubańskich "żywych trupów" wstrząsnęły opinią publiczną. Tak samo zresztą jak raporty Czerwonego Krzyża czy senatora Rodfielda Proctora, które skłoniły prezydenta McKinleya do nazwania tej wojny eksterminacyjną. 15 lutego 1898 roku w tajemniczych okolicznościach wylatuje w powietrze amerykański statek "Maine", wysłany, by chronić Amerykanów zamieszkałych w Hawanie. Lepszego casus belli Amerykanie pewnie by w tym czasie nie znaleźli. Odwołanie Wéylera i zakończenie rekoncentracji, ogłoszone 30 marca, nie są już w stanie niczego zmienić. Kongres wypowiada Hiszpanii wojnę, która kończy się jej klęską i uzyskaniem niepodległości przez Kubę na mocy pokoju paryskiego. Przesadą jest nazywanie losu ofiar hiszpańskich zon holokaustem, jak czyni to kubański historyk Francisco Guzman. Niemniej stworzono precedens, który stanie się niebawem stosowaną regułą.
Rząd brytyjski ubolewa
Od 1487 roku, gdy portugalski żeglarz Bartolomeo Diaz opłynął Przylądek Dobrej Nadziei, bezkresne terytoria południowej Afryki stanowiły szachownicę, na której wciąż stawiano i przesuwano coraz to nowe pionki. Pierwsi byli Holendrzy, którzy już w 1652 roku założyli osadę, dającą początek przyszłemu miastu Kapsztad. Napływający kolejnymi falami osadnicy, których nazwano później Burami (od niderl. Boer - chłop), z czasem stworzyli niezależną kolonię, korzystając z niewolniczej pracy podbitych tubylców. Na początku XIX wieku pojawili się Anglicy, którzy wkrótce opanowali cały Kraj Przylądkowy. Następne dziesięciolecia zwiększającej się dominacji brytyjskiej i ograniczania praw Burów, a także zniesienie niewolnictwa w 1828 roku, spowodowały tzw. Wielki Trek - exodus holenderskich osadników w głąb kontynentu. Po latach utarczek z plemionami Bantu i podbijania kolejnych terytoriów powstały dwie republiki burskie: Orania i Transwal. Jak się jednak wkrótce okazało, kohabitacja w kolonialnym świecie była pojęciem nieznanym.
W 1877 roku wybuchła pierwsza wojna burska, zakończona porażką wojsk brytyjskich i podpisaniem traktatu pokojowego w Majuba Hill. Był to jednakże jeden z wielu przystanków w zmaganiach o panowanie nad obszarami, które na nieszczęście Burów były wprost nafaszerowane diamentami i złotem. Oczywiście oficjalnie Anglicy walczyli "o demokrację": Nie chcemy ani pokładów złota, ani nowych terytoriów - twierdził lord Salisbury, premier i minister spraw zagranicznych Zjednoczonego Królestwa. W rzeczywistości dzięki wojnie i jedne, i drugie stały się własnością Anglików.
Wojna z nową mocą rozgorzała w 1899 roku i trwała do 1902, kosztując życie aż 22 tys. brytyjskich żołnierzy. Po pierwszych zwycięstwach Burów, m.in. pod Rietfontein i Spion Kopje, gdzie morderczy ogień strzelców burskich zdziesiątkował kolumny angielskie, następuje skuteczny odwet. Anglicy ściągają posiłki i uzbrojenie: na czele korpusu liczącego 450 tys. żołnierzy stają tacy wytrawni dowódcy, jak lord Kitchener, wsławiony zdławieniem rewolty mahdystów w Egipcie, oraz lord Roberts, legitymujący się krwawą kampanią w Afganistanie. Już w połowie 1900 roku większość dużych miast, m.in. Johannesburg, Pretoria, Bloemfontein, przechodzi w ręce Anglików, politycy burscy z prezydentem Krugerem na czele wyjeżdżają do Europy, zaś obie republiki zostają przyłączone do Korony Brytyjskiej. Wojna jednak trwa w najlepsze, gdyż Burowie organizują się w małe komanda, które wysadzają w powietrze transporty i atakują niczego się nie spodziewające garnizony. Wojna staje się coraz bardziej kosztowna: każdy miesiąc kosztuje Brytyjczyków ponad 2,5 mln funtów. Ich odpowiedź na burską guerillę jest szybka i bezwzględna. W liście z kwietnia 1901 roku do przywódcy Burów Louisa Bothy lord Roberts zapowiada, iż zmuszony będzie do zastosowania wyjątkowych metod, do których cywilizowane narody uciekają się w podobnych okolicznościach. W praktyce oznaczało to taktykę spalonej ziemi. Anglicy budują blokhauzy wzdłuż linii komunikacyjnych, niszczą burskie farmy (ok. 30 tys.) wraz z całym dobytkiem, 40 miast zostaje częściowo lub całkowicie zniszczonych. Około 120 tys. Burów z terenów opanowanych przez partyzantkę dostaje się do obozów koncentracyjnych, które pokryły gęstą siecią południową Afrykę od Pretorii i Johannesburga w głębi Transwalu po leżące na wybrzeżu Port Elizabeth i East London.
Widoki na zdjęciach, które obejrzeć można w Muzeum Wojny Angielsko-Burskiej w Bloemfontein (RPA), kojarzą się najbardziej z obozami skautów (notabene ich twórca generał Baden-Powell był jednym z najsłynniejszych brytyjskich dowódców tej wojny) i jakiekolwiek porównania z gułagami czy kamiennym światem Oświęcimia byłyby nadużyciem. Zamiast baraków widzimy dziesiątki namiotów rozstawionych w szeregach i otoczonych pasem kolczastych drutów. Teoretycznie warunki tam panujące wydawałyby się całkiem przyzwoite. Strażnicy zezwalali na wychodzenie z obozu i kupowanie żywności, istniały szkoły, zapewniano jaką taką opiekę medyczną. Ba, zdarzało się, iż kobiety burskie uskarżały się na brak czarnych służących, którzy wcześniej wyręczali je w praniu i gotowaniu! Fakty jednak mówią same za siebie: według angielskiego historyka Packenhama w 58 obozach dla Burów zmarło od 20 do 28 tys. ludzi.
Zacznijmy od wyżywienia - nawet sami dowódcy angielscy przyznawali, iż stawki żywnościowe są za niskie, by przeżyć. Internowani gnieździli się często po dwudziestu w namiotach przeznaczonych na 5 osób, nierzadko, jak w Bloemfontein, sypiali na gołej ziemi, a nie zapominajmy o charakterystycznej dla tej strefy klimatycznej porze deszczowej. Szalały dyzenteria, zapalenie płuc, odra i koklusz. W jednym z obozów w Bethulii zmarło 1 714 z 4 800 uwięzionych, przy czym 80 proc. tej liczby stanowiły dzieci. Emily Hobhouse, działaczka na rzecz obrony Burów, oceniała liczbę ofiar na 20 tys. (w tym 16 tys. dzieci). Rzecznicy ówczesnych władz podważali wiarygodność tych szacunków. Joseph Chamberlain, sekretarz stanu, przypominał o 3 mln funtów wydanych na pomoc humanitarną i stwierdzał, iż obozy były tylko środkiem, by ochronić tysiące kobiet i dzieci i dać tym ostatnim lepsze niż dotychczas wykształcenie. Nikt bardziej od rządu brytyjskiego - dowodził - nie ubolewał z powodu wysokiej śmiertelności w obozach podczas epidemii odry i zapalenia płuc, ale też nic nie zostało pominięte [...] aby ją zmniejszyć.
Oczywiście były to tylko frazesy na użytek wzburzonej opinii publicznej w kraju i za granicą. Po pierwszych raportach Emily Hobhouse i artykułach dziennikarza Williama Steeda w całej Europie zaczęły powstawać najrozmaitsze komitety obrony Burów, zaś w Marsylii na wypędzonego z kraju prezydenta Krugera czekało 100 tys. ludzi. Gazety pełne były wstrząsających relacji, nie pozostawiających żadnych wątpliwości co do barbarzyńskich środków zaaplikowanych w celu zduszenia burskiej niepodległości. Nad tymi głosami nie można było przejść do porządku, zwłaszcza gdy podniosła je parlamentarna opozycja pod wodzą Lloyda George'a. Wiktoriańska Anglia, bezwzględna w swych imperialnych apetytach, nie była państwem totalitarnym. W końcu nie bez kozery brytyjski konsul generalny w Egipcie lord Cromer zwykł był mawiać: Boże, zbaw mnie od angielskich ministerstw.
Od końca 1901 roku obozy zostały objęte kontrolą brytyjskiego komisarza i powoli rozwiązywane. Przestały zresztą służyć swemu podstawowemu celowi, o jakim rzecz jasna nie wspomniał Chamberlain - zniszczeniu wspierającego partyzantów zaplecza i rzuceniu Burów na kolana. Ten cel został bowiem już osiągnięty: Burowie podpisali w maju 1902 roku układ w Vereeniging, który kładł kres niepodległości republik burskich.
Brytyjskie obozy w południowej Afryce miały niewiele wspólnego z hitlerowskimi kacetami i radzieckimi gułagami. Faktycznie były to obozy internowania, nie zaś eksterminacji - i tu wypada się zgodzić z ministrem Chamberlainem. Wysoka śmiertelność wynikała z warunków sanitarnych i stanu wiedzy medycznej. Każde większe zgrupowanie ludzi w tamtych czasach, przy fatalnym zaopatrzeniu i zakwaterowaniu, narażone było nieuchronnie na wybuch epidemii. Warto pamiętać, iż połowa z 22 tys. ofiar to wynik szalejących epidemii, przede wszystkim tyfusu.
Propaganda hitlerowska wielokrotnie wracała do wojen burskich i obozów, starając się zohydzić Anglików w oczach europejskiej opinii publicznej. W 1941 roku Hans Steinhoff nakręcił na zamówienie Goebbelsa film Prezydent Kruger, ukazywały się również broszury, w których zestawiano obozy angielskie z niemieckimi. W tych ostatnich, jak pisano, zamykani byli wyłącznie złoczyńcy, politycy, alkoholicy [...] i nie zginęło w nich 26 tys. kobiet i dzieci. Pod oświęcimską rampę w tym samym czasie zaczęły już podjeżdżać pierwsze transporty.
Dr Heinrich Göring rozwiązuje kwestię murzyńską
Od klęski obu burskich republik i rozwiązania ostatnich obozów w południowej Afryce minęło zaledwie kilka lat, gdy na terenach obecnej Namibii niemieckie wojska kolonialne dowodzone przez gen. von Trotha rozpoczęły akcję planowego wyniszczania murzyńskiego plemienia Hererów. W przeciwieństwie do obozów hiszpańskich i angielskich, gdzie wysoka śmiertelność wynikała z niedostatków zaopatrzenia i fatalnych warunków sanitarnych, Niemcy postanowili ostatecznie rozwiązać "kwestię murzyńską". Zbuntowanych Hererów wypędzono w bezludne rejony pustyni Kalahari. To, czego nie dokonały karabiny maszynowe, dokończyła natura: niemieckie patrole znajdowały później tysiące zwłok wokół wyschniętych źródeł (studnie już wcześniej zostały zatrute). Dla niedobitków zaś stworzono obozy koncentracyjne, w których znaczono więźniów literami GF (Gefangene) i zmuszano do pracy fizycznej. W nieludzkich warunkach klimatycznych i przy znikomym wyżywieniu niewolnicy ci budowali linię kolejową z Lüderitzbucht do Keetmanshoop. Naoczni świadkowie opowiadali później o mordowaniu niezdolnych do pracy ciosami bagnetu i batożeniu do krwi. W efekcie tych działań, gdy w 1911 roku spisywano ocalałych Hererów, z dawnych 80 tys. doliczono się zaledwie 15 tys.
Masowe wyniszczanie plemion tubylczych było w Afryce na porządku dziennym i nie stanowiło wyłącznie niemieckiej specjalności. Dość wspomnieć brytyjską rzeź Matabeli i Maszonów zamieszkujących późniejszą Rodezję, nie mówiąc o wcześniejszych masakrach krajowców w Australii czy Tasmanii. Jednak casus namibijskich Herero daje dużo do myślenia ze względu na kilka nowych elementów. Po pierwsze, celem władz było eksterminowanie Murzynów zajmujących interesujące Niemców terytoria. Po drugie, pojawia się - zupełne novum - praca, i to wyniszczająca. Po trzecie, więźniowie są znakowani, zakładane są ich kartoteki, przeprowadza się eksperymenty medyczne. Działali tam doktorzy Hinck i Fischer, zajmujący się udowadnianiem tezy o niższości rasowej Murzynów i szkodliwości rasowych krzyżówek (właśnie pod kierunkiem Fischera studiować będzie przyszły oświęcimski "anioł śmierci" - doktor Josef Mengele). Dodajmy, że komisarzem Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej był dr Heinrich Göring, ojciec Hermanna. I że właśnie do wspomnień z Afryki będzie odwoływać się podczas procesu norymberskiego pierwszy szef gestapo i założyciel niemieckich obozów koncentracyjnych Hermann Göring.
Jak to bywa, w wypadku obozów koncentracyjnych mamy do czynienia z sumowaniem doświadczeń i uzupełnianiem ich o nowe rozwiązania. Hiszpanie pierwsi stworzyli pilnowane i otoczone drutem kolczastym zony, w których skoncentrowano na zasadzie administracyjnego zarządzenia tysiące ludzi. Anglicy dodali bydlęce wagony, którymi przewożono Burów do obozów. Niemcy, wypierając pierwotnych mieszkańców z żyznych terenów przeznaczonych na kolonizację, uzupełnili poprzednie doświadczenia o eksterminacyjny cel, pracę w nieludzkich warunkach i biurokratyczną technologię, która znajdzie zastosowanie przy konstruowaniu hitlerowskich "fabryk śmierci".
Przykład obozów wskazuje, jak groźne mogą być konsekwencje łamania podstawowych praw człowieka w imię imperialnych czy totalitarnych projektów. Słusznie przypomina się, iż jeszcze w czasach wojny siedmioletniej (1756-1763), w której brała udział niemal cała Europa, podróżni z krajów walczących przejeżdżali swobodnie przez terytorium wroga. Do czasu. Zmieniło się to po wybuchu rewolucji, gdy internowano poddanych stron walczących z Francją. Jednostka stała się własnością państwa, a w razie konfliktu - potencjalnym przeciwnikiem, którego się unieszkodliwia, zamykając za drutami.
Wojny kolonialne poprzez skalę konfliktu umasowiły ten proces, nadając mu zorganizowaną i zinstytucjonalizowaną formę. Dopiero jednak pierwsza wojna światowa, przez internowanie dziesiątków tysięcy jeńców wojennych i obywateli wrogich państw, z precedensów uczyniła normalną praktykę. Wreszcie 5 listopada 1918 roku Rada Komisarzy Ludowych w ogarniętej rewolucją Rosji wydaje słynny dekret "O czerwonym terrorze", który przewidywał zabezpieczenie Republiki Radzieckiej od wrogów klasowych przez izolowanie ich w obozach koncentracyjnych. Ofiarami obozów - do końca 1920 roku powstało ich 84 z 50 tys. więźniów - już nie obcych, ale obywateli własnego państwa. Obóz koncentracyjny zaś z dawnego ośrodka internowania i prewencji przeistoczy się - jak pisała Hannah Arendt - w laboratorium totalitarnych reżimów.
Ludobójstwo, eksterminacja, rzeź