Newsweek Polska, nr 16-17/ 2001
Francis Fukuyama
Nowoczesny Świat na celowniku
Oto faszyści naszych czasów: radykalni islamiści,
nietolerujący odmienności ani sprzeciwu. Być może stanowią dla nas poważniejsze
wyzwanie niż komunizm.
Można odnieść wrażenie, że po 11 września światowa polityka gwałtownie
zmieniła bieg. W erze dotcomów (dziś wydaje się ona baśnią sprzed lat)
Ameryka pędziła naprzód. Komunizm - ostatni wielki przeciwnik liberalnej
demokracji - upadł, jak wcześniej faszyzm i absolutyzm. Amerykańska
gospodarka szybko się rozwijała, a demokratyczne instytucje czyniły postępy
we wszystkich częściach świata. Mówiło się, że technologia tak zbliża
mieszkańców globalnej wioski, że tradycyjne granice państw i narodów wydają
się zbędne. Dziś wszystko wygląda inaczej. Stany Zjednoczone walczą w
Afganistanie z talibami i al-Kaidą. Wielu muzułmanów mobilizuje się do
sprzeciwu wobec USA, a każde państwo świata musi opowiedzieć się po którejś
ze stron. Zarówno w Stanach, jak i poza nimi panuje recesja gospodarcza.
Problemy bezpieczeństwa są niczym piasek w trybach precyzyjnego mechanizmu współczesnej
gospodarki. Czy to początek liczącego kilkadziesiąt lat "zderzenia
cywilizacji" i konflikt Zachód - świat islamu bezlitośnie wymknie się z
Afganistanu, by objąć większe obszary świata? Czy technologie - jak
samoloty, wieżowce czy laboratoria biologiczne - promujące wolność zwrócą
się przeciwko nam? A może obecny konflikt wygaśnie i gdy rozprawimy się z
Osamą bin Ladenem, talibami oraz siatką terrorystyczną, powróci stary świat
integrującej się gospodarki? Ponad 10 lat temu przekonywałem, że dotarliśmy
do "końca historii". Nie chodziło mi o to, że zatrzymają się
wszelkie wydarzenia historyczne, ale że historia, rozumiana jako rozwój społeczeństw,
dzięki rozmaitym formom rządów osiągnęła szczyt w postaci współczesnej
liberalnej demokracji i rynkowego kapitalizmu. Mimo wydarzeń z 11 września
hipoteza ta, moim zdaniem, nadal jest prawdziwa: nowoczesność, reprezentowana
przez Stany Zjednoczone i inne rozwinięte demokracje, pozostanie główną siłą
światowej polityki, a instytucje ucieleśniające zasady wolności i równości,
którymi kieruje się Zachód, będą rozprzestrzeniać się na świecie. Ataki
z 11 września są desperackim zamachem na nowoczesny świat. Jest on dla tych,
którzy nie chcą do niego dołączyć, jak rozpędzony pociąg towarowy. Ale
musimy poważnie przyjrzeć się stojącym przed nami wyzwaniom. Bo jeśli jakaś
organizacja - choćby nawet najmniejsza - potrafi zadać nowoczesnemu światu
bolesne rany, to nasuwa się pytanie: czy przetrwa nasza cywilizacja? Walczący
z terroryzmem Amerykanie muszą się przede wszystkim zastanowić, jak wielkie
jest to podstawowe niebezpieczeństwo, na jakich sojuszników mogą liczyć i co
należy zrobić, by mu przeciwdziałać.
ZDERZENIE CYWILIZACJI
Politolog Samuel Huntington przekonuje na tych stronach,
że obecny konflikt może przerodzić się w "zderzenie cywilizacji",
jeden z konfliktów kulturowych, który - jak przewidział to kilka lat temu -
wstrząśnie postzimnowojennym światem. Wprawdzie administracja prezydenta
Busha słusznie podkreśla, że działania przeciwko terrorystom to nie wojna
Zachodu z islamem, ale oczywiste jest, że w grę wchodzą kwestie kulturowe.
Amerykanie wierzyli, że ich instytucje i wartości: demokracja, prawa
jednostki, rządy prawa i dobrobyt oparty na wolności gospodarczej są
uniwersalnymi celami, do których będą dążyć wszyscy ludzie na świecie, jeśli
tylko dostaną szansę. Według Amerykanów ich społeczeństwo jest atrakcyjne
dla ludzi ze wszystkich kultur. Zdają się to potwierdzać miliony imigrantów
z całego świata, którzy głosują nogami, przenosząc się do Ameryki i
innych rozwiniętych krajów. Ale wydarzenia z 11 września podważają ten pogląd.
Mohammed Atta i kilku innych porywaczy byli wykształconymi ludźmi. Mieszkali i
studiowali na Zachodzie. Nie dość, że nie porwały ich jego ideały, to
jeszcze to, co tam widzieli, na tyle ich rozsierdziło, że zdecydowali się siąść
za sterami samolotów i wbić je w budynki, zabijając tysiące ludzi, wśród
których żyli. Przepaść kulturowa, dzieląca Zachód i Osamę bin Ladena oraz
islamskich fundamentalistów jego pokroju, wydaje się gigantyczna. A może to
tylko kulturowa krótkowzroczność każe nam myśleć, że zachodnie wartości
mają zadatki na wartości uniwersalne?
LOGIKA HISTORII
Istnieją powody, by wierzyć, że zachodnie wartości i
instytucje są niezwykle atrakcyjne dla wielu, jeśli nie dla większości
mieszkańców niezachodniego świata. Nie chodzi o to, by zaprzeczać
historycznym związkom chrześcijaństwa z demokracją i kapitalizmem albo wątpić,
że demokracja ma swe kulturowe korzenie w Europie. Jak podkreślali filozofowie
od Alexisa de Tocqueville'a przez Georga Hegla po Fryderyka Nietzschego - współczesna
demokracja to zeświecczona wersja chrześcijańskiej doktryny uniwersalnej
ludzkiej równości. Ale zachodnie instytucje są jak metoda naukowa - choć
odkryta na Zachodzie, ma zastosowanie uniwersalne. Istnieje ukryty mechanizm
historyczny, stymulujący długoterminowe jednoczenie się ponad granicami
kulturowymi. Objawia się on najpierw - i przede wszystkim - w gospodarce, potem
w polityce, a w końcu (i to trwa najdłużej) w kulturze. Ów proces postępuje
głównie dzięki współczesnej nauce i technologii, dysponującymi tak wielką
mocą tworzenia dóbr materialnych i broni, że żadne społeczeństwo nie może
ich ignorować. Technologia półprzewodnikowa czy biomedycyna jest taka sama
dla muzułmanów, Chińczyków czy mieszkańców Zachodu, a potrzeba ich
opanowania wymusza przyjęcie pewnych instytucji ekonomicznych, jak wolny rynek
czy państwo prawa, stymulujących wzrost. Współczesne gospodarki rynkowe, napędzane
technologią, prosperują dzięki wolności jednostki - to system, w którym
jednostki, a nie rządy lub duchowni decydują o cenach czy stopach
procentowych. Rozwój gospodarczy z kolei sprzyja zwykle liberalnej demokracji -
nie bezwarunkowo, ale na tyle często, że związek rozwoju z demokracją jest
jednym z powszechnie przyjętych praw politologii. Dzięki wzrostowi
gospodarczemu powstaje klasa średnia z prawami własności, tworzy się złożone
społeczeństwo obywatelskie i rośnie poziom wykształcenia pozwalający
utrzymać gospodarczą konkurencyjność. Wszystkie te czynniki przygotowują
grunt dla żądań demokratycznego uczestnictwa politycznego, owocujących w końcu
instytucją demokratycznego rządu. Kultura - wierzenia religijne, zwyczaje społeczne
i odwieczne tradycje - to ostatnia sfera zjednoczenia, zarazem najsłabsza. Społeczeństwa
niechętnie oddają głęboko zakorzenione wartości i naiwnością byłoby sądzić,
że amerykańska kultura masowa, niewątpliwie atrakcyjna, wkrótce opanuje cały
świat. W rzeczywistości rozpowszechnianie się na świecie restauracji
McDonald's i hollywoodzkiego kina wywołały znaczny sprzeciw wobec wizji
globalizacji. Ale choć różnice kulturowe istnieją we współczesnych społeczeństwach,
zwykle odkłada się je do lamusa, oddziela od polityki i sprowadza do sfery życia
prywatnego. Powód jest prosty: jeśli polityka będzie się opierać na czymś
takim jak religia, nigdy nie zapanuje pokój społeczny, bo ludzie nie
porozumieją się w kwestii podstawowych wartości religijnych. Świeckość to
stosunkowo nowy etap rozwoju na Zachodzie. Chrześcijańscy książęta i księża
w Europie często określali z góry wierzenia religijne swoich poddanych i prześladowali
tych, którzy się sprzeciwiali. Współczesne świeckie państwo demokratyczne
wyłoniło się z krwawego konfliktu religijnego w Europie w XVI i XVII w.,
kiedy to przedstawiciele różnych odłamów chrześcijaństwa bezlitośnie się
wyrzynali. Rozdział Kościoła od państwa stał się niezbędnym składnikiem
modernizacji właśnie ze względu na potrzebę pokoju społecznego. Tę
zaskakującą wówczas tezę głosili filozofowie, jak Hobbes czy Locke, a
kulminacją tej wspaniałej tradycji stała się m.in. amerykańska Deklaracja
Niepodległości i konstytucja. Ta logika modernizacji dowodzi, że zachodnie
wartości nie są jedynie przypadkowymi odpryskami kulturowymi zachodniego chrześcijaństwa,
lecz raczej częścią bardziej uniwersalnego procesu. Musimy zatem zapytać,
czy istnieją kultury albo obszary świata, które będą się opierać albo wręcz
sprzeciwiać procesowi modernizacji?
Kultura - wierzenia religijne, zwyczaje społeczne i odwieczne tradycje - to
ostatnia sfera zjednoczenia, zarazem najsłabsza. Społeczeństwa niechętnie
oddają głęboko zakorzenione wartości i naiwnością byłoby sądzić, że
amerykańska kultura masowa, niewątpliwie atrakcyjna, wkrótce opanuje cały świat.
W rzeczywistości rozpowszechnianie się na świecie restauracji McDonald's i
hollywoodzkiego kina wywołały znaczny sprzeciw wobec wizji globalizacji. Ale
choć różnice kulturowe istnieją we współczesnych społeczeństwach, zwykle
odkłada się je do lamusa, oddziela od polityki i sprowadza do sfery życia
prywatnego. Powód jest prosty: jeśli polityka będzie się opierać na czymś
takim jak religia, nigdy nie zapanuje pokój społeczny, bo ludzie nie
porozumieją się w kwestii podstawowych wartości religijnych. Świeckość to
stosunkowo nowy etap rozwoju na Zachodzie. Chrześcijańscy książęta i księża
w Europie często określali z góry wierzenia religijne swoich poddanych i prześladowali
tych, którzy się sprzeciwiali. Współczesne świeckie państwo demokratyczne
wyłoniło się z krwawego konfliktu religijnego w Europie w XVI i XVII w.,
kiedy to przedstawiciele różnych odłamów chrześcijaństwa bezlitośnie się
wyrzynali. Rozdział Kościoła od państwa stał się niezbędnym składnikiem
modernizacji właśnie ze względu na potrzebę pokoju społecznego. Tę
zaskakującą wówczas tezę głosili filozofowie, jak Hobbes czy Locke, a
kulminacją tej wspaniałej tradycji stała się m.in. amerykańska Deklaracja
Niepodległości i konstytucja. Ta logika modernizacji dowodzi, że zachodnie
wartości nie są jedynie przypadkowymi odpryskami kulturowymi zachodniego chrześcijaństwa,
lecz raczej częścią bardziej uniwersalnego procesu. Musimy zatem zapytać,
czy istnieją kultury albo obszary świata, które będą się opierać albo wręcz
sprzeciwiać procesowi modernizacji?
ZACHÓD I RESZTA
Jeśli spojrzymy na Azję, trudno dostrzec bariery kulturowe powstrzymujące modernizację, chociaż były singapurski premier Lee Kuan Yew zwykł mawiać, że istnieją "azjatyckie wartości" sprzyjające rządom autorytarnym, a nie demokracji. Ale w ostatnich latach w Korei Południowej i na Tajwanie, w miarę wzbogacania się tych krajów, postępowała też demokratyzacja. Indie od uzyskania niepodległości w 1948 r. z powodzeniem wprowadziły demokrację, a ostatnio podjęły wiele reform gospodarczych dla podźwignięcia się z biedy. W Ameryce Łacińskiej i byłych krajach komunistycznych Europy bariery kulturowe są jeszcze mniej wyraźne: tu problemem jest raczej niepowodzenie w modernizacji niż niezadowolenie z samego jej celu. W rejonie Maghrebu (Algieria, Maroko, Mauretania, Tunezja) mamy do czynienia z licznymi problemami, od AIDS przez wojny domowe aż po fatalne rządy, ale trudno przypuszczać, by różne tradycje kulturowe przeszkodziły tamtejszym społeczeństwom w modernizacji. Islam jest jedną z głównych światowych kultur, mających wyraźny problem z akceptacją nowoczesności. Mimo wyrafinowania muzułmańskich społeczeństw, ten krąg kulturowy może pochwalić się tylko jedną działającą demokracją (Turcja). Nie widać też takich gospodarczych przełomów, jak w Korei czy Singapurze. Jednak należy precyzyjnie określić, w czym tkwi podstawowy problem.
ODMIENNOŚĆ ISLAMU
Wątpliwe, by w samej religii islamskiej tkwiło coś, co
czyni ją wrogiem nowoczesności. Islam, podobnie jak chrześcijaństwo,
hinduizm czy konfucjonizm, jest złożonym systemem. Ukształtował się pod wpływem
wielu czynników. Gdy chrześcijańską Europą targały wojny religijne, na
obszarze Imperium Otomańskiego współistniały pokojowo różne wiary. W XIX i
na początku XX w. i w islamie na terenie Egiptu, Iranu oraz Turcji pojawiły się
ważne liberalne kierunki. Republika Turecka Kemala Atatürka stała się jednym
z najbardziej świeckich reżimów we współczesnej historii. Świat islamu różni
się od innych kultur pod jednym istotnym względem. Od pewnego czasu tylko tam
cyklicznie pojawiają się radykalne ruchy odrzucające nie tylko politykę
Zachodu, ale również najbardziej podstawową zasadę współczesności, jaką
jest tolerancja religijna. Te grupy świętowały 11 września, bo wtedy
upokorzone zostało społeczeństwo - według nich - do cna zepsute. Dla
fundamentalistów owo zepsucie to nie tylko kwestia charakterystycznej dla
Zachodu swobody seksualnej, homoseksualizmu i praw kobiet, ale przede wszystkim
sama świeckość. Pałają nienawiścią do Zachodu, bo tamtejsze społeczeństwa,
zamiast służyć prawdzie religijnej, promują pluralizm i tolerancję religijną.
Ludzi w Azji, Ameryce Łacińskiej, byłym bloku komunistycznym czy w Afryce
pociąga zachodni konsumpcjonizm i chcieliby go naśladować. Ale fundamentaliści,
jak saudyjscy wahabici, Osama bin Laden czy talibowie widzą w nim dowód
zachodniej dekadencji. Nie jest to zatem po prostu "wojna" przeciwko
terrorystom, jak stara się to przedstawić (co zrozumiałe) rząd amerykański.
Prawdziwym źródłem konfliktu nie jest też - jak przekonuje wielu muzułmanów
- amerykańska polityka zagraniczna w Palestynie czy wobec Iraku. Niestety,
podstawowy konflikt, z jakim mamy do czynienia, jest o wiele głębszy i nie
dotyczy jedynie garstki terrorystów, ale także znacznie większej grupy
radykalnych islamistów i muzułmanów, dla których religijna tożsamość jest
ważniejsza od wszelkich wartości politycznych. To radykalny islam tworzy tło
dla powszechnego poczucia żalu bardziej głębokiego i oderwanego od
rzeczywistości niż gdziekolwiek indziej. Tacy właśnie islamiści, nie chcąc
uwierzyć w to, że muzułmanie mieli coś wspólnego z atakami na World Trade
Center, zrzucają winę na Izrael. Narzekają na amerykańską politykę, ale
traktują ją jako część większego antymuzułmańskiego spisku (dla wygody
zapominają, że amerykańska polityka zagraniczna wspierała już muzułmanów
w Somalii, Bośni, Kosowie czy Czeczenii). Jeśli uświadomimy sobie, że musimy
stawić czoło nie tylko terrorystom, ale także radykalnym islamistom, widzącym
świat jako manichejską walkę wierzących z niewiernymi, to staje się jasne,
że rzecz nie dotyczy wcale oderwanej garstki fanatyków. Od 11 września Osama
bin Laden zyskał spory mir w islamskim świecie, bo odważył się wystąpić
przeciwko Stanom Zjednoczonym. Ma zwolenników w slumsach Karaczi, wśród
bejruckiej i kairskiej inteligencji oraz w kręgach pakistańskich i afgańskich
emigrantów w Wielkiej Brytanii czy Francji. Specjalista ds. Bliskiego Wschodu
Daniel Pipes ocenia, że ta radykalna grupa stanowi ok. 10-15 proc. muzułmańskiego
świata.
ISLAMO-FASZYZM
Dlaczego tak nagle pojawił się radykalny islam? Z punktu
widzenia socjologa przyczyny nie różnią się zbytnio od tych, które
doprowadziły do rozwoju faszyzmu w Europie na początku XX w. W poprzednim
pokoleniu ogromna część islamskiej społeczności została wyrwana z tradycji
życia w wioskach czy plemionach. Wielu muzułmanów przeniosło się do miast i
trafiło na znacznie bardziej abstrakcyjną literacką formę islamu, nawołującą
ich do powrotu do czystszej wersji religii. Ekstremistyczny niemiecki
nacjonalizm podobnie próbował wskrzesić dawno zapomnianą mityczną tożsamość.
Nowa forma radykalnego islamu jest niezwykle atrakcyjna, bo za utratę wartości
i kulturową dezorientację obwinia proces modernizacji. Zapewne wiele wyjaśni
stwierdzenie, że obecny konflikt to nie walka z terroryzmem czy islamem jako
religią lub cywilizacją, ale raczej walka z islamo-faszyzmem - radykalnie
nietolerancyjną i stojącą w opozycji do współczesności doktryną, od
niedawna funkcjonującą w wielu zakątkach islamskiego świata. Sporo winy za
wzrost islamo-faszyzmu ponosi Arabia Saudyjska. Fortuny królewskiej rodziny
Saudów przez wiele lat mieszały się z majątkiem purytańskiej sekty wahabitów.
Saudowie zabiegali u duchownych o legitymizację i ochronę władzy, odwdzięczając
się wspieraniem wahabizmu. Ale saudyjscy władcy w latach 80. i 90. wydali
ogromne kwoty także na promocję swojej wersji islamu. Było to szczególnie
widoczne po opanowaniu Wielkiego Meczetu w Mekce w 1979 r. Wahabicką ideologię
łatwo zaklasyfikować jako islamo-faszyzm: podręcznik dopuszczony dla uczniów
10 klasy mówi, że "muzułmanie muszą być bezwzględnie lojalni wobec
siebie, a niewiernych powinni uważać za wrogów". Saudowie promowali tę
doktrynę nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale także w Stanach Zjednoczonych,
gdzie według różnych źródeł zainwestowali setki milionów dolarów w budowę
szkół i meczetów mających popularyzować nową wersję islamu. Dzięki tym
pieniądzom z krajów Zatoki Perskiej Osama bin Laden i jego zwolennicy po
prostu kupili sobie kraj - Afganistan - aby wykorzystać go jako bazę treningową
dla pokolenia arabskich fanatyków. Winę ponoszą też Stany Zjednoczone za to,
że po wycofaniu się Rosjan z Afganistanu nie wzięły na siebie odpowiedzialności
za to, by powstał tam stabilny i umiarkowany porządek polityczny. Ostatnia
przyczyna wzrostu islamo-faszyzmu w latach 80. i 90. wiąże się z
"podstawowymi kwestiami", jak bieda, stagnacja gospodarcza i
autorytarne rządy na Bliskim Wschodzie. Wszystko to tworzy doskonałą pożywkę
dla politycznego ekstremizmu. Ale musimy jasno powiedzieć, co naprawdę leży u
podstaw owych zasadniczych kwestii, bo pojawiają się często zarzuty, że
Stany Zjednoczone i inne kraje zachodnie mogły wcześniej zacząć działać na
rzecz poprawy w tym regionie. W rzeczywistości społeczność światowa cały
czas pomaga muzułmanom przez różne agendy międzynarodowe, jak np. Bank Światowy.
Stany Zjednoczone mają też dwustronne umowy z takimi krajami, jak Egipt czy
Jordania. Jednak tylko niewielka część tej pomocy na coś się przydała, bo
główny problem tego regionu to problem polityczny, a mianowicie sam muzułmański
świat. Od zawsze istniały tu szanse reform politycznych i gospodarczych, ale
tylko nieliczne rządy muzułmańskie (brakuje wśród nich rządów arabskich)
podjęły się tej polityki i - czerpiąc wzory z krajów, jak Korea Południowa,
Tajwan, Chile czy Meksyk - otworzyły się na globalną gospodarkę, co dało
podstawy trwałego wzrostu. Żaden arabski rząd nie ustąpił dobrowolnie wobec
reguł demokracji, jak uczyniła to hiszpańska monarchia po erze dyktatora
Franco, nacjonaliści na Tajwanie czy najrozmaitsze dyktatury wojskowe w
Argentynie, Brazylii, Chile i innych krajach Ameryki Łacińskiej. Nie ma ani
jednego przykładu, by jakiś z zasobnych w ropę i bogatych krajów wykorzystał
swoje bogactwo do stworzenia samodzielnego społeczeństwa przemysłowego, miast
tworzyć społeczeństwo skorumpowanych rentierów, którzy popadają w coraz większy
islamski fanatyzm. Główną przyczyną stagnacji w świecie muzułmańskim są
właśnie te braki, a nie to, co zrobił bądź czego nie zrobił świat zewnętrzny.
PRZYSZŁOŚĆ
Wyzwanie, przed jakim stoją dzisiaj Stany Zjednoczone, to
coś więcej niż walka z garstką terrorystów. Morze islamo-faszyzmu, w którym
pławią się terroryści, stanowi ideologiczne wyzwanie, kto wie czy pod
pewnymi względami nie większe niż to, jakie niósł komunizm. Czy radykalny
islam zyska więcej zwolenników i nowe, groźniejsze rodzaje broni, którymi
zaatakuje Zachód? Tego nie możemy wiedzieć, ale istotne będą pewne
czynniki. Pierwszy to wynik trwającej operacji wojskowej w Afganistanie
skierowanej przeciwko talibom i al-Kaidzie, a dalej przeciwko Saddamowi
Hussejnowi w Iraku. Wprawdzie ludzie chcieliby wierzyć, że idee żyją i
umierają w wyniku wewnętrznego moralnego porządku, ale ogromne znaczenie ma
siła. Niemiecki faszyzm wcale nie upadł z powodu wewnętrznych moralnych
sprzeczności, lecz dlatego, że Niemcy zostały obrócone w perzynę za pomocą
bomb i zajęte przez alianckie armie. Osama bin Laden zyskał niezwykłą
popularność w całym świecie muzułmańskim dlatego, że udało mu się
zniszczyć wieże World Trade Center. Jeśli amerykańscy żołnierze powieszą
go na latarni w publicznym miejscu i to wraz z jego talibskimi obrońcami, jego
organizacja będzie wyglądać znacznie mniej atrakcyjnie. I odwrotnie, jeśli
konflikt wojskowy będzie się ciągnąć w nieskończoność, islamo- faszyzm
zyska popularność. Drugi, znacznie ważniejszy ruch należy do samego islamu.
Społeczność muzułmańska musi zdecydować, czy pogodzić się ze współczesnością,
a zwłaszcza z zasadą świeckiego państwa i tolerancją religijną. Świat
islamski stoi na takim samym rozdrożu, na jakim stała chrześcijańska Europa
w czasie wojny trzydziestoletniej w XVII w.: religijna polityka podsyca niekończący
się konflikt nie tylko między muzułmanami i niemuzułmanami, ale nawet między
różnymi sektami muzułmańskimi (wiele niedawnych zamachów bombowych w
Pakistanie było wynikiem walk szyitów z sunnitami). W epoce broni biologicznej
i jądrowej może to doprowadzić nawet do zagłady ludzkości.
Drugi, znacznie ważniejszy ruch należy do samego islamu. Społeczność muzułmańska
musi zdecydować, czy pogodzić się ze współczesnością, a zwłaszcza z
zasadą świeckiego państwa i tolerancją religijną. Świat islamski stoi na
takim samym rozdrożu, na jakim stała chrześcijańska Europa w czasie wojny
trzydziestoletniej w XVII w.: religijna polityka podsyca niekończący się
konflikt nie tylko między muzułmanami i niemuzułmanami, ale nawet między różnymi
sektami muzułmańskimi (wiele niedawnych zamachów bombowych w Pakistanie było
wynikiem walk szyitów z sunnitami). W epoce broni biologicznej i jądrowej może
to doprowadzić nawet do zagłady ludzkości. Istnieje nikła nadzieja, że w
wyniku wewnętrznej logiki historycznej, prowadzącej do politycznej świeckości,
wyłoni się w końcu w islamie bardziej liberalny obóz. Islamska teokracja
przemawia do ludzi tylko jako twór abstrakcyjny. Żyjący w takich reżimach -
np. w Iranie czy w Afganistanie - doświadczyli twardej dyktatury, w której
przywódcy jeszcze bardziej niż większość ludzi nie wiedzą, jak poradzić
sobie z biedą i stagnacją. Mimo dramatycznych wypadków z 11 września, w
Teheranie i w wielu innych irańskich miastach dziesiątki tysięcy młodych
ludzi demonstrują przeciwko islamskiemu reżimowi i domagają się bardziej
liberalnego ustroju. Dawne okrzyki "Śmierć Ameryce!" zastąpiły
wiwaty na cześć Ameryki, choć amerykańskie bomby spadają właśnie gęsto
na pozycje talibów w niedalekim Afganistanie. Wydaje się, że jeśli jakiś
kraj może wyprowadzić świat islamski z obecnej opresji, to właśnie Iran,
gdzie 23 lata temu po obaleniu szacha i wyniesieniu do władzy ajatollaha
Chomeiniego zaczął się obecny wzrost ruchów fundamentalistycznych. Pokolenie
później wśród ludzi poniżej 30 lat mało kto czuje pociąg do
fundamentalizmu. A zatem Iran może stworzyć bardziej współczesną i
tolerancyjną formę islamu, a potem służyć jako mocny przykład dla reszty
islamskiego świata. Muzułmanie liczący na bardziej liberalną formę islamu
muszą przestać oskarżać Zachód o przerysowywanie ich wizerunku. Sami
powinni odizolować i zdelegalizować ekstremistów na własnym podwórku.
Istnieją pewne dowody, że to już się dzieje. Amerykańscy muzułmanie
przekonują się teraz, jak wielki wpływ mieli wahabici na ich społeczność.
Środowiska muzułmańskie spoza USA być może też sobie to uświadomią, zwłaszcza
jeśli nastąpi rozstrzygnięcie ofensywy przeciwko afgańskim fundamentalistom.
Zderzenie zachodniej liberalnej demokracji z islamo-faszyzmem to nie tylko
konflikt dwóch równych systemów kulturowych zdolnych opanować współczesną
naukę i technologię, tworzyć dobrobyt i pogodzić się z różnorodnością
współczesnego świata. Pod wszystkimi tymi względami to zachodnie instytucje
mają wszystkie atuty w ręku i z tych właśnie powodów w perspektywie będą
się one rozwijać na całym świecie. Ale aby można było kiedyś podziwiać
perspektywę, trzeba najpierw przeżyć tu i teraz. Na nieszczęście postęp
nie jest rzeczą nieuchronną, a nielicznym dobrym ruchom brakuje przywództwa,
odwagi i determinacji, by walczyć o wartości, dzięki którym istnieją współczesne
demokratyczne społeczeństwa.
11 Września 2001