"Ja tego Żyda znam!". Szantażowanie Żydów w Warszawie,
1939-1943
JAN GRABOWSKI
2004
(...)
Szantaże i mordy w podwarszawskich wsiach
W ogóle w stosunku do Żydów zapanowało jakieś dziwne zezwierzęcenie. Jakaś psychoza ogarnęła ludzi, którzy za przykładem Niemców często nie widzę w Żydzie człowieka, lecz uważają go za jakieś szkodliwe zwierzę, które należy tępić wszelkimi sposobami, podobnie jak wściekłe psy, szczury itd.
Zygmunt Klukowski, Dziennik z lat okupacji Zamojszczyzny, Lublin, 1958, s. 299
Pomimo iż zjawisko szmalcownictwa kojarzone jest zazwyczaj z życiem miejskim, to archiwa niemieckich sądów dostarczają stosunkowo licznych przykładów spraw szmalcowniczych z terenów podwarszawskich. Podstawową różnicą jest, co zrozumiale, pochodzenie społeczne szantażystów, wśród których przeważają mazowieccy i podlascy chłopi. Choć baza źródłowa nie jest tu tak obfita jak w sprawach "miejskich", to stopień zachowania akt pozwala jednak na prowadzenie w przyszłości dalszych badań w tym kierunku. W celu zilustrowania problemu szmalcownictwa i szantaży w warunkach wiejskich sięgnę również do teczek ciechanowskiego gestapo, pod którego jurysdykcją znalazło się północne Mazowsze. Zwrócę uwagę jedynie na kilka spraw dotyczących Żydów z Warszawy i z okolic stolicy.
Dochodzenia dotyczące kontaktów ludności wiejskiej z Żydami zaczynają się mnożyć jesienią 1942 roku, po likwidacji większości gett na terenie GG. W latach 1939-1941 do getta warszawskiego spędzono dziesiątki tysięcy Żydów z terenów włączonych do Rzeszy. Po wielkiej wywózce do Treblinki wielu uciekinierów postanowiło szukać schronienia w okolicach, które znali najlepiej, a z których zostali poprzednio deportowani do Warszawy i do innych gett. Większość powracających w rodzinne strony Żydów nie zdawała sobie jednak sprawy z głębi przeobrażeń i zmian, jakie zaszły poza murami getta. Nie zdawali sobie też sprawy ze zmian, które w ciągu trzech prawie lat zaszły w psychice ich dawnych sąsiadów, poddanych od lat intensywnej indoktrynacji hitlerowskiej oraz krwawym represjom. Pierwszą niespodzianką był zmieniony podział administracyjny kraju. Zdążający na północ z Warszawy już w Serocku natykali się na nieistniejącą wcześniej, lecz teraz bacznie strzeżoną granicę. Dla niektórych warszawskich Żydów próba przekroczenia granicy kończyła się wpadką. Najczęściej do dekonspiracji przyczyniał się konduktor bądź źle podrobione papiery. Uciekinierzy, którym udało się przekroczyć granicę, musieli szukać pomocy wśród polskiej ludności. Nie zawsze było to możliwe.
AMSW Staatsanwaltschaft bei dem Sondergericht Warschau, 4869 (4579), sprawa przeciwko Czesławowi Rabańskiemu, rolnikowi z wioski Sosna-Korabie, gmina Skupie, okręg Siedlce. Sprawę prowadzi: feldwebel J. Szumski, protokolant: kapral W. Lewandowski. Protokół oględzin: Siedlce, dnia 19 III 1943 o godz. 10. Ja, Szumski Józef, sierż. z Komisarjatu Pol. Krym.
W Siedlcach w obecności Kierownika tegoż Komisarjatu p. Krafta i sierż. Świątka Franciszka, przy udziale protokolanta Kozery Aleksandra, plut. tegoż Komis. dokonałem oględzin miejsca zagrzebania 3 żydówek zamordowanych przez Rabańskiego Czesława, m-ca wsi Sosna Korabie, pow. Siedlce, przy czym stwierdziłem: w odległości 1/4 km. od wsi Sosna-Korabie znajduje się las tzw. "Osiński", przez który prowadzi gościniec do Mokobód. O kilkaset kroków w głęb lasu, a kilkaset kroków na prawo znajduje się dróżka polna, z lewej stronie niskie i rzadkie sosenki, z prawej gęstsze. Na środku tej dróżki widać poruszony piasek. W miejscu tym widać wygrzebany otwór (widocznie przez lisy). Rabański oraz zwerbowani do odkopania zwłok gospodarze ze wsi Sosna-Korabie oświadczyli, że właśnie w tym miejscu znajdują się pogrzebane zwłoki żydówek.
Na polecenie pana Krafta mogiła została rozkopana. Na głębokości około 1 metra znajdują się nagie zwłoki 3 kobiet w pozycji leżącej twarzami do góry. Z dokonanych czynności zrobiono kilka zdjęć fotograficznych. Po dokonaniu oględzin zwłoki z powrotem zagrzebano.
Przesłuchanie Rabańskiego Czesława, 19.03.1943 roku
...na początku grudnia 1942 roku około godziny 5 po południu, było już ciemno, do mego mieszkania przyszły trzy żydówki z prośbą o przenocowanie. Za namową Witkowskiej zgodziłem się na ich przenocowanie, gdyż przyrzekły mi wynagrodzenie. Jedna z żydówek była w wieku z górą 70 lat, druga w wieku z górą 40 lat, trzecia około 30 lat. Wszystkie trzy żydówki były ubrane skromnie, a najstarsza z nich miała ze sobą szary koc. Pierwszą noc wszystkie trzy żydówki nocowały w mojem mieszkaniu. Za nocleg jedna z żydówek dala mi jeden dolar w banknocie. Po przenocowaniu na drugi dzień, kazałem owym żydówkom opuścić moje mieszkanie, na co się nie chciały zgodzić. Poparła je Witkowska żądając bym je jakiś czas przetrzymał, na co wreszcie się zgodziłem. Na propozycję Witkowskiej najstarszą żydówkę zatrzymałem w mojem mieszkaniu, drugie dwie ulokowalem w mej stodole. Zydowki te przebyły jeszcze u mnie dzień i noc. Na trzeci dzien od przybycia żydówek, ok. godziny 10 rano żydówce będącej w mojem mieszkaniu, z ubrania wypadł na podłogę jakiś przedmiot, który potoczył się pod łóżko, co zobaczywszy Witkowska aż zadrżała i chciała podnieść ów przedmiot, lecz żydówka owa ją uprzedziła, sama weszła pod łóżko i dlatego też, przedmiot ów podjęła. Po tym fakcie Witkowska zaczęła mnie namawiać, ażeby zamordować owe żydówki i ograbić je gdyż muszą posiadać pieniądze i złoto. Nie chciałem się zgodzić, lecz w końcu uległem jej żądaniom. Na propozycję Witkowskiej z butelki napiłem się wódki, jaką ilość wypiłem tego określić nie mogę. Po wypiciu wódki uczułem jakiś szał w sobie i straciłem orientację z tego co robię. Witkowska zażądała ode mnie bym się wziął zaraz do zaduszania żydówki. Jeszcze się wachałem, wtedy Witowska poczęła mnie szarpać, pobudzając mnie do złości, wreszcie pchnęła mnie silnie na ową żydówkę, a gdy się opadem już o nią, popchnęła nas tak silnie, że żydówka wraz ze mną padła na podłogę. Wówczas Witowska powiedziała do mnie "teraz ją duś". Witkowska przytrzymała ręce żydówki, a ja rękami począłęm ją dusić za gardło. Po chwili, jakiej określić nie mogę, odjąłem swoje ręce od szyji żydówki i powstałem z podłogi. Żydówka owa jeszcze oddychała i poruszała się, co widząc Witkowska usiadła jej na twarz. Gdy po jakimś czasie Witkowska wstała, wspomniana żydówka już nie żyła. Witkowska sama bez mojej pomocy rozebrała ową zamordowaną żydówkę z ubrania. Razem z Witkowską przeszukaliśmy całą garderobę zamordowanej żydówki. W parze majtek znaleźliśmy 6 monet złotych po 20 dolarów każda. W ubraniu poza dolarami nic więcej nie znaleźliśmy. Na szyji zamordowanej żydówki znajdował się płócienny woreczek, w którym znaleźliśmy: dwa medaliony złote z takimiż łańcuszkami, dwie damskie złote obrączki, trzy pierścionki i około tysiąca złotych w banknotach. Przed zamordowaniem owej żydówki, Witkowska wraz ze mną zaszła do mieszkania mej matki i proponowała siostrze mej Irenie by nam pomogła zamordować ową żydówkę, czemu ja byłem przeciwny tłómacząc Witkowskiej, że siostra moja jako małoletnia nie może brać udziału w morderstwie. Na to nie chciała zezwolić moja matka i siostra moja na propozycję Witkowskiej też nie chciała się zgodzić. Po upływie jakiej pół godziny po zamordowaniu żydówki przyszła do naszego mieszkania moja matka Aleksandra, która zobaczywszy na podłodze leżącego trupa żydówki coś mówiła do mnie i do Witkowskiej, lecz co, tego nie zrozumiałem i matka po chwili opuściła nasze mieszkanie. Ja zaproponowałem Witkowskiej by pozostałe obie żydówki ukryte w stodole wygnać lub zameldować o nich w policji, na co Witkowska się nie zgodziła i zażądała bym je zadusił i ograbił. Tegoż dnia, około godziny drugiej po polódniu sam jeden udałem się do stodoły gdzie były ukryte żydówki i zażądałem od nich by niezwłocznie opuściły stodołę, na co mi odpowiedziały, że nie pujdą bo całe nogi mają poodmrażane. Na ich słowa ogranął mnie jakiś szał, doskoczyłem do jednej z leżących żydówek i szalikiem, który miała na szyji zadusiłem ją, następnie zrobiłem to i z drugą żydówką. Wymienione żydówki wielkiego oporu mi nie stawiały. Po zaduszeniu obu żydówek przeprowadziłem przy nich pobieżną rewizję i przy jednej z nich w kieszonce sukienki znalazłem 200 zł. w banknotach. O dobrym zmierzchu mogła być godzina 4-5 udałem się do mieszkania matki, a zwróciwszy się do swego ojczyma Aleksandra Rymarza opowiedziałem mu o zamordowaniu przeze mnie żydówek i o tym co przy nich zostało znalezione. Poprosiłem o wypożyczenie konia i pomożenie mi wywiezienia do lasu trupów żydówek, na co ojczym mój się zgodził. Z tytułu zamordowania nie robił mi żadnych wymówek. Po założeniu konia przy pomocy ojczyma trupy żydówek włożyliśmy na wóz i wywieźliśmy do pobliskiego lasu, gdzie wrzuciliśmy je w gąszcz poczym powróciliśmy do domu. Trupy żydówek były nagie.
Po ucieczce z getta, pięcioosobowa rodzina Mławskich ukrywała się przez szereg miesięcy w lasach w okolicach Pułtuska. W zimie 1942/1943 roku Mławscy spali w lesie bądź szukali schronienia w stodołach i stajniach. Wiosną 1943 roku ponownie znaleźli sobie kryjówkę w lesie. Sześćdziesięciodwuletni Józef Mławski kupował niezbędne produkty u okolicznych chłopów, lecz w maju 1943 roku wyszedł z kryjówki po raz ostatni i słuch po nim zaginął. W ciągu lata 1943 roku prowiant przynosiła do kryjówki dwudziestoletnia Hanka Mławska, która "nie miała żydowskiego wyglądu" i z tej racji bez obaw mogła chodzić po zakupy do chłopów. Że swej kryjówki w lesie Mławscy widzieli znanych sobie sprzed wojny ludzi pracujących na pobliskich polach, lecz woleli się nie ujawniać. W początku października Hanka Mławska została wydana w ręce Niemców, a w ślad za nią wpadli pozostali członkowie rodziny. Dwóm synom udało się uciec, lecz dzięki natychmiast podjętemu przez polską ludność pościgowi udało się schwytać żyda Abrahama Mławskiego - jak zapisał oficer dochodzeniowy w końcowym raporcie. Schwytanie Mławskich pomogło też wyjaśnić tajemnicę wcześniejszego zniknięcia ojca rodziny. 7 października 1943 roku na posterunek żandarmerii w Gzach zgłosił się niejaki Kazmierz Długi ze wsi Grochy (gmina Kozłowo) i oświadczył, że dwudziestego maja zabił żyda Mławskiego ciosami pałki. W raporcie żandarm zapisał: żyd przychodził do niego wielokrotnie na podwórko i próbował wymusić żywność i ubranie. Kiedy żyd już się oddalił od wioski, Długi przyłożył mu pałką i żyd padł trupem na miejscu. Następnie Polak zakopał go w pobliżu. Nie wiadomo, czy przyczyną śmierci Józefa Mławskiego było to, że już mu się skończyły pieniądze i przestał być użyteczny, czy też to, że zabójca miał nadzieję na jakiś łup. Nie wiadomo też, czy Długiego można nazwać szmalcownikiem, wyzyskiwaczem czy też po prostu zwykłym mordercą. Nie wiadomo również, do jakiego stopnia chłopi tropiący po lasach uciekających Żydów robili to pod przymusem, a do jakiego powodowani byli żądzą zysku. Równie istotne pytania tyczą się tekstu przytoczonego wyżej przesłuchania. Do jakiego stopnia społeczność wiejska gotowa była kryć pospolitych morderców? Jak, w jakich kategoriach, oceniano zabicie Żyda? Czy mordy na Polakach zgłaszano policji z mniejszym ociąganiem niż mordy na Żydach? *[W opisanej obok sprawie od momentu zabójstwa trzech Żydówek do pojawienia się policji upłynęły ponad trzy miesiące, a władze dowiedziały się o sprawie jedynie na skutek konfliktu, który wybuchł między mordercami.] Odpowiedzi na te pytania kryją się w ogromnych i nadal jeszcze niewykorzystanych zasobach archiwalnych. Na przykład takich, jak te w Siedlcach, gdzie zgromadzono dokumenty dotyczące okolic położonych bezpośrednio na wschód od Warszawy. Wśród wielu relacji dotyczących dramatycznych wydarzeń z jesieni 1942 - zimy 1943 znajdujemy zeznanie Adama Grotowskiego, rolnika ze Stoczka w powiecie węgrowskim. 6 grudnia 1942 roku, do zagrody Grotowskiego wbiegły dwie Żydówki, które rozpoznałem, że są ze Stoczka nazwiskiem Urkowa z córką. Wymienione prosiły o ratunek gdyż w lesie ich biją... Po chwili z lasu przyszło do mnie dwóch osobników, z których jednego znam, to jest Kalina Jan, a drugiego nie rozpoznałem, a tylko słyszałem, że jest to Morawiński. Zapodane żydówki nie chciały wyjść ode mnie z mieszkania. Kalina Jan bił wymienione żydówki i krzyczał: "oddajcie dolary". Obie żydówki zostały obrabowane, wyprowadzone do lasu, a następnie - jak twierdzili świadkowie - zgwałcone. "Rewizje" w chłopskich zagrodach trwały w ciągu kilku następnych dni. Żydów wyciągano z ukrycia, obrabowywano i wypędzano do lasu bądź wydawano w ręce żandarmów. Hieronim Szczęsny, rolnik ze Stoczka zeznał, że ludzie szukający po domach Żydów: nic mi nie zabrali. Nie mówili mi z czyjego polecenia przychodzą, nie podawali się za policję, ani inną władzę, a ot tak sobie przyszli, aby uchwycić żydów i z nich zrabować gotówkę i kosztowności, jak to czynili z innymi żydami. Na koniec rolnik Szczęsny raz jeszcze podkreślił: że podczas rewizji nic mi nie zginęło. Większość ofiar zaangażowani w "akcję" chłopi znali osobiście. Stefan Krzyż zeznał, że znaleźliśmy w oborze na strychu troje żydów: Nuskową z Gajówki oraz jej córkę i syna. Inną młodą żydówkę ten sam rolnik rozpoznał jako córkę dentystki ze Stoczka. Śledztwo niebawem umorzono, gdyż - jak konkludował sędzia śledczy - zresztą, jeśli któregokolwiek z żydów mienie zostało uszczuplone, to nie można stwierdzić którego, gdyż pokrzywdzeni żydzi obecnie nie żyją. Do podobnego wniosku doszedł też siedlecki prokurator, prowadzący równocześnie inne śledztwo w sprawie napadu na Żydów: wnoszę o umorzenie śledztwa w niniejszej sprawie. Jedynymi świadkami w tej sprawie są osoby poszkodowane, które obecnie nie żyją.