Ralph Noyes, były nawigator Royal Air Force, a następnie przez blisko trzydzieści
lat cywilny urzędnik brytyjskiego Ministerstwa Obrony, jest autorem książki A Secret
Property (Quartet Books, 1985), która w dużej mierze poświęcona jest zjawisku UFO
i w sfabularyzowanej formie przedstawia głośny przypadek z Rendlesham. Jest
również autorem szeregu artykułów dotyczących tajemniczych kręgów pojawiających się
na brytyjskich polach od roku 1980. Jest także Sekretarzem Honorowym utworzonego
ostatnio Centrum do spraw Badania Kręgów Zbożowych1. W roku 1990 został
Sekretarzem Honorowym Towarzystwa Badań Parapsychicznych2. W poniższym
artykule przedstawia kilka spostrzeżeń, do których doszedł, jak twierdzi, dzięki
członkostwu w SPR. Podkreśla jednak, że wypowiada się wyłącznie we własnym imieniu,
bowiem SPR zawsze (i chyba dobrze) powstrzymuje się od zajmowania oficjalnego stanowiska.
Ponieważ niniejsze opracowanie zostało napisane z myślą o tych, którzy
poważnie przestudiowali temat, występujące w tytule słowo "wzięcie"
wystarczy, aby wiadomo było, po jakim obszarze zamierzam się poruszać. Gdybym
pisał dla antropologów, psychologów bądź psychiatrów, dla Federacji Policji albo
popularnych gazet, musiałbym się uciec do pokrętnych wybiegów już na etapie
definicji. "Wzięcie" obejmuje swoim zasięgiem szereg grzechów: wszystkie są
nieprzyjemne, lecz tylko kilka spośród nich zasługuje na miano dziwnych.
Czytelnicy zakładają oczywiście - i bardzo słusznie - że przedstawię przypadki
z rodzaju tych, jakie przytrafiły się Betty i Barneyowi Hillom, Betty Andreasson-Luca
oraz wielu, wielu innym, których relacje zostały zbadane przez Budda Hopkinsa3,4,
Philipa Klassa5, Jenny Randles6, Johna Rimmera7, Johna
Spencera8, opisującego własne przeżycia Whitleya Striebera9,10,
a także innych autorów, których jest zbyt wielu, aby ich tu wszystkich wymienić.
Ograniczę się do zaledwie kilku pozycji, które nie są zapewne jeszcze powszechnie
znane.
Możliwość rozpoczęcia artykułu bez dokładnego zdefiniowania jego przewodniego
tematu niesie ze sobą wielką wygodę, ale zarazem i nie mniejsze niebezpieczeństwo.
W dalszej części wykażę, że użycie hasła "wzięcie" jako identyfikatora tej dziedziny
badań może być poręczne, lecz równocześnie wymagające już na początku udzielenia
odpowiedzi na kilka ważnych pytań. Bezkrytyczne zastosowanie tego terminu może
zaciemnić przebieg dyskusji i zrodzić uprzedzenia jeszcze przed jej zakończeniem.
Dlatego zaproponuję nazwę bardziej neutralną (nawet jeżeli nie bardzo wierzę, aby
się przyjęła!).
Znaczna część literatury poświęconej wzięciom przez UFO, jak je na razie
będę nazywać, koncentruje się na rozważaniach, czy zjawiska te są "prawdziwe",
czy "wyimaginowane". Pragnę w tym miejscu zwrócić uwagę, że terminy te,
zmuszające nas do umieszczenia poszczególnych zdarzeń w jednej z dwóch
wykluczających się nawzajem kategorii, są mylące i bezużyteczne, podobnie jak
miało to miejsce w kryptozoologii, badaniach folklorystycznych czy psychicznych.
Odwracają naszą uwagę od faktów, prowadząc do bezowocnych polemik nad
znaczeniem słów. W związku z tym zaproponuję inne określenia, które mogą
okazać się bardziej przydatne.
Druga część tytułu została zaczerpnięta z wybitnej, choć mało znanej pracy
Davida Hufforda, profesora nauk społecznych na Uniwersytecie Stanowym w Pennsylwanii
Groza, która nadchodzi nocą - badania tradycji oddziaływania sił nadprzyrodzonych
11. Ci, którzy ją czytali, z łatwością poznają, że dalsza część tego
opracowania została oparta na przemyśleniach oraz metodach badawczych Hufforda
dotyczących tych strasznych odwiedzin, którym towarzyszą występujące po przebudzeniu
paraliż i przerażenie. Stan ten znany jest w Nowej Fundlandii pod nazwą "Stara Wiedźma"
i występuje we wszystkich dotychczas zbadanych społecznościach, lecz pod innymi nazwami.
Czymkolwiek by one nie były, wzięcia przez UFO są przedstawiane w relacjach
świadków jako kontakty ludzi z istotami innego rodzaju. Pomocne tutaj może
okazać się odniesienie tych relacji do opisów podobnych kontaktów z zamierzchłej
przeszłości. Oczywiście, takie porównania były już czynione, jak choćby w przypadku
celtyckiej "wiary w czary" w Paszporcie do Magonii12 i Wymiarach
13 Jacquesa Vallée. Jednakże wskazane przezeń podobieństwa, aczkolwiek
sugestywne, często sprawiają wrażenie naciąganych i mało przekonywających. Na przykład
sugestia, że wzięcie z niepokojącymi elementami porwania oraz zabiegów chirurgicznych
stanowi współczesną wersję niegroźnych przygód śmiertelnego człowieka w krainie czarów,
na kompetentnym folkloryście nie robi najmniejszego wrażenia: porównanie to wypada
wprawdzie interesująco, ale nie brak w nim też wręcz uderzających różnic. To samo można
również powiedzieć o dziwacznych koncepcjach uznających NOLe za kapelusze czarodziejskich
grzybów albo koliste ślady na ziemi, utożsamiane niekiedy ze śladami NOLi, za czarodziejskie
pierścienie.
Myślę, że do tych porównań należy przystąpić w sposób bardziej naukowy, niż miało
to miejsce dotychczas. Uważam również, że krąg istot, którym powinniśmy się przyjrzeć,
z pewnością nie ogranicza się do Małych Ludzików. Poniżej przedstawiam szkicowo, jak
możemy poszerzyć to pole badań, a same badania uczynić dokładniejszymi.
Kontakty ludzi z niezwykłymi istotami
Na przestrzeni dziejów we wszystkich społeczeństwach znających słowo pisane
natknąć się możemy na mnóstwo wzmianek o ludziach utrzymujących, że zetknęli
się z dziwnymi istotami. Poświęcona temu zagadnieniu literatura jest doprawdy
rozległa, lecz na szczególną uwagę, przynajmniej w zakresie dotyczącym naszych
humanoidalnych gości, zasługują dwie książki Hilary'ego Evansa Visions, Apparitions,
Alien Visitors14 i Gods, Spirits, Cosmic Guardians15.
Sporządzoną przez niego długą listę "po ludzku" wyglądających intruzów chciałbym uzupełnić
o nie mniej obszerny wykaz niezwykłych istot o zupełnie odmiennym wyglądzie: czarne
psy z podań ludowych, kryptozoologiczne pumy z Surrey, potwory zamieszkujące
jeziora, węże morskie, ludzie-zwierzęta, ludzie-ptaki, pokryte łuską monstra
z czarnych lagun, złe duchy, dżiny, demony, anioły, wampiry, wilkołaki, upiory,
żywioły... Gdybyście ochrzcili je drodzy Czytelnicy wspólnym mianem "Legion",
wcale nie poczułbym zdziwienia.
"Dziwne" również wymaga definicji. Dziobak musiał wydawać się niezwykle
dziwnym zwierzęciem pierwszym Europejczykom, którzy się z nim zetknęli.
Później mieli oni sporo kłopotów z przekonaniem pozostałych na starym kontynencie
zoologów o prawdziwości swoich relacji. Węże oraz pająki zawsze są dla
mnie tak samo "dziwne". Na pierwszy rzut oka widać, że są zbudowane z innej
tkanki i zapewne dlatego tak trudno jest mi żyć z nimi na przyjaznej stopie; prawdę
powiedziawszy, ilekroć dochodzi do spotkania, wdrapuję się na krzesło. Każdy, kto
po raz pierwszy ogląda pod mikroskopem kroplę wody ze stawu, w zetknięciu
z "dziwną" naturą tego, co widzi, potrzebuje wsparcia drugiego człowieka i filiżanki
herbaty. Nasza wspaniała planeta wprost roi się od "dziwnych", choć bardzo
materialnych, stworzeń; w porównaniu z nimi obce istoty i potwory występujące
w literaturze science fiction często przypominają łagodne owieczki.
Jednakże w kontekście niniejszego artykułu pod pojęciem "dziwny" rozumiem
nie tylko coś po prostu "niezwykłego" czy "nieznanego" (przedstawiani w relacjach
świadków nasi goście tacy właśnie są), lecz również takie rzeczy jak
naruszanie znanych nam praw natury, zachowywanie się w sposób mogący
wyprowadzić z równowagi poczciwych fizyków, działania wskazujące, że te istoty
są mniej materialne niż otaczające nas przedmioty, krótkie okresy ich obecności
i bardzo rzadkie ślady potwierdzające ich odwiedziny.
Wiele kontaktów między ludźmi (zarówno kobietami, jak i mężczyznami)
i tymi dziwnymi istotami przyjmuje w relacjach formę całkowicie "wewnętrzną".
Ich uczestnik opowiada, że bogowie albo potwory przyszły do niego (rodzaju
męskiego używam tylko dla łatwości wypowiedzi) w śnie bądź też coś zawładnęło
jego wyobraźnią w stanie świadomości, albo "usłyszał w głowie" jakieś głosy. Jest
przekonany, że zjawisko miało zasięg nie wykraczający poza "jego wnętrze" (albo,
jeżeli ma mediumiczne zdolności, obserwujący trans ludzie potwierdzą, że cokolwiek
się z nim działo, rozgrywało się wewnątrz jego umysłu). Taki uczestnik nigdy
nie stwierdzi, że coś się wydarzyło poza granicami jego ciała. Jeżeli mówi, że coś
widział, to jest pewne, że ma na myśli "widzenie oczami duszy".
Te "wewnętrzne" przeżycia są często bardzo interesujące. Niektóre relacje na
ich temat są z pewnością warte naukowego zbadania przez psychologów - jak
choćby te, które dotyczą przepowiadania przyszłości, opowiadania o zdarzeniach
świadkowi zupełnie nieznanych, czy też porozumiewania się ze zmarłymi albo
"innymi światami". Wymieniam je tutaj przede wszystkim po to, aby odróżnić je
od tego, co jest przedmiotem moich rozważań, czyli popartych raportami badań
spotkań z dziwnymi istotami.
Niejako w kontraście do snów, wyobrażeń oraz wewnętrznych wizji pozostają
przeżycia zrelacjonowane nam jako zdarzenia, które miały miejsce poza granicami
ciała ich uczestnika. Dana osoba staje się zgodnie z własną relacją nie tylko
uczestnikiem, ale również świadkiem, który zostaje niekiedy wciągnięty zgodnie,
a niekiedy wbrew swojej woli, w "zewnętrzne" zajścia. Opowiada nam, że stanął
twarzą w twarz z dziwną istotą, że ją słyszał, dotykał, a niekiedy czuł nawet jej
zapach lub smak. A w bardziej dramatycznych przypadkach atakował ją lub był
przez nią atakowany.
Jest całkiem możliwe, że istnieje bliski związek między tymi "zewnętrznymi",
często bardzo realnymi spotkaniami, a wspomnianymi powyżej przeżyciami
"wewnętrznymi". Zdarzenia jednej i drugiej kategorii stają się niejednokrotnie
udziałem tych samych osób, a i przedmiot obu rodzajów doświadczeń jest często
taki sam bądź zbliżony: ludzie, którzy widzieli NOLe lub spotkali dziwne istoty,
nierzadko także o nich śnią albo otrzymują od nich wiadomości rozbrzmiewające
"bezpośrednio w ich głowach". (Czasami sen lub wiadomość może poprzedzać
spotkanie). Jednak bez względu na charakter takiego związku, w opinii uczestnika
oba zjawiska są zupełnie różne.
Sformułowanie "zdaniem uczestnika" odgrywa tutaj oczywiście kluczową rolę.
Przecież chcąc zbadać taki przypadek w wolny od emocji sposób, zazwyczaj
analizom poddajemy sporządzoną przez niego relację. Jeśli ktoś nie miał dość
szczęścia (bądź nieszczęścia), aby osobiście przeżyć "zewnętrzne" spotkanie
z dziwną istotą, może co najwyżej wysłuchać relacji uczestnika i spróbować ją
ocenić. W tym miejscu pragnę podkreślić tylko jedno. Otóż zadając dociekliwe
pytania badacz dojdzie do wniosku, że relacje dzielą się na dwie grupy: historie
przeżyć "wewnętrznych" oraz opowiadania o tym, co świadomość uczestnika
zanotowała jako spotkania "zewnętrzne".
W pozostałej części tego opracowania zajmę się właśnie takimi spotkaniami.
Jeżeli komuś nasuwają się w tym momencie ważne pytania, proszę, aby zaczekał
na moje wnioski końcowe.
Czy spotkania z dziwnymi istotami są prawdziwe?
Wprowadziłem podział na przeżycia "wewnętrzne" oraz "zewnętrzne" z powodu
powszechnej - z mojego punktu widzenia błędnej - tendencji do mieszania obu
kategorii. W konsekwencji doprowadziło to do mnóstwa jałowych sporów o to,
który rodzaj przeżyć jest bardziej "prawdziwy". Zamieszanie wokół tej sprawy
pociągnęło za sobą ludzkie cierpienie, którego z pewnością można było uniknąć.
Renesansowi łowcy czarownic każde wyduszone ze swoich ofiar zeznanie
natychmiast przyjmowali za dowód "prawdziwych" i "zewnętrznych" zdarzeń. Sny
i fantazje nieszczęsnej duszy, "wewnętrzne" przeżycia przesłuchiwanej osoby,
brano za "zewnętrzną rzeczywistość". Jeżeli on lub ona (najczęściej ona)
przyznawała się do uczestnictwa w sabacie bądź do poczynań, które dzisiaj The News
of the World opisuje w celu dostarczenia czytelnikom rozrywki w niedzielne
przedpołudnie, inkwizytorzy przyjmowali jej relację z pełną powagą. Z wyjątkiem
kilku śmiałków ryzykujących oskarżenie o herezję nikt nie podejmował poważnych
prób określenia, czy można wyraźnie rozgraniczyć sny i marzenia od
"zewnętrznych spotkań". W rezultacie nie była nam dana szansa oceny, jak wiele
z bogatego (choć przerażającego) materiału uznanego przez badaczy za zapis
marzeń sennych stanowi prawdziwe odzwierciedlenie "zewnętrznych spotkań"
z przedstawicielami rasy innej niż ludzka.
W dzisiejszych czasach zapanowała moda na podejście zgoła odwrotne. Każde
przeżycie "zewnętrzne", które wymyka się prawom newtonowskiej fizyki, zostaje
okrzyknięte "wewnętrznym" doświadczeniem uczestnika, a on sam bardziej traktowany
jest jak pacjent niż świadek. Uważa się, że uczestnikowi wszystko się przyśniło
i że nie potrafi on odróżnić jawy od snu. Jeśli będzie uparcie obstawać przy swoim,
to może zostać posądzony o halucynacje. Podejmowane są nawet poważne wysiłki
określenia medycznych warunków odpowiedzialnych za ten nieszczęsny stan.
Na przykład dwóch wysokiej klasy specjalistów Peter Slade i Richard Bentall16
definiują halucynację na podstawie swoich ostatnich badań jako "każde przypominające
postrzeganie zjawisko występujące... przy braku odpowiedniego bodźca..." (podkreślenie
moje), ale nigdzie nie wyjaśniają, co ów "odpowiedni" bodziec oznacza. W tej sytuacji
już na wstępie rodzi się pytanie, czy w ogóle istnieje coś "zewnętrznego", co w pewnych
okolicznościach może stanowić podstawę relacji uczestnika ze spotkania z dziwnymi
istotami.
Takie zdroworozsądkowe podejście jest być może zrozumiałe dla obu psychologów,
którzy w swojej klinicznej praktyce mieli do czynienia z wieloma chorymi
cierpiącymi na "wewnętrzne" wizje, ale równocześnie w sposób dogmatyczny
zamyka ono drzwi do jakichkolwiek poważnych badań nad obszerną dziedziną
relacji świadków, niejednokrotnie wystraszonych bądź "odmienionych", którzy nie
zdradzają żadnych objawów chorobowych i są przeświadczeni, że dokonali
obserwacji w stanie pełnej świadomości.
Tak więc łowcy czarownic i lekarze nie potrafią nam pomóc w znalezieniu
odpowiedzi na postawione na początku tego ustępu pytanie. Dla pierwszych
wszystkie spotkania z dziwnymi istotami są "prawdziwe", jeżeli tylko pasują do
doktrynalnych założeń, dla drugich natomiast wszystkie one bez wyjątku są
"nieprawdziwe". Proponuję, abyśmy przyjęli inną klasyfikację, która opiera się na
dwóch odrębnych parach terminów.
Kiedy słyszymy o kontakcie uczestnika z jakąś dziwną istotą (używając określenia
"dziwna" zgodnie z tym, co proponowałem wcześniej), zadajmy dwa pytania:
1. Czy zdaniem uczestnika przeżycie miało charakter "wewnętrzny" czy "zewnętrzny"
(jeżeli możemy być w miarę pewni, że jest on zdrowy i nie kłamie - w przeciwnym razie
rozsądne wydaje się zastosowanie testów obiektywizujących)?
2. Jeżeli przeżycie było "zewnętrzne", to czy należy uznać je za "bardziej
materialne" czy "mniej materialne", oceniając wszelkie niezależne materiały
dowodowe, do których możemy dotrzeć, na przykład ślady na ziemi bądź inne
zniszczenia w okolicy? (To pytanie o "materialność" wymaga komentarza i wrócę
do niego później).
Nie twierdzę, że jest to podejście nowatorskie. Dobrzy badacze zawsze
instynktownie stosowali podobną metodologię. Wierzę natomiast, że zdecydowane
i świadome jej użycie oszczędzi nam przynajmniej części jałowych sporów, jakie
nieuchronnie wywołuje pytanie: "Ale czy to było prawdziwe?" - no i przede
wszystkim pozwoli uniknąć wyrobionych poglądów tak łowców czarownic, jak
i lekarzy.
Pytanie: "Czy to było prawdziwe?" - niesie oczywiście ze sobą bardziej
niepokojące znaczenie. Kiedy ktoś opowiada nam o szczególnie dziwacznym
przeżyciu - w chwili obecnej za najlepszy przykład może służyć wzięcie - zdrowy
rozsądek oraz instynkt sprawiają, że na usta ciśnie się nam pytanie: "Ale czy to
zdarzyło się naprawdę? Czy ofiara naprawdę została zabrana do tamtej sali
w kształcie kopuły, gdzie poniżono ją w zatrważający sposób? Co naprawdę się
zdarzyło w 'prawdziwym' świecie?"
Dyskusja, do jakiej wówczas dochodzi, rodzi najczęściej zamęt. Z jednej strony
mamy zwolenników przekonanych, że zajście nie rozegrało się "wyłącznie w wyobraźni",
którzy bardzo często nie potrafią znaleźć rozstrzygającego dowodu, że w "prawdziwym"
świecie coś się rzeczywiście wydarzyło. Zaczynają się wtedy rozmowy o różnych poziomach
"rzeczywistości", spośród których jedne są bardziej "prawdziwe" od innych, (i tym
podobnych lingwistycznych nonsensach), podczas gdy ich sceptyczni oponenci przyjmują
je drwinami i odmawiają prawa do "prawdziwości" wszystkiemu, co nie zostawia po sobie
trwałych śladów materialnych bardzo przyziemnej natury (często zresztą starając się takich
dowodów, nawet dobrze udokumentowanych, nie zauważać). Jeżeli ten spór będzie trwał
dłużej, obie strony wpadną w bezdenną studnię metafizyki.
Jestem przekonany, że można temu zaradzić, przynajmniej tymczasowo,
przyjmując wskazane powyżej zasady. Korzystając z podobnych rozwiązań
w badanym przez siebie przypadku, David Hufford doszedł do godnych
uwagi wniosków w sprawie zjawiska nie mniej alarmującego i zagadkowego
niż wzięcia. Wiele można się nauczyć studiując jego metody; poza tym
będące przedmiotem jego studiów zjawisko może okazać się dalekim
krewnym wzięć.
Groza, która nadchodzi nocą
Badając folklor Nowej Fundlandii, Hufford natknął się na tradycyjny przekaz,
zgodnie z którym ludzie są czasami odwiedzani, zwykle gdy są sami w łóżku,
przez niepokojącą istotę. Jeden z pierwszych informatorów opisał ją bardzo
krótko: "Śpisz i nagle czujesz, że coś cię przygniata. Nie możesz się
poruszyć, ale możesz krzyczeć. Ludzie wierzą, że jeśli się wówczas nie
obudzi, to się umrze". Nowofundlandczycy nazywają to przeżycie "Starą
Wiedźmą".
Większość socjologów zadowoliłaby się odnotowaniem tej tradycji,
zarejestrowałaby kilka opowieści (nie zwracając uwagi, czy pochodzą one z pierwszej,
czy drugiej ręki), po czym zakwalifikowałaby to zjawisko jako formę
złego snu ubarwionego przez lokalny folklor i ograniczyła się do rozważań
nad psychologicznym oraz społecznym znaczeniem tego raczej zabawnego
przesądu dla społeczeństwa Nowej Fundlandii. Ale Hufford zareagował
inaczej. Uznał mianowicie, że warto sprawdzić, czy za tradycją "Starej
Wiedźmy" nie kryją się jakieś obiektywne fakty. Zaczął kolekcjonować
relacje z pierwszej ręki, a następnie przystąpił do wyszukiwania w nich cech
wspólnych. Wolny od uciążliwych uprzedzeń co do "prawdziwości" czy
"nieprawdziwości" przedmiotu swoich badań, nie zastanawiając się, do której
kategorii powinien zaliczyć zebrane dane, przez kilka lat prowadził najbardziej
owocne w ostatnim czasie prace w dziedzinie zjawisk często określanych mianem
"nadprzyrodzonych". Rozszerzając następnie zasięg poszukiwań z Nowej Fundlandii
na całe Stany Zjednoczone, a także analizując materiały otrzymane z innych krajów,
trafił na szeroko rozpowszechnione zjawisko.
Jest rzeczą niemożliwą oddanie sprawiedliwości rozległej, niezwykle
drobiazgowej pracy Hufforda w tak krótkim artykule. Jego książka powinna być
w całości przeczytana przez każdego, kto ma w sobie aspiracje do badania
tego typu spraw. Mam jedynie nadzieję, że zdołam tutaj zrealizować trzy cele
- opisać "zasadnicze" zjawisko zidentyfikowane przez Hufforda oraz dokonane
"po drodze" odkrycia; pozwolić czytelnikowi zakosztować materiału,
który badał, i wreszcie wyciągnąć kilka końcowych wniosków.
Na początek: materiał. Poniżej przytaczam garść krótkich wyjątków z nagranych
przez Hufforda relacji z pierwszej ręki.
1) "...Próbowałem krzyczeć... ale nie mogłem wydobyć z siebie żadnego
głosu... zupełnie jakby [ktoś] zgniatał mi pierś... widziałem tylko tę... białą
maskę... była na niej śmieszna twarz z czarnymi plamami i czerwonymi,
wykrzywionymi ustami... pomyślałem: 'O Boże, to musi być Marsjanin albo
coś takiego!' "
2) "...Trzasnęły drzwi i otworzyłem oczy. Obudziłem się... nie mogłem
wykonać najmniejszego ruchu... tam była jakaś mroczna postać... była zła...
podeszła do łóżka... nie mogłem dostrzec twarzy... ale widziałem dwie
dziury... chyba oczy".
3) "...Usłyszałem coś jakby sapanie... pierś przygniótł mi niewiarygodny
ciężar... czyjaś dłoń dotknęła mojego gardła... pamiętam, że patrzyłem na
coś przypominającego małpę... to coś było ciemne i miało czerwone oczy...
świecące oczy..."
4) "...W końcu obudziłem się [po serii krótkich, dziwacznych snów podczas
popołudniowej drzemki w uniwersyteckiej bibliotece]. Wydawało mi się, że
słyszę czyjeś kroki... [Potem] usłyszałem kobiecy głos... Głos powiedział:
'Wiedziałeś, że przyjdę' ... [Następuje opis uczucia ucisku i paraliżu]
Próbowałem się poruszyć... krzyczeć... otworzyłem oczy... ale widziałem
tylko bibliotekę - książki, regały... to dlatego wiedziałem, że nie śpię... ucisk
wciąż nie ustępował. Powiedziałem sobie: 'Boże, przecież to zmora' ...
Zdumiało mnie, że potraktowałem to jako coś naturalnego".
5 "...Obudził mnie ten śmiech... ten naprawdę histeryczny, rechoczący
śmiech... Usłyszałem szelest na schodach. A potem poczułem ten naprawdę
paskudny zapach". [Dalsza część zajścia miała znany już nam przebieg.]
6) "...Zupełnie nieoczekiwanie zobaczyłam, jak tamta osoba wchodzi przez
drzwi [zamknięte drzwi sypialni] i idzie w moją stronę... zbliżała się
z jakiegoś odległego punktu w przestrzeni... tak jakbyś widział kogoś
w końcu długiego korytarza. Początkowo taki człowiek wydaje się mały,
a w miarę jak podchodzi bliżej, robi się coraz większy..." [Tylko że
opowiadająca swoje przeżycia kobieta jest pewna, iż drzwi były zamknięte,
więc nie mogła widzieć korytarza. Zdecydowanie twierdzi również, że nie
spała w momencie tego zdarzenia.]
Po przeanalizowaniu bogatego materiału Hufford wyodrębnił zasadnicze
zjawisko, które charakteryzowało się czterema podstawowymi cechami. Jeśli
którejś z nich brakowało, uznawał, że świadek przeżył coś innego, być może
nie mniej ważnego, ale z pewnością odmiennej natury. Owe cechy to (1)
przebudzenie, (2) otoczenie wyglądające tak samo jak zwykle, (3) uczucie
strachu, często przechodzące w przerażenie, (4) paraliż (aczkolwiek często
dochodzi tutaj do niejasności, czy uczestnik rzeczywiście był niezdolny do
wykonania ruchu, czy tylko za bardzo się bał, żeby spróbować). Gdy
występowały wszystkie cztery cechy Hufford stwierdzał, że w takim przypadku
zamanifestowało się zasadnicze zjawisko, które nazwał "Starą Wiedźmą",
nawiązując do swoich początkowych badań w Nowej Fundlandii. Zaznaczył
jednak przy tym, że przy doborze nazwy kierował się wyłącznie wygodą i nie
należy z niej wyciągać głębszych wniosków.
Hufford wyodrębnił również szereg cech drugorzędnych, które ujawniają się
w wielu, ale nie we wszystkich przypadkach, i które w związku z tym nie mają
zasadniczego znaczenia przy ustalaniu, czy wystąpiło zjawisko "Starej Wiedźmy".
Niekiedy na przykład świadek widział jakąś istotę, ale nie odczuwał jej obecności
w żaden inny sposób; kiedy indziej czuł jej dotyk, woń, a nawet smak, ale niczego
nie widział. Zdarzało się również, że odbierał jedynie "czyjąś obecność" (zawsze
nieprzyjemną, a często "złą"). Wielu uczestników meldowało o "wewnętrznym"
mrowieniu albo o silnych "zewnętrznych" wibracjach, na przykład łóżka
(przyjmując terminy "wewnętrzny" i "zewnętrzny" w rozumieniu proponowanym
przeze mnie wcześniej w tym artykule). Często pojawia się również uczucie silnego
ucisku na ciało uczestnika, który jest niekiedy bliski uduszenia. Nie należą do
rzadkości przypadki występowania odgłosów zbliżania się poprzedzających samo
zjawisko: głośnych kroków (nawet w zasłanych dywanami pokojach), szurania, jak
gdyby ktoś powłóczył stopami po miękkiej powierzchni (nawet w pomieszczeniach
o twardej posadzce), bądź nieprzyjemnego sapania. Od czasu do czasu pojawiają się
też silne, zawsze nieprzyjemne zapachy. Książka Hufforda zawiera wiele innych
szczegółów. Jej lektura (niekoniecznie pod wpływem intelektualnej ciekawości!)
może spędzić sen z powiek niejednego czytelnika.
Rozszerzając badania na obszar Stanów Zjednoczonych, a także studiując
folklor innych krajów, Hufford odkrył, że "Stara Wiedźma" jest rozpowszechnionym
na całym świecie i od dawna znanym człowiekowi zjawiskiem, które
w różnych miejscach i czasach posiadało różne nazwy. Był również w stanie
wykazać ponad wszelką wątpliwość, że zasadnicze zjawisko (określone
czterema podstawowymi cechami) przytrafia się ludziom nie mającym pojęcia
o jakichkolwiek "oddziaływaniach nadprzyrodzonych", których wiedza w tym
zakresie jest bardziej niż powierzchowna (na przykład uzyskana poprzez
lekturę popularnych powieści o "duchach").
W przeciwieństwie do większości socjologów uznających informacje
o zdarzeniach "nadprzyrodzonych" za sny, halucynacje lub zasłyszane opowieści
o treści zdeterminowanej przez tradycje lokalnego folkloru, operujący
pracochłonnymi metodami Hufford wykazał, że istnieje co najmniej jedna forma
spotkań z dziwnymi istotami. Zjawisko "Starej Wiedźmy", które z pewnością
nie jest snem (wszyscy dobrze wiemy, co to znaczy śnić), nie jest podsycaną
przesądami wizją i, co można przyjąć z dużym prawdopodobieństwem, raczej
samo tworzy tradycję "nadprzyrodzonych" kontaktów, niż jest przez nią
tworzone. (Hufford jest oczywiście zbyt kompetentnym antropologiem, aby
przypuszczać, że którakolwiek z folklorystycznych tradycji mogła się
wykształcić wyłącznie pod wpływem "Starej Wiedźmy"; na jej treść zawsze
rzutują także inne czynniki psycho-społeczne. Są to jednak szczegóły
techniczne, którymi nie musimy się tutaj zajmować).
Czym jest "Stara Wiedźma"?
Dokonawszy starannej analizy tej odrobiny wiedzy, jaką obecnie
dysponujemy na temat snu, stanu czuwania, marzeń sennych, wizji hipnotycznych oraz
stanów pośrednich, Hufford skłania się nieco w kierunku poszukiwania
czynnika fizjologicznego pełniącego rolę co najmniej wyzwalacza zjawiska
"Starej Wiedźmy" (choć na postawie dowodów podkreśla zarazem, że w grę
nie wchodzi tutaj nic patologicznego). Snuje też rozważania na temat
krótkotrwałego przenikania do stanu pełnej świadomości materiału, który
normalnie pozostaje ukryty bądź pojawia się w snach. Ten interesujący
pomysł, występujący tak w literaturze poświęconej badaniom psychicznym,
jak i w konwencjonalnej psychologii, może moim zdaniem okazać się wielce
owocny i powrócę jeszcze do niego we wnioskach końcowych. W tym
miejscu pozwolę sobie tylko zauważyć, że Hufford daleki jest od twierdzenia,
że jego spekulacje wyjaśniają do końca "Starą Wiedźmę". Wyraża wręcz
przekonanie, że czynniki psychologiczne nie wystarczą, aby wytłumaczyć to
wszystko, co zawiera się w omawianym zjawisku, i pozostaje otwarty na
naturę tego, co dzieje się z rozbudzoną świadomością zaatakowaną przez coś
niezwykłego. Warto tutaj przytoczyć fragment jego pracy:
"Wielu czytelników tej książki... odbierze moją relację pod kątem jej
przydatności w sprowadzeniu zjawisk nadprzyrodzonych do wymiaru fizycznych
[fizjologicznych] wyjaśnień. Innych będzie przede wszystkim interesować,
czy moje ustalenia dadzą się wykorzystać w sporze o istnienie innej
rzeczywistości. Spoglądając na zgromadzony materiał odnoszę wrażenie, że
istnieją pewne argumenty przemawiające za każdym z tych stanowisk...
Z drugiej strony, wyjaśnienie tego stanu ["Starej Wiedźmy"] wydaje się
trudniejsze w chwili obecnej, niż w chwili gdy rozpoczynałem swoją pracę".
Hufford balansuje tutaj na krawędzi metafizycznej przepaści, która pojawia
się zawsze, ilekroć przedmiotem rozważań staje się "rzeczywistość". Czyni to
jednak dopiero w ostatnich zdaniach swojej książki. A ponieważ nie dał się
złapać w tę semantyczną pułapkę wcześniej, sztywno trzymając się analizy
faktów, zdołał wyłuskać jeszcze dwie, zapewne ogromnej wagi informacje,
które z łatwością mogłyby umknąć uwadze mniej bezstronnego badacza.
Pierwsza z nich dotyczy faktu, że w kilku analizowanych przez Hufforda
przypadkach osoby inne niż uczestnik dobrowolnie ujawniły (przez nikogo nie
pytane), że one także, przebywając w innej części domu, słyszały odgłosy opisane
przez świadka - kroki, sapanie, energiczną "wibrację" łóżka świadka, a także inne
niezwykłe dźwięki. Na korzyść Hufforda należy zapisać to, że odnotował te relacje
w swojej książce. Musiał przecież odczuwać ogromną pokusę, aby je zataić,
zważywszy, że początkowo pisał ją dla sceptycznie nastawionych kolegów ze
społeczności naukowej i nic nie zmuszało go do wykraczania poza program
rejestrowania przeżyć bezpośrednich uczestników.
Drugim ważnym momentem jest odkrycie, że w kilku badanych przypadkach
wystąpili niezależni świadkowie ataku "Starej Wiedźmy". Obserwatorzy ci
zgodnie twierdzą, że ofiara miała szeroko otwarte oczy, a na jej twarzy
malował się wyraz straszliwego przerażenia - poza tym nie widzieli nic więcej.
Z pewnością nie. Pomiędzy obydwoma zjawiskami występuje zbyt wiele
różnic, aby można było pokusić się o próbę ich utożsamienia. Biorąc
poprawkę na powszechną wśród ufologów niedbałość w podejściu do
przedmiotu badań, jak również skłonność niektórych z nich do umieszczania
danych w zawczasu ustalonych kategoriach oraz uciekania się do
tak wątpliwych technik jak regresja hipnotyczna, i tak otrzymamy
wystarczająco przejrzysty obraz przeciętnego wzięcia, by móc odnotować
wyraźne różnice (wymieniam tylko kilka z nich):
STARA WIEDŹMA | WZIĘCIA |
Zawsze tylko jedna istota | Prawie zawsze kilka istot |
Istota często niewidzialna | Istoty zawsze widzialne |
Atak zawsze w pomieszczeniu | Atak zwykle na wolnej przestrzeni |
Ofiara zupełnie sparaliżowana | Paraliż tylko przez jakiś czas |
Ofiara zawsze przerażona | Ofiara często "uspokojona" |
Ofiara nie poddawana żadnym "operacjom" | Ofiara przechodzi "operację" |
Jednak te oczywiste różnice nie mogą przesłonić nam kilku uderzających
podobieństw. W wielu przypadkach wzięć, tak jak w zjawisku "Starej
Wiedźmy", mamy niezależnych obserwatorów, którzy przyglądali się
ofierze i niczego nie widzieli. Oba zjawiska posiadają też ograniczony
okres trwania. (Chociaż na przykład Travis Walton, został rzekomo
wzięty na pięć dni, a pierwsze chwile jego spotkania obserwowało sześciu
świadków). W obu brakuje nam pewnych, trwałych dowodów: w przypadku "Starej
Wiedźmy" mamy sapanie oraz tupot kroków, a w przypadku wzięć ślady pozostawione
przez rzekomo lądujący obiekt lub źle działający sprzęt elektryczny. Wciąż
jednak brakuje fotografii tamtych istot, trwałego dowodu rzeczowego albo
wyraźnych uszkodzeń ciał ofiar, których nie dałoby się przypisać symptomom
klasycznej "histerii". W obu zjawiskach świadkowie podają opisy całego szeregu
różnych istot.
Chociaż w dziedzinie wzięć dominują w ostatnich latach szare karły (tzw.
Szaraki), to specjalistyczna literatura przytacza charakterystyki całego
mnóstwa stworzeń. Zainteresowanym tą sprawą polecam książkę The
Development of UFO Occupants Petera Hougha17 oraz Extra-Terrestials on
Earth Josha Stricklanda18. Obie prace wymieniają tak długie listy dziwnych
istot spotkanych przez świadków obserwacji NOLi, że jest całkiem możliwe, iż "stoimy"
- jak to określa Peter Hough - "w obliczu oszustwa na ogromną skalę". Polecam
również The UFO Anthropoid Catalogue Marka Moraveca19, która
poświęcona jest w całości tym bliskim spotkaniom, w których występują istoty o wyglądzie
gigantycznych "małpoludów" w rodzaju Yeti albo Bigfoota związane w jakiś
sposób z obecnością NOLi. Dla porównania przypomnijmy sobie wielką, bezgłową
postać z błoniastymi skrzydłami, jaka wyłoniła się z lasu niedaleko Hythe w Kent,
gdzie w listopadzie 1963 roku wylądował NOL. Zauważyło ją wówczas co najmniej
czterech przerażonych świadków. Natomiast "Stara Wiedźma", gdy przybiera
widzialną postać, wygląda jak włochata małpa ze świecącymi oczami albo pseudo-Marsjanin
w masce klauna. Znana jest również w kilku innych, rzadziej spotykanych formach,
spośród których najbardziej zaskakująca przypomina "małego, spłaszczonego słonia"
(jej absurdalność w niczym nie umniejsza potężnego uczucia strachu).
Uważam, że wskazane podobieństwa zdecydowanie plasują "Starą Wiedźmę"
i wzięcia w tej samej kategorii spotkań z dziwnymi istotami, przy czym zarówno
"spotkanie", jak i "dziwny" zostały zdefiniowane w tym artykule wcześniej. Oba
zjawiska są dziwaczne i przerażające, oba wyraźnie naruszają prawa newtonowskiej
fizyki. Żadne nie dostarcza niezbitych dowodów na swoje istnienie (to, czym
dysponujemy, wystarcza jedynie, aby przekonać tych, którzy są zdecydowani
umieścić wszystko "w wyobraźni"); żadnego nie można porównać z jakimkolwiek
zdarzeniem z naszego codziennego życia. Ich najbliższą analogią są sny, chociaż
z relacji świadków jednoznacznie wynika, że oba zjawiska rozgrywają się na jawie.
Zarówno "Stara Wiedźma", jak i wzięcia wydają się należeć do rodzaju
określanego przez wierzenia ludowe jako "siły nadprzyrodzone". Dzięki Huffordowi
możemy teraz stwierdzić, że "siły nadprzyrodzone" są czymś, co rzeczywiście
występuje, bez względu na to, czy takie implikacje rodzącego szereg pytań terminu
"nadprzyrodzony" się komuś podobają, czy nie (mnie nie).
Zaliczając "Starą Wiedźmę" oraz wzięcia do tego samego rodzaju, mam świadomość,
że należą one do różnych gatunków, podobnie jak rodzaj Brassica obejmuje
tak różne gatunki jak kapusta i rzepak. Kilka zasadniczych różnic wskazałem
powyżej. Właściwie to sami ufolodzy przyczyniają się do wrzucania obu zjawisk do
jednego kotła! Obecnie co rusz natknąć się można w literaturze ufologicznej na
relacje mówiące o "nocnych gościach" ("bedroom visitors") utożsamianych
z załogantami NOLi. Tymczasem wielu owych wędrujących po domach intruzów
dałoby się prawdopodobnie zaliczyć do gatunku "Stara Wiedźma", gdyby tylko
badacze zjawiska UFO przedstawili raport równie drobiazgowy, jak ten opracowany
przez Hufforda. Próbujmy być dobrymi przyrodnikami, wówczas nigdy nie
pomylimy kapusty z rzepakiem.
Co jakiś czas ludzie spotykają dziwne istoty - i to nie tylko w śnie.
Niekiedy są one życzliwe (Matka Boska, podobne do ludzi jasnowłose
istoty opisywane przez pierwszych łączników, "święci" służący radą
Joannie d'Arc), a niekiedy sprawiają wrażenie "złych" ("Stara Wiedźma",
istoty dokonujące wzięć, cuchnący czerwonoocy "ludzie-zwierzęta"). Zawsze
zachowują się dziwacznie jak na ludzkie standardy (a jakich innych
mielibyśmy używać?). Rzadko pojawiają się na dłużej i tylko niekiedy
osiągają pewien stopień materialności. (Osobiście nie mam przekonania
do raportów opisujących odnalezienie i badanie w pełni materialnych
istot). Zazwyczaj ukazują się tylko jednej osobie, która w przypadku
obecności jeszcze kogoś zdradza jedynie oznaki przerażenia (albo w przypadku
istot życzliwych uwielbienia bądź podziwu). Znane są także przypadki,
w których występowało wielu świadków, którzy widzieli to samo.
W jaki sposób powinniśmy to wyjaśnić? Na początek odrzucam hipotezę,
w myśl której istoty z NOLi - bez względu na to, czy dokonują wzięć, czy
nie - należą do zupełnie innej klasy niż potężna armia dziwnych istot.
Modne ostatnio dokonujące wzięć szare karły z pewnością posiadają
własne, wyróżniające cechy, lecz to samo można powiedzieć o każdym
innym przedstawicielu owej licznej grupy. Ponadto, niektórzy z nich lubią
także co jakiś czas wyłonić się z NOLa. Wspólne dla nich wszystkich są
natomiast krótkotrwałość, niezwykłość, względna niematerialność oraz
nieregularność występowania. Biorąc pod uwagę te istotne aspekty, nie
potrafię odróżnić naszych gości z NOLi od wielu innych przelotnych
zjawisk niepokojących nasz gatunek. Może uda się to wam, drodzy
Czytelnicy... Jeżeli nie, to chyba podzielicie mój pogląd, że potrzebujemy
jednej hipotezy, która upora się z trollami, duchami, "ludźmi-zwierzętami",
"Starymi Wiedźmami", upiorami, dżinami, demonami oraz całą resztą, na równi
z karłami lubującymi się w przeprowadzaniu zabiegów chirurgicznych na
kuchennym stole i obdarzonymi zdolnością błyskawicznego znikania.
Taka hipoteza mogłaby zakładać, że wszystkie te istoty są gośćmi z innych
systemów planetarnych (zwykłe rozszerzenie hipotezy o istotach pozaziemskich).
Gdyby okazała się prawdziwa, nie pozostałoby nam nic innego, jak tylko podziwiać
różnorodność form życia, zdumiewać się ich niezwykłym zachowaniem oraz zdolnością
materializacji i dematerializacji w dowolnym momencie.
Chodzi mi jednak po głowie hipoteza bardziej owocna, choćby z tego
względu, że oferuje program metodycznych badań. Przyjmuję w niej, że
wokół naszej planety występują formy energii niedostrzegalnej przez
zmysły człowieka i nierejestrowalnej przez obecnie istniejące przyrządy,
które od czasu do czasu manifestują swoją obecność w warunkach, których
nie rozumiemy. Ostatnie lata przyniosły cały szereg podobnych przypuszczeń.
Pisze o tym, na przykład, Paul Devereux w Earth Lights Revelation20
i Hilary Evans w swojej hipotezie na temat BOLi (Balls of Light - Kule Światła)21,22.
Te pomysłowe opracowania oferują dwa różne podejścia. Devereux poszukuje
razem z kolegami formy energii (prawdopodobnie generowanej bądź związanej
z czynnikami geologicznymi, takimi jak naprężenia tektoniczne) zupełnie "bezrozumnej",
ale zdolnej do kreowania wizji w umyśle człowieka, jak również efektów
materialnych w jego otoczeniu. Evans z kolei, o ile dobrze go zrozumiałem, rozważa
możliwość istnienia "energetycznej istoty" posiadającej pewien zasób inteligencji,
zdolnej do przybierania różnych form i niekiedy oddziałującej na ludzi.
Obie koncepcje wydają się atrakcyjne i możemy rozpocząć metodyczną pracę nad
nimi popartą badaniami w terenie. Prawdę powiedziawszy, nawet teraz można
zaobserwować pewien postęp, aczkolwiek niezmiernie powolny, w zakresie weryfikacji
niektórych elementów każdej z nich. Ponadto obie hipotezy można w pewnym stopniu
połączyć z interesującym spostrzeżeniem wynikającym z badań psychicznych i oczywistym
dla każdego, kto posiada otwarty umysł - mam tu na myśli występującą wśród ludzi
(a być może także wśród innych zwierząt) zdolność wytwarzania w otoczeniu efektów
fizycznych za pomocą niekonwencjonalnych środków (psychokineza). Być może człowiek
- uczestnik zjawiska - oddziaływuje w jakiś sposób na BOLe Evansa czy też bezrozumne
formy energii Devereux, nadając im określony "kształt" oraz sterując ich zachowaniem.
Z takiego założenia można z kolei łatwo wysnuć wniosek, że "wewnętrzne" uprzedzenia
uczestnika, a także folklor jego społeczności odegrają wielką rolę w owym procesie
"kształtowania".
Takie rozważania napotykają jednak na poważne trudności. Musimy na przykład
pamiętać o tych przypadkach "Starej Wiedźmy" i wzięć, w których niezależny
świadek nie widział niczego poza paraliżującym strachem uczestnika, i że olbrzymią
różnorodność oraz dziwaczną naturę postrzeganych "zewnętrznie" istot
jest niezwykle trudno wyjaśnić nawet przyznając im pewien stopień niezależności
oraz inteligencji, jak tego chce hipoteza BOLi. Ponadto, odwołanie się do folkloru
jako czynnika warunkującego, jest mało przekonywające. Osobiście, nie mogę
oprzeć się wrażeniu, że folklor, chociaż zawsze tworzony przez czynniki
socjologiczne, zawiera w sobie ślady zdarzeń "zewnętrznych", jakich ludzie
rzeczywiście doświadczali od czasu do czasu, i sam w sobie nie jest tych zdarzeń
przyczyną. Myślę, że David Hufford się ze mną zgodzi.
Jeżeli odrzucimy hipotezę odwiedzin istot pozaziemskich i czekając na wyniki
dalszych badań wstrzymamy się z przyjęciem hipotezy o związanych z Ziemią
formach energii, nie pozostanie nam nic prócz paru dziwnych pomysłów - często
popieranych z wielkim przekonaniem, choć równie często rodzących wśród swoich
wyznawców gorące spory - głoszonych przez liczne grupy okultystyczne. Owe
okultystyczne tradycje są co najmniej tak stare jak nasze spotkania z dziwnymi
istotami; może nawet tkwi w nich pewne ziarno prawdy.
Czy nasi niezwykli goście pochodzą z "poziomu astralnego", "równoległych
rzeczywistości", "innych poziomów bytu" lub jeszcze innych miejsc określanych
podobnymi terminami przez tych, którzy twierdzą, że je rozumieją? Z szacunkiem
słucham ludzi hołdujących takim koncepcjom i często odnoszę wrażenie, że
wiedzą oni o tych sprawach więcej niż psychiatrzy, specjaliści od regresji
hipnotycznej czy też samozwańczy, domorośli fachowcy od wzięć. Jeśli kiedykolwiek
napotkam na swojej drodze jakąś dziwną istotę, udam się po poradę do życzliwych
okultystów albo cieszącego się dobrą opinią szamana, a nie do lekarza czy ufologa.
Uchwycenie sensu we wszystkich tych bliżej nie określonych "płaszczyznach",
"poziomach" i "dziedzinach" nastręcza jednak wielu trudności. Mogłoby się
wydawać, że są one czymś istniejącym w przestrzeni, tymczasem nie ma żadnych
możliwości, aby przenieść je w spójny sposób na materialną rzeczywistość świata,
w którym żyjemy. Przekonywająca analiza aspektu "astralnego" wraz z jego
"płaszczyznami" oraz "poziomami" została przedstawiona w pracy dr Susan
Blackmore Beyond the Body23. Myślę, że nikt, kto przeczyta ją starannie,
nie będzie miał wątpliwości, że "obszar astralny" w ujęciu prezentowanym przez
okultystów, jest koncepcją niespójną i równie bezużyteczną jak staroświeckie
niebo chrześcijan, summerland spirytualistów czy nirwana buddystów, będąc
raczej przedmiotem wiary niż narzędziem pomocnym w zrozumieniu, użytecznym
w rozwijaniu wyobraźni (może nawet w przewidywaniu tego, co ma nastąpić!), ale
bez wartości, jeśli idzie o wyjaśnienie dziwnych wypadków, jakie bez wątpienia od
czasu do czasu zdarzają się w naszym określonym, materialnym świecie.
Tym niemniej, podejmowano także interesujące próby na niwie badań psychicznych
obliczone na nadanie użytecznego sensu terminom "astralny" oraz "inne
poziomy". W godnym odnotowania artykule z roku 1966 "Survival and the Idea of
'Another World' "24 profesor H.H. Price całkowicie odłożywszy na bok
odpowiedź na pytanie, czy "przetrwamy", tworzy świetną koncepcję "Innego Świata".
Chcąc prześledzić jego argumentację musimy przeczytać dokładnie cały
artykuł. Ujmując rzecz krótko, Price wykazuje, że całkiem rozsądne wydaje się
przypuszczenie, iż możemy zamieszkiwać w dwóch światach równocześnie: w świecie
znanym nam na co dzień, gdzie rządzą prawa fizyki, oraz w innej przestrzeni
(która jest równie "realna") przejawiającej odmienne właściwości i podlegającej
innym prawom. Price twierdzi - a ja uważam, iż można to potwierdzić poprzez
introspekcję jak również poddając analizie wiele opublikowanych relacji - "że
w godzinach naszego czuwania trwa ciągły sen, a niekiedy udaje nam się dostrzec
mały jego fragment... Wskazuje to, że możemy żyć w dwóch światach naraz
i czasami rzeczywiście tak robimy". Występuje tutaj oczywiste podobieństwo do
przypuszczenia Davida Hufforda, że zjawisko "Starej Wiedźmy" może być
przejawem wtargnięcia naszego życia sennego do stanu świadomości, z tą różnicą,
że koncepcja Price'a przyznaje tyle samo "realności" snom, co jawie.
Podobne poglądy zostały ostatnio znacznie rozwinięte przez dra Johna Smythiesa.
W artykule opublikowanym w roku 1988 "Minds and Higher Dimensions"25
Smythies przedstawia ciekawy model oparty na współczesnej wiedzy fizycznej,
sugerując w spójny sposób, że możemy mieszkać w dwóch światach równocześnie,
i wskazując, jak można tę hipotezę sprawdzić. "Drugi kosmos" Smythiesa - świat,
do którego zaglądamy prawdopodobnie w snach oraz hipnotycznych wizjach
- zawiera w sobie mnóstwo miejsca dla dziwacznych (w tym także dobrych)
zdarzeń oraz dla całych sekwencji zjawisk bardziej przypominających "wewnętrzne"
wizje senne bądź marzenia niż "zewnętrzne" oddziaływania w naszym świecie,
przy czym nie mniej od nich "realnych".
Nie trzeba szczegółowo zgłębiać modelu Smythiesa, aby stwierdzić, że pasują do
niego drobne przeskoki między "dwoma światami" prowadzące w rezultacie do
wtargnięcia wydarzeń z "drugiego świata" do dobrze nam znanej przestrzeni
newtonowskiej. Niekiedy mogą one nawet osiągnąć poziom materialności. I zawsze
będą uwarunkowane przez ludzkiego uczestnika (z definicji stojącego na
skrzyżowaniu "dwóch światów"). Jego lęki i fantazje mogą być czynnikami
przesądzającymi o kształcie zdarzenia.
Czym wobec tego są "zjawiska nadprzyrodzone"? Spróbowałem wyodrębnić trzy
rodzaje odpowiedzi. Po pierwsze, jesteśmy bezradnymi gospodarzami przyjmującymi
wizyty całej menażerii dziwnych gości z innych systemów planetarnych. Po
drugie, naszą planetę otacza jakaś forma energii (bądź szereg form energii), która
może być inteligentna lub nie i która może lub nie być "kształtowana" przez
ludzką psychokinezę. Po trzecie, żyjemy w dwóch światach jednocześnie, które
niekiedy przenikają się nawzajem.
Stojąc przed takim wyborem, nie zdziwię się, gdy wiele osób opowie się za
uspokajającą prostotą wizyt istot pozaziemskich! Proszę tylko, aby w przyszłości
ludzie ci zwracali większą uwagę na ich ogromną różnorodność. Jeśli miałbym się
skłonić ku innej opcji, to tylko dlatego, że pozostałe rozwiązania oferują więcej
miejsca dla wielkiego Legionu i pozwalają na prowadzenie systematycznych badań.
W artykule opublikowanym ostatnio przez MUFON UFO Journal26
dr Rima E. Laibow zwraca się z prośbą o rozważne traktowanie osób, które uczestniczyły
w dziwnych spotkaniach. Wraz z kolegami wyodrębniła stan, który nazwali
"Anomalny uraz", wiążąc go bezpośrednio ze zjawiskiem wzięć. W lutym 1990
roku zorganizowali w Wirginii drugą konferencję TREAT II. (TREAT jest
skrótem od Treatment and Research on Experienced Anomalous Trauma
- Leczenie i Badanie Anomalnych Urazów).
Wszyscy powinniśmy przyjąć tę inicjatywę z zadowoleniem (szkoda, że kilku
znanych badaczy wzięć odmówiło udziału w tej konferencji). Na szczęście ludzie
o wysokich kwalifikacjach podchodzą do tych spraw poważnie. Z pewnością udam
się na konsultacje do dr Laibow, jeśli napotkam dziwne istoty (choć zapytam
wcześniej, czy mogę zabrać ze sobą szamana).
Osobiście nie mogłem wziąć udziału w TREAT II, a w momencie pisania tego
artykułu nie otrzymałem jeszcze materiałów z jej przebiegu. Dlatego też w chwili
obecnej mogę jedynie dodać kilka własnych obserwacji:
a) Bez względu na sposób oceny materiałów dowodowych stosunkowo niewiele
osób odniosło poważne fizyczne uszkodzenia w rezultacie dziwnych spotkań. (Być
może ze zwierzętami sytuacja wygląda inaczej).
b) Niektórzy ludzie popadli w obłęd i zmienili tryb życia na skutek zbyt
dosłownego traktowania słów naszych gości. (Zobacz na przykład When
Prophecy Fails, Leon Festinger i inni27) Na przestrzeni dziejów, my biedni
ludzie, otrzymywaliśmy wiadomości od dziwnych istot, z których nie wynikało
nic dobrego, chyba że traktowaliśmy je z dużą dozą zdrowego rozsądku.
c) Dziwne istoty, bez względu na to, czy kontaktują się z nami "wewnętrznie", czy
też przybywają "z zewnątrz", przybierają mnóstwo najróżniejszych form oraz
nazw. Nie możemy dać się im zwariować.
d) Czując strach ignorujemy prawdopodobnie to, co chcą nam powiedzieć
(choćby w żartobliwej czy niejasnej formie). Na przykład "scenariusz" wzięcia
odzwierciedla zapewne nasz własny głęboki niepokój wywołany współczesnymi
tendencjami inżynierii genetycznej, tak jak fala "tajemniczych statków powietrznych"
w latach 1890 mogła być wyrazem lęku przed tym, co wkrótce miało pojawić
się na niebie.
e) Z pewnością potrzebujemy odrobiny pociechy, po tym jak już staniemy z nimi
twarzą w twarz.
Muszę zakończyć tak, jak rozpocząłem. Wzięcia mają z pewnością miejsce.
Pytanie, czy są one "realne", czy nie, prowadzi jedynie do semantycznego
zamieszania. Dla uczestnika są to przeżycia "zewnętrzne", które niekiedy
oddziaływują nawet na otoczenie. Wygląda jednak na to, że są one zaledwie jednym
z przejawów "zjawisk nadprzyrodzonych" - szczególnie sensacyjnym i rozpowszechnionym.
Odrzucając termin "nadprzyrodzony", wolałbym tymczasowo zakwalifikować je do
neutralnej kategorii STROBE (skrót stworzonego bardziej z nadzieją niż wiarą
terminu Strange Transient Outward Biomorphic Entities - Dziwne Nieuchwytne
Zewnętrzne Biomorficzne Jednostki). Jeśli ktoś ma na nie bardziej atrakcyjne
określenie, chętnie je przyjmę, o ile obejmować będzie ono cały zakres tego
wielkiego Legionu, z którym w istocie mamy do czynienia.
Przełożył Mirosław Kościuk
1. Centre for Crop Circle Studies; w skrócie CCCS. - Przyp. red.
2. Society for Psychical Research; w skrócie SPR. - Przyp. red.
3. Budd Hopkins, Missing Time: A Documented Study of UFO Abductions, Richard
Marek Publishers, Nowy Jork, 1981.
4. Budd Hopkins, Intruders: The Incredible Visitations at Copley Woods, Random
House, Nowy Jork, 1987, (Intruzi, przekład Andrzej Mrozowski, Agencja NOLPRESS,
Białystok, 1992).
5. Philip J. Klass, UFO Abductions: A Dangerous Game, Prometheus, Buffalo, 1988.
6. Jenny Randles, Abduction, Robert Hale, Londyn, 1988.
7. John Rimmer, The Evidence for Alien Abduction, Aquarian Press, Wellingborough,
Northamptonshire, 1984.
8. John Spencer, Perspectives: A Radical Examination of the Abduction Phenomenon,
McDonald, Londyn, 1989,
9. Whitley Strieber, Communion: A True Story, Century Hutchinson, Londyn, 1987
(Wspólnota, przekład Maciej Kański, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań, 1993).
10. Whitley Strieber, Transformation: The Breakthrough, Century Hutchinson, Londyn,
1988.
11. David J. Hufford, The Terror That Comes in the Night, University of Pennsylvania
Press, Filadelfia, 1982.
12. Jacques Vallée, Passport to Magonia: From Folklore to Flying Saucers, Henry
Regnery, Chicago, 1969.
13. Jacques Vallée, Dimensions: A Casebook of Alien Contact, Contemporary Books,
Chicago, 1988.
14. Hilary Evans, Visions, Apparitions, Alien Visitors, Aquarian Press, Wellingborough,
Northamptonshire 1986.
15. Hilary Evans, Gods, Spirits, Cosmic Guardians, Aquarian Press, Wellingborough,
Northamptonshire 1987.
16. Peter D. Slade i Richard P. Bentall, Sensory Deception, Croom Helm, Londyn 1988.
17. Peter Hough, "The Development of UFO Occupants" ("Rozwój załogantów
NOLi"), Phenomenon, pod redakcją Hilary Evansa i Johna Spencera, Futura, Londyn,
1988.
18. Joshua Strickland, Extra-Terrestials on Earth, Granada, Londyn, 1983.
19. Mark Moravec, The UFO-Anthropoid Catalogue, Australian Centre for UFO
Studies, Lane Cove, 1980.
20. Paul Devereux, (pod redakcją) Earth Lights Revelation, Blandford, Londyn, 1989.
21. Hilary Evans, "BOLs", The Probe Report, vol. 3, nr 1, lipiec 1982.
22. Hilary Evans, BOLIDE, zestaw przedruków dotyczących zjawiska BOLi wydawany
własnym sumptem przez Hilary'ego Evansa od połowy 1980 roku.
23. Dr Susan Blackmore, Beyond the Body, Paladin, Londyn, 1983.
24. H.H. Price, "Survival and the Idea of 'Another World' " ("Przetrwanie i idea
'Innego Świata' "), Brain and Mind pod redakcją J.R. Smythiesa, Routledge & Kegan
Paul, Londyn, 1966.
25. J.R. Smythies, "Minds and Higher Dimensions" ("Umysły i wyższe wymiary"),
Journal of the Society for Psychical Research, vol. 55, nr 812.
26. Rima E. Laibow, "Therapist and Investigator: A Definition of Roles" ("Terapeuta
i badacz - określenie ról"), MUFON UFO Journal, nr 261, styczeń 1990.
27. Leon Festinger (pod redakcją), When Prophecy Fails, Harper & Row, Nowy Jork,
1956.
UFO