Rzeczpospolita - 27.11.2004

 

Stalin i Żydzi

Gwiazda Dawida, sierp i młot

 

Krzysztof Masłoń: "Troccy robią rewolucje, a Bronsteinowie płacą za nie rachunki". To chyba najbardziej lapidarne ujęcie opowiedzianej przez pana w "Czerwonej księdze" historii Żydów w Związku Radzieckim.

ARNO LUSTIGER: Zdanie to przypisywane jest pewnemu moskiewskiemu rabinowi, który jednak, wbrew legendzie, nie wypowiedział go w twarz Trockiemu. Bałby się.

Ale nie ulega kwestii, że zanim Bronsteinom przyszło płacić rachunki, entuzjastycznie poparli Trockich.

Rewolucja była dziełem zawodowców. Ci profesjonalni rewolucjoniści nie interesowali się kwestią żydowską, wyobcowali się ze środowiska, nie mówili - wyjąwszy nielicznych - językiem jidysz. Przyszli na świat w rodzinach stosunkowo zamożnych, z racji pochodzenia mieli jednak zamkniętą drogę do zrobienia prawdziwej kariery. A byli ambitni. Opowiedzieli się za najbardziej bezwzględnym i utopijnym kierunkiem, jakim był bolszewizm, ale proszę pamiętać, że przed 1917 rokiem udział Żydów w innych partiach był większy. Pojęcie "żydowskiego bolszewizmu" ukuli antysemici, bo to - z ich punktu widzenia - było korzystne. Mogli lansować tezę, że nieszczęściom narodu rosyjskiego i innych narodów winni są Żydzi. A bardziej masowe poparcie bolszewików przez społeczność żydowską, wszystkich tych Bronsteinów, nastąpiło dopiero w czasie wojny domowej. Komunizm dawał im szansę, choćby iluzoryczną. Zwycięstwo białych nad czerwonymi oznaczało pogromy i, w efekcie, zagładę.

Antysemityzm w Rosji sowieckiej nie wziął się z niczego. Autor pracy "Der proletarische Sozializmus", niemiecki socjalista Werner Sombat, twierdził, że pod koniec 1919 roku na 380 komisarzy bolszewickich 300 było pochodzenia żydowskiego. Jeśli nie była to żydowska rewolucja, to czyja?

Ostrożnie traktowałbym te dane. Churchill powiadał, że wierzy tylko tej statystyce, którą sam sfałszował. Oczywiście, Żydzi po rewolucji zajęli eksponowane stanowiska, w latach dwudziestych w partii komunistycznej było ich wielu. Ale trzeba pamiętać, że 80 procent ludności Rosji żyło na wsi, a zdecydowana większość Żydów w miastach. Stopień wykształcenia Żydów też był - mimo wszelkich edukacyjnych ograniczeń - wyższy od przeciętnego. Ale tak jak szybko nastąpiło zachłyśnięcie się komunistyczną ideą, tak szybko też przyszło otrzeźwienie. Józef Roth, wysłany do Rosji przez "Frankfurter Zeitung", zapisał w swoim dzienniku: "Gdybym miał napisać książkę o Rosji, to musiałaby ona przedstawić wygasłą rewolucję, pożar, który się dopala do końca, tlące się resztki i bardzo dużo straży pożarnej".

Roth mógł sobie na tę krytykę pozwolić; gdyby mieszkał w Rosji Sowieckiej byłoby to niemożliwe. Znakomity historyk żydowski Szymon Dubnow już w 1918, a nie w 1926 roku jak Roth, pisał, że żydowscy towarzysze i współpracownicy Lenina, tacy jak Trocki czy Uricki, "zaćmiewają swojego mistrza", w związku z czym Instytut Smolny nazywany bywa "Centrożydem".

W Komitecie Rewolucyjnej Obrony Piotrogrodu trzej spośród pięciu jego członków: Uricki, Golsztajn i Drabkin, byli Żydami. Tyle faktów.

O Urickim, szefie piotrogrodzkiej Czeka, Jan Parandowski powiadał, że "łączył cynizm Kaliguli z fanatyzmem Marata". Ciekawe, że Uricki zginął z ręki żydowskiej, zabił go żydowski student.

Socjalista L.A. Kannegisser, ale nie jest to absolutnie pewne. Z nim jest tak samo jak z Fanią Kapłan, biorącą udział w zamachu na Lenina. Prawdopodobnie strzelała nie ona, ale - kryjąc zamachowca - wzięła na siebie odpowiedzialność za ten czyn. Zamach na Lenina stał się pretekstem do wszczęcia wielkiego terroru.

I co, ci biedni Bronsteinowie nie uświadamiali sobie, że wstępując do partii, wybierając komunizm, wyrzekają się swojej religii, kultury, tradycji?

Im było wszystko jedno. Mieli dość nędzy i upokorzeń, a przede wszystkim pamiętali o pogromach. Religia to było opium dla ludów. Ateizm stanowił jeden z fundamentów ruchu komunistycznego. Zresztą i przed rewolucją nie brakowało wolnomyślicieli, ateistów wśród - szczególnie lepiej wykształconych - warstw żydostwa.

Pan jest człowiekiem wierzącym?

Też jestem ateistą, choć - powiedziałbym - oscylującym między wiarą a niewiarą. To Stanisław Jerzy Lec jest autorem takiego aforyzmu: "Pytasz mnie, czy jestem ateistą? To wie tylko Pan Bóg".

"Czerwona księga" to dzieło historyczne, jak inne pańskie prace, tymczasem pan historykiem nie jest.

Nigdy nie studiowałem. Moja edukacja skończyła się na trzech klasach gimnazjum żydowskiego w Polsce z polskim językiem wykładowym. Pierwszym obcym językiem, jaki poznałem, był niemiecki, równolegle nowoczesny hebrajski, a potem następne. Wojna uniemożliwiła mi naukę, w Oświęcimiu i Buchenwaldzie nie było po temu warunków. Po wojnie musiałem pracować, miałem swój biznes - zajmowałem się modą - i dopiero kiedy skończyłem sześćdziesiąt lat, mogłem poświęcić się swojej pasji, którą była historia. Jestem samoukiem.

Jak pan docierał do dokumentów i materiałów źródłowych? Archiwa pilnie strzegą swoich tajemnic.

Czasem drzwi do nich się uchylają. Mnie na przykład udało się odnaleźć - w archiwum Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie - nieocenzurowaną przedmowę Alberta Einsteina do przygotowywanej w Związku Radzieckim "Czarnej księgi", w której sławny naukowiec domagał się ochrony mniejszości narodowych i rezygnacji z zasady nieingerencji w sprawy wewnętrzne wówczas, gdy naruszane są prawa człowieka. Swoją kwerendę rozpoczynałem w archiwach niemieckich, potem izraelskich, amerykańskich, no i najważniejszych dla mnie - rosyjskich. Bez dostępu do tych ostatnich powstanie mojej "Czerwonej księgi" byłoby niemożliwe. Na szczęście po upadku Związku Radzieckiego otwarto na pewien czas okienko z archiwaliami. Za pieniądze, mówiąc wprost - za łapówkę, można było w Moskwie kopiować, co tylko możliwe.

Tematem pańskiej książki jest w istocie historia założonego w ZSRR na początku 1942 roku Żydowskiego Komitetu Antyfaszystowskiego, a następnie tajnego procesu jego kierownictwa, po którym 13 spośród 15 jego członków skazano na śmierć. W praktyce jednak opisał pan dzieje Żydów na terenach Rosji, cofając się niemal do prapoczątków i doprowadzając tę historię do czasów współczesnych. Jest to historia pisana, naturalnie, z żydowskiego punktu widzenia. Niepokoi mnie tylko, że wymieniając żydowskie ofiary komunistycznego terroru, nie dość wyraźnie akcentuje pan fakty ich wcześniejszego udziału w tymże terrorze.

Kogo ma pan na myśli?

Na przykład Jonę Jakira, jednego z najwyższych dowódców Armii Czerwonej, którego oskarżono i skazano wraz z marszałkiem Tuchaczewskim w 1937 roku za rzekomą konspirację z nazistami. O tym samym Jakirze, dowódcy jednego z frontów wojny domowej, Wiktor Suworow pisał, że Hitler mógłby pobierać u niego nauki. Takim był krwawym katem. Czy nie nazbyt łatwo śmierć, choćby i męczeńska, rozgrzesza ofiarę z jej czynów?

Nikogo nie rozgrzeszam, nikogo nie rehabilituję. Dla zbrodniarzy nie mam litości, bez różnicy, czy chodzi o Żydów, czy nie-Żydów. Jednym z największych oprawców bolszewickich był Łazar Kaganowicz. Ten stalinowski ludojad dożył prawie stu lat. Kilka lat przed śmiercią udzielił wywiadu włoskiemu pismu "Unita", w którym niczemu nie zaprzeczył, na wszystkie zarzuty mając jedną odpowiedź: "Tak musiało być". Był mordercą. Jedynym uczuciem, jakie mam dla niego i jemu podobnych, jest nienawiść.

Szczególnie obciążeni zbrodniczą przeszłością byli Żydzi pracujący w służbach bezpieczeństwa.

Jako Polak zna pan zapewne pojęcie "żydokomuny"? W Polsce tak się mówi...

Raczej mówiło się, ale samo pojęcie - oczywiście - znam.

I na pewno wie pan, że twórcą zbrodniczego systemu bezpieczeństwa w Rosji Sowieckiej był Polak Feliks Dzierżyński, wielki morderca. Tymczasem w pierwszym sowieckim rządzie, koalicyjnym - jeszcze z lewicowymi eserami, niemającym zresztą poparcia wśród większości rosyjskich Żydów - komisarzem sprawiedliwości był prawnik, dr Izaak Sztejnberg. Już po trzech miesiącach złożył swój urząd, mówiąc Leninowi: - Towarzyszu, Dzierżyński morduje tysiące ludzi bez żadnego sądu, nie chcę mieć z jego zbrodniami nic wspólnego.

Jak pan myśli, dlaczego Stalinowi, wcześniej deklarującemu swoje kosmopolityczne poglądy, pod koniec życia nieobcy był antysemityzm?

To z powodu tych poglądów został komisarzem, i to do spraw narodowych. Później zależało mu jedynie na utrzymaniu władzy. A sprawował ją w wyjątkowy sposób: wszyscy się przed nim trzęśli ze strachu. Stalin zdradzał wyraźne objawy paranoi.

Nie tłumaczy to jednak antysemityzmu.

O co oskarżono Żydowski Komitet Antyfaszystowski? Wszystkie zarzuty zostały podważone, łącznie z podobno najpoważniejszym: dążeniem do stworzenia na Krymie republiki żydowskiej, mającej stać się przyczółkiem dla dążących do wojny imperialistów amerykańskich. Na początku lat dwudziestych Stalin aprobował pomysł utworzenia na Krymie terytorium żydowskiego, a nawet republiki. W 1932 roku projekt ten został zaniechany, a zajmował się nim teść Bucharina, Jurij Łarin.

Zamiast Krymu jako miejsce osiedlenia Żydów wskazano Birobidżan, na Dalekim Wschodzie, ale to - zdaje się - od początku do końca była pokazówka obliczona na naiwny Zachód, który otrzymywał dowód, że pierwsze w dziejach państwo robotników i chłopów dba o mniejszości narodowe.

Koncepcja żydowskiej agraryzacji należała już wtedy do przeszłości, a Birobidżan, leżący przy chińskiej granicy, odległy o 9 tysięcy kilometrów od zachodniej części Związku Radzieckiego, był propozycją z gatunku fantastyki pseudonaukowej. Naprawdę był to Pseudosyjon, który w 1934 roku ogłoszono autonomicznym obwodem żydowskim. Żydów nie było tam nigdy więcej niż 15 procent. Propaganda podkreślała zaś, że wypleniony został w Birobidżanie żydowski nacjonalizm i do lamusa odesłano żydowskie tradycje. Za to, o czym sowiecka prasa pisała z dumą, zakładano tam hodowle świń.

Taki na przykład znany niemiecki pisarz pochodzenia żydowskiego jak Lion Feuchtwanger dał się nabrać.

Tak, w Birobidżanie chciał widzieć realizację utopii państwa żydowskiego. W swojej relacji z podróży do Związku Radzieckiego "Moskwa 37" także czystki komentował z taką samą naiwnością. To marzenie o autonomii żydowskiej pod radziecką flagą nie trwało długo. Całe kierownictwo obwodu autonomicznego w Birobidżanie zostało wymordowane.

Proces Żydowskiego Komitetu Antyfaszystowskiego objęto tajemnicą, nagłaśniano za to inne sprawy. Kulminacją narastającej antyżydowskiej fobii Stalina miała być rozprawa lekarzy-morderców z Kremla. Czytałem na przykład o tym, że skazanym - oczywiście na karę śmierci - lekarzom szykowano publiczną egzekucję na placu Czerwonym. To chyba jednak tylko political fiction.

Podobnie nie da się udowodnić tezy głoszonej na przykład przez pisarza Aleksandra Borszczagowskiego, że polityka Stalina wobec Żydów to niedoprowadzony do końca Holokaust, gdyż zamierzał deportować wszystkich rosyjskich Żydów na Syberię lub właśnie do Birobidżanu.

Nie byłoby w tym nic dziwnego. Podobnie postąpił wobec innych narodów.

Tatarów krymskich, Czeczenów, Inguszów, Niemców z Powołża... Ale nie potwierdziły się wieści o nagromadzonych pod Moskwą składach pociągów towarowych, którymi Żydzi przewiezieni mieli być na wschód. Wiele osób słyszało o tych pociągach, podobnie jak o barakach błyskawicznie stawianych w Birobidżanie, ale nikt ich nie widział. Historyk Giennadij Kostyrczenko badał tę sprawę wnikliwie i nie znalazł żadnych dokumentów. Nie natrafił także na choćby jeden egzemplarz broszury "Dlaczego Żydów należy wysiedlić z rejonów przemysłowych", którą rzekomo napisał faworyt Stalina, Dmitrij Czesnokow, uchodzący za antysemitę partyjny filozof, a którą w masowym nakładzie miało wydać Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Dopóki broszura ta nie znajdzie się w archiwach, jako historyk powiem - jeszcze jedna legenda.

W działalność Żydowskiego Komitetu Antyfaszystowskiego bardzo mocno zaangażowany był Ilja Erenburg. Nie spotkały go jednak żadne represje.

To, że i on, i Grossman nie stanęli przed sądem wraz z całym kierownictwem Żydowskiego Komitetu Antyfaszystowskiego, wynikało z ich sławy. Ze skazania dwóch najwybitniejszych korespondentów wojennych i Stalinowi, w kilka lat po wojnie, niełatwo byłoby się wytłumaczyć. Dochodziła do tego międzynarodowa popularność Erenburga, jego wysoka pozycja w kręgach literackich, zwłaszcza we Francji. Ale swoje też odcierpiał. W marcu 1945 roku w Akademii Wojskowej im. Frunzego krytycznie odniósł się do aktów samowoli dokonywanych przez żołnierzy Armii Czerwonej. Wiadomo, chodziło o to, co czerwonoarmiści wyczyniali w Prusach Wschodnich, o gwałty i rozboje. Za karę nie pozwolono mu świętować zwycięstwa, nie był obecny przy zdobywaniu Berlina, a wcześniej, w kwietniu, zaatakował go w "Prawdzie" Gieorgij Aleksandrow. Za to, że podobno nie odróżniał nazistów od narodu niemieckiego.

Wszystko sprowadza się do tego, czy był on autorem sławnej ulotki wręcz zachęcającej żołnierzy radzieckich do gwałcenia kobiet i zabijania mężczyzn w Niemczech.

To był fragment tej samej prowokacji. Inna sprawa, że swoim pisarstwem dał się Erenburg Niemcom we znaki. Jako korespondent pisma "Krasnaja Zwiezda" napisał przez cztery lata dwa tysiące artykułów, których pierwszym czytelnikiem zawsze był Stalin.

Rzekomo Goebbels mówił: "Dajcie mi niemieckiego Erenburga, a wygramy tę wojnę".

To pewnie legenda, ale jest faktem, że Hitler w rozkazie dziennym z 1 stycznia 1945 roku nazwał Erenburga jednym z trzech najniebezpieczniejszych wrogów Niemiec, obok Charles'a de Gaulle'a i Henry'ego Morgenthaua.

Czy jako współredaktor "Czarnej księgi" i autor "Czerwonej księgi", ukazujących zbrodnie dokonane na Żydach przez hitlerowców i stalinowców, mógłby pan powiedzieć, że są to dwie strony tego samego medalu, któremu na imię totalitaryzm?

Mimo wszystkich komunistycznych zbrodni - nie. W sowieckich deportacjach zginęło 30 tysięcy Żydów, ale 100 tysięcy uniknęło w ten sposób śmierci. Zgoda, przeżyli piekło, ale przeżyli. Walka Żydowskiego Komitetu Antyfaszystowskiego u boku władzy radzieckiej była dla tych ludzi gorzką koniecznością. Nie mieli jednak żadnej alternatywy, a o tym, że w szeregach Armii Czerwonej walczyło pół miliona Żydów, piszę z dumą. Te żydowskie zasługi militarne doceniane były w czasie wojny, dopiero później w ZSRR robiono wszystko, by je przemilczeć. O dobrą pamięć, zwłaszcza o tych Żydach, którzy polegli w walce z hitlerowskimi Niemcami lub zostali zamordowani w niemieckich obozach, upominam się swoją "Czerwoną księgą".

Jeszcze jedno. Jak pańska praca, historyka amatora, została przyjęta przez zawodowych historyków?

Milczeniem.

 

Rozmawiał Krzysztof Masłoń

 

Arno Lustiger urodził się w 1924 r. w Będzinie. Jego rodzina, z której wywodzi się również kardynał Jean-Marie Lustiger, arcybiskup Paryża, miała tam fabrykę mydła. Jest działaczem organizacji żydowskich w Niemczech, honorowym przewodniczącym tamtejszej Organizacji Syjonistycznej. Napisał książki o udziale Żydów w wojnie domowej w Hiszpanii i ich uczestnictwie w ruchu oporu podczas II wojny światowej. Opracował niemieckie wydanie "Czarnej księgi" zredagowanej przez Wasilija Grossmana i Ilję Erenburga. Jego najgłośniejszą pracą jest "Czerwona księga. Stalin i Żydzi", która w przekładzie Elżbiety Kaźmierczak i Witolda Ledera ukazała się ostatnio w Polsce nakładem Wydawnictwa W.A.B. Od 1945 r. mieszka we Frankfurcie nad Menem.






ŻYDZI A SPRAWA POLSKA