BOGDAN MUSIAŁ

Historiografia mityczna

 

 

Wehrmacht był organizacją przestępczą, a większość jego żołnierzy popełniła takie czy inne zbrodnie podczas drugiej wojny światowej - taka była główna teza wystawy "Zbrodnie Wehrmachtu 1941 - 1944", która w 1995 roku wywołała w Niemczech zażartą dyskusję. Towarzyszyły jej zamachy bombowe, procesy, demonstracje i walki uliczne. Teza wystawy była wsparta setkami wstrząsających fotografii oraz licznymi dokumentami.

Tymczasem po dokładnej analizie prezentowanych fotografii i dokumentów okazało się, że wystawa była prymitywną manipulacją źródłami. To przykład, jak często fakty podlegają ideologicznej presji. Warto o tym pamiętać podczas dyskusji nad tym, co wydarzyło się w Jedwabnem.

Wystawa podzieliła Niemców na dwa obozy. Jedni uznawali się za postępowych, oświeconych i krytycznych wobec niechlubnej przeszłości. Drudzy uważani byli za niereformowalnych, negujących zbrodnie Wehrmachtu i nazizmu w ogóle. Treścią debaty były rozważania o winie, odpowiedzialności, potrzebie rozliczenia się z przeszłością, które przybrały z czasem formę pokutniczych rytuałów. Dochodziło do tego, że odwiedzający wystawę mdleli z wrażenia, a politycy z pierwszych stron gazet płakali przed kamerami.

Ekspozycja była przez wielu gloryfikowana, nagradzana i z czasem otoczono ją kultem. Krytyka równała się bluźnierstwu.

Negatywny nacjonalizm

Sukcesu wystawy nie można zrozumieć bez znajomości najnowszej historii Niemiec oraz atmosfery lat 90. w tym kraju. W latach 50., po krótkim okresie denazyfikacji przeprowadzonej przez aliantów po 1945 roku, wraz z bumem gospodarczym nadszedł okres przemilczeń nazistowskiej przeszłości. W latach 60. zaczęto znów mówić o zbrodniach nazizmu, stawiano trudne pytania. W szczególności ruch studencki roku 1968 odegrał tu ważną rolę. Przez następne lata proces ten nabierał dynamiki i obecnie nazywany jest "przezwyciężaniem przeszłości".

Dzisiejsze Niemcy definiują się przez tak zwany negatywny nacjonalizm. Niemcy nie utożsamiają się z pozytywnymi wartościami narodowymi, lecz z negatywnymi ("My byliśmy największymi zbrodniarzami").

Wystawa o zbrodniach Wehrmachtu idealnie zaspokajała potrzebę niemieckiej ekspiacji. Natomiast nikt nie przyjrzał się jej dokładnie. Większość, nawet przeciwnicy, przyjęła, że zdjęcia rzeczywiście pokazują zbrodnie Wehrmachtu. Tymczasem po dokładnej analizie prezentowanych fotografii i dokumentów okazało się, że wystawa była prymitywną manipulacją źródłami i udaną prowokacją. Na zdjęciach znaleźli się nawet kolejarze w mundurach jako sprawcy zbrodni Wehrmachtu, nie wspominając o żołnierzach fińskich, węgierskich, bułgarskich, a nawet radzieckich. Wiele wstrząsających zdjęć przedstawiało ekshumację ofiar zbrodni sowieckich na Kresach latem 1941 roku. Gdy autorom wystawy zwrócono uwagę na ten problem, zareagowali dosyć nietypowo - wynajęli adwokatów, pozwali krytyka do sądu i rozpoczęli przeciw niemu oszczerczą kampanię. Procesów nie wygrali, a wystawę musieli zamknąć.

Amerykanizacja holokaustu

Innym głośnym wydarzeniem ostatnich lat, które wywołało zażarte dyskusje, było ukazanie się książki Daniela Goldhagena "Gorliwi kaci Hitlera". W pracy tej postawiono tezę, że Niemcy zawsze chcieli wymordować Żydów, a Hitler tylko im to umożliwił. Książka jest produktem tzw. amerykanizacji holokaustu. Była skierowana do amerykańskiego czytelnika i jest tam do dziś popularna, bo holokaust odgrywa centralną rolę w amerykańskiej kulturze.

Nie zawsze tak było. Podczas wojny przeciętny Amerykanin nie interesował się losem europejskich Żydów. Po 1945 roku nie było inaczej. Dopiero w latach 60. zaczął się proces odkrywania zagłady Żydów, który nabierał dynamiki w latach 70. Natomiast od roku 1990 ukazało się w amerykańskiej prasie więcej artykułów na ten temat niż w poprzednich 45 latach. W tym samym czasie powstały liczne muzea holokaustu, utworzono dziesiątki katedr uniwersyteckich, holokaust wszedł do programu nauczania w wielu stanach USA. Także dla Hollywood stał się tematem atrakcyjnym, czego najdobitniejszym przykładem jest film "Lista Schindlera".

Dla społeczności żydowskiej w USA zagłada stała się "religią zastępczą" - instrumentem integracji. Dzięki temu znaleziono sposób przeciwdziałania rozluźnieniu się tradycyjnych więzów tej społeczności, która powoli roztapia się w społeczeństwie amerykańskim. Pamięć o holokauście i doznanych krzywdach ma służyć zachowaniu zbiorowej tożsamości. Tak rozpoczął się proces jego instrumentalizacji i sakralizacji.

Amerykańscy Żydzi od lat odgrywają ważną rolę w Hollywood, telewizji, prasie i sektorze wydawniczym, czyli w środowiskach opiniotwórczych. To oni, według Petera Novicka, w dużej mierze sprawili, że holokaust stał się tematem ogólnoamerykańskim.

Przełom przyniosły lata 70. Film "Holocaust" obejrzało w 1978 roku ponad 100 milionów Amerykanów. Uważa się, że zapoczątkował on w USA proces, który przemienił zagładę z wydarzenia historycznego w wydarzenie mistyczne, które znajduje uniwersalne zastosowanie w aktualnej polityce. Aktywiści ochrony przyrody, walki z AIDS czy przeciwnicy aborcji mówią dzisiaj o holokauście, domagając się spełnienia swych postulatów. Prezydenci Bush i Clinton wskazywali go, aby usprawiedliwić interwencję w Kuwejcie, względnie w Kosowie.

Kluczem do zrozumienia roli holokaustu w USA jest w pierwszej kolejności nie tyle wpływ organizacji żydowskich, ile skłonność społeczeństwa do zaspokajania potrzeb duchowych w sposób niereligijny i równocześnie pragnienie poczucia, że jest się po dobrej stronie. Holokaust nadaje się do tego idealnie. Został dokonany przez absolutne zło, wydarzył się w dalekiej Europie i Amerykanie nie ponoszą za niego odpowiedzialności. Inaczej byłoby z eksterminacją Indian czy czarnymi niewolnikami.

Tylko zagłada Żydów

Równolegle do mistyfikacji i upolitycznienia holokaustu nastąpiła jego komercjalizacja. Pewne grupy zawodowe wykorzystują go jako źródło dochodów , na przykład adwokaci, którzy prowadzą sprawy o odszkodowania dla osób, które przeżyły zagładę. Jeżeli ktoś chce zrobić karierę naukową, wydać książkę, stać się znanym i uznawanym, osiągnie to najszybciej, wykorzystując temat holokaustu.

Bardzo bogata amerykańska publicystyka na ten temat ma z punktu widzenia naukowego wiele kontrowersyjnych cech, np. brak kontekstu historycznego. Sprowadza ona historię drugiej wojny światowej do zagłady Żydów. Mamy do czynienia z katami (Niemcy oraz ich pomocnicy), biernymi świadkami zbrodni oraz ofiarami, czyli społecznością żydowską. Polacy zajmują w tej konstelacji pozycję pomocników katów oraz katów. Ponieważ większość Żydów została wymordowana na terenach polskich, Polacy są w tym kontekście wymieniani najczęściej.

Na etnicznie polskie ofiary drugiej wojny światowej (około 1,5 miliona) nie ma tutaj miejsca, nie wspominając już o ofiarach zbrodni sowieckich z tego okresu. Natomiast jest miejsce dla homoseksualnych ofiar nazizmu, których liczba sięga najwyżej 10 tysięcy. Ponadto w tej publicystyce popularna jest opinia, że Niemcy wybudowali fabryki śmierci właśnie w Polsce, ponieważ mogli liczyć na polski antysemityzm.

Inna cecha amerykańskiej literatury na temat holokaustu to częste nieprzestrzeganie podstawowych wymagań naukowych, czego przykładem jest wspomniana książka Daniela Goldhagena. Raul Hilberg, nestor badań historii zagłady Żydów i światowy autorytet w tej dziedzinie, stwierdził, że w USA nie funkcjonuje w dziedzinie badań nad holokaustem "kontrola jakości". Zdaniem Hilberga, Goldhagen napisał "głupstwa".

Ruth Bettina Birn, historyczka niemiecko-kanadyjska, która zna bardzo dobrze źródła przytaczane w książce "Gorliwi kaci Hitlera", stwierdziła, że "metodą Goldhagena" na podstawie tych samych dokumentów można "udowodnić" zupełnie przeciwstawne tezy. Podała na to wiele przekonujących przykładów. Goldhagen, zamiast merytorycznie ustosunkować się do tak poważnego zarzutu lub po prostu milczeć, wynajął adwokatów, którzy usiłowali zastraszyć panią Birn. A jego zwolennicy starali się, aby zwolniono ją z pracy. Jednak bezskutecznie. Dzisiaj żaden z szanujących się historyków tematu nie dyskutuje już na temat tez Goldhagena.

Postawa afirmująca

Kolejnym dogmatem amerykańskiej wersji historii holokaustu jest bezkrytyczne traktowanie relacji tych, którzy go przeżyli. Jan Tomasz Gross w swojej książce "Sąsiedzi" ogłasza obowiązujący już w USA od lat dogmat jako nowe podejście do źródeł i stwierdza, że ustanawia nowe wzorce dla historiografii holokaustu. Uważa on, że "nasza postawa wyjściowa do każdego przekazu pochodzącego od niedoszłych ofiar holokaustu powinna się zmienić z wątpiącej na afirmującą". Równocześnie twierdzi autorytatywnie: "O złą wolę względem sąsiadów Polaków w tej materii (relacje o stosunkach polsko-żydowskich podczas wojny) nie mamy podstaw podejrzewać Żydów".

Przyjmując takie afirmujące podejście do źródeł, jak ocenić relację Michela Mielnickiego, pochodzącego z Wasilkowa koło Białegostoku. Opisał on w wydanym ostatnio w Kanadzie pamiętniku, pt. "Białystok to Birkenau", działalność swego ojca Chaima podczas okupacji sowieckiej: "Pamiętam jak NKWD-owscy komisarze z Moskwy, którzy często przychodzili do nas do domu po zmierzchu, siedzieli w naszej bawialni (...) rozmawiając cicho z moim ojcem, gdy przeglądali listy podejrzanych o przynależność do piątej kolumny (tak zwanych polskich folksdojczów), polskich faszystów, ultranacjonalistów oraz innych miejscowych 'zdrajców' oraz 'kontrrewolucjonistów'. Rozumiałem, że on służył jako doradca przy NKWD, których z miejscowych Polaków wysłać na Syberię albo jakoś się nimi zająć. 'Musimy się pozbyć faszystów - powiedział mojej matce. - Zasłużyli na Syberię. Nie są dobrzy dla Żydów'".

Gotowość Grossa do afirmacji świadectw niedoszłych ofiar holokaustu ma swoje granice. Akceptuje on bowiem jedynie takie relacje, które potwierdzają jego tezy, inne ignoruje. Przykładem są relacje świadków żydowskich spisane w latach 1941 - 1942 o sytuacji na Kresach pod okupacją sowiecką. Wielu autorów tych relacji ocenia bardzo krytycznie postawy części społeczeństwa żydowskiego w stosunku do Polaków. Jeden z nich opisuje tak sytuację w Wilnie: "Żydowscy komuniści igrali z uczuć patriotycznych Polaków, denuncjowali ich nielegalne rozmowy, wskazywali polskich oficerów oraz byłych wyższych urzędników, z własnej woli pracowali w NKWD i brali udział w aresztowaniach". Podobnie jak Chaim-Mielnicki w Wasilkowie.

Gross konsekwentnie omija takie relacje, bo przeczą one jego tezie, że podczas okupacji sowieckiej nie wydarzyło się nic, co mogłoby wpłynąć negatywnie na zaostrzenie i bez tego napiętych stosunków polsko-żydowskich.

Potrzeba przywracania pamięci

Zadaniem badacza jest nie "postawa afirmująca", tylko zawodowy sceptycyzm i staranna analiza każdej relacji. Zastosowanie postulatów metodologicznych Grossa sprawia, że do dyskursu naukowego przenikają bez weryfikacji osobiste uprzedzenia i animozje świadków. Ponadto ułatwia działanie różnej maści hochsztaplerom.

Przykładem są "wspomnienia" Benjamina Wilkomirskiego, który jako kilkuletnie dziecko miał przeżyć holokaust w Polsce. Autor otrzymał za nie prestiżowe nagrody, zostały przetłumaczone na wiele języków. Goldhagen ocenił je jako jedno z najautentyczniejszych "świadectw holokaustu". Okazało się jednak, że Wilkomirski w ogóle nie jest Żydem, a jego wspomnienia są zwykłym tworem fantazji. Niezapomniany pozostanie obraz Wilkomirskiego czytającego fragmenty swoich "wspomnień", grającego na klarnecie oraz filozofującego o tożsamości, winie, odpowiedzialności oraz o pamięci o zagładzie jako panaceum na pokonanie zła przed setkami wzruszonych do łez słuchaczy.

Jeszcze nie wiadomo, jak zakończy się dyskusja wywołana książką Grossa. Jedni odrzucają oskarżenia jako bezpodstawne, przesadzone, mające na celu zdyskredytowanie dobrego imienia Polaków. Okazują nierzadko skłonności antysemickie.

Inni afirmują tezy Grossa, składając wysoce emocjonalne oświadczenia, snując filozoficzno-moralizujące rozważania, dając wyraz skłonności do psychoanalitycznego mistycyzmu, tak popularnego w USA, oraz do samooskarżeń, tak popularnych w Niemczech. Grupa ta - przekonana o swojej postępowości i nowoczesności - jest opiniotwórcza i ma duże szanse na zwycięstwo. Jej zwolennicy wierzą, że w sprawie Jedwabnego wszystko zostało już powiedziane, bo "diabeł nie tkwi w szczegółach, lecz w generalizacji" , oraz nawołują do bicia się w piersi.

Jest i postawa rzeczowa, mówiąca o potrzebie dyskusji na ten temat. Jej zwolennicy stoją na stanowisku, że warunkiem takiej dyskusji jest rzetelne zbadanie sprawy, krytykują liczne niedociągnięcia warsztatowe Grossa oraz jego "specyficzne" podejście do źródeł. Nie są z góry skazani na przegraną, chociaż teraz znajdują się w defensywie.

Nie sądzę, żeby Polsce było potrzebne przezwyciężanie przeszłości w wersji niemieckiej czy też amerykańskie podejście do historii drugiej wojny światowej. Polska dzisiaj potrzebuje przywracania pamięci. Świadomość historyczna powojennych pokoleń Polaków została w dużym stopniu wypaczona przez państwo komunistyczne. Potrzebne są rzetelne badania naukowe, a nie zamiana historiografii PRL-owskiej na historiografię w wersji wystawy Wehrmachtu, "Gorliwych katów Hitlera" czy "Sąsiadów".

 

Autor jest doktorem historii. Pracuje w Niemieckim Instytucie Historycznym w Warszawie. Światowy rozgłos zdobył po opublikowaniu artykułu naukowego, w którym udowodnił, że wystawa "Zbrodnie Wehrmachtu" zawiera materiały ilustrujące zbrodnie NKWD.






Holocaust Industry