Gazeta Wyborcza - 05/09/1997

 

 

Jacek Hugo-Bader

Ulica Brzeska

 

 

Tu dostaniesz w bramie szklankę szarlotki, tu straszy inkasent bez głowy, stąd możesz wiać po dachach albo przez piwnice, ale i tu pcha się już Manhattan.

 

Wysiadłem z autobusu 125 przed Bazarem Różyckiego i sztychem przebijałem się do ulicy Brzeskiej. Przystanąłem w miejscu, gdzie handlują złotem. Kruszec ma tu lekko czerwonawy odcień, co znaczy, że pochodzi z Rosji.

Tutaj nie ma straganów. Handlarki siedzą na stołkach, a cały dobytek zawieszają na sobie.

Pani Violetta z Brzeskiej pożera hamburgera. Nie może ugryźć, więc miażdży kanapkę ciężkimi od kilkudziesięciu pierścieni palcami. Nieszczęsna bułka krwawi pikantnym sosem. Kobieta goni rozchylonymi wargami uciekające do łokcia strużki, błądzi szybkim językiem pomiędzy gruzołami sztucznych rubinów, malachitów i akwamarynów.

- Co potrzeba? - pyta i pod nos podstawia mi upierścienioną dłoń jak do pocałowania.

- Ach! Ja to bym całom tom rączke urżnął - próbuję zabłysnąć bazarową galanterią.

- Niektórym to nawet jęzory urzynają.

Wyczuła obcego.

Nieźle zacząłem...

21 domów

Na Brzeskiej stoi 21 domów. Większość wybudowali żydowscy kamienicznicy. Mieszkali tu polscy i żydowscy kupcy, rzemieślnicy, dorożkarze, kolejarze (ulica łączy Dworzec Terespolski, dzisiaj zwany Wschodnim, z Wileńskim) i robotnicy - towarzystwo niezbyt wytworne, ale zacne.

W październiku 1940 roku wszyscy Żydzi musieli przenieść się do getta, na lewą stronę Wisły, a na ich miejsce przywędrowali aryjscy mieszkańcy ulic, które objęło getto.

Wtedy zaczęła się powoli rodzić złodziejska sława Brzeskiej.

Obowiązywał złodziejski kodeks honorowy. Skubało się frajerów, którzy zapuścili się tu z innych dzielnic w poszukiwaniu skóry na modne oficerki, kmiotków, którzy szmuglowali do stolicy cielęcinę, lub maturzystów, którzy za złote monety przysłane z Londynu kupowali dla organizacji pistolety (mówiło się klamki, rury lub gnaty). Jeździło się na włamy w innych dzielnicach, bo swoi byli nietykalni. Człowiek "z naszej ulicy", ktokolwiek by to był, czuł się bezpieczny. Przecież nawet okiennice i kraty w witrynach sklepowych pokazały się na Brzeskiej dopiero w latach siedemdziesiątych.

Po wojnie władzy ludowej potrzebne były mieszkania po lewej stronie Wisły, więc kto podpadł, był wysiedlany na Pragę. Brzeska pełniła rolę kolonii karnej.

Ludzie trafiali tu, bo nie płacili czynszu, demolowali mieszkanie albo nie mieli gdzie mieszkać po wyjściu z więzienia. Wyrzucić stąd się nie dało, bo gorszego miejsca nie było. Kto mógł, sam uciekał, byle dalej od Brzeskiej. W wolne miejsca wciskała się na dziko biedota. Po 1989 r. byli to ludzie z upadłych PGR-ów, którzy w mieście szukali chleba.

Domy ginęły. Administratorzy skuwali z fasad odpadające ze starości elementy ozdobne.

Wejdziemy na Brzeską przez Bazar Różyckiego, a potem przespacerujemy się dookoła. Najpierw w prawo, po nieparzystej stronie.

Brzeska 23/25

Galanteria w modlitewni

W 1874 r. Julian Różycki, właściciel dwóch aptek i pierwszej w Warszawie wytwórni wód mineralnych, kupuje na Brzeskiej parcele numer 23 i 25.

Dokupuje po dwie parcele na Ząbkowskiej i Targowej. Za namową sławnego i rzutkiego przedsiębiorcy Manasa Ryby tworzy w tym miejscu wielki bazar, który od razu powierza jego trosce. Pan Ryba administrował twardą ręką sprawami bazaru aż do śmierci w roku 1938.

Spadkobiercami Juliana jest dzisiaj dziesięć osób. Kazikowscy, Grotowscy (ci od generała dywizji i od teatru), Różyccy i Potoccy. Czekają na ustawę reprywatyzacyjną i zwrot własności.

- Mała szansa, żeby dostali ten teren w naturze - mówi Agata Rymkiewicz, naczelnik wydziału promocji w urzędzie dzielnicowym na Pradze-Północ. - Dostaną pewnie papiery wartościowe, a bazar pójdzie na przetargi.

Dwa lata temu powstał projekt zagospodarowania całego tego terenu. Wszystkie budy i rudery mają być wyburzone. Tylko środkowa część placu pozostanie bazarem. Na posesji Brzeska 23 i 25 ma stanąć sześciopiętrowy parking.

Zaraz po ogłoszeniu projektu ujawnił się właściciel hurtowni - murowanej rudery w środku bazaru. Powiedział, że ma bezcenne malowidło. Dzisiejsza rudera była przed wojną własnością rodziny Fejgenblatów. Urządzili oni w części budynku dom modlitewny dla miejscowych chasydów. W końcu lat 30. pięciu synów Dawida Grinsztajna ufundowało dla tej modlitewni malowidło. Przedstawia podobno grupę modlących się Żydów.

Sam malowidła nie widziałem. Magazyn pana Głażewskiego załadowany jest pod sufit galanterią plastikową. Mydelniczki, skakanki, trąbki, grzebienie, solniczki, korale.

Brzeska 19

Słonko i księżyc

Pod 19 - najwięcej samotnych staruszek. Pani Helena straciła nogę w czasie wojny i nikt nie wie, jak sobie radzi z wynoszeniem wiadra. Mieszka na ostatnim piętrze. Kuchnia niesprawna, zimna woda, strop zwisa. Kiedyś spadnie.

Przychodnia załatwiła jej dom starców, bo wnuki ją biły, ale po dwóch miesiącach uciekła z powrotem na Brzeską.

Mężczyźni nie żyją tak długo. Umierają na marskość wątroby. Dlatego tyle tu wdów.

Sabina Jóźwiak o mało nie umarła z tej samotności. Lekarz przepisał jej leki na nadciśnienie, na kartce dokładnie napisał, jak brać, ale co z tego, skoro ona czytać nie umie. Nie powiedziała doktorowi, bo się wstydziła, no i źle brała. Ledwo ją sąsiadki odratowały. Teraz zrobiły jej kartkę ze słonkiem i księżycem, żeby wiedziała, ile łykać rano, ile wieczorem.

Brzeska 17a

Telewizor na plecy

Była tu kiedyś świetlica Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. Pani Dębska, która ją prowadziła, codziennie wieczorem brała telewizor na plecy i niosła go do domu, żeby nie ukradli. Wreszcie ktoś podpalił świetlicę, no i dzieciaki tak jak dawniej stoją w bramie.

Józef Sowa nie dziwi się więc, że kiedy w nowej demokratycznej Polsce chciał nająć się na portiera do firmy z wsadem obcego kapitału, to go nie przyjęli. W kadrach doczytali się, że jest z Brzeskiej i powiedzieli "nie". Przepisał więc mieszkanie na córkę, zameldował się u brata na Tarchominie i znowu złożył podanie. Przyjęli.

Ksiądz Marek Piekarski od świętego Floriana mówi, że ludzie z Brzeskiej cierpią na biedę moralną.

Od lat chodzi tu po kolędzie i nigdy nie spotkały go większe przykrości. Najwyżej wyrostki, których przygotowywał kiedyś do bierzmowania, wyzywają go od "Batmana".

- Oni gdzieś w głębi duszy odczuwają potrzebę Boga - powiada.

Jak jest z tą potrzebą, nie wiadomo. Kilka lat temu w Boże Ciało poprzedni proboszcz od świętego Floriana zapędził się z procesją aż na Brzeską. Szedł i wołał, żeby ludzie wyszli z domów i przyłączyli się do orszaku, ale nikt nie wyszedł. Potem założył przy kościele klub bokserski dla chłopców, no i już miał kilkunastu. Nawet puchary zbierają.

Brzeska 15/17

Dorożka do getta

Prawdopodobnie w czasie wojny na dawnej posesji Menachema i Arona Kaliszów pod 15 powstała obora.

Ojciec Witka Szczurowskiego był dorożkarzem. Mieszkał pod 15, ale konia trzymał w stajni pod 5 u Kochów, żeby nie stał z rogacizną. Ojciec opowiadał Witkowi, jak Niemcy brali go z koniem do getta.

Zwoził drewnianą dwukółką zwłoki, zwalał do dołu, Niemcy oblewali je benzyną, podpalali, a potem zakopywali. Kto wie, może przyszło mu wieźć starego Arona Kalisza? Może sprawdził ukradkiem, czy jakimś cudem nie został jeszcze w kieszonce sławny na całą ulicę złoty Patek właściciela Brzeskiej 15? Mieszkał w jego stołowym, to mógł mieć i jego zegarek.

Niemcy płacili słoniną.

Brzeska 13

Polowanie na dachu

W bramach stało się tu zawsze. Stali dziadkowie, ojcowie, a teraz stoją wnuki. Tylko że ci starzy mieli cel towarzyski. Jak baby plotkowali z kolegami. Kiedy w południe żona wołała takiego na obiad, musiał postać jeszcze troszeczkę, żeby nie powiedzieli, że pantofel, i szedł powolutku.

Tych młodych nikt nie woła, nikt nie karmi, nikt nie potrzebuje. Stoją i kombinują.

- Dawniej miałem dwa zabójstwa w roku - mówi Marek Wojtek z zespołu do spraw nieletnich w komendzie dzielnicowej dla Pragi-Północ - w pierwszym kwartale tego roku były już cztery, i to brutalne.

Według Leona Pisarka, szefa wydziału włamań w tej samej komendzie, Brzeska zorganizowana jest w trzy grupy. Kiedyś się specjalizowały. Jedna kradła samochody, druga robiła włamania do mieszkań i sklepów, trzecia pracowała na wyrwę, czyli torpedę.

Klasyczna wyrwa to bardzo szybka akcja. Napastnicy podbiegają do ofiary od tyłu, kiedy znajduje się ona na wysokości bramy. Przewracają, wyrywają torebkę, czasem zabierają bagaże. Rabusie wpadają potem w podwórze, chowają zdobycz w jakimś mieszkaniu i uciekają dalej. Podwórzami, piwnicami, dachami. Możliwości są nieograniczone. Pomiędzy mieszkaniami poprzebijane są otwory, piwnice łączą się zamaskowanymi przejściami, a dachy schodzą się tak, że można nimi wędrować wzdłuż prawie całej Brzeskiej, a nawet na sąsiednią ulicę Targową.

- Namierzałem kiedyś takiego modela - opowiada Marek Wojtek - którego wszyscy nazywali Dynks. Mieliśmy informację, że często bywa u siostry, która mieszka na ostatnim piętrze. Kilkanaście razy robiliśmy naloty, ale go nie było. Za którymś razem coś nam zaświtało. Nikogo w mieszkaniu, a wyrko ciepłe. Miał, skubany, zamaskowane pod sztukateriami własne wyjście na dach. Teraz, kiedy po niego idę, zawsze stawiam kogoś na dachu.

Chodziłem po tych dachach z brzeskimi gołębiarzami. Bez większego trudu przedostałem się z 7 do 11. Potem, już z pewną gimnastyką, bo 13 ma piętro więcej, przeszedłem po dachach oficyn na posesję od ulicy Targowej 44.

W plątaninie anten telewizyjnych, wśród gruzów rozpadających się kominów można czasem znaleźć tajemniczy właz zamknięty od środka na kłódkę, który wcale nie jest usytuowany nad klatką schodową.

Brzeska 11

Dawniej tak nie było

Znaleźli tu kiedyś na klatce schodowej człowieka bez głowy. Nikt nie wiedział kto to, bo nieboszczyk był golusieńki, aż przybiegła Walusiowa i powiada, że to na pewno inkasent z gazowni, bo ona na swojej klatce znalazła głowę, która jak ulał do niego pasuje. Tak powiedziała i kładzie na schodach reklamówkę zakładów mięsnych z Sokołowa Podlaskiego z rudą jak ogień głową inkasenta.

- Powinno być zabronione sprzedawać spraj małolatom - pan Tadzio, dozorca spod 11, ma swoje problemy. - Zamalowali napis informacyjny.

Pan Tadzio skrobie paznokciem tabliczkę, na której napisane było "wlot gazu".

- Potem przyjedzie straż i nie będzie wiedziała, gdzie wyłączyć gaz. A przecież tu ciągle śmietnik podpalają. To jest najgorsze dozorcostwo, jakie miałem.

Kiedy przed rokiem nastał pod 11, z jednego tylko podwóreczka zebrał 15 kubłów śmieci.

- Dawniej tak nie było - mówi Walczak, inny 60-latek. - Cieć wieczorem zamykał bramę, a jak ktoś przyszedł w goście, musiał powiedzieć do kogo.

Do lat osiemdziesiątych Walczak handlował wódką.

- Matka Boska gorzały pilnowała - pokazuje kapliczkę. - Stały kontenery, obok szklaneczki. Były ławeczki. Elegancko było.

- Popatrz pan - mówi dozorca - tu są mieszkania bez wygód, a kibel dopiero na trzecim podwórku. Jak kto ma klucz. A jak nie ma, to musi się pod drzwiami zesrać, za przeproszeniem, albo do wiadra i do śmietnika wynieść.

- A dlaczego nie ma klucza?

- Bo se nie dorobił.

- Dlaczego?

- Bo za swoje trzeba.

Pani Weronika wcale nie żałuje, że 14 lat temu wyprowadziła się z Woli. Zamiast 18 metrów na Karolkowej ma 74 na Brzeskiej - za te same pieniądze. Nie wytrzymali z dwójką dzieci w kawalerce. Kiedy rozstawili wieczorem łóżka, nie było gdzie stanąć.

- Ja swoich nie puszczałam na podwórko - mówi. - Tu kilkuletnie dzieci klną jak szewcy. - Na spacery jeździliśmy do parku Skaryszewskiego. Nie pasujemy do nich.

Syn pani Weroniki studiuje elektronikę na Politechnice, córka kończy liceum. We wtorki i czwartki wraca wieczorem z lekcji angielskiego. Ojciec wychodzi po nią na przystanek.

Brzeska 9

Boguś i pan Janek

Nie wiadomo, kto wpadł na pomysł, żeby na Brzeskiej 9, w dawnej kamienicy Mordki Wildenberga, zrobić biuro Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych, które artystom scen warszawskich organizowało trasy koncertowe. Tu przecież nie utrzymał się nawet posterunek Milicji Obywatelskiej, bo co szedł funkcjonariusz, to mu z rusztowania coś spadało na głowę, na przykład kasta z cementem.

Tak więc artyści szybko podpisywali umowy i zmykali, żeby tylko nie spotkać szalonej Ali Łopian zwanej Luśką, która na brzuchu miała wytatuowane męskie narządy. Pewnego dnia poznała przez okno chłopaka z MPO, który przyjeżdżał po śmieci. Wzięła go do siebie, ale po roku zabiła nożem pod kapliczką.

- Chyba że Boguś Łazuka albo Janek Pietrzak dziabnęli sobie po maluchu, to wtedy zbierało im się na odwagę i wpadali do mnie na wyrównanie baczków - wspomina Bogusław Kapelusiak, który od 16 lat prowadzi przedwojenny zakład fryzjerski pod 9.

W oficynie mieszka Artur, lat 28.

- Straszna ulica się zrobiła. Kiedyś wszyscy trzymali się razem. Teraz nie ma ulicy, podwórka. Nie ma solidarności. I wódki nie można się napić, bo nie będę pił z wsiarzami.

- Dlaczego tak się zrobiło?

- Za komuny było lepiej. Łatwiej było ukraść.

- A na wyrwę?

- Też się skończyło. Ruskie, jak zarobią pieniądze, to zostawiają gdzieś na stadionie. Jak wracają do domu, to mają tylko trochę na zakupy.

- Robiłeś na wyrwę?

- Robiłem. Teraz brat brata, kurwa, okradnie.

- Donosicie na siebie?

- Małolat, co się zdążył ledwo wykluć, to jak go nastraszą, swoją matkę, kurwa, sprzeda. Ale normalnie takich ludzi, co tu siedzą, nie można przestraszyć. Donosić nie można. To jest święte.

Brzeska 5

Czerwoni poeci

Pod 5, na posesji rodziny Kochów, była przed wojną stajnia dla 20 koni. Brylował tutaj pan Żółtek - przedsiębiorca przewozowy, który na swoich platformach docierał z węglem nawet do Ożarowa. Konie trzymali tutaj także miejscowi dorożkarze.

Brzeska 5 miała szczęście nie tylko do interesów. Lesław Bartelski we wstępie do wojennych dzienników Sabiny Sebyłowej użalał się nad losem warszawskiej Pragi: "Nigdy nie miała szczęścia do literatury. Nikt nie opiewał jej uroków ani tragedii, jakie spadały na tę część miasta".

Pani Sabina była żoną metafizycznego poety Władysława Sebyły, założyciela grupy Kwadryga, który zginął w Katyniu. Mieszkali pod 5. U Sebyłów bywali: Leopold Lewin, Stanisław Ryszard Dobrowolski, Zbigniew Uniłowski, Lucjan Szenwald i Konstanty Ildefons Gałczyński. Kwadrygowcy głosili posłannictwo literatury zaangażowanej w walce o sprawiedliwy układ stosunków społecznych (tak pisali w manifestach).

Żaden nie pofatygował się, żeby ulicę gospodarza uczcić w liryku.

Brzeska 4

24 krzesła

Naprzeciwko 5, pod 4, jest Ośrodek Pomocy Społecznej. Codziennie dają tu 70 posiłków dla ludzi z okolicy. Nie jest lekko, bo mieli ciągłe włamania. Ukradziono im telewizor, radio, a nawet kości na zupę.

Pan Stanisław, emerytowany tapicer, nigdy się tu nie pokazał.

- Kraść nie umiem, a żreć muszę, to dorabiam. Ale co ja mogę? Z tą niedokrwistością serca i marskością wątroby (brałem dużo leków na nerwy). Dłubię więc w domu, a jak nie pada, na dwór wychodzę.

Jeszcze nie tak dawno pracował w fabryce mebli artystycznych w Henrykowie. Ostatnio zrobił 12 foteli i 24 krzesła w żółtej i zielonej skórze w stylu rokoko (2400 zł każde), ale gdy się dowiedział, że to zamówienie do Gdańska dla Lecha Wałęsy, rzucił robotę.

- Nie będę robił dla dziada. Jeszcze dwie kanapy zostały do wykończenia, ale ja, jak się zaprę, jednego gwoździa nie wbiję.

Więc zaparł się. Żona musiała chodzić pod 4 do Ośrodka Pomocy Społecznej na niepewne obiady.

Brzeska 6

Szarlotka na stojąco

Pod 6, w kamienicy Adama Bronke, tam gdzie kiedyś była restauracja "Rybacka", jest dzisiaj bar piwny "Cienki Bolek", gdzie można wypić na stojąco szklankę taniego wina z truskawek albo piwo. To jedyny lokal na Brzeskiej. Króluje tutaj pan Wacek, który na tutejszym gruncie zaszczepił zwyczaj picia żubrówki z sokiem jabłkowym. Pyszne. Nie wiedział tylko, że napój ten zwie się "szarlotka", i że wymyślili go podobno w Krakowie w Piwnicy pod Baranami.

Brzeska 8/16

Tylko nie tutaj!

Pod 8 są dawne składy fabryczne Szultza i Parzyńskiego z budynkiem młyna, pod 12 gmach Szkoły Technicznej Kolei Terespolskiej i zabudowania szpitala kolejowego. Pod 16 stoją do dzisiaj składy fabryczne Zelmana Berensona i Jakuba Pinesa.

Na Brzeskiej nie ma wolnych działek, ale w okolicy są, tylko chętnych nie ma. Ostatnio dzielnica wydzierżawiła nieruchomość na Ząbkowskiej 37. Miejsce o reputacji podobnej do Brzeskiej. Biegły wycenił metr kwadratowy gruntu na 252 złote. To najniższa cena w Warszawie.

Podobnie jest z mieszkaniami. Od kilku lat na Brzeskiej nie sprzedano ani jednego.

Na Pradze-Północ około tysiąca rodzin potrzebuje mieszkań, tymczasem, jak zapewnia Jadwiga Kaim z wydziału lokalowego, na Brzeskiej jest 30 wolnych lokali o różnym standardzie, od 15 do 80 metrów kwadratowych. Można wziąć od zaraz, ale wszyscy składają ręce: "Tylko nie tutaj!".

Na Brzeskiej są zameldowane 2044 osoby. Pół tysiąca mniej niż 20 lat temu, ale wtedy nie było tylu dzikich lokatorów. Siostra środowiskowa, która chodzi na Brzeską, ma w kartotece 2830 osób, w tym 13 niemowląt, 141 dzieci w wieku od roku do trzech lat i 310 do 15 lat. 602 rodziny.

Brzeska 18

Kara boska

Kamienice na Brzeskiej to typowe czynszówki o niskim standardzie. Kamienicznicy trzymali jednak szpan - żeby z wierzchu chociaż było bogato, solidnie i dostojnie. Stąd wspaniałe elewacje w duchu późnego baroku. Wyniosłe półkoliste szczyty z bliźniaczymi oknami, barwne podokienne płyciny, bogate kartusze - żeby opisać tylko pokrótce kamienicę Menachema Rotlewiego pod 18.

Nie było kanalizacji. Woda była w podwórzu, a gaz tylko od frontu. Na klatkach schodowych piękne, ceramiczne posadzki, ale tylko na parterze.

Pani Dziunia, która zajęła na dziko pokoik na ostatnim piętrze, zdjęła białe firanki i powiesiła ciemne zasłony w kwiaty.

- Puszczali mi zajączki albo podglądali przez lornetkę. Mnie tu za wariatkę mają, bo kocham zwierzęta. Mam swojego kota i dzikie dokarmiam, a chamy nie kochają zwierząt.

Pani Sabina opowiada:

- Stary Bronek Pszczółkowski, który miał sinicę od serca, lubił się poznęcać. Żona mu umarła, bo ją bił, córka uciekła do Domu Dziecka, a syn aż do Ameryki. Został się sam jeden w tylu pokojach.

Mąż pani Sabiny wykrył, co stary Pszczółkowski robi z tymi psami. Bo u niego coraz to inny pies przywiązany był na balkonie. Łapał je i robił flaki na bazar.

- Ja to się aż do świętego Franciszka modliłam o te psiny - mówi pani Sabina. - To jest patron zwierząt i bardzo dobry święty. Mówiłam: Panie Bronku, pan zostawi te psiny, bo spotka pana kara. No i sparaliżowało go.

Brzeska 20

Mezalians w architekturze

Skrzyżowanie Brzeskiej i Ząbkowskiej, dwóch ulic o najgorszej reputacji w stolicy. Architektonicznie miejsce piękne. I sentymentalne. Pod warunkiem, że staniesz plecami do tego niebieskiego paskudztwa ze szkła. Stoi to i grzeje swój aluminiowy kościec w cieple Brzeskiej 20.

Na niskie ceny gruntów połasiła się kilka lat temu spółdzielnia mieszkaniowa Manhattan. Buduje na rogu, koło 20, nowoczesny dom. Dzwonię do spółdzielni i pytam (bo budowa coś dziwnie długo się wlecze), czy dużo mają chętnych do zamieszkania na ulicy, po której jeszcze niedawno szalała Ala Łopian?

- Zostało kilka mieszkań - odpowiada panienka i, żeby mnie zachęcić dobrym towarzystwem, dodaje: będzie miał pan za sąsiadów biznesmenów, pracowników prokuratury i kilku policjantów.

Aha. Już widzę, jak policjanci z komendy na ulicy Cyryla i Metodego (bo to wszystko faceci przy forsie) wyjmują z konta 176 tys. zł i kupują sobie stumetrowe mieszkanko na Brzeskiej.

Do tego dołożą jeszcze 20 tys. i mają podziemny garaż.

Brzeska róg Ząbkowskiej

Trzy eksponaty

Rozsiedli się na trzech rogach tego skrzyżowania jak w muzeum, ale każdy z innej kolekcji.

Pan Kazimierz, szewc, siedzi tu już 36 lat. Szyba w witrynie potłuczona, ale pan Kazimierz nie zmienia.

- Dzisiaj, panie, szybę komu stłuc to fantazja. Drzewko złamać, też fantazja. Dawniej tak nie było. Ja zamykałem zakład na prosty klucz, a pierwsze włamanie miałem w roku 1981 po pogrzebie księdza Popiełuszki. Ja tam w obstawie byłem, no i następnego dnia drzwi wywalone i okradziony jestem. To ja mówię, takie cwane jesteście, kurna go raz, i podłączyłem maszynę pod prąd. Już w listopadzie miałem następne włamanie. Przychodzę, patrzę, drzwi rozwalone, słabo mi się robi i łaps za maszynę... Bogu dzięki sucho było, boby mnie zabiło. Ich też musiało trzepnąć, bo tylko dziesięć kilo butaprenu ukradli.

Przy oknie stoi stuletnia maszyna Singera, którą pan Kazimierz kupił w roku 1945 od szabrowników.

- Ona przeważnie do oficerków jest, ale do kozaków także samo może być.

- A dałby pan radę zrobić jeszcze oficerki?

- Panie, mnie ręce tak bolą, że nie wiem, gdzie ich położyć, a tu trzeba zaćwiekować, tyłki dociągnąć... Chyba bym nie dał rady.

Na innym rogu, po nieparzystej stronie Brzeskiej, była apteka żydowska. Potem wziął ją volksdeutsch, jeszcze później była państwowa, aż w 1980 r. wszedł grzyb i Stanisław Stanowski z galerią Stara Praga.

Stanowski skończył dziennikarstwo w Warszawie i historię w Tours we Francji. Słabość do staroci ma od studenckiej praktyki w Rzeszowskiem. W opuszczonym gospodarstwie znalazł naczynie do karmienia zwierząt. Okazało się, że to XVIII-wieczna srebrna patera.

Pan Stanisław teoretyzuje, jak powinien wyglądać w Polsce rynek antykwaryczny:

- Mam w komputerze tysiąc nazwisk ludzi, którzy przez te 17 lat u mnie byli. Są to ludzie dość majętni, artyści, ludzie interesu. Większość ma komputery. Zawsze narzekają, że jeździli po mieście kilka dni, nim znaleźli u mnie potrzebną komódkę. Teraz wystarczy kliknąć do mnie i na ekranie komputera wyskakuje: mebel, opis, wymiary i cena. Jak pasuje, za dwie godzinki przywożę mebel do domu. Ale to już syn. Ja się wycofuję. Jestem zmęczony - mówi pan Stanisław i opiera się ciężko na orzechowym biurku z XIX wieku (160 x 80 cm, dziewięć szuflad, blat wykończony suknem) za 2200 zł.

- No i co pan będzie robił?

- Będę jeździł do Amsterdamu filozofować z zaprzyjaźnionym rabinem.

Trzeci eksponat ma złoty pierścień, bransoletę, falę włosów zaczesaną do góry. Mieczysław Baiński, krawiec. Specjalizacja - spodnie, spódnice, poprawki, szycie. Na Brzeskiej od 42 lat.

Kiedyś w tygodniu szył siedem - osiem garniturów, teraz trzy - cztery w roku. Tandeta z Tajlandii go zalała.

- Ja panie miałem klientelę z ambasad.

- No nie... Panie Mietku. Niech pan nie zalewa.

- Poważnie. Z radzieckiej i koreańskiej. Do naszych dżinsów dawałem zachodnie metki, a oni tego po 20, do 30 sztuk brali i na Wschód. W stanie wojennym płacili papierosami i wódką.

Po zalewie tandety z Tajlandii, w 1992 r. założył w zakładzie krawieckim Biuro Turystyki Krajowej i Zagranicznej "Centaur". Sprzedaje wczasy handlarzom z bazaru.

- Moi klienci to ludzie w dresach. Na początku kupowali wczasy w Juracie, Jastrzębiej Górze, w Karpaczu, ale powiodło się im, poszli na Stadion Dziesięciolecia, gdzie sprzedają Ruskim to, co na bazarze, tylko że hurtem. Są milionerami. Teraz kupują wczasy na Krecie, Seszelach, Wyspach Kanaryjskich.

Czasami pan Mietek idzie na zaplecze, żeby pogładzić starą maszynę do szycia firmy Duerkopp, która została po Żydzie spod 18, a jemu służy do dzisiaj.

Brzeska 29/31

Słoń na postronku

Przeszliśmy już całą ulicę. Brzeska 29 to ostatnia kamienica przed Bazarem Różyckiego. Tutaj, gdzie dzisiaj jest sklep tekstylny, była kiedyś sławna restauracja "U Marynarza". Właściciel knajpy był tak gruby, że nie mieścił się do samochodu. Jeździł specjalną dorożką.

W latach pięćdziesiątych na Brzeskiej było kilkanaście restauracji. Niektóre z muzyką i tańcami.

W sześćdziesiątych latach było jeszcze siedem knajp, do tego kawiarnia, bar mleczny i "co brama, to karczma" (takie powiedzonko). Teraz został jeden "Cienki Bolek" pod 6, a ludzie piją więcej.

- W takich enklawach jest ogromna tolerancja wobec picia - mówi Zofia Chludzińska, kierowniczka poradni przeciwalkoholowej. - Kto się tam urodził, jest prawie skazany. Na Brzeskiej połowa mężczyzn i co czwarta kobieta są uzależnieni.

Może jeden na stu ludzi, którzy do nas przychodzą, dojrzał do leczenia. Pozostali rejestrują się, bo tego wymaga opieka społeczna (inaczej odmawia pomocy) albo zakład pracy. Albo lekarz postraszył śmiercią. Czasami sąd orzeka: warunkowe zwolnienie i leczenie albo dalsza odsiadka.

Czasami przychodzą ze strachu. To są psychozy alkoholowe, które pojawiają się w nocy i o zmierzchu. Omamy wzrokowe, słuchowe, węchowe... To są właśnie ci wyjący po nocach. Wyją, bo się boją.

Kiedyś do poradni przyszedł mieszkaniec Brzeskiej po dwumiesięcznym ciągu. "Przyprowadził" za uzdę słonia i po dłuższej walce przecisnął się z nim przez drzwi. Pielęgniarki, lekarze i psycholog mu pomagali, bo nie chciał zostawić go na ulicy.

Serdeczna Matko

- No i jak tu można mieszkać? - pyta retorycznie pani Janeczka. - Kiedy 17 lat temu dostałam mieszkanie na Brzeskiej, to na noce jeździłam do Marysina do syna. Tak się bałam.

Pani Janeczka ma astmę, a tu na klatkach śmierdzi. Dusi się, zanim wejdzie na piąte piętro. Wilgoć taka, że fornir odłazi z szafy. Sąsiedzi ją zalali, to musiała dywan wyrzucić, bo nie chciał wyschnąć.

- Zima była, a ja mało grzeję, bo prądem. Kiedyś paliłam w piecach, ale mi z piwnicy wszystko ukradli. Cały węgiel. Nawet drewno na rozpałkę i drzwi.

Irena Dałek od 42 lat jest na ulicy Brzeskiej siostrą środowiskową. Cukrzykom, którym od wódki trzęsą się ręce, robi zastrzyki z insuliny. Uczy małoletnie matki przewijać dzieci, załatwia obiady w pomocy społecznej, robi opatrunki na pęknięte żylaki, prosi, żeby wietrzyli mieszkania... Nauczyła się jednego: - Rygorami to nie na Brzeskiej.

Nazywają ją tu Siostrunią.

- Oni też mają wielkie serca. Kiedy doktor Dzięciołowski chorował i potem umierał na raka, modlili się na podwórkach pod kapliczkami, płakali, odprawiali nowennę. Na całej ulicy było słychać, jak śpiewali "Serdeczna Matko". W każdym człowieku jest coś dobrego, tylko że oni piją. Zalewają boleść duszy.







Barbara N. Łopieńska - Ulica Brzeska