Odpowiedź jest prosta - polityka albo bezradność. Jeżeli mamy szacunek dla prawdy, którą głosimy, to musimy zrobić wszystko, żeby prawda ta mogła się zakorzeniać w życiu społecznym, żeby mogła w tym życiu rezonować. Trzeba szukać adekwatnych narzędzi dla tej misji. Ta prawda powinna się obiektywizować w umysłach ludzkich głównie w przestrzeni kultury, a polityka często nam, chrześcijanom, tę przestrzeń zamyka. W takim razie muszą znaleźć się ludzie w świecie polityki, aby poprzez to narzędzie otwierać możliwości działania w sferach pozapolitycznych. Moja decyzja jest zatem konsekwencją takiej właśnie diagnozy sytuacji.
Dzisiaj Polska, Europa jest terenem konfliktu cywilizacyjnego, kulturowego. Tradycja, podstawy cywilizacji chrześcijańskiej są zagrożone, systematycznie osłabiane. Dlatego ludzie, którzy tak diagnozują sytuację, nie mogą poprzestać na konstatacji obecnego stanu rzeczy. W przeciwnym razie doszliby do jakiejś schizofrenii, do manifestacji bezradności na własne życzenie. W przestrzeni politycznej destruowane są bardzo ważne idee, pojęcia i instytucje i trzeba położyć temu kres. Trzeba podjąć pewien rodzaj kontrrewolucji i polityka dla takiego przedsięwzięcia jest narzędziem skutecznym.
To przecież pokolenie dwudziestoparolatków, trzydziestolatków, określone mianem "pampersów", jako pierwsze trafnie zdiagnozowało naturę konfliktu, który rozgrywa się nie tylko w naszym kraju, ale i w ogóle w świecie zachodnim. Inne środowiska robiły to już wcześniej za granicą, ale w Polsce, z taką mocą dopiero pokolenie "pampersów" na różne sposoby trafnie zdefiniowało moment cywilizacyjny, w którym się znaleźliśmy. "Pampersi" wskazywali na zagrożenie państwa totalnie liberalnego, mówili o tym, że współczesne konflikty zasadniczo rozgrywają się w przestrzeni kultury i wartości, alarmowali o zagrożeniu postmodernizmu wymierzonego w aksjologię, czy wreszcie zajęli się na serio obecnością religii w życiu publicznym i kulturze.
- Zastanawiam się, czy tego rodzaju refleksja bliska jest też ludziom, nadającym ton w AWS. W najbliższym okresie zapewne tylko ta formacja polityczna będzie mogła osłabić niekorzystne tendencje cywilizacyjne, które nie omijają także Polski.
W AWS, czy w ROP znajduje się sporo osób, które myślą o sytuacji Polski w podobny sposób jak szereg osób z pokolenia "pampersów". Myślę, że jest jedna ważna rzecz, o której warto byłoby powiedzieć. Otóż z niepokojem patrzę na pewien dosyć rozpowszechniony w Polsce defensywny model katolicyzmu i patriotyzmu, który polega tylko na lęku i przestrzeganiu przed konsekwencjami zmian cywilizacyjnych. Politycy mogą uruchomić wolę polityczną narodu, ona odnosi się do szczegółowych rozwiązań, ale rzadko i z trudem odnosi się do przemian cywilizacyjnych. Podajmy przykład historyczny - można było biadolić, że postępuje takie zjawisko jak rewolucja przemysłowa w Anglii, albo że rozwija się urbanizacja, ale bardzo trudno byłoby położyć tamę tym przekształceniom. Można było tylko zastanawiać się, co z rewolucji przemysłowej wynika dla życia społeczeństw, co wynika dla przesłania chrześcijańskiego w danym momencie cywilizacyjnym. W polityce znaczącą i pozytywną rolę odgrywali ci, którzy potrafili diagnozować prawidłowo tendencje cywilizacyjne i potem proponowali różne projekty zabezpieczające dobro narodu. Tak było na przełomie XIX i XX wieku, kiedy pojawili się w Polsce politycy, których można było nazwać wielkimi mężami stanu, bo trafnie odczytali znaki czasu, uruchomili siłę polityczną, ruchy społeczne, które potrafiły następnie kształtować oblicze światopoglądowe narodu. Odnoszę wrażenie, że dzisiaj polska prawica jest straszliwie reaktywna, przestrzega z jednej strony przed fatalnymi konsekwencjami zmian cywilizacyjnych, z drugiej strony - jest bardzo doraźna, skoncentrowana na rozwiązaniach szczegółowych. W młodym pokoleniu dostrzeżono przynajmniej ten mankament - formułuje się potrzebę prowadzenie głębokiej polityki, potrzebę analizy pojawiających się tendencji cywilizacyjnych. Każde pokolenie chrześcijan musi odczytywać znaki czasów i odnosić je do przesłania wiary.
Kończąc ten wątek: jednych przeraża cywilizacja postindustrialna, cywilizacja multimediów, zastanawiają się jak zbudować azyl, enklawę, czują się bezradni wobec rozwoju sytuacji kulturowo-cywilizacyjnej; my zaś dostrzegamy szansę skutecznego bronienia wartości chrześcijańskich w tym świecie, bez kapitulanctwa i niepotrzebnych kompromisów, a nawet przejawiając konieczną ofensywność.
- Czy dostrzegasz dzisiaj w Polsce myślicieli politycznych formułujących polską rację stanu, uwzględniającą kryteria cywilizacyjno-kulturowe? Myślicieli chociażby na miarę Dmowskiego, który - abstrahując od aktualnej oceny jego priorytetów politycznych - bez wątpienia stworzył dla Polski taką głęboką wizję.
Nie dostrzegam. Na pytanie: "po co władza?", nie dostaje się dobrych odpowiedzi. Ucieka się w takich sytuacjach w sferę szczegółowych rozwiązań. Nawet niektórzy moi bliscy przyjaciele, tacy jak Aleksander Hall, wiążą dzisiaj interes narodowy, a nawet interes Kościoła, z projektowaniem szczegółowych rozwiązań prawno-ustrojowych. Oczywiście, to są bardzo ważne rzeczy, warto tylko przemyśleć następujący fenomen: gaulliści odzyskali władzę we Francji po latach, które były kompromitacją idei socjalistycznej. Rządy socjalistów zaowocowały państwem scentralizowanym, zbiurokratyzowanym, niszczącym wspólnoty lokalne, państwem opiekuńczym, które nadmiarem opiekuńczości niszczyło wolność poszczególnych jednostek. Gaulliści wygrali a następnie bardzo szybko przegrali, bo prowadzili bitwę na poziomie - by tak rzec - technokratycznym. Warto teraz przemyśleć fenomen konserwatywnych republikanów w Stanach Zjednoczonych. Pojawienie się Reagana oznaczało nową jakość polityczną, zarówno na polu szczegółowych rozwiązań, na przykład polityki podatkowej, prawnej, jak i na polu cywilizacyjnym. Wystarczy przejrzeć pierwsze z brzegu pismo tej formacji, żeby zobaczyć, jak dużą wagę przywiązują republikanie do diagnozy cywilizacyjnej. Tak, jesteśmy dzisiaj świadkami pewnego cywilizacyjnego konfliktu pomiędzy światem chrześcijańskim a światem radykalnie liberalnym, postmodernistycznym. Wracając jednak do spraw polskich: co spowodowało, że w ciągu pięciu ostatnich lat zmienił się radykalnie pogląd Polaków w sprawie przerywania ciąży; od takiego powszechnego przekonania, że jest to drastyczny być może, ale jednak rodzaj antykoncepcji, do uznania, że życie poczęte jest życiem, a aborcja jest wielkim złem? Z czego to wynika? Bardziej z działalności politycznej prawicy, czy bardziej z działań różnych ruchów społecznych - powiedziałbym - rzeczników czystej, mocnej prawdy. Czy to, że dzisiaj Polacy są bardziej prawicowo nastawieni w klasycznym rozumieniu tego słowa, bardziej konserwatywni, to wynik działalności różnych technokratów prawicowych, czy jest to wynik działania Radia Maryja, ruchów pro-life, różnych środowisk kulturowo konserwatywnych? Uważam, że to drugie. Co więcej, uważam, że jak długo prawica będzie silna na poziomie tej mocnej prawdy, mocnego przekazu ideowego, tak długo będzie mogła dawać skuteczne zaplecze dla trudnych decyzji politycznych. Bo ludzie nigdy nie zgodzą się na jakiekolwiek wyrzeczenia, jeśli nie będą mieli dobrej, głębokiej motywacji.
Grzebałem niedawno w swojej biblioteczce i przypadkowo znalazłem pewne zdanie Le Bona: "Wraz z zanikiem ideału naród zatraca swą spójność i siłę, zamienia się w luźne zbiorowisko jednostek utrzymujących się tylko sztucznie przez pewien czas dzięki instytucjom. Ludzie rozdarci przez najsprzeczniejsze interesy nie potrafią sobą rządzić, domagają się, aby ktoś kierował nawet ich najdrobniejszymi czynami".
- Mówisz, że rozwiązania szczegółowe nie mogą przesłonić perspektywy kulturowej. Co - w Twoim przekonaniu - jest najpilniejsze do zrobienia przez młode pokolenie konserwatystów?
Trzeba mieć poczucie miary. Nie czuję się ani myślicielem politycznym, ani przywódcą politycznym. Po prostu zdecydowałem się wejść w obszar polityki, aby stymulować to, co zaczęliśmy robić w obszarze szeroko rozumianej kultury. W związku z tym, że bieżąca polityka układu postkomunistycznego zagroziła wszystkim naszym wysiłkom, trzeba było wyciągnąć praktyczne konsekwencje i stworzyć tarczę polityczną dla tych usiłowań. Wszystko to, co robiliśmy dotąd, nie jest przez tę moją decyzję unieważnione. Myślę nawet, że jest wzmocnione. To, co musimy dzisiaj zrobić, to przede wszystkim odbudowywać hierarchię idei, wartości, zadań. Tej hierarchii dzisiaj nie ma i nie ma jej nawet w środowiskach prawicowych. Dzięki tej pracy łatwiej będzie znaleźć odpowiedzi na pytania: dlaczego władza polityczna? dlaczego jesteśmy w ogóle prawicą? kogo chcemy reprezentować? jakie społeczności? w imię jakich idei? Mam nadzieję, że będzie to łatwiejsze, kiedy paru reprezentantów nowego pokolenia znajdzie się blisko decyzji politycznych. Nie ukrywam, że wiążę też pewne nadzieje z AWS, z tym co się dzisiaj zaczyna tam rodzić. Myślę o pewnym potencjale ideowym i środowiskowym ruchu związanym nie tyle z przywódcami, co z całą grupą ludzi, którzy weszli do Sejmu, albo pojawili się w tej kampanii. To są bardzo różni ludzie, prezydenci miast, lokalni liderzy. Oni myślą dokładnie tak jak my - szukają oddechu ideowego i tarczy politycznej.
- Ktoś mógłby powiedzieć, że procesy sekularyzacyjne tryumfującej cywilizacji demoliberalnej są nie do wyhamowania. Przy takim fatalistycznym, ale dość rozpowszechnionym dzisiaj stanowisku, optymistyczne poglądy "pampersów" trącą naiwnością.
Kardynał Ratzinger sceptycznie patrzy na współczesność, jest zdania, że chrześcijaństwo zejdzie wręcz do katakumb. Jednak chrześcijanie nie znajdowali się w tych katakumbach dlatego, że chcieli tam być, tylko dlatego, że musieli. Przypominam sobie też mądre słowa mnicha egipskiego z IV wieku: "Jeżeli Kościołowi brak odwagi, by wypowiadać własną opinię, to na pewno nie z braku odwagi, ale braku opinii". Potrzeba nam realistycznej diagnozy współczesności, realistycznej oceny Kościoła w świecie totalnie liberalnym. Kiedy się patrzy na wysiłki "Tygodnika Powszechnego" i jemu podobnych środowisk, to widać, że oni za wszelką cenę chcą usprawiedliwić świat liberalny wobec Kościoła. Sądzę, że dzisiaj trzeba - tak jak uczy Jan Paweł II - zaufać chrześcijańskiej wizji świata, nie ulegać pokusie wpisywania chrześcijańskich wartości w panteon współczesnego zsekularyzowanego świata. Nawet u nas widzę tę słabość, że jak coś piszemy czy mówimy, to gdzieś w tle jest to pytanie, jak to należy odnieść do tego dominującego liberalnego kanonu. Nie jak jest naprawdę, ale czy wypada to powiedzieć.
Ale czy trzeba tłumaczyć się z "chrześcijańskiej ekstrawagancji"? Przecież dzisiaj ortodoksyjny katolicyzm staje się kontestacją liberalnego świata, jest postawą w pełni nonkonformistyczną. Myślę, że z całą mocą trzeba dzisiaj powiedzieć, że Kościół będzie pod ustawicznym ogniem krytyki i że ceną pokoju z państwem liberalnym jest utrata istoty i przekreślenie nadprzyrodzonej tożsamości Kościoła. To nie znaczy, że z tym państwem liberalnym trzeba wojować, ale nie ma linii, za którą można by się cofnąć. Sam fakt istnienia Kościoła i głoszenia przez niego prawdy Ewangelii, powoduje agresję i tak długo, jak Kościół nie zrelatywizuje swojej prawdy, tak długo, jak Kościół nie zdecyduje się na sfunkcjonalizowanie prawdy do oczekiwań i potrzeb demokratycznej większości, a nawet mniejszości, tak długo będzie obiektem krytyki i będzie ściągał na siebie zarzuty konstruowania moralnej dyktatury. Nie chodzi o to, żeby bić się na krzyże i epitety z państwem liberalnym, tylko domagać się dla Kościoła prawa pozostania Kościołem.
- Czy wyobrażasz sobie pokój między państwem liberalnym a Kościołem, który nie odcisnąłby się szkodliwie na tożsamości Kościoła?
Neokonserwatyści w Ameryce strasznie się denerwowali, że Kościół nie chce ochrzcić kapitalizmu. Zapomnieli chyba o tym, że Państwo Boże świętego Augustyna nie jest zbiorem szczegółowych rozwiązań prawnych, tylko ideałem i jak każdy ideał jest wyzwaniem, które na ziemi do końca nie może być spełnione. Powiedziałbym, że zimny pokój Kościoła z państwem liberalnym jest potrzebny samemu państwu liberalnemu. Tak długo jak Kościół formułuje swoje Credo, tak długo, jak jest pewne napięcie między nauczaniem Kościoła a państwem liberalnym, tak długo mogą się ostać nieliberalne fundamenty państwa liberalnego, które warunkują w ogóle istnienie tego państwa. Bardzo szybko widać negatywne konsekwencje, gdy Kościół się "unowocześnia", porzuca język etyki absolutnej, zastępuje swój nadprzyrodzony charakter pewnym kodeksem praw humanistycznych i zaczyna się upodabniać do - powiedzmy - całkowicie zsekularyzowanego Kościoła luterańskiego w Szwecji. Wszystko staje się kwestią umowy społecznej, również racja stanu, interes narodowy, racja rodziny. Wszystko wtedy leci na pysk.
- Na szczęście są pewne pocieszające sygnały. Mamy do czynienia z wyraźnym ożywieniem religijnym w młodym pokoleniu. Ten fenomen jest zresztą zaprzeczeniem katolicyzmu selektywnego. Młodzi ludzie wybierają spójność i ortodoksję. Oczywiście, nie dzieje się to na wielką skalę, ale te środowiska młodych katolików są wyraźnie zauważalne.
Coraz silniejsza jest świadomość, że Kościół jest silny nie tylko mocą prawdy, którą głosi, ale również mocą znaków, które przechował przez tysiąclecia. Skoro papież mówi katolikom, by zaufali własnej wizji rzeczywistości, to trzeba to dokładnie i dosłownie odbierać. W pewnym momencie wypada postawić sprawę na ostrzu noża: albo Jezus był Mesjaszem, albo mędrcem, który odczytał pewną uniwersalną prawdę, którą równie dobrze odczytali inni mędrcy i prorocy różnych tradycyjnych religii. Ja wierzę w to, że Jezus był Mesjaszem, tak rozumiem Credo Kościoła i fakt traktowania katolicyzmu jako jednej z wielu religii, ani lepszej, ani gorszej, jest dla mnie niezrozumiały i nie czytelny. Nie w tym rzecz, żeby chodzić z pochodniami po świecie, ale żeby mówić, że chrześcijaństwo, katolicyzm jest objawieniem Boga i drogą do Niego. Z tego nie wynika odmowa komunikacji ze światem. Konieczne są pewne warunki brzegowe, by ta komunikacja była w ogóle możliwa. Bo albo mamy do czynienia z wolnym strumieniem świadomości, abstrahującym od obiektywnej prawdy, albo ten dialog rozpoczyna się w sytuacji, w której strony mają jakieś zidentyfikowane pozycje. My tę pozycję mamy zidentyfikowaną od dwóch tysięcy lat. Nie można jej przekreślać. Tradycyjnie świat chrześcijański był zintegrowany, jego podstawowe pojęcia odnosiły się do świata widzialnego, jak i duchowego.
Dostrzegam dużą wartość pokolenia, o którym tutaj mówimy. W istocie, jest ono w dobrym sensie integralne. Dla tych ludzi przesłanie religii odnosi się do całego świata, w którym funkcjonujemy, nie ma podziału na prywatną religijność i areligijne życie publiczne. Ktoś może się podśmiewać z tego, co robi zespół Armia, Tomek Budzyński, 2 Tm 2,3, ale popełnia wtedy błąd. Ci faceci pokazują, że świat może być integralny, że można funkcjonować w świecie, który nie jest schizofreniczny, nie jest światem pękniętym.
Czy z tego typu postawy wynika jakieś zagrożenie dla innych? Nie, bo tak naprawdę rzecz idzie dzisiaj o ocalenie naszych praw, o ocalenie prawa Kościoła, żeby pozostał Kościołem, to jest walka o prawo do tego, żeby rodzice mogli uczyć własne dzieci tak jak chcą. To jest też walka o oblicze państwa, bo to państwo pozwala dzisiaj, żeby zrobić sobie odpis podatkowy z tytułu zakupu kafelków, a kara ludzi dlatego, że mają trójkę czy czwórkę dzieci. Spór o podatek prorodzinny, o prorodzinny system podatkowy jest fundamentalny. W takich momentach widać bardzo wyraźnie ten brutalny konflikt ideowy.
- Przypominam sobie atmosferę z początku lat 90., kiedy prowadzony był swoisty Kulturkampf. Nie było tygodnia, żeby nie mówiono w mediach o zagrożeniu integrystycznym, o fundamentalizmie katolickim stanowiącym zagrożenie dla młodej demokracji. To minęło. Wydaje się, że tego Kulturkampfu środowisko liberałów nie wygrało. Nie udało się narzucić Polakom standardów "postchrześcijańskiej normalności".
My nie występujemy z pozycji "outsiderów", którzy muszą tłumaczyć się ze swego chrześcijaństwa przed światem liberalnym, co robi środowisko "Tygodnika Powszechnego" od bardzo długiego czasu. Pamiętam, że właśnie z tego paragrafu zostałem napiętnowany przez "otwartych", redagując w latach 1989-1991 tygodnik "Młoda Polska". Tak, to miało w sobie coś z Kulturkampfu. Przypomnijmy sobie to snucie fantastycznych opowieści o zagrożeniu iranizacją Polski, religijnym fundamentalizmem... Mieliśmy do czynienia z taką insynuacją, że Polsce grozi zamiana Ewangelii na teologię polityczną, że kwestia zbawienia staje się kwestią technik politycznych. Można oczywiście ekstremistyczne przypadki wyciągać i nadmuchiwać, tyle że wszystkie kolejne wybory absolutnie nie potwierdzają diagnozy "Tygodnika Powszechnego". Wszystkie ekstremistyczne grupy decyzją wyborców są totalnie marginalizowane. Cały czas prorokuje się, co złego może spotkać Polskę z rąk integrystów katolickich, nie dając jakiejkolwiek racjonalnej przesłanki dla takiego sądu, poza prywatnymi obsesjami, nie zwracając przy tym uwagi na realne zagrożenia, jakie grozi Kościołowi ze strony chociażby radykalnych postmodernistów.
Środowisko tak zwanego katolicyzmu otwartego ma kłopoty z realną oceną rzeczywistości, ustaleniem rzeczywistej hierarchii nadziei i zagrożeń dla chrześcijaństwa. Nic dziwnego, że ma trudności z podjęciem dyskusji z takimi ludźmi, jak Michalski, Lisicki czy z Frondą, Debatą. Bo nie jest prawdziwą dyskusją zgryźliwa uwaga, kpina czy lekceważący felieton. To też o czymś świadczy, bo my dyskutujemy z nimi ostro, ale na serio, a ta dyskusja w drugą stronę nie jest już możliwa.
W 1994 roku uczestniczyłem w panelu zorganizowanym z okazji wydania książki "Rozmowa między panem, wójtem a plebanem". Był Adam Michnik , ksiądz Józef Tischner, Jacek Żakowski i ja. Pamiętam, że po deklaracji Adama Michnika, że on jest chrześcijaninem nie wierzącym w zmartwychwstanie, ksiądz Tichner powiedział, że dla niego Adam Michnik jest znakiem chrześcijaństwa jutra. Odpowiedziałem, że Kościół katolicki jest Kościołem dogmatycznym, wyznającym wiarę w Zmartwychwstanie jako zasadniczą prawdę swojej doktryny. Nie ma tak, że jest chrześcijaństwo jutra i chrześcijaństwo dnia wczorajszego. Chrześcijaństwo jest takie samo, bo jest ono ufundowane na tym samym przesłaniu. Powiedziałem to na "Spotkaniach Nowego Pokolenia" w Katowicach i mogę powtórzyć to także teraz, że doszliśmy do takiej sytuacji, w której rzeczą godną szacunku jest polemizowanie z przekazem Biblii, a rzeczą eliminującą ze sfer dobrze wychowanych jest podjęcie polemiki z księdzem Tischnerem. Tischnera się wyznaje, z Biblią się dyskutuje...
- Żyjemy w kraju pozbawionym naturalnej hierarchii autorytetów.
Zgadza się. Dlatego tak istotne jest odbudowanie debaty publicznej z elementarnym porządkiem tej debaty: gdzie jest formułowanie sądu i krytyka tego sądu. Podstawowa zasada debaty wywodzona jeszcze ze średniowiecza mówi, że tak należy definiować poglądy adwersarza, by mógł się pod nimi podpisać. Z taką metodą dzisiejsze życie publiczne ma, niestety, niewiele wspólnego.
Jest tak, że Zbigniew Herbert mógł być cytowany we wszystkich czołowych księgach i intelektualnych manifestach tak długo, jak było to politycznie użyteczne, a potem kiedy okazał się nieprawomyślny, decyzją polityczną miał być odesłany do lamusa. Oczywiście ta klątwa nie działa, jego wiersze są czytane, tomiki kupowane. Zbigniew Herbert przestał jednak istnieć w oficjalnej przestrzeni publicznej, jedyne co jeszcze udało się nam zrobić to rzutem na taśmę wyprodukować o nim tryptyk w telewizji. Herbert przestał istnieć na mocy jakby niepisanej decyzji. Oczywiście to nie jest spisek, tylko raczej konsekwencje funkcjonowania owego Kulturkampfu. Jeżeli Herbert naznaczony został znakiem nieprawomyślności liberalnej, to przestaje istnieć mocą dyktatu kulturowego, który przecież w Polsce panuje. I w dodatku jest wzmacniany przez struktury państwa.
Teraz wracamy do punktu wyjścia, czyli do mojej decyzji politycznej. Zastanawiamy się, jak chronić pewne usiłowania na polu kultury. Bo te usiłowania mogą być decyzjami politycznymi naszych przeciwników często niweczone. Największy konflikt związany z naszą obecnością w telewizji nie dotyczył programów politycznych i informacyjnych, tylko programów kulturowych. Wyzwaniem była sytuacja, w której możliwa była otwarta konfrontacja idei. O to był spór. Przecież nie chodziło o zdejmowanie programów liberalnych, bo myśmy ich nie zdejmowali, a nawet stworzyliśmy możliwości uruchomienia nowych programów robionych przez środowiska postępowe.
- Inaczej mówiąc, pewni ludzie czy środowiska powinni siedzieć w swoich gettach...
To przykre, ale wielu liberałów tak właśnie myśli. Dla niektórych ludzi nieznośna była sytuacja, kiedy poglądy słuszne musiały koegzystować z poglądami niesłusznymi, czyli konserwatywnymi. To wywoływało największą histerię i agresję. Potem, po naszym odejściu, szybko doprowadzono do równowagi, czyli zniesiono większość niesłusznych programów, łącznie z niewinnymi "Swojskimi klimatami" Janka Pospieszalskiego, poświęconymi kulturze ludowej. Dzisiaj pożądanym wzorcem kultury ludowej może być disco polo, które destruuje wszelką wrażliwość, produkuje porno kulturę - bo dla mnie disco polo jest porno kulturą. A Janek Pospieszalski i jego ekipa, którzy próbowali sięgać do korzeni polskiej wsi, uznani zostali za zagrożenie. Zarzuty, jakie formułowano przeciwko temu programowi na kolegiach w telewizji, były zarzutami, polityczno-kulturowymi. Że jest to program politycznie skrzywiony, że promuje postawę agresywnie konserwatywną. Bo neutralny światopoglądowo jest każdy liberał. Kto zaś reprezentuje światopogląd katolicki, jest stronniczy i uwikłany w "izmy" różnego rodzaju. Wieloletni pezetpeerowiec, były ideolog komunistyczny, jest kulturalnym, neutralnym światopoglądowo człowiekiem, natomiast każdy człowiek od nas będzie ideowo spaczony.
Prawica dla pewnych środowisk lewicowo-liberalnych może istnieć, ale pod warunkiem pozostawania w opozycji kulturowej. Niech sobie wydaje pisemka, ale musi funkcjonować w zamkniętym obiegu. Może się ekscytować, oddzielać coraz większym murem, wydawać swoje biblie polityczne, pod warunkiem że są one skierowane tyko do wewnątrz. Każda próba podjęcia otwartego dyskursu, tak jak zrobił to ostatnio Lisicki czy Michalski, powoduje wściekły atak. Szczęśliwie te książki udaje się wydać i one trafiają, nie tylko do zdeklarowanych elit konserwatywnych, ale w ogóle do elit kulturowych. Fronda funkcjonuje nie tylko w środowiskach katolickich, ale w ogóle w obiegu kultury. Dlatego próbuje się temu zjawisku położyć kres. Najlepiej przez strukturalne skasowanie tych propozycji z obiegu kultury. Jeżeli będzie porządek w mediach, to nie będzie debaty publicznej w związku z tymi propozycjami, to jakby tych propozycji zasadniczo nie było, stają się one tylko ulotkami wewnątrz środowiska. Szczęśliwie nowemy pokoleniu ten stan udało się w dużej mierze przełamać.
- Czy jesteśmy w stanie udaremnić postępowanie tego raka w kulturze?
Jesteśmy nowym pokoleniem polskiej prawicy w kulturze i polityce. Nasi starsi koledzy skłonni są do zatrzaśnięcia bramy i bronienia grodu. My otwieramy bramy i wypuszczamy zagończyków na teren wroga. To jest rzecz nowa. Weź pod uwagę fenomen muzyków rockowych jawnie przyznających się do katolicyzmu. To nie jest tak, jak pisze profesor Legutko czy Andrzej Nowak, że to jest jakiś afrykański rytm, gdzie treści nie odgrywają żadnej roli. Jest inaczej, treści odgrywają bardzo ważną rolę i ten przekaz ideowy jest bardzo dobrze przyjmowany przez młodzież. Wystarczy przypomnieć sobie czasy własnej młodości, żeby zrozumieć, jak bardzo serio odbiera się przekaz ideowy rockmanów. Jesteśmy pierwszą od wielu lat generacją prawicy, która mówi po angielsku, jeździ po świecie, na bieżąco czyta książki, funkcjonuje w normalnych instytucjach. I to jest duży sukces. To się już dokonało. Dziś można na uniwersytecie śmiało powiedzieć "jestem konserwatystą" i wiadomo, że nie ma w tym żadnego obciachu. Wręcz przeciwnie. Dlatego nie wystarczy poprzestać na obronie. Mamy prawo i obowiązek walczyć o kształt państwa. Bo również nasze państwo, jego instytucje powinny budować, a nie destruować.
- Dziękuję za rozmowę.
rozmawiał: Rafał Smoczyński
(rozmowa przeprowadzona w kilka dni po podjęciu przez Wiesława Walendziaka decyzji o starcie w wyborach parlamentarnych z listy AWS)