"bruLion" nr 9, zima 1989 r.

 

 

 

 

Jacek TRZNADEL

 

SADE: ODRAŻAJĄCY POTWÓR LITERACKI EROTYCZNEJ ZBRODNI

(list do redaktora)

 

 

Szanowny Panie,

 

oto zamiast obiecanego przekładu z Markiza de Sade - list w sprawie tej obietnicy. Posyłając Panu "ornamencik erotyczny" - jak Pan sobie tego życzył - i przekładając scenkę Gilberta Lely, wielbiciela Sade'a, myślałem o dorzuceniu czegoś z tekstów samego Markiza. Markiza raczej piekielnego niż boskiego. Przeglądałem w tym celu powieść Les prosperites du vice (co można by przetłumaczyć jako Powodzenia występku, Sukcesy występku lub Korzyści z występku) myśląc nawet o konkretnej scenie występku, jakiemu oddają się libertyni, psychopaci zbrodni erotycznej: krzyżują człowieka na wzór Chrystusa, by w momencie jego śmierci doznać erotycznej rozkoszy. Oto delirium, sądziłem, o wiele bardziej "filozoficzne" niż erotyczne: wolność deptania wartości, psychopatyczne delirium erotyki, połączonej z erotycznym mordem, jako eksploracja ludzkich piekieł. Bo to prawda, że w moim szkicu, poświeconym Markizowi, Filozof  zamurowany, opublikowanym także jako wstęp do mojego przekładu Niedoli cnoty szukałem u Sade'a jakiegoś unikatowego - a znaczącego filozoficznie, w sensie literatury o zabarwieniu filozoficznym - określenia demencji wolności, braku hamulców w wyobraźni występku. Przesłanki erotyczne (a więc dane przez naturę) świadczyłyby, że natura człowieka jest zła. Uważałem to "déchaînement" (rozpasanie) za negatyw jakichś wartości jednak pozytywnych, rozpacz z powodu załamania się pozytywnej wizji świata, pozbawionego transcendencji i wartości. Nadal zresztą tak uważam: jak metr platynowy, tak pisarstwo Sade'a jest wzorcem nieprześcignionym występnej psychopatii, doświadczeniem ukazującym możliwości wyobraźni człowieka, skierowanej w podobnym kierunku. O randze literackiej i istnieniu modelu decyduje zresztą i przede wszystkim nieznużoność Markiza w ukazywaniu obrazów występku, choć towarzyszy temu i podmalowanie tła filozoficznego w nie najbardziej zresztą oryginalnej retoryce. Ale przede wszystkim Sade podnosi swe opisy do absurdu patologii w jałowości repetycji erotycznej zbrodni, przekraczającej w zamierzeniu wszelkie granice realizmu i prawdopodobieństwa. Sade naciska klawisz opisu wciąż podobnego z monotonnością zbrodniczego debilizmu psychicznego kastrata i opętańca.

 

Jak widać z tego, co napisałem wyżej, nawet przyznając Sade'owi "model wysoki", doznajemy niepewności i rozczarowania. A niewątpliwie takie "wysokie" odniesienia nie odnoszą się do całego Sade'a, to tylko wyłowienie pewnej tendencji z morza nużących opisów. Pisząc to mam na biurku nie Niedole cnoty, lecz Korzyści z występku. Jeśli przy Niedolach cnoty chciałoby się jeszcze poszukiwać jakichś negatywów wartości i filozoficzno-literackiej rozpaczy, to przy Korzyściach z występku ogarnia raczej tylko przerażenie, znużenie, i rozumiem lepiej tego dziewiętnastowiecznego francuskiego autora, który pisał: Szczególność Sade'a to właśnie popełnienie występku tak potwornego, że nie można go scharakteryzować bez niebezpieczeństwa. Oczywiście literatura nie jest zbrodnią ani występkiem. Teksty Sade'a cechowała jednak pewna potworność myślenia i wyobraźni powodująca przerażenie Charles'a Nodier, który jest autorem przytoczonych wyżej słów. Problem Sade'a polega jednak także na tym, że ma on literackich dziedziców, i warto widzieć te długie rodowody (na przykład Genet).

 

Chciałem więc, naprawdę chciałem, przetłumaczyć coś z Korzyści z występku. Ale czytając na nowo te orgie opisane przez Sade'a byłem tylko znużony, choć chwilami kusiła mnie interpretacja, że pisarz kpi ze swojego czytelnika. Nie, on raczej tylko chce nieustannie podbijać i stopniować efekty. Więc po opisach zbiorowych orgii, gdzie bohaterowie wyładowują się w teatralnych pozach - oddając się jednocześnie wszelkim zboczeniom - nagle okazuje się, że to było jeszcze nic. Opisy zachowań libertyna, który na wagę złota płacił za ekshumowane z cmentarza ciała młodych chłopców i dziewcząt, by oddawać się nekrofilii - nic to. Dopiero takie przelewanie spermy, które łączy się z wyrafinowanymi torturami i zabójstwami zdaje się zadowalać pióro Sade'a. I tak na przykład, podczas uczty ma zginąć żona Noirceuila, jednego z libertynów. Ale i tu dominuje zasada niezaspokojenia. Zadawanie razów i bólu tej kobiecie w obecności męża - nic to, sodomizowanie i pieprzenie jednocześnie - nic to. Przegryzienie piersi - nic to. Powieszenie jej pod sufitem, tak aby świecznik spalał jej części płciowe, nic to. Oblanie jej spirytusem i podpalenie - i to za mało. Zaaplikowanie trucizny i spółkowanie z ofiarą w konwulsjach - cóż to jest. Wyrwanie języka, przekłucie uszu i spalenie oczu, to nie wystarcza. Dopiero sam moment jej śmierci zdaje się przynosić coś więcej przy akompaniamencie orgazmów i bluźnierstwa: Pani de Noirceuil wyzionęła ducha, a trzech naszych łajdaków zlało się bluźniąc jak galernicy. Ale zaraz widzimy, że i tego nie dosyć. Poświęciwszy żonę pan Noirceuil oddaje teraz córkę w ręce libertynów i morderców.

 

Ale nic to: w jednej z ostatnich scen książki Noirceuil poświęca swego syna i córkę Julietty:

 

Noirceuil żąda, aby moja córka branzlowała mnie na jego oczach; wylizuje łakomie małą śliczną dupkę tego dziecka, które wydane jest jego zachciankom. - Cóż za piękna dupa, Julietto, mówi do mnie, tak gwałtownie mnie podnieca. - I choć dziewczynka ma dopiero siedem lat, łotr już dobiera się do niej ze swoim olbrzymim chujem; ale nagle bierze się za swego syna Euforba, łajdak sodomizuje go, każąc mi przygniatać jaja tego dziecka. Chyba trudno o większy ból niż ten, którego doznaje nieszczęśnik, jednocześnie torturowany z przodu i z tyłu. Po kilku wycieczkach w tę piękną dupę Noirceuil wychodzi i każe katom, aby chłostali chłopca. Jeden z nich, nie zajęty biciem, sodomizuje Noirceuila, ja zaś przy pomocy brzytwy mam obciąć chłopcu jego partie męskie u dołu brzucha. W tym czasie Noirceuil rozcałowuje pośladki Teodory. I tak dalej, i tak dalej, nic to.

 

Bo wkrótce biorą się za córkę Julietty, siedmioletnią Mariannę. Noirceuil sodomizuje ją, zaś podniecona Julietta rzuca swoją nagą córeczkę do płonącego kominka, to dopiero wszystkich - i ją samą - podnieci! Ratującą się dziewczynkę odpycha pogrzebaczem, tymczasem partnerzy spółkują z Juliettą na wszystkie sposoby: Marianna upiekła się, spaliła. Ale nic to, przy końcu książki partnerzy libertyńscy zatruli studnie w miasteczku powodując śmierć półtora tysiąca osób, to było podniecające. Nie zdarzyło się to po raz pierwszy, bo podczas zbiorowej orgii z udziałem króla Sycylii: Zabiliśmy łącznie tysiąc sto siedemdziesiąt sześć ofiar, co czyni sto sześćdziesiąt na głowę, w tym sześćset dziewcząt i pięciuset siedemdziesięciu sześciu chłopców. Wszystko to przy akompaniamencie wydzielania spermy gęstej jak śmietana i o cudownym zapachu. Na tym tle słynna przeróbka 120 dni Sodomy przez Pasoliniego zdaje się igraszką rokokowych pasterzy, a nie oskarżeniem brunatnego nazizmu.

 

Zresztą... może to wszystko to nic. Ale nie mam jednak chęci tłumaczyć Sade'a dla Pana, ani oddawać się próbie literacko-filozoficznej analizy przytoczonych tu fragmentów. Oczywiście, we wstępie do Niedoli cnoty sygnalizowałem, że Niedole: nie dają się porównać umiarkowaniem opisów [...] choćby z "Korzyściami z występku". Mam sobie jednak za złe, że nie podkreśliłem ostrzej sprzeczności i nierówności tego pisarstwa, słowem, że nie uczyniłem tego, co czynię w tym liście do Pana. Nie zasygnalizowałem tego czytelnikom owych stu tysięcy egzemplarzy Sade'a wydanych przez Wydawnictwo Łódzkie.

 

Dla Pana przetłumaczyłem natomiast Gilberta Lely, niechże tak będzie; w porównaniu ze streszczaniem Sade'a jest to małe arcydzieło surrealistyczne. Surrealiści lubili Sade'a, ale czy klucz surrealistyczny do niego pasuje? Z trudem, z trudem, chyba że jako wytrych. I dlatego trudno mi się pogodzić z formułami tego samego Gilberta Lely, że: układy erotyczne, wciąż nowe w oczach Sade'a i tak delirycznie odważne, musiały być przez niego przetłumaczone poprzez feerię tortur, w blasku wbijania na pal. Ale jego bohaterowie posiadają język tak fascynujący, że najokrutniejsze rzeczy, które szepczą, dają się słyszeć tylko jako muzyka.

 

Czyżby?

 

Gdyby Pan zdecydował się wykorzystać ten list zamiast obiecanego tłumaczenia, byłbym bardzo zobowiązany.

 

Jacek Trznadel

 

 






bruLion - wybór tekstów