Przegląd - 2003-02-17
Jak Polaków tu, w Jackowie, posłuchać, to całe ich życie kręci się wokół dwóch spraw - pieniędzy i tyłka.
ANDRZEJ DUDZIŃSKI
Polskie marzenia w Chicago
Pan Mietek od kilku lat codziennie spogląda na Milwaukee Avenue zza okna wystawowego biznesu, w którym pracuje. Maszyna turkocze niemal bezustannie, ale on od czasu do czasu popatrzy, co dzieje się na ulicy. A dzieje się...
- Klucze dorabiam. Już z pięć lat. Przyjęli mnie tu do roboty, jak tylko
przyjechałem. Ślusarzem w Polsce byłem. Tam też miałem swoją szlifierkę
na rynku... Mówię szefowi, że chciałbym tu klucze robić... A rób,
powiedział. Za swoje kupiłem sprzęt, zamontowałem, drajłolem oddzieliłem,
okienko wstawiłem. I tak do dziś. Ludzi się poznaje, pewnie. Przeważnie
takich w potrzebie. Czasami przychodzą z poważniejszymi sprawami, bo klucz się
złamał i został w zamku albo jest zamek, a klucza nie ma. Całe zamki mi
przynoszą. Różni, nie tylko Polacy. Latynosi też, i biali Amerykanie. Jak się
jest w dzielnicy kilkanaście lat, to się ludzi zna. Wpadają, zanim klucz
zrobię, czasem pół życia opowiedzą. O dzieciach w Polsce, o mężu, co
pije, o żonie, co się puszcza. I o miejscowych przygodach. Ile ja tu już
karier widziałem? I milionera, który od sklepiku zaczynał, a hurtownię albo
fabrykę jak taki G. założył, i takiego, co z porządnego człowieka bumem się
stał. A już u kobitek to najlepiej widać, czy Amerykę poważnie traktują,
czy chcą się tylko prześlizgnąć. Żeby gadała, nie wiem co, od razu widać,
co za jedna. Czy zasady ma, czy tyłkiem chce Chicago zawojować.
Nauczycielka:
- Nie no... Sprzątać i sprzątać czyjeś brudy. Ileż można? Trzeba mieć
trochę godności. Ale co tu robić na dobrą sprawę? Zastanawiam się i nie za
bardzo wiadomo. Najlepiej to dziennikarką być. Ale na radio trzeba mieć pieniądze.
A gazety? Wydawca jednej wydaje, ale gumowe czeki, za drugim ciągną się afery
finansowe, nabrał od ludzi kasy i nie rozliczył do dziś, z trzecim wstyd się
identyfikować, bo to skansen intelektualny i historyczny. Wszyscy ze wszystkimi
po sądach się ciągają. A gdzie indziej pełna obsada. Faceta z klasą nie
znajdziesz. Bo w ogóle który ma choć z osiem klas? Na palcach jednej ręki
policzysz. Zabiera cię do restauracji i łyżką je kartofle albo palcami. Ale
jeździ mercedesem i ma skarpetki w złote węże. No i świeci jak choinka, bo
ma z pół kilo złota na sobie. Może małolaty to przyciąga. No to do szkoły
sobotniej poszłam. Śmieją się, że te trzy godziny z uczniami to moje pięć
minut. Ale żeby pan wiedział, że jak cały tydzień napracuję się w
serwisach, to ta szkoła jest jak balsam na duszę. I pomyśleć, że w Polsce
pracowałam w szkole, miałam swoje klasy, gabinet przedmiotowy. Moi uczniowie
olimpiady wojewódzkie wygrywali... Ale Ameryki i pieniędzy się zachciało. I
co? - macha ręką. - Może jednak do Polski wrócę?
Barmanka:
- Po co ja do Polski mam wracać? A gdzie mi będzie lepiej niż tu? Ogólniak
skończyłam, w moim mieście połowa ludzi nie ma pracy. A ja se tu stoję,
nalewam, o co proszą, z każdym pogadam, pośmieję się. No i co z tego, że
zapijaczone mordy nieogolone kiwają mi się nad barem? Że dowcipy niewybredne?
Co mi szkodzi uśmiechnąć się, jak wiem, że zostawi mi większy napiwek?
Trzeba dać takiemu się wygadać. Będzie ględził, no to co? Można udawać,
że się słucha i podlewać gościa, a on w siódmym niebie, wreszcie dopadł słuchaczkę,
której może się zwierzyć.
Kontraktor:
- Ameryka? Super ja się tu czuję. Wreszcie stara mi nie brzęczy nad uchem. Mi
nie szkodzi, że w bejzmencie mieszkam. Prawie jak w wojsku, z chłopakami na
jednej sali, nie? Wracam se z roboty, przebiorę się w dżiny, koszulkie, na
jednego skoczę, tu na róg. Życie dopiero tutaj mi się zaczęło, po pięćdziesiątce.
Panienki na mnie leco, młodsze niektóre niż córa moja. One lubio takich jak
ja, co to wiedzo, w czym rzecz. Tyle lat ja w Polsce, tylko praca, dom, kościół.
- Wysyłasz pieniądze rodzinie?
- Na początku to prawie wszystko żem wysyłał. Teraz mniej, bo sam mam
potrzeby. Forda escorta żem kupił, dobry dil, osiem stówek dałem. Trochę
przechodzony, ale jeszcze rwie z piskiem opon. Do roboty dojeżdżam i laski
czasem wożę.
- Gdzie je poznajesz?
- A mało to okazji? W tawernie choćby. Czasem uda się którąś wyciągnąć.
W samochodzie ją potem można, no wiesz. Albo do niej idziem. Bo w bejzmencie
przy chłopakach to tak za bardzo atmosfery nie ma na takie spotkania.
Pan Mietek:
- Kolegów mam, słucham, co mówią, czasem to nie wiem, czy śmiać się, czy
płakać. Jeden z drugim pajaca z siebie robi. Co, nie wiem, że po dziwkach
chodzą, płacą za rozbierane randki? A przechwalają się, co oni tam mogą
zwojować. Niby mam wierzyć, że facet po pięćdziesiątce trzy stówki na
tydzień ma ze sprzątania, w bejzmencie materac rentuje. I co, panienka
19-letnia z nim do łóżka poszła, bo się zakochała? To czemu wstała po
godzinie i wyszła? Bzyknie jeden z drugim prostytutkę, a potem przy piwie się
przechwala, jakich podbojów dokonał.
Pani Jola:
- Robota lekka nie jest, ale gdzie łatwo pieniądz przychodzi? Ale dobrze, że
jest. Ile ja się w domu nasiedziałam, już myślałam do Polski wracać. Ale
stary by się tylko ze mnie natrząsał, że Ameryki mi się zachciało, a jak
co do czego przyszło, to sobie rady nie dałam. I tak już Amerykę podbijam od
czterech lat, a co?
- Za rodziną pani nie tęskni?
- Co tęsknienie da? Konkrety się liczą. Córki moje - jedna za mąż wyszła
w ubiegłym roku, druga do matury się sposobi - ubrane jak laleczki chodzą.
Paczki wysyłam, żeby im niczego nie brakowało. Tanio załatwię. Czasem na
domku dostanę od pani jakieś ciuchy, całkiem dobre jeszcze. No to od razu
paka i przez Polame do domu. A jak mam czas, popołudniami albo wieczorami po
trifstorach się przejdę, dosłownie za centy dobre rzeczy pokupuję. Nie tylko
dla nich. A o sobie to niby nie pomyślę? Bo pani Jola to dziewucha w średnim
wieku, ale z klasą. Jak w sobotę na parkiet wyjdę, chłopaki jak malowanie
zaraz obok zaczynają się kręcić. Powodzenie mam, nie powiem, ale tak jakoś
zawsze było, jeszcze w szkole podstawowej chłopaki za mną latali.
Szewc:
- Ja tu jestem szewcem od kilkunastu lat. Zmieniałem miejsca, ale tu najdłużej
jestem. Co za buty mi przynoszą. Panie, jak już w czymś takim człowiek
chodzi, to koniec świata. Polacy wykupują po trifstorach stare kapcie i mi tu
przynoszą do wyłatania. But kosztował może 2-3 dol., a ja im zelówki za
8-10 robię. I lecą potem na dancing do Kongresowej. Najwięcej roboty w piątek,
kobitki przylatują, żeby im obcasy poustawiać. A za tydzień znów z tymi
samymi chodakami...
Laska:
- Trzeba żyć. Ameryka nie pieści. A jak się ma 20 lat i głowę na karku, to
można się urządzić. Śmieszą mnie ci faceci w leksusach i mercedesach, co
podjeżdżają pod Jedynkę. Brzuch się trzęsie, łysina przykryta pożyczonymi
włoskami, ale rżnie taki młodzieżowca. Idę z nim, czemu nie? Od razu jestem
panią. Wiadomo, czego chce, ale też wiadomo, że przy takim łatwiej się żyje.
Płaci za moje mieszkanie, pokrywa rachunki za masażystkę, kosmetyczkę,
ubrania. Siedzi przy żonce, czasem tylko wyskoczy bzyknąć, ale nie chrapie mi
całymi nocami nad uchem. Na wczasy zabierze, Floryda, Hawaje... Przecież nie będę
ustawiała słoików na półkach w jakimś sklepie, żeby właściciel, taki
sam dupek jak ten, obmacywał mnie po kątach za 6,50 na godzinę. To jasne. Nie
ma wyboru, nad czym tu w ogóle się zastanawiać.
Młodziak:
- No i ta mała jest naprawdę nie do wyjęcia. Patrzę, z jakim typem się
prowadza, i rzygać mi się chce. O czym ona z nim rozmawia? Chyba o kasie, którą
on liczy swoimi brudnymi paluchami. Dajcie spokój, facet ma w ustach co trzeci
ząb, dłubie co chwilę wykałaczką i pali cygara. No weź się z takim pocałuj.
To tak, jakby wylizywać popielniczkę. W życiu bym takiej dziwki nie tknął.
- A inne laski?
- Najwyżej jak która świeżo z Polski, i to najlepiej z jakiegoś zadupia.
Ale trzeba mieć szczęście. Jak pobędą dłużej, robią się cwane. A już
najgorsze są takie intelektualistki, po studiach. Sprząta w serwisie i
zadziera nosa.
Pan Mietek:
- Mój znajomy, taki Gienek, też się prowadza z osiemnastką. On brzuchaty,
siwy wianuszek kłaków mu na łepetynie tylko został, ale koszulkę czarną z
Metallicą nosi. Na szósty krzyżyk idzie, a wciąż mu się zdaje, że czas 40
lat temu stanął. Panienka grzeczna nawet, ładniutka, nie powiem, ale przecież
dzieciak jeszcze. On kasę ma, przynajmniej sprawia wrażenie, że ma, bo co tam
w banku, to tylko on wie. I wmówił lasce, że ładnie śpiewa, więc będzie
jej karierę finansował. Nawet już długo są, rok prawie. Jej matka z Polski
przyjechała, 15 lat od Gienka młodsza. I co pan myślisz, że coś złego
powiedziała? Nie, razem z nimi zamieszkała i jeszcze sztorcowała młodą, jak
do łóżka nie chciała z Gienkiem iść. Sam mi się chwalił. Tylko na ślub
nastawała. A nie jestem przekonany, czy sama mu do wyrka nie wskoczyła, bo
trzeba przyznać, całkiem niezła jeszcze była. Taka rycząca czterdziestka,
wiesz pan.
Pani Jola:
- Kręcił się przy mnie taki Stachu od kontraktora. Nawet miły, póki nie
wypił. Potem cham z niego wychodził. Za tyłek chwytał albo za cycki i do całowania
się brał, nawet na środku parkietu. Powiedziałam, żeby się odczepił. No
to zaczął mnie śledzić. Jak ja do Kongresowej, on za mną. Ja do Jagiellonii,
on też. Do Kapitolu, do Cardinala. Gdzie się nie ruszę, ten świrus za mną.
Zakochał się chyba. Ale co to za miłowanie? W Polsce żona i troje dzieci, a
on tu za mną lata. Wódkę stawiał, kwiaty kupował. Mówię mu:
"Dzieciom wyślij, zamiast tracić", a on że mnie kocha i życia poza
mną nie widzi. W końcu mówi: "Joluś, razem biznes zrobim. Po co ty w
tych serwisach się marnujesz, razem będziem jeździć. Ja samochód mam, a
jeszcze w odkurzaniu pomogę". Miał nawet kogoś, od kogo te domki można
było odkupić, ale nie chciałam, bo wtedy już całkiem by się ode mnie nie
odczepił. Co, jego głodne dzieciaki mam mieć na sumieniu? A poszedł! Mnie
bardziej przydałby się taki niezależny mężczyzna. Choć z maturą, żeby
miał co opowiadać interesującego. Już takiego mam na oku. Co niedzielę do
kościoła na 10.30 chodzi. Raz siedziałam koło niego, nawet zagadałam przy
wyjściu, ale jakoś nie załapał. Próba nie strzelba, może następnym razem
wypali.
Kelnerka:
- Studia skończyłam w Polsce i co? Tutaj z talerzami biegam, byle głupek na
mnie pokrzykuje, próbują za biust banknoty wsuwać. Upokorzenie. W Polsce taki
furmanką by najwyżej jeździł, a tu pana rżnie. Koniak pije. Jak mi tu jeden
zrobił awanturę, że mu koniak bez lodu podałam, to mnie o mało szefowa nie
zwolniła, bo klient, nawet taki palant, zawsze ma rację. No i wysługuję się,
za grosze. Bo już uważaj, jak ci Polak zostawi napiwek.
Do szkoły bym chciała pójść, język poprawić, znaleźć lepszą pracę.
Jak już kiedyś wyrwę się z tego Polakowa, to mnie tu nikt nie zobaczy. Ale
pewnie zanim dostanę papiery, będę musiała zadać się z którymś z tych
wieprzów. Nie dla każdego Ameryka jest Ameryką.
Wacek:
- Rodacy generalnie nie znają się na samochodach. Warsztat samochodowy to na
Polonii dobry biznes. Są złote rączki, co zamiast paska napędowego używają
damskich rajstop, ale oni tak naprawdę potrafią jedynie dorżnąć auto do końca.
Nawet nie ma jak grata Latynosowi opchnąć. Czasami jak otwieram maskę, to
nadziwić się nie mogę, jakie Polacy wymyślają patenty. Ale większość nie
ma pojęcia, w jaki sposób samochód jedzie, więc z byle czym do mnie przyjeżdżają.
Pomagam, jak mogę. Wielu ludzi można poznać. No, a już kobiety...
Witek:
- Pracowałem u Wacka, ale musiałem odejść. Bałem się, że jak pewnego dnia
wyjdę z warsztatu, to mi ktoś nóż w plecy wbije. Oszukiwał na chama. Łatwo
Polaka przeciągnąć na kasę, a on to już sumienia nie ma wcale. Zagląda pod
maskę, widzi, że jakiś drobiazg, ale mówi, że poważna sprawa.
- To ile, panie, będzie kosztować? - pyta zmartwiony klient.
- No nie wiem, muszę dokładnie sprawdzić - idzie na całego.
- Ale dwie stówki, czy więcej?
- Może mniej, może więcej...
- Do dwóch stówek to rób pan, a jak więcej, to będę musiał pomyśleć.
Tam tylko rurka się odpięła, trzeba wymienić zacisk za 1,2 dol. i przykręcić
śrubkę. Ale skoro gość chce płacić dwie stówki, to czemu nie? Jak mu
wypisze robót za 180 dol., to klient jest szczęśliwy jak ogórek na wiosnę.
Jeszcze twierdzi, że miał farta.
Patrycja:
- Bujam się tu już trzy lata. Jestem nielegalnie. Do Polski za bardzo nie chce
mi się wracać. Pracuję trzy razy w tygodniu. Stoję za barem. Mam z tego dwa
razy więcej pieniędzy niż dziewczyny, które sprzątają przez sześć dni w
tygodniu. Chciałam uregulować pobyt, myślałam nawet, żeby znaleźć kogoś,
komu mogłabym zapłacić za ślub, ale stojąc za barem, poznałam zbyt dobrze
facetów, by pójść z którymś z nich na taki układ. Pewnie, że najlepiej
byłoby znaleźć młodego, przystojnego i z kasą, który nosiłby mnie na rękach,
ale z tym to raczej trudno. Jak młody i przystojny, to bez kasy i na odwrót.
Wybrałam więc inne rozwiązanie. Wyszłam za faceta po pięćdziesiątce,
grubego i trochę schorowanego, który świata poza mną nie widzi. Kasę ma.
Zakochany, że aż śmiać mi się chce. Za trzy lata weźmiemy rozwód. Mam
nadzieję z tego związku wynieść oprócz pobytu także połowę majątku. A
co do innych mężczyzn? Mam najlepszy punkt obserwacyjny, jaki można sobie
wyobrazić. Wystarczy wskazać palcem.
Rysiek:
- Dla mnie ta Ameryka to chyba jest szczęście. Robię u kontraktora. Pilnuję,
żeby solidnie wykonać to, co do mnie należy. Nie boję się, że wylecę, choć
zdarza się, że przez tydzień lub dwa nie mam roboty. Ale to jest
wkalkulowane. Żyję skromnie, wysyłam pieniądze żonie i dzieciom do Polski.
Tam bym siedział i bąki zbijał. Słyszę, co robią znajomi. Jestem zdrowy,
mam jeszcze siłę do pracy i co najważniejsze, spokój. Codziennie gram w małe
lotto. Pięć skreśleń na 35. Największa możliwość wygranej. Mam farta, bo
przynajmniej raz na tydzień trafiam trójkę. Dwa razy miałem czwórkę. Raz
wysłałem pieniądze do Polski, a drugi raz zabalowałem. Na wycieczkę pojechałem.
Kalifornia, Las Vegas, Yellowstone... Było na co popatrzeć. Dziewczyny z
Polski takie wesołe jechały. Fajnie było. Wiem, że któregoś dnia trafię
piątkę. Wtedy spakuję się i wyjadę. Jutro to jutro, za rok to za rok. Chyba
że wcześniej emigrejszyn mnie wysiuda. Ale do kościoła chodzę co niedziela,
modlę się, żeby dorwali mnie jak najpóźniej. I o zdrowie dla żony i
dzieci. Chyba szczęśliwy jestem. Tak sobie myślę, jak wstaję codziennie
rano o piątej i wiem, że mam robotę, którą muszę wykonać. Ktoś powie, że
to takie proste. Ale po co komplikować.
Pan Mietek:
- Jak ludzi posłuchać, to całe ich życie kręci się wokół dwóch spraw -
pieniędzy i tyłka. Raz na wozie, raz pod wozem. Rzadko panuje równowaga. A
jak już jest, to nie na długo. Może dlatego ludzie nazywają ten stan szczęściem.
A wszyscy inni wciąż dążą do niego.
PS: Imiona i profesje niektórych bohaterów na ich prośbę zmieniono.
adres: Jackowo, USA, polaczkowo