Robert Bielecki

Jacques Foccart - szara eminencja

 

Spod wysoko sklepionej jajowatej czaszki patrzą uważnie oczy starszego pana. Mięsisty podbródek i pełne policzki nadają mu wygląd dobrotliwego prowincjusza. Resztki włosów na skroniach, lekko odstające uszy, ledwie zarysowane brwi płowego blondyna uzupełniają tę banalną twarz, która niczym nie powinna przyciągać spojrzenia przechodniów. Jodełkowy garnitur w kolorze marengo kupiony był chyba na wyprzedaży, w każdym razie nie świadczy wcale, że starszy pan może należeć do paryskiego high-life'u. Tylko sygnet z dukatowego złota, wciśnięty na pulchny palec lewej ręki, nasuwa przypuszczenie, że ów prowincjusz nie ma chyba materialnych kłopotów. Sygnet zdobiony jest dyskretnie czteroramiennym krzyżem Lotaryngii, stanowi więc wyznanie politycznej wiary nie znanego nam jeszcze osobnika.

Mamy przed sobą Jacques'a Foccarta, szarą eminencję Piątej Republiki, człowieka, który przez wiele lat należał do wąskiego grona ludzi rządzących Francją. Dostąpił zresztą tego wyróżnienia nie będąc ministrem, nie zasiadając nigdy na parlamentarnej ławie, nie wygłosiwszy nawet żadnego przemówienia i nie spotkawszy się ani razu z dziennikarzami. Paryskie redakcje dysponują zaledwie kilku zdjęciami starszego pana, bo posuwając ad extremum zamiłowanie ku tajemniczości, nader rzadko pojawiał się w miejscach publicznych. Nie zawsze wiadomo, czym się zajmował wówczas, gdy wiele znaczył we francuskiej polityce - w każdym razie jedno jest pewne: był wpływowy, groźny i wszechmocny.

Jacques Foccart przez lat szesnaście, za prezydentur de Gaulle'a i Pompidou, stał na czele "nieoficjalnej policji", określonej zbiorczym terminem Service d'Action Civique. Oficjalne początki SAC sięgają wprawdzie roku 1958, ale w rzeczywistości wywodzi się ona z wojennej gaullistowskiej służby wywiadowczej. Służbą tą - Bureau Central de Renseignement et d'Action - kierował (1940-1945) kapitan Andre Dewavrin, pseudonim "Passy". Zajmował się nie tylko zbieraniem, informacji, które mogły interesować aliantów, ale przygotowywał też teren, by ułatwić gaullistom przejęcie władzy po wyzwoleniu. To przygotowywanie polegało m. in. na neutralizacji politycznych konkurentów, do których zaliczano przede wszystkim działaczy partii komunistycznej. Historia francuskiej Resistance obfituje w do dziś nie wyjaśnione "wsypy" i denuncjacje, a część tych tragedii - być może pochopnie - przypisuje się właśnie BCRA.

Jacques Foccart był agentem Biura już od roku 1942, kiedy stworzył tam własną sieć wywiadowczą, obejmującą departament Mayenne. Ów absolwent Wyższej Szkoły Handlowej, zdemobilizowany w stopniu sierżanta piechoty, założył w początkach okupacji przedsiębiorstwo zajmujące się dostawą węgla drzewnego. Nosił jeszcze wówczas nazwisko Koch i prowadził interesy z Organizacją Todta, co pozwalało mu na dosyć swobodne poruszanie się w strefie budowy "wału atlantyckiego". W roku 1944 mianowano go więc szefem wywiadu na całą Normandię i powierzono realizację planu "Żółw" - blokowania szlaków komunikacyjnych. Foccart-Koch odegrał istotną rolę w pierwszych dniach po wylądowaniu aliantów, kiedy udało mu się opóźnić marsz hitlerowskich posiłków ku linii frontu.

W sierpniu tegoż roku po raz pierwszy spotyka de Gaulle'a i - jak sam mówi - od tego momentu staje się "niezachwianym gaullistą". Jego wierność przybrała formę niemal religijnego kultu i Foccart założył nawet w swej willi "Charlotte" w Luzarches prywatne muzeum pamiątek po uwielbianym przywódcy.

W 1947 roku de Gaulle tworzy Rassemblement du Peuple Francais licząc, że w niedalekiej przyszłości zdoła odzyskać władzę. Jacques Foccart wstępuje oczywiście do RPF i dosyć szybko staje się bliskim współpracownikiem generała. Powierzono mu najpierw rozbudowę partyjnych szeregów w dziewięciu departamentach zachodniej części kraju i na Antylach, później stanowisko delegata do spraw departamentów i terytoriów zamorskich, a wreszcie w 1954 roku funkcje sekretarza generalnego. To ostatnie wywyższenie nie było jednak wynikiem samych tylko zdolności organizacyjnych. W chwili, gdy dotarł na szczyt partyjnej drabiny, RPF przestało już być ruchem masowym, a Charles de Gaulle, zniechęcony i rozgoryczony, wycofał się w zacisze swego Colombey. Niemal wszyscy współpracownicy generała utracili wiarę w możliwość jego powrotu do władzy i, porzuciwszy RPF, przeszli do innych partii. U boku de Gaulle'a pozostali tylko sekretarz Georges Pompidou, szef gabinetu Olivier Guichard, dwaj doradcy Roger Frey i Gaston Palewski, adiutant pułkownik Gaston de Bonneval i właśnie Jacques Foccart.

Foccart odegrał znaczną rolę w maju 1958 roku, kiedy to dogorywała Czwarta Republika i rodziła się Piąta, gaullistowska. Jako oficer rezerwy kontrwywiadu (miał za sobą intensywne szkolenie w brytyjskiej Intelligence Service i stopień pułkownika) odbywał okresowe ćwiczenia w ośrodku 11 pułku spadochronowego w Cercotte pod Orleanem. Nawiązał dzięki temu kontakty z oficerami owej jednostki i w dniach zamętu mógł zapewnić de Gaulle'a, że w razie potrzeby spadochroniarze udzielą mu zbrojnego poparcia. W mieszkaniu Foccarta odbyło się spotkanie wysłannika generała z emisariuszem Rene Coty; podczas tego spotkania ustalono, że szef państwa powierzy de Gaulle'owi misję sformowania nowego rządu. W uznaniu tych zasług generał mianował Foccarta swym specjalnym doradcą i włączył najpierw do ekipy Pałacu Matignon, a potem do zespołu współpracowników w Pałacu Elizejskim.

Foccartowi, który spędził młodość na Gwadelupie, a w RPF zajmował się departamentami i terytoriami zamorskimi, powierzono resort francuskich posiadłości w Czarnej Afryce, z których wiele objętych było silnym ruchem narodowowyzwoleńczym. Latem 1958 roku przygotowuje on podróż de Gaulle'a po Afryce Zachodniej i Równikowej, a we wrześniu ma swój udział w poważnym sukcesie, jakim były wyniki konstytucyjnego referendum. Wszystkie dawne kolonie - z wyjątkiem Gwinei - zdecydowały się utrzymać ścisłe związki z Paryżem jako autonomiczne republiki francuskiego imperium. Dwa następne lata poświęca Foccart na umacnianie pozycji zaufanych ekip afrykańskich, co sprawiło, że kiedy w 1960 roku terytoria te otrzymały formalną niepodległość, niemal wszędzie ster rządów objęli ludzie wierni de Gaulle'owi. Bastionami francuskich wpływów stały się zwłaszcza Senegal Leopolda Senghora, Wybrzeże Kości Słoniowej Felixa Houphouet-Boigny, Niger Diori Hamani i Madagaskar Tsiranany. Nowe państwa zawarły z Paryżem porozumienia polityczne, gospodarcze i wojskowe, a nad realizacją tych układów miał czuwać właśnie Foccart jako sekretarz generalny do spraw Wspólnoty Francusko-Afrykańskiej.

Utrzymanie wpływów w Afryce nie było sprawą prostą ani łatwą. Niektóre kraje tego kontynentu - np. Gwinea, Ghana, Mali - próbowały połączyć wyzwolenie polityczne . ze swoistą rewolucją socjalną. Dlatego też państwa afrykańskie podzieliły się wkrótce na dwa bloki: liczniejszy - związany z Zachodem i bardziej ograniczony - wspierany przez obóz socjalistyczny. Jacques Foccart, zaniepokojony radykalizacją pewnych ruchów wyzwoleńczych i pojawieniem się lewicowej opozycji w oddanych jego pieczy republikach, rozbudowuje afrykańskie, służby specjalne, dając im francuskie wzorce organizacyjne, sprzęt, instruktorów i doradców technicznych.

Pod rozkazy Foccarta przeszła też działająca już wcześniej terrorystyczna "Czerwona Ręka", której zadaniem była m. in. likwidacja niewygodnych Francji polityków. To właśnie jej agent, William Bechtel, w październiku 1960 roku w Genewie otruł talem przywódcę kameruńskiej opozycji, doktora Felixa Moumie.

Jacques Foccart próbował zresztą rozszerzyć francuskie wpływy także na inne państwa afrykańskie. W latach sześćdziesiątych, korzystając z usług oficerów 11 pułku spadochronowego, parokrotnie organizował zamachy na Sekou Toure i dostarczał broń gwinejskim opozycjonistom, którzy schronili się w Senegalu i na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Szczególną uwagę zwrócił jednak na dawne Kongo Belgijskie, gdzie udało mu się wprowadzić swych ludzi do tamtejszych służb specjalnych. Szefem tych służb u premiera Cyrille'a Adouli został niejaki Andre Labay, który uprowadził słynnego Alberta Kalondżi - "cesarza" południowej Kasai.

Mniej natomiast skłonny do współpracy z Francją był początkowo gen. Mobutu. Kiedy obalił prezydenta Kasawubu, Jacques Foccart uznał, że w interesie Paryża dobrze będzie "usunąć" nowego szefa państwa. Ponieważ Mobutu lubił w wolnych chwilach zabawiać się strzelaniem z pistoletu, podsunięto mu rewolwer, którego okładziny wykonane zostały z materiału wybuchowego. Zamach nie udał się, bo kongijski wartownik, czuwający nad prezydencką strzelnicą, sam wcześniej skorzystał z owego colta i zginął rozerwany na strzępy.

Jacques Foccart w kilka lat później odda jednak wielką przysługę Mobutu, kiedy w czerwcu 1967 roku zorganizuje porwanie Moise Czombego. Dawny przywódca separatystów katangijskich przebywał na wygnaniu w Hiszpanii, skąd kierował przygotowaniami do nowej rebelii w swej ojczystej prowincji. Jeden z agentów Foccarta zdołał skłonić Czombego do nabycia kawałka ziemi na Balearach i, by pokazać mu przyszłą posiadłość, zawiózł go tam samolotem. W drodze powrotnej z Ibizy zmusił pilota do zawrócenia na południe i w godzinę później Czombe znajdował się już w algierskim więzieniu.

Na wniosek Foccarta w 1960 roku de Gaulle wydzielił tzw. siły interwencyjne, których zadaniem miały być "operacje porządkowe" na terenie Afryki. Siły te, złożone z pułków spadochronowych i jednostek lotniczych, rozmieszczono w południowo-zachodniej części Republiki, m. in. w Pau i Tarbes. Na mocy dwustronnych porozumień z państwami afrykańskimi Francja dysponowała zresztą własnymi bazami w Senegalu, na Wybrzeżu Kości Słoniowej i w Kamerunie. Siły interwencyjne stanowiły gwarancję utrzymania przy władzy profrancuskich ekip i skutecznie zapobiegły kilku próbom lewicowych przewrotów, m. in. w Gabonie, Czadzie i Kongu-Brazzaville. Jacques Foccart sam organizował zresztą zamachy stanu - m. in. w Togo i Dahomeju - kiedy uznał, że ekipa sprawująca władzę jest już "zużyta" i nie ma oparcia w społeczeństwie.

Byłoby jednak błędem sądzić, że Foccart zajmował się tylko działalnością policyjną bądź wywiadem. Jako sekretarz generalny Wspólnoty był czymś w rodzaju drugiego ministra spraw zagranicznych, bo kraje afrykańskie wyłączono spod kompetencji Quai d'Orsay. Tym samym do jego zadań należało także umocnienie gospodarczych i kulturalnych wpływów Francji w Czarnej Afryce, intensyfikacja współpracy przemysłowej i wymiany handlowej, wysyłanie francuskich wykładowców, instruktorów, inżynierów i techników. Jacques Foccart, który w metropolii nie cieszył się najlepszą opinią, na południe od Sahary uchodził często za "przyjaciela Afrykanów" - rzecz jasna pośród ludzi należących do tamtejszych elit. To on właśnie - według linii nakreślonych przez de Gaulle'a - pomyślnie przeprowadził proces dekolonizacji, który, z wyjątkiem jednej tylko Gwinei, przebiegał niemal bezboleśnie. Ta foccartowska polityka była zupełnie inna niż stosowana za czasów Czwartej Republiki, kiedy to brutalnie tłumiono powstanie na Madagaskarze, zdetronizowano marokańskiego sułtana i więziono tunezyjskich działaczy niepodległościowych. Realizowana przez Foccarta dekolonizacja Czarnej Afryki zapowiadała też rychłe wycofanie się Francji z Algierii i właśnie dlatego budziła taki niepokój pieds-noirs, stając się jednym z istotnych powodów "tygodnia barykad" i "puczu czterech generałów". Z perspektywy dwudziestu lat, jakie upłynęły od owych wydarzeń, można stwierdzić, że - z francuskiego punktu widzenia - to, co robił Foccart na południe od Sahary, okazało się skuteczne i umożliwiło trwałe utrzymanie większości dawnych kolonii w orbicie wpływów Paryża.

Chociaż terenem działalności Foccarta była przede wszystkim Czarna Afryka, próbował on w początkach rządów de Gaulle'a rozszerzyć swe kompetencje na północną część kontynentu. Z jego rozkazu "Czerwona Ręka" włączała się do walki z powstaniem algierskim, starając się przerwać, a przynajmniej utrudnić dostawy broni dla FLN. Już we wrześniu 1958 roku w jednym z genewskich hoteli został zlikwidowany handlarz bronią Marcel Leopol. Zamachu dokonał niejaki Chichawi, z pochodzenia Tunezyjczyk, który wbił w kark swej ofierze niewielką strzałę nasyconą kurarą. W miesiąc później agenci "Czerwonej Ręki" ostrzelali samochód innego z kontrahentów FLN - Otto Schlutera, w chwili gdy z dużą szybkością mknął autostradą z Hamburga do Lubeki. Jedna z kul przebiła oponę. Mercedes gwałtownie skręcił ku betonowej barierze i tylko cudem Herr Schluter wyszedł cało z tej przygody, rezygnując później z wszelkich transakcji z Algierczykami. Kolejną ofiarą stał się Georg Puchert, znany pod pseudonimem "kapitan Morris", któremu - tym razem skutecznie - podłożono bombę kulkową pod samochodem.

Już wkrótce okazało się, że Charles de Gaulle ma nowych przeciwników. Byli nimi fanatyczni obrońcy Algierii Francuskiej, którzy wiosną 1961 roku zawiązali terrorystyczną Organisation de I'Armee Secrete (OAS). Doświadczenia, jakie zebrał Foccart z podległą mu "Czerwoną Ręką", mogły okazać się zbawienne, tym bardziej że początkowo ministerstwo spraw wewnętrznych było bezsilne wobec fali zamachów. Sekretarz generalny Wspólnoty zaproponował więc, by walczyć z OAS jej własnymi metodami i, uzyskawszy zgodę generała, utworzył terrorystyczny oddział pod nazwą Mouvement pour la Communaute. Oficjalnie miała to być organizacja gaullistowskiej lewicy, grupująca zwolenników pojednania francusko-algierskiego. W rzeczywistości jednak delegowano do niej wysokiej klasy specjalistów od zamachów bombowych, sabotażu i skrytobójczych zabójstw.

Na przełomie lat 1961-1962 kilkudziesięciu agentów Foccarta działa w Algierze, wysadzając w powietrze bary i kawiarnie - miejsca spotkań oasowców, zakładając bomby-pułapki w ich samochodach, próbując likwidować przeciwników w ulicznych strzelaninach. Bojówki "Ruchu" okazały się jednak za słabe dla rozprawienia się z przeciwnikiem, tym bardziej że obrońcy Algierii Francuskiej mieli szerokie poparcie wśród miejscowej ludności europejskiej. W styczniu 1962 roku oasowcy z grupy "Delta" porucznika Degueldre'a wysadzili w powietrze willę "Andrea" - kwaterę główną foccartystów - grzebiąc pod jej gruzami 19 członków "Ruchu". Resztki komanda w parę dni później wycofano do metropolii, a walkę z terrorystami przejął całkowicie minister spraw wewnętrznych Roger Frey, który zresztą niechętnie widział wtrącanie się Foccarta do swego resortu.

Niemal równocześnie ze sprawami Czarnej Afryki Jacques Foccart otrzymał od de Gaulle'a poufne zadanie zorganizowania takich służb specjalnych, które nie wchodziłyby w skład normalnej policji, przez co można by je wykorzystać do załatwiania "delikatnych spraw". Service d'Action Civique od początku miała więc charakter gaullistowskiej policji partyjnej, której głównym celem było śledzenie przeciwników generała, a w razie potrzeby niweczenie ich planów.

Foccart oparł się początkowo na dawnych agentach BCRA, rychło jednak okazało się, że zadania są tak rozległe, iż trzeba znacznie zwiększyć liczebność personelu. "Goryl" de Gaulle'a, Paul Comiti, podsunął mu myśl zatrudnienia Korsykanów, którzy od paru pokoleń chętnie szukali zajęcia w policji, żandarmerii i służbie celnej, a zresztą potrafili zachować typowo klanową solidarność, jakże potrzebną w takiej właśnie organizacji, jak Service d'Action Civique. Już jesienią 1958 roku zaczęto intensywną rekrutację wśród mieszkańców Korsyki, a także tych Korsykanów, którzy osiedlili się w Marsylii, Nicei i Tulonie. Nie zdołano jednak uniknąć werbunku zwykłych kryminalistów, tym bardziej że właśnie wyspiarze kontrolowali świat przestępczy dużych miast południa Francji.

Od samego początku SAC była policją oddaną do dyspozycji de Gaulle'a. Jej członkowie przysięgali mu wierność, bezwzględne posłuszeństwo i pełne oddanie w realizacji wskazanych im celów. Deklarowali walkę komunistom, nazywanym coco albo bolcho, za swych przeciwników uważali też działaczy lewicowych związków zawodowych, ludzi niechętnych idei silnego państwa i tych wszystkich, którzy kwestionowali tradycyjne moralne wartości chrześcijańskiego Zachodu.

Znaczenie Service d'Action Civique jako policji politycznej zaczęło rosnąć w okresie bezpardonowej walki z OAS. Charles de Gaulle początkowo zdawał się lekceważyć niebezpieczeństwo, jakie groziło mu ze strony zdesperowanych obrońców "Algierii Francuskiej". Mówiono, że Jacques Foccart, chcąc przekonać go, że oasowcy rzeczywiście dybią na jego życie, dopuścił do jednego z zamachów, wiedząc, że przygotowano go nieudolnie i że nie zakończy się on tragedią. 8 września 1961 roku, kiedy generał zdążał ku Colombey, terroryści odpalili ładunek plastyku ukryty pod pryzmą piasku koło miasteczka Pont-sur-Seine. Ściana ognia wyrosła na drodze - zamachowcy sądzili, że zatrzyma to samochód - ale kierowca wiozący szefa państwa zwiększył tylko szybkość i bez trudu przebił się przez barierę płomieni. W kilka dni później Foccart miał już pod kluczem całą bojówkę - dowódca Cabanne'de la Prade został skazany na dożywocie, a jego podkomendni na kary długoletniego więzienia. Charles de Gaulle, przekonany już, że niebezpieczeństwo ze strony OAS jest naprawdę realne, rozszerzył kompetencje Foccarta, zwiększył budżet SAC, co umożliwiło przekształcenie tych służb w groźny instrument walki politycznej. Jedną z najbardziej spektakularnych akcji foccartystów było uprowadzenie z Monachium i przewiezienie do Francji znanego oasowca, eks-pułkownika Antoine'a Argouda.

Jacques Foccart podzielił SAC na "pion informacyjny" i "pion działania". Pierwszy zajmował się zbieraniem wszelkich danych o publicznym i prywatnym życiu aktywistów partii lewicowych, zwolenników szybkiego zakończenia wojny algierskiej, sympatyków FLN, a także oasowców. Stopniowo tę inwigilację rozszerzono na polityków z partii burżuazyjnych - m. in. radykałów i centrystów - pozostających w opozycji wobec generała. Później, w trzecim stadium swej policyjnej działalności, Foccart zaczął śledzić osobistości z ruchu gaullistowskiego i mówiono nawet, że nie omieszkał założyć aparatury podsłuchowej w biurze samego de Gaulle'a. To właśnie wtedy, w roku 1965, na łamach satyrycznego "Canard Enchainś" pojawił się rysunek przedstawiający małżonków Pompidou we wspólnym łożu, do którego zakradł się także Foccart, najwidoczniej - jak to z oburzeniem stwierdzała pani premierowa - przesadzający w swej gorliwości.

Informacje zbierano dzięki podsłuchom telefonicznym, dyskretnej kontroli korespondencji, mikrofonom zainstalowanym w prywatnych mieszkaniach, lokalach partyjnych, redakcjach gazet. Powstały wyspecjalizowane ekipy "aniołów stróży", chodzące krok w krok za delikwentem, korzystając z miniaturowych radiostacji i nie wyróżniających się samochodów, w których nic nie świadczyło, że należą do agentów służb policyjnych.

Bardzo szybko Foccartowi przestała wystarczać "bierna obserwacja". Zaczął on domagać się od swych podwładnych, aby dostarczali mu takiego materiału, który w oczywisty sposób kompromitowałby przeciwników de Gaulle'a. Service d'Action Civique stworzyła więc własne "pensjonaty" call-girls, których adresy podsuwano inwigilowanym, licząc, że zechcą kiedyś skorzystać z tak szczególnej oferty. W niejednym przypadku SAC uzyskała powodzenie i już w czasie pierwszej wizyty w "pensjonacie" nieświadomy niczego gość był fotografowany w pozach i towarzystwie nie przynoszącym mu chwały. Później, nieraz po kilku latach, kiedy powstała tego potrzeba, przesyłano mu komplet zdjęć z serdeczną radą, aby zechciał zastosować się do odpowiednich instrukcji. W ten właśnie sposób Foccart uzależnił od siebie kilku nieostrożnych polityków centrowych, którzy, mimo niechętnego stosunku do de Gaulle'a, musieli parokrotnie udzielać generałowi swego poparcia - np. podczas głosowania w Zgromadzeniu Narodowym. Szczególna rola, jaką odegrał Foccart, była wynikiem dramatycznych okoliczności powrotu de Gaulle'a do włazy i wyjątkowych trudności pierwszego pięciolecia jego rządów. Generał miał do rozwiązania tak skomplikowane problemy, jak wojna algierska i dekolonizacja, przebudowa ustrojowa państwa, uniezależnienie Francji od Stanów Zjednoczonych. Przystępując do realizacji tych zadań de Gaulle nie dysponował jeszcze silną partią polityczną, a zresztą - pomny niesławnego kresu RPF - nie miał złudzeń i uważał, że znaczna część tych, którzy teraz głosili, iż są gaullistami, to w rzeczywistości zwykli oportuniści. Przeciw generałowi od razu stanęła partia komunistyczna, a nieco później także socjaliści i tradycyjne ugrupowania mieszczańskie. Niepewna była armia walcząca w Algierii, która dwukrotnie podnosiła otwarty bunt przeciw niemu. W takim układzie człowiek wierny i zdolny - był nim właśnie Foccart - mógł stać się nieocenionym pomocnikiem, prawdziwą wyręką w rozwiązywaniu kłopotliwych dylematów.

W powszechnej opinii nazwisko Foccarta tak ściśle łączyło się ze "służbami specjalnymi" i było jednym z symboli "państwa UDR", że kiedy po odejściu de Gaulle'a rozpisano wybory, przewodniczący Senatu, Alain Poher, pełniący obowiązki tymczasowego prezydenta, zwolnił go w maju 1969 roku ze stanowiska sekretarza generalnego do spraw Wspólnoty. Decyzja ta miała być zapowiedzią nowych czasów i przełamania gaullistowskiego monopolu władzy, tym bardziej że sam Poher ubiegał się w tych wyborach o prezydenturę i był popierany przez większość opozycyjnych ugrupowań centrowych. Zwyciężył jednak Georges Pompidou, "państwo UDR" mogło istnieć dalej, a Foccart odzyskał swą pozycję, skoro tylko Pompon przekroczył bramy Pałacu Elizejskiego.

Tenże sam Pompidou, zaniepokojony trochę wpływami Foccarta, odebrał mu wiosną 1973 roku znaczną część spraw afrykańskich, co sprzyjało zresztą ambicjom nowego szefa dyplomacji Michela Joberta, zazdrosnego o rangę resortu.

Kres politycznej kariery Foccarta nadszedł w maju 1974 roku. Widząc rozłam wśród gaullistów, z których niejeden poparł Giscarda, próbował zjednać "baronów" UDR dla kandydatury Jacques'a Chaban-Delmasa. Tylko Debrę z ochotą sekundował mu w tym przedsięwzięciu, inni, jak Olivier Guichard czy Roger Frey, czynili to bez przekonania i wiary w zwycięstwo. Kiedy 15 maja późnym wieczorem znane już były wyniki pierwszej tury (Chaban sromotnie przegrał pojedynek z Giscardem), Foccart pospieszył na ulicę Solferino do Instytutu Charles'a de Gaulle'a. Kilku oddanych mu ludzi przez całą noc ładowało na ciężarówkę skrzynie z najważniejszymi dokumentami, zawierającymi partyjne tajemnice. Dziś akta te znajdują się "gdzieś na obszarze Republiki", w jednej z kryjówek zawczasu przygotowanej przez Foccarta, który, mimo że przestał być sekretarzem generalnym do spraw Wspólnoty i musiał odejść z życia politycznego, zachował w swych rękach wystarczający materiał, aby zapewnić sobie spokojną i bezpieczną starość i napisać kiedyś rewelacyjne pamiętniki.

 

* Robert Bielecki "De Gaulle i inni" 1983





Większa dawka top secret