Gazeta Wyborcza - 11-03-2003
Michał Matys, Ewa Milewicz
Jak się łapie biznesmena
- Działania wobec tych biznesmenów przypominały akcję
wobec bandytów i morderców. Nie brak głosów, że to działania polityczne -
mówił Adam Szejnfeld (PO), który zaprosił we wtorek do Sejmu czterech
biznesmenów i przedstawicieli władzy
Sejmowa komisja gospodarki przerodziła się we wtorek w sąd nad fiskusem i
wymiarem sprawiedliwości. Czterech menedżerów opowiedziało dramatyczne i
bulwersujące historie, w jaki sposób prowadzono śledztwo w ich sprawach. - To
szokujące - powtarzali posłowie. Lawinę wywołała sprawa Romana Kluski, twórcy
i byłego prezesa Optimusa.
Kluska pierwszy przerwał milczenie. W lutym udzielił wywiadów "Gazecie
Wyborczej" i "Rzeczpospolitej". Opowiedział, co zdarzyło się w
czasie jego zatrzymania przez policję w lecie 2002 r. Tą sprawą miała głównie
zająć się komisja gospodarki. Usłyszała znacznie więcej.
Opowiadali: Andrzej Modrzejewski, były prezes PKN Orlen, Jacek Turczyński, były
szef Poczty Polskiej, oraz Dariusz Baran, szef upadłej spółki CLiF.
- Działania wobec nich bardziej kojarzą się z działalnością wobec bandytów
i morderców. To tworzy zły klimat dla rozwoju przedsiębiorczości i
inwestycji zagranicznych w Polsce. Nie dziwię się, że inwestorzy wolą Słowację
i Czechy, państwa, gdzie przedsiębiorców tak łatwo nie zakuwa się w kajdany
- mówił Adam Szejnfeld (PO), przewodniczący komisji. Dodał, że niektórzy sądzą,
że takie działania mają źródło polityczne, bo nasiliły się po wyborach
do parlamentu, natomiast inni uważają, że mają "kontekst
korupcyjny".
Opowiada Kluska
- Co złego zrobiłem? Za co to wszystko mnie spotyka? - pytał dramatyczne
Roman Kluska. Wyraźnie zdenerwowany wygłosił krótkie oświadczenie. -
Optimusa założyłem w 1988 r. za 12 dolarów. Odniosłem sukces w produkcji
komputerów, kas fiskalnych i w internecie. Mam poczucie ogromnej krzywdy.
O co chodzi w sprawie Kluski? Jako prezes nowosądeckiego Optimusa eksportował
komputery na Słowację. Stamtąd importowało je dla szkół Ministerstwo
Edukacji. Wszystko przez absurdalny przepis - importowane komputery były
zwolnione z podatku VAT, a krajowe - nie.
- Umowy na zakup przygotowali prawnicy Ministerstwa Edukacji. Zapewnili, że
wszystko jest w zgodzie z prawem. Potwierdzili to nasi prawnicy oraz niezależni
eksperci. Nie budziło to niczyich zastrzeżeń - mówił Kluska. Eksport i
import odbywały się w latach 1998-2000. Potem zmieniono absurdalny przepis, a
Kluska zrezygnował z prowadzenia Optimusa. Dopiero wtedy do akcji wkroczył urząd
skarbowy. Zażądał od Optimusa zwrotu podatku VAT. Spór ma rozstrzygnąć
Naczelny Sąd Administracyjny. Urząd zawiadomił też jednak prokuraturę.
2 lipca 2002 r., o szóstej rano, do domu Kluski pod Nowym Sączem wkroczyła
policja z bronią. - Cała wieś przyszła oglądać przedstawienie. Odbyła się
rewizja. W kajdankach przewieziono mnie do aresztu w Krakowie. Konwojowały mnie
dwa samochody - opowiadał Kluska..
Wypuszczono go nazajutrz. Za wolność musiał zapłacić 8 mln zł kaucji, a na
jego majątku ustanowiono rekordowo wysokie zabezpieczenie na poczet grożącej
mu kary i naprawienia szkód - 30 mln zł! (mimo że prokuratura zarzuca mu wyłudzenie
VAT w kwocie znacznie niższej - niecałe 10 mln zł).
W dniu, gdy wyszedł z aresztu, zgłosiło się do niego wojsko, aby pożyczyć
jego dwie terenowe toyoty - na ćwiczenia z obronności kraju. Zadzwonił także
anonimowy mężczyzna, który zaproponował pomoc w umorzeniu sprawy - jeżeli
Kluska spełni pewne warunki.
Dlaczego Kluska zdecydował się o tym wszystkim powiedzieć dopiero teraz? W
styczniu 2003 r. spór o VAT miał rozstrzygnąć NSA. Kluska liczył, że oczyści
się z zarzutów. Jednak nie doszło do rozprawy, bo kilkanaście godzin wcześniej
urząd skarbowy umorzył zaległy VAT nienależącemu już do Kluski Optimusowi.
Prokuratura twardo jednak obstaje przy zarzutach.
- Jeśli te pieniądze pochodziły z przestępstwa, to dlaczego je umorzono? -
pytał Kluska.
Opowiada Modrzejewski
Andrzeja Modrzejewskiego, b. prezesa giełdowego PKN Orlen, UOP zatrzymał 7
lutego 2002 r., w przeddzień posiedzenia rady nadzorczej koncernu.
Zapowiedziano na nim głosowanie nad zmianami w zarządzie Orlenu. Śledztwo
dotyczyło działalności Modrzejewskiego z okresu, zanim został prezesem
Orlenu. Państwowa telewizja pokazała jego zatrzymanie w głównym wydaniu
"Wiadomości".
- Jestem przekonany o mojej niewinności. Nie przerażają mnie zarzuty
prokuratury. Dysponuję prawomocnym wyrokiem sądu, że moje zatrzymanie było
bezzasadne - mówił Modrzejewski. Wyjął wyrok i pokazał posłom. Dodał, że
na postanowieniu o zatrzymaniu umieszczono dodatkowe zarzuty, których nigdy mu
nie przedstawiono.
- Zawieziono mnie do siedziby warszawskiej prokuratury na Krakowskim Przedmieściu
i gorączkowo szukano prokuratora. Pani prokurator pojawiła się po godz. 19.
Powiedziała, że jest już późno i może przełożymy przesłuchanie na inny
termin. To funkcjonariusz UOP nalegał, aby wezwano mnie nazajutrz. Wystawiono
nakaz stawienia się na 8.30 rano - opowiadał Modrzejewski. Tego samego dnia
miało odbyć się posiedzenie rady nadzorczej Orlenu.
Po wyjściu z przesłuchania Modrzejewski zdążył na posiedzenie. Dowiedział
się jednak, że został już odwołany.
- Odwołać chciał mnie minister skarbu Wiesław Kaczmarek. Dwa tygodnie później
miało się odbyć walne zgromadzenie akcjonariuszy Orlenu. Skarb państwa
zapewnił sobie już przewagę. Rozumiałem to. W ten sposób można było odwołać
mnie w sposób kulturalny i ogólnie przyjęty. Komuś zależało jednak, aby
stało się to wcześniej. Dlaczego użyto UOP? W czyim interesie? - pytał
Modrzejewski. - Przez tę sprawę została złamana moja kariera.
Opowiada Turczyński
Jacek Turczyński, prezes Poczty Polskiej w czasach rządu Buzka, spędził pół
roku w areszcie przy Rakowieckiej. - Na podstawie pomówienia osoby, która
potem zmieniła zeznania - mówił. Prokuratura zarzuciła mu przyjęcie łapówki
20 tys. zł. Miało to związek z kontraktem na sprzedaż płyt kompaktowych w
urzędach pocztowych.
- Moją sprawę powinien ocenić sąd, ale minął rok i nadal nie wiadomo,
kiedy to nastąpi - mówił Turczyński. - Pozbawiono mnie prawa do obrony, nie
mogłem zajrzeć do akt sprawy. Natomiast poprzez kontrolowane przecieki do mediów
w opinii publicznej przesądzono sprawę. Dokonano na mnie publicznego linczu.
Turczyński twierdzi, że nie brał udziału w postępowaniu prowadzonym przez
prokuraturę. Siedział w czteroosobowej celi o zaostrzonym rygorze - "w
warunkach szczególnej izolacji, którą stosuje się wobec najcięższych
przestępców". Czteroosobowa cela miała siedem metrów kwadratowych. Wysłał
stamtąd list do "Gazety Wyborczej", w którym próbował się bronić.
- Po opublikowaniu prokuratura zatrzymywała moje listy do mediów, a żona
otrzymywała korespondencję po dwóch miesiącach - mówił. Prokuratura nie
zgodziła się go wypuścić. Nie wystarczyło poręczenie znanych osób. Wyszedł
na wolność dopiero 22 sierpnia 2002 r. po wpłacie kaucji.
- Gdy przebywałem w areszcie, 22 maja 2002 r. moja żona została napadnięta
przez brygadę antyterrorystyczną. Wyrzucono ją z samochodu i skuto. Do skroni
przystawiono jej nabitą broń. Wypuszczono po kilku godzinach. Zanim to nastąpiło,
była inwigilowana - opowiadał. - Użyto wobec niej podobnej liczby policjantów
jak podczas głośnej akcji w Magdalence. To wszystko odbiło się na jej
zdrowiu, bo trzy miesiące wcześniej urodziła dziecko. Ówczesny rzecznik
prasowy policji tłumaczył, że żadne zatrzymanie nie jest przyjemne i jeśli
policja nas dotąd nie przeprosiła, to on może to zrobić.
Turczyński zakończył: - Chciałbym żyć w kraju, gdzie wszystkich traktuje
się jednakowo.
Opowiada Baran
Dariusz Baran opowiedział historię upadłości giełdowej spółki CLiF. Założył
ją w 1992 r. Był jej głównym udziałowcem. Warszawski sąd ogłosił upadłość
CLiF-u. w grudniu 2001 r. - na wniosek współpracującego z nią wcześniej
Kredyt Banku. CLiF zajmował się leasingiem samochodów i maszyn. Baran nie był
zatrzymany. Mówił, że upadłość ogłoszono przedwcześnie, stracili na niej
klienci jego firmy. Samochody oddane im w leasing nie przeszły ostatecznie na
ich własność.
Baran twierdzi, że sędzia komisarz, który nadzorował postępowanie upadłościowe,
mógł być związany interesami z Kredyt Bankiem. - Sędzia jest kanclerzem:
zajmuje się finansami w prywatnej wyższej szkole. Ta szkoła kupiła żaglowiec
"Fryderyk Chopin" od Kredyt Banku. Warunki były bardzo korzystne: pół
miliona dolarów rozłożone na dziesięć lat - opowiadał Baran. - Dowiedziałem
się też, że syndyk wyznaczony przez sędziego pracował w Kredyt Banku. Złożyłem
wniosek o odsunięcie sędziego. Odrzucono go i ukarano mnie grzywną. Syndyka
zwolniono "z powodów osobistych", bo po pijanemu spowodował wypadek
w samochodzie przejętym od mojej firmy - oburzał się Baran.
Po kolejnych odwołaniach kasację wyroku o upadłości CLiF-u rozpatrzy Sąd
Najwyższy.
Co na to posłowie?
Posłowie opozycji przedstawiali czarny stan praworządności w Polsce. Artur
Zawisza (PiS) mówił o grupie trzymającej władzę, która wzięła się za
zastraszanie przedsiębiorców.
Krytykowali arbitralny sposób podejmowania decyzji przez organy skarbowe. - Czy
minister finansów ma dane, ile przedsiębiorstw wpadło w tarapaty w wyniku
nietrafnych decyzji organów skarbowych? - pytał Aleksander Grad (PO). Barbara
Marianowska (PiS) wskazywała - na przykładzie Kluski - że źródłem nieszczęść
jest nieprecyzyjny system podatkowy i różne dyrektywy interpretacyjne
Ministerstwa Finansów.
Dwóch posłów SLD apelowało, "abyśmy dyskusji w takiej atmosferze nie
toczyli". Trzeci jednak - Grzegorz Tuderek - skrytykował spektakularne
zatrzymania biznesmenów. Domagał się szacunku dla nich. A o Klusce powiedział:
- Jestem przekonany, że to człowiek uczciwy i sprawiedliwość tego dowiedzie.
AFERA RYWINA