Cóż to ma dokładnie znaczyć: "pozytywna teologia judaizmu"? Musiałaby to być teologia, która uznaje i usprawiedliwia historyczne trwanie judaizmu rabinicznego, a więc dostarcza argumentów na rzecz niewiary w Chrystusa. Musiałaby ona głosić, że wiara w Chrystusa nie jest do zbawienia konieczna, a Żydzi znajdują usprawiedliwienie w judaizmie!
Teodor Zgliszcz
Czy jest możliwa "pozytywna teologia judaizmu"?
(list do Soni
Szostakiewicz)
Droga
Soniu,
Chciałbym Ci bardzo podziękować za tekst Szlachetna oliwka i
dzikie gałęzie (Fronda 9/10). Potrafiłaś zawrzeć w nim wiele cennych myśli, a przede wszystkim podjąć w nowy sposób problem stosunków żydowsko-chrześcijańskich. Rzadki to przykład tekstu, w którym autor, dzięki niezwykłej wrażliwości historiozoficznej, sięga istoty rzeczy.
Moje uznanie jest tym większe, że zdaję sobie sprawę z trudności. Kwestia stosunku do Żydów czy judaizmu jest jednym z najbardziej drażliwych obecnie tematów i bardzo łatwo popaść albo w czczą retorykę, albo w uproszczenia. Mam wrażenie, że z obu tych niebezpieczeństw wyszłaś na ogół obronną ręką. Tym niemniej pozwalam sobie na kilka uwag, które mogą, w co głęboko wierzę, przyczynić się do jeszcze większej jasności.
Kościół żywy, judaizm zatrzymany
Droga
Soniu, w pewnym miejscu swego tekstu piszesz, że "misja Chrystusa nie była jednak prostą kontynuacją judaizmu. Wyrastała z niego, ale stanowiła Nowe Przymierze." I dodajesz: "Judaizm bez Jezusa jest jak obietnica bez wypełnienia". Nic dodać, nic ująć. Dlaczego jednak potem, jakby z wyrzutem stwierdzasz, że "kształtowanie się tożsamości Kościoła następowało nie tylko w opozycji do pogaństwa, lecz również judaizmu rabinicznego"? Wcześniej wyjaśniłaś, że judaizm rabiniczny był wyznaniem Żydów, którzy odrzucili posłannictwo mesjańskie Jezusa. Jak więc tożsamość Kościoła mogła kształtować się inaczej, niż tylko w opozycji do niewierzących w Jezusa?
Nie można poza tym przedstawiać procesu rozwoju doktryny katolickiej w taki sposób, jakby stanowił on reakcję na rozwój nauki rabinicznej. Doktryna katolicka rozwija się autonomicznie przy współudziale Ducha Św., który gwarantuje nieomylność orzeczeń Kościoła. Judaizm rabiniczny pozostaje wciąż "obietnicą bez wypełnienia", religią zatrzymaną w miejscu. To nie jest tak, że w pewnym momencie dziejowym z jednego źródła wypłynęły dwie równoległe rzeki: chrześcijaństwo i judaizm, które z czasem coraz bardziej się od siebie oddalały. Jeśli Kościół stał się depozytariuszem pełnej prawdy o Bogu, to judaizm rabiniczny musi być traktowany jako błąd.
Mam wrażenie, że ten problem nie został w Twoim tekście przedstawiony dostatecznie jasno. Na początku piszesz, że "stopniowo rozeszły się drogi chrześcijan i Żydów". Pod koniec cytujesz, jak rozumiem - z aprobatą, twierdzenie Marie-Therese Huguet, która mówi, że "każdy chrzest Żyda [...] antycypuje czasy mesjańskie, kiedy Lud Boży znów będzie nie podzielony i składał się będzie z chrześcijan-Żydów i chrześcijan-pogan". Wynika z tego, jako żylibyśmy obecnie w sytuacji podzielonego Ludu Bożego. Nie wiem, co mam o tym myśleć. Lud Boży, czyli Kościół katolicki, już dziś jest nie podzielony. Należą zaś doń chrześcijanie-potomkowie pogan, (nieliczni wprawdzie) chrześcijanie-Żydzi oraz Żydzi-wyznawcy judaizmu, o ile bez własnej winy, wskutek nieprzezwyciężonej niewiedzy, nie odkryli pełni Prawdy.
Dziedzictwo Starego Testamentu
Piszesz dalej, że "wielowiekowemu dystansowaniu się judaizmu od Jezusa towarzyszyło też dystansowanie się chrześcijaństwa od tradycji żydowskiej. Kościół [...] coraz bardziej zaczął zapominać o żydowskich korzeniach swojej wiary. Tymczasem bez Starego Testamentu nie jest możliwe zrozumienie Nowego Testamentu". Dziwne to twierdzenia. Czy możesz mi podać przykłady tego, że "Kościół coraz bardziej zaczął zapominać o żydowskich korzeniach swojej wiary"? O co Ci chodzi? Czy chcesz powiedzieć, że takim zapomnieniem była np. pełna psalmów i przepojona duchem biblijnej pobożności katolicka liturgia? Czy dowody braku pamięci zawiera oficjalna doktryna Kościoła? Gdzie widzisz zapomnienie o Starym Testamencie? Soniu, zadam Ci proste pytanie: czy możesz mi wskazać jednego poważnego i cenionego teologa katolickiego w przeszłości, który by proponował odrzucenie Starego Testamentu i chciał rozumieć bez niego Nowy Testament?
Piszesz dalej: "Poznanie żydowskiej tradycji jest konieczne dla chrześcijanina dla lepszego samozrozumienia swojej wiary". Co masz na myśli? Odwołujesz się tu do twierdzenia Ojca Św.: "Kto spotyka Jezusa Chrystusa, spotyka judaizm". Na nieszczęście, sąd ten jest niejasny. Po pierwsze: może tu chodzić o powiedzenie, że kto spotyka Jezusa Chrystusa, spotyka judaizm Starego Testamentu. W tym sensie rozumiem również Twój wywód. Tylko, że jest to już interpretacja.
Równie możliwa logicznie wydaje się być odmienna wykładnia: "Kto spotyka Jezusa Chrystusa, ten spotyka judaizm (rabiniczny)". Ta teza jednak wydaje mi się w najwyższym stopniu wątpliwa. Wynikałoby z niej, że spotykając Jezusa, spotykamy tych, którzy w Niego nie wierzą. Prawdę powiedziawszy, zawsze sądziłem, że ten, kto spotyka Jezusa Chrystusa, spotyka chrześcijaństwo, a ściślej: Kościół katolicki. Zgodzisz się chyba ze mną Soniu, iż twierdzenie, że "dla lepszego samozrozumienia swojej wiary" chrześcijanin musi poznać niewiarę w Jezusa, jest dość niebezpieczne?
Pozytywna teologia judaizmu
Niestety, wszystkie te wątpliwości wzrastają we mnie jeszcze bardziej, gdy dochodzisz do sprawy kluczowej: "pozytywnej teologii judaizmu". Piszesz, że jej głównym celem jest "uwolnienie wiernych od krzywdzących stereotypów na temat Żydów". Nie sądzę, aby do rozprawienia się ze stereotypami potrzebna była jakaś nowa teologia. Wystarczy wiedza i uczciwość. Który rozumny człowiek odmówi przenikliwości metafizycznej Mojżeszowi Majmonidesowi? Kto będzie kwestionował pobożność chasydów albo mądrość wielu rabinów? Jeśli ktoś jest wewnętrznie zakłamany i nie stara się kochać bliźniego swego jak siebie samego; jeśli komuś nie wystarczają słowa Chrystusa o miłości nieprzyjaciół i Jego przykład, to nie pomoże mu żadna nowa teologia. Zadaniem Kościoła nie jest więc wypracowywanie pozytywnej teologii judaizmu, ale nauka chrześcijan, że mają miłować wyznawców judaizmu mimo ich religii! Ta miłość oznacza potępienie wszelkiego rasizmu, czyli także antysemityzmu.
Piszesz dalej o niebezpieczeństwach związanych z "wypracowywaniem pozytywnej teologii judaizmu". Otóż uważam, że samo przedsięwzięcie, a nie tylko jego skrajne przejawy, jest dwuznaczne. Cóż to ma bowiem dokładnie znaczyć: "pozytywna teologia judaizmu"? Musiałaby to być teologia, która uznaje i usprawiedliwia historyczne trwanie judaizmu rabinicznego, a więc dostarcza argumentów na rzecz niewiary w Chrystusa. Musiałaby ona głosić, że wiara w Chrystusa nie jest do zbawienia konieczna, a Żydzi znajdują usprawiedliwienie w judaizmie!
Zrezygnujmy na chwilę z tych wszystkich ornamentów, z kurtuazyjnych określeń, iż judaizm jest nam najbliższy i że mamy go szanować. Postawmy sprawę jasno: pozytywna teologia judaizmu oznaczać musi w konsekwencji uznanie judaizmu za równoległą drogę zbawczą. Jak można bowiem uprawiać pozytywną teologię judaizmu i jednocześnie odmawiać judaizmowi charakteru drogi zbawczej? A przecież, Soniu, sama piszesz, że Żydzi "mogą zostać odkupieni, ale nie przez swoje praktyki religijne (czyli, jak mniemam, przez judaizm), lecz jedynie przez pośrednictwo Jezusa Chrystusa". Czy dobrze Cię, Soniu, rozumiem? Jeśli tak jest, to gdzie widzisz miejsce dla pozytywnej teologii judaizmu, skoro człowiek uzyskuje zbawienie mimo niego?
W tym samym numerze Frondy znalazłem zresztą potwierdzenie swojej opinii. Otóż w skądinąd ciekawym wywiadzie z ks. Waldemarem Chrostowskim przeczytałem, że: "Obecnie nie chodzi o to, by ukazywać Żydom boską i mesjańską tożsamość Jezusa. [...] Jednym z głównych celów dialogu jest oczyszczenie wizerunku Jezusa w taki sposób, by mógł być uznany przez Żydów za brata." To twierdzenie o kapitalnym znaczeniu. Wynika z niego, że osoby uczestniczące w dialogu, i to osoby dobrej woli, starają się w taki sposób "oczyścić wizerunek Jezusa", aby nie pokazała się jego boska i mesjańska tożsamość. Jak to można uczynić? Tylko przedstawiając argumenty, które ową boską tożsamość kwestionują i usuwają na bok. Dziełem uczestników dialogu musi być przyjmowanie takiej interpretacji odpowiednich tekstów Nowego i Starego Testamentu, aby nie wynikał z niej obowiązek wiary, gdyż to "doprowadziłoby do prozelityzmu, którego Żydzi unikają jak ognia". Podziwiam ks. Chrostowskiego za wiele rzeczy, które ma odwagę powiedzieć. Ale w tej jednej kwestii nie mogę się z nim zgodzić. Nie mogę pojąć, jak można w coś wierzyć - a mianowicie, że Jezus był Mesjaszem i Bogiem, o czym ks. Chrostowski daje świadectwo - zajmując się jednocześnie wyszukiwaniem przekonujących argumentów, że nim nie był. Ta dialektyka musi zakończyć się niepowodzeniem.
Chcę tu odwołać się do słów innego uczestnika dialogu sprzed dwóch tysięcy lat, św. Pawła Apostoła: "W następny szabat zebrało się niemal całe miasto, aby słuchać słowa Bożego. Gdy Żydzi zobaczyli tłumy, ogarnęła ich zazdrość, i bluźniąc sprzeciwiali się temu, co mówił Paweł. Wtedy Paweł i Barnaba powiedzieli odważnie: <<Należało głosić słowo Boże najpierw wam. Skoro jednak odrzucacie je i sami uznajecie się za niegodnych życia wiecznego, zwracamy się do pogan>>" (Dz. Ap. 13,46). Tak samo czytamy dalej: "Kiedy Sylas i Tymoteusz przyszli z Macedonii, Paweł oddał się wyłącznie nauczaniu i udowadniał Żydom, że Jezus jest Mesjaszem. A kiedy się sprzeciwiali i bluźnili, otrząsnął swe szaty i powiedział do nich: "Krew wasza na waszą głowę, jam nie winien. Od tej chwili pójdę do pogan" (Dz. Ap. 18,6). Podobnie wyglądały wszystkie spotkania Apostoła z Żydami.
Inną konsekwencją "pozytywnej teologii judaizmu" musi być radykalne przewartościowanie całej historii Kościoła. Postawa chrześcijan - Apostołów, Ojców Kościoła, świętych Doktorów - wynikała z jednego fundamentalnego przekonania: wiara w Jezusa jest do zbawienia konieczna. Brak tej wiary, jeśli nie jest oczywiście mimowolny, musi prowadzić do wiecznego zatracenia. Tym więc, co nimi kierowało - powodem, dla którego znajdujemy w ich pismach i wypowiedziach niekiedy tak surowe oskarżenia współczesnych im Żydów - była miłość. Potępiali judaizm, gdyż kochali Żydów, widząc w nich możliwych współbraci w wierze, dziedziców Królestwa. Ten sposób rozumienia był powszechnie przejmowany aż do drugiej wojny światowej. Różnica między katolikami nowożytnymi a ich przodkami w wierze polegała wyłącznie na pewnym rozłożeniu akcentów. Nowożytni katolicy w większej mierze zdawali sobie sprawę z rozmaitych uwarunkowań psychologicznych. Wiedzieli, jak ciężko przychodzi człowiekowi, a już szczególnie Żydowi wychowanemu w tradycji ortodoksyjnej, dotrzeć bez uprzedzeń do nauki Kościoła. Pod tym względem ludzie średniowiecza byli, paradoksalnie, większymi optymistami.
Jeśli jednak to roszczenie chrześcijańskie ulega w ogóle osłabieniu, jeśli wiara w Jezusa, jako Chrystusa, staje się jedynie niezobowiązującą ofertą, to postawa Ojców i Doktorów staje się nie tylko niezrozumiała, ale i niemoralna. Wówczas zasadnie można mówić o piętnastu wiekach prześladowań, jakich doznali Żydzi z rąk chrześcijan.
Piszesz, Soniu, słusznie zapewne, że ta nowa postawa chrześcijan wynika ze współczucia dla Żydów wskutek okrucieństw, jakich doznali w trakcie drugiej wojny światowej. Prawdę powiedziawszy, chociaż rozumiem takie psychologicznie podejście, uważam je za zgubne. Prowadzi ono, pomijając wszystko inne, do absolutnie bluźnierczej tezy, że narzędziem opatrznościowym w historii okazał się Adolf Hitler. Dopiero Adolf Hitler miałby bowiem uświadomić chrześcijanom, jak długo trwali w błędzie wobec judaizmu. W dłuższym czasie owa pozytywna teologia judaizmu okazuje się inną twarzą "religii holocaustu", z całym jej wynaturzeniem. Nie wiem, czy cierpienia narodu żydowskiego były w 70 i 135 r. naszej ery mniejsze czy większe niż w okresie rządów narodowych socjalistów. Wiem jednak, że po żadnym z tych wydarzeń nie powstała "pozytywna teologia judaizmu".
A jednak Jerozolima
Czy jest prawdą, iż "pewną porażką chrześcijaństwa jest, że kiedy ochrzczono pogan, nie udało się do końca zwyciężyć ich wrogiego nastawienia do Żydów"? Mam sporo wątpliwości. Pogańscy autorzy od razu po nawróceniu przyjmowali prawdę Jerozolimy i odrzucali roszczenie Aten. Jak radykalny był to zwrot, jak dalece wiązał się z odrzuceniem dotychczasowej pogańskiej formy życia, pokazuje historia. Chrześcijanie pochodzący z narodów pogańskich bronili Żydów przed swymi współbraćmi o tyle, o ile Żydzi byli dziedzicami Starego Testamentu. Toczyli jednak z Żydami spór o to, kto jest prawowitym interpretatorem Starego Testamentu.
Piszesz też Soniu, że chrześcijanom brakowało przekonującego świadectwa dawanego życiem osobistym, i że za niezgodność ich słów i czynów przepraszał papież Jan Paweł II. Ośmielę się tylko dodać, że z równym powodzeniem można przepraszać za grzech pierworodny. Niestety, wskutek tegoż grzechu świat jest tak urządzony, że ludzie tylko w niewielkim stopniu czynią to, co mówią. Zostaną za to osądzeni przez Boga. Faktem jest, że w historii mieliśmy do czynienia z wielu złymi chrześcijanami, z niegodziwym traktowaniem Żydów. Jeśli dla niektórych z nich było to powodem zgorszenia, i jeśli przez to nie przyjęli wiary, będzie to dla nich usprawiedliwieniem na Sądzie Ostatecznym. To jednak nie ma nic do rzeczy, gdy chodzi o wiarygodność chrześcijaństwa.
Nie bardzo też rozumiem, co zresztą mnie wcale nie dziwi, cytowanych przez Ciebie słów dominikanina o. Marcela Duboisa, że "istotą antysemityzmu jest wybraństwo Izraela związane z jego innością i samotnością pośród innych narodów". Czy wynika z tego, że ten, kto owego wybraństwa nie uznaje, staje się przez to antysemitą? Teza dość karkołomna. Podobnie nie wiem, co myśleć o Twoim dalszym twierdzeniu, że "owa żydowska samoświadomość wybrania ich przez Boga często była postrzegana z zewnątrz jako pycha, zarozumiałość i pogarda wobec innych. W rzeczywistości było to jednak strzeżenie depozytu wiary".
Niestety, myślę, że zarzut pychy stawiany Żydom był często uzasadniony, a Twoje przekonanie, iż chodziło tu tylko o "strzeżenie depozytu wiary", niewiele tłumaczy. Judaizm, w przeciwieństwie do uniwersalnego roszczenia chrześcijaństwa, jest przede wszystkim religią narodową. "Tym przeto, co przede wszystkim dostrzegamy u żydów, jest afirmacja więzów krwi. [...] Przetrwanie, o którym warto rozmawiać, i dla którego warto żyć, dokonuje się w narodzie i w potomkach" - pisze o postawie żydowskiej John Bowker, amerykański religioznawca w książce Sens śmierci. To samo możemy usłyszeć od Karla Sterna, którego tekst opublikowany został w tej samej Frondzie. "Religia żydowska aż do dnia dzisiejszego opiera się na założeniu, że Objawienie jest sprawą narodową i że Mesjasz, który ma przyjść do narodów, jeszcze nie przyszedł. [...] Religia żydowska była segregacją rasową. Nie można przy tym zapominać, że była to segregacja rasowa najszlachetniejszej, najwyższej próby: przyjmująca niejako formę metafizyczną. Był to rasizm całkowicie przeciwstawny do tego, który prezentowali naziści, ale przez to wcale nie przestawał być rasizmem." Dlatego przewijająca się w Twoim tekście teza o narodzie Izraela, jako nauczycielu walki z bałwochwalstwem, wydaje mi się co najmniej wątpliwa.
Mam nadzieję, że moje uwagi pozwolą nam lepiej zrozumieć problem dzisiejszego dialogu z judaizmem. Powtórzę jeszcze raz: kwestia stosunku chrześcijan do Żydów jest dziś szczególnie narażona na ideologizację. Ale uważam, że tylko rzetelne i jasne myślenie najlepiej spełnia wymaganie, co do którego zgadzamy się chyba oboje: wymaganie szacunku dla innego.
Teodor Zgliszcz