Gazeta Wyborcza - 2009-06-14
Janusz Marszalec, Rafał Wnuk
Kainowa zbrodnia
65. rocznica mordu na Widerszalu i Makowieckim
65 lat temu z polskich rąk zginęli dwaj oficerowie AK - Ludwik Widerszal i Jerzy Makowiecki. Dziś zabójstwo to gloryfikuje część prawicowych historyków. Zabieramy głos w obronie ofiar
Tezę zdrady, jaka miała się wykluć w środowisku Biura
Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK - niezwykle zasłużonej komórce
polskiej armii podziemnej - kilku historyków lansuje już od jakiegoś czasu.
Oskarżyciele nie wypowiedzieli się do tej pory w żadnym artykule naukowym,
nie przedstawili dowodów, wyżywają się jedynie w publicystyce. Przykładem
lekkiego traktowania materii historycznej i honoru nieżyjących ludzi jest
artykuł Wojciecha Muszyńskiego z 12 maja zamieszczony w
"Rzeczpospolitej". Muszyński jest pracownikiem IPN-u oraz redaktorem
naczelnym pisma historycznego "Glaukopis". Członkiem tej samej
redakcji jest m.in. Piotr Gontarczyk, zaś w radzie programowej periodyku
zasiada m.in. Jan Żaryn, były dyrektor pionu naukowo-edukacyjnego IPN-u.
Badaczy tych łączy sposób postrzegania przeszłości, jak też, z tytułu
formalnych i nieformalnych związków z IPN-em, olbrzymi wpływ na sposób
prowadzenia badań historycznych oraz "politykę historyczną" tej ważnej
instytucji.
Spór o dobre imię oficerów BIP-u, pozornie marginalny, zrodził się podczas
sporu o ocenę trzyletnich rządów Jana Żaryna w ważnej komórce IPN-u. Muszyński
skrytykował bowiem historyka Andrzeja Friszke, gdy ten ujął się za
zamordowanymi żołnierzami AK i zarzucił "Glaukopisowi" oraz pośrednio
Żarynowi pochwałę zbrodni politycznej. Dla Muszyńskiego Widerszal i
Makowiecki są tylko pretekstem do obrony całej formacji ideowej i dołożenia
"lewakom" z BIP-u. Aż strach pomyśleć, że takie schematy nadal
funkcjonują w niektórych środowiskach.
Warto jednak dokładnie przeanalizować meandry wywodu redaktora naczelnego
"Glaukopisu", bo pokazują one, jak niewiedza miesza się z brakiem
obiektywizmu wypływającym z polityczno-ideowej formacji. Muszyński
autorytatywnie stwierdza, że BIP-owcy - Jan Rzepecki, Aleksander Kamiński i
Jerzy Makowiecki, a nawet ówczesny komendant główny AK Tadeusz Komorowski
"Bór" - "podejmowali działania, które nie służyły sprawie
polskiej, a raczej były na rękę jej wrogom". Jerzego Makowieckiego oskarża
o chęć oddania połowy Polski Związkowi Radzieckiemu i sugeruje, że kolejny
oficer AK Ludwik Widerszal był zdrajcą. Krótko mówiąc, BIP-owców spotkała
zasłużona kara, a racja leżała po stronie zleceniodawców zbrodni. Jednego z
nich - Witolda Bieńkowskiego - kreuje na jednoznacznie pozytywnego bohatera.
Przyznać musimy, że z takim lekceważeniem źródeł historycznych,
niekompetencją i brakiem zwykłej ludzkiej uczciwości w środowisku ludzi
interesujących się polskim podziemiem nie zetknęliśmy się od dawna. Spróbujmy
więc odpowiedzieć sobie na pytanie, jak było naprawdę.
Strzały na Asfaltowej
Już na początku lat 80. Andrzej Krzysztof Kunert obalił lansowaną od 1944 r.
tezę, że BIP-owców zabił NSZ. Tę samą opinię wyraża autor monografii
BIP-u Grzegorz Mazur.
W końcu lat 90. Tomasz Strzembosz, zastanawiając się, dlaczego Makowiecki i
Widerszal zginęli, pisał o "zamyśle niezidentyfikowanej ekstremalnej
grupy, dla której demokratyczny radykalizm zdawał się iść za daleko, zwłaszcza
w świetle zbliżania się do granic kraju Armii Czerwonej". Teza ta,
trafnie ujmująca sens tragedii, powstała bez oparcia o ważne źródła, do których
obecnie mamy dostęp. Nieżyjący już historyk Polski Walczącej nie uległ
pokusie oskarżania o zdradę. Wiedziony instynktem i obeznany z uwarunkowaniami
konspiracyjnego świata wstrzymał się też od oceny wykonawców.
Ustalmy jednak najpierw fakty.
13 czerwca 1944 r. w kamienicy przy Asfaltowej w Warszawie z rąk grupy likwidacyjnej ginie historyk doc. Ludwik Widerszal, żołnierz BIP-u Komendy Głównej AK, podwładny i przyjaciel mjr. Jerzego Makowieckiego, kierownika Wydziału Informacji BIP KG AK. W tym samym czasie z willi przy Jesionowej uprowadzono małżeństwo Makowieckich, wywożąc je samochodem poza obrzeża Warszawy.
Żołnierzom oddziału dywersyjnego "Andrzeja
Sudeczki", którzy strzelali do Widerszala, powiedziano, że mają zabić
agenta gestapo - Żyda i masona, a do tego komunistę. Konsternację niektórych
wykonawców wywołał fakt, że Ludwik Widerszal - rzekomy komunista - modlił
się gorliwie przed śmiercią. Już wtedy zaczęli podejrzewać, że dowództwo,
zlecając ten "wyrok", mogło się pomylić. Gwoli wyjaśnienia
dodajmy, że "Andrzej Sudeczko" w 1943 r. związany był z
kontrwywiadem Okręgu Warszawskiego AK, a w 1944 r., gdy rozbudował swą grupę
do silnego i dobrze uzbrojonego oddziału dywersyjnego, podporządkował się Państwowemu
Korpusowi Bezpieczeństwa (policji Delegatury Rządu).
Z całą odpowiedzialnością chcielibyśmy podkreślić, że żołnierze "Sudeczki",
strzelając do Widerszala i Makowieckich, nie działali na rozkaz PKB ani
kontrwywiadu AK! Byli nieświadomi, że zabijają polskiego patriotę.
Do Makowieckich śmiertelne strzały oddał najprawdopodobniej sam
"Andrzej", dzielny żołnierz i twardy dowódca, manipulowany przez Władysława
Jamontta, drugiego po Bieńkowskim negatywnego bohatera tej historii.
"Andrzej" zginął zastrzelony przez swych żołnierzy na Cmentarzu
Powązkowskim 5 lipca 1944 r. Nie ma tu miejsca na opis tego ciekawego człowieka
i jego oszukanych żołnierzy - to historia na dużą książkę i film. Ale to
nie na nich spada odpowiedzialność za śmierć Widerszala i Makowieckich,
tylko na tych, którzy im wydawali rozkazy.
Duszny rok 1944
Dlaczego żołnierze BIP-u musieli zginąć? W swych powojennych wspomnieniach
ich dowódca płk Jan Rzepecki napisał, że w 1944 r. "Zaczęło się tępienie
»Żydów w BIP «. W podziemiu zrobiło się duszno, jak nigdy przedtem!".
Od końca 1943 r. środowisko BIP-u, w dużej mierze składające się z ludzi o
przekonaniach lewicowych, a nawet radykalnych, stało się obiektem ataków ze
strony grup o orientacjach skrajnie narodowych. Nie bez znaczenia było, iż
Rzepecki potępił likwidację oddziału GL pod Borowem przez oddział NSZ
(sierpień 1943). Od tego mniej więcej momentu zaczęło się mówić o "jaczejkach"
komunistycznych w BIP-ie. Wkrótce tą ważną służbą Polskiego Państwa
Podziemnego zaczął się interesować kontrwywiad NSZ.
Działo się to wszystko, gdy ze wschodu nadciągała Armia Czerwona, a w kraju
zaostrzała się dyskusja o strategii działań wobec Sowietów. Napięcie
podsycała też rosnąca aktywność komunistów, którzy usiłowali penetrować
środowiska niepodległościowe i rozbijać jedność ugrupowań podziemnych.
Tak czynili również w odsądzanym przez Muszyńskiego od czci Stronnictwie
Demokratycznym. Trzeba jednak znać źródła, aby zachować proporcje w ocenie
efektów wrogiej roboty PPR! Makowiecki bowiem konsekwentnie bronił niepodległościowego
kursu SD. Porównywanie go z Żymierskim, jak to uczynił Muszyński, jest
niegodziwością!
Redakcja "Glaukopisu" powiela oskarżenia, które artykułowały
radykalne środowiska narodowe nieuznające rządu RP na uchodźstwie i Armii
Krajowej za polską armię. A co z "oddaniem połowy Polski Rosjanom"
przez Makowieckiego, o czym z wielkim przekonaniem pisze Muszyński? To znowu
nieuczciwa nadinterpretacja. Makowiecki w 1944 r. postulował wyłącznie
potrzebę zrewidowania stosunku do Sowietów, wychodząc z realistycznego, choć
trudnego wówczas do zaakceptowania założenia, że Polska nie uniknie strat
terytorialnych na wschodzie. Po tej publikacji został przez swoich wrogów
okrzyknięty sowietofilem.
Wcześniej to samo rozwiązanie proponował płk Marian
Drobik "Dzięcioł", szef wywiadu i kontrwywiadu KG AK, a od 1944 r.
politykę taką realizował premier RP na uchodźstwie Stanisław Mikołajczyk.
Czy to powód do obrzucania ich hańbiącymi epitetami i do usprawiedliwiania
zbrodni? Czy bohaterami muszą być tylko ci niezłomni, co dali się zabić z
bronią w ręku, nie oddając skrawka polskiej ziemi? Czy nie można
przynajmniej oszczędzić epitetów tym, którzy uważali, że obowiązkiem ich
jest ratować to, co było jeszcze do uratowania, nawet za cenę strat
terytorialnych?
Równie chybiony jest zarzut, że Makowiecki przekazywał komunistom informacje.
Dowodem obciążającym ma być fragment meldunku GL: "Makowiecki
zdementował wiadomość o liście komunistów jakoby sporządzonej przez BIP,
która miała znajdować się w rękach gestapo". Nietrudno sobie wyobrazić,
że informację tę mógł zasłyszeć agent usadowiony w pobliżu Makowieckiego
albo padła ona w czasie jakiegoś spotkania. Agentura usadowiona wewnątrz SD i
Delegatury jest przecież od dawna znana, a jej sztandarową postacią był Włodzimierz
Lechowicz, znajomy Makowieckiego. Druzgocącą krytykę budowania oskarżeń na
podstawie tak marnych notatek przeprowadził Andrzej Krzysztof Kunert. Przed
paroma miesiącami w "Rzeczpospolitej" zadał pytanie, czy z tego, że
do komunistycznej konspiracji przepływały też informacje z NSZ, można wyciągać
wniosek, że NSZ był miejscem o szczególnym zagęszczeniu sympatii
prokomunistycznych?
Zleceniodawcy mordu
Informacje o rzekomych powiązaniach z "komuną" sprawdzał
kontrwywiad Okręgu Warszawskiego AK, ale poza wiedzą szefa kontrwywiadu KG AK.
Co więcej, najprawdopodobniej również bez entuzjazmu ze strony szefów
kontrwywiadu okręgu! Rozpracowanie prowadzone było "na dole" - przez
referenta. Szef kontrwywiadu Okręgu Warszawskiego AK por. Bolesław Kozubowski
(notabene narodowiec) i jego następca mieli dość rozumu, aby ten materiał
ocenić jako marną podstawę do dalszego rozpracowania.
Posądzenia o kryptokomunizm rodziły się w kręgach związanych z ONR. Znane są
nam cztery dokumenty podnoszące zarzuty wobec Widerszala, Makowieckiego,
Rzepeckiego, Kamińskiego, Handelsmana, nawet Ireny Sendlerowej. O "wartości"
tych dokumentów będących bezładnym konglomeratem plotek, półprawd i kłamstw
wypowiedzieli się już wybitni znawcy podziemia Tomasz Szarota i A.K. Kunert.
Zacytujemy tylko fragment notatki sporządzonej przez referenta kontrwywiadu na
podstawie relacji agenta, który usłyszał od jeszcze innej osoby, "że w
samym sztabie AK są na rozmaitych szczeblach osoby niepewne i podejrzane nie
tyle może o służbę w gestapo, ile o sprzyjanie, albo wprost o służbę w
wywiadzie sowieckim, względnie w rodzimej komunie ( ) Grupa ( ) jest doskonale
zgrana, dobrze się maskuje i jest prawie niemożliwą rzeczą w obecnych
warunkach konspiracyjnych rozszyfrowanie lub udowodnienie im działania przestępczego
względnie na szkodę interesów Polski". Na podstawie takiego świstka można
oskarżyć każdego.
Myśl likwidacji ludzi BIP-u narodziła się w gronie radykalnych działaczy
podziemia. Andrzej Krzysztof Kunert nazwał ich przed laty "zakonspirowaną
grupą mafijną". Inspiratorem był Witold Bieńkowski, bardzo zasłużony
konspirator z departamentu spraw wewnętrznych Delegatury Rządu, współpracujący
z Władysławem Jamonttem, przed wojną związanym z ONR, a w czasie okupacji -
m.in. pracownikiem kontrwywiadu KG AK. W orbicie tej pojawił się także Karol
Niedenthal "Karol" z wywiadu antykomunistycznego KG AK, a politycznie
związany z syndykalistami. Jego rola w sprawie jest najmniej znana.
Podkreślmy jeszcze raz - żaden z nich nie działał na rozkaz swych przełożonych,
czy to z Delegatury Rządu, czy KG AK! Kluczową postacią jest Bieńkowski,
niezwykle ambitny i ruchliwy działacz katolickiego Frontu Odrodzenia Polski,
ale przede wszystkim intrygant polityczny, niechętny Makowieckiemu, którego
znał z czasów przedwojennych. Jamontt pełnił funkcję łącznika z oddziałem
"Sudeczki", uznawał autorytet Bieńkowskiego.
Dlaczego Bieńkowski postanowił zabić? Bo mieściło się to - jak sądzimy -
w jego teorii politycznej rozprawy z przeciwnikami ideowymi i politycznymi. Jak
wspomina Tadeusz Chciuk "Marek Celt" (kurier rządu z Londynu), który odbył
13 rozmów z Bieńkowskim, bardzo krytycznie oceniał on stosunki w podziemiu,
uważając wprost pracę AK i Delegatury za zbrodnię. Dążył on do "nowych
wstrząsających przemian, które by tak zohydziły przeszłość »podziemną «, jak rewizjonizm powrześniowy zohydził sanację i jej dzieło". Adam
Leszczyc-Gutowski - inny świadek znający Jamontta - mówił, że Bieńkowski
był gorącym zwolennikiem przeprowadzenia czystki w szeregach AK z punktu
widzenia skrajnej prawicy.
I w tym leży polityczny wymiar zbrodni. Zakonspirowana grupa mafijna, korzystając
ze swych organizacyjnych powiązań, zmanipulowała "Andrzeja Sudeczkę"
do akcji likwidacyjnej, ale mimo to nie odniosła żadnych sukcesów ze zbrodni.
Jest jeszcze wiele ciekawych wątków związanych ze sprawą BIP-u. Nadal nie
wiemy, czy za Bieńkowskim kryli się jacyś głęboko zakonspirowani
inspiratorzy, czy działał w pojedynkę.
Gdyby starać się znaleźć najbardziej ogólną przyczynę dramatu z czerwca 1944 r., należałoby powiedzieć, że zabójstwo Makowieckiego i Widerszala było beznadziejną próbą włączenia się do politycznej rozgrywki ludzi identyfikujących zagrożenia nie tam, gdzie były. Prawdziwy wróg - moskiewska agentura - silnie zakonspirowany w szeregach delegatury i AK pozostał niewykryty, czekając cierpliwie na przybycie armii sowieckiej.
Kluczem do zrozumienia działań Bieńkowskiego i Jamontta jest poznanie ONR-owskiej ideologii. Nadrzędnym celem narodowych radykałów było przeprowadzenie narodowej rewolucji, w wyniku której objęliby pełną władzę w kraju. Chcieli stworzyć państwo oparte na modelu faszystowskim. Miało to być państwo monopartyjne, zaś członkami jedynej legalnej mogli zostawać wyłącznie etniczni Polacy potrafiący udowodnić czystość rasową do czwartego pokolenia. ONR-owcy byli wrodzy wszelkim formom demokracji i żywili przekonanie, iż Polsce zagraża żydo-komunistyczny, antypolski spisek.
Gdy uwzględnimy perspektywę światopoglądową narodowych radykałów, to okaże się, że Widerszal i Makowiecki - redaktorzy najbardziej wpływowego podziemnego pisma, przekonani demokraci, a do tego ludzie z żydowskimi korzeniami - stali się uosobieniem "wroga Polski i narodu polskiego". Po upływie ponad 60 lat możemy z dystansem analizować te obsesje. Nie możemy natomiast zachować chłodnego dystansu, gdy środowisko "Glaukopisu" wynosi na piedestał ludzi stojących za zbrodnią popełnioną na żołnierzach AK.
W obronie honoru Widerszala, Makowieckiego, Kamińskiego,
Sendlerowej
Nie wierzymy, że przekonamy Wojciecha Muszyńskiego ani jego kolegów z "Glaukopisu".
Występujemy w obronie czci Ludwika Widerszala, Jerzego Makowieckiego, a także
innych patriotów z BIP-u, którzy niesprawiedliwie nazywani są przez redaktorów
"Glaukopisu" zdrajcami.
Wśród zabitych mógł się znaleźć również Kazimierz Moczarski, na szczęście
grupa likwidacyjna z oddziału "Sudeczki" nie zdołała wedrzeć się
do mieszkania przyszłego autora "Rozmów z katem". Gdy żona
Moczarskiego Zofia zaczęła krzyczeć, żeby odeszli, bo wezwie policję,
wycofali się i nie podjęli więcej próby wykonania wyroku. Po latach jeden z
uczestników tej nieudanej akcji wspominał, że dobrze się stało, bo ten
Moczarski okazał się "równym chłopem".
Podobnie jak Aleksander Kamiński, harcerz, autor "Kamieni na
szaniec", redaktor "Biuletynu Informacyjnego", który
zdecydowanie piętnował politykę PPR, nie godząc się jednakowoż na siłową
z nimi rozprawę! Takiego człowieka Muszyński kwalifikuje do komunizujących
współpracowników Sowietów! Oskarżenie o skłonności komunistyczne płk.
Rzepeckiego, twórcy i pierwszego prezesa Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość
- największej powojennej antykomunistycznej organizacji - w oparciu o wyrwany z
kontekstu cytat wymyka się wszelkim zdroworozsądkowym ocenom.
Strasznie przykre, że środowisko "Glaukopisu" z taką zapalczywością
przenosi na współczesność stare, okupacyjne, a nawet wcześniejsze spory
ideologiczne. Odświeża ono archaiczny dla większości Polaków podział na
dwie Polski - podział lansowany przed laty przez Obóz Narodowo-Radykalny. W
efekcie, zamiast skupiać się na źródłowych kwerendach i spokojnych
analizach, wymyśla się ludziom od postmodernistycznych relatywistów.
Bliższa nam jest myśl zawarta w puencie poruszającego artykułu "Ratujmy
polską duszę" opublikowanego w "Biuletynie Informacyjnym" w
lipcu 1944 r. Niech będzie to memento dla tych, którzy chcieliby zbyt łatwo
wytłumaczyć niesprawiedliwą śmierć Widerszala i Makowieckiego:
"Albowiem główną przyczyną kainowych zbrodni jest szaleńcza lekkomyślność
moralna otoczenia, gotowa rozgrzeszyć i zrozumieć »pobudki ideowe« morderców
politycznych. Grupy, dla których każdy środek uświęca ich polityczny cel -
są sercem zbrodni, są inspiratorami morderstw politycznych".
Morderstwo na Makowieckich i Widerszalu